Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2019, 22:18   #49
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
[media][/media]

20 Mirtula 459 Rachuby Północy
Rok Szkarłatnej Wiedźmy
Popołudnie
Nadciąga wichura
Od kiedy wróciłeś do Mieczy Leilonu, nie spałeś najlepiej i to nie z powodu braku łóżka w nieumeblowanym, zabitym dechami dworku, jaki miał stać się twoim domem na najbliższe... No właśnie, na ile? Po długiej przerwie od poszukiwania przygód nie potrafiłeś odpowiedzieć na to pytanie.
Nocami dręczył cię powtarzający się sen. Jeśli sam dźwięk można było nazwać snem. Słyszałeś płacz. Matczyny, ściskający serce płacz. O ile objawienie się Władcy Umarłych napełniło cię jakiś czas temu religijnym zapałem do działania, to te noce tylko wpędzały w coraz gorszy nastrój. Tego dnia, kiedy miałeś wybrać się do Cassalanterów, czarę goryczy przelał wszędobylski, zimny wiatr idący od morza.
Stawiłeś się o umówionym czasie i ubrany w szaty liturgiczne. Żelazno-szary kolor wyhaftowanych wag Kelemvora świadczył o tym, że nie zostałeś jeszcze wyświęcony na kapłana, gdyż wówczas użyte nici byłyby koloru srebrnego. Jednak w tak wrażliwej sprawie jak zaginięcie pierworodnego pewnie nie liczył się status społeczny, tylko wartość posiadanych informacji.
Otoczona murem trzypiętrowa rezydencja wyróżniała się na tle i tak bogatej Dzielnicy Morskiej śnieżnobiałymi ścianami i lśniącymi, szkarłatnymi dachówkami. Obejście jej dookoła zajęło by ci dobrą chwilę. Wewnętrzny ogród musiał być naprawdę duży, a poza tym wzniesiono osobną wozownię i drugi dom, prawdopodobnie przeznaczony dla gości zostających na dłużej. W tej części Waterdeep dbano o bezpieczeństwo. Mur był wysoki, a na rogu każdej ulicy stała niewielka budka straży miejskiej. Przed bramą z kutego żelaza - na której widniał herb Cassalanterów, czyli zielona litera “Y” na tle karmiącej gęsi - wartę pełniło dwóch strażników w liberiach rodu. Dobrego wartownika można było poznać po tym, że był niewzruszony szalejącą wichurą. Ani jeden, ani drugi nie byli też zdziwieni twoim pojawieniem się. Zostałeś wręcz wpuszczony do środka bez wypowiedzenia ani jednego słowa. Nareszcie ciepło, nareszcie mogłeś przestać walczyć z przeraźliwym wiatrem.
Po uchyleniu bramy znalazłeś się w holu wyłożonym krwistoczerwonym dywanem, po którym aż miło było stąpać, taki był miękki. Przestrzeń dominował wykonany z inkrustowanego orzechu klawesyn i trzy tuziny srebrnych kielichów na półkach, każdy z symbolem Siamorphe - złotym słońcem. Porą wieczorną wypolerowane srebro pucharów musiało pięknie odbijać światło bijące z kryształowego żyrandola.
Kiedy czekałeś, usłyszałeś szybkie, lekkie, drobne kroki. Ktoś tu biegł. Jedne z trzech drzwi prowadzących z holu uchyliły się na kilka centymetrów. Podglądał cię mały brzdąc o kasztanowych włosach. Zaciekawiony szeptał coś do kogoś ukrytego za jego plecami. Na twarzyczce miał wymalowaną dziecięcą ciekawość i lęk przed nieznajomymi jednocześnie.

Zoan zamyślił się na moment, wpatrując się w symbol Siamorphe. Była to jedna z bogiń, na których temat nie potrafił wykształcić swojej opinii. Nadawała szlachcie prawo do rządzenia tak długo, jak rządzili umyślnie, dla dobra. Czyjego jednak? Poddanych, czy rodziny szlacheckiej? Jej wskazówki wydawały się klerykowi niekonkretne, a szkoda, przydałby się patron, który skutecznie zwalczałby korupcję. Zoan kiwnął głową w stronę dzieci:
- Młodzi Cassalanterowie rozumiem? Gdzie znajdę waszego tatę? - spytał. Przeszło mu przez głowę, że powinien był przynieść ze sobą coś słodkiego. Po chwili zorientował się jednak, że jednak rozmawia ze szlachtą. Dzieci mają dostęp do większej ilości smakołyków niż on sam jedzenia w ogóle.

