Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2019, 19:48   #43
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Twarze zmieniały się niczym w kalejdoskopie, aż wreszcie zlały w jedno. Ktoś podciągnął saper sukienkę podczas gdy ona rozpinała spodnie kochanka. Ktoś ją całował, ktoś inny niedyskretnie chwytał za piersi. Czuła pocałunki na kręgosłupie i palce wdzierające się między nogi podczas gdy jej perspektywa zniżyła się do bioder nowego kochanka gdzie pracowała sumiennie słysząc dyszenie u góry. Potem świat zawirował i już miała nad sobą Betty co poznała po smaku jako że tamta siedziała jej na twarzy, a od strony bioder to wdzierał się to opuszczał rozgrzane wnętrze mężczyzna. Szybko, zachłannie, intensywnie. Muzyka uciekła gdzieś w dal, rosnące w trzewiach ognisko wybuchło raz, potem drugi kiedy nagle Mazzi zorientowała się że role się zmieniły i to ona siedzi nad Betty, a dłonie o twardych opuszkach ugniatają jej piersi. Czas zwinął się w kłębek niczym uśpiony wąż i ruszył dopiero gdy wreszcie cała trójka padła splątana na kanapie, dysząc ciężko w próbie odzyskania oddechu.

Potem było jakieś potem. Wybuchowy koktajl alkoholu, prochów i endorfin jaki krążył w żyłach mącił pamięć i zakrzywiał świadomość. Facet chyba zasnął na tej kanapie a może to Mazzi tak zapamiętała. Jak przez mgłę pamiętała jak idą przez ten rozświetlony i wypełniony żywym chaosem klub, nawet jak już były na zewnątrz, gdzie było świeże powietrze to ledwo to kontaktowała. Ot, idą sobie ciemną ulicą no i co z tego? Potem była jakaś jazda samochodem, schody, drzwi i łóżko. A potem nie było już nic.
Tylko ciemność.


- Lepiej ci? - gdzieś obok siebie usłyszała zatroskany, kobiecy głos. Podniosła głowę znad muszli i dojrzała blond dziewczynę z opatrunkiem na połową twarzy. No tak. Chyba przyszła tutaj albo Amy ją przyprowadziła. Tak, chyba nawet we dwie tu były. Znaczy już rano. Docierało do niej, że jest już rano. Znaczy dzień, że już noc się skończyła. I chyba rzygała. To podpowiadały jej własne urywki pamięci oraz zapach jaki unosił się znad muszli.

- Masz, wypij. Betty mówiła, żeby ci to dać jak się obudzisz. No chyba, że będziesz jeszcze rzygać to wtedy nie ma po co. - Amelia stała z jakimś kubkiem i patrzyła niepewnie na klęczącą przy toalecie kumpelę.

Struła się, to na pewno przez tą podejrzaną sałatkę w Olimpie. Tak… na pewno przez nią, przecież zabrała kasztankę na kolację. Pojawił się też Claudio, tańczyli. znaczy Betty z nim tańczyła, a Mazzi zamykała butelkę wina. Przeklęta sałatka, kto w ogóle wpadł na pomysł aby ją zamawiać na przystawkę?

Pogrążona w zawieszeniu wpatrywała się we wnętrze toalety gdzie na powierzchni wody i białych ściankach przykleiły się kleksy wymiocin. Podobne plamy zauważyła na zwisającym do muszli ręku. Chyba dostrzegała kawałki sałaty… tak, widać że to ta pieprzona przystawka jej zaszkodziła. Otworzyła usta aby odpowiedzieć Amelii, a wtedy wstrząsnął nią spazm i kolejna fala piekącej treści żołądkowej wylądowała z chlupotem w toalecie.

Trwało do jeszcze dobre parę minut, lecz wreszcie ustało na tyle, aby dało się zaryzykować wyprostowanie pleców i oparcie ich o ścianę.
- Kurwa… - wyjęczała z pretensją do siebie, świata i samego Boga pozwalającego jej zeszłej nocy zrobić się do stanu ledwie ciepłego. Z każdym oddechem wracały wspomnienia. Neony, klub, bar. Narkotyki, alkohol, żołnierz na kanapie i sama kanapa.

- Kurwa… mać - wyjęczała, chowając twarz w dłoniach. Upodliła się jak nieboskie stworzenie. Co wczoraj wydawało się niezłym pomysłem, w świetle słonecznego poranka już takie nie było. Na przykład przelecenie kolesia o którym nie wiadomo na co chorował i czy to przypadkiem nie zaraźliwe.

- Która godzina? - spytała w końcu blondynki, przyjmując kubek. Łypnęła do środka, powąchała, a potem westchnęła i wypiła zawartość składającą się z regenerującego rosołu. Klin pewnie by ją teraz zabił na miejscu.

- Prawie 10-ta. - odpowiedziała blondynka patrząc niepewnie na klęczącą na podłodze kumpelę jak pochłania zawartość kubka. - W kuchni mam więcej, zaraz ci przyniosę. Dasz radę wstać? - zapytała z troską. Pytanie było dobre bo na razie Mazzi była na etapie pionowego siedzenia. Czyli przed etapem pionowego stania i kolejnym, pionowego chodzenia. Chociaż z pomocą blondyny mogło się to udać. A rosół pewnie już trochę stał bo zdążył na tyle ostygnąć, że był letni.

