Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2019, 02:15   #40
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Ulga i zawód, ciężko szło stwierdzić co bardziej. Chyba rozpacz pozwalająca tylko stać i dukać ze wzrokiem wbitym w polerowany blat. Wydukała adres Betty, bo i tak pewnie tam będzie przesiadywać najwięcej. Ktoś musiał się zająć Amy. Skończywszy pożegnała się kiwnięciem głowy, na miękkich nogach bez słowa ruszając w drogę powrotną.

Pielęgniarki powiedziały coś uprzejmego na do widzenia a gliniarz, wciąż obejmując starszą sierżant poprowadził ją do korytarza prowadzącego do wyjścia. Musiał ją puścić gdy znów przechodzili przez bramki. Po drugiej, zewnętrznej stronie mogli odebrać swoje rzeczy z depozytu.

Mazzi nie miała dużo, parę drobiazgów, żetonów, urwany guzik, zapalniczkę… i nóż. Porządny, wojskowy nóż firmy Gerber. Podnosząc go słyszała jak huczy jej w skroniach. Pulsowanie krwi zbiegało się z echem eksplozji i serii ciężkiej broni. Przesunęła palcami po ostrzu, zimnym i martwym jak ciała tak wielu bliskich zostawionych na Froncie. Nieożywiona materia, która już nie czuła, nie krwawiła. Nie cierpiała i nie musiała pamiętać. Świat stracił kolory, światło przygasło. Zniknęli ludzie, została jedynie ściskana w spoconych dłoniach broń. Kobieta na ślepo zrobiła krok ku wyjściu, potem drugi. Zapomniała o Ramsayu wciąż kompletującym ekwipunek, potrafiła myśleć w jednym kierunku.

A jeśli na piętrze, gdzieś na górze, leżał jej kapitan? Ułomna pamięć podała przed oczy jedno z niewielu zachowanych wspomnień: powolne, hipnotyczne ruchy osełki po ostrzu. Tam, w okopach. Gerber, przecież to mógł być on… albo ktokolwiek inny. Ale jeśli to on?
Nie zdążyła dać następnego kroku, nie pozwoliło na to zderzenie ze ścianą. Miała wrażenie że ktoś złapał ją wpół i rzucił prosto do dołu pełnego ciemności. Panika do tej pory trzymana ledwo-ledwo, ale na wodzy, wyrwała się do przodu, wyjąc pod czaszką z taką częstotliwością, że miało się ochotę jedynie uciekać. To też Mazzi zrobiła. Z obłędem w oczach wyrwała sprintem ku wyjściu, prosto przed siebie i ile sił w mięśniach. Biegła z nadzieją że wyprzedzi lęki i koszmary, przegoni wyrzuty sumienia. Wreszcie przestanie słyszeć krzyki i wybuchy. Nadzieja bywała złudna.
Właściwie niezbyt zdawała sobie sprawę jak się znalazła na tylnej kanapie samochodu. Ale gdy zaczęła kontaktować widziała obok siebie twarz o zaniepokojonych oczach, grubym opatrunkiem i okoloną blond włosami. Słyszała i wyczuwała, że jadą samochodem. Ledwo do niej docierało co się działo wcześniej. Bieg, krzyki, już nawet nie była pewna czy kogoś czy to jej własne. Jakaś szarpanina no i w końcu tutaj. Na tylnym siedzeniu samochodu. Samochód zresztą już zwalniał. Zagrzechotało radio.

- 65410 zgłoś się.
- głos jakiejś kobiety zniekształconej przez eter.

- 65410, zgłaszam się. - Ramsey odpowiedział z przedniego fotela biorąc do ręki radio.

- 111 przy 39’ej Alei. Pośpiesz się wreszcie, już drugi raz ci to zgłaszam. - kobieta po drugiej stronie eteru była czytelnie zirytowana.

- Wybacz, pilny wypadek. Zaraz tam pojadę. Bez odbioru. - detektyw zagrzechotał odkładaną słuchawką i zaczął się zatrzymywać. - Poradzicie sobie? Muszę jechać. - odwrócił się w strone tylnego siedzenia i spojrzał na nie obydwie przez oddzielającą siatkę. Przez okna widać było piekarnię Mario z jednej i dom w jakim mieszkała Betty po drugiej stronie.

