- Jestem Kimberly, to ja zajmowałam się wami podczas lotu - odparła Kimberly -
I szukam by was ostrzec przed pewnym miejscem, ale… spóźniłam się - zlustrowała rany obydwojga.
- Twój towarzysz nie żyje?
Musiała być dobrą aktorką, bo John w jej głosie wyczuł troskę.
- A ty nawet nie próbuj - powiedziała do Artahana -
To nie jest Smoke. Jego poznasz od razu bez zadawania pytań. Oczekiwanie dłużyło się obu więźniom, ale w końcu coś przerwało monotonię. Od strony miasta zmierzała nieduża grupa. Pięciu strażników i jakaś wysoka postać owinięta płaszczem. Gdy się zbliżyli owa postać okazała się shokańska kobietą, bardzo starą. Podeszła i stanęła patrząc na więźniów.
- Prawdziwi wojownicy - powiedziała w końcu trochę chrapliwym głosem, akcentowała trochę inaczej słowa, ale dało radę ją zrozumieć.
- Który z was próbował zaglądać do głów moim marionetkom?