Max zobaczył przed sobą falę płomieni, buchającą z miejsca w pobliżu Jinxa. Widział go przez moment lecącego w stronę barierki i nie zastanawiał się ani chwili, rzucając się do przodu. Płomień liznął go po dupsku i przez moment poczuł swąd jak wtedy, kiedy sołtys wioski opalał palnikiem gazowym brahmina. Przemknęło mu przez myśl, że przez kilka dni nie powinien patrzyć w lustro, bo pewnie pożegnał się też z brwiami. Poszorował po podłodze, z chrzęstem, kiedy jego ekwipunek tarł o podłogę usianą łuskami, gruzem i fragmentami ścian.
Łapskiem sięgnął za barierkę, łapiąc Jinxa za przysłowiowe fraki, aż coś zaskrzypiało mu w łokciu i nadgarstku. Żyły na przedramieniu i bicepsie napięły się i wyszły na wierzch, kiedy mocował się z ciężarem, zapierając się jedną stopą o wygięty eksplozją reling.
Gwizdnęło raz i drugi koło ucha. Wyciągnął drugą rękę i kładąc pistolet maszynowy na krawędzi podłogi, wypruł resztę magazynka prosto w legionistów, zamierzając ich przynajmniej zmusić, by przestali walić w tyłek jego kolegi, i poszli zobaczyć, czy nie są potrzebni gdzie indziej.