Pomyśleć że dziś saper miała sporo biegania, do tego wieczorem spotkanie u Claudio…
- Potrzebuję wsparcia - wymamrotała słabo, wyciągając rękę do blondynki. Byle stanąć na nogi, potem już pójdzie… jakoś, ale do przodu. - Ogarnę się, umyję i lecę do Domu Weterana. Wczoraj zapomniałam się zameldować - westchnęła zaczynając procedurę podnoszenia.
Pieprzona sałatka…

We dwie to jakoś im poszło. Przedryfowały z łazienki do living roomu na sofę gdzie wczoraj gościły Jacka. Amelia pomogła ułożyć się na niej swojej zmaltretowanej kumpeli i wymieniła pusty kubek rosołu na pełny.
- Dasz radę coś zjeść? - zapytała stojąc przy sofie i wciąż z niepewną miną oglądając kumpelę.

- A rosół to nie jedzenie? - odpowiedziała słabo, równie słabo się uśmiechając. Za to kubek opróżniła w tempie ekspresowym i opadła sflaczała na kanapę. Ostatnio czuła się tak paskudnie po pierwszym spotkaniu z RB i nie chodziło o kaca moralnego.
- Zaraz mi przejdzie, wezmę prysznic i będę jak nowa - odstawiła kubek na oparcie, co na razie wyczerpało zapas jej sił. - Jak ci minął wieczór? Nikt się nie dobijał?

- Tylko wy, jak wróciłyście. - blondyna uśmiechnęła się pewnie dochodząc do wniosku, że jej kumpela zaczyna wracać do normy. - To poleż sobie tutaj, ja zaraz zrobię jajecznicę. - zaproponowała blondynka i na chwilę Lamia straciła ją z oczu gdy poszła do kuchni. Ale nadal słyszała jak przygotowuje śniadanie. Chyba znów ją na chwilę przymroczyło bo obudził ją dźwięk stawianych naczyń. Na stoliku przed nią Amelia postawiła talerz z parującą jajecznicą i kawałek chleba do tego. Sama siadła obok z podobnym zestawem.

- Jeej… co wam się stało? W nocy wróciłyście kompletnie nabzdryngolone. Ja nie mam pojęcia jak Betty wstała i dała radę pójść do pracy. Nic sensownego nie powiedziała tylko, że późno, śpieszy się i chyba umrze. A potem ciebie zerwało na torsje, jak już pojechała to cię jakoś zatargałam do łazienki. - dziewczyna o blond włosach streściła ostatnie kilkanaście godzin jak to wyglądało z jej perspektywy. No i zaczęła skubać swoją porcję jajecznicy czekając na opowieść swojej kumpeli.

Jajecznica na maśle i kawałek razowca do tego plus oczywiście nowa porcja rosołu.
- Naprawdę jesteś Supergirl - sierżant wymamrotała po paru ruchach widelcem i gryzach. Jadła potem w ciszy aż gdzieś do połowy porcji. Wtedy zrobiła przerwę na oddech, bo się zmachała od machania widelcem.
- Byłyśmy w Olimpie na kolacji, Betty tańczyła z Claudio Estebanem… okazało się że Heca daje występ - zaczęła w miarę chronologicznie, układając sobie zeszły wieczór w głowie - Zjadłyśmy, wypiłyśmy butelkę wina… a potem coś nas podkusiło żeby zmienić lokal. Wylądowałyśmy w Neo, zrobiłyśmy parę drinków. Parę za dużo - westchnęła boleśnie - Tańczyłyśmy na parkiecie aż pojawił się ten… - ścisnęła kąciki oczy palcami - Koleś. W mundurze. Wyższy od nas o dobrą głowę, tańczyliśmy we trójkę, jakoś się znudziło to przenieśliśmy imprezę na kanapę. We trójkę… pieprzyliśmy się na tej kanapie pod ścianą - znowu westchnęła, przepłukując gardło rosołem - Było miło, bardzo… ale powrotu tutaj już nie za bardzo pamiętam. - wznowiła jedzenie.

- O rany… - blondynka aż zaniemówiła z wrażenia. Zamilkła gdy widocznie próbowała sobie zwizualizować wczorajsze przygody swojej kumpeli. Chyba mogło jej się udać bo zarumieniła się troszkę. W końcu jakby się ocknęła i wróciła do wcinania swojej jajecznicy.

- Ale ty masz fajne przygody. Ja to chyba bym się bała tam pójść. Znaczy do “Neo”... I “Heca” była w “Olimpie” akurat wczoraj? I Betty tańczyła z Claudio? O rany… - Amelia najwyraźniej była pod wrażeniem. - Ale poczekaj… To bzyknęłyście się obie z jakimś kolesiem? Jednocześnie? Betty też? - fascynacja zakwitła na jej twarzy i z wypiekami czekała na odpowiedź.

- Chcesz to zabiorę cię do Neo - Mazzi popatrzyła na nią wesoło, humor jej się poprawiał w miarę jedzenia i ogarniania - Zobaczysz w sobotę na koncercie, też będzie wesoło. RB zgrywa palanta, ale to porządny facet. Tylko mu nie mów że ci tak powiedziałam bo się sfocha - parsknęła w jajecznicę i mówiła dalej - Miałyśmy farta z tą Hecą, wyszło już na miejscu że dają występ. Po nim Claudio postawił nam drinka i zatańczył z Betty parę kawałków. Nieźli są - mruknęła zamyślona, gapiąc się w okno - Wywijali aż miło się patrzyło. - wróciła spojrzeniem do kumpeli - Nawet nie znamy jego imienia… i tak. Zabawialiśmy się we trójkę. Betty też.

- O rany… - blondi chłonęła relację kumpeli jak najlepszą opowieść. I to taką jaką samemu też się przeżywa gdy się słucha i wyobraża sobie tą opowieść. - Nie, no weź, do “Neo” to nie, ja się nie nadaję a z obcym facetem to chyba bym się bała. - dziewczyna lekko zaprzeczyła potrząsając głową i uśmiechając się nieco z zażenowaniem. Szybko też zmieniła temat na mniej ją krępujący.