Przebudzenie nie należało do przyjemnych, ale zawsze mogło być gorzej. W głowie Mazzi tłukła się migrena, lęk na szczęście zelżał do znośnego poziomu po szybkim rzuceniu okiem na Amy. Drugą ulgą były nieskute nadgarstki.
- Zrobiłam coś komuś? - spytała nerwowo zacierając dłonie.

- Nie zdążyłaś. Tobie też się nic nie stało. - odpowiedział gliniarz wysiadając z samochodu który obszedł i otworzył tylną klapę. Zaczął z niej wyjmować rzeczy zabrane z domu Amelii.

- Dobrze się czujesz? Możesz iść? - Amy pochyliła się nad kumpelą i popatrzyła na nią z troską.

- Jest ok, nie martw się. Nic mi nie jest - próba przywołania uśmiechu zakończyła się powodzeniem. Żeby nie przedłużać otworzyła drzwi i wyszła na zalaną słońcem ulicę. Odetchnęła, robiąc parę kroków do gliniarza.
- Co się stało? - spytała cicho, żeby pomacać się po pochwie przy pasie - Gdzie mój Gerb… nóż? - dodała zaniepokojonym tonem.

Blondynka pokręciła głową i wzruszyła ramionami na znak, że nie umie udzielić odpowiedzi na te pytania.
- Widziałam jak wybiegłaś ze szpitala. A zaraz za tobą Ramsey. Trochę się zamieszania zrobiło. Ci żołnierze z bramy też wybiegli. Ci na wieżyczkach coś krzyczeli. Bałam się, że cię zastrzelą. Ale Ramsey jakoś cię złapał i powalił. A potem przyniósł do samochodu. - pokrótce streściła to co widziała dotąd. Potem wysiadła z samochodu. Gliniarz już kończył wypakowywać bety i zamknął tylną klapę. Ruszył z powrotem aby usiąść za kierownicą.

- Gdzie mój nóż? - spytała gliniarza, plując sobie w brodę i zgrzytając zębami bo wychodziło że ją uratował.

Facet bez słowa sięgnął do tylnej kieszeni i oddał jej nóż.
- Masz takie problemy niech ta twoja pielęgniareczka ci jakieś prochy na to skołuje. - powiedział jej w ramach porady a potem wsiadł do samochodu, uruchomił i odjechał. Lamia została sama z Amelią i kupą worków, pudeł i kartonów. Na dwie pary rąk to trochę tego do noszenia było. Może nawet na dwa razy albo kogoś trzeba by ściągnąć do pomocy.

Roboty od groma i jasne, najlepiej zabrać się za nią od razu.
- Kurwa mać - sierżant zaklęła, przecierając czoło przedramieniem. Wyszło dziwnie, bo ciągle ściskała w tym ręku kosę. Gapiła się za odjeżdżającym radiowozem i gliniarzem, któremu już nie za bardzo mogła pocisnąć.
- Zaraz ogarniemy - wymamrotała do blondynki, siadając na krawężniku. Odpaliła papierosa, patrząc najpierw pod nogi, a potem wzdłuż ulicy. Dużo noszenia jak na dwie osoby, przydałby się ktoś jeszcze. Najlepiej facet, młody i silny. Albo chociaż nie kaleka. Mógł być świrem, pasowałby do Mazzi.

Znalazła odpowiedniego kandydata będąc gdzieś w połowie fajki. Szedł ich stroną ulicy żwawym krokiem: młody mężczyzna w jeansach i koszuli. Nie wydawał się specjalnie zabiegany, zwrócił też uwagę na stertę pakunków na chodniku i dwie kobiety siedzące obok.
- Hej skarbie - sierżant pomachała do niego, zakładając czarujący uśmiech na bladą gębę. Wstała też powolnym ruchem i wyszła mu na spotkanie - Czy dwie damy w potrzebie mogą liczyć na pomoc i ratunek od przystojnego nieznajomego? - wskazała paczki - Przyjaciółka się przeprowadza, a taksiarz się spieszył. Długo nie zajmie, to tu niedaleko - tym razem wskazała na kamienicę i zmrużyła jedno oko - Mamy całkiem niezłą kawę.