Brzdąc nie odpowiedzial, ale przez drzwi przepchnęła się dziewczynka z jasnymi włosami spiętymi w kucyk. Podbiegła do ciebie i zadarła hardo główkę. Była bliźniaczą siostrą chłopca. Pachniała słońcem, motylami i trawą.
- Jestem Elza. - Przedstawiła się z uśmiechem od ucha do ucha. - A to mój brat Terek. Zawsze boi się nieznajomych. Ja się nie boję. - Roześmiała się. Chłopiec wciąż stał niepewnie w drzwiach. - A tato poluje na smoki! - Rozłożyła ręce w imitacji smoczej paszczy. - Nie możemy mu przeszkadzać. - Pokręciła główką przejęta.

- Odwagę się ceni, ale powinnaś wziąć przykład ze swojego brata. Żyjemy w niebezpiecznych czasach. - ostrzegł dziewczynkę. - Cóż, powiedz, proszę, gdzie mogę usiąść i poczekać, aż twój tata wróci z polowania? - spytał.

Elza wskazała ci tapicerowany stołek przy klawesynie. - Znasz może Osvalda? - Zapytała się, mając na myśli najstarszego z dzieci Cassalanterów. - To mój drugi brat. Uczy się w odległym mieście, w Neverwinter. Wiesz co u niego słychać? Rzadko do nas pisze.

Zoan uśmiechnął się ciepło. - Osvald ostatnio wyruszył na spotkanie z moim przyjacielem i mentorem. Pewnie też się kiedyś z nim spotkasz, ale nieprędko. Trzeba być ambitnym człowiekiem i zrobić wiele dobrego, żeby dostać zaproszenie. - Zoan wolał skłamać, prosząc w duszy Kelemvora o wybaczenie, niż przerazić młode dziecko.

Dziecko przegryzło wargę i długo zastanawiało się w milczeniu nad twoimi słowami. Zza innych mahoniowych drzwi dobiegły kroki. Pospieszne, ale nie przesadnie. W holu pojawił się wysoki, wyprostowany mężczyzna. Był w sile wieku, co najmniej pięćdziesięciu lat, lecz trzymał się dobrze. Jego twarz była pociągła, surowa i obramowana imponującymi, siwymi bokobrodami.

[media][/media]

- Elzerina, Terenzio, to nie jest najlepsze miejsce do zabawy. Co by powiedział ojciec, gdyby zobaczył was tutaj? Pobawcie się w bibliotece albo swoim pokoju.
Elza zmarszczyła nos i wskazała inny kierunek.
- A możemy wyjść do ogrodu? Drzwi są zamknięte.
- Nie w taką wichurę. Przeziębicie się.
Dziewczynka zaburczała i poszła posłusznie, ale jeszcze kilka razy oglądała się wstecz. Kiedy doszła do drzwi, złapała lękliwego brata za rękę i zniknęła. Jeszcze przez chwilę słychać było głośny tupot rozbieganych stóp.
- Witajcie nam, bracie Zoanie - rzekł ceremonialnie. Na twój widok ukłonił się idealnie. - Jestem Willifort Crowelle, główny lokaj. Cieszę się z poznania brata i w imieniu moich możnowładców rad jestem za przybycie, szczególnie w taką niepogodę. Pozwólcie, że oprowadzę was po posiadłości. Zimny ten wiatr, prawda? Gorący posiłek pewnie bratu dobrze zrobi.

Zoan kiwnął głową. - Żeglarze pewnie są z niego uradowani. Dla nas pogoda wstrętna, ale dla Waterdeep nie najgorsza. - Kleryk potarł swoje ramiona, aby lekko się ogrzać. - Będę wdzięczny za ciepłą strawę. Proszę jednak, nie darzcie mnie większym szacunkiem, niż sobie zasłużyłem. A przecież nic jeszcze nie zrobiłem.

- Każdy trop w tak niejasnej sprawie może być dla moich możnowładców na wagę złota - przyznał z powagą Willifort. - Co brata sprowadza z odległych stron jeśli mogę spytać? Poznałem po akcencie. Trudna dla Waterdeep kwestia Miasta Umarłych? - Zapytał, przytrzymując drzwi prowadzące do kolejnej komnaty. - To zagadnienie musiało w ostatnich latach zainteresować niejednego kapłana, choć nie każdemu było dane zdobyć odpowiednie zezwolenie na zbadanie nawiedzonej nekropolii.

