Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2019, 07:16   #41
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 11 - “Olimp” i “Lesbijki”

2054.09.09 - wieczór; środa; skwar; deszcz; Sioux Falls, restauracja “Olimp”



- Spójrz Księżniczko jaki ten świat mały. - Betty, w zgrabnych okularach, z zgrabnej krótkiej granatowej kiecce podkreślającej jej zgrabną sylwetkę i zgrabne ruchy, zgrabnie zatrzymała się przed ogłoszeniem zatrzymując przy okazji swoją równie zgrabną partnerkę. Były ubrane jak na zasadzie kontrastu, jedna w granat a druga w czerwień. Chociaż pod brodą towarzyszki Betty pyszniła się dumnie śliczna i zgrabna, czarna, skórzana obroża z napisem “PRINCESS”. Teraz jednak obie miały okazję podziwiać napisane kolorową kredą na tablicy ogłoszenie ze specjalnością i główną atrakcją wieczoru.


Cytat:
“Tylko dziś! Specjalny, elitarny występ najpopularniejszego kabaretu w tym mieście! Kabaret HECA!!!”


Amelia o tej atrakcji chyba nie wiedziała gdy poleciła Lamii ten lokal. Ale ten gwóźdź wieczornego programu tego lokalu bynajmniej nie zapowiadał się jak dopust boży a raczej jak dar losu. Poza tym Amelia nie wpuściła swojej kumpeli w maliny. Gdy błękitny kombi pielęgniarki ubranej w wieczorowy strój zajechało przed lokal do drzwi pojazdu podszedł odźwierny z parasolką i należycie odeskortował parę gości pod drzwi. Tam bez wahania Betty przekazała mu kluczyki do auta pozwalając zająć mu się parkowaniem.

Musiał przyjść z parasolką bo wraz ze zmierzchem przyszedł deszcz. Ale cała trójka kobiet była w tak świetnym humorze, że taki pogodowy drobiazg nie był w stanie zepsuć im humoru. We trzy zaliczyły wspólne, bardzo udane, pełne żartów i śmiechów popołudnie i końcówkę dnia. Miały tak szampański humor, że we trzy to prawie nie odczuły jak zrobiły ciasto. Pomoc Betty okazała się nieodzowna bo w tych wypiekach miała największe doświadczenie z całej trójki. Zaplanowała jakie ciasto mogą zrobić z tego co mają i jeszcze pokierowała robotą jak na prawdziwą szefową kuchni wypadało.

Gdy Amy sama zgłosiła się na ochotnika, że wstawi i popilnuje blachy no i posprząta i pozmywa kuchnię aby dać swoim przyjaciółkom czas i okazję na pobycie ze sobą to te dwie nie omieszkały skorzystać. Wspólna kąpiel, wodne zabawy, wycieranie się a potem jeszcze ta przyjemność z “pindrzenia się” i robienia przed lustrem na bóstwo. Malowanie, czesanie, poprawianie, przymierzanie… Czas zszedł nie wiadomo kiedy. Ale gdy wreszcie były gotowe efekt zaskoczył nawet chyba nawet je same.

- No, no Księżniczko. Aż szkoda, że musimy gdzieś iść. Najchętniej rzuciłabym się na ciebie i bezlitośnie wykorzystała na miejscu. - Betty skomentowała efekt końcowy gdy z wolna otaksowała sylwetkę gotowej do wyjścia Lamii, ubranej w czerwoną kieckę i ozdobioną skórzanym prezentem dumnie prezentującym się na jej szyi.




Amelia aż tak wylewna nie była. Ale za to mimo, że werbalnie ograniczyła się do zaskoczonego “Woow!” to jej połowa twarzy i para oczy była wystarczająco plastyczna aby oddać odpowiednie uczucia.

- Musisz zapytać tego Jacka co porabia wieczorami to też może będziecie mogli gdzieś wyjść. - Betty trochę z manierą starej swatki czy innej ciotki na pożegnanie speszyła blondynę powodując, że ta spąsowiała jak malina. A potem jeszcze drobna pomoc parasolek i mogły pomimo deszczu wsiąść do kombi okularnicy a następnie ruszyć przez zalane deszczem miasto. Wieczór, pomimo deszczu, był nadal ciepły i przyjemnie oświetlony ludzką cywilizacją. Sklepy, kluby, mieszkania, kamienice, domy, koksowniki, pojazdy. To wszystko świadczyło, że to miasto żyje i wiedzie w całkiem cywilizowany widok. Nawet mundurowych było jakby mniej niż w dzień.


---



Betty nie prowadziła tak pewnie i śmiało jak Ramsey swoją maszynę ale chyba na tym jej nie zależało. A może bardziej oszczędzała swój samochód. Wycieraczki non stop wachlowały przednią szybę a krople deszczu monotonnie tarabaniły o dach pojazdu. Z początku Lamia zorientowała się, że jadą trochę jak na kierunek baru “41” ale jednak tylko jej się zdawało. Rozpoznawała już wiadukty i estakady głównej ulicy tego miasta która symbolicznie oddzielała północną od południowej części miasta. Przejechały na północ, tam gdzie była 41-sza ulica, miejski szpital i ratusz. Ale pojechały dalej w tą część miasta w której starsza sierżant jeszcze nie była.

W końcu wjechały w wąską drogę w coś co wydawało się jakimś parkiem miejskim. Chyba bardziej zadbanym niż ten jaki przylegał do szpitala miejskiego ale po ciemku nie można było tego być pewnym. - Trochę szkoda, że już wieczór. Warto tu przyjść w pogodny dzień, naprawdę można nacieszyć oko i ducha. Kiedyś tu był klub golfowy. - kierowca wyjaśniła pasażerce drobny fragment miejsca przez jakie jechały. No i były już na miejscu gdy kombi zatrzymało się przed budynkiem klubu a jego pracownik zajął się i gośćmi i ich samochodem.


---



Wewnątrz “Olimpu” naprawdę można było się poczuć jak olimpijski bóg czy heros. Dominował wysoki standard i wysoki połysk. Czyste dywany, nieskazitelne obrusy, wypolerowane sztućce i kieliszki, obsługa w podobnych uniformach będąca dyskretna a jednak z wprawą reagująca na wszystkie potrzeby gości.

Goście też pomagali utrzymać wystrój elegancji z wyższej półki. Panie w wieczorowych sukniach, panowie przynajmniej w marynarkach albo chociaż ładnych koszulach ale zazwyczaj w garniturach lub galowych mundurach. Wyglądało na to, że bawi tutaj śmietanka towarzyska z całego miasta, nawet w środku tygodnia.

Betty była wyraźnie zachwycona co dało się odczuć cały czas. W tym jak sobie pozwoliła studiować menu, jak dyskutowała z kelnerem o doborze potraw i słuchała go jakie wina im poleca. Po tym jakie rozpalone spojrzenia stała swojej partnerce czy po tym jak opowiadała jakieś anegdotki.

- Ah, Księżniczko, konia z rzędem za faceta który potrafi tańczyć z kobietą. - westchnęła nieco nostalgicznie gdy w dalszej części sali, gdzie grała orkiestra, kilka par skorzystało z okazji i nastroju oddając się przyjemności tańca. Ale poza tym obie bawiły się świetnie. I wreszcie, gdzieś w połowie wieczoru, konferansjer zapowiedział gwóźdź dzisiejszego wieczoru czyli kabaret “Heca”! Orkiestra zrobiła odpowiednią uwerturę i na już oczyszczonej z tancerzy scenę weszła szóstka kabareciarzy. Przywitali się z widownią a widownia z nimi. Lamia i Betty miały stolik nieco w głębi sali więc nie widziały dokładnie wszystkich detali ale wystarczająco dużo by rozpoznawać wszystkich uczestników występów, ich ruchy i większość mimiki. A jak się wkrótce zaczęło to się szybko okazało, że aktorzy są zawodowcami i wystarczająco dobrze grają mową ciała i barwą głosu aby w zupełności można było odczytać treść sceny i danego numeru.

Występ trwał w najlepsze. Niektóre skecze Lamia rozpoznawała z sobotniego występu ze szpitala. Ale też były i takie których nie znała ani ona ani nawet Betty. Ale nawet te które słyszało się ponownie przyjemnie znów było usłyszeć i bawić się nimi i przeżywać na nowo z aktorami, przyjaciółmi i resztą roześmianej i rozklaskanej widowni. Ale “Heca” nie odstawiała lipy i mimo, że był środek tygodnia, mimo, że nie dawali specjalnego występu czy na specjalne zamówienie to mieli dla swoich widzów i wielbicieli niespodziankę: premierowy skecz jaki zagrają dziś po raz pierwszy. Zwłaszcza tytuł skeczu przyjemnie pobudzał i zelektryzował publiczność: “Lesbijki”.

- Ty patrz jak się wstrzelił. Ciekawe o czym będzie. - okularnica szepnęła do siedzącej obok partnerki wyraźnie zaintrygowana. No i się zaczęło. A właściwie Claudio zaczął bo okazało się, że to jeden z jego monologów jakie chyba były jego znakiem rozpoznawczym. W końcu został sam na scenie i światło koncentrowało się tylko na nim pozostawiając resztę widowni w dyskretnym półmroku. Ale komik się tym nie przejmował i kroczył śmiało po scenie czując się tam jak ryba w wodzie.

- Tak, lesbijki. - powiedział i przybrał zadumany wyraz głosu i twarzy jakby był to jakiś tak ogromny temat, że nie wiedział od czego zacząć więc umilkł po powtórzeniu tytułu skeczu. Patrzył tak chwilę gdzieś w deski podłogi obok siebie pobudzając ciekawość publiczności czekającej o czym będzie ten skecz. Ale skoro był to nowy numer samego Claudio Estebana to warto było poczekać, żeby go wysłuchać.

- No dobrze, zastanówmy się. To słowo. “Lesbijki”. Jak wam się kojarzy? - w końcu wyglądało na to, że złapał jakiś trop bo podniósł głowę i popatrzył po ledwo widocznych w półmroku twarzach. Widownia się tego nie spodziewała bo rozległa się chwila nerwowych szmerów i przyciszonych śmiechów. - No śmiało! Wyobraźcie to sobie! - Claudio machnął ręką jakby wzywał widzów do powstania i podzielenia się swoimi wyobrażeniami. Śmiechy stały się weselsze i trochę zażenowane a troche kosmate. Na to chyba czekał komik.

- No właśnie! Fajnie się kojarzy nie? Tak jedna fajna foczka z drugą i robią sobie jeszcze fajniejsze rzeczy. Fajne nie? Fajnie się kojarzy prawda? - kabareciarz błyskawicznie podchwycił trop i szybko strzelał kolejnymi zdaniami i skojarzeniami. Teraz już ludzie przy stolikach śmiali się na całego. Wyglądało na całkowitą zgodność, że dwie dziewczyny które sobie nawzajem… no w każdym razie była zgodność. Okularnica była na pewno bardzo rozbawiona bo przyłączyła się do oklasków jakie teraz wybuchły ale popatrzyła na siedzącą obok Lamię jakby właśnie sobie coś wyobrażała. Takiego fajnego i jak to dziewczyna z dziewczyną…

- Taaa… - Claudio popatrzył o dziwo z rozczarowaniem na te twarze przed sobą. Z taką miną jakby nadal spali i śnili w niewiedzy a on był wśród tej ciemnej masy jedynym oświeconym. Przerwał bo ten kontrast znów się spodobał publiczności i znów posłali mu śmiechy i oklaski.

- Ale rozumiem was. Ja też tak do niedawna miałem. Więc rozumiem. Naprawdę rozumiem. - komik wyrozumiale pokiwał głową i gestykulował wolną dłonią w której nie trzymał mikrofonu aby dać wyraz temu swojemu zrozumieniu wobec tego masowego nie uświadomienia.

- A wiecie kto mnie uświadomił w tym, że mam łuski na oczach? Że ten obrazek jak jedna fajna foczka drugiej fajnej foczce… Że to ułuda, jakieś mrzonki! Wiecie kto? One! Tak one same osobiście! Lesbijki! No i teraz chciałbym, żebyście i wy poznali jak wygląda prawda. - Claudio jakby chciał to pewnie spokojnie mógłby odgrywać jakiegoś pastora, wodza czy patriarchę bo w tym momencie mówił jak jakiś wódz do zgromadzonych tłumów gdy chce ich powiadomić, że są oszukiwani. No i wreszcie wyglądało na to, że przejdzie do meritum. Betty zerknęła w bok na siedzącą obok czarnulkę w czerwonej kiecce z zaintrygowanym wyrazem twarzy. Ale szybko komik znów przykuł jej uwagę.

- A było to tak. Pewnego razu w Vegas… - trudno było powiedzieć czy komik przerwał i goście wybuchnęli salwą śmiechu i oklasków czy przerwał bo jemu właśnie przerwała ich reakcja. Ale o tym co w Vegas, na kacu w Vegas to stało się tak kanoniczne, że przetrwało nawet zagładę świata i do dziś miało się dobrze.

- No tak! To co mówię zdarzyło się niedaleko Vegas. - komediant minimalnie przeczekał aż tumult się nieco uciszy i przy pomocy mikrofonu udało mu się podnieść głos na tyle aby przekrzyczeć hałas. I ten wkrótce ucichł bo ludzie byli ciekawi jego opowieści czy z Vegas czy skąd indziej.

- No więc tam wiecie sprawy miałem do załatwienia. Właściwie wracałem już a tu jadę drogą a tam stoją. Dwa samochody w poprzek drogi. Nerwy napięte karabiny nabite. Myślę sobie “Claudio, bez paniki! Przecież jest powszechnie rozpoznawalną gwiazdą estrady! Przecież znasz tylu sławnych ludzi! Nie będziesz się chyba strachał przed jakimiś gangerami za pół gambla!” - komik udanie malował się jako największego cwaniaka po tej czy po tamtej stronie Mississippi. Na koniec zamarł ze złotym uśmiechem i szeroko rozchylonymi na boki ramionami jakby zamarł tak bo kogoś chciał właśni uściskać.

- Taaa… - westchnął tak wymownie, że sala znowu wybuchnęła oklaskami i śmiechem. Powiedział te krótkie słowo w tak czytelny sposób, że od razu wiadomo było, że nic z jego zamiarów nie wyszło. Zwłaszcza, że powoli zmienił pozę i wsadził ręce do kieszeni i posuwał po estradzie jakiś niewidzialny kamień. Co tylko przedłużyło te owacje.

- Ale nie! Bo by mi się udało! Tylko za późno się zorientowałem, że z tyłu też już dwa stoją. - na chwilę wyglądało na to, że komik “się poczuł” i chciał chociaż trochę wrócić do pozy wielkiego cwaniaka. Któremu akurat tym razem wyjątkowo fortuna spuściła swoje koło na łeb.

- Taaa… - efekt tego krótkiego, mrukliwego i trochę zadumanego słowa był podobny jak przed chwilą. Ale tym razem trwało to krócej gdyż wszyscy byli ciekawi co będzie dalej i gdzie te lesbijki.

- Więc jak już klęczałem na tym piachu… - mężczyzna na estradzie podjął wątek ale ta jego uporczywa walka z kapryśnym kołem fortuny znowu rozbawiła publiczność.

- Nie ma co się śmiać! Wiecie jaki oni tam w Vegas mają gorący ten piach?! Ja nie wiem nie mogą tego jakoś chłodzić?! Przecież człowiek normalnie przypalić sobie kolana może! - z głosu i pozy aktora buchnęło rozżalenie i pretensja jakby miał żal do widzów, że nie są w stanie dostrzec jego wielkiej tragedii jaka go spotkała. Więc im chciał pokazać.

- No już zeszło… Ale tu było! Prawdziwe odparzenia! O tutaj! - o dziwo aktorowi udało się podwinąć, z trudem ale jednak, nogawkę swoich garniturowych spodni na tyle, że obnażył gdzieś do kolana swoją nogę. Niby pokazywał te swoje odparzenia ale widownia, zwłaszcza ta piękniejsza część przywitała to z gorącymi owacjami.

- Wreszcie to nam jakiś facet pokazuje kolanka a nie to my zawsze im! - zawołała rozbawiona na całego Betty klaszcząc zawzięcie i wywołując dodatkowe śmiechy i aplauz przy najbliższych stolikach.

- No dobra,mniejsza z tym… W każdym razie jak już myślałem, że już po mnie, że chłopaki z Vegas mnie tam skasują to nagle ich szef mówi “Hej! Przecież to Claudio Esteban”! No to sobie myślę “Uratowany!” - teraz komik przybrał dziękczynny los do bogów i fortuny jakby w tym jednym momencie był gotów puścić w niepamięć wszystkie spuszczone na łeb koła czy inne kamulce tylko gotów do hosanny dziękczynnej z okazji ratunku w tej gardłowej sprawy. Nawet uniósł ramiona w kierunku sufitu jakby chciał podziękować Niebiosom za ten ratunek.

- Taaa… uratowany… mhm… od chłopaków z Vegas… mhm… - ramiona nagle mu opadły z głośnym trzaskiem na uda. Po chwili pokiwał smętnie głową i złożył dłonie na biodrach. Znowu próbował bawić się przesuwaniem butem niewidzialnego kamienia po podłodze. Po sali rozległy się śmiechy ale dość krótkie i ciche. Wszyscy wyczuwali, że zbliża się kolejna wolta w opowieści i byli jej strasznie ciekawi.

- No to ten ich szef staje przede mną iii… a w ogóle są tu jacyś Nowojorczycy? - Claudio zaczął mówić ale nagle jakby przypomniała mu się jakaś dygresja. Niecierpliwość publiczności aby poznać puentę walczyła o palmę pierwszeństwa z ciekawością co to za dygresja i co on znów wymyślił. W każdym razie żadnego Nowojorczyka nie było na sali. Albo żaden się nie przyznał.

- No w każdym razie myślę, że Nowojorczycy by mnie świetnie zrozumieli w tej sytuacji. Bo ich szef stanął przede mną i dał mi taki demokratyczny wybór. Podszedł do mnie, wziął mnie, objął i powiada, że fajnie jak wezmę z nimi dropsa. - komik kontynuował nawiązując pewnie do blety tornado, często nazywaną właśnie dropsem. A Vegas przecież właśnie było stolicą tornada i prochów tak samo jak Detroit motoryzacji.

- Mówię im, że nie mogę, że zdrowie nie te, że możemy wyjarać, napić się i wtedy on właśnie zabawił się w nowojorską demokrację i mówi mi, że on na siłę to nie chcę, że uszanuje mój wybór, że jestem artystą a on ma wielkie poszanowanie do ludzi sztuki, że mam prawo do własnego zdania, że nie chce mnie do niczego zmuszać no i co ja wybieram? - Claudio jednym tchem i z pełnym pasji przekonaniem mówił o wspaniałomyślnym, demokratycznym po nowojorsku wyborze przed jakim postawił go jakiś mafioz z Vegas. Zakończył na wymownym geście swoich dłoni. Jedna była złożona jakby komuś coś podawał, na przykład tego dropsa a druga jakby trzymał spluwę przy głowie tego kogoś.

- No wobec takiej wolności wyboru no wiecie jakoś nie miałem serca odmówić chłopakom tej drobnostki o jaką mnie tak grzecznie prosili… - Claudio wzruszył ramionami i rozłożył ramiona w minie i geście “No co ja mogę?”. Zaczekał tak patrząc na różne zakątki sali i dając się ludziom wyklaskać, wyśmiać i wyszumieć.

- A więc budzę się na ławce. Patrzę, piękne niebo, czysta ulica, myślę sobie “dobrze jest”. Podnoszę się z ławki i rozglądam i patrzę no nigdzie nie ma tych moich kochanych kollegów więc myślę “jest bardzo dobrze”! Wstaję z tej ławki, robię parę kroków i widzę przystanek. A na przystanku dwie taaakieee focze! No taaakieee focze! No to myślę sobie “stary, jest zajebiście!” No taaakieee focze! Dwie! I żadnych innych samców w zasięgu wzroku, tylko ja! - na koniec dumnie walnął się w pierś i złapał się za klapy marynarki przez co zrobił się do napuszonego testosteronową dumą indora i największego, samczego alfę wszechczasów. Powiedział to tak przesadnie dumnie, że nie było trudno doszukać się jakiegoś “ale”. No i było jakieś “ale”.

- Taaa… Bym wiedział co wiem teraz to bym poszedł w przeciwną. Dwie “taaakieee” focze bezpańskie? Żadnych samców dookoła? Żadnych obrączek ani pierścionków zaręczynowych? Od kiedy “taaakieee focze” latają bezpańsko po mieście? Powinienem był dostrzec w porę te niebezpieczeństwo… - komik smutno pokręcił głową w zadumie nad własną naiwnością po tym jak się podzielił swoimi ważnymi i celnymi spostrzeżeniami na temat znaków jakie powinien w porę odczytać.

- Myślisz, Księżniczko, że on mówi o nas? - Betty nachyliła się ku Lamii i ta zbieżność “znaków ostrzegawczych” z ich wizerunkiem widać ją uderzył i teraz wydawała się wręcz zafascynowana dalszymi torami tego skeczu. A skecz tymczasem trwał dalej.

- No więc jak ten ostatni naiwniak podchodzę do nich, siadam obok i zaczynam gadkę. No wiecie, mówię, że jestem Claudio Esteban, one mnie nie kojarzyły bo w końcu byliśmy z różnych stron dropsa no i tak gadka trwa w najlepsze, już czułem tą chemię między nami, już tak myślałem, że tak cholera jak nie z jedną to z drugą coś będzie a może nawet z dwiema! No co?! Jaki hetero-facet by nie chciał z dwiema?! I to “taaakimiii foczami”! No i się zaczęło… - mężczyzna na scenie mówił z żywiołowością neofity, przybierając teraz ton napalonego nastolatka ale odzew na sali był spory. Tym razem zwłaszcza panowie zaczęli krzyczeć i klaskać z aprobatą bo jaki hetero-facet nie chciałby z dwiema? I to “taaakimiii foczami”? Claudio więc znalazł wiele bratnich dusz w tych poglądach. Nie tylko męskich.

- Ja nie jestem hetero-facetem ale też bym chciała z dwiema. I to “taaakimii foczami”. Zwłaszcza jakbyś była jedną z nich. - okularnica w granatowej, kusej sukience zgrabnie eksponującej jej zgrabne nogi, zwierzyła się po cichu swojej partnerce zniżając się do kosmatego szeptu.

- No ale bajka się skończyła bo zastrzeliły mnie tekstem, że są lesbijkami. - komik smutno pokiwał głową i wsadził do kieszeni jedną dłoń. Drugą wykonywał niemrawe, niewesołe ruchy ładnie wpisujące się w obrazek chłopca którego uświadomiono, że święty Mikołaj nie istnieje.

- I teraz wam powiem! Jak wam takie dwie, tak prosto z mostu, z takim wrednym, złośliwym wyrazem na pysku! Powiedzą, że są lesbijkami! To nie! Nie popełniajcie mojego błędu! I uciekajcie w te pędy! Bo ja zostałem… - Claudio ponownie przybrał patriarchalny ton grzmiąc niczym ksiądz z ambony. Groził palcem i przestrzegał przed drogą prowadzącą na manowce. Zapewne celowo. Ale na koniec znowu przygasł i posmutniał dłoń mu opadła na udo w geście porażki a on znów wpatrywał się w coś na podłodze ze dwa kroki obok.

- W każdym razie oczywiście powinienem podziękować i wyjść. No ale nie. Człowiek jest wiecznie głupi i niczego się nie może nauczyć. A ci najgłupsi jeszcze zadają pytania. Nowojorczycy by mnie zrozumieli. Oni wiedzą jak kończą ci którzy zadają pytania. - głowa aktora zaczęła znów się kiwać i sapnął żałośnie gdy tak teraz widocznie patrzył wstecz i widział te swoje błędy i wypaczenia w zachowaniu. I smutno mu było z tego powodu.

- No więc jak ostatni naiwniak zostałem z nimi i zacząłem zadawać pytania. I nie dajcie sie zwieść! One jak załapią, że człowiek je nie nawraca na siłę na testosteronową wiarę, jak je akceptuje to udają, że one akceptują jego! A to fałsz! Nie dajcie się zwieść pozorom! No i tak jednak sobie gadamy. One może też były z Nowego Jorku bo mieliśmy demokratyczny udział w tej dyskusje. Ja mogłem zadać pytanie i wysłuchać ich wypowiedzi a nawet dały mi prawo do potakiwania. No powiem wam, tak mnie zagnały tymi swoimi emancypacośtam owinęły tymi swoimi prawami które one mają. A ja nie. Ja przy nich to żadnych praw nie miałem. To znaczy miałem prawo ich słuchać no ale tak wiecie, po nowojorsku. - kabareciarz rozłożył ramiona na boki w geście bezradności. A wcześniej cały czas ostrzegał przed podstępnymi metodami działań mniejszości seksualnych i innych. Na koniec jednak znowu zrobiło mu się chyba smutno, zwłaszcza samego siebie i swojego losu.

- Ale! Aaaleee! Nie powiem. Przez chwilę rozmowa znowu odzyskała wigor, zrobiło się całkiem sympatycznie, już nic im nie próbowałem udowadniać czy przekonywać, one we mnie już zdążyły wtłoczyć ten swój lesbijski światopogląd i po tym wszystkim zaczęliśmy po prostu gadać. I zrobiło się sympatycznie. I wtedy mnie złe podkusiło. - Claudio przez chwilę wydawał się postulować, że jednak taki hetero-facet i takie lesbijki, nawet jak są “taaakimii foczami” to mogą ze sobą ładnie koegzystować. No ale jak zwykle okazało się, że nie może być różowego końca tej powieści. Zamilkł i jakby prawie zapłakał nad swoim, jakże marnym losem. Aż dostał brawa za tą artystycznie płaczliwą minkę.

- Ale bo wiecie, to przez to co nam kładą do głów! No lesbijki to mniejszość prawda? No mniejszość. A jaka to mniejszość? No seksualna. A z czym się to kojarzy? No z seksem. Zwłaszcza jak jesteś hetero-facetem i w tym seksie masz dwie “taaakieee focze” w temacie. - Claudio jak zwykle przy tym gdy mówił o “taaakicch foczach” gimnastykował sie z pokazywaniem w języku migowym kształtu zbliżonego do klasycznej butelki Coca Coli.

- No więc zapytałem… - facet na estradzie pokręcił smutno głową i litościwie przysłonił sobie oczy dłonią. Stał tak przez chwilę w ciszy aby podkreślić rozmiar bezbrzeżnej pomyłki i tragedii.

- Więc zapytałem się ile razy to robią. Bo ile razy tak facet z babą to jakieś pojęcie mam. Ale tak focza z foczą? W końcu to mniejszość prawda? Jaka mniejszość? No seksualna. No to chyba bez seksu to się nie da nie? No co? Gadaliśmy, było sympatycznie no to zapytałem. A one we wrzask. I ja, głupi, zamiast natychmiast dać dyla no to zacząłem im tłumaczyć tak jak wam teraz. W końcu widzę, że dziewczyny coś jakby ciutkę słabo znoszą krytykę pytam się tak na koniec “Ej, ale w ogóle to robicie ze sobą co?”. I tak już myślałem, że jestem cwany, że jestem szybki, zapytam i dyla! Ale nie doceniłem ich. - aktor znów pokiwał głową i przerwał gdy się zamyślił. Popatrzył nieobecnym wzrokiem gdzieś w głąb widowni idealnie podkręcając atmosferę na widowni bo ludzi aż skręcało jaki będzie ten punkt kulminacyjny po tych jego tłumaczeniach i ciekawie zapowiadającym się wątku.

- Taaa… więc jak już obudziłem się na ostrym dyżurze… - komikowi znowu witki opadły gdy klapnął nimi o swoje uda. Znowu nie było wiadomo czy on przerwał opowieść aby dać okazję na oklaski czy to oklaski przerwały opowieść jemu. Ludzie dali się porwać zabawie i bili brawo jak szaleni gdy sobie pewnie zwizualizowali jak te dwie kocice musiały urządzić chłopa, że się znalazł na ostrym dyżurze.

- No więc jak obudziłem się na ostrym dyżurze… Myślę sobie no dobrze nie jest ale przynajmniej pozbyłem się problemu. Taaa… - pokiwał głową w zamyśleniu. Ale tym razem krótszym. Bo krótka wzmianka obiecywała, że to jeszcze nie koniec tej opowieści i ludziom strasznie się to spodobało.

- No nic, oglądam siebie. Matko! Co one tam miały?! Walec za rogiem i plantacje drutu kolczastego?! Bo tak właśnie wyglądałem jakby użyły jednego i drugiego. Pod okiem taka bania! - pokazał wymownym gestem jakby przykładał jabłko czy piłeczkę tenisową do oka. - Łeb obowiązany, łapy w bandażach, pod piżamą bandaże, nogi w bandażach w wszystko mnie napieprza jak by mnie z krzyża zdjęto! Aż mi się siebie szkoda i żal zrobiło… - aktor przybrał płaczliwy ton i wyraz twarzy a goście restauracji zaczęli mu bić brawo solidaryzując się z nim w biedzie i też okazując rozbawione ale jednak współczucie.

- I nagle go widzę! - Claudio krzyknął triumfalnie,podniósł głowę i wyrzucił ręce przed siebie jakby jak najprędzej chciał się komuś, przed sobą, rzucić na szyję czy objąć. - Był piękny! Taki męski! Prawdziwy mężczyzna, prawdziwy facet! Prawdziwy testosteron! Mój plemnikowy współplemieniec! I ten mundur! Policjant! Prawdziwy policjant, z prawdziwą odznaką, prawdziwą bronią i prawdziwą pałą! - głos i spojrzenie komika zrobiło się prawdziwie rozmaślone i z nasycone gejowskimi aluzjami. Nawet ton przyjął wedle odpowiedniego stereotypu. Zamarł tak z zachwytem na twarzy dając chwilę czas aby ludzie mogli się naśmiać i naklaskać z radości. Zwłaszcza, że ten jego wyraz twarzy na zbyt mądry nie wyglądał.

- I policjant! Przecież któż ma nam pomóc jak nie policjant!? Myślę sobie “On mi pomoże, on mnie zrozumie!” Mój brat! Pomoże mi pokonać te lesbijskie zło! Taaa… - widownia gruchnęła śmiechem i oklaskami gdy aktor w jednej chwili przeszedł z pełni egzaltowanego wyrazu twarzy do steranego i pozbawionego złudzeń zgorzkniałego realisty. Znowu wsadził rece w kieszenie spodni i zaczął się dłuższą chwilę oglądać sufit. Wreszcie westchnął bo przecież mimo wszystko musiał dokończyć swoją opowieść.

- W każdym razie on zobaczył, że ja go zobaczyłem, podchodzi do mnie i mówi, że dobrze, że się obudziłem. Bo chce ustalić parę faktów. I woła te dwie wiedźmy. Te harpie przylatują a on sie je pyta czy mają do mnie jakiś żal. Czy mają na mnie jakąś skargę. - brwi Estebana skoczyły i zatrzymały się w górze aby podkreślić swoje zdziwienie jakie wówczas go opanowało.

- Rozumiecie to? - zapytał i znów zademonstrował gest przykładania do oka tenisowej piłeczki. Lekko się wygiął i przygarbił przez co przybrał pozę i ruchy jakiegoś dziadka albo zombiaka aby unaocznić swój opłakany stan w jakim się znalazł. Przeszedł takim połamanym krokiem kilka kroków, niezgrabnie zawrócił i znów dał kilka kroków wracając do mikrofonu. Ale wyglądało to tak karykaturalnie, że towarzyszyła mu owacja uradowanych widzów. Zatrzymał się przy mikrofonie, wciąż taki przygarbiony i chwilę tak został zanim wznowił wypowiedź.

- I on się je pyta czy mają do mnie jakiś żal. Jakąś skargę. Od razu wiedziałem, że z żadną babą to on nigdy zbyt długo nie żył. Jest jakaś baba co nie ma jakiegoś żalu do chłopa? Człowieku mówię w myślach! Otwórz oczy bo błądzisz! Jak one to nie my! One pamiętają wszyyyyystkooo! I zaaawszeee! Jak 30 lat temu nie dokręciłeś kranu i zatopiłeś łazienkę to świat się skończy, zagłada, syf, kiła i mogiła a ona w każdej chwili o ile przetrwacie to wypomni ci ten pieprzony kran bo pamięta wszyyystkooo i zaaawszee! - Claudio prawie zawył łącząc się w bólu i cierpieniu samców wszystkich światów i czasów którzy musieli współegzystować z tymi cholernymi samicami które pamiętają wszystko i zawsze. Znowu główną salę restauracji zalała burza oklasków bo bez względu na płeć to ten fragment był taki sugestywny i trafiony, że spodobał się wszystkim.

- A on się je pyta czy mają do mnie jakiś żal… - kabareciarz pokręcił ze smutkiem głową na znak, że nad taką tępotą jaką wykazał się jego testosteronowy współplemieniec no nic już nie dało się zrobić.

- Na pewno was zaskoczę ale oczywiście, że miały. I to ile?! Rany, ja nie wiem czy ten facio miał tyle druczków przy sobie aby je wszystkie spisać. - wydawało się, że aktor zdobył się na obojętność neutralnego obserwatora jakby ową scenę na chwilę udało mu się obserwować z boku.

- A wiecie co mnie najbardziej zaskoczyło? Oskarżenia o molestowanie, mobbing, seksizm, przemoc i gwałt. - komik po kolei wyliczył na palcach każdy z tych zarzutów o jakie go wówczas oskarżono. - Ja teraz tak myślę, że one to mają w jakiś pakietach. I jest okazja to ładują cały pakiet i nie patrzą, że czegoś mogło nie być. Od razu ładują cały pakiet. - trochę ściszył głos jakby zdradzał swoim widzom swoją prywatną opinię, nawet trochę pochylił się nad mikrofonem i rozejrzał na boki sprawdzając czy nikt niepowołany go nie podsłuchuje.

- Ale myślę sobie dobra, niech będzie, też mam co nieco do powiedzenia. Pytam się tego gliniarza jak do cholery ja je mogłem zgwałcić czy pobić. Czy on jest ślepy? Czy nie widzi choćby odrobinkę różnicy między moim stanem a ich? Czy one mają jakieś widocznie uszkodzenia ciała? Tak sobie troszkę pozwoliłem go zapytać. A pamiętacie co mówiłem o tych co pytają i Nowojorczykach? No właśnie. A mogłem się zamknąć i przytakiwać… - na końcu Claudio znowu wszedł w swoją skórę zawodowego pechowca wrzuconego w tryby bezrozumnej i bezlitosnej machiny które musiały go zmielić i wypluć.

- I okazuje się, że tak. Mają uszkodzenia ciała. Jedna paznokcie połamała. Pytam się kiedy. A ona, że jak mi dała po gębie. Więc ją uderzyłem swoją gębą i żąda przeprosin i rekompensaty. Pytam się gliniarza czy słyszał o czym mówimy. Że mnie uderzyła. A on mi na to, że słyszał ale już z paniami rozmawiał ale to z ich strony była samoobrona. Pytam się go czy na pewno widzi jak ja wyglądam a jak wyglądają one. A one dalej wyglądały jak na przystanku. On mówi, że widzi bo nie jest ślepy i że powinienem się cieszyć, że nie broniły się nożem czy pistoletem. No powiem wam, że w tym momencie troszkę mi się argumenty skończyły. - aktor przyznał znowu rozkładając ręce i powoli biorąc głęboki oddech na znak, że sytuacja była beznadziejna. Widownia się już tym razem niezbyt śmiała w zamian zaczęło dominować uczucie współczucia na swojaka którego dorwał obcy, niezrozumiały system obarczony licznymi patologiami i ciemnotą.

- Ale myślę sobie, że pogadam z nim sam. Może się ich wstydzi albo boi? W końcu jednak też chłop nie? Jaki chłop by się baby nie bał jak jest przywiązany do łóżka a ona nie. - komik zdradził swoją filozofię i motywy a widzowie roześmiali się. Betty też z tym kawałkiem zgadzała się bez zastrzeżeń bo śmiała się do rozpuku.

- W każdym razie jak zostaliśmy sami to się go pytam co jest grane? Czy on nie widzi jak te dwie mnie załatwiły? A on mi na to czy ja żartuje? Ja mówię, że nie a on się mnie pyta czy ja wiem na jakim świecie ja żyję. No tutaj mu dyplomatycznie nie odpowiedziałem naturalnie. A on mi przybrał na to taki ton dobrego wujaszka i powiada: “Chłopie na co ty liczysz? Obie są z mniejszości seksualnej, doniosły na ciebie tyle, że od razu powinien dzwonić po adwokata, jedna z nich jest czarna z wpisanym pochodzeniem “multiracial”, do tego muzułmanka a ta druga jest Żydówką i członkiem Greenpeace. Obie należą to LGBT więc mają takie prawa, że mogą wszystko i nikt ich nie ruszy! Jak mówią, że ja je napadłem to przecież tak było. Skąd wiadomo? No przecież tak mówią więc to musi być prawda! No to widzę jak się już mają sprawy to się go pytam czy ja mam jakieś prawa w tym świecie. A on tak na mnie popatrzył takim wzrokiem smutnie mądrego psa i pokręcił głową. No pytam się to “No jak? Żadnych?” No wiecie, chociaż jedno chciałem jakieś mieć. Tak na pocieszenie chociaż. A on tak pokiwał głową i mówi “Biały, singlowaty, hetero-mężczyzna, należący do religijnej większości, zdrowy, nie karany, płacący podatki mam mieć jakieś prawa? No niech ja sobie nie żartuje z władzy.” No. Tak mi powiedział. Tak. Tak było. Taka to była władza. Taki to był świat moi kochani. I dlatego! Jeśli ktoś będzie jęczał, że kiedyś wszystko było lepiej! Że szkoda takich czasów! To sobie przypomnijcie moje słowa! Taki to był świat! I powiem wam, że jak to był taki świat to lepiej, że go wreszcie szlag trafił! Co to za świat jak dziwolągi i mniejszości narzucają swój terror normalnym ludziom?! Co to za prawo, co to za rząd, co to za porządek który im na to pozwala!? To ma być ten ich dumny świat za jakim mamy tęsknić? A jest w nim miejsce dla normalnych ludzi? Takich jak wy czy ja?! Nie ma! To niech go szlag! Teraz może nie jest dobrze, jest wiele zła i krzywd! Każą porządnym ludziom klękać na rozgrzanym piasku! Ale teraz świat wrócił do normy wam powiem. Kto się nie dostosuje ten zginie! Tak zawsze było i będzie! Nasi przodkowie na jedno pokolenie się zapomnieli i widzicie do czego dopuścili! Nie popełniajmy ich błędu! Stała się rzecz straszna, nastąpił koniec świata ale do cholery przetrwaliśmy! Przetrwaliśmy koniec świata! To co nas jeszcze może ruszyć?! - końcówka skeczu była długa. Ale tym razem, zbliżając się do finału aktor nie dał sobie przerwać. Mówił z pasją. Kiedy uwypuklał wady i absurdy świata który odszedł. A nowego nie wychwalał w ciemno ale przecież nie mieli od niego ucieczki. Nie było może dobrze, nie było najlepiej ale było. I dawał im nadzieję, że jakoś to będzie, że wyjdą na prostą, że mają rację i dziwolągi, te czy inne, odmieńcy, wynaturzenia, zapanują nad tym światem, nad nimi, tylko jeśli powtórzą błędy poprzednich pokoleń. A oni byli gotowi! Oni, wyżsi oficerowie, urzędnicy, szefowie korporacji i ważne szyszki różnych firm. On mówił im, że mają rację i postępują dobrze dając odpór tego typu zwyrodnieniom. Więc powstali, zerwali się z miejsc i bili brawo, krzyczeli, wiwatowali, głośno i zapamiętale.

Claudio skłonił się na koniec występu. Przez chwili obie strony cieszyły się sobą. On swoją publicznością a publiczność swoim ulubionym komikiem jaki potrafił i rozbawić i podnieść ich na duchu. Aktor w końcu odwrócił się i zaczął schodzić ze sceny ale prawie w ostatnim momencie jakby sobie przypomniał. Uniósł przenośny telefon i sala zamarła po raz kolejny aby usłyszeć niezapowiedzianą puentę tego wieczoru.

- No ale wiecie… mimo wszystko… kto by nie chciał tak z dwiema “taaakimii foczami” nie? - niespodziewana puenta rozbawiła wszystkich gdy tak po tym całym gadaniu i przygodach na sam koniec jednak wyszedł z niego nieco chropawy, testosteronowy samiec o kosmatych fantazjach. Odchodzący, tym razem już definitywnie artysta był żegnany owacjami póki na estradzie nie zastąpił go konferansjer. Jeszcze raz na koniec wyszedł cały, sześcioosobowy skład kabaretu kłaniając się nisko publiczności. I niby na koniec ale “Heca” znów miała niezapowiedziany żarcik. Claudio zmrużył oczy gdy już wszyscy zaczynali schodzić ze sceny. Przypatrywał się krótkowłosej blondynce, Phill, jaką na chwilę Lamia miała okazję spotkać po ich występie w szpitalu no i czarnoskórą aktorkę. Po zastanowieniu widocznym na twarzy lidera zespołu nie trudno było skojarzyć, że te dwie świetnie wpisują się w rysopis tamtych heter z jego opowieści.