Koleś zaśmiał się, pokręcił głową, a potem wziął się za ratowanie dam w wyraźnej opresji. We trójkę wniesienie pakunków poszło szybko i sprawnie. Wystarczył jeden kurs aby komplet gambli znalazł się w mieszkaniu Betty, bezpiecznie ułożony na terakocie w przedpokoju.
- Amy wstawisz wodę? - brunetka zawołała do blondynki od progu, ocierając rękawem pot z czoła. Była zadowolona, jak po każdej porządnie wykonanej robocie.

- Dobrze. - blondynka zgodziła się z uśmiechem i zniknęła w kuchni przygotowując wodę na kawę i herbatę. Chłopak czy raczej młody mężczyzna stał czując się nieswojo nie wiedząc co ze sobą zrobić. Ani usiąść, ani wyjść, ani zagadać… Teraz gdy wniósł i bagaże nawet niezbyt wiedział co zrobić z rękami. Coś cicho protestował w standardowym stylu, że nie trzeba sobie zawracać głowy. I Lamia nie była pewna ale miała wrażenie, że trochę deprymuje czy może ciekawi gruby opatrunek na twarzy blondynki. Z taką typową ludzką ciekawością starał się jej unikać, zwłaszcza patrzenia na jej twarz a z drugiej strony zerkał na nią ukradkiem gdy była kawałek dalej jakby ta jej opatrzona twarz i fascynowała i odpychała go jednocześnie. No i właśnie wtedy usłyszeli chrobot klucza w drzwiach gdy właścicielka mieszkania właśnie wracała do niego. Gość obydwu “gołąbeczek” spojrzał ciut spłoszony w stronę tego dźwięku a potem na przeciwną czyli na Lamię kompletnie pewnie nie wiedząc czego się spodziewać.

- Jeszcze raz dzięki że pomogłeś, same byśmy jeszcze się z tym męczyły - sierżant zagrała na czas, szczerząc się wesoło i złapała kolesia za rękę, potrząsajac nią - W ogóle Lamia jestem, a ty? Z tego wszystkiego nie spytałam o imię wybawcy - wznowiła wachlowanie rzęsami.

- Jack. - odparł facet i lekko się uśmiechnął. Ale zaraz spojrzał na drzwi wejściowe bo właśnie się otworzyły i przeszła przez nie kasztanowłosa kobieta w okularach. Oboje popatrzyli na siebie z takim samym zaskoczeniem.

- Dzień dobry Księżniczko. Widzę, że mamy gościa. - powiedziała szybko taksując spojrzeniem ich sylwetki. I zatrzymując się na chwilę na samym dole. Na butach. A nie kapciach.

- Jestem Jack. Dziewczyny mnie prosiły wnieść jakieś rzeczy. Ale już wniesione no to ja będę leciał. W sumie mam jeszcze trochę do załatwienia. - młodzik zmieszał się ale jakoś próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Zrobił nawet krok w stronę drzwi wejściowych ale zatrzymał się bo Betty usiadła na kanapie i zaczęła zmieniać buty na kapcie. A on sam trochę chyba nie był pewny czy już się zrywać czy nie robić z siebie idioty.

- Dzień dobry Betty - Mazzi przywitała się wpierw z gospodynią, dopiero po tym wróciła uwagą do gościa, jak hierarchia ważności nakazywała. Podeszła do niego, biorąc go pod ramię z wielce smutną miną - Chyba nas tak nie zostawisz, co? Amy wstawiła już wodę, wypijemy kawę, albo jak wolisz herbatę. Daj się jakoś zrewanżować za pomoc… no nie daj się prosić - spojrzała na niego oczami moknącego w deszczu basseta i doszeptała - Tylko zdejmij buty i załóż kapcie. Zaraz ogarniemy poczęstunek… Jack.

Jack otworzył usta jakby miał zamiar jeszcze się opierać i upierać ale uwaga o zmianie obuwia znowu wybiła go z rytmu. Spojrzał w dół na swoje buty a potem w stronę szafki pełnej różnych kapci, łapci, klapek i japonek.