- To i wiele innych spraw. - przytaknął Zoan, kierując się do otwartej sali. - Moi przyjaciele również potrzebowali mojej pomocy. Ponadto, wiara w Kelemvora jest zbyt mało popularna w tych stronach. - przyznał.

- Przyjaciele, czyli Miecze Leilonu, jak mniemam? - Zapytał Willifort, choć pewnie odrobił pracę domową przed spotkaniem. - Wyrazy współczucia. To, co się stało w Ziejącym Portalu, to brzmi jak przerażający sen. Nie życzyłbym tego najgorszemu wrogowi. Waterdeep powinno być w stanie obronić jego mieszkańców przed tak podstępnymi kreaturami jak doppelgangerzy, a niestety nie jest. Żeby przeżyć, potrzeba potężnych sojuszników... W końcu to miasto, gdzie brat na każdym rogu może znaleźć arcymaga lub arcyszpiega - uśmiechnął się delikatnie. Przeszliście do wyłożonego białym marmurem foyer pilnowanego przez dwóch strażników. Przez łukowaty portal widać było przestronną jadalnię, do której zmierzaliście.

- Banda ambitnych podróżników schodzi po pijaku do Podgóry, licząc na tani pieniądz. Myślę, że są chociaż trochę odpowiedzialni za swój los. - Zoan wypuścił krótki, ale gromki śmiech. - Śmierci nie ma co opłakiwać. Wzięli każdą okazję, jaka napatoczyła im się pod nogi. Życie pełne odwagi to dobre życie, fakt, boleśnie krótkie, ale przynajmniej dali z siebie wszystko. - stwierdził. Przyjrzał się nieco Willifortowi, zastanawiając się, czy jego komentarz był rozsądną radą, czy dyskretną groźbą. Na razie nie wiedział, czy rodzina ma interes w odnalezieniu zaginionego syna, czy może kleryk jest dla nich problemem.

Komentarz wydawał się być raczej tym pierwszym. Główny lokaj chciał poznać Zoana i pozyskać go dla Cassalanterów jeśli będzie rokować na dobrego agenta. Oprowadzenie po posiadłości i wspólny posiłek pełniły bardziej rolę rozmowy rekrutacyjnej niż zwykłej uprzejmości względem duchownego, szczególnie takiego niskiej rangi. Przedstawienia głowie rodu, a co dopiero rozmowy z lordem Victorem, tego dnia Zoan nie mógł się spodziewać. Najpierw musiał przebrnąć przez dokładny ogląd Williforta. A ten był czujny i spostrzegawczy niczym doświadczony inkwizytor Kelemvora. Mieliście więc ze sobą coś wspólnego.
- Brat również dałby z siebie wszystko, gdyby sprawa okazała się tego warta? - Zapytał się Willifort, wskazując miejsce przy długim stole. - Proszę usiąść.

- Naturalnie. - odpowiedział Zoan, odsuwając krzesło. - Jesteśmy ludźmi. Nie mamy czasu na obawy czy wahania. - stwierdził, siadając przy stole. - Gdy doszło co do czego, moi przyjaciele byli za słabi, za mało spostrzegawczy, niewystarczalnie zorganizowani. Gdyby przetrwali zasadzkę, odnieśliby sukces. Nie udało się, jednak gdyby uniknęli jej całkowicie, nie mogliby nawet spróbować ją przezwyciężyć. - ostatecznie uważał swoich byłych kompanów za słabych, pomimo że wychwalał ich heroizm.

Przy ciężkim, rzeźbionym stole postawiono tuzin wygodnych krzeseł z wysokim, sięgającym potylicy oparciem. Zastawa i świeczniki wykonane były ze złota, a wzorzyste serwetki z jedwabiu. Za kuchennymi drzwiami słychać było krzątającą się służbę. Usiedliście naprzeciwko siebie. Przez wielkie okno miałeś widok na targany przez wichurę wielki dąb znajdujący się przy usypanej z drobnych, białych kamieni dróżce między posiadłością a wozownią. Czując zapach potraw nie mogłeś powstrzymać gromadzenia się śliny w ustach.
- O obecnych kompanach brat sądzi podobnie?

