Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2019, 22:16   #5
MatrixTheGreat
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Zerwała się nagle i zaczęła szybko łapać głębokie hausty powietrza. Przestraszyła ją jedna z pierwszych kropli deszczu tego wieczora, która niespodziewanie wylądowała na jej nosie. Wciąż siedziała na koźle, razem z woźnicą, który starał się nie zaśmiać. Nie pamiętała nawet, kiedy zaczęła przysypiać, powieki piekły, a ciało wołało o odpoczynek. Przeciągnęła się nieznacznie, od czasu gdy wyruszyli z Waterdeep, nie miała okazji się dobrze wyspać. Tam, w Mieście Wspaniałości, była tylko ozdobą, ostatnim krzykiem mody, którym było otaczanie się znamienitymi poszukiwaczami przygód przez szlachtę. Tutaj, na trakcie, zaczęła się jej prawdziwa praca. Dowodziła eskortą szlachcica, który ją wynajął.

Kolejne drobne krople deszczu, najpierw leniwie, później z coraz większym zapałem zaczęły uderzać w dach wozu, odbijać się skocznie od pancerzy strażników i płukać sierść koni. “Jeszcze tego tylko brakowało” pomyślała Cefrey i zeskoczyła z wozu i pozwoliła mu odjechać. Zaczekała, aż następny wóz, przypominający karocę, zrówna się z nią na trakcie, poczym wskoczyła na schodek i zapukała do środka.

- Panie Halimath, do następnego zajazdu jeszcze długa droga, a konie muszą odpocząć…


Nie rozbijali namiotów, ani nie rozpalali ognia - nie było z czego, wszystko było mokre. Przynajmniej skończyło padać, choć wciąż delikatna mżawka sączyła się z ciemnego nieba. Większość podróżnych zmieściła się w wozach, a reszta stanęła na warcie, zmieniając się co dwie godziny, jednak Cefrey tej nocy planowała pozwolić sobie na zasłużony odpoczynek. Zmieniła swoją ciężką, stalową zbroję na skórzany kaftan - nie zmrużyła by nawet oka, gdyby na trakcie nie posiadała choć takiej formy ochrony. Nie trwało długo nim zapadła w głęboki sen.

Obudził ją śmiech. Mrożący krew w żyłach, szaleńczy i donośny śmiech. Z początku nawet nie poznała, że należał do jednego z jej ludzi - tego samego, z którym wcześniej spędziła całe popołudnie jadąc na koźle pierwszego wozu. Rozległ się krótki, przerwany krzyk. Cefrey zerwała się na równe nogi, chwyciła miecz i tarczę z symbolem smoka, po czym wyskoczyła z wozu, a w ślad za nią podążyli inni strażnicy. Wcześniejszy woźnica właśnie tarzał się po ziemi, a w całej okolicy dało się słyszeć jego przerażający chichot. Drugi strażnik, pochylając się nad kolegą, jakby zamarł w bezruchu, a kilka ciał leżało nieruchomo dookoła wozów.

- Do broni! Do broni! - zaczęła krzyczeć Cefrey, lecz jej ludzie nie odpowiedzieli. Poczuła uderzenie magii, lecz zaklęcie nie miało dość mocy, by na nią zadziałać. Zobaczyła za to, jak jej podkomendni padli nieprzytomni twarzą w błoto. Mogłaby przysiąc, że usłyszała chrapanie jednego z nich.
Z ciemności dobiegł ją świst, na dźwięk którego odruchowo zasłoniła się tarczą. Symbol smoka rozbłysnął delikatnie, a przed Cefrey zmaterializowała się lodowa bariera, osłaniająca ją od stóp do głów. Nie wytrzymała ona jednak uderzenia nadlatującego bełtu i rozprysnęła się na drobne kawałeczki. Cefrey, trzymając pokrytą szronem tarczę wysoko przed sobą, z donośnym krzykiem zaszarżowała na ledwo widoczną postać, od której nadleciał pocisk. Jednak jej okrzyk bojowy zamienił się w ciche stęknięcie, gdy dosięgnął ją kolejny bełt, tym razem z zupełnie innej strony i choć dzielna wojowniczka biegła dalej, jej kroki były coraz wolniejsze, krótsze. Gdy wreszcie dobiegła do strzelca, upadła u jego stóp, najpierw na kolana, później twarzą w błoto, a ciemność bezksiężycowej nocy zdała się objąć ją swym zimnym całunem.


