Trójka kompanów na barce przepłynęła w znane już sobie, bezpieczne miejsce. Łódź wpłynęła w zakole, między trzciny, zupełnie znikając z oczu tym, którzy znajdowali się na rzece. Ponad Syrenką, na klifie rozciągał się spaczony las, nawet w świetle dnia odpychający i mroczny. Pozostawało czekać na Lothara lub samemu udać się na jego poszukiwanie.
Tymczasem Lothar wędrował za dziewczyną w stronę obozowiska buntowników. A przynajmniej taką miał nadzieję. Hilda wiedziała, gdzie idzie. Poruszała się pewnie, omijając pewne miejsca i zupełnie nie przejmując się złowieszczą aurą lasu. Lothar tym razem, będąc drugi raz w lesie też wiedział czego się spodziewać i groza tego miejsca nie zrobiła na nim piorunującego wrażenia. Parokrotnie jednak oboje wystraszyli się nie na żarty, gdy las rozbrzmiał upiornymi krzykami, a drzewa bez powodu zaczęły się poruszać. Raz między drzewami dostrzegli też jakąś rogatą postać, ale sami dzięki refleksowi Hildy nie zostali zauważeni.
W pewnym momencie zrobiło się jaśniej. Drzewa przybrały naturalny wygląd, a las rozbrzmiał śpiewem ptaków. Lothar zauważył, że ekspansja spaczonego obszaru postępuje i już niektóre z roślin noszą ślady wpływu Chaosu. Dziewczyna potwierdziła.
- Nasza bezpieczna strefa się kurczy. Dzień po dniu obserwujemy jak Chaos wolno, lecz nieubłaganie wgryza się w zdrowy las. Jeszcze parę miesięcy i będziemy musieli stąd uciec. Nikt już wtedy nie będzie walczył z Wittgensteinami.
Na polanie, wśród młodych drzewek stało kilka drewnianych chat krytych płatami mchu. Na skraju polany rozpoczynał się strumyk – źródło zdrowej wody dla mieszkańców obozowiska. Szlachcic na pierwszy rzut oka naliczył niemal dwudziestu ludzi. Niektórzy wylegiwali się w słońcu, inni przygotowywali strawę, jeszcze inni oporządzali broń. Hilda witała się ze wszystkimi, jednak zupełnie ignorowała pytające spojrzenia skierowane na Lothara, prowadząc go do jednej z chat. Siedząca przed nią, wysoka i szczupła kobieta wstała widząc zbliżającego się gościa. Obcisłe spodnie i skórzany kubrak podkreślały smukłość jej sylwetki. Pociągłą twarz okalały ciemne, kasztanowe włosy, rozpuszczone w nieładzie. Zlustrowała von Essinga spojrzeniem zielonych oczu.
- To jeden z ludzi, którzy postawili się zamkowym. Stanęli w obronie mieszkańców – szybko przedstawiła Hilda.
- Miło mi słyszeć, że ktoś trzyma stronę tych biedaków. Szczególnie ktoś wysokiego stanu – ukłoniła się. Widać było, że etykieta nie jest jej obca. – Jestem Sigrid Thun. Usiądźcie Panie. Hilda, przynieś gościowi co do picia i jedzenia.