Zoan zastanowił się przez chwilę - To bardzo dociekliwi i dedykowani osobnicy... Trochę minęło, od kiedy ostatnio z nimi działałem, ale mam względem nich duże oczekiwania.

Zaś Willifort miał pewnie duże oczekiwania względem tego, co powie brat Zoan. Drobna, jasnowłosa służka o odstających uszach i uśmiechu niezbyt pięknym, ale szczerym, nalała w trakcie rozmowy wina wyraziście pachnącego cytrusami. Alurlythańskie.
- Słyszałem, że niektóre zakony pozwalają pić tylko jeden kieliszek i tylko w czasie uczt - zauważył rozmówca. - Brat może pić tu tyle wina, ile tylko zapragnie, jeśli jest to w zgodzie z waszym kodeksem oczywiście. Do złego nie namawiam. Zwyczajnie niewiele wiem o regułach rządzących życiem brata. W zasadzie tylko tyle, ile sam brat zdradził, to jest wspomniał przed naszym spotkaniem o obowiązku udzielenia pomocy. Nie ukrywam, że młody panicz Osvaldo tej pomocy niezmiernie potrzebuje i jego rodzice oczekują pomocy brata w tej sprawie.

- Bardzo chcę pomóc. Jednak zanim dojrzymy prawdziwe rezultaty jeszcze długa droga. - przyznał Zoan. Nie chciał nic udawać. Tym razem był tu ze szczerą intencją pomocy, a nie próby naciągnięcia ludzi na pieniądze. Po kieliszek sięgnął bez wahania. - Nie ma u nas żadnych oficjalnych doktryn na temat konsumpcji alkoholu, choć zdania są podzielone. - No, przynajmniej Zoan żadnych nie znał. Skosztował wina. - Prawdę mówiąc, przynoszę tylko szczątkowe informacje i poszlaki. Sam szukam informacji, aby móc poprowadzić tę sprawę dalej. - wyznał wreszcie kleryk. - Być może powinienem przedyskutować sprawę z panem i nie marnować czasu pana Victora?

- Tak. Zamieniam się w słuch, bracie. - Powiedział Willifort. Pochylił się nieznacznie w stronę Zoana. Był zadowolony, że rozmowa przebiega zgodnie z jego intencjami.

Zoan uśmiechnął się do służki i kiwnął do niej głową oraz w stronę drzwi. Willifort miał najniższy status ze wszystkich zebranych, jakim Zoan był chętny powierzyć swoje informacje. Nie wiedział jaki wpływ na reputacje Cassalanterów będą miały jego plotki, więc nie chciał przypadkiem ich rozprzestrzeniać. Po swoim geście kleryk poczekał, aż służka odejdzie, bądź Willifort każe jej zostać.
- Cóż... czy wierzy pan w wizje i objawienia? - Spytał Zoan. Spodziewał się, że twarz rozmówcy szybko zmieni się w zawód, więc nie dał mu czasu na odpowiedź. - Byłem wyznawcą Kelemvora od małego. Przed wyruszeniem w drogę spędziłem prawie trzy dekady w zakonie. Jak widać jednak po moich szatach, nigdy nie zostałem wezwany do pełnej służby. Myślę, że ten moment właśnie nadszedł, ponieważ przed dwoma dniami Kelemvor odwiedził mnie we śnie. - uzasadnienie, dlaczego to akurat jemu przydarzyła się święta wizja, wydawało się Zoanowi istotne, ponieważ nie mógł jej dowieść. - I niestety nie mam nic radosnego do powiedzenia. Osvald jest martwy i jestem gotów spalić swoje szaty, jeżeli się mylę. Niestety, mimo wszystko jest on dalej na tym świecie. - wyjaśnił Zoan. - Przez kilka dni zastanawiałem się nad prawdopodobnymi przyczynami tego stanu rzeczy. Gdyby został brutalnie zamordowany, a jego duch zbłądziłby z szoku czy zawiści, jakiś kleryk pewnie by go do dzisiaj znalazł. Dlatego przewiduję, że albo został zamordowany przez nekromantę, który wykorzystuje jego ducha w celach zebrania informacji na temat rodziny, albo został przemieniony w wampira, czy inną kreaturę tego pokroju. W tym drugim przypadku może się ukrywać, nie chcąc splamić reputacji swojej rodziny. To byłaby najbardziej pogodna opcja, jaką przewiduję. - Zoan zachowywał poważny ton. - Przyszedłem do was, ponieważ potrzebuje się dowiedzieć jaką osobą był Osvald, co robił i z kim się zadawał, aby wiedzieć, gdzie szukać dalszych poszlak. Nie zaszkodziłoby też odwiedzić wasz skrawek Miasta Umarłych... - patrzył Willifortowi w oczy, czekając na jego reakcję i odpowiedź. Zdawał sobie sprawę, że zaprezentował mu tyle, co nic, a jego ostatnia prośba była wyjątkowo problematyczna i dopiero Victor będzie mógł na nią odpowiedzieć.