- To Betty tak świetnie tańczy? Nie wiedziałam. Ale to fajnie jak trafiłyście na “Hecę” oni są świetni. Zawsze mają jakieś fajne kawałki, potem można je opowiadać w pracy czy na ulicy. Jest się z czego pośmiać. To miałyście farta wczoraj. - Amelia pokiwała głową na znak, że cieszy się szczęściem swoich przyjaciółek. Zamilkła gdy się chwilę nad czymś zastanawiała skubiąc jajecznicę na swoim talerzu. Przełknęła i popatrzyła ciekawsko na Lamię.

- Fajnie jak byśmy mogły pójść w sobotę na ten koncert. Bardzo bym chciała. A czemu mówisz, że Rude Boy to taki porządny? Ja tylko o nim słyszałam ale myślałam, że to jakiś punk. - nowy wątek zaintrygował dziewczynę więc pytała z widoczną ciekawością.

- A to już punk nie może być porządny? - saper przełknęła kęs chleba i zapiła go rosołem. Usiadła pewniej, myśląc czy ryzykować zapalenie papierosa, czy może za chwilę - W sobotę się przekonasz. Zgrywa największego palanta w mieście, gwiazdorzy i księżniczkuje… przy ludziach. Sam na sam da się z nim całkiem sensownie porozmawiać. - uśmiechnęła się zębato - I nie tylko porozmawiać. To z nim urwałam się w nocy parę dni temu. Chciałam żeby mi zagrał, zawiózł do “41”. Nawaliłam się, a on mnie odwiózł pod szpital i nie chciał nic w zamian. Tak samo przedwczoraj. - wzrok jej się zamglił, gdy wspominała minikoncert przy samochodzie oraz spotkanie w kanciapie Garry’ego - Poza tym świetnie całuje i jak do tej pory za nic nie wystawił mi rachunku, co rzadkie… i naprawdę świetnie wygląda bez koszulki - westchnęła, potrzącając głową żeby wrócić do rzeczywistości - Ten Jack… co o nim sądzisz Podoba ci sie?

- No co ty mówisz? - Amelia żachnęła się i szybko schowała twarz pochylając się nad swoim talerzem. Rewelacji o punku słuchała ze zmieszanym wyrazem twarzy. I chyba zbyt wielu “porządnych” punków nie znała. W końcu gdy się żachnęła trochę ze zmieszaniem niezbyt było wiadomo w związku z którym facetów o jakim rozmawiały. Podziubała jajecznicę i w końcu podniosła wzrok na kumpelę obok.

- Wydaje się bardzo miły. - odpowiedziała czerwieniejąc się troszkę i z zawstydzonym uśmiechem. - A ty co o nim sądzisz? - dała się ponieść ciekawości i popatrzyła niecierpliwie na Lamię.

Młody, strachliwy, niedoświadczony, nerwowy, wstydliwy i delikatny… o tak, w pierwszych minutach Mazzi brała wczorajszego pomocnika za geja, jednak gejem raczej nie był. Chyba.
- Miły i pomocny. Dobry chłopak - postawiła na dyplomatyczną wersję - Nie każdemu by się chciało pomagać za frajer, a tu proszę. Pomógł, grzeczny był. Nie klął, nie chciał wódy ani nic nie ukradł. Zaproś go gdzieś - popatrzyła prosto na blondynkę.

- Zaprosić? Myślisz, że by się zgodził? Ale nie wiem gdzie. Nawet nie wiem czy przyjedzie dzisiaj tak jak wczoraj mówił. Nawet zapomniałam zapytać gdzie pracuje albo mieszka… - blondynce momentalnie ulała się cała lista obaw i nadziei pod kątem tego młodzika jaki wczoraj u nich gościł. Popatrzyła na swój talerzyk w jakim dość smętnie dłubała widelcem po końcówce jajecznicy.

- Pracował gdzieś w magazynie - saper dojadła swoje, dopiła rosół i powoli wstała. Z pełnym brzuchem perspektywa dalszego życia tego dnia nie wydawała się jej już taka straszna.
- Czemu miałby się nie zgodzić jak go taka urocza dziewczyna poprosi, co? - puściła blondynce oko - Możesz go zabrać na lody, tam gdzie byłyśmy wczoraj. - szybko znalazła rozwiązanie i podniosła rękę stopując słowotok drugiej strony zanim się rozpoczął. Tak samo jak opór, tym razem bezcelowy - Weźmiesz tyle talonów ile ci będzie potrzeba i bez gadania. Ja i tak wszystkiego nie wydam, zresztą już ci mówiłam że to nasze wspólne - wzruszyła ramionami biorąc talerze aby zanieść je do zlewu - Lepiej pomyśl w co się ubierzesz.

- Ja? - pytanie Amelii dogoniło plecy ciemnowłosej, skacowanej sierżant akurat jak wchodziła do kuchni. Gdy wsadzała naczynia do zlewu blondynka stanęła w wejściu do kuchni i chwilę obserwowała swoją kumpelę przy zmywaniu. - A ty? Nie pójdziesz ze mną? - w głosie zabrzmiało trochę niepewności. Dziewczyna wydawała się też zamyślona gdy pewnie rozważała pomysł Lamii w swojej blond głowie.