Nie pamiętała jak długo działała drowia trucizna. Na dobrą sprawę nie pamiętała nawet tego jak się obudziła. Jej pierwsze wspomnienia przepełniał ból, który zdawał się jej towarzyszyć całą drogę. Wszystkie mięśnie piekły ze zmęczenia, plecy bolały od batów, których nawet nie pamiętała, a do wszystkiego niedługo dołączył także głód. Lecz musiała iść dalej. W jej otumanionym trucizną umyśle krzątała się tylko jedna trzeźwa myśl: “Muszę… iść… dalej...”. Płakała, gdy drowy zabrały dzieci i ciężarne kobiety. Nie rozumiała, dlaczego drowy pastwią się nad jej pracodawcą i nad jej byłymi podkomendnymi. Liczyło się tylko jedno - by się nie poddać. Z całej karawany została tylko ona. Pozostali nie przeżyli lub zostali sprzedani w niewolę.

Teraz, siedząc skulona pod zimną ścianą jaskini i gdy trucizna w większość przestała już działać, choć jej duma została rozszarpana na strzępy, zrozumiała jedną rzecz. Zrozumiała, że jedyną rzeczą, dzięki której jeszcze żyła, były właśnie narkotyki, którymi faszerowały ich drowy przez całą podróż. Gdyby nie jej otumaniony umysł, najprawdopodobniej zginęłaby w obronie innych więźniów. Być może bogowie nie do końca ją opuścili. Lub może mieli wobec niej własne plany?

Rzeczywistość wdzierała się do jej umysłu, rozdmuchując ostatnie, mętne opary kłębiącej się w jej głowie trucizny, choć różnorodność tego co widziała Cefrey nie pozwalała jej mieć pełnej pewności, czy to co się właśnie dzieje jest faktycznie jawą. Słyszała głosy w różnych językach, zarówno normalne, jak i w środku jej głowy, a od wrzawy i metalicznych odgłosów szarpanych łańcuchów rozbolała ją głowa. Drowy jednak szybko wszystkich uciszyły, a uwagę z powrotem przykuli nowi więźniowie i choć już ciszej, nastała intensywna wymiana przywitań, pytań i obelg.

Cefrey poczuła, że w jednej z głębokich kieszeni jej spodni znajdowało się coś, co drowy musiały przeoczyć. Włożyłą rękę do środka i ujęła w dłoń mały kamień. Nie musiała go wyciągać, by poznać czym jest - niedoskonały karneol, część jej zapłaty za eskortę karawany. “Ah tak” pomyślała “Może się przydać, jeżeli faktycznie robią tu jakieś zakłady. O ile mają cokolwiek przydatnego…”.
Wyglądało na to, że mimo licznych współwięźniów, była na razie sama. Chciała nawiązać z kimś pozytywny kontakt, nie wiedzieli jeszcze co ich czeka, więc warto było mieć kogoś po swojej stronie. Nigdy nie wiedziała co myśleć o powierzchniowych elfach, dlatego w pierwszej kolejności odezwała się w stronę Eldetch, spokojnie i w ciepłym tonie, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na zgiełk dookoła:

- Bądź pozdrowiona, Eldetch z klanu Feldrun. Zwą mnie Cefrey z Nesmé. Choć skoro miasto upadło, można powiedzieć, że jestem znikąd. Miło w takich okolicznościach widzieć twarz z ludu, z którym walczyłam ramię w ramię pod przywództwem Bruenora Battlehammera w wojnie o Srebrne Marchie.

- I ty bądź pozdrowiona, Cefrey znikąd. I ciebie miło widzieć - odpowiedziała lakonicznie Eldetch, choć w jej głosie nie było tej samej zawziętości z jaką przed chwilą zwracała się do elfów.

- Ciekawam czy dane mi było spotkać waszych braci klanowych w czasie wojaczki? - zagadywała dalej paladynka - Może dane mi było z nimi przelewać krew tych spleśniałych - skinęła brodą w stronę Ronta, który nie bardzo rozumiejąc co ów gest mógł znaczyć, podrapał się tylko po głowie.

- Możliwe. Tak czy inaczej, trzeba do nich wrócić bo tu jesteśmy mięsem dla quaggothów - Eldetch splunęła na ziemię w stronę orka i puściła dosadną wiązankę w krasnoludzkim, na dźwięk której Cefrey aż się skrzywiła. Ront nie miał pojęcia jej słowa mogły znaczyć, ale nie przeszkodziło mu to w ponownym wścieknięciu się na krasnoludzicę.

W jaskini robiło się coraz głośniej, gdy dwie narwane elfki przekrzykiwały się wzajemnie z drowem, co jeden drugiemu by zrobił. Choć Sarith zaczął, to elfki wcale nie pozostawały mu dłużne.

- Dajcie sobie spokój - rzuciła do bladej i rudowłosej - Nie jest tego wart. Jest w tak samo gównianej sytuacji jak my. Nie… - przerwał jej histeryczny śmiech drowa. Przed przyjściem strażników, Cefrey zdążyła jedynie ujrzeć twarz jedynego powierzchniowego elfa mężczyzny w całej tej zgrai. Miała wrażenie, że gdzieś go już widziała...
 

Ostatnio edytowane przez MatrixTheGreat : 28-01-2019 o 10:25.
MatrixTheGreat jest offline