- Phill? Czy ty jesteś Żydówką? - Claudio zapytał ostrożnie jakby pies się przymierzał do jeża. Widownia zaciekawiona co się stanie znów się uciszyła.

- Antysemita, antysemita! - blondyka agresywnie odwróciła się w jego stronę i wskazała go oskarżycielsko palcem. Czarnoskóra koleżanka troskliwie pociągnęła ją ze sobą a reszta kolegów i koleżanek z zespołu obeszło swojego kolegę z niechęcią na twarzach jakby był trędowaty.

- O nie! To się zaczyna znowu! Dropsa! Dajcie dropsa! Kto ma dropsa?! - Claudio jeszcze przez chwilę całkiem udanie komediował napad totalnej paniki i rozpaczy. W końcu chaotycznie coś krzycząc o dropsach i machając nad głową rękami uciekł ze sceny gdzieś na zaplecze.

- Tak, to właśnie był kabaret “Heca”. Nagrodźmy ich jeszcze raz gorącymi brawami! - konferansjer zakończył występ kabaretu ale widownia jeszcze dłuższą chwilę oklaskiwała udany występ swoich ulubieńców. Światła ponownie zapalono i sytuacja wydawała się wracać do wieczorowej normy. Betty wydawała się ubawiona na całego. Wyciągnęła kieliszek do toastu ze swoją partnerką. - Za seks z "taaakimiii foczami". - wzniosła toast całkiem udanie naśladując styl komika chociaż darując sobie gestykulację jaka dla kieliszka i jego zawartości mogła się zakończyć tragicznie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 31-01-2019, 19:48   #42
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7RYk2WptjAw[/MEDIA]

Przekraczając próg restauracji miało się wrażenie zatopienia w innym świecie. Przeskoku w czasie, prowadzącego prosto w lepsze, szczęśliwsze i przede wszystkim bezpieczniejsze czasy ery sprzed ostatniej wojny. Podobne miejsca widywało się na filmach, albo w starych czasopismach. Na pewno nie chodziło do nich codziennie… chyba że srało się dolcami i wywalenie ich worka za kolację nie było niczym wyjątkowym.
Mazzi czuła się nie na miejscu dość ostro. Klimat nie przypominał koszar, ani okopów, ani nawet szpitala. Na usta cisnęły się słowa takie jak: blichtr, splendor, z bardziej swojskich wypas i bogatość… elitaryzm, żeby go tak szlag trafił. O wiele bardziej pociągające wydawało się zjedzenie hot doga w budzie gdzieś na ulicy, niż siedzenie z bandą sztywnych snobów, oficerów z wyższej półki i innych oczek śmietanki towarzyskiej Sioux Falls…

Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na Betty, aby chęć zmienienia lokalu na “41” zniknęła, zastąpiona radością. Cudowna rzecz - obserwować zachowanie kasztanki, widzieć przyjemność jaką sprawił jej cały wypad, a dobry nastrój przeniósł się też na starszą sierżant. Olała otoczenie, skupiając się na tej najważniejszej osobie, siedzącej po drugiej stronie niewielkiego stolika. Wyglądała cudownie, zachowywała niczym prawdziwa szlachetna pani i trzeba się było hamować aby nie pożerać jej wzrokiem zbyt nachalnie.

Samo pojawienie się kabareciarzy stanowiło miłe urozmaicenie kolacji, najwięcej radochy sprawił zaś lesbijski wątek w monologu Claudio.
- Patrz jaki bidulek - szepnęła do towarzyszki gdy komik wylewał gorzkie żale na złe traktowanie i pobicie - Myślę że jutro może mieć obawy przy drinku, skoro tyle traumy mu zafundowały kobiety lubiące kobiety - domruczała ironicznie, wracając uwagą do skeczu. Śmiała się razem z innymi, oklaskała na koniec i bardziej niż chętnie stuknęła kieliszkiem przy toaście za seks z "taaakimiii foczami".
- Z tobą zawsze - odpowiedziała z czarującym uśmiechem, patrząc na kasztankę rozognionym spojrzeniem. Napiła się lekkiego wina, jakże innego niż owocowa siara żłopana poprzednio z Rude Boyem. To było… chyba wytrawne albo półwytrawne. Białe i z winogron, tyle dało się stwierdzić na pewno.
- Myślisz że Claudio da się porwać na chwilę? - pokazała dyskretnym ruchem brody scenę.

- Może. - okularnica upiła łyk ze swojego kieliszka i dyskretnie spojrzała ponad ramieniem Lamii. Gdy ta też zdążyła rzucić okiem w tym kierunku ujrzała całą “Hecę”. Tym razem już szli między stolikami jak zwyczajni goście. A raczej próbowali. Rozochoceni widzowie nie mieli zamiaru ot, tak ich puścić. Kabareciarze zdołali przejść ledwo kilka stolików gdy pojedynczo i parami utknęli między stolikami. Każdy chciał coś im powiedzieć, poprosić, pośmiać się, dostać autograf więc panie i panowie z “Hecy” z wolna ciurkali się przez salę.

- Pewnie idą do loży dla VIP-ów. - domyśliła się kasztanka spoglądając na jakiś pusty stolik po przeciwnej stronie sali. Dziwnym zbiegiem okoliczności,mimo, że dość spory, to stał pusty i stało przy nim sześć, równie pustych krzeseł. Biorąc ogólny kierunek w jakim zmierzali komicy to rzeczywiście mógł być ich cel.

- No ale nie powiem Księżniczko, strasznie im się udał ten lesbijski skecz. Dobrze, że nie jesteśmy lesbijkami bo chyba byśmy się musiały spalić ze wstydu. No ale w jednym się na pewno mogę zgodzić z Claudio. Kto by nie chciał z “taaakimiii foczami”? I to dwiema na raz. - widząc, że kabaret pewnie i tak będzie przechodził w pobliżu ich stolika ale w tym tempie to jeszcze trochę im zajmie Betty zaczęła z przyjemnością rozprawiać o ich właśnie zakończonym występie.

W ramach odpowiedzi Mazzi posłała jej zębaty uśmiech, pochylając się nad stołem. Ujęła jej dłoń i nie bacząc na to że wokoło znajdują się ludzie, uniosła ją do ust i pocałowała, nie przestając gapić się kasztance w oczy. Zamarła tak na dobrą chwilę, a potem powoli odłożyła dłoń na stolik i nakryła ją swoją.

- Z dwoma takimi jak ty? Naraz - przekrzywiła lekko kark, mrużąc jedno oko - Mamy już gwiazdkę? Tylko będzie problem, bo wątpię żeby w tym lokalu i okolicy… a nawet całym tym popieprzonym mieście znalazła się druga taka - puściła jej oko, chwytając delikatnie kieliszek i tym razem ona wyciągnęła go do stuknięcia - Od tego powinnam zacząć. Za szlachetną panią - błysnęła zębami - Całą, nie tylko te kosmiczne nogi.

Adorowana kasztanka roześmiała się perliście bawiąc się w najlepsze. Komplementy i przyjemna, erotycznie naładowana atmosfera jednocześnie ją relaksowała i pobudzała.
- Księżniczko, to było bardzo miłe. Też się zastanawiam gdzie bym mogła znaleźć do trójkąta drugą taką jak ty. - powiedziała wyciągając dłoń w stronę kobiety w czerwonej sukience i nieśpiesznie wsadzając palec w oczko obroży. Bawiła się tak przez moment a w końcu przyciągnęła ciemnowłosą do siebie i pocałowała ją w policzek.

- Teraz to chyba za nic w świecie byśmy nie przekonały nikogo, że nie jesteśmy lesbijkami. - zauważyła ironicznie gdy już wróciła na poprzednią pozycję. Chwyciła za swój kieliszek i upiła z niego wina. - Chyba zostaje nam po prostu dużo próbować i szukać tej trzeciej. Najwyżej Księżniczko zwyobracamy ich tyle aż znajdziemy kogoś odpowiedniego. A jak nie to chyba też nie ma co rwać włosów z głowy. - okularnica wydawała się w świetnym humorze i bawiła się w najlepsze. Nawet jak tak sobie rozważała swobodnie różne opcje to jakoś nie wydawała się tym przejęta. Zerknęła obok bo pierwsi komicy dotarli już stolik czy dwa dalej i zaraz powinni ich mijać.

- Zawsze możemy przekonać delikwenta że nie jesteśmy lesbijkami, obracając go we dwie - saper od ręki znalazła idealne rozwiązanie jednego z listy dylematów. Nad koniecznością szukania trzeciej idealnej kandydatki zamyśliła się chwilę aż w końcu wzruszyła ramionami - Ktoś się znajdzie, kiedyś… ale tak. Warto próbować i szukać. Dużo - wyszczerzyła się, upijając z kieliszka. Obróciła się też na krześle, łowiąc z grupy tego konkretnego komika. Był już niedaleko, czekała cierpliwie patrząc mu w twarz z uroczym, niewinnym uśmiechem i czekała aż będzie obok żeby go zakotwiczyć chwytem za nadgarstek. Skoro miał czas dla innych fanów, dwóm feministkom też mógł go poświęcić.

Rozmowa na chwilę ucichła bo akurat przechodziła krótkoostrzyżona Phil i jeden z aktorów. Ten co zwykle grał kogoś młodego czy wiekiem czy stażem ale pasowało mu to do aparycji. Z całej trójki mężczyzn z “Hecy” był chyba najmłodszy. Stolik dalej przeszła część komików a Claudio, który był chyba najbardziej rozpoznawalny więc i najbardziej rozchwytywany, zamykał stawkę.

Lider komików akurat skończył się żegnać z gośćmi przy sąsiednim stoliku i pewnie spojrzał na drogę przed siebie gdy wzrok utkwił mu w obydwu kobietach siedzących przy stoliku jaki miał właśnie mijać. Widząc to Betty i uśmiechnęła się do niego zalotnie i podobnie pomachała mu rączką. Komik nie byłby urodzonym komikiem gdyby nie zrobił jakiegoś kawału nawet w tak zaimprowizowanej sytuacji.

Tym razem z udanym przerażeniem na twarzy przyłożył dłoń do ust jakby bał się krzyknąć i rozejrzał się po sali jakby szukał drzwi do ucieczki.
- Czy wy też to widzicie? Dwie, “taaakieee focze”, bez żadnych samców, machają do mnie rączką! O, nie! To się znowu zaczyna! - Claudio niby szeptem ale na tyle głośnym, że i Lamia i Betty go usłyszały, zapytał się gości przy stoliku jaki właśnie miał zamiar pożegnać. Okoliczne stoliki roześmiały się podobnie zresztą jak rozbawiona okularnica. Na koniec przybrał podobny ton jak niedawno na sam koniec swojego skeczu gdy w udawanej panice uciekał ze sceny pytając o dropsy.

- Och, Claudio! My musimy same się sobą zajmować bo żaden z panów nas tutaj nie zaprosił ani nawet nie poprosił do tańca. - Betty poskarżyła się i to bez najmniejszej żenady, na brzydszą połowę ludzkości przez jaką siedziały tutaj we dwie i samotne. Okoliczne stoliki roześmiały się z tej wymiany zdań.

- Właśnie… a Betty tak chciała zatańczyć. Niestety niektórych rzeczy kobieta kobiecie nie zastąpi - Mazzi dorzuciła wzdychając ciężko i współczująco patrząc na okularnicę. Potem wróciła wzrokiem do komika - Poza tym… drugi raz popełniasz wobec mnie nietakt Claudio - dodała nadąsanym tonem, wyginając usta w smutny dzióbek - Jak mogłeś? Łamiesz mi serce…

- Tak mi przykro… -
komik artystycznie złączył i załamał ręce obdarzając siedzące za stolikiem kobiety smutnym i współczującym spojrzeniem. - Panowie! Co się z wami dzieje? - wyprostował się i rozejrzał po najbliższych stolikach domagając się odpowiedzi. Ale coś nikt się nie kwapił, świetnie wyczuwając, że właśnie odstawia jakiś kolejny skecz, tylko na żywo i poza programem.
- Bardzo dobrze! - kabareciarz dumnie wyprostował się stając frontem do stolika obydwu kobiet. - Wobec tego widzę, że jestem zmuszony nieść pomoc i ratunek, kobietom w potrzebie! - wyrzucił z siebie patetycznym tonem jakby oznajmiał, że właśnie rusza na jakąś krucjatę. Obciągnął marynarkę jakby to był jakiś mundur, strzelił obcasami jak prawdziwy wojskowy, machnął wyimaginowaną czupryną której wcale nie miał i wreszcie podszedł te ostatnie kroki dzielące go od stolika i stanął przy nim.
- Czy mogę paniom zaproponować drinka? - zapytał z prawie niespotykaną szarmanckością. Okularnica widocznie była zachwycona całym tym niespodziewanym pokazem ale zerknęła ciekawie na Lamię sprawdzając jak ta zareaguje.

Mazzi zmrużyła oczy, udając że się zastanawia, chociaż odpowiedź była jedna, jedyna i oczywista. Przejechała spojrzeniem po komiku od dołu do góry, po czym przyłożyła dłoń do piersi, wachlując rzęsami. Nakryła też dłonią dłoń Betty.
- Oczywiście, z największą radością przyjmiemy zaproszenie - odparła, dodając niewinnym tonem - O ile nie będziesz nam potem wmawiał molestowania, ani zamachu na cześć, godność… i te dropsy - wydęła usta - Sam drink, bez dodatków niezatwierdzonych atestem, bo kto wie? - tym razem ona zrobiła przerwę - Co ci się zwidzi tym razem po pigule?

- Tak. Widzę, Księżniczko, że czujesz się o wiele lepiej niż gdy się widzieliśmy ostatnio.
- uśmiech na wargach aktora stał się trochę formalny ale kto wie, może tak właśnie chciał by tak to wyglądało. Gestem zaś przyzwał kelnera i usiadł na wolnym miejscu przy stoliku.

- Czego się napijecie? - zapytał biorąc w dłonie karty. Betty wzięła swoją i szybko wybrała bez żenady celując w jeden z najdroższych drinków w menu ale Claudio nawet nie mrugnął na to okiem. Potem przyszła kolej na Lamię więc gdy kelner do nich podszedł to komik sprawnie złożył zamówienie na trzy drinki.

- I jak moje panie podobał się nasz występ? - zagaił aktor czekając aż obsługa zrealizuje jego zamówienie.

- Ciekawa tematyka - sierżant oparła łokcie o stół i na złożonych rękach oparła brodę, dając komikowi całą uwagę - Szczególnie ostatni skecz ci się udał, a raczej monolog. Chwyta za serce, naprawdę. - westchnęła - Zwłaszcza biorąc pod uwagę jutrzejszy wieczór. Na pewno nie będziesz się czuł niekomfortowo mając dwie hm… focze u siebie w domu? - spytała z wyraźną troską - Tylko ty i one…i dziękuję za troskę. Faktycznie czuję się lepiej, a to wszystko dzięki opiece siostry przełożonej - posłała Betty całusa.

Betty zrewanżowała się ciepłym uśmiechem i na tym na chwilę przerwali bo kelner wrócił z kieliszkami. Postawił je przed każdym z gości i oddalił się w głąb sali.
- Myślę, że sobie jakoś poradzimy. Więc piękne panie! Za spotkanie! - komik uniósł swój kieliszek do toastu i też wydawał się w świetnym humorze.

- I za seks z “taaakimii foczami”! - dorzuciła szybko okularnica tym razem wyraźnie przedrzeźniając styl komika. Ten jednak zareagował tak, że roześmiał się serdecznie , przyjmując ten toast.

- Ale wedle mojej skromnej oceny troszkę skrzywdziłeś tym skeczem wszystkie, sympatyczne dziewczyny jakie wolą inne sympatyczne dziewczyny. Myślę, zresztą, sądząc z opisu, że nie spotkałeś lesbijek. - Betty wtrąciła swoją fachową opinię i mówiła tonem eksperta jaki na dany temat wyraża swoją opinię. To widocznie zdziwiło siedzącego przy stole mężczyznę.

- Tak? A w takim razie kogo? - Claudio popatrzył z zainteresowaniem na kasztanowłosą okularnicę w krótkiej, granatowej kiecce.

- Zepsute, napuszone, fałszywe femo-lesbo-nazistki. Które psują opinię każdej fajnej dziewczynie. Na przykład mnie i Księżniczce. - pielęgniarka wyjaśniła swoją teorię i komik pokiwał głową z uznaniem dla takich wniosków.

- W takim razie, za fajne dziewczyny i na pohybel femo-lesbo-nazistkom! - Esteban jak zwykle odnalazł się w nowej sytuacji i wzniósł kieliszek do kolejnego toastu. Betty się przyłączyła z wyraźną ochotą.

- Żeby jak najrzadziej ktoś zarzucał ci, że próbujesz mu wmówić społeczno-kulturową tożsamość płciową nie pytając o osobiste deklaracje i odczucia - saper dołączyła do toastu, do sekundzie namysłu dodając od siebie - Za dobry gość z ciebie na podobne pierdoły.

- A dziękuję.
- prawie łysy mężczyzna skłonił się grzecznie na ten komplement. Chwilę jeszcze rozmowa toczyła się o skeczu i różnych pochodnych tematach. Rozmawiało się całkiem przyjemnie ale drinki kończyły się zdecydowanie za szybko. Niemniej aktor zapytał o jedną sprawę.

- A widziałyście się w końcu z Maddi? Od weekendu nie miałem nawet jak jej zapytać co z tego wyszło. - popatrzył na swoje rozmówczynie ciekaw ich relacji z tego co prawie tydzień temu, w szpitalnej stołówce w jakiej rozmawiali, wydawało się odległą, niezobowiązującą rozmową.

- Przyjechała na czas, jak było ustalone. Bardzo profesjonalna - Lamia zaśmiała się cicho, wodząc palcem po rancie kieliszka - Świetna laska, a jaka zdolna. Cuda robi tymi łapkami - pochyliła się w stronę mężczyzny i przeszła na teatralny szept - Powiedziałabym ci co robiłyśmy dokładnie, ale nie wiem ile informacji twoje nadszarpnięte traumatycznymi wydarzeniami z Vegas usposobienie będzie w stanie wytrzymać - zacmokała smutno i dorzuciła pogodniej - Szkoda że cię nie było.

- Nie wątpię. Cieszę się, że miałyście udany wieczór. Ja niestety same drogie panie widzicie co zazwyczaj robię wieczorami. -
Claudio uśmiechnął się i rozłożył ramiona rozglądając się po sali. Wieczory pewnie były dla niego standardowymi godzinami pracy jak dla kelnerek i bramanów. - Ale na szczęście jutro mam wolne. Czy dobrze pamiętam, że jesteśmy umówieni na jutro? - aktor zapytał prawie już kończąc swojego drinka.

- Robisz wieczorami, więc to oznacza że poranki masz wolne - w głosie saper pojawiło się zastanowienie, ale pokryła je uśmiechem - Co jak co, ale na pamięć nie musisz narzekać. Tak, jutro wieczorem. Masz… specjalne życzenia? - pochyliła się odrobinę w stronę komika i nakryła jego dłoń swoją - Nie krępuj się, mów śmiało. Trzeba ci zafundować anty traumę po tamtych dwóch, a najlepsza jest terapia doraźna. Poza tym… miałabym olbrzymią prośbę - nachyliła się jeszcze trochę, głos i mina jej spoważniały.

- W poranki odsypiam wieczory. - roześmiał się artysta estradowy dopijając swój kieliszek. - Jutro po prostu przyjedźcie wieczorem. I co to za prośba? - komik zapytał bawiąc się kieliszkiem i patrząc ponad nim na rozmówczynię. Okularnica też wyglądała na zaintrygowaną słowami swojej faworyty.

- Dość istotna, do tego wymagająca specjalnego wykonania - przyznała, krzywiąc się odrobinę i wzdychając - Gdybym nie była przyparta do muru nie zawracałabym ci głowy. Niestety… sam widzisz jak to wygląda. Ciężko teraz o prawdziwych mężczyzn, dodatkowo dżentelmenów z klasą i stylem - zrobiła okrężny ruch karkiem, pokazując salę albo coś innego - Wiem że jesteś w pracy i to kłopotliwe, do tego nie znamy się na tyle abym… mogła cię o cokolwiek prosić w sposób natarczywy… niemniej byłabym dozgonnie wdzięczna gdybyś się zgodził zatańczyć z Betty. Ona to lubi, bardzo. - wskazała spojrzeniem kasztankę i wzruszyła ramionami - Próbuję żeby ten wieczór był… idealny, niestety ja taka nie jestem. Nie umiem tańczyć - popatrzyła znowu na męskiego towarzysza - Będziesz moim bohaterem i uratujesz ten wieczór dla Betty, proszę?

- Ratowanie dam z opresji to mój chleb powszedni!
- aktor oznajmił przesadnie buńczucznie przykładając dłoń do piersi. Betty zaś wydawała się całkowicie zaskoczona prośbą Księżniczki chyba nawet bardziej od Estebana. Zrobiła nieme “oohh” z wrażenia ale zanim się zdążyła rozkleić ze wzruszenia komik przystąpił do działania.

Wstał od stołu, zrobił lekki ukłon w stronę siedzącej okularnicy, przykuwając jej uwagę i nadstawił jej swoje ramię aby mogła je objąć.
- Och, Księżniczko… - kasztanowłosej pielęgniarce chyba zabrakło słów i okazji aby je wypowiedzieć bo gdy wstawała nachyliła się nad Lamią i wdzięcznie pocałowała ją w policzek. A potem ruszyli oboje między stolikami.

Komik pewnie poprowadził ją do estrady, podeszli do orkiestry, coś im powiedział i za chwilę muzycy zaczęli grać a w tej chwili jedyna para na parkiecie tańczyć. Przetańczyli jeden szybki kawałek a potem kolejny. Leciały jakieś klasyczne, skoczne nutki Rock & Rolla a para tancerzy okazała się godnymi siebie partnerami. Niespodziewanie zrobiło się z tego nieplanowane widowisko gdy coraz więcej osób zaczęło się przyglądać, kibicować a w końcu nawet klaskać.
Wrócili po tych kilku kawałkach rozpromienieni i zdyszani. Claudio jak na dżentelmena przystało pożegnał się ze swoją partnerką całując ją w dłoń i dziękując za taniec. Ale nie pominął i Lamii, ją również całując w dłoń i żegnając się słowami, że widzą się jutro u niego. Potem odszedł kierując się do stolika obsadzonego przez resztę jego trupy.

- Księżniczko! To było cudowne! - powiedziała rozradowana Betty obejmując mocno swoją faworytę. Nawet niezbyt było wiadomo czy mówiła o prośbie Lamii do Claudio o ten taniec, o samym tańcu z komikiem, czy tak całościowo.

- Cieszę się… że jesteś zadowolona - oddała uścisk, śmiejąc się zarówno wzrokiem jak i głosem. Oglądanie widowiska sprawiało nielichą frajdę, było nawet lepsze niż występ kabaretu. Tak samo jak mina pielęgniarki starczyła za wszelkie zapłaty, podziękowania - jawny dowód, że było warto. - Gdzie się tego nauczyłaś? Chyba w wolnej chwili poproszę o parę lekcji.

- Och, stracona młodość.
- okularnica machnęła lekceważąco ręką na znak, że nie ma o czym mówić. Wypiła resztę ze swojego kieliszka i odstawiła go z powrotem. - To był cudowny wieczór Księżniczko. Jestem naprawdę bardzo z ciebie zadowolona. Nie pamiętam kiedy ostatni raz ktoś mnie zabrał na takie balety. Ale teraz narobiłaś mi ambarasu bo będę musiała wymyślić jak ci się zrewanżować i jak ci to wynagrodzić. - kasztanka tryskała świetnym humorem. Zrobiło się już jednak dość późno jak na kogoś kto zaczyna pracę wcześnie rano. Zbliżała się północ. Chociaż Betty nie wyglądała jakby zaraz miała położyć się spać. Wręcz przeciwnie, tryskała energią, witalnością i pozytywnym powerem.

- Nie taka stracona skoro umiesz tak wywijać - Mazzi patrzyła w nią jak w obrazek, ściskając za rękę - W takim razie musimy powtórzyć ten wypad, skoro ci się podobało… i nie musisz mi się niczym zrewanżować, już to zrobiłaś - pokazała na swoją twarz, dotykając kącika uśmiechniętych warg - Po prostu bądź… przy mnie. A teraz masz ochotę na spacer, czy powrót do domu? Zawsze możemy spróbować wpaść gdzieś do klubu… ale to już się zdaję na ciebie. - przepiła resztą wina.

Betty uśmiechała się równie przyjemnie. Bawiła się swoim kieliszkiem, przygryzła wargę szukając przez chwilę natchnienia co tu zrobić z taką propozycją. Spojrzała na mały, damski zegarek na ręku i popatrzyła filuternie na siedzącą obok partnerkę.
- Dobrze Księżniczko. Ty mnie gdzieś zabrałaś to teraz ja cię gdzieś zabiorę. Jutro będę to pewnie cały dzień przeklinać ale skoro się mamy dziś bawić to Księżniczko będziemy się bawić. - oświadczyła kobiecie w czerwonej sukience uśmiechając się promiennie jakby właśnie wpadła na równie genialny co złośliwy pomysł. Dopiła kieliszek i gestem wezwała kelnera.

- Brzmi intrygująco - brunetka udała że się nad czymś zastanawia, odgarniając przy okazji włosy na plecy. Ona miała prosto, wstanie jak wstanie, nikt jej nie będzie pospieszał aby bladym świtem zrywać się do roboty, ale skoro Betty mogła to przeżyć, zapowiadało się ciekawie.
- Uchylisz rąbka tajemnicy gdzie pojedziemy? - spytała wyciągając z torebki zwitek talonów aby zapłacić.

- Gdzieś gdzie myślę, świetnie wtopimy się w tłum. - roześmiała się okularnica zbierając swoje rzeczy i wstając od stolika. Gdy wyszły na zewnątrz deszcz wciąż padał. Ale na służbie nadal był ów pracownik restauracji który dbał o gości lokalu podstawiając pod same drzwi samochód z parkingu a potem służąc uprzejmie parasolką aby obie damy nie zmokły.

- To za cudowną niespodziankę Księżniczko. - roześmiała się okularnica zaraz po tym gdy Lamia wsiadła na miejsce pasażera i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wtedy kierowca bez wahania sięgnęła ku jej twarzy i mocno, bez wahania, wpiła się ustami w jej usta. A potem ruszyła przed siebie. Widać było, że rozpiera ją energia i ma pozytywnego kopa bo nawet prowadziła wóz bardziej agresywnie niż wcześniej.

Samochód mijał już znacznie bardziej ociemniałe miasto niż gdy jechali do klubu. A może to nie kwestia pory tylko dzielnicy przez jakie jechali. Ale po jakimś czasie na bezimiennych dla Lamii ulicach pojawiło się więcej świateł, pojazdów a nawet pieszych. Betty zatrzymała swoje kombi na ulicy.
- Szybko musimy przebierać pęcinkami bo tutaj nie ma odźwiernych. - zaśmiała się wesoło ale jednak skądeś wyciągnęła małą parasolkę. Obie musiały pod jej schronieniem przejść jeszcze kawałek chodnikiem a okularnica miała nawet z tego radochę jak mała dziewczynka co się może pochlapać i popryskać ze swoją kumpelą.

Betty kierowała ich kroki w stronę wejścia do jakiegoś klubu. Muzyka była tam tak głośna, że nawet na zewnątrz było ją słychać. Nad głównym wejściem pyszniła się nazwa klubu “Neo” ułożona z kolorowych neonów. Wewnątrz mogły schować parasolkę i nacieszyć się gorączkową, wyuzdaną atmosferą klubu. Od razu dało się wyczuć, że nie przychodzi się tu na steki i kawę tylko aby zanurzyć się bez zahamowań w zapomnieniu dekadenckiej zabawy. W dość krótką drogę jaką Lamia ciągniona za rękę przez Betty pokonała od wejścia do baru zdołała wyłapać wystarczająco wiele aby wyłapać charakter tego miejsca.

Ruch. Dźwięk. Muzyka. Światła. Taniec. Alkohol. Narkotyki. Papierosy. Seks. Striptease.

Wszystko tu było. Jak nie w jednym miejscu i zestawie to w kolejnym. Różnorodni ludzie, w większości młodzi, pewnie w jej wieku raczej na pewno nie w wieku Betty. Mężczyźni, kobiety, kolorowo i krzykliwie ubrani, czasem widać było rozchełstane mundury żołnierzy na przepustce. Widziała w błyskających światłach neonów jakąś parkę która chyba zajmowała się sobą pod jedną ze ścian, na szybko, na gorąco, na stojąco. Inna obściskiwała się na jednej z kanap. Dziewczyny w kusych wdziankach pląsały w stroboskopowym świetle. Z partnerami, z partnerkami, w grupkach lub na solo. Przy mniejszej ze scen dwa kociaki gibały się kusząco pozbywając się swoich ciuszków. Na jakimś stoliku jaki mijali jacyś faceci właśnie wciągali w nozdrza białe kreski. Co chwila ktoś wybuchał śmiechem, krzykiem czy podobną ekspresją. To miejsce wydawało się idealnym do przeżycia szybkiej, gorącej i brudnej przygody bez zbytniego zachodu na wcześniejsze etapy. Miejsce gdzie chyba dało się skorzystać z każdego rodzaju przyjemności zanim noc ucieknie przed kolejnym świtem.

- No Księżniczko? Na co masz ochotę? - zapytała okularnica gdy usiadły za barem. Kasztanka oparła się o blat i zerkała na ciemnowłosą partnerkę z rozgorączkowanym wzrokiem.

Wokoło tyle się działo, że ciężko szło zogniskowanie uwagi tylko na jednej rzeczy, bo traciło się masę zabaw dziejących się o pół kroku lub krok dalej. Żywy, pulsujący tłum zatopiony w tropikalnym żarze i masie używek. Oczy sierżant co rusz uciekały do parki przy ścianie, olewającej coś tak codziennie nudnego jak konwenanse i wstyd. Czysta, zwierzęca żądza do zaspokojenia na już, bez skrępowania.
- Często tu bywasz? - spytała, pochylając się do Betty i kładąc swoje dłonie na jej kolanach. Sodoma i Gomora, póki nie zrobi się jasno… dobry układ.
- Chcę kreskę i ciebie - wychyliła się jeszcze odrobinę tak, że praktycznie zetknęły się twarzami - Kreskę z ciebie, a potem coś upolujemy. Facet czy laska?

Betty wcale się nie opierała takiemu zachowaniu a wręcz przeciwnie. Przesunęła dłonią po policzku Mazzi, zsunęła ją niżej aż doszła do jej imiennej obroży. Tam jej palec przesunął się przez dziurkę na smycz, zahaczył i przysunął Lamię jeszcze bliżej do siebie aż zetknęły się ustami w kolejnym pocałunku.
- Podoba mi się twoja propozycja. - wyszeptała jej do ucha. Pewnie mówiła nawet głośniej ale w tym hałasie tak to właśnie się wydawało.

- Niestety osoba z moją pozycją nie może sobie pozwolić aby być kojarzona z takim niechlujnym miejscem gdzie tolerowane są tak karygodne zachowania. - okularnica pokręciła głową uśmiechając się ironicznie z zasad i rygorów jakie sama zwykle stosowała i wobec siebie i wobec innych.
- Czasem jak nie mam akurat nikogo na stanie a chcę się zabawić. Wielu interesujących ludzi można tu spotkać. - zaśmiała się jakoś dwuznacznie. Odwróciła się tak, że oparła się łokciami o blat i w tej pozycji miała zdecydowanie lepszy widok na to co się dzieje na głównej części sali.

- Chodziło ci o coś w tym stylu? - zapytała gdy wśród wielu stolików wyłowiła jakąś grupkę. Tam jakiś facet właśnie wciągał rozsypaną między dekoltem jakiejś dziewczyny białą kreskę. Ale odwróciła się bo podeszła barmanka pytając się co podać.
- Hej słodziutka, a możesz nam zaserwować takie białe cacko? - zawołała rozweselona pielęgniarka ubrana w kusą, granatową kieckę patrząc wymownie na towarzystwo o jakim właśnie mówiła. Kelnerka zerknęła w tamtą stronę i pokiwała głową.

- Jasne! A coś do tego? - zapytała pracownica klubu zerkając na dwójkę nowych gości. Okularnica zerknęła na swoją faworytę na znak, że mogą zaszaleć.

Sierżant zasłoniła kasztance widok, stając przed nią i kolanem rozsunęła jej uda, aby móc się przykleić tułowiem do tułowia. Oparła się dłońmi o blat za jej plecami, niejako zmuszając do wygięcia do tyłu i oparcia łokci o drewno.
- Nie wiem czy znajdzie się tu coś odpowiednio wysublimowanego na gust szlachetnej pani i jej godnego… - wymruczała kobiecie prosto do ucha, a potem uśmiechnęła się do barmanki - Dla mnie pina coladę i podwójną szkocką z lodem. Jak nie ma pierwszego to Manhattan.

Barmanka pokiwała głową też się uśmiechając się do klientki. Betty zamówiła zwykłą colę z wódką i dziewczyna odeszła zrealizować zamówienie. Okularnica, jaka łaskawą panią przystało pozwoliła swojej faworycie na jej manewry. Kolano Mazzi bez oporu przesunęło się w głąb ud pielęgniarki i jedno udo zaczęło się ocierać o dwa uda. Zaraz jednak Betty zgarnęła Lamię, sadzając ją sobie na jednym udzie tak, że teraz siedziała trochę tyłem a trochę bokiem do jej frontu. Z takiej perspektywy mogły bez skrępowania patrzeć na siebie czy na swój dekolt z czego kasztanka bez skrępowania korzystała.

Stuknęło drewno gdy barmanka postawiła zamówione drinki i nieduże opakowanie w papierowym zawiniątku. Betty zgarnęła tą paczuszkę i swojego drinka.
- To jak to było? - zmrużyła oczy wystawiając swoje szkło jak do toastu ale chcąc go sobie przypomnieć. - Chyba “Za seks z super foczami” czy jakoś tak. - wymruczała spoglądając sponad swojej szklanki w oczy Lamii.

- Taaakiimi foczami - odbiła toast ze śmiechem, zaczynając od drinka i chętnie zanurzyła w nim usta. Westchnęła zaraz, bo smakował wybornie, o wiele lepiej niż pita duszkiem wóda, albo tanie wino na siarce.
- Idziemy gdzieś gdzie jest wygodniej? - zaproponowała, zapuszczając przypadkowo żurawia za dekolt kasztanki - Tylko błagam, nie każ mi tańczyć pani. Co innego wolna wola - pochyliła się, całując wystający znad granatowego dekoltu obojczyk.

- Tak, pójdziemy tańczyć. Zobaczysz, będzie wybornie. I może coś się złapie, może my kogoś a może ktoś nas? - okularnica bawiła się po szampańsku, ciesząc się, śmiejąc, wodząc rozpalonym wzrokiem po swojej faworycie i po reszcie potępieńczego klubu. Oddawała się tej przyjemności, tej serwowanej jej przez siedzącą na jej udzie Lamii jak i tej którą klub cieszył inne zmysły. A wszystko to zapijała colowymi promilami wcale się nie oszczędzając. Drinki skończyły się nie wiadomo kiedy i Betty wstało niejako zmuszając do tego samego Mazzi.
- Chodź. - powiedziała krótko i pociągnęła ją ze sobą na parkiet.

Napotkała opór z gatunku oślich, bo Mazzi nie miała zamiaru dać się zawlec na parkiet prawie na sucho. Spuściła wzrok na swój zakleszczony palcami okularnicy nadgarstek i naraz zacisnęła pięść, okręcając dłoń do środka i tak manewrując ramieniem, żeby zmusić przeciwniczkę do puszczenia a gdy to zrobiła, role się odwróciły.

- Zaraz - chrypnęła nisko, łapiąc Betty za rękę i przyciągając ją do siebie aż wpadła w chętne ramiona, które zaraz ją okręciły, sadzając ponownie na barowym stołku. - Najpierw coś na rozgrzewkę - pociągnęła wymownie nosem, wyjmując zza granatowego dekoltu torebkę z białym proszkiem. Szybko usypała kreskę na skórze piersi, po jednej na każdej. Równie szybko wciągnęła obie, zaczynając od prawej i kończąc na lewej. Zapiekło w nosie, jakby ktoś wsadził jej rozpalony drut w zatoki, ale jednocześnie świat nabrał intensywności. Kolory, dźwięki, dotyk ubrań na ciele i dotyk drugiego ciała - wszystko czuło się mocniej, wyraźniej.
Sierżant potrząsnęła głową, przyzwyczajając się do nowej rzeczywistości z wyraźną radością. Sięgnęła też po szklankę szkockiej i nie patyczkując się wypiła ją duszkiem, po wszystkim uderzając szklanką o blat.

- Na czym to… a tak - zmrużyła oczy przybierając minę głodnego kota i spoglądając Betty prosto w oczy, pośliniła palec. - Nie wypada samemu korzystać z darów losu i nie tylko - przysunęła twarz do twarzy okularnicy i pocałowała ją głodnym, zaborczym pocałunkiem. Mokry palec zanurzyła w koksie, a gdy był biały jak marzeniem, drugą dłonią rozsunęła szerzej jaśniepańskie uda.
- Najszybciej wchłania się przez śluzówki - wyszeptała przerywając na chwilę pocałunek, biały palec zanurzając głęboko w ciele drugiej kobiety. Wróciła jednocześnie do całowania, przyciskając ją do blatu.

Oczy za okularami zamgliły się, przymknęły, wargi nieco zwęziły się przygryzione przez zęby i napełniły przyśpieszonym oddechem. Betty wyglądała i reagowała jakby była u progu ekstazy. Zresztą nie tylko ona, coraz więcej osób zerkało ciekawie w ich kierunku. - Jak to się mówi Księżniczko? Kobieta grzechu warta? Chyba coś takiego. - kasztanowłosa otworzyła oczy i z chaotycznie rozgrzanym spojrzeniem wodziła po twarzy tej drugiej, w czerwonej kiecce. Pocałowała ją i nie przerywając całowania wstała ze stołka. A potem przerwała. Złapała za biodra, okryte czerwienią i niespodziewanie podrzuciła je do góry aż tyłek starszej sierżant wylądował na blacie baru. To już w ogóle zaskoczyło większość osób przy barze i najbliższych stolikach.

- Mówisz, że najlepiej się wchłania przez śluzówki? - zapytała unosząc nieco brew chcąc sprawdzić czy dobrze przed chwilą usłyszała. - No skoro dajesz taką rekomendację… - uśmiechnęła się szelmowsko podwijając czerwony materiał w górę ud. Chwilę potem zrobiła użytek z resztek białego proszku gdy poczęstowała się prosto z samego centrum starszej sierżant. Gdy skończyła miała jeszcze trochę białych drobinek przy roześmianych ustach. Ktoś krzyknął coś z entuzjazmem, ktoś nawet zaczął bić brawo, ktoś coś zachęcał nie wiadomo właściwie kogo i do czego. Proszek działał i wszystko stało się głębsze i wyraźniejsze a jednocześnie wszystko co było dalej robiło się jeszcze dalsze.

- Chodź. - okularnica roześmiała się i pociągnęła czarnulkę na parkiet. - Zobaczysz! Po takim numerze będziemy tu miały kogo tylko zechcemy! - zawołała do niej przedzierając się przez tańczących aż wybrała jakieś losowe miejsce gdzie się zatrzymała i zaczęła tańczyć. A tańczyć umiała. Tańczyła z pasją i przyjemnością. Tańczyła dla swojej Księżniczki, tańczyła z nią, tańczyła dla innych jacy ich otaczali lub się tylko przyglądali. Tańczyła dla samego tańca i dla samej siebie. Tańczyła zmysłowo całkiem inaczej niż niedawno w “Olimpie” z Claudio gdzie tańczyła para doborowych tancerzy. Teraz tańczyła kusząc swoim ciałem, ruchem i widokiem. Ocierając się, dotykając i pozwalając się dotykać. Co jakiś czas całując i pozwalając się całować. Czas i miejsce jakoś zniknęły. Zniknął nawet klub, nawet muzyka jakoś po prostu była, czuło się ją ale nie słyszało. Nie czuło się zmęczenia, głodu, pragnienia ani zmartwień tego świata. Można było po prostu oddać się przyjemności.