- Mam iść z wami na waszą randkę? - uniosła pytająco brew i aż zamrugała z wrażenia. Przyzwoitka… jeszcze tego brakowało - Będziecie oboje skrępowani moją obecnością, a tak pójdzie łatwiej. Poradzisz sobie doskonale sama, nawet lepiej niżbyś miała tam siedzieć ze mną gdzieś w kącie - poklepała Amelię po ramieniu pocieszającym gestem - Ja w tym czasie obskoczę formalności w Domu Weterana i wpadnę do szpitala. Muszę wreszcie zabrać torbę z ciuchami, którą tam zostawiłam, a zapomniałam Betty powiedzieć - parsknęła - I chyba lepiej że nie wie.

- Możemy pojechać razem. Jack pewnie jak przyjdzie to tak jak wczoraj. To jeszcze trochę czasu jest. - zaproponowała blondynka ale saper wyczuła, że chyba jej odpowiedź była jej na rękę. I jakoś w jednej chwili Amy pojaśniała jakby rozgrzewało i oświetlało ją jakieś wewnętrzne ciepło.

Nic dziwnego, pasowali do siebie: oboje delikatni i wrażliwi. Sierżant przy nich wypadała jak seksoholik z pociągiem do kieliszka. Dlatego też machnęła zbywająco ręką dalej brnąc w swoje.
- Akurat żebyś się wyszykowała dla niego - stwierdziła wychodząc z kuchni i człapiąc w kierunku łazienki - Nie mam pojęcia ile zejdzie w przytułku zanim dadzą mi łóżko wraz z porcją pluskiew i cynową michę do kompletu. Nie będę was spowalniać i serio. Są lepsze sposoby na spędzenie dnia niż przyglądanie się okaleczonym przez wojnę ludziom. Lody wygrywają, zaufaj mi.


Amelia wzięła słowa Lamii za dobrą monetę. A sama Lamia po prysznicu z nagrzanej akumulatorem wody poczuła się zdecydowanie lepiej. Jeszcze przyjemność wytarcia się swoim, suchym ręcznikiem i ubrania w wygodne, suche i czyste rzeczy. Okazało się, że Betty uzbierała taką kolekcję garderoby, że można było coś dla siebie znaleźć chyba na każdą okazję. Potem jeszcze zostało pożegnać się z Amelią. Blondynka chociaż starała się trzymać fason wyraźnie z żalem rozstawała się ze swoją kumpelą no ale skoro ta miała swoje sprawy do załatwienia to jej nie zatrzymywała. Rozstały się na przystanku na dole gdzie Amelia została a na pożegnanie pomachała Lamii, odjeżdżającej w napędzanej końmi furgonetce.

Dzięki temu, że wcześniej dziewczyny pokazały jej gdzie i jak jechać a system komunikacji publicznej działał całkiem przyzwoicie to saper Mazzi dotarła na miejsce bez większych przeszkód. Jeśli nie liczyć zmiany pogody. Jeszcze gdy była u Betty było ciepło jak zwykle przez ostatnie dni ale pochmurnie. Co w tej temperaturze nie było wcale wadą. Teraz jednak podczas podróży przez miasto wiatr przywiał jakiś czerwony tuman który jak rzadka mgła zaległ na ulicach. Ograniczał widoczność gdzieś do setki kroków dookoła. Chociaż gdy się szło, stało czy jechało końskim tempem to nie groziło wpadnięciem po omacku na coś to jednak w dalszej perspektywie blokowało widok na resztę miasta a nawet dłuższych ulic. Niemniej kierowcy czy raczej woźnicy jakoś to nie przeszkadzało. Kilkoro pasażerów furgonetki też się tym nie przejmowali bardziej niż przykrym ale jednak w miarę standardowym załamaniem pogody. Chociaż obecność pyłu w połączeniu z gorącym powietrzem sprawiała, że w gardle i nozdrzach drapało i błyskawicznie się wysuszały. Ale mimo to cało dojechali na miejsce.

Gdy Lamia wysiadła na właściwym przystanku ujrzała przed sobą dorodny gmach dawnego uniwersytetu który obecnie zajęła Armia na potrzeby swoich weteranów. Wejście, po kilku schodkach, do kilku wielkich drzwi kojarzyło się z jakimś majestatycznym wejściem do kościoła czy nawet katedry. Dawniej musiało też robić wrażenie, tak obok siebie, trzy pary łukowatych, podwójnych drzwi. Gdy przeszła przez nie zobaczyła recepcję, całkiem jak w hotelach czy innych instytucjach publicznych. Głowę podniósł jakiś stary Murzyn, z siwiejącymi włosami i ociężałych ruchach. Spojrzał na nią tym swoim flegmatycznym spojrzeniem nigdy nie spieszącego się człowieka i poczekał aż podejdzie.

Najpierw jednak brunetka otrzepała się z kurzu i pyłu, doprowadzając względnie do jako takiego porządku. Co prawda aparycja recepcjonisty nie wróżyła szybkiego załatwienia sprawy, niemniej przy podobnie paskudnej pogodzie nikt rozsądny specjalnie by się spieszył.
- Dzień dobry - przywołała czarujący uśmiech, podchodząc do okienka. Położyła nań książeczkę i wypis, razem ze skierowaniem od Brenna - Starsza sierżant Lamia Mazzi z 7go Batalionu. Kazano mi zgłosić się do was.

- Dzień dobry panienko. - stary był flegmatyczny jakby chciał się wpisać w sam środek stereotypu sennego południa. Brakowało tylko bujanego fotela na werandzie i słomki w zębach. Miał na sobie jakiś uniform, szary ale podobny do oficjalnego kroju wojskowych, policjantów czy innych strażników. Nawet plakietkę z imieniem miał w niego wpiętą. Sprawiał jednak raczej wrażenie starego dozorcy internatu czy podobnej instytucji. Flegmatycznym ruchem wyjął i założył okulary a potem w skupieniu odcyfrował podane przez gościa kartki.