Willifort milczał. Wydawało ci się, że zdecydowanie za długo. Taka cisza nie wróżyła niczego dobrego.
- Przepraszam, bracie Zoanie, jeśli masz inne zdanie o poszukiwaczach przygód, ale dla mnie to darmozjady i durnie. Kiedy Osvaldo zaginął, zleciało się ich naprawdę wielu. Jazgotali jeden przez drugiego, zakłócając spokój pogrążonej w rozpaczy lady Amalii i marnując czas strapionego lorda Victora. Dlatego po paru naprawdę nieprzyjemnych incydentach zostałem oddelegowany przez moich możnowładców do ostrożnego selekcjowania tych wydrwigroszy, którzy zasługiwali na odrobinę uwagi. Od tamtego momentu niewielu przekroczyło próg tego domu. Wy, kapłani, budzicie wśród ludzi większe zaufanie od czarowników, czarodziejów, zaklinaczy. Jesteście przynajmniej, jakby tu rzec, sługami bożymi.
Westchnął ciężko.
- A łaska bogów na pstrym koniu jeździ... Nie, nie mam na myśli tego, że nie wierzę w misję brata. Jest wręcz przeciwnie. Jestem tylko zdziwiony tym, jak przewrotny bywa los, sprawiając, że się spotkaliśmy. Zaiste to zrządzenie opatrzności. Szkoda tylko, że wydarzyło się dopiero teraz. Nie musi brat dalej szukać przyczyn, gdyż są one dobrze znane lady Amalii i lordowi Victorowi. Tak się nam przynajmniej zdaje. Bo widzi brat, niektóre rady awanturników, szczególnie czarodziejów, wydawały się całkiem niegłupie. Znalazł się nawet jeden taki, garbaty eremita, który dowiódł swymi metodami, że... - na twarzy Williforta malowała się śmiertelna powaga - że na Osvaldzie, Terenzio i Elzerinie ciąży klątwa. Diabelska klątwa. Każde z nich zostanie... żywcem porwane do Dziewięciu Piekieł, kiedy tylko skończą dziewięć lat. Stanie się to następnego roku, dziesiątego dnia po Dniu Założycieli.
- Bracie? - Willifort zapytał drżącym głosem. - Skąd się biorą takie sprawy? Czary, magia?

- Obawiam się, że jak nie od bogów...to właśnie od diabłów. - Zoan wziął łyk wina, aby przemyśleć sprawę. Bardzo liczył na problemy z nekromancją. O diabelstwach wiedział znacznie mniej. - Znam kogoś, kto ma doświadczenie w tej dziedzinie. I zadatki na detektywa. Jakoś to rozwikłamy. - Eldoth przyszedł Zoanowi na myśl. Traktował go jak kleryka złego bóstwa. Kto by pomyślał, że będzie musiał polegać na jego ekspertyzie. - Kelemvor nie pytał mnie o Terenzio i Elzerinie. Pytał o Osvalda, więc i jego znajdę, albo umrę próbując. - Odstawił już pusty kieliszek na stół. - Co wiecie o tej klątwie, a przede wszystkim jej źródle?

- Twoi poprzednicy, jeśli tak mogę ich nazwać, byli dalecy od zgody. Nie tylko w kwestii źródła klątwy. W każdym przedmiocie... Klątwa mogła zostać rzucona równie dobrze sto lat temu, jak i dwa, czy dwanaście. Przez kogo? Wydaje mi się, że są na tym świecie ludzie na tyle źli, że cieszyliby się z upadku lady Amalii i lorda Victora, albo ogólniej, rodu Cassalanterów, jeśli mówimy o czarnoksięstwie sprzed stuleci. - Westchnął ciężko. - A jak z kolei odczynić urok? Oto największa zagadka...