Dotyk, smak i migające światła. Tropikalny upał pląsajacych w rytm muzyki ciał, stroboskopowe światła wycinające z mroku pojedyncze sceny. Rozchylone usta, rozpalone spojrzenie zza szkieł okularów, dłonie sunące po ciele. Dotykające, ugniatające, głaszczące i drażniące nadwrażliwą skórę. Morze oddechów, zapach perfum, alkoholu i potu. Już nie liczyło się kto co potrafi, kim jest i kim był. Ważny był ruch, taniec, dzielenie skrawka przestrzeni przez dwa mokre ciała przyciągane do siebie niewidzialnym magnesem. Dłonie Mazzi żyły własnym życiem, szukając kontaktu z kochanką aby chociaż w ten sposób zaspokoić rozsadzający trzewia ogień. Alkohol i narkotyki płynące żyłami zakrzywiały rzeczywistość, sierżant prawie udało się uwierzyć, że potrafi tańczyć. Poruszała się w rytm muzyki, krążąc wokół Betty podobna wygłodniałemu rekinowi. W którymś momencie z duetu zrobiło się trio, migające światło wyłaniało z ciemności zarys wysokiego, barczystego mężczyzny: jego równie głodnego wzroku, podwiniętych rękawów mundurowej bluzy, dużych dłoni i sylwetki mimo pokaźnych gabarytów poruszającej się wdzięcznie do taktu dudniącej melodii. Nie liczyło się kim jest, jak ma na imię. Z dwóch par rąk zrobiły się trzy, nowy cel też nie próżnował. Pozwalał się badać i sam robił rozpoznanie raz jednej, raz drugiej tancerki, a one rewanżowały się tym samym. Bas dudnił w ciele, pulsowały skronie, oddech stawał się chrapliwy, usta same się rozchylały kusząco.

Szybko poszło. Pewnie dlatego, że rozumieli się bez słów i mieli podobne motywy i intencje. Facet chyba nawet coś krzyknął, może nawet z sensem albo bez. W każdym razie wszyscy czuli, że zbliża się ten moment “albo - albo”. Ale tym razem całą trójką wybrali to samo “albo”. Facet pociągnął je ze sobą a one dały mu się pociągnąć i prowadzić. Przeszli przez roztańczony tłum, potem przez jakieś stoliki, innych ludzi co gdzieś szli, stali, tańczyli czy gadali aż wreszcie zatrzymali się przy jednym ze stołów jakie stały tuż przy ścianie mając przy niej sofę zamiast siedzeń. Facet płynnie majtnął kobietą w granatowej kiecce tak, że ta wdzięczne wylądowała na tej sofie na swoim zgrabnym tyłku. Tą w czerwonej kiecce też obrócił ale przytrzymał ją tym razem i zaczął od razu lubieżnie szukać jej ust. Całował pośpiesznie, mocno i chaotycznie. Zatrzymało ich to tylko na chwilę bo zaraz też ją popchnął tak, że wylądowała obok swojej kochanki.

- Zróbcie to jeszcze raz. - wychrypiał ciężko oddychając gdy tak na chwile były na tej sofie obok siebie. Nie musiał mówić co, przecież całej trójce chodziło o to samo. Okularnica roześmiała się szczerze rozbawiona a potem bez ceregieli zaczęła całować tą w czerwieni i obroży. Całowała pośpiesznie i zachłannie chłonąc esencję smaku, dotyku i zapachu z drugiego, rozedrganego gorącem ciała. Facet chwilę tak stał sycąc się widokiem ale zbyt długo nie miał ochoty tylko stać. Władował się na kanapę i włączył się do całowania ich obydwu. Najpierw w usta a potem dalej i głębiej. Szybko też zabawa zrobiła się na tyle angażująca, że musieli zacząć pozbywać się swoich ubrań albo chociaż podwinąć co się dało aby dostać się w te najciekawsze miejsca.
 
Driada jest offline  
Stary 31-01-2019, 19:48   #43
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Twarze zmieniały się niczym w kalejdoskopie, aż wreszcie zlały w jedno. Ktoś podciągnął saper sukienkę podczas gdy ona rozpinała spodnie kochanka. Ktoś ją całował, ktoś inny niedyskretnie chwytał za piersi. Czuła pocałunki na kręgosłupie i palce wdzierające się między nogi podczas gdy jej perspektywa zniżyła się do bioder nowego kochanka gdzie pracowała sumiennie słysząc dyszenie u góry. Potem świat zawirował i już miała nad sobą Betty co poznała po smaku jako że tamta siedziała jej na twarzy, a od strony bioder to wdzierał się to opuszczał rozgrzane wnętrze mężczyzna. Szybko, zachłannie, intensywnie. Muzyka uciekła gdzieś w dal, rosnące w trzewiach ognisko wybuchło raz, potem drugi kiedy nagle Mazzi zorientowała się że role się zmieniły i to ona siedzi nad Betty, a dłonie o twardych opuszkach ugniatają jej piersi. Czas zwinął się w kłębek niczym uśpiony wąż i ruszył dopiero gdy wreszcie cała trójka padła splątana na kanapie, dysząc ciężko w próbie odzyskania oddechu.

Potem było jakieś potem. Wybuchowy koktajl alkoholu, prochów i endorfin jaki krążył w żyłach mącił pamięć i zakrzywiał świadomość. Facet chyba zasnął na tej kanapie a może to Mazzi tak zapamiętała. Jak przez mgłę pamiętała jak idą przez ten rozświetlony i wypełniony żywym chaosem klub, nawet jak już były na zewnątrz, gdzie było świeże powietrze to ledwo to kontaktowała. Ot, idą sobie ciemną ulicą no i co z tego? Potem była jakaś jazda samochodem, schody, drzwi i łóżko. A potem nie było już nic.
Tylko ciemność.


- Lepiej ci? - gdzieś obok siebie usłyszała zatroskany, kobiecy głos. Podniosła głowę znad muszli i dojrzała blond dziewczynę z opatrunkiem na połową twarzy. No tak. Chyba przyszła tutaj albo Amy ją przyprowadziła. Tak, chyba nawet we dwie tu były. Znaczy już rano. Docierało do niej, że jest już rano. Znaczy dzień, że już noc się skończyła. I chyba rzygała. To podpowiadały jej własne urywki pamięci oraz zapach jaki unosił się znad muszli.

- Masz, wypij. Betty mówiła, żeby ci to dać jak się obudzisz. No chyba, że będziesz jeszcze rzygać to wtedy nie ma po co. - Amelia stała z jakimś kubkiem i patrzyła niepewnie na klęczącą przy toalecie kumpelę.

Struła się, to na pewno przez tą podejrzaną sałatkę w Olimpie. Tak… na pewno przez nią, przecież zabrała kasztankę na kolację. Pojawił się też Claudio, tańczyli. znaczy Betty z nim tańczyła, a Mazzi zamykała butelkę wina. Przeklęta sałatka, kto w ogóle wpadł na pomysł aby ją zamawiać na przystawkę?

Pogrążona w zawieszeniu wpatrywała się we wnętrze toalety gdzie na powierzchni wody i białych ściankach przykleiły się kleksy wymiocin. Podobne plamy zauważyła na zwisającym do muszli ręku. Chyba dostrzegała kawałki sałaty… tak, widać że to ta pieprzona przystawka jej zaszkodziła. Otworzyła usta aby odpowiedzieć Amelii, a wtedy wstrząsnął nią spazm i kolejna fala piekącej treści żołądkowej wylądowała z chlupotem w toalecie.

Trwało do jeszcze dobre parę minut, lecz wreszcie ustało na tyle, aby dało się zaryzykować wyprostowanie pleców i oparcie ich o ścianę.
- Kurwa… - wyjęczała z pretensją do siebie, świata i samego Boga pozwalającego jej zeszłej nocy zrobić się do stanu ledwie ciepłego. Z każdym oddechem wracały wspomnienia. Neony, klub, bar. Narkotyki, alkohol, żołnierz na kanapie i sama kanapa.

- Kurwa… mać - wyjęczała, chowając twarz w dłoniach. Upodliła się jak nieboskie stworzenie. Co wczoraj wydawało się niezłym pomysłem, w świetle słonecznego poranka już takie nie było. Na przykład przelecenie kolesia o którym nie wiadomo na co chorował i czy to przypadkiem nie zaraźliwe.

- Która godzina? - spytała w końcu blondynki, przyjmując kubek. Łypnęła do środka, powąchała, a potem westchnęła i wypiła zawartość składającą się z regenerującego rosołu. Klin pewnie by ją teraz zabił na miejscu.

- Prawie 10-ta. - odpowiedziała blondynka patrząc niepewnie na klęczącą na podłodze kumpelę jak pochłania zawartość kubka. - W kuchni mam więcej, zaraz ci przyniosę. Dasz radę wstać? - zapytała z troską. Pytanie było dobre bo na razie Mazzi była na etapie pionowego siedzenia. Czyli przed etapem pionowego stania i kolejnym, pionowego chodzenia. Chociaż z pomocą blondyny mogło się to udać. A rosół pewnie już trochę stał bo zdążył na tyle ostygnąć, że był letni.

Pomyśleć że dziś saper miała sporo biegania, do tego wieczorem spotkanie u Claudio…
- Potrzebuję wsparcia - wymamrotała słabo, wyciągając rękę do blondynki. Byle stanąć na nogi, potem już pójdzie… jakoś, ale do przodu. - Ogarnę się, umyję i lecę do Domu Weterana. Wczoraj zapomniałam się zameldować - westchnęła zaczynając procedurę podnoszenia.
Pieprzona sałatka…

We dwie to jakoś im poszło. Przedryfowały z łazienki do living roomu na sofę gdzie wczoraj gościły Jacka. Amelia pomogła ułożyć się na niej swojej zmaltretowanej kumpeli i wymieniła pusty kubek rosołu na pełny.
- Dasz radę coś zjeść? - zapytała stojąc przy sofie i wciąż z niepewną miną oglądając kumpelę.

- A rosół to nie jedzenie? - odpowiedziała słabo, równie słabo się uśmiechając. Za to kubek opróżniła w tempie ekspresowym i opadła sflaczała na kanapę. Ostatnio czuła się tak paskudnie po pierwszym spotkaniu z RB i nie chodziło o kaca moralnego.
- Zaraz mi przejdzie, wezmę prysznic i będę jak nowa - odstawiła kubek na oparcie, co na razie wyczerpało zapas jej sił. - Jak ci minął wieczór? Nikt się nie dobijał?

- Tylko wy, jak wróciłyście. - blondyna uśmiechnęła się pewnie dochodząc do wniosku, że jej kumpela zaczyna wracać do normy. - To poleż sobie tutaj, ja zaraz zrobię jajecznicę. - zaproponowała blondynka i na chwilę Lamia straciła ją z oczu gdy poszła do kuchni. Ale nadal słyszała jak przygotowuje śniadanie. Chyba znów ją na chwilę przymroczyło bo obudził ją dźwięk stawianych naczyń. Na stoliku przed nią Amelia postawiła talerz z parującą jajecznicą i kawałek chleba do tego. Sama siadła obok z podobnym zestawem.

- Jeej… co wam się stało? W nocy wróciłyście kompletnie nabzdryngolone. Ja nie mam pojęcia jak Betty wstała i dała radę pójść do pracy. Nic sensownego nie powiedziała tylko, że późno, śpieszy się i chyba umrze. A potem ciebie zerwało na torsje, jak już pojechała to cię jakoś zatargałam do łazienki. - dziewczyna o blond włosach streściła ostatnie kilkanaście godzin jak to wyglądało z jej perspektywy. No i zaczęła skubać swoją porcję jajecznicy czekając na opowieść swojej kumpeli.

Jajecznica na maśle i kawałek razowca do tego plus oczywiście nowa porcja rosołu.
- Naprawdę jesteś Supergirl - sierżant wymamrotała po paru ruchach widelcem i gryzach. Jadła potem w ciszy aż gdzieś do połowy porcji. Wtedy zrobiła przerwę na oddech, bo się zmachała od machania widelcem.
- Byłyśmy w Olimpie na kolacji, Betty tańczyła z Claudio Estebanem… okazało się że Heca daje występ - zaczęła w miarę chronologicznie, układając sobie zeszły wieczór w głowie - Zjadłyśmy, wypiłyśmy butelkę wina… a potem coś nas podkusiło żeby zmienić lokal. Wylądowałyśmy w Neo, zrobiłyśmy parę drinków. Parę za dużo - westchnęła boleśnie - Tańczyłyśmy na parkiecie aż pojawił się ten… - ścisnęła kąciki oczy palcami - Koleś. W mundurze. Wyższy od nas o dobrą głowę, tańczyliśmy we trójkę, jakoś się znudziło to przenieśliśmy imprezę na kanapę. We trójkę… pieprzyliśmy się na tej kanapie pod ścianą - znowu westchnęła, przepłukując gardło rosołem - Było miło, bardzo… ale powrotu tutaj już nie za bardzo pamiętam. - wznowiła jedzenie.

- O rany… - blondynka aż zaniemówiła z wrażenia. Zamilkła gdy widocznie próbowała sobie zwizualizować wczorajsze przygody swojej kumpeli. Chyba mogło jej się udać bo zarumieniła się troszkę. W końcu jakby się ocknęła i wróciła do wcinania swojej jajecznicy.

- Ale ty masz fajne przygody. Ja to chyba bym się bała tam pójść. Znaczy do “Neo”... I “Heca” była w “Olimpie” akurat wczoraj? I Betty tańczyła z Claudio? O rany… - Amelia najwyraźniej była pod wrażeniem. - Ale poczekaj… To bzyknęłyście się obie z jakimś kolesiem? Jednocześnie? Betty też? - fascynacja zakwitła na jej twarzy i z wypiekami czekała na odpowiedź.

- Chcesz to zabiorę cię do Neo - Mazzi popatrzyła na nią wesoło, humor jej się poprawiał w miarę jedzenia i ogarniania - Zobaczysz w sobotę na koncercie, też będzie wesoło. RB zgrywa palanta, ale to porządny facet. Tylko mu nie mów że ci tak powiedziałam bo się sfocha - parsknęła w jajecznicę i mówiła dalej - Miałyśmy farta z tą Hecą, wyszło już na miejscu że dają występ. Po nim Claudio postawił nam drinka i zatańczył z Betty parę kawałków. Nieźli są - mruknęła zamyślona, gapiąc się w okno - Wywijali aż miło się patrzyło. - wróciła spojrzeniem do kumpeli - Nawet nie znamy jego imienia… i tak. Zabawialiśmy się we trójkę. Betty też.

- O rany… - blondi chłonęła relację kumpeli jak najlepszą opowieść. I to taką jaką samemu też się przeżywa gdy się słucha i wyobraża sobie tą opowieść. - Nie, no weź, do “Neo” to nie, ja się nie nadaję a z obcym facetem to chyba bym się bała. - dziewczyna lekko zaprzeczyła potrząsając głową i uśmiechając się nieco z zażenowaniem. Szybko też zmieniła temat na mniej ją krępujący.

- To Betty tak świetnie tańczy? Nie wiedziałam. Ale to fajnie jak trafiłyście na “Hecę” oni są świetni. Zawsze mają jakieś fajne kawałki, potem można je opowiadać w pracy czy na ulicy. Jest się z czego pośmiać. To miałyście farta wczoraj. - Amelia pokiwała głową na znak, że cieszy się szczęściem swoich przyjaciółek. Zamilkła gdy się chwilę nad czymś zastanawiała skubiąc jajecznicę na swoim talerzu. Przełknęła i popatrzyła ciekawsko na Lamię.

- Fajnie jak byśmy mogły pójść w sobotę na ten koncert. Bardzo bym chciała. A czemu mówisz, że Rude Boy to taki porządny? Ja tylko o nim słyszałam ale myślałam, że to jakiś punk. - nowy wątek zaintrygował dziewczynę więc pytała z widoczną ciekawością.

- A to już punk nie może być porządny? - saper przełknęła kęs chleba i zapiła go rosołem. Usiadła pewniej, myśląc czy ryzykować zapalenie papierosa, czy może za chwilę - W sobotę się przekonasz. Zgrywa największego palanta w mieście, gwiazdorzy i księżniczkuje… przy ludziach. Sam na sam da się z nim całkiem sensownie porozmawiać. - uśmiechnęła się zębato - I nie tylko porozmawiać. To z nim urwałam się w nocy parę dni temu. Chciałam żeby mi zagrał, zawiózł do “41”. Nawaliłam się, a on mnie odwiózł pod szpital i nie chciał nic w zamian. Tak samo przedwczoraj. - wzrok jej się zamglił, gdy wspominała minikoncert przy samochodzie oraz spotkanie w kanciapie Garry’ego - Poza tym świetnie całuje i jak do tej pory za nic nie wystawił mi rachunku, co rzadkie… i naprawdę świetnie wygląda bez koszulki - westchnęła, potrzącając głową żeby wrócić do rzeczywistości - Ten Jack… co o nim sądzisz Podoba ci sie?

- No co ty mówisz? - Amelia żachnęła się i szybko schowała twarz pochylając się nad swoim talerzem. Rewelacji o punku słuchała ze zmieszanym wyrazem twarzy. I chyba zbyt wielu “porządnych” punków nie znała. W końcu gdy się żachnęła trochę ze zmieszaniem niezbyt było wiadomo w związku z którym facetów o jakim rozmawiały. Podziubała jajecznicę i w końcu podniosła wzrok na kumpelę obok.

- Wydaje się bardzo miły. - odpowiedziała czerwieniejąc się troszkę i z zawstydzonym uśmiechem. - A ty co o nim sądzisz? - dała się ponieść ciekawości i popatrzyła niecierpliwie na Lamię.

Młody, strachliwy, niedoświadczony, nerwowy, wstydliwy i delikatny… o tak, w pierwszych minutach Mazzi brała wczorajszego pomocnika za geja, jednak gejem raczej nie był. Chyba.
- Miły i pomocny. Dobry chłopak - postawiła na dyplomatyczną wersję - Nie każdemu by się chciało pomagać za frajer, a tu proszę. Pomógł, grzeczny był. Nie klął, nie chciał wódy ani nic nie ukradł. Zaproś go gdzieś - popatrzyła prosto na blondynkę.

- Zaprosić? Myślisz, że by się zgodził? Ale nie wiem gdzie. Nawet nie wiem czy przyjedzie dzisiaj tak jak wczoraj mówił. Nawet zapomniałam zapytać gdzie pracuje albo mieszka… - blondynce momentalnie ulała się cała lista obaw i nadziei pod kątem tego młodzika jaki wczoraj u nich gościł. Popatrzyła na swój talerzyk w jakim dość smętnie dłubała widelcem po końcówce jajecznicy.

- Pracował gdzieś w magazynie - saper dojadła swoje, dopiła rosół i powoli wstała. Z pełnym brzuchem perspektywa dalszego życia tego dnia nie wydawała się jej już taka straszna.
- Czemu miałby się nie zgodzić jak go taka urocza dziewczyna poprosi, co? - puściła blondynce oko - Możesz go zabrać na lody, tam gdzie byłyśmy wczoraj. - szybko znalazła rozwiązanie i podniosła rękę stopując słowotok drugiej strony zanim się rozpoczął. Tak samo jak opór, tym razem bezcelowy - Weźmiesz tyle talonów ile ci będzie potrzeba i bez gadania. Ja i tak wszystkiego nie wydam, zresztą już ci mówiłam że to nasze wspólne - wzruszyła ramionami biorąc talerze aby zanieść je do zlewu - Lepiej pomyśl w co się ubierzesz.

- Ja? - pytanie Amelii dogoniło plecy ciemnowłosej, skacowanej sierżant akurat jak wchodziła do kuchni. Gdy wsadzała naczynia do zlewu blondynka stanęła w wejściu do kuchni i chwilę obserwowała swoją kumpelę przy zmywaniu. - A ty? Nie pójdziesz ze mną? - w głosie zabrzmiało trochę niepewności. Dziewczyna wydawała się też zamyślona gdy pewnie rozważała pomysł Lamii w swojej blond głowie.

- Mam iść z wami na waszą randkę? - uniosła pytająco brew i aż zamrugała z wrażenia. Przyzwoitka… jeszcze tego brakowało - Będziecie oboje skrępowani moją obecnością, a tak pójdzie łatwiej. Poradzisz sobie doskonale sama, nawet lepiej niżbyś miała tam siedzieć ze mną gdzieś w kącie - poklepała Amelię po ramieniu pocieszającym gestem - Ja w tym czasie obskoczę formalności w Domu Weterana i wpadnę do szpitala. Muszę wreszcie zabrać torbę z ciuchami, którą tam zostawiłam, a zapomniałam Betty powiedzieć - parsknęła - I chyba lepiej że nie wie.

- Możemy pojechać razem. Jack pewnie jak przyjdzie to tak jak wczoraj. To jeszcze trochę czasu jest. - zaproponowała blondynka ale saper wyczuła, że chyba jej odpowiedź była jej na rękę. I jakoś w jednej chwili Amy pojaśniała jakby rozgrzewało i oświetlało ją jakieś wewnętrzne ciepło.

Nic dziwnego, pasowali do siebie: oboje delikatni i wrażliwi. Sierżant przy nich wypadała jak seksoholik z pociągiem do kieliszka. Dlatego też machnęła zbywająco ręką dalej brnąc w swoje.
- Akurat żebyś się wyszykowała dla niego - stwierdziła wychodząc z kuchni i człapiąc w kierunku łazienki - Nie mam pojęcia ile zejdzie w przytułku zanim dadzą mi łóżko wraz z porcją pluskiew i cynową michę do kompletu. Nie będę was spowalniać i serio. Są lepsze sposoby na spędzenie dnia niż przyglądanie się okaleczonym przez wojnę ludziom. Lody wygrywają, zaufaj mi.


Amelia wzięła słowa Lamii za dobrą monetę. A sama Lamia po prysznicu z nagrzanej akumulatorem wody poczuła się zdecydowanie lepiej. Jeszcze przyjemność wytarcia się swoim, suchym ręcznikiem i ubrania w wygodne, suche i czyste rzeczy. Okazało się, że Betty uzbierała taką kolekcję garderoby, że można było coś dla siebie znaleźć chyba na każdą okazję. Potem jeszcze zostało pożegnać się z Amelią. Blondynka chociaż starała się trzymać fason wyraźnie z żalem rozstawała się ze swoją kumpelą no ale skoro ta miała swoje sprawy do załatwienia to jej nie zatrzymywała. Rozstały się na przystanku na dole gdzie Amelia została a na pożegnanie pomachała Lamii, odjeżdżającej w napędzanej końmi furgonetce.

Dzięki temu, że wcześniej dziewczyny pokazały jej gdzie i jak jechać a system komunikacji publicznej działał całkiem przyzwoicie to saper Mazzi dotarła na miejsce bez większych przeszkód. Jeśli nie liczyć zmiany pogody. Jeszcze gdy była u Betty było ciepło jak zwykle przez ostatnie dni ale pochmurnie. Co w tej temperaturze nie było wcale wadą. Teraz jednak podczas podróży przez miasto wiatr przywiał jakiś czerwony tuman który jak rzadka mgła zaległ na ulicach. Ograniczał widoczność gdzieś do setki kroków dookoła. Chociaż gdy się szło, stało czy jechało końskim tempem to nie groziło wpadnięciem po omacku na coś to jednak w dalszej perspektywie blokowało widok na resztę miasta a nawet dłuższych ulic. Niemniej kierowcy czy raczej woźnicy jakoś to nie przeszkadzało. Kilkoro pasażerów furgonetki też się tym nie przejmowali bardziej niż przykrym ale jednak w miarę standardowym załamaniem pogody. Chociaż obecność pyłu w połączeniu z gorącym powietrzem sprawiała, że w gardle i nozdrzach drapało i błyskawicznie się wysuszały. Ale mimo to cało dojechali na miejsce.

Gdy Lamia wysiadła na właściwym przystanku ujrzała przed sobą dorodny gmach dawnego uniwersytetu który obecnie zajęła Armia na potrzeby swoich weteranów. Wejście, po kilku schodkach, do kilku wielkich drzwi kojarzyło się z jakimś majestatycznym wejściem do kościoła czy nawet katedry. Dawniej musiało też robić wrażenie, tak obok siebie, trzy pary łukowatych, podwójnych drzwi. Gdy przeszła przez nie zobaczyła recepcję, całkiem jak w hotelach czy innych instytucjach publicznych. Głowę podniósł jakiś stary Murzyn, z siwiejącymi włosami i ociężałych ruchach. Spojrzał na nią tym swoim flegmatycznym spojrzeniem nigdy nie spieszącego się człowieka i poczekał aż podejdzie.

Najpierw jednak brunetka otrzepała się z kurzu i pyłu, doprowadzając względnie do jako takiego porządku. Co prawda aparycja recepcjonisty nie wróżyła szybkiego załatwienia sprawy, niemniej przy podobnie paskudnej pogodzie nikt rozsądny specjalnie by się spieszył.
- Dzień dobry - przywołała czarujący uśmiech, podchodząc do okienka. Położyła nań książeczkę i wypis, razem ze skierowaniem od Brenna - Starsza sierżant Lamia Mazzi z 7go Batalionu. Kazano mi zgłosić się do was.

- Dzień dobry panienko. - stary był flegmatyczny jakby chciał się wpisać w sam środek stereotypu sennego południa. Brakowało tylko bujanego fotela na werandzie i słomki w zębach. Miał na sobie jakiś uniform, szary ale podobny do oficjalnego kroju wojskowych, policjantów czy innych strażników. Nawet plakietkę z imieniem miał w niego wpiętą. Sprawiał jednak raczej wrażenie starego dozorcy internatu czy podobnej instytucji. Flegmatycznym ruchem wyjął i założył okulary a potem w skupieniu odcyfrował podane przez gościa kartki.

- Tak, tak… - pokiwał swoją siwiejącą głową i tak samo wolno jak je zakładał tak schował okulary oddając kartki gościowi po tym gdy spisał coś w jakimś otwartym zeszycie. Przypominało to księgę gości hotelowych w hotelu. Facet w końcu wstał, też powoli i okazało się, że ta emerytura mu służy bo brzuszek miał gdzieś w końcowych miesiącach ciąży. Popatrzył na ścianę za sobą gdzie były przegródki z kluczami.

- Zaraz coś ci znajdziemy… - mruknął z zastanowieniem. Wreszcie wybrał jakiś klucz i wytoczył się zza swojego biurka. - Proszę za mną panienko. - lekko skinął ręką aby mogła iść za nim.

“Panienka”... już nie pamiętała aby ktoś ją tak nazywał w sposób nie żartobliwy. Dreptała grzecznie za Murzynem o wdzięcznym imieniu Fred wypisanym na plakietce, starając się trzymać jego tempo i nie wymuszać szybszego przebierania nogami. Przecież nigdzie się nie spieszyli.
- Dzięki Fred - powiedziała pogodnie po paru krokach i zaczęła przesłuchanie, choć w miłej, przyjacielskiej formie - To wielki gmach, ilu gości macie aktualnie? Będę z kimś dzieliła pokój? Jak wygląda sprawa sanitarna? Capstrzyki, godziny nocne? Odwiedziny? Trzeba się meldować przy powrotach czy wystarczy po prostu przyjść i nie robić burd?

- Tak, tak… - Fred swoim powolnym ruchem pokiwał głową. Sprawiał senne wrażenie tak bardzo, że można było mieć wątpliwości czy wyłapuje wszystko co się do niego mówi. - Wszystko ci pokażę. - odpowiedział gdy szli już przez jakiś korytarz. - Zdążyłaś na obiad to zaczniemy od stołówki. - zwrócił się do niej jakby realizował jakiś własny, powolny plan jaki miał pod tą mieszaniną czarnych i siwych włosów.

I tak dreptali obok siebie. Stołówka była na parterze, im do niej bliżej tym było głośniej i tłoczniej. Lamię i jej przewodnika mijali inni ludzie. W większości młodzi, w większości w większości mundurach choć w dość urlopowym stanie, większość zerkała na nich, paru pozdrowiło Freda a ten flegmatycznie odpowiedział im tym samym. A po drodze recepcjonista i dozorca w jednym tłumaczył nowej lokatorce co i jak.

Każdy mieszkaniec domu miał uprawnienia do 3 posiłków dziennie. Jeśli miała jakieś specjalne zalecenia lekarza co do diety powinna to zgłosić. Śniadanie było wydawane od 7 do 9. Obiad od 14 do 17. Kolacja od 19 do 21. Ale przed i po basta, nie było co jęczeć, kto nie zdążył ten musiał poczekać na kolejny posiłek. Albo kupić coś samemu na mieście. A, żeby daleko nie szukać nawet przed głównym wejściom stały budki z szybkim jedzeniem, wystarczyło mieć bony lub coś podobnego na wymianę. Starsza sierżant znała podobny system karmienia z koszar, baz i innych w miarę regularnych ostojach Armii więc to nowe nie było. Na razie jednak był początek pory obiadowej więc czasu aby tu zejść i zjeść było sporo. Sporo było też korzystających z tej okazji ludzi. Ogólnie wyglądało to na ośrodek wczasowy połączy z miejscem dla rekonwalescentów. Zwykle domownicy ubierali się chociaż trochę po wojskowemu a gdy nawet mieli i górę i dół od munduru to zwykle rozchełstany tak, że każdy sierżant musztry dostałby palpitacji serca. Sporo było jednak ludzi ubranych po cywilnemu, w koszule, podkoszulki, w szortach, klapkach i w ogóle jakby byli tu na wakacjach. Sielankowy obrazek nieco psuły blizny i ubytki w anatomii. Trudno było znaleźć stolik przy jakim wszyscy mieli wszystko nie pokancerowane i na swoim miejscu.

- Tu jest siłownia. A tam dalej jest wyjście na boisko. - Fred dalej bez pośpiechu oprowadzał nowego gościa po tym ośrodku wczasowym dla weteranów. Doszli teraz właśnie do sali wypełnionej materacami, workami bokserskimi, rowerkami, sztangami, hantlami i różnymi innymi przyrządami do ćwiczeń. Kilka osób z niego korzystało, w oczy rzucał się facet z kikutami nóg podnoszący się na drążku i z pustym wózkiem inwalidzkim tuż obok. Sądząc po godzinie pewnie większość w tą porę wolała stołówkę niż siłownię. Z siłowni było widać wyjście na jakieś boisko na zewnątrz. Tam też stały przyrządy do ćwiczeń, kosz do grania w kosza czy boisko do grania w gry zespołowe i bieżnia do biegania. Tam akurat z powodu pory obiadowej i tego duszącego tumanu nie było nikogo.

- A tu się przechodzi do akademików. Przed każdym wejściem są litery. Na kluczach pierwsza litera to właśnie który to akademik. Ty masz C. - wyjaśniał powoli Fred gdzy szli dłuższym korytarzem z jakiego odbijały wejścia do widocznych przez okna podłużnych budynków. Pokazał jej klucz jaki na razie on trzymał i tam rzeczywiście numer zaczynał się od C. - Pierwsza cyfra to poziom. 0 to parter, 1 to pierwsze piętro i tak dalej. Kolejne to numer pokoju. - pokazał jej poszczególne cyfry widoczne na bryloczku i kierował się korytarzem w stronę litery “C” widocznej nad wejściem.

- Od północy do 6 rano jest cisza nocna. Jeśli będziecie hałasować poniesiecie konsekwencje. W dzień możecie dowolnie opuszczać pokój i Budynek. Ale macie wracać przed ciszą nocną. O północy sprawdzamy czy kogoś nie brakuje. Jak brakuje to zgłaszamy na policję i MP, że mamy zaginięcie. Wtedy oni zaczynają szukać. Dlatego jak nie chcesz kłopotów lepiej wracaj przed północą albo uprzedź, że cię nie będzie albo możesz się spóźnić. Takie L4. Wiesz, odpowiadamy za was i jeśli coś wam się stanie to musimy się tłumaczyć i w ogóle. Dlatego musimy wiedzieć gdzie jesteście albo gdzie was szukać i kiedy powinniście wrócić jeśli was nie ma. - Fred z mozołem udzielał kolejnych instrukcji i z równym mozołem wspinał się na schody. Zasapał się trochę z tego wysiłku ale z flegmatycznym uporem mówił dalej monotonnym i trochę usypiającym głosem. Ale w końcu weszli na pierwsze piętro gdzie się zatrzymał.

- Tam na końcu jest świetlica. A tam są łazienki i toalety. - wskazał na dwa przeciwległe krańce średniej długości korytarza. Po obu stronach mogło być chyba po jakieś dwadzieścia drzwi, pewnie do tych pokojów w jakich mieszkali weterani. - A tu jest telefon. Obok jest lista numerów. To na alarmowe i nagłe sytuacje a nie do jakichś wygłupów. - wskazał na klasyczny, aparat telefoniczny jakiego można się spodziewać w ulicznej budce telefonicznej. Obok niego była przyklejona mała kartka z listą numerów. Murzyn mówił tak jakby korzystanie z tego telefonu było stanowczo jego zdaniem nadużywane przez mieszkańców akademika co chyba miał im za złe.

- A tu jest twój pokój. C-1-69. - flegmatycznie powiedział, wskazał i podszedł do niczym nie wyróżniających się drzwi i zapukał w nie. Ze środka rozległ się jakiś kobiecy głos chyba zezwalający na wejście. Dozorca więc wszedł do środka zapraszając gestem Mazzi do środka.

- Dzień dobry panienko. - Fred przywitał się chyba w swój standardowy sposób. Wewnątrz pokój był o typowych, motelowych wymiarach. Ale podzielony mniej lub bardziej udanie przez konstrukcje z dykty i podobnych materiałów przez co robiły się z niego cztery, oddzielne subpokoje pozwalające każdemu mieć własny kąt dla siebie. Przy jednym z nich stała jakaś dziewczyna w podkoszulku, szortach i na bosaka.

- Cześć Fred. Kogo nam przyprowadziłeś? - dziewczyna zerkała ciekawie na parę jaką ją odwiedziła czekając z czym przychodzą.

- To wasza nowa koleżanka. Będzie z wami mieszkać. To ja wracam do siebie. Jeśli coś będzie potrzeba to będę na recepcji. - stary Murzyn przez ten swój flegmatyzm wydawał się wyprany z wyższych uczuć. Po prostu powiedział swoje, skinął głową i opuścił pokój zostawiając w dłoni Lamii klucz od teraz jej pokoju.

- No wreszcie! Jakaś dziewczyna! Cholera, chyba bym zwariowała jakby mi przydzielili trzeciego chłopa! - dziewczyna przywitała się radośnie wyrzucając dłonie do sufitu dla okazania tej radości. A potem podeszła do nowej z wyciągniętą na przywitanie dłonią.
- Cześć, jestem Carol. - powiedziała przyjaźnie.

Szybki uścisk dłoni i szeroki uśmiech jasno wskazywał radość nowej z widoku, co dopiero opowieści. Czyli koedukacja, idealnie. Zwariowałaby zamknięta z samymi babami, a na pewno zaczęłaby wojnę o łazienkę… jak to kobiety mają w zwyczaju.
- Nie mów że nie opuszczają deski i mają problem trafić w kibel - przewróciła na pokaz oczami i dodała - Lamia, miło cię poznać. To co, który bunkier jest dla mnie? Dzielimy się pluskwami czy najpierw trzeba je przynieść?

- Chodź, oprowadzę cię. - Carol machnęła ręką zapraszająco po tym gdy ubawiły ją żarciki nowej koleżanki. - Chłopaki mają te kojce. - wskazała na dwie najbliższe drzwi zagródki.
- Teraz poszli na szamę. - wyjaśniła spokój i ciszę jaka dobiegała z tych mini pokojów. - Ta jest wolna. - zatrzymała się ze dwa kroki dalej pokazując na zasłonięte zasłonką wejście. Wewnątrz była odgrodzona ścianami z dykty przestrzeń na łóżko i niewiele więcej. Był to jednak własny kąt, z własnym łóżkiem, szafą, mniejszą, nocną szafką garścią wieszaków na ubrania wmotowanych w ścianę a ściany i zasłona pozwalały się chociaż symbolicznie odgrodzić od reszty świata.

- Ja jestem tutaj. - Carol wskazała kciukiem na przejście z jakiego właśnie wyszła. - Tu są duże szafy. - machnęła ręką podchodząc do nie odgrodzonej części przy samym oknie. - Tą mają chłopaki a tą miałam ja no ale jak jesteś to podzielę się z tobą. Na dole są rzeczy do prania. Pranie trzeba samemu zanieść do pralni. Zwykle na drugi dzień już jest uprane no a czy wyschnie to zależy od pogody. - lokatorka pokazywała nowej co i jak. Szafy rzeczywiście były spore, większe niż te w prywatnych przegródkach. Gdy tą swoją otworzyła Carol ukazały się jakieś kurtki, płaszcze, śpiwory, maty a na dole rzeczywiście stały jakieś kosze, jeden pusty i jeden częściowo wypełniony. Dojrzała też mini kącik gospodarski w postaci miotły, szufelki i jakichś czyścideł w butelkach. Carol dała szansę aby nowa koleżanka mogła spokojnie ogarnąć nowe miejsce i sytuację.

Mazzi zglądała ciekawie w kąty, otwierała szafki, usiadła na łóżku aby sprawdzić czy za bardzo nie skrzypi. Miniaturowy dom, jej prywatny, gdzie nie musiała przestrzegać niczyich reguł poza własnymi.
- Podoba mi się - powiedziała niby o loku, patrząc jednak na współlokatorkę. Uśmiechała się przy tym zębato. Na część o głównej szafie machnęła ręką.
- Aż tyle ciuchów nie mam, bez obaw. Zresztą i tak część pewnie będę… trzymała gdzie indziej - dokończyła po krótkim zawahaniu. Przeciągnęła się i symbolicznie rzuciła poduszkę z szafki na łóżko. Teraz jej łóżko.
- Co z paleniem? - zadała najważniejsze pytanie - Przy oknie czy mam wypadać na klatkę… albo co gorsza na dół - prychnęła i pytała dalej - Pozostali są w porządku? Ci dwaj - machnęła głową na wejścia do odpowiednich zagród - No i komu zgłaszać że mnie dziś w nocy nie będzie, Fredowi?

- Tak, oni są w porządku. Chris i Rich. Tylko pamiętaj, że nie słyszałaś tego ode mnie bo im w ogóle już palma odbije. - Carol machnęła ręką jakby dwaj towarzysze w tym pokoju byli jakimiś natrętnymi komarami, niby niegroźni ale jednak irytujący no ale jakoś trzeba było mieszkać z nimi.

- Z paleniem niby nie można. Ale ja nie palę i wywalczyłam sobie z chłopakami, że chodzą na świetlicę. I chcesz z miejsca zrobić nocny wypad? No to niezłe ziółko z ciebie. To wtedy tak, Fredowi zgłoś na recepcji kiedy wychodzisz i kiedy powinnaś wrócić. - Carol popatrzyła z nowym odcieniem zainteresowania na nowo przybyłą gdy na wstępie usłyszała takie ciekawe rzeczy od niej.

- A w ogóle to skąd jesteś? Ja jestem z łączności. Chris jest kierowcą ciężkiego sprzętu i strasznie się z tym wozi. Rich strzela z moździerza. - zadała te pytanie które w żołnierskiej braci było równoważne ze “skąd pochodzisz” u reszty świata.

- Kiedy wrócę? - brwi Lamii powędrowały do góry. Zaczęła też pukać palcem w dolną wargę, usilnie zastanawiając się nad tym zagadnieniem - To nie jest proste, stwierdzić kiedy wrócę. Względnie jutro przed północą. Chyba - rozłożyła ręce - Znowu się czuję jak w domu, meldowanie o każdym pierdnięciu… i chyba lepiej powiem Fredowi ogólnikowo gdzie idę. Starszy, miły jegomość. Po co ma dostać zawału - parsknęła wesoło, stając obok ściany i opierając się o nią ramieniem - Taaa… jakby nie było wiadome, że do operacji ciężkim sprzętem idą tylko ci, którzy muszą sobie coś zrekompensować - uniosła pięść na wysokość klatki piersiowej i zamerdała najmniejszym palcem - Jestem saperem. Idziesz na obiad?

- Tak, idę. Tylko się ubiorę. - Carol potrząsnęła ciemnowłosą czupryną i ubrała się na obiad. Czyli założyła klapki na bose dotąd stopy. Potem zaś razem ze swoją nową koleżanką wyszła z pokoju wcześniej go zamykając. - Chodź to może znajdziemy tych ancymonów. Jak znów ich gdzieś nie wywiało. - kiwnęła głową aby iść z nią i tak we dwie ruszyły schodami i korytarzami aby wrócić do stołówki. A po drodze mogły jeszcze pogadać.

- Jak to? Ledwo przyszłaś i chcesz wybyć na całą dobę? - spojrzała na idącą obok kobietę jakby sprawdzała czy dobrze się rozumieją. - No wiesz, mnie to nie robi różnicy. Ale no Fred czy reszta może kręcić nosem. A to gdzie tak cię niesie? Bo ze szpitala pewnie właśnie wyszłaś co? Jak wszyscy. A w którym leżałaś? - ciemnowłosa łącznościowiec szła przez korytarz beztrosko stukając o podłogę swoimi klapkami i wyglądała na zaciekawioną co nowa wspólokatorka ma do powiedzenia.