- Tak, tak… - pokiwał swoją siwiejącą głową i tak samo wolno jak je zakładał tak schował okulary oddając kartki gościowi po tym gdy spisał coś w jakimś otwartym zeszycie. Przypominało to księgę gości hotelowych w hotelu. Facet w końcu wstał, też powoli i okazało się, że ta emerytura mu służy bo brzuszek miał gdzieś w końcowych miesiącach ciąży. Popatrzył na ścianę za sobą gdzie były przegródki z kluczami.

- Zaraz coś ci znajdziemy… - mruknął z zastanowieniem. Wreszcie wybrał jakiś klucz i wytoczył się zza swojego biurka. - Proszę za mną panienko. - lekko skinął ręką aby mogła iść za nim.

“Panienka”... już nie pamiętała aby ktoś ją tak nazywał w sposób nie żartobliwy. Dreptała grzecznie za Murzynem o wdzięcznym imieniu Fred wypisanym na plakietce, starając się trzymać jego tempo i nie wymuszać szybszego przebierania nogami. Przecież nigdzie się nie spieszyli.
- Dzięki Fred - powiedziała pogodnie po paru krokach i zaczęła przesłuchanie, choć w miłej, przyjacielskiej formie - To wielki gmach, ilu gości macie aktualnie? Będę z kimś dzieliła pokój? Jak wygląda sprawa sanitarna? Capstrzyki, godziny nocne? Odwiedziny? Trzeba się meldować przy powrotach czy wystarczy po prostu przyjść i nie robić burd?

- Tak, tak… - Fred swoim powolnym ruchem pokiwał głową. Sprawiał senne wrażenie tak bardzo, że można było mieć wątpliwości czy wyłapuje wszystko co się do niego mówi. - Wszystko ci pokażę. - odpowiedział gdy szli już przez jakiś korytarz. - Zdążyłaś na obiad to zaczniemy od stołówki. - zwrócił się do niej jakby realizował jakiś własny, powolny plan jaki miał pod tą mieszaniną czarnych i siwych włosów.

I tak dreptali obok siebie. Stołówka była na parterze, im do niej bliżej tym było głośniej i tłoczniej. Lamię i jej przewodnika mijali inni ludzie. W większości młodzi, w większości w większości mundurach choć w dość urlopowym stanie, większość zerkała na nich, paru pozdrowiło Freda a ten flegmatycznie odpowiedział im tym samym. A po drodze recepcjonista i dozorca w jednym tłumaczył nowej lokatorce co i jak.

Każdy mieszkaniec domu miał uprawnienia do 3 posiłków dziennie. Jeśli miała jakieś specjalne zalecenia lekarza co do diety powinna to zgłosić. Śniadanie było wydawane od 7 do 9. Obiad od 14 do 17. Kolacja od 19 do 21. Ale przed i po basta, nie było co jęczeć, kto nie zdążył ten musiał poczekać na kolejny posiłek. Albo kupić coś samemu na mieście. A, żeby daleko nie szukać nawet przed głównym wejściom stały budki z szybkim jedzeniem, wystarczyło mieć bony lub coś podobnego na wymianę. Starsza sierżant znała podobny system karmienia z koszar, baz i innych w miarę regularnych ostojach Armii więc to nowe nie było. Na razie jednak był początek pory obiadowej więc czasu aby tu zejść i zjeść było sporo. Sporo było też korzystających z tej okazji ludzi. Ogólnie wyglądało to na ośrodek wczasowy połączy z miejscem dla rekonwalescentów. Zwykle domownicy ubierali się chociaż trochę po wojskowemu a gdy nawet mieli i górę i dół od munduru to zwykle rozchełstany tak, że każdy sierżant musztry dostałby palpitacji serca. Sporo było jednak ludzi ubranych po cywilnemu, w koszule, podkoszulki, w szortach, klapkach i w ogóle jakby byli tu na wakacjach. Sielankowy obrazek nieco psuły blizny i ubytki w anatomii. Trudno było znaleźć stolik przy jakim wszyscy mieli wszystko nie pokancerowane i na swoim miejscu.

- Tu jest siłownia. A tam dalej jest wyjście na boisko. - Fred dalej bez pośpiechu oprowadzał nowego gościa po tym ośrodku wczasowym dla weteranów. Doszli teraz właśnie do sali wypełnionej materacami, workami bokserskimi, rowerkami, sztangami, hantlami i różnymi innymi przyrządami do ćwiczeń. Kilka osób z niego korzystało, w oczy rzucał się facet z kikutami nóg podnoszący się na drążku i z pustym wózkiem inwalidzkim tuż obok. Sądząc po godzinie pewnie większość w tą porę wolała stołówkę niż siłownię. Z siłowni było widać wyjście na jakieś boisko na zewnątrz. Tam też stały przyrządy do ćwiczeń, kosz do grania w kosza czy boisko do grania w gry zespołowe i bieżnia do biegania. Tam akurat z powodu pory obiadowej i tego duszącego tumanu nie było nikogo.

- A tu się przechodzi do akademików. Przed każdym wejściem są litery. Na kluczach pierwsza litera to właśnie który to akademik. Ty masz C. - wyjaśniał powoli Fred gdzy szli dłuższym korytarzem z jakiego odbijały wejścia do widocznych przez okna podłużnych budynków. Pokazał jej klucz jaki na razie on trzymał i tam rzeczywiście numer zaczynał się od C. - Pierwsza cyfra to poziom. 0 to parter, 1 to pierwsze piętro i tak dalej. Kolejne to numer pokoju. - pokazał jej poszczególne cyfry widoczne na bryloczku i kierował się korytarzem w stronę litery “C” widocznej nad wejściem.