- Wątpię, aby istniała medycyna na wszystkie klątwy. Musimy koniecznie odkryć sekrety tej konkretnej. Przestudiować stare księgi, dzienniki, umowy...wszystko, co napisał ktokolwiek z rodziny. Znaleźć jakiekolwiek wzmianki na temat klątwy. - Zoan przetarł ręką twarz. Niełatwo zostać wielkim rodem, ktoś z przodków rodziny mógł wziąć jakiś skrót. Zwyczajnie zgadując, kleryk przewidywał, że wina spoczywa gdzieś w rodzinie. - Wszyscy przodkowie rodu, którzy korzystali z magii, są dla nas interesujący. - stwierdził. - Chciałbym więc aby przekazał pan prośbę, aby udostępniono mi te dokumenty i wszystkie inne, jakie uznacie za interesujące. Najlepiej, gdybyście przesłali je na dwór Czaszki Trolla. Będę musiał zadbać o wyżywienie, ale wolny czas poświęcę na studiowanie tego problemu i przy szczęściu dojdę do jego źródła przed końcem roku. W innym wypadku będziemy musieli chronić dzieci przed tym, co po nie przyjdzie. Z poświęconym mieczem w dłoni - wywnioskował.

- Przypuszcza brat, że mogło być to coś innego niż zła wola wrogów moich możnowładców? - Zapytał się zdziwiony... i naprawdę przerażony. Mógł być związany z rodem Cassalanterów od dziesiątek lat. Jego lojalność mogła być wystawiana na próbę przez niejedną trudną chwilę. Jednak tak trudnej mógł się nie spodziewać nawet w najgorszych koszmarach.
Willifort zaczął zastanawiać się nad rozwiązaniem.
- O wyżywienie brat nie będzie musiał się martwić. Bibliotekę mamy dwie komnaty obok. Bo rozumie brat, że żaden z dokumentów nie może opuścić murów tej posiadłości?

- Miałem nadzieję, że mogłyby, dla komfortu. Ale rozumiem, dostosuję się. - uśmiechnął się Zoan. - Gdy klątwa pierwszy raz się pojawiła, musiała dać o sobie jakoś znać. Nie sądzę, aby były na tym świecie plugastwa, które siedzą cicho przez lata tylko po to, aby nagle zacząć porywać dzieci. Magowie mieli jednak dużo większą szansę cokolwiek podejrzewać. - Zoan nie był na tyle głupi, aby wprost oskarżyć kogoś z rodziny o pakty z diabłami, zwłaszcza bez dowodów. Była to tylko wysoce prawdopodobna możliwość. - Z wyżywieniem nie miałem na myśli naszego dzisiejszego posiłku, tylko dbanie o Mieczy Leilonu samych w sobie. Od czasu do czasu będę musiał pomóc w drużynie z naszymi zleceniami, więc nie zawsze będę przesiadywał w bibliotece. Jutro mamy się ponownie pojednać. - "A przynajmniej ci z nas, którzy chcą pomścić pozostałych" dodał w myślach. Odchylił się w krześle i postanowił wrócić do podstaw, za nim za bardzo się rozgorzeje. - Ale wracając do tematu...co konkretnie wiadomo o zniknięciu Osvalda? Gdzie był, co się z nim działo? Zakładamy, że zapadł się pod ziemię w kręgu ognia? - klątwa musiała jakoś funkcjonować.