- Przywieźli mnie do New McKennan i… w sumie to wypisali mnie wczoraj, ale - odkaszlnęła, a potem wzruszyła beztrosko ramionami. Trzymała się krok za przewodniczką aby w razie czego… sama nie wiedziała, w końcu już nie byli na Froncie - Zabalowałam ze znajomą, w końcu trzeba było świętować powrót do pionu i wypad na wolność. Całkiem niezłe tu kluby mają i restauracje… no ale mieszanie psychotropów z wódą nie kończy się najlepiej. Dlatego dopiero teraz wpadłam się zameldować. - nadawała wesoło, wbijając kciuki za pasek spódnicy - Kojarzysz ten kabaret “Heca”? Dziś idę na drinka z komikiem stamtąd. Claudio ma na imię, całkiem zabawny… pewnie się przeciągnie do rana, zobaczymy - zrobiła minę czystej niewinności - Jeśli ma tak sprawny język jak przy monologach z pewnością tak właśnie się stanie. A ty długo już tu jesteś? Na kogoś specjalnie trzeba uważać?

- Idziesz na drina z kolesiem z “Hecy”?! No nie mów?! - oczy brunetki roziskrzyły wesołe iskierki gdy zerkała z rozbawionym niedowierzaniem na nową towarzyszkę. - Jej, jak tak w jeden dzień się umawiasz z takimi gośćmi no to rzeczywiście będziesz się tutaj tylko nudzić. - pokiwała w końcu swoimi sprężynkami na głowie gdy wchodziły na stołówkę.
- Byłam raz na ich skeczu, fajni byli, podobało mi się. - wyjaśniła znajomość tematu ze swojej perspektywy. Potem ustawiła się w kolejkę do okienka gdzie wydawano posiłki. Po drodze patrzyła na wywieszkę z listą dań. Nie była zbyt długa ale podobnie jak w publicznym lokalu gastronomicznym z kilku podstawowych składników można było sobie złożyć całkiem sporą ilość gotowych dań.

Chwilę trwało zanim te kilka osób zamówiło i odebrało swoje obiady, zanim Lamia i jej nowa koleżanka złożyły i odebrały swoje zamówienie. Rozmowa zeszła na tematy typowo gastronomiczne co kto zamawia. A karmili całkiem przyzwoicie bo każdy weteran wychodził z tacą załadowaną talerzami, sztućcami i kubkami do pełna. Nawet był deser gdzie można było wybrać albo kawałek ciasta albo zimny deser. Gdy obie wyszły z kolejki Carol stanęła rozglądając się po stołówce. W końcu oznajmiła, że “tam są” i ruszyła w stronę wskazanego stolika. Stoły były czteroosobowymi kwadratami ale większość była ustawiona w długie rzędy dla oszczędności miejsca. Akurat Chris i Rich siedzieli na jednym z tych jakie stały osobno.

Podobny układ pozwalał zapoznać się z celami zanim doszło do bezpośredniej konfrontacji. Jeden był krótko ostrzyżony i barczysty, drugi szczuplejszy za to z czarną grzywą i ciemniejszą karnacją. Obaj młodzi, pewnie w podobnym wieku co Mazzi albo Carrol.
- Słuchaj, jak chcesz to dawaj z nami na koncert w sobotę - zaproponowała zanim podeszły do stolika. Tacka pełna kurczaka z puree i masą groszku przyjemnie ciążyła w rękach, tak samo jak kubek kompotu i kawałek, a jakże, szarlotki - W starym kinie gra… hm, mój kumpel. Będzie z zespołem i wbrew pozorom nie Downa - parsknęła - Jeżeli lubisz punk rock wpadaj śmiało. Będzie jeszcze Maddi, masażystka i tatuażystka. Amy, moja przyjaciółka z biblioteki. Val, kelnerka z “41”... no to tak na razie z tych co znam, bo ludzi przyjdzie masa. Ale jak coś znam sposób żeby się dostać za kulisy - puściła dziewczynie psotne oczko. - O ile przedstawisz mnie chłopakom.

- To jakiś babski wieczór sobie robicie na tym koncercie? - łącznościowiec dopytała się trochę rozkojarzonym głosem gdy musiała lawirować pomiędzy innymi konsumentami, stolikami a utrzymaniem tacy w poziomie. - No pewnie, chodź ze mną. - odwróciła się na chwilę do Lamii i już przysiadały się do dwóch żołnierzy którzy aktualnie wyglądali tak samo wojskowo jak ich koleżanki z pokoju.

- Cześć chłopaki. Zobaczcie kogo dokoptowali nam do pokoju. To jest Lamia. - dziewczyna uśmiechnęła się czując, że sprawi obydwu kolegom niespodziankę. Sama postawiła tacę na stole i usiadła na jednym z wolnych miejsc. Panowie chyba byli tak samo pozytywnie zdziwieni jak niedawno ich koleżanka. - To jest Chris a to Rich. - dziewczyna wskazała Lamii odpowiednio jednego i drugiego z biesiadników. Ci już w większości skończyli swój obiad ale nadal wcinali bez oporów.

- Cześć. Na długo jesteś czy tak na parę dni cię przydzielili do nas? - Chris zapytał przy wyciąganiu ręki na powitanie. Rich podał swoją ale na razie o nic nie pytał.

- Na trzy miesiące… niby na tyle doktorek wystawił papier. O ile nie dostanę eksmisji wcześniej z przyczyn obyczajowo-turystycznych - saper wyściskała ręce i sama zajęła się szybka konsumpcją, zerkając ciekawie na dwóch żołnierzy i wcale się z tym nie kryjąc - Jak jest z wami? Podobno jeden lubi strzelać, a drugi macać duże lufy. Jakieś rekomendacje?

- Wojska pancerne. - rzekł bez ukrywania dumy Chris. Lamia nie była pewna o jakich wojskach pancernych mówi bo stricte wozów pancernych takich jak dawniej to nawet na Froncie było ze świecą szukać. Ale może był kierowcą innego wyspecjalizowanego wozu bo chyba nie puszyłby się tak jakby był kierowcą zwykłej ciężarówki.

- A ty lubisz macać duże lufy? - Richa zainteresowało coś innego i znad talerza popatrzył ciekawie na nową koleżankę.
 
Driada jest offline  
Stary 31-01-2019, 19:49   #44
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Uważaj, Lamia jest saperem. Jak będziecie ją denerwować to wam coś wysadzi. - Carol zaśmiała się wesoło też zajęta przy okazji jedzeniem. A jedzenie było bardzo dobre. No przynajmniej do frontowego standardu. Ale w polowych warunkach trudno było marzyć o standardzie w regularnej bazie. A ta tutaj widocznie była jeszcze na dalekim zapleczu no i była bardzo dobrze zaopatrzona. Widać Armia dbała o to miejsce i swoich domowników.

- Trzy miesiące. No to trochę tu pomieszkamy razem. I nie bój się, jak czegoś nie podpalisz czy nie wysadzisz to najwyżej wezwą cię na dywanik albo wpiszą coś w akta. Nic strasznego. - Chris machnął ręką na znak aby za bardzo się całą tą dyscypliną rodem z koszar się nie przejmować. Pozostała dwójka roześmiała się i pokiwała głowami.

- Wpis w akta… - Mazzi zadumała się, zamiatając w trybie ekspresowym co miała na talerzu. Wreszcie przełknęła i dorzuciła lekkim tonem - chciałabym zobaczyć wpis w akta, że narąbana latam na golasa po kantynie, ze szpicrutą w łapie - jak gdyby nigdy nic przegryzła pomysł sernikiem i zapiła kompotem.

- Interesują mnie tylko te naprawdę… dużo kalibrowe lufy - wyszczerzyła się bezczelnie do Richa, przybierając zaraz potem minę czystej niewinności - Takich to ze świecą szukać, ale najlepsza metoda to macana - dokończyła szarlotkę, został jeszcze kompot, gdy popatrzyła na Chrisa - Jesteś z czarnych beretów? Może kiedyś mnie przewieziesz jakąś kabaryną. Byle nie na dołek. Mam dość zamknięcia - przepiła niby toast kubkiem - Podobno jaracie na świetlicy… dobrze. Też lubię pociągnąć fajkę. Szczególnie po obiedzie.

- A ja chciałbym to zobaczyć jak będziesz latać nago po kantynie ze szpicrutą w łapie. - Rich odparł równie poważnie i niewinnie jak przed chwilą to zaproponowała starsza sierżant. Cała trójka zresztą wydawała się dobrze bawić z poczucia humoru nowej koleżanki.

- Ale ci przygadała. - zachichotała łącznościowiec patrząc ze złośliwym uśmieszkiem na Richa. Ten jednak wcale nie wydawał się przejęty ani tym co mówiła ani całym tym przytykiem.

- My, moździerzyści, mamy największe lufy w całej piechocie. Nikt nam pod tym względem nie może dorównać. A jak chcesz to możemy sprawdzić tą macaną metodę co mówisz. - żołnierz ubrany jak cywil na wakacjach dalej mówił tym swobodnym, niefrasobliwym tonem. Miał trochę racji bo zwykle moździerze były poręczną artylerią wpisaną w nawet dość małe pododdziały piechoty. Były oczywiście i pełnowymiarowe armaty czy woz bojowe no ale one już trafiały sie o wiele rzadziej. Moździerze potrafiły też bić w cele tak blisko jak chyba żadne inne środki wsparcia dlatego bywały ostatnią zaporą ognia przed bardziej bezpośrednim starciem z wrogiem. No i przy broni standardowego piechura wyróżniały się gabarytnością.

- Aha. Dokładnie. Poprowadzę wszystko co ma gąsienice. Kółkami się brzydzę, to dla jakiejś hołoty. - pancerniak gdy tylko mógł podkreślił swoją elitarność i oryginalność. Mówił z pełnym przekonaniem jakby od ręki gotów był poprowadzić pojazd gąsienicowy nawet jakby podstawiono mu go teraz. A pojazdami kołowymi chyba nie był zainteresowany.

- Taaak? Aż taki kaliber? No proszę proszę - Mazzi udała zdziwienie, przykładając dłoń do piersi, zerkając na radiotelegrafistkę z powagą - W takim razie chyba konieczne będzie skorzystać ze wsparcia. We dwie powinnyśmy poradzić sobie z tematem. O ile oczywiście nie jest tylko nadmuchanym dziewięciocalowcem. Wtedy sąd i stos. Za wprowadzanie w błąd jednostek sojuszniczych. Istnieje też opcja z dyscypliną. Niestety szpicrutę zostawiłam u mojej laski - rozłożyła bezradnie ręce, chwilę później je zatarła - Ale spoko, przyniosę tutaj razem z resztą gratów. Ostrzegam że szybko się upijam, a po wódzie mi odwala i robię rzeczy których zwykle się żałuje następnego dnia… więc ta kantyna na waleta jest całkiem prawdopodobna. Kiedyś już tak zrobiłam, dawne dzieje - machnęła ręką zbywająco - To co, lecimy zapalić? Powiecie po drodze za co was tu zamknęli i na jak długo, co lubicie robić w wolnym czasie, czym zajmujecie sobie dni na wolnym. A nuż się okaże że wiecie gdzie tu gąsieńcówka żeby zrobić krótki wypad krajoznawczy po okolicy. Przejechałabym się takim maleństwem - uśmiechnęła się tym razem nostalgicznie choć pogodnie, patrząc na Chrisa - Choć nie wiem czy godna jestem, gdyż zwykle majestat wożę oponiakami. Cóż począć? - westchnęła na koniec.

Cała trójka bawiła się w najlepsze słuchając nowej koleżanki. Może nie dosłownie tak traktowali chyba, że ona tak na serio. Na dźwięk słowa, że ich nowa sublokatorka ma jakąś laskę gdzieś na mieście wyraźnie się zdziwili ale chyba nadal traktowali to jako świetną bajerę.

- No dziewczyno… - Rich machnął ręką jakby zadała co najwyżej niestosowne pytanie. No i aby tak się jakimś pancerniakiem tak za bardzo nie zachwycała. - Kaliber 81 mm… - dodał z przekąsem patrząc na Lamię jakby ta informacja miała ją zwalić z nóg z wrażenia. Czyli widocznie był operatorem, średniego moździerza.

- 81 mm? To twoja długość? To nie chcę cię martwić ale to troszkę poniżej średniej. - Carol też nie omieszkała wtrącić swoje trzy grosze do tej wymiany zdań.

- Kaliber lala. Kaliber to inaczej średnica. A długość to sobie zwizualizuj po proporcjach. - Rich wydawał się odporny na te docinki i w zamian za to pokazał dłońmi jakby obejmował coś kulistego lub okrągłego. Właśnie na oko to średnicy o jakiej była mowa. Popatrzył przy tym z wyższością na kobietę - łącznościowca. Ta jednak nie przejęła się podobnie jak on przed chwilą, machnęła ręką a raczej widelcem i wróciła do jedzenia.


- A ja ci wybaczam. Nie każdy ma zaszczyt przejechać się prawdziwym, gąsiennicowym cackiem. Nie mówiąc o prowadzeniu naturalnie. - Chris łaskawym tonem zwrócił się za to do Lamii korzystając z przerwy rozmówców aby wrócić do tego o czym mówiła.

- Ogólnie to pozwalamy sobie na nicnierobienie. Wiesz rozbijamy się po mieście, chodzimy do kina, obżeramy się, upijamy, przepijamy bony na zakładach no po prostu wakacje. - Carol odpowiedziała za to na kolejne pytanie Lamii i znów wróciła do jedzenia. Chłopaki już skończyli swoje i widocznie czekali teraz aż skończą ich koleżanki.

Saper zamilkła, zajęta czyszczeniem talerza z resztek. Czuła się najedzona po czubek nosa, rozleniwiona i rozbawiona. Trochę obawiała się do kogo trafi w tym akademiku, ale zapowiadało się całkiem przyjemnie. O wiele przyjemniej niż gnicie w okopie.
- Nicnierobienie… brzmi świetnie. Pasuje mi - powiedziała, odstawiając pusty kubek na równie pusty talerz, zaś szeroki wyszczerz nie schodził jej z twarzy - Co powiedzie na parapetówę jutro wieczorem w mojej zagrodzie? Dziś wybywam, ale jutro powinnam wrócić. Trzeba się napić - popatrzyła po trzech otaczających ją twarzach - Za spotkanie, za niezły kaliber i zajebiste fury na gąsienicach. Wezmę szpicrutę i coś mocniejszego. Chyba że wy macie specjalne wymaganie. W końcu jestem wam winna wkupne, wykupne… Operowałam ciężkim sprzętem, M252 mortar nie jest mi obcy. Kojarzę też jak prowadzić transporter. - trąciła pod stołem stopą Chrisa, drugą smyrnęła Richa - Myślę, że dobrze będzie się nam mieszkać. Ktoś chrapie albo nie lubi spać sam?

- On chrapie! - trudno było powiedzieć który z wojaków prędzej wskazał na kolegę bo każdy z miejsca dał właściwą odpowiedź. A fascynacja nową koleżanką i jej pomysłami na najbliższe dni wydawała się rosnąć w tempie geometrycznym.

- Nie słuchaj ich, obaj chrapią. - Carol roześmiała się kończąc swój obiad i popijając kompotem beztrosko zdradzając ten mały sekret swoich kompanów. Ci zrewanżowali jej się surowym spojrzeniem samca jaki zawiódł się na swojej samicy.

- Odezwała się ta co niby nie chrapie… - parsknął Chris pozwalając sobie sobie na mały rewanż.

- Ale nie tak jak wy! - roześmiała się dziewczyna z łączności i wstała od stołu biorąc ze sobą swoją tackę. To niejako dało sygnał i reszcie do podobnego ruchu.

- To już wiadomo kto chrapie - Mazzi też się podniosła, zabierając naczynia ze sobą. Liczyła po cichu że nie będzie trzeba zmywać - Nic nie szkodzi, nikt nie jest idealny… przykładowo ja nie lubię spać sama, a pluszaka się jeszcze nie dorobiłam - ze smutną miną odstawiła tacę.

Droga powrotna zajęła mniej niż trasa w towarzystwie starego Murzyna. Wrócili do pokoju, gdzie została Carol, a Lamia wraz z pozostałą dwójką zahaczyli o świetlicę na papierosa. Przekomarzali się, docinali sobie i żartowali, umawiając się na dzień następny. Potem ponownie wylądowali pod pokojem, ale tym razem saper pożegnała się i sama zbiegła na dół do recepcji, jak po sznurku idąc prosto do okienka Freda. W krótkich, prostych zdaniach raportu wyjaśniła że nie wróci na noc, a jeśli się nie pojawi to znaczy że siedzi u Betty. Napisała adres, czego wymagały procedury.

- Dobrze panienko. - wysapał stary Murzyn z tą swoją flegmatycznością jakby nic nie było w stanie na tyle mocno przebić się do jego umysłu na tyle aby wzbudzić jakąś żywszą reakcję. Zapisał podany przez Mazzi adres, wpisał coś w swój zeszyt, kiedy powinna wrócić i generalnie dopełnił formalności z tą swoją powolną skrupulatnością. Potem skinął głową na pożegnanie i Lamia miała oficjalnie wolne do jutrzejszego poranka.

Teraz tylko zostało dopilnować aby względnie rano pojawić się we wskazanym miejscu, odbębnić apel i móc dalej integrować się ze współlokatorami jak na porządnego rekonwalescenta przystało. Ogarnąwszy formalności, saper wróciła w czerwony pył błądząc w nim aż do przystanku. Widoczność odrobinę się poprawiła, albo były to tylko pobożne życzenia. Grunt że nic jej nie potrąciło, ani nie wpadła w żadną dziurę. Obyło się też bez potknięć, uszkodzeń ciała po wywróceniu na popękany beton. Od sympatycznej staruszki czekającej na autobus dowiedziała się gdzie szukać najbliższego sklepu spożywczego. Szła poniekąd w gości do szpitala, nie wypadało iść z pustymi rękami. Dlatego też wpierw przejechała dwa przystanki, wysiadając przy targowisku albo czymś podobnym.

Parę budek, trochę straganów wystarczyło aby zaopatrzyć się w owoce, słodycze, parę pączków i trzy “małpki” wiśniówki jako kontrabandę. Kupiła też fajki, po paczce dla każdego. z przyjemnie ciężką torbą już miała wracać na przystanek, kiedy wzrok padł jej na stoisko z ciuchami. Oczywiście nie byłaby kobietą, gdyby przy nim nie przystanęła. Dłuższy moment przeglądała towar, aż wygrzebała sweter. Odrzuciła go bo był na nią za duży… a potem pomyślała że zna kogoś, komu się przyda. Porządny, z prawdziwej wełny więc ciepły, co było ważne przy zbliżającej się zimie. Nie myśląc za wiele dokonała zakupu, wracając na przystanek z szerokim uśmiechem.

Cała heca z oparem miała ten plus, że ludzi było jakby mniej. Z pewnością wczesna pora też dokładała swoje dwa grosze. Porządni obywatele spędzali ten czas w pracy, a bumelanci mogli rozkoszować się praktycznie pustym busem aż pod sam szpital.


Gdy Lamia wychodziła z Domu Weterana czerwony pył wydawał się rzednąć. Gdy chodziła między stoiskami na targu była już pewna, że ustępuje. A gdy dojechała w okolicę szpitala miejskiego to już nawet widać było promienie słoneczne. Chociaż jeszcze wyraźnie przytłumione przez ustępujący czerwony tabun to dawało nadzieję, że pogoda się w końcu wyprostuje.

Weszła po już całkiem dobrze znanych sobie schodach, skierowała się na pierwsze piętro i znany sobie oddział gdzie leczono różne urazy. Jeszcze machnięcie dwuskrzydłowymi drzwiami i droga do sali nr. 3 stała otworem.

Sterylnie czysty korytarz z pokojami po obu stronach zaczynał się kobiecie kojarzyć swojsko, domowo. Biorąc pod uwagę wycinek życia który pamiętała, spędziła tu relatywnie najwięcej czasu. Znajome płytki, znajomy zapach odczynników i środków czyszczących. Znajoma biel migających w tle fartuchów pielęgniarek… parę szybkich kroków aby znaleźć się przed właściwą salą, pchnąć drzwi i wpakować się do środka, jak do siebie. Chyba… tak się wchodziło do domu.
- Jest tu ktoś? - zagadała od progu, łypiąc ciekawie za pierwszy parawan.

- O. Cześć. - przywitał się Dave który leżał na swoim łóżku. Uśmiechnął się do tego całkiem sympatycznie sprawnie obrzucając okiem sylwetkę wchodzącej. - Przyszłaś do Daniela? No to musisz poczekać, poszedł się łamać do kibla. Strasznie go coś nosi dzisiaj. Ale możesz poczekać ze mną! - “Rambo” był finezyjny i szarmancki jak zwykle. Bez żenady sprzedał ploty o koledze z sali za to chętnie i zapraszająco poklepał swoje łóżko na znak, że zaprasza i w ogóle.

Z całej wesołej bajery wyłapała jedną niepokojącą rzecz i na niej się skupiła, przerabiając w głowie prawdopodobne przyczyny. Zeżarł coś co mu zaszkodziło, złapał bakterię. Korzystał z wymówki aby załatwić sobie prochy… lub cierpiał na syndrom odstawienia.
- Daniel źle się czuje? - spytała przystając przy łóżku jednorękiego - Hej Rey! - odwróciłą głowę aby rzucić powitanie jakby ostatni z pokoju przypadkiem był gdzieś za parawanem.
- Co mu jest? Lekarze wiedzą? Coś mu dali? Kiedy się zaczęło, jakie są objawy oprócz biegunki? - zadała Rambo serię pytań, wzdychając boleśnie - Poprzednio przy pokerze zostawiłam u was torbę z ciuchami. Macie ją?

- Ten z kolei pospał się po obiedzie. - David wskazał na parawan oddzielający jego łóżko od łóżka Reya. Schylił się na łóżku i wysunął spod niego torbę jaką u nich gość zostawił po poprzedniej wizycie. - Nic mu nie jest srakę ma i tyle. Od tego się nie umiera. Jakbyś nie zauważyła to jesteśmy w szpitalu i czasem nam coś jednak dolega. - jednoręki nie omieszkał rzucić z przekąsem na znak, że nie jest zbyt rad, że nie jest w centrum troski i uwagi. - No więc sama widzisz, jeden sra, drugi śpi to chyba jesteśmy skazani na siebie. - rozpogodził się jednak gdy usiadł wygodnie na łóżku i wyszczerzył się do Lamii jakby przyszła tu tylko dla niego.

- To ten moment gdy popełniam samobójstwo, tak? - Mazzi mruknęła ze zbolałą miną, ale szybko się rozpogodziła widząc że jej ubrania ciągle tu są. Odetchnęła, obiecując sobie że jeśli Daniel nie pojawi się za dziesięć minut, albo coś koło tego, pójdzie go poszukać. Na razie chyba mogła posiedzieć i skorzystać z gościny towarzysza niedoli.
- Coś wam przyniosłam, ale poczekamy na tamtego zasrańca - wyszczerzyła się grzebiąc w torbie z zakupami. Wyjęła z niej małą flaszkę i bez słowa wcisnęła ją Davidowi do ręki, udając że patrzy akurat na coś kompletnie innego za oknem.
- Czegoś wam tu potrzeba? Oprócz wypisu - parsknęła wracając do obserwacji rozmówcy.

- Ooo! - otrzymana butelczyna chwilowo zaćmiła wszystkie inne troski, sprawy i wątpliwości “Rambo”. Złapał ją chciwie i przez chwilę wpatrywał się w nią jak w najcudowniejszy skarb na świecie. Potem jakby się odpowietrzył bo gwałtownie i niecierpliwie zaczął odkręcać butelkę. Szło mu trochę niezgrabnie bo z braku jednej dłoni musiał posiłkować się udami między którymi trzymał butelkę a jedyną dłonią odkręcił korek. Jak odkręcił to uniósł do nozdrzy przez chwilę sycąc się aromatem promili. Przymknął nawet oczy. Zaraz jednak otworzył i upił łyk z butelki.
- Oooo… - na twarzy wykwitł mu rozmarzony wyraz dziecka które właśnie mogło zjeść wymarzonego cukierka.
Leniwym ruchem zakręcił butelkę i schował butelkę do swojej szafki.
- Teraz nie. Jeszcze ta twoja wiedźma w okularach wyniucha. Ale zaraz powinna kończyć to będzie spokój. - dorzucił wesoło i raźno zamykając szafkę. - A dziś coś w ogóle jakaś taka nie taka była… - zmrużył oczy ale dał sobie ostatecznie z tym spokój.

- A masz może jeszcze? Bo wiesz, taki mikrusik na nas trzech to co to jest? - Rambo odzyskał humor i nagle zrobił się wesolutki jak aniołek. Tryskał pozytywną energią zupełnie jak do rany przyłóż.

Sprawdzało się powiedzenie, że niewiele potrzeba do szczęścia człowiekowi. Wystarczyło popatrzeć na Dave’a aby się o tym przekonać… i dobrze. Czasem najprostsze przyjemności sprawiały najwięcej frajdy. Cieszyły też tym bardziej, że to saper bawiła się w Świętego Mikołaja dla… chyba dla swoich chłopaków.
- Macie po ćwiartce na łebka, tylko wywalcie butelki tak aby nikt nie znalazł i jak coś to nie ode mnie - wyszczerzyła się konspiracyjnie, pochylając się do bruneta aby przejść na przyciszony ton - Są też fajki, trochę… a chuj tam - machnęła ręką - Mogę was obdzielić i teraz - sięgnęła po torbę i wyjęła z niej parę jabłek, gruszek, trochę cukierków w kolorowych folijkach, czekolady, różne żelki. Wszystko położyła kupą na łóżku, na górę dorzucając torbę z pączkami oraz paczkę fajek. Podobny zestaw wylądował na stoliku Reya, ale tam zakradała się na palcach aby go nie obudzić. Trzeci stanął przy łóżku Daniela, aby było sprawiedliwie. W końcu zadowolona usiadła znowu na łóżku jednorękiego.
- Mam już kwaterę w Domu Weterana. C-1-69… jakbyście kiedyś szukali.

- A co? Zapraszasz? - Dave wydawał się teraz oazą dobrych chęci, dobroci dla świata, dla bliźnich i w ogóle dobroci, tolerancji i miłość do bliźniego swego. Zwłaszcza jak siadał mu na łóżku i przynosił takie fajowe prezenty! Mężczyzna w szpitalnej piżamie bez oporów zgarnął wysypane słodycze do siebie i z lubością rozpakował pierwszego pakując go sobie do ust. Przez chwilę w milczeniu cieszył się rozpływającymi się w ustach słodkościami. Akurat jak Lamia wróciła na jego łóżko to zaczynał chować tą górę łakoci do swojej szafki. - No to teraz jesteśmy gotowi na weekend! - oświadczył z zadowoleniem witając z powrotem gościa na swoim łóżku. Obok, Ray rzeczywiście spał jak zabity, pochrapując cicho a łóżko Daniela było puste.

- Tylko nie zjedzcie wszystkiego od razu. Następna dostawa w poniedziałek - Mazzi też się uśmiechała, ciesząc się z radości innego człowieka jakby było jej własnym. - Dostałam kojec gdzie mieści się tylko wyro, ale sam Dom jest olbrzymi. Mają świetlicę, boiska, siłownię. Coś znajdziemy do posiedzenia. - zaśmiała się cicho.
- Mieszkam z Carol, laską z łączności. Są też Rich i Chris, chłopaki od ciężkiego sprzętu i pancerniaków. Mam im przynieść jutro flaszkę wkupnego. Znowu się nawalę - jęknęła, wznosząc wzrok ku sufitowi. - Gdzie ten Daniel? Nie mam całego dnia aby ci zajmować czas…

- Laski z łączności są fajne. Znałem kiedyś taką jedną… - Dave pokiwał głową swobodnie dzieląc się swoimi wspomnieniami na temat poruszony przez gościa. - Na pancerniaków szkoda czasu, to zakute pały i tyle. - dla odmiany na ten gatunek wojskowego Dave machnął lekceważąco ręką na znak jak bardzo szkoda czasu się z nimi zadawać. - A impreza no to fajnie, wypijcie kolejkę za nasze zdrowie. No moje chociaż. A my tu chlupniemy też coś w twojej intencji. - pokiwał głową aby było jasne jak jest wspaniałomyślny i w ogóle. - A nim się nie przejmuj, skończy to wróci. I wiesz, jak dla mnie to możesz tu siedzieć cały dzień. - zapewnił ją jak najszczerzej bagatelizując sprawę nieobecnego kolegi z sali.

Oczywiście, nikt nie lubił pancerniaków jeśli był samcem i miał w okolicy samice. Wystarczyło sobie przypomnieć Chrisa, jego manierę oraz gadki o kołowym plebsie… ale to tez miało sporo uroku, ale dla Lamii - a Lamia nie była testosteronowym facetem. Dlatego wychyliła się, zostawiając na policzku jednorękiego krótki, mokry pocałunek.
- Wiem Rambo i dzięki ci za to - odpowiedziała szczerze, na chwilę go obejmując. Potrzymała tak parę sekund, a gdy puściła, poprawiła mu kosmyk włosów opadający niechlujnie na czoło - Jasne że chlapnę wasze zdrowie. Gadałam też z Brennem, mówił że niedługo was puści to będziemy sąsiadami. - westchnęła pogodnie i wstała z ociąganiem - Ale teraz wybacz kochanie, idę zobaczyć czy nie usnął tam w tym klopie… to za długo trwa, a ja jestem ostatnio nerwowa. No… beze mnie też masz co robić - puściła mu oko wskazując górę żarcia.

- Ta, on tak zawsze mówi, nie ma co się przejmować. - “Rambo” machnął swoją jedyną ręką na znak, że nie trzeba brać tak na poważnie wszystkiego co mówią lekarze. Przynajmniej jego zdaniem. - Ale jak mnie w końcu wypuszczą to pewnie się spotkamy w Domu, na pewno. - pokiwał z przekonaniem głową uśmiechając się do tego szeroko.

Z Danielem poszło trochę gorzej. Lamia zastała kaprala Rangersów tam gdzie mówił David czyli w jednej z oddziałowych toalet. Zastała go tam ale zgadzało się tak na słuch chociaż, z opinią jednorękiego bo odgłosy z zamkniętej kabiny nie były zbyt apetyczne. Ranger zaś był też zdecydowanie bardziej marudny niż Dave albo za bardzo skupiony na swojej dolegliwości aby cieszyć się tak otwarcie jak jego kolega.

Pozytywem było to, że nie zaćpał się ani niczego nie wywinął, więc mimo symfonii obstrukcji, Mazzi spadł kamień z serca. Wymieniła parę słów z cierpiącym, zapewniając że poczeka w “trójce” i żeby się nie spieszył tylko na spokojnie załatwił co ma do załatwienia. Ulotniła się rakiem bo sterczenie w klopie wywoływało niepotrzebną presję i zamiast sępić pod drzwiami przeszła się na poszukiwania Betty. Z nią też wypadało sprawdzić jak się czuje oraz ustalić parę kwestii przed wieczorem. Saper liczyła po cichu, że przynajmniej Amy dzień mija pogodnie i wesoło na randce co niby randką nie była… a jednak.

Kapral Rangerów był zauważalnie zdeprymowany i zażenowany, że Lamia przyłapała go w takiej sytuacji. I w połączeniu z jego niewesołą sytuacją sprawiało, że wydawał się ledwo ukrywać rozdrażnienie czy może i zmęczenie. W każdym razie wdzięczny był chyba za te zapewniające dyskrecję drzwi jakie oddzielały go od świadków i nie zatrzymywał Mazzi gdy opuszczała świątynie dumania.

Właściwie z Betty też nie wyglądało to najlepiej. Znalazła ją w pokoju pielęgniarek. Skierowała ją tam Maria która siedziała za tym biurkiem gdzie wieki temu - przed ostatnim weekendem, pierwszy raz spotkała okularnicę. Pulchna, starsza pielęgniarka była ciepła i sympatyczna jak zazwyczaj. Okazała troskę byłej pacjentce i niczym życzliwa ciotka czy babcia wypytała się czy dobrze się czuje i jak jej się teraz powodzi. - Ale mimo wszystko lepiej wracać tutaj tylko jako gość więc może to zabrzmi dziwnie ale życzę ci abyś tu więcej jako pacjent nie wracała kruszynko. - powiedziała łagodnie latynoska pielęgniarka na koniec jeszcze zapewniając, że chociaż Betty “jest zmęczona” to na pewno ucieszy się z odwiedzin, zwłaszcza, że niedługo kończą przecież zmianę.

- Księżniczko? - Betty popatrzyła na gościa jaki zjawił się w drzwiach pokoju pielęgniarskiego jakby w pierwszej chwili nie była pewna czy dobrze widzi. Prócz niej były jeszcze jakieś dwie pielęgniarki jakich Lamia nie znała.
- Och, Księżniczko, umieram… - kasztanka prawie leżała na krześle, wyciągając swoje długie nogi daleko do przodu przez co właśnie prawie leżała na tym krześle. Obdarzyła Lamię smutnym uśmiechem i jak na swój standard zwykle rześkiego, dziarskiego i energicznego postrachu całego oddziału to rzeczywiście dzisiaj wyglądała dość mizernie. Ale wyciągnęła zapraszająco rękę w stronę swojej faworyty na znak, żeby podeszła i w ogóle, że mimo tych cierpień cieszy się, że ją widzi.

Widok był niepokojący, zwłaszcza dla przewrażliwionego i nadwrażliwego obserwatora. Dokuczliwy kac gnębił też kasztankę, a co gorsza ona nie mogła odespać bo musiała jechać do pracy.
- Wpadłam zobaczyć czy ci czegoś nie potrzeba - przyznała szczerze podchodząc do niej. Ujęła ostrożnie wyciągniętą dłoń i uścisnęła ją na powitanie, a potem schyliła się żeby złożyć kurtuazyjny pocałunek, w końcu bycie szlachetną panią do czegoś zobowiązywało.
- Próbowałaś kroplówki witaminowej? - spytała zatroskana, kucając przy pielęgniarce - Mogę coś dla ciebie zrobić? Pomyśl że jeszcze trochę i wrócisz do domu. Idź od razu spać, obudzę cię jak wrócę - ściszyła głos - A potem wieczór kabaretowy.

- Jeszcze trochę. - okularnica uśmiechnęła się dzielnie gdy zerknęła na ścienny zegar. No i rzeczywiście wyglądało na ostatni etap tej dzisiejszej wegetacji jaką tutaj pewnie cały dzień uskuteczniała surowa zazwyczaj siostra przełożona. Pielęgniarka poklepała podaną dłoń wskazując na miejsce obok siebie jakie było wolne i starsza saper mogła spocząć. - Ale wiesz Księżniczko? Było warto. Dawno się tak nie wyszumiałam. - Betty zdołała uśmiechnąć się całkiem szelmowsko chociaż nadal wyglądała jakby ją walec przejechał albo przebalowała całą noc to jednak chyba rzeczywiście tego nie żałowała. - Ale następnym razem idziemy w takie tango w weekend. Ja już nie mam osiemnastu lat. - roześmiała się cicho pozwalając sobie na ten żarcik.

- Nie? - brunetka udała zaskoczenie i dopowiedziała z urazą - Myślałam że to ja jestem ta starsza… nieładnie tak wprowadzać w błąd biednych, cierpiących na umyśle weteranów. Westchnęła boleśnie, chwilę coś memłała pod nosem aż wreszcie uśmiechnęła się troskliwie, równie troskliwie poprawiając lok obok twarzy w okularach.
- Teraz będzie spokojniej, obiecuję. Zameldowałam się w Domu Weterana, przepustki mam do północy, więc nie będę cię rozpraszać. Wyśpisz się, wypoczniesz a przy weekendzie ruszymy w balet. Dziś zgłosiłam że mnie nie będzie… ale - wzięła dłonie okularnicy w swoje - Jeśli nie czujesz się na siłach odpuścimy Claudio. Bez ciebie nie idę.

- Och no nawet tak nie żartuj Księżniczko! - teraz okularnica zrobiła minę jakby miała zamiar się obrazić za tak niestosowną sugestię.
- Już dziewczynom się pochwaliłam, że Claudio nas zaprosił na drinka. - spojrzała znacząco na dwie koleżanki w kitlach i te pokiwały głową z uśmiechem na znak, że są wtajemniczone w temat. - Więc zdrzemnę się po powrocie potem kawa, kąpiel jeszcze jedna kawa i mogę iść w tango! - zawołała buńczucznie szefowa zmiany pielęgniarek pozwalając sobie nawet na dość zamaszysty buńczuczny gest na pohybel wszystkim przeciwnościom aby się umówić z gwiazdorem miejscowej estrady.

- A jak to było z tym że nowy balet kręcimy dopiero w weekend? - saper spytała z niewinną miną, ukrywając jak bardzo cieszy ją taka odpowiedź. W końcu zaśmiała się - Też już się pochwaliłam w kołchozie że dziś spijamy mu barek, więc nie ma odwrotu. O której przyjechać? Chcę… jeszcze trochę zostać. - wzruszyła trochę ramionami - Obiecałam Danielowi że z nim dziś posiedzę trochę, a na razie utknął w kiblu. Biegunka… jak się nie pospieszy i nie ogarnie Dave zeżre mu wszystkie cukierki jakie im przyniosłam.

- Ale on się raczej nie ogarnie Księżniczko. Dostał środki na przeczyszczenie. Próbujemy go wycisnąć z tej całej chemii jaką w sobie ma. I to się nie skończy w jeden dzień. Potrzymamy go tak parę dni, najprędzej coś będzie wiadomo po weekendzie. - Betty przestała się uśmiechać i popatrzyła na ex-pacjentkę znowu jakby przypomniała sobie, że jest pielęgniarką na służbie.

- To dziś nici ze spaceru - jej też uśmiech zszedł z twarzy, choć próbowała zachować pogodę ducha - Ale to dobrze, przyda mu się odtrucie. W takim razie pewnie zabiorę się z tobą… o ile znajdziesz miejsce w bagażniku. A na razie… może mu chociaż zaniosę wody, albo co - westchnęła i zaraz pokręciła głową - Elektrolity będą lepsze.

- Dobry pomysł. - zgodziła się krótko pielęgniarka podnosząc głowę na ten mozolnie odmierzający czas zegar. Nie doprecyzowała czy chodzi jej o wspólny powrót czy o te elektrolity czy może jeszcze coś innego. Wydawała się z trudem walczyć z sennością i zmęczeniem ale jeszcze jakoś funkcjonowała.

Nie było co zawracać jej głowy, więc Mazzi wstała i na odchodne pocałowała ją w czubek głowy.
- Trzymaj się, już niedługo. Zaniosę cię do samochodu po zmianie - wyszeptała gdy się pochyliła. Głośniej za to dodała - Nie będę wam dziewczyny głowy zawracać i się pętać pod nogami, idę do tego łosia… tylko macie tu może sól? - popatrzyła na pozostałe pielęgniarki - Odrobinę.

- Ty też Księżniczko. - okularnica o kasztanowych włosach zdołała się uśmiechnąć ciepło i tak się rozstały. A inne pielęgniarki podały jej na wyjście solniczkę z jakiejś szafki więc mogła zaimprowizować swój elektrolityczny koktail dla złamanego w łazience żołnierza. Zresztą gdy go odwiedziła ponownie sytuacja nie uległa jakoś zasadniczej zmianie więc nadal słyszała niezbyt apetyczne odgłosy płynące zza drzwi.

Wciąż żył, mogło być gorzej, nie?
- Przyniosłam ci coś do picia, nie odwodnisz się - zaczęła łagodnie, ignorując obrazy dość sugestywne, tego co dzieje się po drugiej stronie. Nic niezwykłego, zwykła fizjologia - Dziś masz detoks, przetrzymasz.*

- Pierdolę… - zza drzwi dobiegło rozżalone, pełne pretensji chyba do wszystkich i wszystkiego jakie tylko cierpiący samiec mógł z siebie wydobyć. Jęknął przy tym jakby skazano go na jakieś dożywocie ciężkich robót bez prawa łaski czy równie podobną karę. Chyba nawet uderzył ze złością w boczną ścianę co dało się poznać po głuchym odgłosie.

Tak, mężczyzna cierpiał. W porę ugryzła się w język zanim spytała czy wezwać kapelana czy jeszcze chwilę poczekać. Powtarzała sobie że sam się tak załatwił prochami, no ale właśnie próbował z tego wyjść.
- Świetnie ci idzie, już jest lepiej. - kucnęła żeby postawić kubek na podłodze i popchnąć go do kabiny przez przestrzeń na dole - Dziś ci nie będę zawracała głowy, zostawiłam ci racje żywnościowe i fajki przy łóżku. - zrobiła moment przerwy i dodała - Masz też sweter, taki… wełniany. Będzie tobą trochę telepać, to nie zmarzniesz.

- Noo… dzięki… - wychrypiał po chwili milczenia kapral zamknięty wewnątrz kabiny. Nastąpiło dość kłopotliwe milczenie. - A masz jakieś dropsy? Wszystko mi odstawili. No nic mi już nie dają. Myślę, że chcą mnie tu zabić, pewnie robią jakiś swój chory eksperyment. - zapytał dość impulsywnie gdy pozwolił dać sobie upust swojej złości, niemocy i trawiącemu trzewia i umysł głodowi.