- Od północy do 6 rano jest cisza nocna. Jeśli będziecie hałasować poniesiecie konsekwencje. W dzień możecie dowolnie opuszczać pokój i Budynek. Ale macie wracać przed ciszą nocną. O północy sprawdzamy czy kogoś nie brakuje. Jak brakuje to zgłaszamy na policję i MP, że mamy zaginięcie. Wtedy oni zaczynają szukać. Dlatego jak nie chcesz kłopotów lepiej wracaj przed północą albo uprzedź, że cię nie będzie albo możesz się spóźnić. Takie L4. Wiesz, odpowiadamy za was i jeśli coś wam się stanie to musimy się tłumaczyć i w ogóle. Dlatego musimy wiedzieć gdzie jesteście albo gdzie was szukać i kiedy powinniście wrócić jeśli was nie ma. - Fred z mozołem udzielał kolejnych instrukcji i z równym mozołem wspinał się na schody. Zasapał się trochę z tego wysiłku ale z flegmatycznym uporem mówił dalej monotonnym i trochę usypiającym głosem. Ale w końcu weszli na pierwsze piętro gdzie się zatrzymał.

- Tam na końcu jest świetlica. A tam są łazienki i toalety. - wskazał na dwa przeciwległe krańce średniej długości korytarza. Po obu stronach mogło być chyba po jakieś dwadzieścia drzwi, pewnie do tych pokojów w jakich mieszkali weterani. - A tu jest telefon. Obok jest lista numerów. To na alarmowe i nagłe sytuacje a nie do jakichś wygłupów. - wskazał na klasyczny, aparat telefoniczny jakiego można się spodziewać w ulicznej budce telefonicznej. Obok niego była przyklejona mała kartka z listą numerów. Murzyn mówił tak jakby korzystanie z tego telefonu było stanowczo jego zdaniem nadużywane przez mieszkańców akademika co chyba miał im za złe.

- A tu jest twój pokój. C-1-69. - flegmatycznie powiedział, wskazał i podszedł do niczym nie wyróżniających się drzwi i zapukał w nie. Ze środka rozległ się jakiś kobiecy głos chyba zezwalający na wejście. Dozorca więc wszedł do środka zapraszając gestem Mazzi do środka.

- Dzień dobry panienko. - Fred przywitał się chyba w swój standardowy sposób. Wewnątrz pokój był o typowych, motelowych wymiarach. Ale podzielony mniej lub bardziej udanie przez konstrukcje z dykty i podobnych materiałów przez co robiły się z niego cztery, oddzielne subpokoje pozwalające każdemu mieć własny kąt dla siebie. Przy jednym z nich stała jakaś dziewczyna w podkoszulku, szortach i na bosaka.

- Cześć Fred. Kogo nam przyprowadziłeś? - dziewczyna zerkała ciekawie na parę jaką ją odwiedziła czekając z czym przychodzą.

- To wasza nowa koleżanka. Będzie z wami mieszkać. To ja wracam do siebie. Jeśli coś będzie potrzeba to będę na recepcji. - stary Murzyn przez ten swój flegmatyzm wydawał się wyprany z wyższych uczuć. Po prostu powiedział swoje, skinął głową i opuścił pokój zostawiając w dłoni Lamii klucz od teraz jej pokoju.

- No wreszcie! Jakaś dziewczyna! Cholera, chyba bym zwariowała jakby mi przydzielili trzeciego chłopa! - dziewczyna przywitała się radośnie wyrzucając dłonie do sufitu dla okazania tej radości. A potem podeszła do nowej z wyciągniętą na przywitanie dłonią.
- Cześć, jestem Carol. - powiedziała przyjaźnie.

Szybki uścisk dłoni i szeroki uśmiech jasno wskazywał radość nowej z widoku, co dopiero opowieści. Czyli koedukacja, idealnie. Zwariowałaby zamknięta z samymi babami, a na pewno zaczęłaby wojnę o łazienkę… jak to kobiety mają w zwyczaju.
- Nie mów że nie opuszczają deski i mają problem trafić w kibel - przewróciła na pokaz oczami i dodała - Lamia, miło cię poznać. To co, który bunkier jest dla mnie? Dzielimy się pluskwami czy najpierw trzeba je przynieść?

- Chodź, oprowadzę cię. - Carol machnęła ręką zapraszająco po tym gdy ubawiły ją żarciki nowej koleżanki. - Chłopaki mają te kojce. - wskazała na dwie najbliższe drzwi zagródki.
- Teraz poszli na szamę. - wyjaśniła spokój i ciszę jaka dobiegała z tych mini pokojów. - Ta jest wolna. - zatrzymała się ze dwa kroki dalej pokazując na zasłonięte zasłonką wejście. Wewnątrz była odgrodzona ścianami z dykty przestrzeń na łóżko i niewiele więcej. Był to jednak własny kąt, z własnym łóżkiem, szafą, mniejszą, nocną szafką garścią wieszaków na ubrania wmotowanych w ścianę a ściany i zasłona pozwalały się chociaż symbolicznie odgrodzić od reszty świata.