- Myślę, że któreś z tych byłby dla ciebie w sam raz. I proszę cię zostań, przecież tak niewielu dżentelmenów dzisiaj zostało bardzo bym nie chciała aby jeden z nich uciekał stąd i myślał o nas jak o niewdzięcznicach. - Betty zdążyła zmienić swoje buty na swoje ulubione kapcie i wstać z sofy aby oddać ją do dyspozycji gościa. Mówiła spokojnym a jednak onieśmielajacym tonem zupełnie jakby była nadal na dyżurze i wydawała dyspocyzje swoim pacjentom. I podobnie jak pacjenci, Jack posłuchał bo usiadł na sofie i sięgnął po dokładnie te kapcie jakie zasugerowała mu gospodyni. Zaczął zmieniać obuwie ale trochę zrobił się rozkojarzony gdy Betty zatrzymała się przy swojej Księżniczce i pocałowała ją w policzek. Potem poszła dalej a Jack szybko starał się wrócić do zmiany butów udając, że wcale się nie gapił. Wstał z sofy czekając aż Lamia przejawi jakąś inicjatywę ale akurat pewnie Amelia usłyszała Betty bo wyszła z kuchni się przywitać. Teraz ich gość był świadkiem jak blondynka dostała od gospodyni całusa w policzek co znów go nieco zmieszało.

- No Amelia mówi, że zaraz będzie kawa i herbata, nie stójcie tak tam, siadajcie do stołu. - okularnica usiadła na swoim iście królewskim fotelu zostawiając resztę miejsc dla swoich gołąbeczek i ich gościa.

- Lepiej z nią nie dyskutować - szepnęła rozbawiona sierżant, ciągnąc gościa za ramię do stolika. Posadziła się z pielęgniarką po swojej prawej i gościem po lewej. A naprzeciwko usiadła Amy.
- Jak ci minął dzień? - spytała kasztanki, wodząc palcem po jej dłoni od kostek do nadgarstka. - Jesteś głodny? - dodała tym samym tonem do mężczyzny.

- Biegusiem. - odpowiedziała z uśmiechem pielęgniarka nieco bardziej się przesuwając na oparciu fotela w stronę Lamii. Widząc nieco zaskoczone spojrzenia pozostałych wyjaśniła dokładniej. - No mówię wam, ile personel szpitala musi się przy takiej biegunce nabiegać. Schudnąć można. - westchnęła kręcąc głową jak na uczciwą porcję marudzenia na pracę należało.

- O tak, nie krępuj się, zostało nam jeszcze trochę ciasta z wczoraj. - Amelia szybko podchwyciła pytanie Lamii i wskazała na talerz z pokrojonym ciastem jakie przyniosła razem z kawą i herbatą.

- Aha, to pracujesz w szpitalu? - Jack trochę ochłoną i sięgnął po te ciasto. Chociaż Lamia miała wrażenie, że bardziej po to aby czymś zająć ręce i w ogóle a nie z głodu.

- Tak, jak słyszałeś jakieś wieści z urazówki szpitala miejskiego o wrednej siostrze przełożonej to pewnie o mnie. - i uśmiechnęła się słodziutko przez te swoje okulary co jednak jakoż wyglądało na iście rekini uśmiech.

- A ty Jack co robisz? - Amelia też dołączyła do rozmowy sięgając po kawałek ciasta. Może też po to aby uratować ich gościa z opresji.

- Ja… znaczy ten.. sklep, pracuje w sklepie. W hurtowni. - chłopak trochę ochłonął gdy dyskusja zaczęła wracać na względnie standardowe tory.
- Dobre te ciasto. Jej, jak tak weszłaś to już myślałem, że jakiś mąż czy co i będzie jakaś chryja. - zaśmiał się trochę nerwowo ale też i z ulgą, że ten scenariusz się nie ziścił.