- Nie - odpowiedziała krótko i twardo, co ją samą zdziwiło. Sapnęła, aż w końcu machnęła ręką i wyjęła papierosa. Odpaliła go, siadając po drugiej stronie drzwi i opierając się o nie plecami.
- Nie mam i nie przyniosę ci nic z dragów - mruknęła, paląc nerwowo papierosa. - Gadałam z Brennem, podpytywałam o ciebie. Albo wyjdziesz stąd szybko, albo nie wyjdziesz. Robią ci detoks, ściągają cały ten syf który nagromadziłeś. Wiem… jest ciężko, będzie chujowo, ale to przetrzymasz. Inaczej tu zdechniesz… i kurwa nie rób tego, bo mi złamiesz serce, ty dupku. Dlatego walcz, bo siedzimy w tym razem - położyła paczkę na ziemi i przesunęła ją tak jak poprzednio kubek - Nie chcą cię zabić, tylko uratować. Też chcę żebyś żył.

- Wiedziałem! Jesteś z nimi! Teraz już wyszłaś, możesz robić co chcesz to mnie zostawisz! Tak jak wszyscy! Jesteś taka sama jak oni! - mężczyzna po drugiej stronie drzwi dał upust swojej desperacji, złości i rozpaczy. Ze złością uderzył w ścianę ale mocniej niż przed chwilą. Chwilę tak miotał się wewnątrz kabiny a potem słychać już było tylko zgorzkniałe kwilenie gdy nie mógł zaspokoić głodu jaki go trawił.

- Zastanów się, gdybym miała cię gdzieś nie siedziałabym kurwa w kiblu z tobą, nie nosiła ci wody żebyś się nie odwodnił… i nie gadała. Tylko latała po mieście skoro już wyszłam, nie? Widzisz jak zapierdalam po barze? Aż mi laczki spadają - wywarczała i głęboki oddech później podjęła temat - Mogę robić co chcę… i co robię? Też wyjdziesz, jak się oczyścisz. To odwyk, bez tego się nie da. Wyjdziesz i pójdziemy w miasto, ale bez ćpania. - dopaliła papierosa i macnęła paczkę, na ślepo wyjmując z niej kolejnego papierosa którego odpaliła od tego dopalającego się - Da się bez tego… myślisz kurwa że mi jest łatwo? Wczoraj o mały włos by mnie zastrzelili - prychnęła - Bywa.

Odpowiedziało jej zgorzkniałe, cierpiące milczenie przerywane odgłosami cichego chlipania. Umilkły gdy przez chwilę natura objęła ciało we władanie i znów pociekły mało apetyczne odgłosy. Kapral jednak nie przejawiał dalszej chęci do dyskusji. Trawiony niezaspokojonym głodem nie miał chyba ochoty na nic innego. Saper po drugiej stronie drzwiczek też milczała, trawiąc własna gorycz spostrzeżeń. Dopaliła papierosa i wstała zbierając rzeczy. Na odchodne rzuciła suche "do jutra", czując że zaraz chyba sama zwymiotuje. Przed końcem zmiany pielęgniarek zahaczyła jeszcze o trójkę aby poprosić Dave'a żeby miał oko i pieczę nad odtruwanym kapralem. Jednoręki się zgodził, pomogła reszta flaszek przeznaczonych na weekend... choć Mazzi miała niepokojące wrażenie, że bez nich obiecałby to samo.



 
Driada jest offline  
Stary 01-02-2019, 04:28   #45
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - Noc w muzeum

2054.09.10 - wieczór; czwartek; ciepło; pochmurnie; Sioux Falls, muzeum miejskie



Kołowrót miejsc, twarzy, emocji przewalił się przez kilka ostatnich godzin czwartkowego dnia. Starsza sierżant saperów zostawiła za plecami milczącą toaletę i jeszcze raz wróciła do 3-ki. - I co? Dalej się łamie nie? No mówiłem. - “Rambo” przywitał ją zdecydowanie bardziej przyjaźnie. Teraz miała wrażenie, że zdaje sobie sprawę w jakim stanie jest Daniel i po prostu usiłuje jakoś wziąć to z humorem. Ale obiecał, że będzie miał oko na kaprala Dakota Rangers.

Okularnica za to wydawała się być w stanie jakiegoś nieżycia gdy spotkały się ponownie na korytarzu. - No nareszcie! - wychrypiała z wyraźną ulgą jakby wreszcie doczekała się końca wyroku. Nawet ją to ucieszyło bo się uśmiechnęła z ulgą i satysfakcją. Ale chyba domyśliła się co zaszło między Księżniczką a kłopotliwym pacjentem. Na pocieszenie pocałowała ją w usta zanim ruszyły ze szpitalnego parkingu. - A ty umiesz prowadzić Księżniczko? - zapytała wyjeżdżając na ulicę. Po drodze dopytywała się jak jej zszedł dzień. Samochodem do domu wcale nie było tak daleko, może kwadrans ale pewnie mniej.

Okularnica mimo zmęczenia zbystrzała gdy w domu powitała ich pustka i cisza. Przyśpieszyła kroku i szybko zlustrowała wszystkie pomieszczenia szukając blondyny. Na szczęście Amelia miała na tyle przytomności w głowie, że zostawiła im kartkę.


Cytat:
Pojechałam z Jack’iem do domu. Jak się uda to potem lody. Amy ;*



- No ciekawe jak im to wyjdzie. - pielęgniarka uśmiechnęła się z wyraźną ulgą i sympatią odkładając z powrotem kartkę na stół. - Ale teraz Księżniczko idę się zdrzemnąć. Jak się nie obudzę sama to obudź mnie o 19-tej. - pokazała na działający zegar wedle którego miały do tej 19-tej trochę ponad dwie godziny. Potem podeszła do Lami i pocałowała ją szybko i krótko w usta. - No wreszcie same. Ale wybacz, stara Betty do żadnych zabaw się teraz nie nadaje. Aż nie mogę uwierzyć! Mam cię od weekendu i jeszcze ani razu nie zdołałam cię wykorzystać! - powiedziała tak zżymając się pół żartem a pół serio. I powędrowała do swojej sypialni nie tracąc czasu na nic innego. A Lamia dostała w spadku całą resztę pustego mieszkania.

Ale długo nie była sama. Najpierw był chrobot klucza w drzwiach a potem wróciła blondi ze swoim nowym kolegą. Ten znów się trochę stropił widząc kogoś jeszcze ale chyba i tak nieporównywalnie mniej niż wczoraj. Amy zaś już zdążyła oswoić się na tyle, że zachowywała się swobodnie i względem niego i mieszkania. Pomogła Jack’owi otwierając drzwi i na chwilę oboje zniknęli w jej sypialni. Szybko pobiegła do kuchni gdzie zapakowała swojemu nowemu koledzę kawałek upieczonego wczoraj ciasta. I sądząc z rozmowy Jack obawiał się, że i tak się spóźni na drugą turę więc spieszył się jak cholera, nie chciał zostać ani na kawę, ciasto ani nic innego. Ale wydawało się, że rozstają się z blondyną na pogodnej stopie. Gdy Amy zamknęła za nim drzwi chwilę stała o nie oparta. A potem wydała z siebie cichy pisk radości i podbiegła do Mazzi rzucając się jej na szyję.

- Oh Lamia! To było genialne z tymi lodami! Zgodził się i pojechaliśmy tam! - zapiszczała z dzikiej radości pod wpływem impulsu całując Lamię w policzek. Ale zaraz ją puściła bo pobiegła na balkon aby pomachać mu na pożegnanie a potem wreszcie na dłużej wróciła do living roomu. Tam, na kanapie Lamia usłyszał bardzo podekscytowaną ale i chaotyczną opowieść co się działo odkąd się rozstały. Blondyna żeby się czymś zająć zrobiła obiad, przy okazji pytając czy go znalazły i jadły no i czy znalazły kartkę. Potem okazało się najlepsze czyli Jack wbrew obawom jednak przyjechał. Pojechali do niej gdzie sądząc z opisu pewnie robili to samo co wczoraj z Ramsey’em ale tym razem blondynce to chyba kojarzyło się bardziej ekscytująco. Zwłaszcza, że poprosiła Jack’a aby pojechali do lodziarni i zgodził się! No ale już się spieszył więc chociaż sam stał w kolejce i kupił im lody to już nie mieli czasu siedzieć i jedli przez drogę, w samochodzie. Ale sądząc z barwy i emocji opowiadania dla blondyny było to jak darmowy wstęp do najlepszych kasyn w Vegas. No i w dodatko jutro też zgodził się przyjechać.

Dopiero gdy blondynka się wygadała to chyba zorientowała się, że nie wypada gadać tylko o sobie więc zaczęła indagować Lamię jak jej zszedł dzień odkąd się rozstały i jak wyszło w Domu Weterana, na kogo trafiła i w ogóle czy tam wraca i czy dawno wróciła. I jak się czuje bo rano wyglądała niespecjalnie ale teraz o wiele lepiej. W każdym razie Mazzi też zyskała okazję by się wygadać czy po prostu odpocząć w świętym spokoju. Amelia nawet zaproponowała, że jak Lamia chce to też może się położyć a ona ją obudzi kiedy będzie chciała. Ale ta 19 zrobiła się strasznie szybko.

- Za stara się robię na takie imprezy. - pierwszy kontakt z Betty nie był zbyt zachęcający. Ale okularnica zaskakująco szybko się ogarnęła. Znowu dało o sobie znać jej umiejętność zorganizowania czasu i przestrzeni tak sobie jak i innym. Szybka kąpiel, szybkie przebranie się, szybka obiadokolacja, szybki makijaż i jeszcze przed 20 były gotowe do wyjścia. Amelia życzyła im udanej zabawy i obiecała być grzeczna. W zamian poprosiła o autograf Claudio.

- Oczywiście gołąbeczko. - gospodyni uśmiechnęła się ciepło i pocałowała na pożegnanie blondynkę w policzek niczym najtroskliwsza przyjaciółka, starsza siostra i dobra ciotka w jednym.


---



- Mam nadzieję, że prywatnie nie okaże się nudziarzem. Jakby co to zawijamy się bo ja mam na rano do pracy a ciebie muszę odwieźć do Domu Weterana. - Betty posłała Lamii ironiczny uśmieszek zawczasu uzgadniając plan ewakuacji. Chwilę chyba rzeczywiście martwiła się czy wytrzyma tyle siedzieć po takiej szalonej ostatniej nocy i perspektywą porannego wstawania.

- I jeszcze jedno Księżniczko. - powiedziała do pasażerki gdy przejechały pod wiaduktem głównej osi komunikacyjnej miasta ze wschód - zachód. - Zarezerwuj sobie niedzielę. Ja mam wolne. Więc w niedzielę jesteś moja. Rozumiemy się? - spojrzała przez swoje okulary niby z ironicznym uśmieszkiem ale jednak pod tą łagodną maską kryło się zdecydowanie. - Muszę cię przecież w końcu zapoznać z moim królem i całą resztą dworu. No nie może tak być, że cały tydzień się migasz i gdzieś włóczysz a dla swojej łaskawej pani to nie masz czasu. Będę zmuszona cię z tego rozliczyć w tą niedziele. Takie zachowanie nie może być tolerowane Księżniczko. - kierowca o kasztanowych włosach płynnie przeszła w ton wymagającej nauczycielki czy srogiej guwernantki wobec krnąbrnej wychowanki. Brzmiało tak na poważnie. Tylko jak już trochę się znało tą surową siostrę przełożoną tak prywatnie czy wręcz intymnie to można było doczytać ten erotyczny podtekst który ją samą też niesamowicie kręcił.

Ale jeszcze kilka zakrętów i dojechały na miejsce. A przynajmniej Betty zaparkowała przy drodze. Lamia mętnie się orientowała, że dość długo jechały jak do szpitala gdzie pracowała okularnica ale potem zamiast skręcić pojechały dalej prosto. I samochodem to niezbyt daleko. Ulica miała wygląd całkiem przyjemnie utrzymanej alei. Niewiele się tu chyba zmieniło od czasów sprzed wojny. Dalej ulicę od chodnika dzielił pas trawnika z zasadzonymi rozłożystymi drzewami jakie dawały przyjemny cień. Mimo, że to było końcówka dnia i Słońce nie dość, że już przymierzało się aby zajść to jeszcze na niebie pokazały się chmury powoli wypełniając nieboskłon to i tak było tak ciepło, że można było swobodnie chodzić ubranym na krótko i lekko.

- To chyba tu… albo tu… - Betty zatrzymała się po wyjściu z samochodu. Niepewnie wskazała na budynek po jednej stronie drogi. A potem odwróciła się i na przeciwny. Oba wyglądały na ładne i zadbane tak budynki jak i trawa i widoczne krzaki przed piętrowymi budynkami.

- Panie kogoś szukają? - w jednym z domów drzwi frontowe się otworzyły i ukazał się w nich sympatycznie uśmiechnięty komik który wybawił swoich gości z opresji.





Claudio Esteban przywitał się ze swoimi gośćmi jak na dżentelmena przystało. Poczekał aż wejdą, pozwolił im skorzystać z wieszaka jeśli miały coś do zostawienia a potem zaprosił je na salony. I to rzeczywiście salony bo na parterze dominował klimat ciemnego, starego ale zadbanego drewna, czystości ale nie sterylności a kominek w którym palił sie symboliczny ogień nadawał dodatkowego domowego klimatu. Nie było potrzeby palić bo było wystarczająco ciepło ale za to kominek razem z rozstawionymi tam i tu świecami nadawał przyjemnego ciepła. Tym bardziej było to wyczuwalne, że dzień zachodził i wewnątrz domu robiło się coraz ciemniej a więc łuna od świec i kominka wydawały się być coraz wyraźniejsze.





- To czego się moje drogie napijecie? - zapytał otwierając barek który był zaopatrzony tak jak na czołowego komika w mieście wypadało.

- Nie wiedziałam, że kabaret to taki dochodowy interes. - zauważyła z przekąsem Betty siadając wygodnie na krześle i odbierając od gospodarza swój kieliszek. Zakreśliła trzymanym szkłem wnętrze pomieszczenia. Komik powiódł za jej ruchem spojrzeniem i pokiwał głową.

- Niestety to nie jest moje. Jestem tutaj tylko kustoszem na garnuszku ratusza. - odpowiedział skromnie podając drugi kieliszek drugiemu gościowi. Usiadł z własnym i chwilę opowiadał jak to ratusz zaproponował “Hecy” ten dom jako miejsce oficjalnej siedziby i w zamian za opiekę nad tym muzeum. Bo kiedyś to było lokalne muzeum. Nadal mogło spełniać takie funkcje chociaż eksponaty przez ostatnie dekady nieco się zmieniły. No i raczej od okazji do okazji zdarzało się aby ktoś z kabareciarzy robił za przewodnika. Za to zwykle tutaj właśnie mieli próby i ćwiczyli przed występami bo było odpowiednio dużo miejsca aby pomieścić całą czwórkę, wystarczająco dyskretnie aby nikt wścibski się tu nie kręcił i nie przeszkadzał no i właśnie mieli tutaj spokój. No ale akurat dzisiejszego wieczoru niestety z całego składu była tylko jego skromna osoba.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-02-2019, 02:43   #46
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4IOXgamaOLI[/MEDIA]

Popołudnie okazało się nie tak spieprzone jak Lamia się z początku obawiała. Mimo paskudnego samopoczucia po ostatnim spotkaniu z Danielem, późniejszej jazdy samochodem z przyklejonym do twarzy uśmiechem, wybuch entuzjazmu po powrocie Amy prawie zwalał z nóg, tym razem pozytywnie. Sierżant przestała żałować że dom ze śpiącą w najlepsze Betty przestał być cichym, spokojnym azylem. Radość i blask bijący od szczęśliwej blondynki odbijały się refleksem i na tej drugiej, poważniejszej twarzy… z mało poważnym ręcznikowym turbanem u góry. Strój też brunetka miała na razie mało wyjściowy, jak to z ręcznikami bywa, lecz ciągle przecież miała czas.

Siedziała kurtuazyjnie za stołem, popijając herbatę i obserwując krzątaninę pary gołąbków, późniejsze wyjście Jacka, a potem wybuch radości przyjaciółki.
- Powiedz… nie było przypadkiem w lodziarni tego kapitana Thunderbolts? - spytała gdy zapanowała wreszcie cisza, a ona zdjęła ręcznik z głowy aby zacząć powoli rozczesywać włosy - Jack to miły chłopak, jutro też będzie ci pomagał?

- No!
- blondynka entuzjastycznie pokiwała głową równie żywo się do tego uśmiechając. Ta radość zdawała się przysłaniać nawet jej gruby opatrunek który rozciągał się na pół jej twarzy a teraz jakoś wydawał się mniejszy i cieńszy przykryty entuzjastycznym zachowaniem cichej zazwyczaj dziewczyny.
- To znaczy tak powiedział. Że przyjedzie. Mam nadzieję. - blondynka trochę się opanowała i z lekkim zawstydzeniem założyła jeden z blond loków za ucho. Ale zdradzał ją uśmiech i spojrzenie, że była przy wielkiej nadziei w związku z jutrzejszym spotkaniem z Jack’iem.

- A tamtych żołnierzy co tam byli nie widziałam. No ale wiesz, nie rozglądałam się za bardzo. Ale na pewno nie było tego ich łazika bo bym na pewno zauważyła. I na szczęście nie było tych wstręciuchów z MP. - Amy chciała pomóc jak mogła więc odpowiedziała na pytanie o komandosów z Thunderbolts a zwłaszcza ich dowódcę. Zapewne słabo orientowała się kto jest kto w wojskowej braci ale taki łazik jaki mieli ludzie kapitana rzeczywiście rzucał się w oczy, nawet dla blond laika. Tylko tych z MP widocznie Amelia nie wspominała miło i rada była, że ich nie spotkali.

Widać nie tylko wojskowi nie przepadali za Żandarmerią, szczególnie dwoma empi z “18tki”. Nic dziwnego, rzadko się trafiało na podobnych fiutów… a może całkiem często, Mazzi nie pamiętała. Za to zdarzenia wczorajszego wypadu wciąż były świeże. Oczywiście najbardziej te na koniec przy stole wśród weteranów.
- Dobra, mów co gadał - skupiła uwagę na młodym, zachęcająco puszczając blondynie szeroki uśmiech - Gdzie pracuje, jest stąd? Tylko nie mów że mieszka z mamą… ale z drugiej strony przynajmniej będzie czysty. - zaśmiała się - Jutro.... to może ZOO?

- Tak, mieszka z mamą. Znaczy z całą rodziną. Nie tak daleko jak się ma samochód. A pracuje w hurtowni, właściwie w magazynie. Taka firma spedytorska, zostawiają tam na przechowanie różne towary zanim odbiorą je sami albo ktoś inny.
- sądząc po tym jak mówiła Amelia to uznawała to raczej za zaletę nowego znajomego niż wadę. Na oko wydawał się nieźle wpisywać w schemat spokojnego sąsiada zza rogu jacy pewnie przeważali w tym mieście.

- A do ZOO… - blondynka zastanowiła się. Zastanowiła jeszcze chwilę. Pomogła sobie w namyśle krzywiąc buzię i w końcu westchnęła. - Niiee… za daleko. A jeszcze trzeba by coś tam pozwiedzać to już w ogóle… Może w weekend? Myślisz, że by się zgodził? Czy wolałby coś innego? - dziewczyna spojrzała przytomniej na kumpelę testując na niej sensowność tej propozycji.

Rodzinny, z odpowiedzialną pracą, własnym samochodem i jeszcze dobrymi manierami… gdzie się niby tacy uchowali na tym popapranym świecie?
- Myślę że jeśli go poprosisz to z chęcią pójdzie - odparła rozplątując włosy palcami, dzieląc je przy okazji na trzy grube pasma - Nie ważne gdzie, byle z tobą… ZOO jest w porządku, neutralne. Chyba że chcesz go zabrać w sobotę na koncert RB i jego szarpidrutów - popatrzyła na nią z powagą - Wtedy będę mogła się upić jak zwierze… jeśli mi obieca że cię odstawi do domu w jednym kawałku. Spanie w rowach opanowałam do perfekcji - parsknęła - Tobie lepiej będzie w ciepłym, suchym łóżku. Mówił gdzie tak pędził wczoraj zanim go zdybałyśmy? No! i najważniejsze - zrobiła krótką przerwę zanim dokończyła - Mówił coś o Betty i o mnie?

- Tak myślisz? Że się zgodzi? Jej, tak bym chciała!
- Amelia rozradowała sie słysząc odpowiedź kumpeli i złożyła na moment dłonie jak do modlitwy chcąc życzyć sobie by ten plan wypalił. - Jeej… Miałam iść z tobą do tego ZOO… - przypomniała sobie i twarz trochę jej posmutniała gdy uderzyły ją wyrzuty sumienia. - Ale możemy pójść jutro! To bym zobaczyła co tam jest to już w weekend bym wiedziała gdzie chcę iść! - zaproponowała od razu z entuzjazmem nie chcąc wyłamywać się z obietnicy jaką dała kumpeli.

- A w sobotę ten koncert jest wieczorem… ooo… a może zaprosić go na koncert? Chociaż nie wiem czy lubi… właściwie to ja nie znam się na tym punku to nie wiem czy lubię… no i chyba niezbyt brać chłopaka na babski wieczór nie? - blondynka stropiła się znowu gdy okazało się, że weekend niesie znowu tyle opcji, że trudno to jakoś pogodzić aby wszyscy byli zadowoleni.

- Na pewno się zgodzi - zapewniła blondynkę szczerze, bo nie widziała innej opcji i machnęła ręką - Mną się nie przejmuj, ogarnę się i poprzenoszę bajzel do siebie jutro. Niewiele tego… no ale zawsze coś - wzruszyła ramionami - Całkiem sympatycznych mam współlokatorów, dostałam całe dwie półki we wspólnej szafie. Szczyt luksusu - zaśmiała się cicho, zerkając z ukosa na okno - Nie wiem czy to dobry pomysł żebym chodziła z tobą gdzieś gdzie jest dużo ludzi i niebezpieczne zwierzęta. Widziałaś… że mi odwala. Nie zrobię ci krzywdy… - westchnęła, kręcąc głową - Ale mogę narobić kłopotów.

- A no tak! Przecież byłaś w Domu. I co? Fajni są? Na kogo trafiłaś? Jak tam jest?
- teraz blondynka dała się ponieść ciekawości i dopytywała się Lamii o relacje z wyprawy do Domu Weterana. - I daj spokój, jaki kłopot? Zresztą obiecałam ci, że pojedziemy do tego ZOO. To jutro możemy się umówić. Ja przyjadę do ciebie albo ty do mnie. Albo umówimy się gdzieś na mieście. - blondyna nie chciała zostawić kumpeli samej ani nie spychać jej gdzieś na poboczny tor. Złapała ją za dłoń i uścisnęła mocno na znak przyjaźni i szczerych intencji.

Zwykły dotyk, niby nic szczególnego. Niósł jednak ciepłą otuchę, tak samo jak niewymuszony uśmiech. Prosty, jasny przekaz od kogoś kto nie chciał jej przelecieć ani wykorzystać, po prostu ciesząc się że jest. Saper od razu łatwiej zaczęło się oddychać.
- Ty wpadnij do mnie, sama się przekonasz co i jak - oddała uścisk, potem wróciła do czesania włosów - Mieszkam na pierwszym piętrze bloku C, pod 69. Dawny akademik, pokój przedzielony płytami żeby zrobić cztery trumny. W jednej mieszka Carol, dziewczyna z łączności. W pozostałych dwóch Chris i Rich. Jeden z pancernych, drugi od ciężkiego sprzętu… nie pozabijamy się, są swoi. Poza tym Chris niezła dupa - wyszczerzyła się nagle całkiem niewinnie - Rich za to jest zabawny. Carol nimi dyryguje… właśnie - nagle pstryknęła palcami - Jakbyś znalazła dziś wieczorem chwilę, mogła bym cię prosić o upieczenie czegoś? Tobie to lepiej wychodzi.

- Upiec coś? Ale co? Jakieś ciasto? A na kiedy byś chciała? I jakie? -
propozycja Lamii dość mocno zaabsorbowała blondynę. Chociaż to co jej mówiła o swoim nowym lokum traktowała lekko i na dobrą monetę ciesząc się szczęściem kumpeli więc uśmiechała się łagodnie i potakiwała głową. Zachichotała w typowo dziewczęcy sposób gdy usłyszała opinię sierżant o swoich nowych kolegach z pokoju. Dopiero kwestia wypieków ją zaskoczyła na tyle, że widocznie wzięła to jak najbardziej dosłownie i poważnie.

- I wpaść do ciebie? A tam można przychodzić jak się tam nie mieszka? Ale możemy się jakoś umówić. - wróciła na chwilę do tego co przed chwilą proponowała kumpela.

- Można nas odwiedzać, grunt aby o północy być w pokoju i własnym barłogu. Wtedy nas liczą - Mazzi wyjaśniła co i jak - To nie pierdel, ani psychiatryk, nikt tam nie patrzy co i z kim robimy póki nie ma ciszy nocnej. Chodziło o ciasto, jakiekolwiek. - machnęła ręką na kuchnię - Co zrobisz będzie pysznie. - na więcej nie miały czasu. Z sypialni Betty doszły dźwięki niechętnego i bolesnego, ale jednak przebudzenia do życia. Ogarnięcie się, wyszykowanie i przygotowania do wieczornego drinka skupiły cała uwagę dwójki z trzech obecnych w mieszkaniu kobiet. W końcu nie co dzień dostawało się zaproszenie od najbardziej rozchwytywanego komika w całym pieprzonym Sioux Falls. Należało się odpowiednio nastawić i nastroić. Humory dopisywały, bo jak inaczej?
Życie było piękne, gdy nie musiało się myśleć o wojnie.
Kwaterunek w muzeum wywoływał w Mazzi dość mieszane uczucia. Gdyby ona miała wybór chyba wolałaby kostnicę, albo dom pogrzebowy, ewentualnie stare więzienie czy piwnicę. Muzea były… zbyt dziwne. Echa dawnych czasów, wycięte i wklejone w cztery ściany aby pasowały do czegoś, co żyjący kiedyś ludzie mieli w głowach. Atrapa pokazująca sposób ich spędzania czasu, odpoczynku, pracy. Antyki, polerowane drewno, ciężkie meble i zapach kurzu, choć cała okolica lśniła zadbana, wypucowana.

Oczywiście sierżant ogarniała jaki to prestiż - móc żyć na co dzień w tym miejscu, wśród tylu pięknych przedmiotów. Mieszkać w dobrej dzielnicy z pieprzonym żywopłotem między uliczkami… mieć światło elektryczne pewnie w każdym pokoju i odkurzony dywan…
- Wschodnia Europa - brunetka mruknęła średnio obecnie, wpatrując się w tańczący na kominku ogień. Stała przed nim, obracając powoli w dłoni szklankę pełną bursztynowego bourbona. Wypindrzona, w odświętnej kiecce, sama przypominała relikt przeszłości.
- Źle masz dywan - potrząsnęła głową i obróciła uśmiechniętą twarz do gospodarza, pokazując ruchem głowy na wzorzystą plamę na podłodze. Drugie machnięcie pokazało bok pomieszczenia - Powinien być na ścianie, jak we wschodniej Europie.

- Być może. Nie odpowiadam za wystrój wnętrz tylko z nich korzystam. - komik odpowiedział po chwili gdy przyjrzał się ścianie, dywanowi na jakie wskazywała Lamia i odezwał się gdy spojrzał znowu na nią. - Znasz się na tym? Na stylach ze Starego Kontynentu? - zapytał zaciekawiony tym wątkiem.

Mazzi zamyśliła się, pociągając ze szklanki homeopatyczne ilości alkoholu. Nie wypadało narąbać się zanim minie choćby godzina gościny.
- Powiedz, gdybym znała się na architekturze i dekorowaniu wnętrz w stylach Starego Kontynentu… trafiłabym na Front, prosto pod bomby? - tym razem ona spojrzała zaciekawiona na komika - Wiem że dywany powinny być na ścianach. To już coś… powiedz, gdzie w takim razie mieszkasz lub mieszkałeś przed byciem kustoszem w tym szykownym, zimnym miejscu?

- W tanim motelu. - odparł aktor komediowy z takim szczerym i dumnym uśmiechem jakby oznajmiał, że mieszkał w najlepszych hotelach tego miasta albo i świata. Prozaiczna treść tak bardzo kontrastowała z wyszukaną formą, że Betty roześmiała się jak z dobrego kawału. Claudio też się uśmiechał sympatycznie. Ale wrócił do pytania starszej sierżant.

- Jedno nie przeczy drugiemu. Tego typu wiedzę, bystry obserwator mógłby nawet zapamiętać z jakiegoś starego filmu czy gazety. Mogłaś nawet to od kogoś usłyszeć jako anegdotę. Samo w sobie o niczym to jeszcze nie świadczy ani nie przesądza. A przy okazji jak zdrowie? Wyszłaś już ze szpitala? - Claudio rozsiadł się wygodnie na fotelu wyciągając nogi obute w kapcie w stronę kominka. Na zewnątrz zachodziło Słońce i robił się już półmrok. Dlatego światło ze świec i kominka zaczynało odznaczać się coraz wyraźniej w miarę jak te na zewnątrz słabło. Aktor siedział ubrany elegancko ale swobodnie jakby nie chciał straszyć oficjalnym stylem w jakim pokazywał się na scenie czy publicznie. Był w letnich, wygodnych spodniach jakie pewnie mógłby równie dobrze ubrać i do marynarki. Marynarki ani krawata nie miał, siedział w samej koszuli z długimi rękawami co wyglądało dość elegancko ale i bez oficjalnego dress code.

- Pytasz, bo masz zamiar pchnąć mnie nożem do otwierania korespondencji pod żebra? - odbiła pytaniem, podchodząc powoli do jego fotela, obchodząc go równie niespiesznie - A może pytanie ma podłoże służbowe? - Przechodząc z tyłu przesuwała opuszkami palców po górnej krawędzi mebla i ramionach komika przy okazji - W końcu chciałeś zaproponować mi pracę - nachyliła się, szepcząc mu prosto do ucha aby mógł poczuć ciepło jej oddechu na skórze - Chyba że to też był dowcip i skecz - wyprostowała się, wracając przed front i przysiadła na podłokietniku, twarzą do mężczyzny.

- Wypisali mnie wczoraj, gdybyś był przypadkiem w okolicy zapraszam. C-1-69… o ile będę u siebie chętnie cię ugoszczę. Co prawda metraż nie powala, nie da się też liczyć na równie wysublimowane estetycznie wnętrze - powiodła dłonią ze szklanką wokoło - Ale za to sprężyny w łóżku nie skrzypią. Mam też całkiem niezłą tapetę i zasłony. Niepopalone - zabujała brwiami - Pluskwy dopiero znoszę, ale w swoim czasie będzie ich tyle co moli u ciebie.

Claudio patrzył z zainteresowaniem na to co mówi i robi jego ciemnowłosy gość. Słuchał, uśmiechał się ale wydawał się być zrelaksowany i rozbawiony. - Ciekawe, że połączyła zaproszenie do siebie ze sprężynami w łóżku prawda? - komik niby dyskretnie szepnął do Betty ale w tych warunkach i tak dało się to wszystko słyszeć.

- Ona tak ma. Jej wszystko kojarzy się z łóżkiem. Tylko niekoniecznie ze spaniem w łóżku. - Betty płynnie odbiła piłeczkę rewanżując się podobnym tonem i patrząc z lubością na swoją Księżniczkę ubraną w krótką, “małą czarną”. Sama przyszła w luźnej, letniej szarej sukience w duże, białe kwiaty. Ten lekki zestaw zapewniał przewiewność i swobodę ruchów.

- Bardzo interesujące. - aktor pokiwał głową uprzejmie przyjmując do wiadomości informację od Betty i z ciekawością przyglądając się Mazzi. - A praca no czemu nie? Na początek ktoś mógłby wystąpić z nami na gościnnych występach. A co dalej to kto wie? Zależy jak wyjdzie. Jak ci się podobał wczorajszy występ? Widziałabyś siebie po drugiej stronie widowni? - Claudio pytał jakby naprawdę nie odrzucał możliwości wspólnych występów z nową koleżanką w zespole.

- I kto tu ma niestosowne myśli - sierżant przewróciła oczami tak aby pozostała dwójka widziała, do tego przyłożyła dłoń do urażonej piersi. Zaraz też przybrała minę skrzywdzonej niewinności ,oskarżonej o niecne bezeceństwa. Całkowicie bezpodstawnie rzecz jasna.
- Mówię o łóżku, bo mam tam łóżko - odpowiedziała nadąsanym tonem, wydymając usta w sfochany dziobek - I szafkę. Parapet…. a od kiedy łóżko jest od spania, co? - popatrzyła na kasztankę wciąż z tym samym wyrazem twarzy. Westchnęła i spojrzała na komika - Występ się podobał, późniejsza improwizacja również. Nawet, nawet. Pełne 8 na 10, szczególnie z tyłu - pokiwała mądrze głową coś obcinając go wzrokiem jak szacowany towar na bazarze - Chcesz mnie przetestować? Chętnie, o ile masz już przygotowany skecz z kajdankami.

- Skecz z kajdankami? - Claudio powtórzył propozycję i przygryzł lekko wargę zastanawiając się chwilę. A może tak tylko chciał pogłębić napięcie ale chociaż w przypadku Betty wydawało się, że osiągnął zamierzony efekt bo popatrzyła nie niego z oczekującym zaciekawieniem. - Tak, mam jakiś skecz z kajdankami. - komik uśmiechnął się rozkładając lekko ramiona a potem wstał. Poszedł w kierunku wyjścia kierując się ku wieszakom jakie były tam zamocowane a okularnica popatrzyła na Lamię i wzruszyła ramionami na znak, że nie wie czego się spodziewać ale jest ciekawa co ten komediant znów wymyślił.

Claudio wrócił trzymając w dłoniach jakiś szal.
- To która chce być skuwana a która skuwająca? - zapytał z niewinnym uśmieszkiem.

- To ja wolę skuwać! - Betty zgłosiła się chętnie jako pierwsza i wstała ochoczo ze swojego miejsca.

- Dobrze. W takim razie Księżniczko pozwól, że użyjemy na tobie tego rekwizytu. - zapowiedział aktor i podszedł do Lamii. Złapał ją tak, że musiała skrzyżować przed sobą ręcę a potem symbolicznie obwiązał te nadgarstki tym szalikiem jaki dotąd trzymał. Teraz symbolicznie i na warunki improwizacji można było uznać, że Mazzi ma skute czy raczej związane ręce.

- Teraz ty, Betty. Złapiesz ją za ramię. Tak jak byś prowadziła niesforne dziecko czy tam pacjenta. I tak wyjdziesz na scenę. Umówmy się, że tu, przy kominku jest scena. - Claudio chociaż mówił lekko to jednak brzmiało poważnie, że naprawdę tłumaczy jak wykonać ten skecz. Złapał za saperskie odkryte sukienką ramię i podszedł do schodów tłumacząc co obydwie mają robić. Nietrudno było sobie wyobrazić, że schody symbolizowały jakieś zaplecze sceny skąd obie powinny wyjść na scenę właśnie. A scenę symbolizowała bezpośrednia okolica kominka gdzie dotąd siedzieli.

- Ja będę siedział tutaj. - wskazał na swoje krzesło na którym wcześniej siedział. - Ty zaś przyprowadzisz Księżniczkę na scenę… - pokazał jeszcze raz ruch jaki powinny wykonać od schodów do kominka. Było dość blisko, ledwo kilka kroków. - … i wtedy zatrzymujecie się i krzyczysz. Z taką pretensją, żalą i skargą. Jakbyś chciała poskarżyć się na straszne bezeceństwa. - komik tłumaczył łagodnie i wyraźnie więc nie było trudno zrozumieć o co mu chodzi.

- Ależ Claudio, ja się nigdy nie skarżę na żadne bezeceństwa. - Betty wtrąciła się w jego wywód mówiąc z przekąsem.

- Nie wątpię. Ale to rola na potrzeby skeczu. - komik również uśmiechnął się ze zrozumieniem ale jednak wrócił z dyskusją na właściwe tory. - Więc zatrzymujecie się i ty zaczynasz się skarżyć. Jakie wyuzdane i niemoralne jest zachowanie Księżniczki.

- To znaczy jak bardzo jest niegrzeczną dziewczynką jaką trzeba zdyscyplinować? - Betty popatrzyła wesoło na stojącą obok “związaną” Lamię jakby ten akurat motyw był jej dobrze znany i lubiany.

- O, właśnie o coś takiego chodzi. - Claudio pokiwał energicznie głową na znak aprobaty.

- No to chyba nie powinno być trudne. - kobieta w szarej sukience roześmiała się wesoło gdy przygotowania do skeczy zaczęły ją naprawdę wciągać i bawić bardziej niż się z początku spodziewała.

- Świetnie. A na sam koniec, jak na ostateczny dowód złapiesz ją za rekę i podniesiesz jej ramiona wysoko do góry. Tak aby pokazać widowni te więzy. I powiesz, że ona tak sama chciała i że to trzeba leczyć. A w ogóle to ja gram w tym skeczu doktora więc zwracajcie się do mnie per “panie doktorze”. - Claudio wyjaśnił na czym polega ten etap skeczu i Betty pokiwała głową na znak zgody i zrozumienia.

- Od ilu lat przewidujesz ten skecz? - sierżant przybrała niewinną minę, podchodząc kołyszącym krokiem do komika i patrząc mu w oczy z oddaniem i czułością, jakby patrzyła na objawione ziszczenie wszelkich marzeń tuż obok siebie, na wyciągnięcie ręki - Mam być… przestraszona? - spytała robiąc jeszcze jeden krok do przodu - Rozkojarzona? Czy… niegrzeczna - stanęła na palcach żeby móc wyszeptać mu prosto w uśmiechnięte usta - … panie doktorze?

- Nadąsana jak już. Jak na przemądrzałą, niegrzeczną pannicę wypadało. - Claudio odpowiedział z nienaganną manierą i dopasowanym do tego uśmiechem. - A teraz… - wskazał na schody dając znać, że czas zacząć próbę. Betty więc ochoczo wzięła swoją byłą pacjentkę za łokieć i z taką wprawą jakby szpitalna praktyka dała jej okazję wielokrotnie przetrenować ten manewr. Wróciły do schodów a w tym czasie Claudio wrócił na swoje miejsce na krześle.

Betty wczuła się w rolę. Te kilka kroków jakie dzieliło je od strefy kominkowej gdzie umownie zaczynała się scena, przeszła energicznym krokiem więc można było odczuć, że wpada tam jak burza. I z werwą przytargała za łokieć skrępowaną szalem drobniejszą kobietę.

- Panie doktorze! - okularnica zawołała “z progu” zatrzymując się jak żywe wcielenie furii. Claudio też umiał odegrać swoją rolę.

- Co się stało?! - poderwał się zaalarmowany takim gwałtownym wtargnięciem. Z twarzy i sylwetki był wyraz zaniepokojenia tym nagłym przypadkiem.

- Niech ją pan wyleczy! - pielęgniarka potrząsnęła trzymanym ramieniem Lamii i mówiła jakby nadal była w szpitalu i odgrywała jakąś z tamtych ról.

- Z czego? - komik odgrywający lekarza zapytał już nieco spokojniej i ostrożniej zaczynając wywiad z pacjentem i jego opiekunem.

- Z tego! Zobaczy pan co sobie zrobiła! - zawołała tonem szczerego oburzenia opiekunka o kasztanowych włosach wysoko unosząc skrępowane ramiona Lamii aby wyraźnie było widać więzy na jej nadgarstkach. - A to jeszcze nie wszystko! Pan doktor wie jak ona się zachowuje?! - pielęgniarka prawie krzyczała ale jednak pod tą grozą i złością gdzieś w kącikach ust i na dnie, pod okularami, dało się wyczuć, że bawi się przednie.

- No jak? - Claudio zapytał już całkiem spokojnie i nawet jakby z mieszaniną obawy i zaciekawienia co za straszne rzeczy i oskarżenia teraz usłyszy.

- No ona lubi wszystko! I ze wszystkimi! W każdej pozycji i zestawie! I nie patrzy w ogóle czy mężczyzna czy kobieta! O! Taka jest! O! - Betty puściła ramię Lamii i pokazała ją oskarżycielskim palcem jakby wskazywała cel do ukamienowania. Ale coraz słabiej panowała nad mimiką i chociaż w głosie nadal brzmiało szczere, srogie oburzenie to na twarzy coraz wyraźniej przebijało się rozbawienie.

- Ależ proszę pani! Tego nie można tak zostawić! - komik jako lekarz wypadał wybornie. Zabrzmiał z równym oburzeniem jakby od ręki miał zacząć naprawiać zło. - Szybko! Igła! Strzykawka! Szybko! - zawołał gdzieś w bok jakby wzywał kogoś z personelu aby przyniesiono mu potrzebny sprzęt.