- Rozumiem. I tak będziemy musieli poczekać na zatwierdzenie dzisiejszych ustaleń przez lorda Victora. Jeszcze jest trochę czasu... - Powiedział, choć termin 11 Flamerule 460 RP nie był odległy na tyle, by Willifort czuł się komfortowo. Po spotkaniach z tyloma najróżniejszymi personami mógł już poważnie wątpić, by ktokolwiek był w stanie pomóc przeklętym bliźniakom przed ich dziewiątymi urodzinami. Główny lokaj wypuścił powietrze z płuc, a wzrok spuścił na stół przykryty haftowanym obrusem. Zaległą ciszę wypełniła służka, przynosząc pierwsze danie: gęstą zupę z dziczyzny z kaszą. Kiedy zniknęła w kuchni, Willifort zaczął przywoływać wspomnienia:
- Było to trzy lata temu... Tamtego dnia młody panicz zakradł się z rana do kuchni po kawałek urodzinowego tortu. Czmychnął ukryć się ze swoją zdobyczą w koronie tamtego dębu - wskazał przez okno. Uśmiechnął się smutno na chwilę nie dłuższą niż mrugnięcie oka. - Będąc zajęty innymi obowiązkami nie byłem świadkiem tego, co teraz powiem. Niegdyś służąca u nas Geotina, dobra dziewczyna, próbowała namówić młodego lorda do zejścia z drzewa. Wtedy, jak grom z jasnego nieba, z ziemi powstała istota wyjęta z najgorszych koszmarów. Podobno było to coś jakby opleść grubymi, niekończącymi się łańcuchami najokrutniejszego barbarzyńcę z dalekiej Północy, jakiego brat jest w stanie sobie wyobrazić. Obyci w demonologii zaklasyfikowali diabelski pomiot jako kytona jeśli ta nazwa coś bratu mówi. Na widok diabła biedna dziewczyna postradała zmysły. Z tego, co zdołała nam przekazać, bies oplótł nogę Osvalda grubym łańcuchem i znikł, wciągając go ze sobą pod ziemię...
Pierwszy raz odniosłeś wrażenie, że Willifort, z jakiegoś powodu, nie mówił wszystkiego lub nawet mijał się z prawdą. Z jednej strony zniknięcie Osvalda było bardzo wrażliwą sprawą, a z drugiej lord Victor mógł go dokładnie poinstruować w zakresie tego, co miał tobie przekazać i jak. Niezależnie od intencji Williforta bez bardziej obiektywnego źródła informacji próba Kelemvora mogła okazać się labiryntem domysłów.

Zoan złapał za łyżkę i przyjrzał się swojemu odbiciu w niej. - Powiedz mi wszystko, co wiesz. - poprosił Willforda, po czym zaczął w ciszy jeść z nadzieją, że presja rozbroi uprzedzenia lokaja.

- Nie obyło się bez rozlewu krwi. - Powiedział po długiej pauzie wyraźnie bledszy Willifort. Mówił o wiele ciszej niż przedtem. - Zanim bies porwał Osvalda pod ziemię, pół tuzina strażników stanęło w jego obronie. Wszyscy zginęli rozerwani łańcuchami w niewyobrażalnie okrutny sposób. Wieść o tej krwawej łaźni nigdy nie wyszła poza mury tej posiadłości. Prawda nigdy nie dotarła do rodzin zmasakrowanych. A Geotinę dla jej dobra zamknięto w przytułku dla obłąkanych, choć z zewnątrz tamto miejsce bardziej wygląda jak więzienie niż hospicjum... Nie widzieliśmy jej od tamtego czasu... - Główny lokaj zamyślił się, jakby sobie coś przypomniał. - Kiedy ją wyprowadzano, pogrążona w obłędzie krzyczała, że Osvaldo wróci, kiedy tylko ród Cassalanterów wyrzeknie się złota. Zastanawiałem się długo, czy może być w tych słowach ziarenko prawdy? - Spytał się niepewnie. - Jak brat myśli? Jeśli tak, jak się moi możnowładcy mają tego złota wyrzec? W jakiej ilości, co z nim zrobić, komu oddać, jak żyć po takim wyrzeczeniu? - Rozłożył ręce i spojrzał na ciebie, jakby oczekiwał konkretnej i fachowej odpowiedzi od kogoś biegłego w boskich sprawach.

- To zdecydowanie zależy od klątwy. - odparł pewny siebie Zoan, odsuwając się na moment od zupy. - Mógłbym panu wcisnąć, że powinniście wyrzucić złoto na jakiś sierociniec, ale bądźmy szczerzy, diabłów gówno obchodzi nasza ziemska dobrotliwość. - pokiwał głową. - Nawet gdyby jakiś przodek rodziny nabawił się fortuny przy pomocy diabłów, po co jakiemuś diabłu zwrot ziemskiego bogactwa? Z żywej duszy mają dużo większy pożytek. Z drugiej strony jakaś kreatura mogłaby postawić taki warunek czysto dla zabawy, myśląc, że wprowadzi tym większe cierpienie i niezgodę między ludzi. - Zoan nie był w stanie wyzbyć się stereotypowego wyobrażenia diabła, mimo że w logicznej analizie typowe obawy nie miały dużego sensu. - Jeżeli klątwę rzucił jakiś rywal, może się okazać, że działa ona, tylko jeśli rodzina jest chciwa, a gdy dowiedzie, że tak nie jest, to klątwa obróci się przeciw czarownikowi. Mimo tego nie polecam być pochopnym. Możliwym, że gdy kobieta wpadła w obłęd, widok diabła poprzestawiał coś w jej głowie i na miejscu zmyśliła całą historię, aby pogodzić się z faktem, że widzi piekielne monstrum. - za dużo w tym gdybania, a Zoan nie chciał obstawiać w ciemno. - Moje boskie dary są silne, ale daleko mi do mistrzów. Myśleliście może nad wynajęciem jakiegoś wysokiej rangi kapłana, aby magicznie wyleczyć Geotinę? Zdrowa mogłaby mieć dla nas więcej konkretów.