- Ależ Jack. - Betty westchnęła jakby usłyszała jakiegoś głuptaska. - My nie mamy mężów. Ani chłopaków. Można powiedzieć, że w tej chwili to dom kobiet. - Lamia miała wrażenie, że Betty się bawi przednie. Chociaż teraz uśmiechnęła się całkiem sympatycznie i charakterystycznym gestem położyła swoją dłoń na dłoni Księżniczki. Amelia zarumieniła się troszkę i z trudem powstrzymała się aby nie zachichotać ale uśmiechnęła się ładnie na ten dwuznaczny żarcik gospodyni. Najgorzej zareagował Jack który na raz prawie upuścił talerzyk i zachłysnął się ciastem. na chwilę więc zyskał ratunek gdy próbował odzyskać panowanie nad gardłem i odstawić talerzyk.

- A… aha… tak… dobrze… - facet miał sztywną minę jakby znów główkował czy zerwać się do ucieczki już czy jakoś spróbować wycofać się ze względną godnością. Poczerwieniał i nerwowym ruchem otarł rękawem nagle spocone czoło.

Sierżant podjęła rękawicę i dłoń gospodyni jednocześnie, nachylając się i całując ją kurtuazyjnie, jak na rękę szlachetnej pani przystało. Patrzyła przy tym pielęgniarce prosto w oczy, przytrzymując usta nad jej skórą przez dłuższy moment.
- Wszystko w porządku? - obróciła nagle głowę patrząc na burakowe policzki szatyna. Ściągnęła brwi, przybierając zaniepokojoną minę. Przesunęła się też aby być bliżej niego.
- Masz gorączkę, czy to alergia? Spokojnie, jestem medykiem - Czułym gestem położyła mu dłoń na czole, drugą złapała za rękę, masując nadgarstek od wewnętrznej strony. dodała też cichym tonem - Teraz ja ci pomogę… spokojnie.

- Tak… Znaczy tak! Wszystko w porządku!
- przez chwilę szatyn się zapowietrzył biernie poddając się zabiegom Lamii a wszystkie trzy przypatrywały się jemu z troską i zainteresowaniem. Co pewnie jeszcze bardziej go peszyło. Trzymana przez saper ręka drgnęła jakby chciała się wyrwać ale potem w ostatniej chwili zmieniła zdanie przez co wyszedł mało skoordynowane szarpnięcie. Jack popatrzył gdzieś w przeciwny kąt pomieszczenia próbując odzyskać jasność myślenia.

- Too… to wy jesteście parą? - ciekawość chyba zwyciężyła bo w końcu odwrócił się i popatrzył na gospodynię i jej faworytę. Betty westchnęła jakby przyłapał ich na czymś wstydliwym.

- No widzisz Księżniczko? Nie zdążyłyśmy ustalić wspólnej wersji dla gości. - cmoknęła kącikiem ust jakby zdała sobie sprawę, że strzeliła jakąś gafę.

- A to nie jesteśmy rodziną? - Mazzi zdziwiła się szczerze, przechodząc ze sprawdzania temperatury czoła pacjenta, do mierzenia jej na policzku, potem szczęce i boku szyi. W międzyczasie patrzyła na pielęgniarkę - Ty mnie zakuwasz w dyby i dyspcyplinujesz, ja ci noszę kapcie… - obróciła się z powrotem do Jacka i dokończyła niskim szeptem - W zębach. Jestem grzeczną dziewczynką.

Jack przez chwilę oniemiał ale w końcu roześmiał się z tego żartu. Chociaż dość nerwowym i sztucznym śmiechem. Betty i Amelia też się uprzejmie i łagodnie uśmiechały pozwalając mu odreagować w spokoju.

- Ah, te nazewnictwo i szufladki, zawsze mam z tym kłopot. - kasztanowłosa władczyni westchnęła teatralnie ze swojego fotelowego tronu gdy ich gość w miarę doszedł do normy. Ten czekał na to co powie dalej. - No bo na przykład “para”. - okularnica upiła łyk ze swojego kubka przerywając na chwilę rozmowę zanim znów nie odstawiła kubka na podstawkę. - Myślisz Jack, że jak dwie osoby mieszkają i sypiają ze sobą i jest im ze sobą dobrze to są parą? - zapytała go o zdanie jakby naprawdę ją interesowało. Gość poruszył się niespokojnie węsząc pułapkę i nieco pomajstrował przy swoim kołnierzyku koszuli.