- Dostanie jakieś lekarstwo? - Betty trochę wyszła z roli bo stanęła dość biernie obok Lamii i patrzyła naprawdę zaciekawiona co teraz się stanie.

- Lekarstwo?! No co pani?! Tego nie można leczyć! To trzeba pobrać próbki i rozpropagować na resztę populacji! No gdzie ta strzykawka?! - doktor odpowiedział w zapaleniu jakby trafił mu się jakiś skrajnie rzadki przypadek dzięki któremu może uratować nie wiadomo ile istnień ludzkich. Znów zawołał gdzieś w bok ale Betty już klaskała w ręce i śmiała się do rozpuku. Więc on też łagodnie się uśmiechnął i skłonił lekko w podziękowaniu za uznanie.

Mina Mazzi przeszła z nadąsanej w rozbawioną. Pokręciła głową patrząc to na komika to na pielęgniarkę, aż wreszcie też zachichotała.
- Serum szczęścia? I kto niby ma dostać pierwszą dawkę? - spytała unosząc brew i oparła się policzkiem o ramię Betty - Siostro, czy już możemy wrócić do kąpieli i rekonwalescencji? Poza tym skecz miał być tylko w kajdankach - wzruszyła ramionami robiąc smutny dzióbek i patrząc na komika. Potrząsnęła związanymi rękami - A skoro wreszcie zaczęliśmy rozmawiać poważnie, co dalej?

- Dalej? To ja bym chciał wiedzieć co dalej. Jak Księżniczko się widzisz na scenie? - Claudio schylił się po swój kieliszek by zaraz wrócić do pionu i popatrzeć wyczekująco na swojego gościa. Mówił i patrzył tak jakby naprawdę rozważał taką opcję.

- Bierz, bierz tą fuchę, widzisz, ja jestem stara to już mnie nawet nie zapyta czy ja bym chciała fuchę na scenie. Tylko jak zwykle miejsce w świetle reflektorów jest tylko dla tych młodych i pięknych. - okularnica udała, że się obraża kiwając do tego głową i gestykulując do tego w podobny sposób.

- W żadnym wypadku! Tylko za każdym razem jak się ciebie o to samo pytałem to było… - komik gwałtownie zaprzeczył i popatrzył z komicznym wyrzutem jakby wałkowali to już nie wiadomo ile razy. I chyba wałkowali bo okularnica prawie weszła mu w słowo.

- ...Że nie mogę sobie pozwolić na utratę poważnego wizerunku aby mnie kojarzono z jakimś kabaretem i nie daj Boże z jakimiś żarcikami i śmiechem. Jaka by ze mnie wówczas była wredna baba i sroga siostra przełożona? - wydawało się, że Betty powtórzyła swój koronny argument tak samo jak nie wiadomo ile razy wcześniej bo Claudio uśmiechnął się, pokiwał prawie całkowicie wygoloną głową i upił łyk z kieliszka wracając spojrzeniem do Lamii i czekając na jej odpowiedź.

- Ty tak na serio? - spytała ciągle nie wiedząc co o tym sądzić. Czy to żart, czy poważna propozycja? Przysiadła na oparciu fotela, wpatrując się w tańczący na kominku ogień. Wreszcie westchnęła przeciągle.
- Dlaczego ja? Nic praktycznie o mnie nie wiesz prócz tego, że byłam pacjentką i znam Betty… ale skoro i tak tu zostaję - uśmiechnęła się nagle, podrywając się z miejsca. Stanęła naprzeciwko komika - Jeśli jesteście gotowi na trochę szaleństwa…

- Dlaczego? Powiedzmy, że widzę w tobie ciekawy potencjał. Więc sprawdzam. I myślę, że coś jest na rzeczy. Pytanie jak ty się z tym widzisz i czujesz. - Claudio uśmiechnął się spokojnie i zadarł trochę głowę do góry aby spojrzeć na siedzącą obok kobietę. Betty stała ze dwa kroki dalej i z ciekawością przysłuchiwała się dyskusji.

- Na mnie nie patrz Księżniczko. Ja mam swoją pracę i swój świat. A ty, skoro zostajesz z nami, jakoś musisz ułożyć sobie życie wśród nas. Możesz się wkręcić w ten show biznes, może ci się spodoba a może nie, to poszukasz sobie czegoś innego. Możesz naleźć sobie coś innego i traktować te skecze jako odskocznię a może się wcale w tym nie widzisz to sobie darujmy wszyscy te twoje występowanie. - okularnica rezolutnie dopowiedziała swoje patrząc wesoło na swoją faworytę gdy chyba chciała dodać jej otuchy jakąkolwiek odpowiedź byś nie dała.

- Zgadza się. Nic na siłę. Po prostu jakbyś była zainteresowana to coś pewnie byśmy ci znaleźli. - komik pokiwał głową zgadzając się z opinią pielęgniarki i upił kolejny łyk z kieliszka.

Trawienie informacji zajęło Mazzi coś koło minuty, podczas której patrzyła nieobecnie na ogień w kominku. Nowe życie, nowa droga. Nowy start, czy nie tego właśnie chciała? Już nigdy nie wracać do okopów, ani pod ostrzał tworów Molocha. Zamiast tego czuć, że istnieje, oddycha, a jej serce bije mocno, rozprowadzając endorfiny po całym ciele. Za biurkiem się nie widziała, zawsze dało się odłożyć trochę talonów i otworzyć warsztat… kiedyś, za jakiś czas.
- Jak to wygląda pod kątem godzinowym i wynagrodzenia? - zadała trzeźwiejsze pytanie - Pracujecie wieczorami, co z próbami? Ile razy w tygodniu? Kto was zatrudnia, ile jest osób?

- Sporo pytań. - roześmiał się komik i znów upił łyk z kieliszka. - W zespole jest nasz szóstka. Ale właściwie każdy z nas zajmuje się nie tylko tym. Na przykład ja i Phil prowadzimy audycję w radio. Tantiemy za występy trochę jak z księdzem i tacą czyli co łaska. Czasem a nawet całkiem często występujemy charytatywnie. Tak jak choćby w szpitalu jak sama widziałaś. Generalnie kokosów się nie ma co spodziewać no ale jak widzisz jak człowiek jest ogarnięty i ma głowę na karku to jakoś idzie związać koniec z końcem. - Claudio skromnie uśmiechnął się i skromnym gestem rozłożył ramiona pokazując na wnętrze budynku muzeum w jakim przebywali. Trochę małe to było jak na muzeum i wystrojem łudząco było podobne do prywatnego, bogatego domu. Z drugiej strony komik sam mówił wcześniej, że właścicielem budynku jest miasto a on i reszta trupy jedynie tu rezydują.

- Wszyscy tu pomieszkujecie czy tylko ty? - sierżant zatoczyła palcem kółko - Nie wygląda tak tragicznie, jeśli przymknąć oko - dodała neutralnym tonem, wzruszając do tego ramionami - Chyba można przywyknąć do atłasu i starego dębu. Ciężkich kotar w oknach i kryształowych kieliszków. Co prawda to nie wysokiej klasy błoto z gruzem w taktycznej, wysoko wyspecjalizowanej frontowej ziemiance… - pokiwała smutno głową - Ile razy w tygodniu macie próby? Wiesz Claudio, miewam bardzo - spojrzała na pielęgniarkę uśmiechając sie najniewinniej na świecie - Bardzo napięty grafik, do tego obowiązki, zobowiązania. Przynajmniej raz w tygodniu ktoś musi przynieść Betty kapcie gdy wraca do domu co ciężkiej, katorżniczej wręcz pracy dla dobra społeczeństwa, o jego zdrowiu nie wspominając.

- To zależy. Te skecze jakie mamy już ograne to najwyżej raz, przed występem. Ale nowe zanim rozegramy to zależy jak długie i skomplikowane. Czasem tydzień, czasem dwa, czasem kilka dni. Ale występujemy po kilka razy w tygodniu, praktycznie w co drugi wieczór i prawie wszystkie weekendy w roku. Dlatego mamy próby co drugi dzień coś. Czasem jak mamy ważny spektakl zdarzają się próby codziennie, przez cały tydzień. A czasem jak mamy napięty grafik cały tydzień nie ma żadnej i jedziemy po tym co mamy w pamięciówce. Bo jak mówię, praktycznie każdy z nas działa też poza “Hecą”. Dlatego trudno to ująć w jakieś sztywne normy i grafiki. - aktor sprawnie i z widoczną znajomością tematu próbował streścić jak to od zaplecza wygląda życie aktora komediowego w tym mieście.

- Pytanie jak się widzisz co i czy w ogóle cię to interesuje. Bo na przykład mnie i Phil zajmuje też trochę czasu zebranie i opracowanie materiału do radia. Tam jest mniejszy stopień komplikacji i zaangażowania bo jest nas tylko dwójka. Podobnie gdy piszę swoje monologi to nie potrzebuję angażować innych przynajmniej na czas próby. Ale każdy z nas pisze jakieś scenariusze a potem mamy burzę mózgów co poprawić, co wywalić, co przestawić czy w ogóle dno i nie szlifujemy tego kawałka nawet albo na odwrót, jest idealny i zaczynamy go ćwiczyć pod scenę. - aktor mówił jak każdy zawodowiec o swoim zawodowstwie. Strzelał słowami jak z karabinu chociaż dykcję miał tak wypracowaną, że nawet gdy mówił bardzo szybko nadal był zrozumiały dla słuchacza.

- Zróbmy tak… - zaczęła powoli, podchodząc do szafki i nalewając sobie dolewkę z karafki. Skupiła uwagę na tej czynności, aby móc przy okazji zebrać myśli - Dajcie mi tydzień próbny. Popatrzę jak robota wygląda od zaplecza, z czym się to je. Poznam zasady, spróbuję czy mi leży czy nie leży, bo na razie posuwamy się po sferze domysłów i spekulacji. - odstawiła naczynie i wzięła szklankę. Wróciła też przed kominek, na oparcie fotela - Przeprowadzimy fazę testów, potem wydasz osąd, bo nie czarujmy się. Chęci a predyspozycje to dwie odmienne historie. Można chcieć, ale się nie nadawać. Albo nie chcieć, a być do tego stworzonym… jeśli prześlizgniemy się teraz na obszar frazesów. Poza tym jest też jeszcze jedna kwestia - upiła spory łyk zanim wyjaśniła z dobitną szczerością - Twoja ekipa.

- Co z nią? - Claudio zapytał po tym jak dość zgodnie i spokojnie przyjął wstępną odpowiedź ciemnowłosej kandydatki na aktorkę kabaretową.

- Są zgrani, na takich wyglądają. Dotarci - odpowiedziała patrząc na niego znak krawędzi szklanki - Kabaret to nie wojsko, u was jeśli ktoś się komuś nie spodoba… załatwiacie to jak cywile - rozłożyła bezradnie ręce - Nie zakładam od razu awantury, nie uważam się za osobę konfliktową, wręcz przeciwnie. Nie tylko tobie muszę się podobać, im też. Dlatego zobaczymy w praktyce. Jak nam to docieranie wyjdzie - wyszczerzyła się praktycznie bez podtekstu, tylko spojrzenie coś jej się zrobiło kosmate.

- Na to jest tylko jedno wyjście. Jak nie spróbujemy to się nie dowiemy. - Claudio wzruszył ramionami na znak, że nie widzi dalej sensu tego wałkować skoro doszli do jakiegoś konsensusu.

- W takim razie wznieśmy toast za pomyślność i współpracę. - do rozmowy włączyła się Betty i wyciągnęła swój kieliszek do toastu. Komik roześmiał się i ochoczo przyłączył się do toastu i oboje poczekali aż przyłączy się i kandydatka na kabareciarę.

- Moje życie to żart, trzeba lepszej rekomendacji? - dołączyła do toastu, dorzucając własny podpunkt nim przepiła od serca, osuszając szklankę do końca. W skroniach już jej szumiało, na szczęście jeszcze bez momentu utraty świadomości, albo zdolności motorycznych.
- Skoro wstępne formalności mamy za sobą, powiedz jak wygląda bycie kotem w kabarecie? Przycinki… stara dobra szafa grająca? Musicie mieć jakiś rodzaj fali. - dodała zaciekawiona.

- A jeśli nie mamy? To będziesz bardzo rozczarowana? - aktor zerkał z zaciekawieniem na Lamię i bawił się trzymanym kieliszkiem.

Saper spojrzała na niego oczami basseta marznącego na śniegu pośrodku zimowej nocy.
- Używając uniwersalnej skali… trzy zbolałe westchnienia na pięć - przyznała smutno, przybierając pozę żywej rozpaczy i życiowego zawodu. Z tą samą miną zsunęła się z oparcia, lądując łysolowi tyłkiem na kolanach, a przerzuconymi przez oparcie nogami majtała powoli, bo i spieszyć się nie było gdzie - Pytanie co ty z tym zrobisz? Jako ten przedstawiciel wymierającego gatunku rycerzy i dżentelmenów pozwolisz damie w opresji pogrążać się w owej rozpaczy?

- Oh, to byłoby niegodne stanu rycerskiego tak zostawić Księżniczkę w opresji. - zaśmiała się okularnica przyglądając się z zaciekawieniem jak komik wybrnie z tego dylematu.

- No rzeczywiście. Całkiem głęboko wpadłaś w tą opresję, dobrze, że nie nabawiłaś się jeszcze depresji. - komik dzielnie zniósł dodatkowy ciężar na swoich kolanach i oszacował siedzącą w zagłębieniu oparć jego ud kobietę która całościowo miała pozę podobną jakby spadła i wpadła mu skądś właśnie tutaj. - Może przedyskutujemy ten temat na pięterku? - zaproponował wracając spojrzeniem od dyndających za oparciem nóg Lamii do jej twarzy.

- A trzymasz tam odpowiedzi na pytania o szczęście egzystencji na naszym łez padole? - mdlejącym gestem zarzuciła mu ramiona na szyję, szepcząc prosto do ucha - W takim razie musisz się z nami podzielić… piętro brzmi jak dobry początek terapii.

- Oj tam coś trzymam czy nie trzymam ale przejść się myślę, że warto. - mężczyzna dalej uśmiechał się, delikatnym uśmiechem kota któremu mysz sama pakuje się do miski. Wstał z fotela niejako zmuszając też do powstania trzymaną dotąd na kolanach kobietę. Ale nie puścił jej dłoni więc gdy znaleźli się w pionie, pociągnął ją w stronę schodów prowadzących na górę skąd niedawno obie zaczeły swój start do kariery i sceny.

Tym razem Mazzi nie zgłaszała żadnych obiekcji, dając się potulnie przestawiać i prowadzić. Pamiętała też aby trzymać odpowiednio zbolałą minę, tak pro forma. Rozmawiać dało się w pionie, poziomie, a piętra jeszcze nie zwiedzały. W ogóle ograniczyły wycieczkę muzealną do halu i salonu.
- Będziesz tak wspaniałomyślna, pani, i wesprzesz nas swoją wiedzą oraz doświadczeniem? - do pielęgniarki za to uśmiechnęła się ciepło, wyciągając ku niej wolną rękę.

- No nie wiem czy Claudio mnie zaprosi, na razie to ciebie ciągnie na górę. - okularnica zauważyła nieco kąśliwie nie ruszając się z miejsca więc przestrzeń jaka ich dzieliła od niej szybko urosła do kilku kroków. Słysząc to gospodarz zatrzymał się tuż przed wejściem na schody.

- Ależ Betty, zapraszam. Nawet do głowy by mi nie przyszło aby mogło być inaczej. - mężczyzna lekko się skłonił, puścił Lamię i dał zapraszający gest aby podążyła w górę. Podobnie zwrócił się do pielęgniarki. Ta dopiła swój kieliszek i go odstawiła po czym bez pośpiechu, z gracją podeszła do gospodarza i podążyła na górę za swoją faworytą. Na górze okazało się jest bardziej znormalizowana przestrzeń, podobna do małego pensjonatu czy większego domu wolnostojącego. Czyli był korytarz i drzwi po obu stronach. Gdy para gości zatrzymała się gospodarz wszedł po schodach, zatrzymał się pośrodku i każdej zapraszająco podał ramię, tak aby mógł prowadzić je obie naraz.

- Zapraszam w moje skromne progi. - powiedział przy jakichś drzwiach, które otworzył i ukazało się wnętrze pokoju. Wystrój stanowił mieszaninę właśnie pokoju hotelowego pod względem łóżka czy mebli i prywatnego mieszkania gdzie mieszka się dłuższy czas. - Przepraszam za bałagan, niestety to jest również moje prywatne biuro więc pracuję głównie tutaj. - wytłumaczył się za nieład jaki panował głównie na biurku. Na meblu pełno było książek, notesów, papierów, jakichś płyt, kaset i magnetofonowych i video. Podobnie przy ścianach stały jakieś kartony i skrzynki wypełnione książkami, gazetami, zdjęciami i różnymi bibelotami jakie można chyba było uznać, że rekwizyty sceniczne.

Na miejscu gospodarz pozwolił się rozgościć swoim gościom. Sam zaś podszedł do szafki która okazała się barkiem i zaczął znów coś rozlewać do kolejnych szklanek pozwalając gościom oswoić się z nowym pomieszczeniem.

Pomieszczenie było nieporównywalnie większe do trumny z pryczą w Domu Weterana, nosiło też całą masę znamion oznaczających że nie jest tymczasowym lokum z doskoku, lecz czymś stałym. Dom, gabinet, pracownia. Własny kąt, każdy powinien mieć swoje miejsce na ziemi.
- Jeszcze powiedz że masz kamerę ze statywem - saper pociągnęła Betty pod łóżko i razem się na nie wtoczyły, rozsiadając wygodnie u wezgłowia, z nogami wyciągniętymi na pościeli - Idealnie przypadkowo postawioną aby nagrywać główny element wystroju - popukała palcami o dolną wargę, udając że rozgląda się czujnie za wspomnianym urządzeniem. Z pozycji półleżącej.

- Chyba została w garderobie. - odparł gospodarz sprawnie biorąc w obie dłonie trzy szklanki i podchodząc do łóżka. Wręczył każdemu z gości własne szkło i samemu też upił pierwszy łyk ze swojego. Spoglądał na nie obie z góry z zafascynowanym spojrzeniem. Betty przyjęła szklankę i leniwie przesunęła dłonią po krawędzi łóżka.

- Chyba nas tu teraz nie zostawisz same? Wchodzisz czy będziesz tak stał? Bo innego łóżka tutaj nie widzę. - oczka okularnicy śmiały się wesoło bawiąc się szkłem, spojrzeniem i rozmową. Atmosfera zdawała się gęstnieć z każdym, coraz szybszym oddechem gdy całą trójką zdawali sobie sprawę do czego to wszystko zmierza. I byli w tym całkiem zgodni.

- A zrobicie mi miejsce czy będziecie dalej robić za wyrzucone na brzeg walenie? - komik popatrzył na nie z góry kpiąco też dobrze się bawiąc całą sytuacją.

- Spójrz Księżniczko, walenie mu w głowie. Tym wszystkim chłopom to tylko jedno w głowie. - pielęgniarka iście teatralnie ściszyła głos, że niby mówiła tylko do siedzącej obok na łóżku kobiety ale nie było szans aby stojący tuż obok facet tego nie usłyszał.

- Widać ma konkretnie sprecyzowane gusta - odszeptała identycznym tonem, kręcąc głową nad beznadziejnym przypadkiem - Chyba że to ten typ… wiesz jaki. Mówienie całkiem nieźle mu idzie, kto wie? Słowa i czyny czasem nie idą w parze - dodała równie smutno, upijając drinka. Wychyliła się też do przodu żeby pocałować drugą kobietę i zlizać z jej brody zapomnianą kroplę alkoholu.
- W płetwach masz miejsce - dorzuciło słodkim głosem do komika, jednocześnie przejeżdżając dłonią po udzie pielęgniarki.

- Tak? - gospodarz z ciekawością i aprobatą przyglądał się wzajemnym zabiegom swoich gości. Z ich twarzy przeniósł na chwilę miejsce na ich nogi, gdzie mu proponowały miejsce. Następnie bez pośpiechu upił łyk ze swojej szklanki i władował się kolanem nieco wbijając się nim w żebra saper. - Mam inny koncept. - odparł wesołym, rubasznym głosem. - Musisz troszkę poćwiczyć ustami przed pracą nimi na scenie. Ale widzę kierunek jest prawidłowy. Więc kontynuuj proszę. - uśmiechnął się mówiąc już niższym i bardziej chrapliwym głosem. A gdy to mówił to stopniowo unosił swoją szklankę a gdy była gdzieś nad twarzą okularnicy zaczął ją przechylać.

- Myślę, Księżniczko, że Claudio ma rację. W końcu mamy do czynienia z profesjonalistą. Sama widzisz, że potrafi rozróżnić focze i walenie. - Betty znów bawiła się w najlepsze i podjęła zabawę. Wyciągnęła się wygodnie na środku łóżka a górną połowę ciała oparła o swoje ramiona dzięki czemu jej twarz i góra układały się w ładną trasę dla ściekającego ze szklanki trunku.
 
Driada jest offline  
Stary 08-02-2019, 02:47   #47
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Skoro pani rekomendowała, nie wolno było odmówić. Udając że wcale nie robi tego z wielką przyjemnością, Mazzi zaczęła od ust, brody i policzków okularnicy, dokładnie pozbywając się z nich alkoholu własnymi ustami i językiem.
- Więc… jesteś foczką - wychrypiała kiedy przyszedł czas na szyję -... ja waleniem. A kim jest on? - dodała i do pracy dołączyła rękę. Zmieniła pozycję na półleżącą na boku aby móc wolną dłonią gładzić uda, brzuch i piersi drugiej kobiety, na razie przez materiał, ale dopiero zaczynali.

- Greenpeace. - powiedział komik przyłączając się do zabawy. Widać sama obserwacja już mu nie wystarczała i wolał zwiększyć swój współudział w tych toczących się właśnie łóżkowych wydarzeniach. Betty przyjmowała to wszystko chętnie i namiętnie. Dawała się pieścić i całować swojej faworycie z początku była dość bierna. Ale cała atmosfera rozgrzała i ją więc gdy strumień ściekającego ze szklanki trunku ustał ustała i jej posągowa postawa.

Okularnica zaczęła rewanżować się pieszczotami swojej faworycie. Zaczęła oddawać pocałunki i nieco rozchyliła uda aby dłoń Mazzi mogła czynić swoje karesy pod jej szarą sukienką. W to wszystko wmieszał się jeszcze komik który zaczął swój współudział od saper którą miał bliżej siebie gdy władował się na trzeciego do łóżka. Zaszedł ją od tyłu i na chwilę wyprostował tak, że musiała przylgnąć plecami do jego torsu. Sam zaś zaczął badać dłońmi jej boki, brzuch i następnie jej piersi. Ustami zaś zajął się tam gdzie mógł od tylu sięgnąć czyli karkiem, szyją, policzkami i w końcu ustami. Betty zza okularów obserwowała to z fascynacją i uznaniem takim samym jak niedawno komik obserwował wzajemne zaloty dwójki gości. Ale na swój sposób też się przyłączyła. Położyła swoją stopę na brzuchu Lamii niejako przyciskając ją, chociaż symbolicznie do torsu komika. Ale to jej nie wystarczyło więc zaczęła ową stopą zwiedzanie saperskiego frontu zasłoniętego małą, czarną.

Skupienie na rozmowie okazywało się coraz bardziej skomplikowane, nikt też z całej trójki nie miał na to większej ochoty, woląc skupić uwagę na własnych ciałach. Mazzi jednak nie byłaby sobą, gdyby się nie wcięła, przerywając na chwilę zapasy z językiem komika i choć przyciśnięta do niego, z ręką buszującą pod szarą kiecką Betty, czuła jak zaraz serce wyskoczy jej z piersi, albo ulegnie samozapłonowi jeśli przerwą zabawy i się rozejdą… musiała wtrącić. Po prostu inaczej tego też by nie przeżyła.

- Greenpeace? To zaraz spadamy… mówiłam że się skończy na gadaniu - parsknęła ironicznie z jednej strony zagłębiając palce pod koronkowy materiał pielęgniarskiej bielizny, z drugiej rozpinając pierwsze guziki aktorskiej koszuli co było trochę ciężkie bo musiała macać na ślepo za plecami, więc zaczęła od wysokości pępka.

- Taki oczytany… a nie wie że oni wypuszczają co złapią. Przypadkowo - szydziła przyjacielsko dalej, nie przerywając pracy. Przekrzywiła też szyję aby mężczyzna miał lepsze pole do manewrów ustami. Sierżant wzdychała przy tym, mrucząc dalej z przymkniętymi z przyjemności oczami którymi wpatrywała się w kasztankę, zwiększając tempo zabaw w jej wnętrzu wraz ze zwiększaniem się tempa własnego oddechu.

- Szkoda… myślałam o tobie jako o Izmaelu. Albo nawet szalonym, nieugiętym Ahabie - dokończyła rozpinanie dołu koszuli i zabrała się za spodnie, a gdy zrobiła w nich odpowiednio szeroką wyrwę, tam też wślizgnęła się z palcami, zaciskając je pulsująco na sztywnym członku - Polującego harpunem na legendarnego, białego kaszalota.

Gdyby chodziło o choćby treningowe rozbrajanie ładunku wybuchowego ukrytego pod koszulą komika czy w jego spodniach to starsza sierżant pewnie by to zawaliła i pod względem czasu jak i dokładności wykonywanej manualnie pracy. Rozpinanie guzików czy tych od koszuli czy od spodni klęczącego tuż za nią mężczyzny udało jej się chyba tylko dlatego, że właściciel tego ubrania ewidentnie jej w tym pomógł.

Ale on też chyba specjalnie nie przejmował się precyzją wykonywanych czynności. Poza tym, że po części pomagał w rozdziewaniu samego siebie to też rewanżował się przy pozbywaniu się małej, czarnej jaką miała na sobie ciemnowłosa saper. Ale też wizualnie angażowało go to co się działo pomiędzy nią a leżącą ale nie bierną smukłą kasztanką w okularach. Do tego jeszcze cały czas pracował ustami nad górnymi rejonami ciała Lamii. Betty zaś zachęcająco rozchyliła swoje uda aby dać się ponieść przyjemności serwowanej przez kochankę. Przez dłuższą chwilę więc na łóżku współdzielonym przez trójkę ludzi panował chaos gdy każdy rozpraszał się na zbyt wielu rzeczach i próbował ogarnąć jak nie wzrokiem to dotykiem czy smakiem pozostałą dwójkę i do tego rozbierając i siebie i kogo tylko się dało.

- Polowanie z harpunem? Może być. - komik uśmiechnął się nieco z przekąsem ale tylko na chwilę. Dawało się wyczuć, że roznosi go pożądanie. Więc gdy Lamia akurat dostała się do tego co do tej pory zasłaniały jego spodnie, on dość szybko złapał ją i odwrócił zmuszając aby znaleźli się frontem do siebie. W ten sposób mieli znacznie wygodniejsze pole do manewrów wszelakich. Claudio z tego skorzystał od razu, z wprawą uwalniając kobietę z czarnej kiecki. - O tak, właśnie tak… - wymruczał z zadowoleniem tak charakterystycznym dla większości facetów gdy wreszcie rozpakują ulubiony prezent dnia. Zaraz też zaczął badać zachłannymi dłońmi i ustami ten właśnie odkryty prezent.

- A gdzie mi tam uciekacie? Wracać mi tu natychmiast! - Betty udało się na chwilę wrócić do tonu surowej siostry przełożonej. Chociaż wrażenie psuła nutka rozbawienia wyczuwalna w głosie i spojrzeniu. Ale pielęgniarka nie poprzestała na słownym ostrzeżeniu. Zrobiła użytek ze swoich długich nóg i oplotła nimi klęczącą dwójkę ściągając ich oboje do i na siebie. W ten sposób starsza saper wylądowała plecami na swojej łaskawej pani a komik, również ściągnięty przez nogi owej pani, wylądował na saper.

Jak miło że padając sierżant miała dwa miękkie amortyzatory pod plecami, gorzej że czyjś łokieć wbił się jej pod żebra i chyba należał do górnej części kanapki.
- Źle się do tego zabierasz - parsknęła mu w twarz, zbijając własnym przedramieniem uwierającą rękę. Dla kontrastu powtórzyła ruch kasztanki, zakleszczając mężczyznę między nogami aby przypadkiem gdzieś nie odpłynął. Na oślep wymacała dłoń drugiej kobiety, zostawiając ją na swoim torsie.

- Taakk? Zaraz poprawię. - Claudio chociaż w pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego niespodziewaną zmianą pozycji z pionowej na horyzontalną to jednak szybko odnalazł się w nowej sytuacji. I rzeczywiście szybko zaczął korygować to co wymagało korekty. Dłonią sięgnął ku udom starszej saper i sprawnie ściągnął z nich bieliznę. Niestety prawie od razu ściągany materiał utknął mu na samej górze rozchylonych ud i dalej, bez zmiany pozycji, nie miał zamiaru się ściągać niżej. Komik sapnął trochę zdziwiony dostrzegając brak współpracy partnerki. Ale widząc jej minę nie zamierzał dawać za wygraną ani iść na jakieś układy.

Szarpnął najpierw za materiał bielizny ale nie dał rady zmusić kobiecych ud aby zwarły się na tyle aby ściągnąć kawałek materiału. Zwłaszcza, że sam tkwił między nimi. Więc spróbował wyzwolić się z uchwytu nóg Lamii ale był w mało wygodnej do tego pozycji a bez znajomości specjalistycznych, zapaśniczych chwytów nie było to takie łatwe póki dwie strony dorównywały sobie gabarytami, masą i uporem. Zaczęły się więc siłowe przepychanki gdy mężczyzna próbował wyrwać się z uścisku ud kobiety. Do tego jeszcze wtrącała się ta druga wprowadzając element dodatkowego chaosu. Raz gdy Claudio już prawie się wyzwolił ale poleciał nieco do przodu, na tyle daleko, że Betty zdołała go dosięgnąć to zaskoczyła go całując na dłuższą chwilę w usta co dość mocno go zaskoczyło i zaabsorbowało. A chwilę później akurat jak Lamia już prawie obaliła go z powrotem na siebie, okularnica podstępnie odchyliła jej głowę tak mocno, że zmusiła jej plecy do wygięcia się w łuk a twarz w okularach zobaczyła na chwilę do góry nogami na moment przed tym gdy usta pielęgniarki wylądowały na jej ustach i twarzy. Ale w końcu udało się. Komik na tyle przezwyciężył trudności, że ściągnął ten rozgrzany materiał z nóg Lamii. Jeszcze przez chwilę zahaczył nim przez jej stopy i kostki a potem już triumfalnie odrzucił go precz na podłodze wyzwalając wreszcie broniony dotąd teren. Teraz mogli przystąpić do właściwego etapu łowów na foki i walenie.

Dzielny harpunnik znów znalazł się na zdobywanym waleniu o ciemnych włosach a ta z kolei wciąż leżała na wygodnej wyściółce z foczy w okularach. - Tylko się nie przeforsuj mój drogi. Nas jest dwie. - Betty uśmiechnęła się na chwilę przykładając swój policzek do policzka swojej faworyty. Wszyscy już byli nieźle rozgrzani, zziajani i podjarani. Trudno było powiedzieć co właściwie pochylający się nad nimi mężczyzna odpowiedział bo burknął coś mało zrozumiale. Może przez to, że właśnie był w trakcie głównej części aktu o tym polowaniu i pracował nad nim dosłownie w pocie czoła. Za to pocałunek był bardziej zrozumiały gdy pochylił się najpierw nad jedną, potem nad drugą kobiecą twarzą. Okularnica wydawała się być tym póki co usatysfakcjonowana bo gdy skończył sama wymieniła się pocałunkami ze swoją faworytą.

Robiło się duszno i gorąco, Mazzi zaczynało brakować oddechu co powitała z radością. Zderzającym się ciałom towarzyszyło jej coraz szybsze i bardziej jękliwe sapanie, duszone przez połączone z Betty usta. Pozycja nie pozwalała na duże manewry dłońmi czy ciałem, leżenie co najwyżej i chwytanie tego co akurat znalazło się w zasięgu: twarzy kasztanki, albo komika, jego ramion. Wbijanie paznokci w tors coraz mocniej w miarę narastającej rozkoszy. Krzyżowanie spojrzeń, coraz bardziej nieobecnych i zamglonych. Spocony, dyszący ciężko tuż nad nią wyglądał świetnie, przypominając sierżant o tym, że chciała go przelecieć już od pierwszego spotkania w szpitalu… tylko w całym numerze brakowało czegoś dla szlachetnej pani. Mimo spełnienia czającego się już na wyciągnięcie ręki, brunetka spięła mięśnie i z głuchym sapnięciem pchnęła Claudio w pierś. Mocno, tak aby przerwać kontakt i wywalić go na plecy.
- Ach, te sztormy… - zaśmiała się chrapliwie, urywając słowa przez dyszący oddech. Korzystając z chwili wolności szybko przekręciła się na kolana i zaraz opadła na łóżko, a raczej okularnicę. Rozsunęła symbolicznie jej uda całując w pępek, wzgórek łonowy i wreszcie wbijając język prosto w rozgrzane, mokre wnętrze. Pomagała sobie palcami, całując ssąc i liżąc w rytm unoszącej się powyżej piersi. Do mężczyzny za to wypięła się zachęcająco, kołysząc powoli biodrami na boki.

- No wreszcie ktoś sobie przypomniał, że ja jeszcze też tu jestem! - zawołała rozweselona taką zamianą ról okularnica, śmiejąc się przy tym bez żenady. Ale śmiech szybko przeszedł jej w zduszone jęki i mocno zaciskane z emocji wargi dopełnione dłońmi jakie mocniej do siebie przyciskały sprawiającą tyle przyjemności twarz. Claudio też przez moment sycił oczy obserwując jak para jego gości zajmuje się sobą samodzielnie. I chyba mu się podobał ten popis tak samo jak dwójce jaka dawała ten popis. Ale też nie miał zamiaru tylko tak stać więc wszedł znowu do akcji wchodząc jeszcze raz w Lamię.

Ciemnowłosa kobieta znów była w samym centrum wydarzeń. Z jednej strony, przed sobą, rozgrzana kochanka z drugiej, za sobą żywiołowy kochanek nadający wartki rytm ich dwójce co po części przenosiło się także i na leżącą na plecach okularnicę. Całą trójką dochodzili do kulminacji tych łóżkowych zabaw. Trudno było ustalać kolejność kto, kiedy, z kim czy w kim. Przez trójkę zajętych sobą ciał przeszły fale jęków, dreszczy i gorącej wymiany wszystkiego czym dało się nawzajem wymienić. I wreszcie jak po każdym sztormie sytuacja zaczynała się uspokajać i klarować. Zasapany Claudio wrócił mniej więcej w stronę poduszek gdzie chyba tak zmęczony jak szczęśliwy opadł ciężko na łóżko. Betty trochę przewinęła się w pozycję łyżeczki, kładąc się na boku i przyciągając do siebie drobniejszą kobietę tak, że obie mogły być twarzą do komika.

Dopiero po wszystkim do saper dotarło że gdzieś zgubiła szklankę, ale nie obchodziło jej to. Rozluźniona, usatysfakcjonowana i przyjemnie zmęczona wtuliła się plecami w starszą kobietę, nakrywając się jej ramieniem jak kocem.
- Okłamałeś nas Claudio - powiedziała sennie, spoglądając na łysego z uśmiechem - Nie jesteś z Greenpeace. Zwabiasz do domu niewinne, niczego niespodziewające się morskie ssaki… i tam na nie polujesz. Wykorzystujesz niecnie, mamisz… i co potem?

- Potem wszyscy zasypiamy na plaży. - wymruczał równie senny gospodarz. Rzeczywiście zrobiło się błogo i sennie. Nastrój udzielał się całej trójce. Betty też za plecami Lamii zrobiła się senna i leniwa. Pogmerała trochę dłonią i okryła je obie kołdrą. Komik też owinął się ze swojej strony i wyglądali jak trójkącik zgodnego małżeństwa po spełnieniu swoich małżeńskich powinności.

- A rano nadal podtrzymasz propozycję pracy, skoro dostałeś czego chciałeś? - spytała bez ironii, patrząc na niego już tylko jednym okiem. Drugie zamykało się na głucho.

- Patrzcie ją. Odezwała się ta co wcale nie jako pierwsza coś wspomniała o wizycie w łóżku. - komik mimo błogiego rozleniwienia nie przegapił okazji do szczypty ironii. - Tak, rano można pogadać o pracy, zrobić rozmowę kwalifikacyjną, ustalić więcej detali czy jak tam to sobie chcesz to nazwij. Ale to rano znaczy jak wstanę. - wygolony prawie na zero facet pokiwał tą swoją glacą i nakrył się kołdrą jeszcze szczelniej zbierając się do snu na całego.

- I jak zrobisz jajecznicę - dodała pomrukiem, przesuwając powoli dłonią po prześcieradle aż wślizgnęła się pod jego kołdrę. Tam przez chwilę szukała po omacku, aż znalazła drugą, większą dłoń i zacisnęła na niej palce.
- Nie alienuj się, chodź do nas - pociągnęła w swoją i Betty stronę dość wymownie - Jesteśmy tu dla ciebie, śpiąc też.
Nie dał się prosić, przetaczając po materacu tuż pod jej front. Zasnęli parę chwil później, spleceni w jedno niczym trójgłowa bestia o trzech sercach i trzech parach kończyn... dobra rzecz. Ochrona z dwóch stron, dzięki której Lamia mogła mieć nadzieję, że tej nocy również nie wróci do okopów, tylko zostanie w Sioux Falls i błogiej czerni bez koszmarów.
 
Driada jest offline  
Stary 09-02-2019, 20:03   #48
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 13 - Rozmowa kwalifikacyjna

2054.09.11 - ranek; piątek; ciepło; burza; Sioux Falls, muzeum miejskie



Widelec nadział kolejny kawałek jajecznicy. Właściwie było rano i była jajecznica. Ale jednak nie do końca wyszło to wszystko tak jak to się wieczorem umawiali. Właściwie nawet nie do końca można było być pewnym kto nawalił. I wobec kogo. Widelec wpakował kolejną porcję jajecznicy do ust.

No bo tak. Jajecznica co prawda była tak jak miała być. No ale ciemnowłosy gość musiała ją sporządzić sobie sama albo chodzić głodna. Tutaj nawalił gospodarz bo przecież on miał ją zrobić. A może to ona sama nawaliła? Nawet nie była już pewna czy on cokolwiek sensownego potwierdził wczoraj jak już zasypiali. Zresztą, może i jeszcze zrobi tą jajecznicę ale rano. Rano czyli jak wstanie. A na razie coś nie było go widać ani słychać to pewnie nadal spał na górze jak zabity. Więcwidocznie dla niego nie było jeszcze rano. Przynajmniej gdy wychodziła z jego sypialni to tak to wyglądało. Ledwo dobudziła go troszkę na tyle by zaspanym głosem wymamrotać gdzie jest kuchnia. Była na dole, od strony zaplecza tego budynku muzeum miejskiego.

Betty też nawaliła. A raczej nie. I dlatego nawaliła. Bo jej nie obudziła rano. Znaczy chyba próbowała i Lamia nawet kojarzyła, że coś się pytała czy mówiła a ona jej odpowiadała. Chyba, że zaraz wstanie, już idzie i się ubiera. I nawet wydawało się, że zaraz potem podniosła się z łóżka ale zastała już tylko śpiącego obok Claudio. Po Betty nie było śladu. Widocznie z uporem godnym maszyny Molocha, realizowała poranny program bez względu na okoliczności. Czyli pojechała rano na kolejną zmianę do szpitala. Rano czyli z godzinę temu jak Lamia wreszcie przytomnie rozejrzała się po sypialni. Może troszkę więcej niż godzinę. A raczej gdzieś od ponad godziny już pewnie była na dyżurze w szpitalu bo wyjechać pewnie wyjechała wcześniej, zwłaszcza jak zajechała jeszcze do domu. Ale za to zostawiła kartkę więc nie zniknęła tak bez śladu.


Cytat:
Wyśpij się, zabaw się, wracam dziś do siebie jak zwykle. Zapraszam w sobotę na 16 na obiad, wpadnij jak chcesz. I czekam na niedzielne samo południe czeka nas surowe rozliczenie grzechów. Betty ;*

PS. Jednak prywatnie też nie jest nudziarzem



Więc po Betty zostało wspomnienie i malutka kartka z zaproszeniem, życzeniami i całusami. No ale nawaliła z tym budzeniem i nie pojechały rano razem. Albo to Lamia nawaliła, że nie dała się obudzić. Za to tuż obok był Claudio ale ten z kolei spał jak nawalony, ledwo wymamrotał gdzie jest kuchnia. Może jak wstanie będzie rześki jak skowronek, kochany, uczynny, zabawny i w ogóle. No ale na razie leżał jak kłoda. Tyle, że cicho pochrapywał.

