Mimo pierwszych niezbyt optymistycznych wrażeń od powrotu do reszty o obaw
Galeba, Detlef zauważył, że coś się jednak zmieniło. A właściwie ktoś - niespodziewanie
sierżant zaczął gadać mniej więcej z sensem. Oczywiście Thorvaldsson byłby zapewne jednym z ostatnich, którzy uznaliby, że to jest przełom i teraz będzie już tylko lepiej, ale mimo wszystko pojawiła się nadzieja, że szanse na przetrwanie oddziału będą większe od zera. O tym, że tak było do tej pory był po prostu przekonany.
Zatem
von Grunenberg polazł za nim i mimo braku reakcji Detlefa (przecież z gaar się nie rozmawia) ględził mu o zmianach, które zamierzał wprowadzić by wyprawa szła lepiej, niż dotychczas.
* * *
- Żarcie, najlepiej suszone lub peklowane, świeżego tyle, ile zjemy dzisiaj lub jutro. Do tego strzały do łuków, może będą mieli bełty do kusz - przydadzą się do polowania lub obrony przed tym, co możemy spotkać po drodze. Łupienia miejscowej ludności nie było w rozkazach - kupujemy, pytamy o możliwość posiłku lub noclegu, albo idziemy dalej. - Powiedział w czasie, gdy trwały rozważania o wchodzeniu lub nie do napotkanego sioła.
- Nie trzeba nam wrogów, informowania jednej, czy drugiej armii o naszej obecności tutaj, a tym bardziej rannych przy próbie rekwirowania zapasów siłą. - Dodał.
Jak będzie miał zdecydować Gustaw. Dowódca oddziału i gaar... - Detlef sapnął na myśl o przewrotnym losie, który postawił ich z Galebem w tej sytuacji.