Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2019, 21:04   #119
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
MJ przewiesił powtarzalnego Winchestera przez plecy i wyszarpnął z kabury przyboczną "enkę". W ciasnych pomieszczeniach pałacu samopowtarzalny pistolet nadal miał dostateczny zasięg, a jednocześnie był łatwiejszy w manewrowaniu niż długa broń i dawał większą siłę ognia.

Zdążył dobiec do załomu muru, gdzie korytarz skręcał w kierunku wyjścia z hacjendy, gdy w korytarzu zaroiło się od sylwetek. Od strony wnętrza hacjendy nadbiegło trzech rosłych drabów w zbrojach Legionu, wywijających maczetami. Za nimi Martin widział już kolejne, migające w przejściu szczegółami pancerzy sylwetki.

Naprzeciw nich stali jednak najlepsi członkowie dawnej drużyny B, jeśli chodziło o walkę wręcz.
Utangisila, Człowiek z Arroyo, który z dzikusa z włócznią zmienił się we wprawnego, zawodowego zabójcę.
Barry, po prostu Barry, któremu używanie własnej głowy szło może niezbyt dobrze, ale okładanie pięściami cudzych głów - znacznie lepiej.
Feng Lee, ten zwariowany Azjata, który swoimi mieczami dałby radę pokroić człowieka równie łatwo, jak kroi się bramina na równiutkiej grubości steki.
Wszyscy trzej właśnie szarżowali na zdezorientowanych przeciwników. Wynik tej walki był raczej przesądzony... i MJ był o niego spokojny.

Czwarta sylwetka, która zamigotała w przejściu, którym drużyna B niedawno przebiegała, zmartwiła snajpera nieco bardziej. Kolejny legionista, ściskający w ręku małokalibrowy pistolet, rozglądał się po holu, próbując odróżnić, które z przemykających wokół sylwetek to jego towarzysze, a którzy to wrogowie - do których trzeba strzelać.
MJ postanowił nie ułatwiać mu zadania.
Wspomnienie pamiętnego wieczoru w Cottonwood Cove, gdy strzelał do atakującego go zwiadowcy Legionu, wróciło do niego jak bumerang. Zadziałał tak samo, jak wtedy.
Płynnym ruchem podniósł pistolet i stanął w pozycji bojowej. Muszka i szczerbinka ześrodkowały się na środku sylwetki legionisty stojącego w drzwiach. Obramowany ozdobnym portalem wyglądał jak wprawiony w tarczę strzelniczą.

Bang. Bang. Bang. Bang.
Cztery dziesięciomilimetrowe kule opuścily lufę pistoletu i pomknęły w kierunku majaczącej w przejściu sylwetki. Echem po lewej stronie Martina odpowiedziały kolejne strzały, oddawane przez "Lucky'ego" Mandersona i trzymającej się przy jego boku Igły.

Martin uznał, że i tutaj sytuacja jest ogarnięta... przynajmniej na razie. Skupił uwagę na wyjściu z hacjendy. Wiedział, że w tamtą stronę pobiegli Key i "Łazik" White... którzy jako jedyni postanowili uciec bez stawiania czoła legatowi. Dobiegająca zza drzwi kanonada pozwalała sądzić, że tam też jest gorąco. Należało uważać, czy ktoś z tamtego kierunku nie zajdzie Drużyny B od tyłu. Gdyby tak się stało... konsekwencje mogły być tragiczne.
 
Loucipher jest offline