Lamia więc musiała się ubrać i zejść na dół. Kuchnię odnalazła dość szybko. Wyglądała jak kuchnia, całkiem spora ale samych kabareciarzy było w końcu pół tuzina. Za to była świetnie wyposażona, jakby mogła zaopatrzyć nie pół ale i cały tuzin biesiadników. Pewnie mieli jakąś gosposie czy kogoś z podobnej obsługi bo były świeży chleb, bułki, sok i mleko. Ani śpiący na górze komik ani śpiesząca się do szpitala pielęgniarka raczej nie zdołaliby uzupełnić tych zapasów czymś świeżym z tego poranka. Ale widocznie gosposia jak była to już poszła bo teraz, poza jedynym gościem nie było tu nikogo. Niemniej ten duży dom, gdy był taki bezludny wydawał się zdecydowanie za duży i zbyt pusty. Zwłaszcza w tą burzę jaką zastała za oknami Mazzi ledwo otworzyła przytomną powiekę. Właśnie dłubała tą jajecznicę i zastanawiała się co dalej gdy skrzypnęły drzwi na zewnątrz. Ktoś wszedł. Widocznie drzwi były otwarte. No ale właściwie to było tu muzeum i chyba już o tej godzinie mogło być otwarte.

- Halo? - gdzieś z salonu gdzie wczoraj na początku gościł ich gospodarz rozległo się niepewne, kobiece wołanie. Gdy Lamia wyjrzała by sprawdzić kto przyszedł ujrzała stojącą w sali muzeum młodą kobietę okrytą płaszczem przeciwdeszczowym i ze złożoną parasolką w jednej dłoni i pokrowcem na skrzypce w drugiej. Gdy się pokazała dziewczyna uśmiechnęła się do niej promiennie.





- Dzień dobry. - przywitała się grzecznie i obrzuciła uważnym spojrzeniem na jakim niepewność znów na chwilę zgasiła ten ciepły uśmiech. Nie trzeba było zbyt wielkiego speca od osobowości by odgadnąć, że nowoprzybyła stara się odgadnąć kim jest ta kobieta która już tutaj jest. A ta która tu była domyśliła się, że albo przyjechała samochodem albo nieźle kryła się przed deszczem pod tą parasolką bo jak na taką burzę była względnie sucha. Właśnie jakby musiała przejść z samochodu do budynku i burza zdążyła tylko nieco pokropić na to co wystawało spod parasolki.

- Jest Claudio? Albo ktoś z “Hecy”? - zapytała niepewnie patrząc na gospodynię i z lekka rozglądając się po widocznym parterze jakby szukała czy z któregoś kąta nie wyjdzie jakiś kabareciarz. Ale nie widząc ani nie słysząc nikogo innego wróciła spojrzeniem do ciemnowłosej kobiety. Obrzuciła ją jeszcze dokładniejszym spojrzeniem i nagle na twarzy rozkwitł jej wyraz zrozumienia.

- Aaaa! Ty jesteś tym nowym managerem! - na twarz wrócił jej ten ciepły, rozpromieniony uśmiech. - No to świetnie. - ucieszyła się dziewczyna. - Nazywam się Janet Jones. - uśmiechnięta Janet szybko pokonała te kilka kroków jakie je dzieliło i wyciągnęła dłoń aby się przywitać i zapoznać. - Przyszłam w sprawie pracy. Myślałam, że będzie ktoś z “Hecy” ale pewnie za wcześnie dla nich. Ale z managerem też oczywiście chętnie porozmawiam! - z bliska Lamia widziała, że dziewczyna pod tą sympatyczną, uśmiechniętą maską jest spięta albo zestresowana chociaż prawie udawało jej się to ukryć.

- Jestem strasznie wielką fanką “Hecy”, znam wszystkie wasze skecze. Znaczy te które widziałam albo słyszałam. To byłby strasznie wielki zaszczyt dla mnie jakbym mogła chociaż raz z wami wystąpić! Mogę się podjąć każdej roli! Już występowałam na scenie, mam doświadczenie z widownią i mikrofonu też się nie boję. Gram na skrzypcach i gitarze. Ale bardziej na skrzypcach. Mogę coś zagrać jeśli w jakimś skeczu by trzeba było. Może być nawet mała rólka. Jakakolwiek. Nic wielkiego. Oj, pewnie za dużo gadam? Przepraszam to trema, strasznie mi zależy na tej pracy, nawet w taką burzę przyjechałam, już siedzę cicho. - dziewczynie jak się z tej tremy ulało to nawijała szybciutko jakby bała się, że ktoś jej przerwie i nie będzie już miała okazji się zaprezentować. Ale chyba wreszcie dotarło do niej, że się zagalopowała bo z zażenowaniem przybrała przepraszający wyraz twarzy i z obawą umilkła czekając na reakcję managera “Hecy” za jaką brała Lamię. Z bliska saper dostrzegła, że są pewnie w podobnym wieku i ta nowa jest ciut od niej wyższa. Resztę właściwie zasłaniał płaszcz jaki miała na sobie to trudno coś było o niej powiedzieć. Mówiła jednak jak jakaś młoda gwiazdka która miała nadzieję spotkać się i chociaż raz wystąpić ze swoimi idolami. I strasznie tym była podekscytowana i pełna obaw jednocześnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-02-2019, 01:41   #49
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-crJTQk-5z0[/MEDIA]
Poranek przyniósł ze sobą zmiany. Pierwsza był brak słońca, choć upał nadal wisiał w ciężkim od wilgoci powietrzu. Zrobiło się parno, duszno i jednocześnie dziwnie orzeźwiająco dzięki charakterystycznemu zapachowi ozonu w naelektryzowanej atmosferze - pod tym kątem również nastąpiła zmiana. Wczorajsze napięcie goszczące wewnątrz domu Estebana rozwiało się, a zastąpiło je rozleniwienie… przynajmniej dla Mazzi która w przeciwieństwie do swojej pani nie musiała się nigdzie spieszyć, dzięki czemu zyskała komfort powolnego, samotnego dobudzania się przy talerzu jajecznicy i kubku kawy pozwalającego zebrać myśli.
Nowy dzień, nowe możliwości i kłopoty, do tego stare cienie wiszące nad głową niczym czarne chmury z epicentrum nad szpitalem wojskowym. Saper odganiała je ilekroć nadpływały zbyt blisko. To był dobry poranek po niezwykle udanym wieczorze i nocy, grzechem byłoby go psuć. Tak samo jak jajecznicę, kawę… spokój, brak potrzeby pogoni za czymś, co wymykało się poszatkowanej pamięci. Widma rozmyły się, saper podjęła decyzję aby ich nie łapać za wszelką cenę, woląc skupić się na przyszłości. Podjęła pierwsze kroki ku normalności, teraz należało trzymać się wyznaczonej ścieżki i patrzeć dokąd człowieka zaprowadzi, ale jedno było pewno - gorzej niż na Front zdecydowanie nie trafi.

Błogość samotnego poranka pełnego kontemplacji nad życiem i średnio ściętymi jajkami, przerwało pojawienie się gościa. Obca kobieta zakłóciła idealny bezruch, wnosząc do niego nowe elementy, słowa, gesty i dźwięki. Mówiła lekko podniesionym głosem, maskując zdenerwowanie zbytnim optymizmem… była też piękna. Tak po prostu. Na jej widok Mazzi przez chwilę oniemiała, nie wiedząc na czym wpierw skupić uwagę: na orzechowych oczach o kształcie migdałów, idealnie skrojonych ustach, oliwkowej cerze bez jednej skazy? Bo gapienie się w dekolt opięty prostą, skromną materią równie prostej i skromnej ciemnej kiecki uznano by za prostackie.

- Lamia Mazzi - przedstawiła się wreszcie, ściskając podaną dłoń żeby zaraz roześmiać się i pokręcić przecząco głową - Nie, nie jestem managerem. Też czekam aż Claudio wstanie, tylko wygląda że trochę to potrwa - westchnęła teatralnie, zezując na sufit - Jak sprawdzałam pół godziny temu był na etapie przekręcenia na lewy bok i echolokacyjnego badania okolicy. Tylko nie piskiem jak nietoperze, ale chrapaniem - wzruszyła ramionami, a potem zrobiła zapraszający gest w głąb domu, tam gdzie kuchnia - Akurat jadłam śniadanie, jesteś głodna? Mam też cały dzbanek kawy. Usiądziemy, wypijemy i poczekamy. Jeśli ten stary cap nie wstanie póki nie skończymy, wtedy go obudzimy. - wyszczerzyła się niewinnie - Pasuje?

- O matko… ale się zbłaźniłam… - żachnęła się nowo przybyła odruchowo przykładając dłoń aby zasłonić usta. Zaraz jednak zaśmiała się trochę jeszcze z zażenowaniem aby jakoś złagodzić tą swoją wtopę. - Tak, dziękuję, chętnie się napiję kawy. - przytaknęła trochę bardziej już rozluźniona i podeszła do wskazanego miejsca. Rozejrzała się po kuchni i w końcu postawiła futerał na instrument muzyczny na stole, rozpięła płaszcz przeciwdeszczowy a następnie go zdjęła - Nie wiesz, gdzie mogę go zostawić? - zapytała patrząc pytająco na gospodynię.

- Gdziekolwiek? - usłyszała rozbawioną odpowiedź znad talerza jajecznicy po drugiej stronie stołu. - Powieś na oparciu wolnego krzesła, albo przy drzwiach wejściowych… proponuję tutaj, mniejsza szansa że ktoś przyjdzie i niepytany zapożyczy sobie kapotę, a całkiem niezła - saper wychyliła się, sięgając po dzbanek. Nalała gościowi kawy, sobie zrobiła dolewkę po czym zadowolona wróciła do jedzenia - Przyszłaś na rozmowę kwalifikacyjną. Do kabaretu. Może będziemy obie pracować - popatrzała na kobietę i przepiła toast kawą - Cukier jest w szafce przy oknie, resztka mleka w lodówce… ale nie gwarantuję, że do czegoś się nadaje. Może być jak ten dziad z góry - westchnęła przesadnie boleśnie i dokończyła - Stare…

Brunetka o nietypowej urodzie skrzętnie skorzystała z porady i zawiesiła płaszcz na oparciu krzesła. Zaśmiała się cichutko gdy usłyszała żarcik o komiku. Skorzystała również z owego wspomnianego przez Lamię mleka, przygotowała sobie kawę i w końcu usiadła naprzeciwko gospodyni a obok swoich skrzypiec i płaszcza.
- Too… ty też jesteś aktorką? Będziesz występować z “Hecą”? - zapytała ostrożnie badając temat.

Starsza sierżant zamyśliła się, pukając trzonkiem widelca o dolną wargę dla lepszego efektu.
- Aktor… aktor… brzmi nieźle. Jeszcze nikt mnie tak nie nazywał - wymamrotała zadumana i parsknęła krótko, wyjaśniają z rozbrajającą szczerością - Na razie pasożyt wyżerający ludziom zapasy i spijający co mają godnego do spicia. Poza tym jestem… byłam - poprawiła się - Wojskowa, saper. 7th ICEC. Zmieniam branżę, a jak jest z tobą? Grałaś już na scenie?

- Tak, grywam w klubach, ostatnio nawet tutaj, w Sioux Falls. Ale chciałabym dostać się do “Hecy”. Są strasznie zabawni no i sławni. Albo chociaż zagrać razem kilka kawałków. - brunetka siedząca naprzeciw prawie czarnowłosej kobiety westchnęła uśmiechając się lekko gdy tłumaczyła swoje motywy. Podmuchała kawę i przystawiła usta do kubka ale widocznie uznała, że jeszcze jest zbyt gorąca bo nie upiła łyka.

- To jesteś żołnierzem? - zapytała znowu patrząc prosto na tą drugą. - Właściwie to chyba mniej ważne. - odpowiedziała niejako sama sobie minimalnie wzruszając ramionami - To też będziesz występować w “Hecy”? Claudio tak powiedział? Przyjął cię? - zapytała o to co interesowało ją najbardziej.

Trochę głupio było wspominać, że na razie to komik ją wydymał, pytaniem pozostawało jak dosłownie i na ilu płaszczyznach. Dlatego też Mazzi przyjęła dobrą minę, kończąc śniadanie.
- Coś tam mamrotał że rano dogadamy godziny, szczegóły i całą resztę - przegryzła ostatni kęs jajek, zapiła kawą, przełknęła i wtedy też podjęła rozmowę - Ale to było wczoraj. O ile nie dopadnie go demencja to kto wie? Może nawet będzie pamiętał że chciał mnie zatrudnić.

- Aha… - brunetka wyglądała na strapioną. Przyjęła to co mówiła rozmówczyni i wyraźnie przygasła. Zaczęła przyglądać się głównie swojej kawie i w końcu znowu wzięła kubek który podmuchała, tym razem upijając jeszcze skromny, pierwszy łyk. Wydawało się, że niezbyt ma ochotę na rozmowę lub po prostu nie ma na nią pomysłu.

W tak zwanym międzyczasie Mazzi zmyła po sobie talerze i wróciła z czystym kubkiem do stołu. Usiadła na rancie blatu, nalewając sobie przy okazji kawy z dzbanka. Dziewczyna obok wyglądała… powiedzieć, że wyglądała na zawiedzioną byłoby sporym niedopowiedzeniem.
- To było wczoraj, dziś jeszcze wiele może się zmienić - powiedziała mimochodem, a tak naprawdę chciała poprawić orzechowookiej nastrój - Teraz jesteśmy tu dwie, nie pojedyncza sztuka. Umiesz grać na skrzypcach, masz doświadczenie na scenie, prezencję… - obcięła ją bezwstydnie i bez skrępowania - Naprawdę niezłą prezencję. Jedyne czego ci brakuje to pewność siebie… u mnie odwrotnie. - rozłożyła ręce - Nie grałam, nie występowałam, z prezencji mam tylko niewyparzoną, bezczelną gębę i wredny charakter, no i tę pewność. Nie spinaj się tak, Claudio jest w porządku. Podejdź na luzie, jak do zwykłej rozmowy… albo chcesz kielicha? - rzuciła propozycją zacierając od razu ręce.

- Nie, dziękuję, kawa wystarczy. Bardzo dobra swoją drogą. - orzechowooka trochę się rozweseliła tym co powiedziała Lamia albo po prostu bardziej się ogarnęła. Na dowód upiła łyka kawy i zerknęła na pudło z instrumentem jakie leżało obok niej na stole. - Od dawna go znasz? - zapytała wracając spojrzeniem do byłej żołnierki.

Sierżant upiła łyk kawy, zmieniając ułożenie poprzez założenie nogi na nogę dzięki czemu mogła bujać beztrosko bosą stopą w powietrzu.
- Z tydzień. Niecały - przyznała wesoło - Gadaliśmy ze 3 razy, spiliśmy ze dwa drinki. Poznałam go gdy Heca występowała w szpitalu New McKennan… chyba w sobotę. A może to był piątek? - zmarszczyła czoło, ale szybko machnęła ręką na problem - Nie jest zgryźliwy, nie pluje jadem ani nie gryzie… mocno - dodała ze śmiechem i odbiła pytanie - Od dawna się znacie?

- Właściwie to się nie znamy. Byłam na kilku ich występach, trochę popytałam no i ludzie mi powiedzieli, że tutaj mają swoją siedzibę no to przyszłam. - dziewczyna o migdałowych oczach zrewanżowała się równie beztroską prostotą motywów i odpowiedzi. Rozłożyła lekko ręcę i całościowym geście pt. “I oto jestem!”. - Jak ciebie przyjął to ja już nie mam szans. Siedem osób to już dużo a gdzie osiem. I to dwie dziewczyny jak u nich jest równowaga to pewnie też by musieli wziąć jeszcze jakiegoś faceta a nie drugą dziewczynę. - westchnęła z przekąsem i w końcu znów zapiła swoją zgryzotę łykiem porannej kawy.

- Skąd wiesz czy nie jestem facetem? - Lamia zmarszczyła brwi, mrużąc czujnie oczy w udawanej powadze - Właśnie próbujesz mi wmówić społeczno-kulturową tożsamość płciową nie pytając o osobiste deklaracje i odczucia? A może identyfikuję się jako mężczyzna, albo genderfluid, ty szowinistyczna faszystko - doburczała z tragiczną pretensją, ściągając usta w smutny dzióbek.

Dziewczyna roześmiała się wesoło na ten skecz. Więc pod tym względem się udał. Ale odwróciła głowę ku górze bo gdzieś znad sufitu doszły odgłosy kroków świadczące, że domownik wreszcie zmienił pozycję z horyzontalnej na pionową więc była nadzieja, że wreszcie się pokaże osobiście.

- W razie czego… - Mazzi podniosła się tylko po to aby sięgnąć trzeci kubek i przygotować w nim kawę dla komika - Wyluzuj, nie spinaj się. Bierz go pod włos, bajeruj, czaruj. On to lubi - rzuciła garścią wskazówek, biorąc naczynie i z uśmiechem pokazała na schody - Poczekaj, pójdę po niego. Pospieszę trochę, wybiję z głowy głupoty typu półgodzinne posiedzenie na klopie z książką.

Dziewczyna uśmiechnęła się, skinęła głową ale trema chyba znów zaczęła dochodzić do głosu. Zaczęła wchodzić po schodach, tych samych co wczoraj z Betty zaczynały swój skecz ale zanim doszła na piętro na górze pojawił się sam domownik. W całkiem zgrabnej podomce i kapciach o bardzo domowym wyglądzie.

- Dzień dobry. - uśmiechnął się na przywitanie chociaż minę i ruchy miał ledwo co obudzonego kocura. Zaczął schodzić po schodach kierując się ku Lamii i parterowej kondygnacji muzeum.

Sierżant odwzajemniła uśmiech, przyglądając się jak schodzi. Przypominał sierściucha, trochę co prawda wyliniałego, ale patrząc na niego wciąż miało się ochotę go potarmosić.
- Dzień dobry, jak się spało? - odpowiedziała, robiąc dwa kroki do góry przez co stanęła na pierwszym stopniu. Wyciągnęła kubek - Gustowne papucie, moja babcia miała takie. Zrobiłam ci kawę i okradłam lodówkę z jajek. Gdybyś wstał wcześniej to byś się załapał na jajecznicę. Ciężkie życie samotnej kobiety - westchnęła boleśnie aż zęby od słuchania bolały - Sama musi się karmić, utrzymać i jeszcze znosić różne lewe organizacje pozarządowe - wzruszyła ramionami wciąż się szczerząc pogodnie mimo marudzących słów - Jeszcze ze dwa jajka się znajdą, chcesz to ci zrobię jajecznicę… a w tym czasie będziesz miał chwilę żeby pogadać z Janet. Czeka w kuchni.

- Lewackie organizacje pozarządowe? - coś jakby na kształt podejrzenia zawitało na wciąć wyraźnie zaspanej twarzy. Zerknął w dół, poza ramionami sierżant jakby chciał dojrzeć kto tam się czai ale za wysoko stał na schodach aby mógł coś realnie zobaczyć z tego miejsca gdzie był obecnie. W końcu chyba machnął na to ręką bo znów zaczął schodzić na dół. - Jaka Janet? Nie mów, że jakaś lewacka menda się przypałętała z pretensjami, że skecze są za mało lewackie. - komik całkiem udanie skrzywił się jakby tam na dole czaiła się jakaś obrzydliwa ropucha. Jedna z wielu z jakimi już miał do czynienia wcześniej.

- Janet Jones - Mazzi przedstawiła gościa zanim ten zdążył wejść gospodarzowi w kadr. - Na razie próbowała mi narzucić schemat płciowy na podstawie zatęchłych, przedpotopowych stereotypów, nie patrząc na moje odczucia i wrażliwość - dorzuciła tonem skargi, bolejąc nad własnym nieszczęściem - Ale ma skrzypce i chce z wami grać. Palce ma sprawne i wyćwiczone. - dodała już normalniej - Wie jak dobrze ściskać za gryf.

- Naprawdę? - komik odwrócił się na chwilę do teraz idącej za nim po końcówce schodów Mazzi. Zaraz odwrócił się ku kuchni gdzie w tym czasie Janet zdążyła już wstać i stała tak przy swoim krześle i kawie z mieszaniną ekscytacji ze spotkania idola oraz zdenerwowania gdy jeszcze wszystko było do zrobienia. - A skąd wiesz jak ściska gryf i pracuje palcami? Sprawdzałaś? - zapytał filuternie niczym zawodowa kokota spokojnie podchodząc do stołu a ich gość roześmiał się trochę nerwowo. Ale podszedł do aktora z wyciągniętą prawicą.

- Jestem Janet. Zawsze chciałam pana poznać. I całą “Hecę” was wszystkich. Jesteście świetni! Jestem waszą fanką. - powiedziała impulsywnie gorąco potrząsając ręką komika. Ten uśmiechał się wyrozumiale jakby przerabiał ten schemat już wielokrotnie. I to pewnie trochę uśpiło czujność orzechookiej.

- Czyli nie jesteś tu w sprawie “Lesbijek”? - zapytał z uprzejmym uśmiechem jakby pytał skąd pochodzi czy jak tu trafiła. Pytanie spowodowało, że dziewczynę zamurowało. Zerknęła szybko ukradkiem na Lamię ale komik to oczywiście dostrzegł bo stali dokładnie naprzeciw siebie.

- Lesbijek? - zapytała skołowana dziewczyna najwyraźniej kompletnie nie wiedząc jak odnieść się do pytania.

- No tych wczorajszych. Właściwie to przedwczorajszych. - wyjaśnił uprzejmie komik udając, że nie dostrzega zmieszania swojego gościa.

- Noo… - Janet nerwowo przełknęła ślinę pewnie próbując wymyślić jaka jest poprawna odpowiedź. Komik trochę odpuścił bo podszedł do dzbanka na kawę i zajrzał do szafki z kubkami.

- No wiesz, tak pytam bo może chodzi o te ostatnie “Lesbijki” a tak siedzisz sobie tutaj z Lamią przy wspólnym śniadaniu i ona przychodzi mi i mówi, że masz zręczne palce i dobrze ściskasz i takie tam. - powiedział odwracając się i wyjaśniając z uśmiechem. Zamknął szafkę i przysiadł się do stołu stawiając na nim kubek i wsypując do niego właśnie wyjęty z szafki słodzik.

- Aa! A to nie! Nie, nic z tych rzeczy! Nic między nami nie było tylko rozmawiałyśmy przy kawie czekając aż się obudzisz! Nic nie mam do żadnych lesbijek! Ani wczorajszych ani żadnych innych. - Janet nieco chyba wyłapała o co chodzi i zaraz zaczęła się tłumaczyć szybko i gorączkowo zerkając na przemian to na nią to na niego.

Mazzi przysiadła na blacie po lewej stronie komika, pokonując chęć aby podrapać go za uchem jak sierściucha. Zamiast tego zrobiła zbolałą minę, siorbiąc własnej kawy i tylko pod stołem smyrała komika po udzie i pachwinie.
- Słyszysz ją? - spojrzała w dół na łysego - Do tego twierdzi że jestem brzydka i nieciekawa. I nie chce mieć do czynienia z lesbijkami. To dyskryminacja. Patrz jak od razu się zaparła że nie chce mieć nic wspólnego… chociaż ja bym jej z łóżka nie wygoniła, ale od zawsze empatia we mnie silna była - westchnęła raz jeszcze i dodała - Chcesz tej jajecznicy?

- Tak. To było bardzo przykre z twojej strony Janet. Nie wiem dlaczego jesteś taka niemiła dla Lamii. To taka miła dziewczyna. - komik bez problemu podjął kolejny kawałek z tej samej płyty jaką nastawiła Księżniczka. Popatrzył z dezaprobatą na orzechooką która już teraz na przemian otwierała i zamykała swoje pełne usta i zaczynała to kiwać to zaprzeczać głową ale dyskusja toczyła się dla niej zbyt szybko aby mogła się zdecydować jak wybrnąć z tej matni.
- Poproszę. - w międzyczasie aktor skinął głową na znak, że jajecznica na początek dnia to do kawy jest idealna na początek. - Ale oczywiście mamy wolność i prawo swobody wypowiedzi więc naturalnie uszanujemy twoje preferencje. I zapamietamy. Bo też mamy takie prawo. Tak tylko sobie gadam przy śniadaniu, w ogóle się tym nie przejmuj. - Claudio mówił tonem ojca dorastającego dziecka który po raz n-ty powtarza swoje gderanie z podobnie zerowym skutkiem co nie wiadomo ile razy wcześniej.

- Ale nie! Nie, to nie tak! - Janez wreszcie doszła do głowy i prawie wybuchła z przejęcia bojąc się, że do reszty już pogrzebała swoje szanse na cokolwiek. - Ja naprawdę nic nie mam do lesbijek! Do żadnych! Lesbijki są fajne, sexy i w ogóle! I Lamia też jest fajna, sexy i w ogóle bardzo miła! Zrobiła mi kawę i pogadała! - dziewczyna wyrzuciła z siebie szybkie zapewnienia o swoich dobrych intencjach. Oczy chodziły jej z jednej postaci na drugą nie wiedząc już chyba do kogo mówić i na kogo patrzeć. Claudio zmrużył oczy jakby sprawdzał i ważył jej słowa i intencje.

- No dobrze. Już lepiej. - powiedział jak nauczyciel który wysłuchał dodatkowego tłumaczenia swojego ucznia i dojrzał jakiś sens doboru jego argumentów. - Powiedziała, że jesteś fajna i sexy i miła. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze. - komik ściszył głos chociaż i tak wszyscy przy stole musieli go słyszeć ale w tym udawanym, tajnym szeptem zwrócił się do Lamii aby poinformować ją o tym sukcesie wychowawczym jaki właśnie odniósł. Słysząc to orzechooka gwałtownie uśmiechnęła się i energicznie pokiwała twierdząco głową na znak gorącego potwierdzenia.

Sierżant za to wyglądała na czujną i ciągle obrażoną aż do kości. Z miną smętnego basseta wpatrywała się w drugą kobietę, przy okazji dzwoniąc patelnią i talerzem. Stłukła trzy jajka, dodała soli i mieszała szybko, rozglądając się za kawałkiem cebuli który jeszcze chyba gdzieś widziała, razem z pomidorem.
- No widzę… - mruknęła równie konspiracyjnie, choć wzrok miała poważny - Ale to gadanie samo, a wiesz jak z nim jest. Można gadać wszystko, gadki są mało przekonywujące. Gdyby naprawdę nie miała nic przeciwko to inaczej by zareagowała… - zawiesiła wymownie zdanie.

Brunetka wyglądała na przejętą i stremowaną. Nawet strapioną tym co powiedziała kobieta przygotowująca jajecznicę. W końcu Claudio uniósł do góry brew dając znak, że czeka na jakąś reakcję i to chyba jej pomogło się przemóc. Pokiwała głową i obeszła stół podchodząc do kucharki, obejmując ją mocno i całując ją po przyjacielsku w policzek.
- Oj, Lamia, nie gniewaj się. Nie wiedziałam, że jesteś lesbijką nie chciałam cię obrazić. Bardzo cię przepraszam, nie gniewaj się proszę na mnie. - przeprosiny migdałookiej wydawały się tak samo szczere jak była przejęta całą sprawą.

Sierżant dała się objąć, pocałować i wysłuchała przeprosin, kiwając powoli głową, a gdy skończyła, obróciła się odrobinę aby komik miał dobry widok. Dopiero wtedy szybkim ruchem wbiła nóż w deskę do krojenia, przyciągajac zwolnioną ręką głowę Janet do swojej. Wpiła się w jej usta, przez parę sekund całując trochę inaczej niż po przyjacielsku.
- No nie gniewam się - powiedziała wesoło gdy skończyła, puszczając ofiarę… znaczy się drugą kobietę i wróciła do krojenia pomidora - Swoją drogą nie jestem lesbijką. Mężczyzn też lubię - rzuciła nad ramieniem rozbawione spojrzenie prosto w stronę komika - Mocno ścięta?

Brunetka była kompletnie zaskoczona odmiennym rodzajem już nie tyle pocałunku ile całowania. Poddawała się najpierw biernie potem przez chwilę nawet jakby próbowała stawić opór ale niejako wtrącił się komik.
- Tak, tak, teraz myślę, zdecydowanie wygląda to lepiej. Chociaż jeśli mogę coś zasugerować to Janet proponowałbym nieco więcej zaangażowania. Możesz to potraktować jako rolę, jak na scenie. - w Claudio wdarł się ton zawodowego reżysera który właśnie ocenia jakiś kadr pod swoją zaplanowaną scenę. Jego uwaga sprawiła prawie cuda. Momentalnie Lamia wyczuła, że ta druga opanowała już sytuację na tyle aby reagować przytomnie ale zamiast stawiać opór czy próbować się wyrwać nagle zaczęła całować się chętnie i zawzięci.

- Oh no pewnie! To taka rola? Jest taka? To ja bardzo chętnie! To jeszcze mogę i tak! - kobieta o orzechowych oczach pokiwała energicznie głową do tego co mówiła Lamia i do tego co mówił Claudio. I ledwo Lamia ją puściła teraz ona ją złapała aby okazać swój zapał i zaangażowanie o jakie prosił reżyser. Użyła całego swojego młodzieńczego wigoru i zaczęła całować tą drugą chciwie i agresywnie właściwie przyszpilając ją do szafki. Gdy skończyły tą gwałtowną wymianę smaków ust i języków dziewczyna jeszcze jej nie puściła tylko kontrolnie spojrzała na siedzącego przy stole kawosza. - Może być? Czy jeszcze jakoś inaczej? - zapytała i wydawało się, że jest gotowa przećwiczyć każdy, potrzebny wariant.

- Nieźle. Naprawdę nieźle. A teraz coś może z innej beczki? Tak delikatnie, z czułością? Jak w jakiejś scenie romantycznej. - Claudio wszedł płynnie w rolę zawodowca i z kubkiem kawy obserwował uważnie uczestniczki tej całowanej sceny. Janet znowu pokiwała głową z żarliwością i popatrzyła z bliska na twarz odległą od swojej tylko o centymetry. I zaczęła ją całować. Tym razem wolniej i delikatniej i okazało się, że całowane sceny romantyczne też jej wychodzą całkiem udanie.

Dało się też odczuć, że porządnie wyszorowała zęby przed wizytą. Jej oddech smakował miętową pastą i kawą, świeżością. Brakowało w nim odoru przetrawionego alkoholu lub próchnicy. Tym przyjemniej szło całe to testowanie, dla dobra roli oczywiście. Tak samo jak oczywiście Claudio nie miał żadnej radochy, tylko podchodził do tematu czysto profesjonalnie, na chłodno. Mazzi to pasowało, smakowała usta drugiej kobiety, łapiąc ją delikatnie w pasie i drapiąc palcami wzdłuż kręgosłupa na odcinku lędźwiowym. Jednocześnie głaskała ją po policzku i szyi, schodząc dotykiem do obojczyków i dekoltu, choć same piersi zostawiła na razie w spokoju. Dłoń z pleców za to przeszła na pośladki, zadomawiając się tam na dobre.

Cała scena chyba wreszcie pozwoliła partnerce ze sceny odprężyć się. Całowała i dawała się całować, dotykała i dawała się dotykać. Gdy skończyły uśmiechnęła się tymi swoimi pełnymi ustami, całkiem przyjemnie i ciepło do trzymanej i trzymającej ją partnerki. Na koniec jeszcze po przyjacielsku cmoknęła ją w usta i roześmiała się z ulgą. Potem odwróciła się do siedzącego przy stole mężczyzny sprawdzając jego reakcję.
- I co? Może być? - zapytała lekko przygryzając wargę z nadmiaru emocji.

- Nieźle, naprawdę nieźle, myślę, że masz do tego talent. Powiedziałbym nawet, że obie macie. Stanowicie świetny duecik. - Claudio dalej nie wychodził ze swojej roli i spokojnie upił kawy ze swojego kubka.

- No właśnie, ja właśnie w tej sprawie. - Janet pokiwała głową, puściła Lamię i usiadła na krześle obok gospodarza. - Już mówiłam Lamii ale chodzi o to, że ja strasznie bym chciała z wami zagrać. Jakbym mogła z wami występować to było no o rany, aż nie wiem co! - dziewczyna przewróciła oczami na znak, że brakuje aż jej słów na to wszystko. - I jakbym miała nawet jakąś małą rólkę to ja bym była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie! - zapewniła gorąco kładąc dłoń na stole tuż obok kubka gospodarza.

- No a w jakiej roli się widzisz? Pewnie wiesz, że wszystkie skecze jakie mamy mają już rozpisane role na każdego z nas. Nie będzie łatwo wcisnąć kogoś nowego. Nie mówiąc o dwóch nowych. - komik zauważył całkiem trzeźwo jak to jest w ich kabarecie z tymi rolami. Na koniec wskazał kubkiem na Lamię gdy mówił o dwójce nowych twarzy na potencjalnej scenie. Orzechowooka na chwilę zmartwiła się tym wyraźnie i też popatrzyła na Lamię.

- A te lesbijki? Mówiłeś, że dobrze nam wychodzą. I mamy zgrany duecik. - brunetka popatrzyła prosząco na Claudio łapiąc się choć drobiny nadziei aby chociaż raz wystąpić na scenie z tak znanymi osobistościami.

- Tak, te lesbijski numerek całkiem zgrabnie wam wyszedł. - aktor przyznał poważnie i dziewczyna od razu uśmiechnęła się posyłając uśmiech swojej partnerce.
Ale jeszcze Lamia musiałaby się wypowiedzieć. Bo w końcu byłyście we dwie w tej scenie a jeszcze nie słyszeliśmy jej zdania. A w końcu jak słyszałaś, myślę, że ma odpowiednie kwalifikacje aby ocenić tą scenę i myślę, że warto jej posłuchać. - Claudio zgrabnie przekierował uwagę dziewczyny na ciemnowłosą partnerkę od tej całowanej sceny.

- Jak coś było nie tak to ja mogę poprawić! Postaram się, żeby wszystko było jak trzeba! - Janet szybko zdążyła wrzucić swoje zapewnienie o chęci współpracy i zaangażowaniu trochę nie bardzo było wiadomo czy do reżysera tej sceny czy do swojej partnerki.

Zapytana lesbijka w tym czasie skończyła krojenie pomidora, przełożyła na talerz gorącą jajecznicę i dorzuciła cienkie czerwone plastry obok. Na całość posypała pieprzu, soli i krążki cebuli. Z gotowym śniadaniem zaszła komika od tyłu, stawiając mu talerz przed nosem, a gdy to zrobiła, nachyliła się, kładąc mu dłonie na ramionach. Oparła brodę o czubek jego głowy i tak wpatrywała się w Janet, udając że intensywnie myśli.
- Musi być przekonywująca, chodzi o brak sztywności. Sprawdzenie prawidłowych odruchów ciała. - powiedziała tonem specjalisty - Żeby wyszło naturalnie i ludzie kupili skecz nie może być sztuczności ani wymuszenia. Wypadałoby to przetestować - pokiwała mądrze głową - Mam nawet pewien pomysł…

- Oczywiście, zrobię co trzeba. - brunetka zgodziła się bez wahania i orzechowe oczy świeciły jej się od nadmiaru tej gotowości i zaangażowania. Komik zaś pokiwał głową i ręką dał zezwalający gest a sam zabrał się za przygotowaną jajecznicę cicho dziękując Lamii i obserwując z zaciekawieniem co teraz się stanie. Bo zapowiadało się całkiem interesująco.

To się nazywało poświęcenie dla sztuki. Aby dostać szansę aktorka była gotowa nawet zostać lesbijką. Nie żeby Lamia zamierzała jakkolwiek narzekać, mowy nie było! Rechocząc w duchu odkleiła się od komika i podeszła do drugiej dziewczyny, kładąc jej dłonie na ramionach.
- Musimy się przyłożyć - wyszeptała do niej, zjeżdżając dotykiem niżej aż do pośladków. Złapała za nie mocno, podrywając partnerkę do góry i sadzając na stole. W międzyczasie zatkała jej usta własnymi, dorzucając do zmagań język. Dla dobra sztuki, wiadomo.
- Odpręż się kochanie - wymruczała robiąc przerwę i pchnęła brunetkę dając znać aby położyła się na stole. Sama za to wdrapała się na jego powierzchnię, znacząc drogę od brzucha do dekoltu sukienki pocałunkami i skubaniem materiału wargami.
- Nie przeszkadzamy ci? - spytała komika, puszczając mu oko. Wróciła szybko do ciała pod sobą, badając je zarówno dotykiem jak i smakując językiem od dekoltu poprzez szyję aż do twarzy. Z drugiej strony powoli zaczęła głaskać skórę uda, podwijając sukienkę Janet coraz wyżej.

- A... a to takie sceny też są w skeczach? - dziewczyna leżąca na blacie odwróciła głowę w stronę siedzącego przy stole mężczyzny wcinającego jajecznicę. Sama wydawała się jeszcze mimo wszystko trochę przytłoczona szybkością wydarzeń i na razie całkowicie oddała inicjatywę swojej partnerce. Oddychała za to coraz szybciej i mniej regularnie dając się ponieść hormonom które pobudzone działaniami partnerki dawały o sobie znać każdym porem jej egzotycznej skóry.

- Oj, dziewczyno… - komik niedbale machnął widelcem na znak, że aż szkoda gadać o tym co się dzieje na kabaretowej scenie. - Nawet nie wiesz jakie rzeczy czasami odwalamy na scenie, żeby dać widzom to na co czekają. - zabrzmiało bardzo dwuznacznie i bardzo tajemniczo. Akurat jakoś gdy oliwkoskóra leżała już na blacie a badająca jej wdzięki kobieta była jakoś w połowie jej sylwetki.

- Oj, chyba tego nie widziałam w żadnym skeczu. - Janet wydawała się mieć kłopoty z koncentracją gdy temperatura jej ciała rosła a atmosfera wokół gęstniała.

- Nie wątpię. Nie zawsze dajemy występ dla szerokiej publiczności. Czasem robimy specjalne występy za zamkniętymi drzwiami. I wtedy mogą się przydać niestandardowe talenty. - aktor przełknął kolejny kęs jajecznicy więc znów miał wolny widelec aby wskazać jakie właśnie talenty mogą być przydatne. Brzmiało to wszystko na tyle przekonywująco, że naprawdę człowiek mógł się zacząć zastanawiać gdzie, kiedy, komu i jakie występy właściwie dają za zamkniętymi drzwiami. Dziewczyna jeszcze chwilę się wahała ale Lamia akurat dochodziła gdzieś do jej szyi, obojczyków i twarzy. I to co powiedział Claudio albo to co ona sama robiła tej dziewczynie o egzotycznej urodzie albo jeszcze coś innego sprawiło, że w końcu nastąpił przełom.

Janet objęła dłońmi twarz partnerki i przyciągnęła ją do siebie aby ją pocałować. Podniecenie objęło ją w posiadanie na całego bo wreszcie zaczęła reagować i zachowywać się jak na gorącą kochankę przystało. Zaczęła całować usta Lamii mocno i zdecydowanie. Podobnie gorączkowo i chciwie przyciskała jej głowę, plecy czy wreszcie pośladki do siebie. Nawet pozwoliła sobie na żarcik bo wpiła mocno palce w jej tyłek jakby sprawdzała ich jędrność a w końcu nawet trzepnęła go otwartą dłonią śmiejąc się przy tym wesoło i już bez skrępowania. Zaczęła też dobierać się do zapięć małej czarnej aby pozbyć się krępującego Lamię ubrania.

Wreszcie zaczynała się ta część, którą Mazzi lubiła najbardziej. Zmianę nastawienia przywitała z równie gorącym entuzjazmem, wzmagając pieszczoty i już bez czajenia się podwijając sukienkę Janet aż na brzuch. Zajęła się też piersiami, wyswobadzając je najpierw z sukienki, a potem ze stanika. Ledwo ciemne sutki wydostały się na wolność, przywarła do jednej ustami, a drugą schowała w dłoni, zaciskając między kciukiem a śródręczem. Dyszała przy tym ciężko z podniecenia, bo dziewczyna podobała się jej od pierwszego spojrzenia. Teraz zaś fantazje przechodziły w czyny, swoje dokładała też obecność Claudio, niby niewzruszenie pałaszującego jajecznicę, ale coś obu rąk nie trzymał grzecznie na stole. Sierżant puściła mu porozumiewawcze spojrzenie, schodząc niżej. Zostawiła piersi i zaczęła całować brzuch, jednocześnie bawiąc się materiałem bielizny między udami brunetki.
- Lubisz matematykę? - wysapała do niej przerywając zabawę aby pozbyć się resztek ubrania.

- Matmę? Jaką matmę? - zasapana oliwka miała widocznie już trochę trudności z komunikatywną rozmową wyższego rzędu. Sama właściwie już była bez ubrania, ostatni kawałek dolnej bielizny spoczywał właśnie pomiędzy palcami partnerki. Podobnie zresztą się rewanżowała. Udało się się zwinąć małą, czarną Lamii na jej brzuch tak, że właściwie już nikomu nie zawadzała. Brunetka okazała się bardzo zaangażowana w poznawanie górnych atrybutów starszej saper bo badała je zarówno ustnie jak i ręcznie. Pewnie dlatego nagle zadane pytanie z całkiem innej tematyki ją skonfundowało więc popatrzyła na kochankę dość nieprzytomnym wzrokiem prosząc o wyjaśnienie lub podpowiedź.