- Pomysł wydaje się oczywisty - przyznał Willifort - ale lord Victoro widocznie musiał mieć jakiś powód, by tego nie zrobić. Jaki, nie wiem. Może choroby Geotiny nie da się uleczyć? Musiałby brat porozmawiać o tym osobiście z lordem. Myślę, że będzie jeszcze ku temu okazja.

"Albo uzbierać pieniądze w tajemnicy i samemu zasponsorować jej kurację." - Wyśmienita zupa! - Taka historia mogłaby zaszkodzić reputacji rodziny, więc lepiej zamieść pod dywan i zostawić... w najlepszym wypadku. Kończąc posiłek, Zoan wstał od stołu. - Cóż, dziękuję. Poświęcił mi pan dużo czasu i był wyjątkowo szczery. Chciałbym przed wyjściem obejrzeć drzewo osobiście, tak na wszelki wypadek. W przyszłości będę chciał wrócić czytać w bibliotece, nie ma z tym problemu?

- Nie zostanie brat do końca obiadu? Dobrze, tylko proszę uważać na wichurę - Willifort zerwał się z siedzenia, gotów pokazać drogę do ogrodu. - Wizyty brata w przyszłości są mile widziane, proszę tylko o wcześniejsze powiadomienie.

- Nie zrozumcie mnie źle, zupa pyszna. Przyszedłem tu jednak porozmawiać i mam wrażenie, że wszystko, co istotne już przedyskutowaliśmy. - Stwierdził Zoan. - Będę chciał też adres tego ośrodka, gdzie trzymacie Geotinę.

- Ależ oczywiście, rozumiem. Wspomnianym przytułkiem było hospicjum świętego Laupsenna, prowadzone przez ilmaterytów. Brat trafi tam skręcając z Wysokiej w Lampową i idąc tą ulicą w stronę przeciwną do Wielkiego Pijaka. - Wytłumaczył Willifort.

- Dziękuję. - Kiwnął głową Zoan.

Stary, powyginany dąb dawał schronienie przed przenikliwym wiatrem. Owinięty w płaszcz Willifort oparł się plecami o pień drzewa. Zauważyłeś, że przez okno obserwowały was zaciekawione bliźniaki.

- Pamiętasz może dokładne miejsce, gdzie pojawił się demon? - spytał Zoan.

- Nie widziałem całego zajścia, niestety - odparł Willifort.

Zoan nie miał ochoty wspinać się na drzewo w tę wichurę. Nie był dzieckiem, więc nie ufał wytrzymałości jego gałęzi. Przyjrzał się mu z dołu, po czym zaczął oglądać ziemię wokół niego na trawniku. Szukał śladów konfliktu i ewentualnych pozostałości demona, przede wszystkim czy w miejscu jego przywołania nie pozostał jakiś diabelski symbol.

Ogród był utrzymany w nieskazitelnym ładzie. Oczywiście nie licząc piętna, jakie odcisnęła na nim szalejąca wichura. Willifort założył ręce i w milczeniu cierpliwie czekał aż Zoan skończy swoje poszukiwania.

Nie mogąc znaleźć nic ciekawego, Zoan westchnął. - Nie spodziewałem się tu czegoś doszukać, ale wypadało chociaż sprawdzić. - przyznał. - Myślę, że na dzisiaj to wszystko. Dozgonnie dziękuję za gościnę i poświęcony mi czas.

Willifort odprowadził cię do bramy.
- To ja dziękuję i czekam na wiadomość od brata. Do zobaczenia.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 02-02-2019 o 22:08.
Fiath jest offline