- Ja jestem tutaj. - Carol wskazała kciukiem na przejście z jakiego właśnie wyszła. - Tu są duże szafy. - machnęła ręką podchodząc do nie odgrodzonej części przy samym oknie. - Tą mają chłopaki a tą miałam ja no ale jak jesteś to podzielę się z tobą. Na dole są rzeczy do prania. Pranie trzeba samemu zanieść do pralni. Zwykle na drugi dzień już jest uprane no a czy wyschnie to zależy od pogody. - lokatorka pokazywała nowej co i jak. Szafy rzeczywiście były spore, większe niż te w prywatnych przegródkach. Gdy tą swoją otworzyła Carol ukazały się jakieś kurtki, płaszcze, śpiwory, maty a na dole rzeczywiście stały jakieś kosze, jeden pusty i jeden częściowo wypełniony. Dojrzała też mini kącik gospodarski w postaci miotły, szufelki i jakichś czyścideł w butelkach. Carol dała szansę aby nowa koleżanka mogła spokojnie ogarnąć nowe miejsce i sytuację.

Mazzi zglądała ciekawie w kąty, otwierała szafki, usiadła na łóżku aby sprawdzić czy za bardzo nie skrzypi. Miniaturowy dom, jej prywatny, gdzie nie musiała przestrzegać niczyich reguł poza własnymi.
- Podoba mi się - powiedziała niby o loku, patrząc jednak na współlokatorkę. Uśmiechała się przy tym zębato. Na część o głównej szafie machnęła ręką.
- Aż tyle ciuchów nie mam, bez obaw. Zresztą i tak część pewnie będę… trzymała gdzie indziej - dokończyła po krótkim zawahaniu. Przeciągnęła się i symbolicznie rzuciła poduszkę z szafki na łóżko. Teraz jej łóżko.
- Co z paleniem? - zadała najważniejsze pytanie - Przy oknie czy mam wypadać na klatkę… albo co gorsza na dół - prychnęła i pytała dalej - Pozostali są w porządku? Ci dwaj - machnęła głową na wejścia do odpowiednich zagród - No i komu zgłaszać że mnie dziś w nocy nie będzie, Fredowi?

- Tak, oni są w porządku. Chris i Rich. Tylko pamiętaj, że nie słyszałaś tego ode mnie bo im w ogóle już palma odbije. - Carol machnęła ręką jakby dwaj towarzysze w tym pokoju byli jakimiś natrętnymi komarami, niby niegroźni ale jednak irytujący no ale jakoś trzeba było mieszkać z nimi.

- Z paleniem niby nie można. Ale ja nie palę i wywalczyłam sobie z chłopakami, że chodzą na świetlicę. I chcesz z miejsca zrobić nocny wypad? No to niezłe ziółko z ciebie. To wtedy tak, Fredowi zgłoś na recepcji kiedy wychodzisz i kiedy powinnaś wrócić. - Carol popatrzyła z nowym odcieniem zainteresowania na nowo przybyłą gdy na wstępie usłyszała takie ciekawe rzeczy od niej.

- A w ogóle to skąd jesteś? Ja jestem z łączności. Chris jest kierowcą ciężkiego sprzętu i strasznie się z tym wozi. Rich strzela z moździerza. - zadała te pytanie które w żołnierskiej braci było równoważne ze “skąd pochodzisz” u reszty świata.

- Kiedy wrócę? - brwi Lamii powędrowały do góry. Zaczęła też pukać palcem w dolną wargę, usilnie zastanawiając się nad tym zagadnieniem - To nie jest proste, stwierdzić kiedy wrócę. Względnie jutro przed północą. Chyba - rozłożyła ręce - Znowu się czuję jak w domu, meldowanie o każdym pierdnięciu… i chyba lepiej powiem Fredowi ogólnikowo gdzie idę. Starszy, miły jegomość. Po co ma dostać zawału - parsknęła wesoło, stając obok ściany i opierając się o nią ramieniem - Taaa… jakby nie było wiadome, że do operacji ciężkim sprzętem idą tylko ci, którzy muszą sobie coś zrekompensować - uniosła pięść na wysokość klatki piersiowej i zamerdała najmniejszym palcem - Jestem saperem. Idziesz na obiad?

- Tak, idę. Tylko się ubiorę. - Carol potrząsnęła ciemnowłosą czupryną i ubrała się na obiad. Czyli założyła klapki na bose dotąd stopy. Potem zaś razem ze swoją nową koleżanką wyszła z pokoju wcześniej go zamykając. - Chodź to może znajdziemy tych ancymonów. Jak znów ich gdzieś nie wywiało. - kiwnęła głową aby iść z nią i tak we dwie ruszyły schodami i korytarzami aby wrócić do stołówki. A po drodze mogły jeszcze pogadać.

- Jak to? Ledwo przyszłaś i chcesz wybyć na całą dobę? - spojrzała na idącą obok kobietę jakby sprawdzała czy dobrze się rozumieją. - No wiesz, mnie to nie robi różnicy. Ale no Fred czy reszta może kręcić nosem. A to gdzie tak cię niesie? Bo ze szpitala pewnie właśnie wyszłaś co? Jak wszyscy. A w którym leżałaś? - ciemnowłosa łącznościowiec szła przez korytarz beztrosko stukając o podłogę swoimi klapkami i wyglądała na zaciekawioną co nowa wspólokatorka ma do powiedzenia.

- Przywieźli mnie do New McKennan i… w sumie to wypisali mnie wczoraj, ale - odkaszlnęła, a potem wzruszyła beztrosko ramionami. Trzymała się krok za przewodniczką aby w razie czego… sama nie wiedziała, w końcu już nie byli na Froncie - Zabalowałam ze znajomą, w końcu trzeba było świętować powrót do pionu i wypad na wolność. Całkiem niezłe tu kluby mają i restauracje… no ale mieszanie psychotropów z wódą nie kończy się najlepiej. Dlatego dopiero teraz wpadłam się zameldować. - nadawała wesoło, wbijając kciuki za pasek spódnicy - Kojarzysz ten kabaret “Heca”? Dziś idę na drinka z komikiem stamtąd. Claudio ma na imię, całkiem zabawny… pewnie się przeciągnie do rana, zobaczymy - zrobiła minę czystej niewinności - Jeśli ma tak sprawny język jak przy monologach z pewnością tak właśnie się stanie. A ty długo już tu jesteś? Na kogoś specjalnie trzeba uważać?