- No cóż… - zaczął ostrożnie widząc, że Betty nadal czeka na odpowiedź i chyba mu nie odpuści. - Tak, myślę, że tak, myślę, że można tak powiedzieć. - młody facet chyba starał się zabrzmieć przekonywująco i profesjonalnie. Pokiwał głową i w miarę pewnym wzrokiem popatrzył na okularnice i siedzącą obok Lamię.

- Aha. - kasztanowłosa znowu upiła łyk z miną sugerującą, że zastanawia się nad tym co to znaczy niczym rasowa blondynka. - No to w takim razie nie jesteśmy z Księżniczką parą. - powiedziała spokojnie patrząc po kolei na całą trójkę. Tą odpowiedzią była zaskoczona nawet blondynka bo popatrzyła z zaskoczeniem na Betty jakby się przesłyszała albo czekała na jakieś wyjaśnienie.

- N-nie? - Jack wyjąkał niepewnie widząc, że jedynie blondyna zareagowała podobnie do niego a siedząca obok niego ciemnowłosa w najlepsze przytakuje gospodyni.

- No przecież nie sypiamy tylko ze sobą! - wyjaśniła promiennie Betty jakby jej gościom umknął ten oczywisty fakt. Jack poczerwieniał jeszcze bardziej i miał minę jakby miał zaraz dostać skurczu mięśni twarzy od usilnego utrzymywania w miarę rozumnego wyrazu twarzy.

- N-nie? T-to ten… sypiacie… no z kimś innym? Z dziewczynami? - zapytał brnąc przez tą grudę trudności na jaką się tutaj nadział. Betty zmrużyła oczy jakby szukała wzrokiem natchnienia u Lamii, przygryzła nieco wargi ale jednak po tym namyśle mu odpowiedziała.

- Też. Czasem razem, czasem osobno. Dlatego właśnie sam widzisz jakie wąskie teraz te szufladki robią. - okularnica rozłożyła ręce w geście bezradności aby było wiadomo, że to nie jej wina tylko tego całego świata i reszty. Zaś twarz ich gościa przypominała jakby zaraz miał dostać apopleksji czy czegoś podobnego.

- Mężczyzn też lubimy - Mazzi wymruczała mu do ucha. Przysuwała się coraz bliżej gdy okularnica mówiła, aż prawie wodziła czubkiem nosa po jego policzku. Dłoń z szyi przeszła niżej, na jego klatkę piersiową i tam drapała leniwie skórę znajdującą się pod materiałem.
- Trzeba być tolerancyjnym… poza tym. Mnie i Amy pomogłeś, za co jesteśmy ci bardzo wdzięczne… ale zobacz na Betty. Biedna cały dzień na nogach, ciężko pracuje i się poświeca dla innych. Przydałoby się jej ulżyć w cierpieniu zwłaszcza nogom… i zwłaszcza takim - skubnęła go lekko za ucho zębami - Samej mi to zajmie długo…

Sceneria dla młodego mężczyzny rozgrywała się chyba zbyt szybko. Oddychał, czerwieniał i pocił się coraz szybciej. Zerknął na wskazaną przez Lamię Betty a ta odwzajemniła się spojrzeniem i miną pt. “Czemu nie?”. Jack spojrzał na siedzącą naprzeciwko blondynkę a ta milczała z trochę zakłopotanym uśmiechem. Odwrócił głowę jeszcze bardziej w bok, prawie zderzając się z twarzą starszej sierżant. Wreszcie zareagował.

- A-ale ja dziękuję ale mi się lunch skończył i muszę wracać do hurtowni! - powiedział, prawie wykrzyczał zrywając się na równe nogi. Amelia również się zerwała.

- A przyjdziesz jutro? - zapytała tak niewinnie jak na młodą blondynkę przystało.

- Co?! - Jack prawie stracił panowanie nad sobą i wybałuszył oczy jakby po zdradziecku wbiła mu sztylet prosto w serce.

- No bo jakbyś przyszedł to znów moglibyśmy pojechać do mnie! Znaczy, żeby coś zabrać! Bo jeszcze dużo zostało. Ah… Nie mamy samochodu… - blondi mówiła szybko chcąc przekonać chłopaka zanim rzuci się do ucieczki. Po czasie zorientowała się jak dwuznacznie wyszła jej propozycja bo też się zaczerwieniła i szybko próbowała to naprawić i przykryć kolejnymi słowami. No ale bez Ramsey’a rzeczywiście nie miały samochodu.

- No ja mam jakiś… - cicho westchnął Jack po chwili krępującego milczenia. Blondyna ożywiła się i popatrzyła na niego z taką nadzieję w oczach, że ten w końcu zmiękł. - No przyjadę. Tak podobnie jak dzisiaj, może trochę wcześniej. Ale nie mogę długo zostać! Muszę wracać do hurtowni. - młodzik mówił jakby jutro miał się tu wpakować na jakąś pułapkę czy inną minę. I szybko więc dodał, że ma ograniczone zasoby czasu.

- Prawdziwy z ciebie dżentelmen Jack. - Betty też wstała i uśmiechnęła się z promienną godnością do swojego gościa. - Naprawdę miło było cię poznać. - podała mu rękę co niejako stało się sygnałem do pożegnania. Jack przyjął ją z wyraźną ulgą i wdzięcznością, że już może się zbierać i zniknąć z tego niebezpiecznego terenu.

- Szkoda że już idziesz - brunetka miała minę głodnego, zabiedzonego basseta, tym razem na mrozie. Westchnęła ciężko, boleśnie wręcz. - Myślałam że mi pomożesz… a tak sama będę musiała się pocić - mruknęła tonem zawiedzonych oczekiwań i łamiącej serce skargi. W końcu pokręciła głową, ujmując go pod ramię - Chodź, odprowadzę cię do drzwi.

Jack miał trochę minę jakby natychmiast to wolał prysnąć stąd jak najprędzej i jak najdłużej. Amelia ruszyła z jego drugiej strony odprowadzając go również i gdyby mu nie przypomniały pewnie wyszedłby w kapciach. A tak jeszcze znów musiał wizytować na wejściowej sofie aby ponownie zmienić buty. Kapcie szybko odłożył na półkę a swoje buty szybko, bez zawiązywania, wsadził na swoje stopy i poderwał się z powrotem do pionu.

Blondyna w międzyczasie rozpływała się w podziękowaniach za dzisiejszą pomoc i wypytwała się go jakie ciasto lubi. On odpowiadał z najwyższym trudem i w końcu przytaknął, że lubi ale akurat gdy Amelia wymieniła szybko ze trzy na raz i nie wiadomo było właściwie na co się zgodził. A może tak tylko skinął głową dla podtrzymania dyskusji.

Wreszcie znalazł się po właściwej stronie drzwi i jeszcze przez chwilę słyszały jego oddalające się kroki. Bardzo szybkie.
- Jej. To musimy na jutro upiec nowe ciasto! - Amelia wydawała się być zachwycona i zaabsorbowana jutrzejszym spotkaniem i wyprawą do domu. Obie wróciły z powrotem do salonu do czekającej na swoim tronie gospodyni.

- Powinni nakręcić o tym film
. - okularnica przywitała ich z ironicznie rozbawionym uśmiechem. - “O mężczyznach co się boją kobiet”. Tylko nie jestem pewna jaka to byłaby kategoria czy komedia czy dokument. - powiedziała z samozadowoleniem upijając kolejny łyk ze swojego kubka.

- Prędzej dramat - sierżant przeszła przez pokój, obdarzając gospodynię krzywym wyszczerzem. - Dziwne że nie dostał zawału, ciekawe czy jutro przyjdzie. Założymy się? - popatrzyła po zebranych kobietach i nagle opadła na kolano, wyciągając zapraszajaco dłoń do pielęgniarki - Czy w swej dobroci i wspaniałomyślności łaskawa pani zechce mi towarzyszyć dziś w spacerze? - spytała uroczyście, po czym teatralnym szeptem dorzuciła do blondynki - Amy przynieś… wiesz co.

- Myślicie, że może nie przyjść? -
Amy wydawała się zaskoczona i zaniepokojona tą myślą. Sprawdziła twarze obydwu kobiet by zorientować się jak one oceniają sytuację.