- Idziesz na drina z kolesiem z “Hecy”?! No nie mów?! - oczy brunetki roziskrzyły wesołe iskierki gdy zerkała z rozbawionym niedowierzaniem na nową towarzyszkę. - Jej, jak tak w jeden dzień się umawiasz z takimi gośćmi no to rzeczywiście będziesz się tutaj tylko nudzić. - pokiwała w końcu swoimi sprężynkami na głowie gdy wchodziły na stołówkę.
- Byłam raz na ich skeczu, fajni byli, podobało mi się. - wyjaśniła znajomość tematu ze swojej perspektywy. Potem ustawiła się w kolejkę do okienka gdzie wydawano posiłki. Po drodze patrzyła na wywieszkę z listą dań. Nie była zbyt długa ale podobnie jak w publicznym lokalu gastronomicznym z kilku podstawowych składników można było sobie złożyć całkiem sporą ilość gotowych dań.

Chwilę trwało zanim te kilka osób zamówiło i odebrało swoje obiady, zanim Lamia i jej nowa koleżanka złożyły i odebrały swoje zamówienie. Rozmowa zeszła na tematy typowo gastronomiczne co kto zamawia. A karmili całkiem przyzwoicie bo każdy weteran wychodził z tacą załadowaną talerzami, sztućcami i kubkami do pełna. Nawet był deser gdzie można było wybrać albo kawałek ciasta albo zimny deser. Gdy obie wyszły z kolejki Carol stanęła rozglądając się po stołówce. W końcu oznajmiła, że “tam są” i ruszyła w stronę wskazanego stolika. Stoły były czteroosobowymi kwadratami ale większość była ustawiona w długie rzędy dla oszczędności miejsca. Akurat Chris i Rich siedzieli na jednym z tych jakie stały osobno.

Podobny układ pozwalał zapoznać się z celami zanim doszło do bezpośredniej konfrontacji. Jeden był krótko ostrzyżony i barczysty, drugi szczuplejszy za to z czarną grzywą i ciemniejszą karnacją. Obaj młodzi, pewnie w podobnym wieku co Mazzi albo Carrol.
- Słuchaj, jak chcesz to dawaj z nami na koncert w sobotę - zaproponowała zanim podeszły do stolika. Tacka pełna kurczaka z puree i masą groszku przyjemnie ciążyła w rękach, tak samo jak kubek kompotu i kawałek, a jakże, szarlotki - W starym kinie gra… hm, mój kumpel. Będzie z zespołem i wbrew pozorom nie Downa - parsknęła - Jeżeli lubisz punk rock wpadaj śmiało. Będzie jeszcze Maddi, masażystka i tatuażystka. Amy, moja przyjaciółka z biblioteki. Val, kelnerka z “41”... no to tak na razie z tych co znam, bo ludzi przyjdzie masa. Ale jak coś znam sposób żeby się dostać za kulisy - puściła dziewczynie psotne oczko. - O ile przedstawisz mnie chłopakom.

- To jakiś babski wieczór sobie robicie na tym koncercie? - łącznościowiec dopytała się trochę rozkojarzonym głosem gdy musiała lawirować pomiędzy innymi konsumentami, stolikami a utrzymaniem tacy w poziomie. - No pewnie, chodź ze mną. - odwróciła się na chwilę do Lamii i już przysiadały się do dwóch żołnierzy którzy aktualnie wyglądali tak samo wojskowo jak ich koleżanki z pokoju.

- Cześć chłopaki. Zobaczcie kogo dokoptowali nam do pokoju. To jest Lamia. - dziewczyna uśmiechnęła się czując, że sprawi obydwu kolegom niespodziankę. Sama postawiła tacę na stole i usiadła na jednym z wolnych miejsc. Panowie chyba byli tak samo pozytywnie zdziwieni jak niedawno ich koleżanka. - To jest Chris a to Rich. - dziewczyna wskazała Lamii odpowiednio jednego i drugiego z biesiadników. Ci już w większości skończyli swój obiad ale nadal wcinali bez oporów.

- Cześć. Na długo jesteś czy tak na parę dni cię przydzielili do nas? - Chris zapytał przy wyciąganiu ręki na powitanie. Rich podał swoją ale na razie o nic nie pytał.

- Na trzy miesiące… niby na tyle doktorek wystawił papier. O ile nie dostanę eksmisji wcześniej z przyczyn obyczajowo-turystycznych - saper wyściskała ręce i sama zajęła się szybka konsumpcją, zerkając ciekawie na dwóch żołnierzy i wcale się z tym nie kryjąc - Jak jest z wami? Podobno jeden lubi strzelać, a drugi macać duże lufy. Jakieś rekomendacje?

- Wojska pancerne. - rzekł bez ukrywania dumy Chris. Lamia nie była pewna o jakich wojskach pancernych mówi bo stricte wozów pancernych takich jak dawniej to nawet na Froncie było ze świecą szukać. Ale może był kierowcą innego wyspecjalizowanego wozu bo chyba nie puszyłby się tak jakby był kierowcą zwykłej ciężarówki.

- A ty lubisz macać duże lufy? - Richa zainteresowało coś innego i znad talerza popatrzył ciekawie na nową koleżankę.
 
Driada jest offline