- Nie masz się czym martwić Amy, wyglądał na porządnego chłopca więc mam nadzieję, że nas nie rozczaruje. - okularnica uspokoiła blondynkę z poranioną twarzą i ta po chwili namysłu postanowiła wziąć to za dobrą monetę. Pokiwała głową i pobiegła do swojego pokoju gdzie zostały te wszystkie bety i zakupy jakie nawiozła ze swoją kumpelą z całego dnia.

Gdy zostały same gospodyni chwilę, ze swojej wysokości, przyglądała się klęczącej przed nią kobietą.
- A byłaś taka ochotna zadbać o moje dobre samopoczucie… - uśmiechnęła się z zadowoleniem i usiadła wygodniej na swoim tronie. A na wyciągniętej dłoni saper wylądowała jej stopa ozdobiona tygrysim kapciem. Sądząc po odgłosach blondynka już powinna zaraz wrócić z czym trzeba.

- Cały czas o nie dbam - uśmiech Mazzi zrobił się zębaty, kiedy pochylała się, aby odcisnąć usta na tak uprzejmie podanej kostce. - Wątpisz we mnie? - spytała z figlarną miną, patrząc na wchodzącą do pokoju Amelię. Zaraz przybrała tajemniczą minę.
- Do wyjścia trzeba się… przygotować - powiedziała bez cienia ironii. Wyjęty przez blondynkę prezent okazał się sukienką z satyny i koronki, ciemnogranatową i elegancką. Taką, jak nosiło się kiedyś na specjalne okazje i wielkie wyjścia.

Okularnica na wysokości swojego tronu wydawała się nieco zaskoczona. Tak informacją, że mają gdzieś wyjść jak i prezentem jaki przyniosła znacznie bardziej podekscytowana Amelia. Amy podała prezent Lamii aby ta mogła wręczyć go tej co to jednocześnie była i nie była w parze.
- No, no… - kasztanowłosa przyjęła prezent i uniosła wysoko ramiona aby móc przyjrzeć się sukience. Wreszcie wstała, obejrzała ją z przodu, z tyły, przyłożyła do swojej sylwetki przy okazji oglądając ją z góry. W końcu spojrzała z góry na wciąż klęczącą Księżniczkę. Przyzwała ją zapraszającym gestem kiwającego się palca.

- Oh, dziewczyny… Aż nie wiem co powiedzieć. Ale dziękuję wam bardzo. - powiedziała rozradowana obdarzając je obie szczęśliwym uśmiechem i spojrzeniem. Przyzwana do pionu Lamia dostała w ramach tych podziękowań pocałunek prosto w usta. Długi, wdzięczny i bardzo czuły. - Jestem pod wrażeniem. Możesz za to wziąć ze mną kąpiel. - oświadczyła jej o swojej wspaniałomyślnej nagrodzie. Musiała też podziękować blondynce. Oderwała się więc na chwilę od czarnulki i podeszła do blondynki obejmując ją mocno i gorąco całując ją znowu w policzek.
- A tobie pomogę z tym ciastem. Myślę, że po ostatnich szaleństwach zostało na tyle aby coś upiec. - oznajmiła blondynce i tej oczy się rozbłysły ze szczęścia na taką nagrodę.

- A co do tego wyjścia, w tej gustownej sukience jak mniemam. To mamy jakieś plany? - Betty znowu odwróciła się do Lamii patrząc na nią jakby czekała aż ta wprowadzi ją w ten plan.

Zaczęło się od tego, że sierżant oblizała wargi i nagle porwała kasztankę w ramiona, unosząc ją nad ziemię. Coś przypadkowo chwyciła tak, aby bez przeszkód móc zaciskać dłonie na jej pośladkach.
- Zabieram cię na kolację - poinformowała szczęśliwa, obierając kierunek na łazienkę - Do najlepszej knajpy w mieście. Z kelnerami, białymi obrusami i masą dobrego żarcia… no i drinków. Weźmiemy taryfę, więc nie będzie problemów z ograniczaniem się. Poza tym idę w prezencie od ciebie, tym skórzanym - wyszczerzyła się - Jeśli chcesz mam też całkiem niezłą smycz do niego.
 
Driada jest offline