Ta przyszła w formie ręcznej, gdy sierżant pchnęła kochankę z powrotem na stół. Pocałowała ją krótko w usta i znacząc szlak językiem przesunęła się wzdłuż korpusu aż do bielizny. Ściągnęła ją z długich nóg, rzucając komikowi na kolana.
- Geometrię - wysapała, przekładając udo nad leżącym ciałem. Położyła się na nim, ale odwrotnie niż zazwyczaj, dzięki czemu tuż przed twarzą miała krocze kochanki co wykorzystała od razu, zaczynając pieszczoty.

- Aha! Taka matma! A to pewnie! - oliwkowa dziewczyna roześmiała się wesoło i beztrosko gdy zrozumiała jaką figurę geometryczną się rozchodzi. Claudio złapał rzuconą, kobiecą bieliznę i podziwiał ją chwilę trzymając w ręku. Ale obrazek jaki miał na stole, przed oczami, absorbował jego uwagę zdecydowanie bardziej. Brunetka bowiem raźno zabrała się do prac praktycznych nad tą dziedziną matematyki co jej partnerka od razu odczuła na sobie. I w sobie. To jak palce, usta i język Janet z zapałem przystąpiły do radosnego i i wesołego zwiedzania.
- Oczywiście zrobię co trzeba… a nawet więcej… - wysapała ciężko dysząc i aby pokryć swoje słowa czynami zaopiekowała się w ten sam sposób także tylnymi wdziękami Lamii, z takim samym jak dotąd zaangażowaniem i oddaniem.

- No, no, no… widzę, że naprawdę się starasz i ci zależy… - Claudio nieco przekrzywił głowę aby dokładniej widzieć manewry ustne i ręczne uskuteczniane przez młodą adeptkę sztuki kabaretowej na co ta zareagowała zadowolonym uśmiechem, że jej wysiłki zostały docenione. - A co na to nasza ekspertka? - komik z zaciekawieniem spojrzał na drugą stronę tej figury geometrycznej aby zobaczyć reakcje tej która była górą w tej figurze.

Zaangażowania i zręczności w paluszkach oraz pasji nie dało się oliwce odmówić. Mimo dość mało standardowej formy rozmowy kwalifikacyjnej, świetnie dawała sobie radę, co Mazzi czuła bardzo wyraźnie i równie wyraźnie wyrażając pomrukiem aprobatę.
- Dla mnie w porządku, ale to sam musisz spróbować - odpowiedziała robiąc chwilę przerwy i zaraz wróciła do przerwanej zabawy, machając dłonią gdzieś w kierunku drugiego końca zestawu ciał. W końcu jako gospodarz też powinien skorzystać z okazji i dobroci gościa, nie tylko zostawiać największa radochę saper.

- Naprawdę? No nie wiem czy wypada… potem mogą być jakieś oskarżenia, pomówienia o mobbing, wykorzystywanie seksualne, że pracę w “Hecy” załatwia się przez łóżko i takie tam przykre rzeczy… - Claudio udał namysł i powątpiewanie dopijając kawę i przesuwając palcem majtki Janet po stole.

- Nie, wcale nie! Prosimy! Ja bym bardzo prosiła, bardzo bym chciała! Żaden mobbing ani nic takiego! - dziewczyna o migdałowych oczach oderwała się od kuperka saper i żwawo poparła jej prośbę patrząc na swojego idola tak prosząco jak chyba tylko największa fanka mogła patrzeć na swojego idola gdy była szansa zapoznać go jak najbardziej osobiście.

- No cóż… no skoro to taka gorąca prośba od fanek… - komik przygryzł wargę i zmrużył oczy spoglądając gdzieś w sufit jakby rozważał na poważnie czy w razie gdyby to była prośba to mógłby ją spełnić.

- Tak! Bardzo prosimy! Ja na pewno jestem fanką “Hecy” i w ogóle i bym bardzo prosiła, żeby pan do nas dołączył! - oliwka prosiła tak żarliwie jakby naprawdę bała się, że ją ominie możliwość poznania się z liderem kabaretu i pozostanie on jedynie przy roli widza, obserwatora i recenzenta.

- Dobrze. Skoro to dla moich fanów to cóż ja mogę na to poradzić? Czego się nie robi dla fanów? - Claudio rozłożył ręce w geście bezradności uśmiechając się do tego rozbrajająco co oliwka przywitała radosnym piskiem. Mężczyzna w podomce wstał ze swojego miejsca okrążył narożnik stołu i schylił się aby pocałować nową kandydatkę do pracy w kabarecie. Musiał się nieco pochylić ale nikomu to chyba nie przeszkadzało.

- Ja naprawdę, naprawdę bardzo się cieszę! I zrobię wszystko co trzeba! - oliwka wychrypiała już bardzo rozgrzana dotychczasowymi zabawami i bez większych ceregieli sięgnęła dłonią między poły podomki gospodarza aby udowodnić swoje zaangażowanie i oddanie. Sądząc po minie komika, mimo dość mało standardowej dla siebie pozycji to Janet radziła sobie dzielnie z tą formą ustnej rozmowy kwalifikacyjnej.

Szkoda że nie było lustra żeby dało się widzieć co wyprawia się na drugim końcu, ale po odgłosach zabawa trwała w najlepsze i nabierała rumieńców oraz rozmachu.
- Daj spokój z tym łóżkiem, nikt nikogo o to nie posądzi - sierżant parsknęła z nosem między damskimi udami - Nikt nie wylądował z tobą w łóżku, tylko na stole. Jest różnica - mruknęła żartobliwie i na więcej gadania nie miała najmniejszej ochoty. Ona zajmowała się Janet, Janet zajmowała się Claudio. Z dwójki zrobiła się trójka i jedynie skrzypienie stołu nabrało na sile, tak samo jak przyspieszały oddechy.
 
Driada jest offline  
Stary 15-02-2019, 01:42   #50
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Tak, teraz tak mówicie. - Claudio udawał nieprzejednanego ale trochę mu już to słabiej wychodziło bo Janet swoim wdziękiem, zaangażowaniem i talentami językowymi dość mocno już go angażowała. W końcu oboje sobie przypomnieli o trzeciej uczestniczce tych zabaw może dlatego, że oliwkoskóra na chwilę przerwała swoje manewry tam na swojej górze a Lamia widziała i wyczuwała dlaczego na swojej górze. Przerwę wykorzystał komik który postanowił teraz skorzystać właśnie z jej wdzięków. Tylko tych dolnych. Wreszcie wykorzystał naturę kobiecego ciała tak jak mężczyzna powinien wykorzystać co szybko zaowocowało klaszczącymi odgłosami jakie rozeszły się po kuchni. Janet w tym rejonie chwilowo mając ograniczone pole do popisu, skoncentrowała się na odpowiednich zabawach pomocniczych i dbaniu aby cały mechanizm przyjemności się nie zatarł i był odpowiednio nawilżony.
Drugi raz w przeciągu doby powtarzał się schemat z komikiem za plecami i mocnymi, agresywnymi ruchami w okolicach bioder, gdy sympatyczny, łysawy jegomość posuwał saper jak tanią dziwkę w przydrożnym barze. Każde pchnięcie popychało ją do przodu, zmuszając do zaparcia się łokciami o blat i przytrzymania ciała pod spodem. Ilekroć rozlegało się klaśnięcie o wypięty tyłek, wtórował mu coraz głośniejszy jęk, aż wreszcie po paru odbierających oddech chwilach starszą sierżant zatrzęsło, mięśnie przeszedł pierwszy spazm, a za nim kolejne aż wreszcie opadła bez sił na brunetkę pod spodem zbyt rozedrgana i rozbita aby wyrzucić z siebie cokolwiek logicznego.

Reakcja mężczyzny była podobna i do reakcji kobiety i do wczorajszego schematu. Poczuła go w sobie do końca. Wreszcie on też, zasapany i spocony oderwał się od niej i ciężko usiadł na krześle. Janet zaś spełniała się w swojej roli do końca i nawet gdy umilkło trzeszczenie stołu, stukanie kubka i talerza, gdy słychać było tylko ciężkie, dopiero wracające do normy oddechy i nikt nie miał coś ochotę na mówienie czegokolwiek, to dziewczyna o migdałowych oczach bez wahania ugościła na sobie dość w tej chwili bezwładną saper a nawet zadbała o jej kawałek anatomii jaki miała w zasięgu rąk i ust. Ale w końcu ona też poddała się uczuciu błogiego spełnienia.

- O rany… ale to było fantastyczne… - wymruczała z leniwym zachwytem wesoło dyndając nogami z jednej strony i wodząc pieszczotliwie palcami po udach i pośladkach leżącej na niej Lamii. - Nawet jak mnie nie weźmiecie do zespołu to i tak będę miło to wspominać. - powiedziała chyba do siedzącego przed nią na krześle komika co saper poznała po zmianie głosu gdy jej partnerka odchyliła szyję na dół aby spojrzeć na niego. - Ale fajnie jakbyśmy mogli jednak coś zagrać razem. - dorzuciła cichutko w formie skromnej prośby. - A macie ochotę na coś jeszcze? Mogę coś dla was zrobić? - zbystrzała i teraz dla odmiany podniosła głowę zerkając na leżącą na niej saper i trochę zezując na komika po przeciwnej stronie.

Lamię zastanawiało do czego jeszcze skłonna była młoda aktorka byle dostać swoją szansę w grupie Estebana. Nie żeby miała zamiar narzekać, wręcz przeciwnie, bo na krzywy ryj załapała się na świetną zabawę, a cała ta rozmowa kwalifikacyjna podobała się chyba całej trójce.
- Możemy przenieść drugą turę rozmów na pięterko - wyszczerzyła się do komika, rzucając podobnym tekstem co on zeszłego popołudnia. Wzięła go za rękę i przybliżyła ją do swoich ust - Jeszcze parę ćwiczeń lingwistycznych wypróbujemy. W końcu giętki, zwinny język podstawą fachu… podobno - patrząc mężczyźnie w oczy otworzyła usta, pakując do nich jeden z jego palców.

Decyzja została scedowana na gospodarza bo sądząc po minie żywiołowej oliwki ona była jak najbardziej “za” za jakąkolwiek kontynuacją byle było od razu. Tak samo jak Lamia czekała niecierpliwie na reakcję komika. Ale bynajmniej nie czekała biernie. Przylgnęła swoim frontem do tyłu starszej saper i przystawiła swoją twarz do jej twarzy udowadniając na palcu Claudio, że też ma talenty lingwistyczne które chętnie zademonstruje jak i podszkoli na tej wymianie doświadczeń.

- No cóż… skoro fani się domagają… - komik znów powtórzył swój gest i minę rozbrajającej niewinności wobec siły wyższej co brunetka przywitała radosnym piskiem i uściskaniem partnerki scenicznej. Całą trójką więc ruszyli ku schodom. Tylko musieli poczekać aż migdałek pozbiera ze stołu i reszty kuchni swoje ubrania, weźmie skrzypce i płaszcz pod pachę i szybko podreptała za dwójką przewodników do sypialni gospodarza.
Z wczesnego poranka nie wiadomo kiedy zrobiło się południe, czas jednak przestał mieć znaczenie, gdy uwagę ludzi zajmowały zgoła inne czynności niż filozoficzne rozważanie nad przemijaniem. Claudio okazał się wyjątkowo rozrywkowy i jak na swój wiek całkiem sprawny, więc Mazzi nie traktowała tych paru godzin jako straty, tylko zysk. Trzymanie się komika niosło ze sobą masę plusów, jak choćby wspólna zabawa bez niebezpieczeństwa że ktoś coś poczuje, albo zacznie mieć nikomu niepotrzebne myśli pod tytułem “przyszłość”. Żyli oboje tu i teraz, rozumieli to bez słów. Niestety zostanie na dłużej odpadało, należało wrócić po rzeczy do Betty a potem skoczyć do sklepu i na obiad dotrzeć do Domu Weterana. Tam też na Lamię ktoś czekał, taką przynajmniej żywiła nadzieję. Chris i Rich wydawali się w porządku, tak samo jak Carol. Ciekawe ile zniosą wybryków Mazzi, zanim jej nie zechcą ukamienować… ale to później, kiedy indziej.

Teraz saper czekało jeszcze pożegnalne wymienienie uprzejmości z łysolem. Przydybała go sam na sam, akurat kiedy Janet szorowała się pod prysznicem. Wypadła ostatnia, więc mieli chwilę dla siebie zanim wróci ze swoim entuzjazmem i determinacją dostania roli życia.
- Co o tym sądzisz? - spytała komika, dosiadając się do niego na szczycie schodów od werandy. Wyciągniętą paczkę papierosów skierowała do poczęstunku.

- Myślę, że to był bardzo energetyzujący poranek. To pewnie przez tą kawę. Albo jajecznicę. - komik zmarszczył brwi jakby naprawdę podejrzewał właśnie, że to śniadanie miało decydujący wpływ na taki a nie inny przebieg wydarzeń dzisiejszego poranka.

- Tak, to na pewno wina tej jajecznicy - wyciągnęła papierosa i odpaliła go, zaciągając się powoli i dodała z krzywym uśmiechem - Na kiełbasie… tak, trzeba to powtórzyć. Janet zależy, przyjmij ją. O mnie się nie martw - położyła mu dłoń na kolanie - Będę wpadać bez względu na to którą wybierzesz na stażystkę.

- Tak. - Claudio zapatrzył się gdzieś w dal jakby przez ścianę nad schodami mógł dojrzeć jakieś niezgłębione przestrzenie. - Ciekawy zespół by nam wyszedł. - powiedział z zastanowieniem.

- Bardzo - zgodziła się bez mrugnięcia okiem, zezując na komika dyskretnie - Wniósłby z pewnością dużo poruszenia w wasze skostniałe, zastałe tkanki sceniczne. Powiew świeżości, coś nowego. Wam też przyda się odmiana od standardu. Pogadaj z resztą, przedstaw co i jak. Na próbę od poniedziałku weźmiecie nas na staż i zobaczymy.

- Pogadam. Ale szczerze mówiąc myślę, że musimy się przygotować na inny wariant. Dwie osoby do sześciu to spora rotacja. - komik myślał nad czymś intensywnie. - No ale zobaczymy co reszta powie. Może z raz czy na jakichś gościnnych występach uda się zagrać co jakiś czas. Ale dobrze byście nie przychodziły z pustymi rękami i miały coś od siebie na tą premierę. Postaram się wam pomóc ale i tak trzeba by to najpierw napisać, przećwiczyć no i poznać się lepiej.- w końcu spojrzał na siedzącą obok kobietę gdy podzielił się z nią swoimi przemyśleniami.

- Nie potrzebujesz przypadkiem testera nowych kandydatów i kandydatek do waszego kabaretu? Zawsze chętnie pomogę, lubię pracować w ludźmi, zresztą sam wiesz najlepiej - Mazzi wypięła dumnie pierś, odgarniając włosy na plecy wystudiowanym ruchem - O tak, wspólne poznanie podstawą udanej współpracy na każdej płaszczyźnie. Raczej oczywiste że na ładne oczy nikogo nie wkręcisz, trzeba coś sobą prezentować… - pokiwała mądrze głową dodając bez podtekstu - Publicznie również. Pomyślę przez weekend i w poniedziałek wpadnę do ciebie z… czymś. - wzruszyła ramionami - Związanym z pracą. Ewentualną. Jakie godziny ci odpowiadają?

- Właściwie czwartek to mój weekend. W weekendy to największy zawał roboty. Wiesz pracuje ktoś, żeby mógł się bawić ktoś, czy jak to tam szło. W weekendy dajemy najwięcej występów i mamy najważniejsze próby. Wieczorami w ten weekend jesteśmy na występach, w południe zjeżdżamy się tutaj na próby. Rano zwykle każdy z nas jeszcze coś załatwia indywidualnie więc mówię, w weekend to ciężko nas złapać. - komik rozłożył ręce na znak, że wiele na tym polu nie zdziała. Z opisu wyglądało jak dzień przed ofensywą i w trakcie. I tak co weekend.

- Dlatego wspominam o poniedziałku? - zwróciła mu uwagę, uśmiechając się krzywo. Zaciągnęła się papierosem, wydmuchując dym w bok - Słuchałam poprzednio co mówiłeś o weekendach, Betty pewnie by się wkurwiła za coś takiego - zmarkotniała, zawieszając wzrok na tlącym się fajku i westchnęła - Pogadam z nią, na spokojnie. Teraz muszę spierdalać, czas niestety nie jest tak uprzejmy i nie stoi w miejscu, a dziś parapetówka w domu weterana. Trzeba flaszkę skombinować, żarcie, wpaść do Betty po parę drobiazgów. Naprawdę mam tam teraz u siebie tylko łóżko - parsknęła krótko.

- Łóżkowa z ciebie dziewczyna. Cały czas gadasz o jakichś łóżkach. - komediant zauważył tą zbieżność i nie omieszkał tego wykorzystać. Odwrócił się w stronę korytarza za jakim siedzieli bo odgłosy prysznica umilkły więc Janet zaraz będzie kończyć swoje ablucje. - Spróbujcie się dogadać. Czy dacie radę również na scenie stworzyć taki udany zespół. - uśmiechnął się wskazując w stronę drzwi od łazienki.

- Znaczy pytasz czy również na scenie polecę z nią w ślimaka albo wejdę na stół aby bawić się w doktora? - spytała, nachylając się w jego stronę i ściszając głos do konfidencjonalnego szeptu - Na pewno gadamy o pracy w kabarecie? Brzmi bardziej jakbyś dorabiał jako alfons i szukał nowych dziewczynek na rozgrzewkę przed właściwymi występami trupy. - nachyliła się jeszcze odrobinę, patrząc mu prosto w oczy - Mam mówić do ciebie “tatusiu”?

- Lepiej nie. Jeszcze ktoś by znowu wpadł na pomysł z alimentami… - komik smutno pokręcił swoją wygoloną głową na znak, jak bardzo nie uśmiecha mu się taki wariant. - W każdym razie obawiam się, że takie stołowe czy łóżkowe numery to troszkę mało kabaretowa branża. Może całus jako gwóźdź programu a resztę trzeba zrobić aluzjami i atmosferą. Chociaż na pewno na taki show jak dziś rano znalazłoby się mnóstwo chętnych do oglądania no ale jak mówię, to już nieco inna branża. - aktor pokiwał głową, uśmiechnął się trochę jakby z żalem, że to nie jego branża i podniósł się ze stopni. Sądząc po odgłosach z łazienki egzotyczna ślicznotka też powinna lada chwila pokazać się na zewnątrz.

- Mnóstwo chętnych, mhm. Z tobą w pierwszym rzędzie - Mazzi dopaliła papierosa i zgasiła go na schodku. Sapnęła cicho, po czym wstała bo niestety nie dało się przesiedzieć całego dnia w jednym miejscu.
- A nie, czekaj - skrzywiła się, patrząc na tył głowy komika - Przecież w żaden sposób cię to nie jarało, raptem spełniłeś prośbę wielbicielek twojej sztuki. Poświęciłeś dla dobra ogółu… cóż za empatia i bezinteresowność. Godne pochwały i pomnika. - ruszyła do wnętrza domu, w przelocie klepiąc mężczyznę po pośladkach - Duet z Janet mi pasuje, zobaczymy co ona na to powie. Jeśli reszta nie zgodzi się na dwie nowe twarze to bierz ją - spojrzała na niego przez ramię - Ja się odnajdę w branży rozrywkowej innego rodzaju.

- Naturalnie, że nie czerpałem z tego żadnej przyjemności. Zrobiłem to tylko na waszą gorącą prośbę. I dla sztuki oczywiście. Nawet nie wiem, że mogłaś sobie pomyśleć coś innego. - teraz komik przybrał styl nadętego, sztywnego angielskiego dżentelmena gdy tak razem szli korytarzem wracając w stronę jego sypialni i drzwi do łazienki. Całkiem udanie udawał nadąsanego, że można było sobie w ogóle pomyśleć, że kręcą go “takie rzeczy”.

- Oczywiście, gdzieżbym śmiała wpaść na podobnie obrazoburczy pomysł - zapewniła szybko, rozkładając bezradnie ręce - Jesteś jednak świetnym aktorem. Szło się chwilami pogubić, zwłaszcza wtedy gdy tak sugestywnie jęczałeś przyciskając moją głowę do swojego krocza. Albo kiedy zalewałeś tyłeczek Janet i zahaczyłeś głową o półkę koło łóżka co w żaden sposób ci nie przeszkodziło, chyba tego nawet nie odnotowałeś. Albo wcześniej, kiedy ja byłam na górze… - machnęła równie bezradnie ramionami - Nie szło zgadnąć że czerpiesz z tego jakąkolwiek radochę czy przyjemność.

- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia i tego właśnie się trzymajmy. - Claudio dalej ciągnął tym samym zadufanym tonem świetnie kopiując styl jakiegoś nadętego ważniaka z wyższych sfer któremu proste przyjemności maluczkich są całkowicie obce. Akurat otwarły się drzwi od łazienki i wyszła z nich owinięta ręcznikami Janet. Pomachała im wdzięcznie rączką na przywitanie i posłała ciepły uśmiech. Spotkali się mniej więcej przy drzwiach sypialni aktora który przepuścił mokrą dziewczynę przodem a potem zrobił miejsce dla drugiego gościa.

- To kiedy mamy się zgłosić? - Mazzi spytała mimochodem, klękając koło łóżka i wsuwając pod nie rękę. Grzebała tam intensywnie aż do momentu, gdy z tryumfalnym uśmiechem wyprostowała się, ściskając w dłoni zagubiony but - W sprawie pracy.

- Zgłoście się po weekendzie. Adres znacie, w tą porę zwykle ktoś od nas tu jest. A przez ten czas dogadajcie się z czym i w jakim stylu chcecie występować. Wtedy zobaczymy gdzie i jak można wkręcić was do show biznesu. - Claudio odpowiedział spokojnie i pogodnie. Przebierająca się Janet zbystrzała i energicznie pokiwała głową na znak zgody. Zostało pozbierać swoje zabawki i pożegnać się w podziękowaniem za ten energetyzujący poranek.

- Wpadnij do mnie z samego rana w poniedziałek - sierżant założyła buty, zebrała też torebkę i w lustrze przy szafie poprawiała właśnie włosy, zerkając przez odbicie na drugą dziewczynę - Dogadamy szczegóły i razem tu przyjedziemy. Będzie czas pogadać na spokojnie. Wcześniej nie dam rady. Jutro koncert w starym kinie, obiecałam Rude Boyowi że będę. W niedzielę tresuje mnie moja pani, więc też odpada ale poniedziałek rano damy radę. Mieszkam w Domu Weterana, pokój C-1-69. Spytaj Freda na recepcji, powie ci gdzie iść. Zjemy śniadanie i ruszymy w miasto. Co ty na to?

- Może być. Ja się zatrzymałam tutaj. - dziewczyna zapisała w jakimś notesie adres podany przez Lamię i sama zapisała swój po czym wyrwała kartkę i podała ją rozmówczyni. Na kartce Lamia przeczytała adres jakiegoś hotelu ale ani adres, ani nazwa nic jej nie mówiły. Obie wyszykowały się w podobnym czasie więc mogły razem opuścić muzeum i jego kustosza.
Powrót z bananowej okolicy zajmowanej przez Claudio trochę Lamii zajął. Nigdy wcześniej nie byłą w tej części miasta, na szczęście system komunikacji miejskiej działał prężnie w całym Sioux Falls, więc pytając się przechodniów i sprawdzając rozkłady jazdy, w końcu udało się jej dotrzeć w poznane wcześniej rejony. Z pewną ulgą rozpoznała sypiące się kamienice, uśmiechem kwitowała znajome witryny sklepowe. Powoli zaczynała czuć się tu jak w domu, dobry objaw. Miała mieszkać tu na stałe, należało zacząć przywykać. aklimatyzacja trwała w najlepsze, perspektywy się poszerzały, a Mazzi po raz kolejny skierowała się ku najczęściej odwiedzanemu przez nią przybytkowi - szpitalowi. Mając na uwadze wcześniejsze obietnice, po drodze nabyła torbę ciastek z marmoladą i parę butelek oranżady “farbki” dla chłopaków spod trójki. Tak zaopatrzona wsiadła w znaną już linię autobusową, tłukąc się te osiem przystanków aż pod sam płot parku okalającego New McKennan. Tam wysiadła i szybko przebierając nogami, dobiegła do głównego wejścia.
Przytulne, sterylne korytarze przemierzała z duszą na ramieniu, bojąc sie tego, co zastanie pod “trójką”. Zeszłej doby jej kapral… cóż, nie czuł się najlepiej bo zaczynał detoks. ale dziś był nowy dzień, który przynosił zmiany. Oby na lepsze.

Podróż wyszła całkiem sprawnie. Dzięki systemowi komunikacji miejskiej znacznie udało się zredukować czynnik niepogody. A dokładniej deszczu. Po porannej burzy która stopniowo przeszła w monotonną, leniwą mżawkę teraz, w samo południe, znowu się rozpadało. Co prawda nie burza ani ulewa ale całkiem uczciwy, standardowy deszcz. Mimo to panował skwar więc zrobił się dość męczący tropik w którym ciężko było oddychać i deszcz chociaż dawał ułudę ochłody.

W szpitalu, na schodach, salach i korytarzach “swojego” oddziału starsza sierżant mogła czuć się jak wracając do “swojego” hotelu na jakimś urlopie. Te same schody, ściany, wykładziny podłogowe. Nawet te same uśmiechnięte twarze okolone piżamami. Chłopaki spod 3-ki wyraźnie ucieszyli się z jej odwiedzin i przywitali jak nie siostrę to jak chociaż koleżankę. Smakołykami i tymi z wczoraj za które Ray mógł podziękować dopiero dzisiaj i tymi co dopiero przyniosła, byli zachwyceni. Ale jednak dość prędko wyczuła pewien zgrzyt.

- Wiesz… Daniel nie czuje się dziś najlepiej… - Dave próbował jakoś złagodzić to co ją czekało za ostatnim parawanem w 3-ce. Gdy tam weszła no okazało się, że “Rambo” nie ściemniał. Daniel sufitował. Wydawało się, że w ogóle nie reaguje na resztę świata zewnętrznego. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w sufit i ten sufit wydawał się absorbować całe jego jestestwo. W ogóle nie zareagował na to, że się pokazała ani na to co przyniosła.

- Może mu zostaw. Może zje przy obiedzie. Powiemy mu, że to od ciebie, i że byłaś. - Ray mówił z lekkim zażenowaniem chyba nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Ale wyczuwała ich współczucie, na to, że tak jej zależy na “tak trudnym przypadku” jak to określił zawodowo doktor Bernn.

Irytowało ją to, z drugiej strony miała ochotę uciec. Nie potrzebowała współczucia, chociaż było czymś ludzkim. Dać nogi za pas, albo się urżnąć… lub po prostu usiąść w kącie pokoju i odpalić papierosa. Sierżant nabrała powietrza i wypuściła je powoli nosem. Chłopaki chcieli dobrze, nie ich wina. Niczyja wina prócz tego durnia leżącego nieprzytomnie na łóżku numer trzy.

- Jak nie zeżre zjedzcie sami. Co się ma marnować bez sensu - machnęła ręką, drugą poprawiając i wygładzając okrywający kaprala koc. Zrobiła krok do tyłu gotowa wyjść za parawan, cofnęła się jednak szybko, nachylając nad łóżkiem.

- Jesteście dzielni żołnierzu, jestem z was dumna. Tak trzymać… - pocałowała go w czoło, dodając krótkie “Do jutra kotku”, gdy się prostowała. Wreszcie wróciła do pozostałej dwójki, zakładając na gębę pogodny uśmiech. Bez skrępowania wbiła się Rambo na łózko, rozwalając się wygodnie, z plecami opartymi o ścianę - A wy co dziś knujecie?

- My? - Rambo od razu zbystrzał, poweselał i spojrzał porozumiewawczo na swojego kumpla z sali. - Może pokerka z taką fajną laską? - zaproponował chytrze a Roy poparł go energicznym kiwaniem głowy.

- Fajną… znaczy mam iść po Betty? - Mazzi zabujała brwiami udając niemotę większą niż zazwyczaj - Nie wiem czy siostra przełożona znajdzie w swoim napiętym grafiku czas aby pyknąć z wami partyjkę. To bardzo zajęta kobieta, z masą obowiązków na karku.

- Ona?! Fajna?! Noo weeeźźź… - chłopaki prawie zgodnie jednakowo żachnęli się dając wyraz solidności firmowego wizerunku okularnicy w jej miejscu pracy gdzie jawiła się jako surowa siostra przełożona i postrach wszystkich pacjentów. Ale szybko przeszli od słów do praktyki gdy rozsiedli się po łóżkach i taboretach sprawnie rozdając karty i szykując się do gry.

- A w ogóle co porabiasz jak cię tu nie ma? - obydwaj byli zaciekawieni wieści o swojej koleżance jak i tym co się dzieje poza murami szpitala.

- No wezmę ją, wezmę. Z przyjemnością - wyszczerzyła się, patrząc jak Ray sprawnie tasuje talię i pierwsze karty padają na łóżko. - Przez parę dni mieszkałam z Amy u Betty. Amy pomaga mi poznać miasto. Łazimy po sklepach, kawiarniach i lodziarniach. Oprócz nieśmiertelnika nie miałam kompletnie nic dobytku, a trochę siara pożyczać od kogoś majtki, więc trzeba było się zaopatrzyć we wszystko. Udało się też poznać paru całkiem sympatycznych wytrzeszczy. Jutro lecę na koncert do starego kina. Kumpel gra z zespołem, razem z dziewczynami idziemy piszczeć pod scenę. Poza tym złapałam parę namiarów na ciekawe kluby które chcę odwiedzić. Przede wszystkim jakiś “Honolulu” - zadumała się, biorąc karty do ręki - Mam tam umówione spotkanie, ciekawe co z tego wyjdzie. Poza tym piekłyśmy z Amy ciasta i inne duperele, dziś wieczorem jest parapetówa w naszym pokoju w domu Weterana. Też całkiem znośna ekipa się trafiła. No i cóż… próbuję się wkręcić do show biznesu, konkretnie do “Hecy”. Gadałam już o tym z Claudio Estebanem, mam przyjść w poniedziałek na próbę.

- Po co pytałem? - Roy popatrzył w swoje karty po tym gdy wymienił z Dave’m zaskoczone spojrzenia gdy tak słuchali listy planów już zrealizowanych i dopiero tych do zrealizowania a oni sami cały czas kiblowali w szpitalnej budzie.

- No cóż, to nie nudzisz się. I dobrze! Jest przepustka czy urlop to trzeba się zabawić. Ja jak stąd wyjdę to też będę korzystał na lewo i prawo, do oporu! - “Rambo” za to postanowił iść za ciosem i postawić na swoje hałaśliwe i kolorowe plany.

- No, daj spokój, “Heca” i “Honolulu” to nie na nasze progi. My jesteśmy zwykłe szpeje. - Roy nieco go sprostował do odpowiedniego poziomu co kolega przyjął wzruszeniem ramion mamrocząc coś aby przestał marudzić. Poszło kolejne rozdanie, tasowanie i tura karcianej gry co znów przykuło ich uwagę.

- Nie no, bez takich smętnych ryjów, panowie - saper ofuknęła ich, a potem niespodziewanie wychyliła się i objęła misiaczkiem wpierw kuternogę, a potem jednorękiego tak, że sama wylądowała w środku, śmiejąc się wesoło.

- Jak stąd wylecicie na wolność zabiorę was na balety, do tej pory wyłapię co w mieście piszczy i się przygotuję. Ej no, bez jaj. Przecież o was nie zapomnę, no co wy - prychnęła, całując ich w czoła, a przy okazji zwolniła uścisk - Co to za “Honolulu”? Jakaś knajpa oficerska czy co?

- No właściwie to tak oficjalnie to nie. Takie niby kasyno. Ale w sumie klub dla oficerów, specjalsów i innych takich szych. Muza, lasery, dziewczynki, alk co tylko chcesz. No ale ot, tak tam raczej nie wejdziesz. Trochę snobistyczne jak dla mnie. - Roy skrzywił się trochę nie było za bardzo wiadomo czy bardziej z zazdrości czy pogardy na takie miejsce i maniery.

- No ona ma cycki i buzię, i nogi i resztę to akurat ona może wejdzie. Wiesz, cyckom zawsze łatwiej w takich sytuacjach. - Dave niefrasobliwie raczył zauważyć nieco inny status koleżanki niż mieli we dwóch. Tym razem mówił jakby słabsza płeć miała akurat w tym wypadku łatwiej.

- To poznałaś kogoś kto bywa w “Honolulu”? No nieźle. - beznogi pokiwał z uznaniem głową i położył kolejną kartę na stos już tych zagranych.

- No poznałam, ba… nawet mu omdlałam romantycznie w ramionach - prychnęła rozbawiona, dobierając karty i zapamiętując informacje. Czyli trzeba było się odstawić i iść poszukać pana kapitana, a przy okazji zagrać w ruletkę. Albo pokera, tym razem na talony.
- Ekipa z Thunderbolts, wpadliśmy na siebie w lodziarni. Pomogli spławić MP… długa historia.

Obydwaj podoficerowie popatrzyli na siebie a “Rambo” zagwizdał. - Pan kapitan? Thunderbolts? No to się nie dziw, że stać go by się bawić w “Honolulu”. - odpowiedzieli z rezerwą jakby mówili o w ogóle innej kaście wojowników którzy mają wstęp do azylów o jakich zwykli szpeje nie mają co marzyć.

- Też mnie będzie stać jak się wkręcę do Hecy. Pójdziemy tam razem, do tego całego Honolulu - obiecała woląc nie drążyć tematu “pana kapitana” którego w sumie to chciała przelecieć. W trybie pilnym. Gadać za dużo do tego nie musieli, a rozprawianie o tym z Danielem za cienką materiałową ścianą byłoby co najmniej niezręczne i okrutne.
- A teraz walniemy jeszcze z partyjkę lub dwie i idę szukać Brenna. Sprawę mam… a tak w ogóle gdzie to całe Honolulu?

- To w centrum. Każdy kogo zapytasz ci powie. Teraz tak trochę trudno tłumaczyć jak tam dojechać. - “Rambo” skrzywił się trochę gdy znów wymienił się spojrzeniami z Roy’em. Ten po chwili namysłu przychylił się do tego pomysłu kiwnięciem głowy. Potem poszła ta partyjka i kolejna, przyjemnie było spędzić czas na beztroskiej grze o wszystko i jednocześnie nic szczególnego.

Nie chodziło kto wygra, kto przegra - ważne było spędzanie czasu wspólnie, przy zabawnie. Nie poruszali już drażliwych tematów, skupiając się na dogryzaniu sobie i samej grze, a gdy dobiegła końca, Mazzi pożegnała się ciepło z obydwoma żołnierzami, obiecując że wpadnie w poniedziałek z nowymi zapasami prowiantu i czegoś dla kurażu do wylania za kołnierz. Zahaczyła też o niekontaktującego Daniela, jemu też życząc szybkiego powrotu do formy i całując na pożegnanie. Dopiero za progiem doszło do niej, że zaczyna całą trójkę traktować jak rodzinę… głupie, dziwne. Miłe i podnoszące na duchu.
Gabinet Brenna był tam gdzie zapamiętała, wystarczyło przemknąć się korytarzami i zapukać we właściwe drzwi.

- Proszę! - usłyszała zza drzwi dość już znajomy głos starego doktora. Gdy je otworzyła ujrzała znajomą sobie twarz i chuderlawą sylwetkę. - A to ty. Dzień dobry Lamiu. - przywitał się gospodarz ze swoją byłą pacjentką. Wskazał jej krzesło przed biurkiem zapraszającym gestem.

- Dzień dobry doktorze - przywitała się, kiwając głową i przeszła przez gabinet aby posadzić się na wskazanym miejscu. Uśmiechała się przy tym szeroko, bo albo miała dobry nastrój, albo po prostu starego doktora też lubiła.
- Ja tylko na chwilę, nie będę długo panu czasu zajmować. Chciałam prosić o wypisanie recepty na leki… coś na sen. Bez snów - wyjaśniła pokrótce o co się rozchodzi, dodając z przepraszającą miną - Od dziś zaczynam nocowanie w Domu Weterana. Do tej pory spałam z… Amy. Tak było łatwiej i wtedy… nic mi się nie śniło. - spuściła wzrok, patrząc na swoje dłonie - Teraz nie będzie nikogo znajomego, tylko obce miejsce i… nie chcę śnić doktorze. Nie chcę koszmarów… tego żeby reszta z pokoju miała mnie za wariata też…to nie jest konieczne.

- No tak, tak, rzeczywiście… - stary doktor swoim zwyczajem przytaknął i pokiwał głową zamyślając się na chwilę na tyle, że rozmówca nie mógł być pewny czy się z nim zgadza całościowo, po części czy tak sobie przyjął dopiero do wiadomości i teraz rozważa właściwą odpowiedź. Po chwili zastanowienia sięgnął po jakiś bloczek i zaczął coś na nim szybko pisać. Potem wydarł kartkę i przesunął po biurku w stronę pacjentki.

- To są tabletki. Weź jedną przed snem. Jeśli nie pomoże weź drugą. Ale nie można przekroczyć trzech w ciągu nocy albo pięciu na dobę. To nie są cukierki. Jeśli będziesz miała jakieś efekty uboczne lub nie będą działać to przyjdź jeszcze raz. Ale spróbuj ich nie brać i póki nie masz żadnych koszmarów postaraj się ich nie używać. To lek więc jak każdy lek pomaga na coś i rozwala coś innego. Dlatego póki się da powinniśmy obyć się bez nich. Zalecam odpoczynek, relaks, unikanie stresów i regularny rytm dobowy. Najlepiej jak organizm żyje zgodnie z własnym rytmem, to pomaga na wszystko. Wierz mi nie wiecznie jesteśmy piękni i młodzi a im człowiek dłużej chodzi po tym świecie tym więcej w sobie kumuluje. Powinniśmy się starać by tych złych rzeczy i nawyków kumulował w sobie jak najmniej. - doktor wyjaśnił co i jak z tą receptą na której było i tak napisane te dawkowanie. Potem przystąpił do łagodnego zalecenia które niby proste i oczywiste a jednak brzmiało trochę dziwnie i sztucznie.

Sierżant zasępiła się, chowając receptę za pazuchę. Złe nawyki… patrząc co odwalała przez ostatnie dni, zdążyła wyrobić sobie całkiem pokaźną listę “złych nawyków”. Prochy albo znana i wypróbowana alternatywa. W nowym domu pod ręką miała całkiem sporo możliwości na bezstresową noc, choćby Chris, albo Rich. Albo Carol, jeśli lubiła dziewczyny.
- Dobrze doktorze, postaram się nie przeginać. Gdzie mogę je wykupić? - potrząsnęła głową, wracając do gabinetu lekarskiego. Ciągłe prucie się miało też minusy. Całą, szeroką gamę minusów… czyli wypróbuje leki i zobaczy co z tego wyjdzie.

- W każdej aptece. - lekarz oparł się z powrotem o oparcie i chwilę się przypatrywał pacjentce. - A jak twoje zaniki pamięci? Coś się zmieniło? Przypomniało ci się coś? - zapytał patrząc na nią życzliwym wzrokiem.

- Przypomniało… - przełknęła głośno ślinę, wyłamując jednocześnie palce pod stołem - Drobne detale, pojedyncze sceny i obrazy. Naszą jednostką dowodził kapitan Gerber… pamiętam też strach i mróz gdy siedzieliśmy stłoczeni pod ziemią a dookoła waliły bomby. To jak nieśli mnie w środku bo zdychałam ze zmęczenia, ale gdybym się zatrzymała czekałaby mnie tylko śmierć z wychłodzenia. Pamiętam krew, dźwięki. Krzyki, ból, maszyny. Śmierć… - odwróciła głowę w bok, odgradzając się od Brenna ściana z włosów - Nie chcę pamiętać. Tylko… w Wojskowym leżał albo leży ktoś ode mnie. Z Bękartów. Byłam tam wczoraj z Ramseyem, obiecali że jak coś znajdą to dadzą znać. Miesiąc temu trafił tam… nawet nie wiem kto. Nie pamiętam ich imion, twarzy. Jedynie nazwisko Gerbera… i pamiętam że byłam już w Sioux Falls. Na targu.

- To dobry znak. Jeśli pamięć ci stopniowo wraca to jest szansa na całkowity powrót do zdrowia. Nie jest to oczywiście przesądzone ani trudno wyrokować ile może to zająć czasu niemniej taki powrót wspomnień daje pozytywny znak. - lekarz pokiwał głową mówiąc łagodnie ale wyraźnie. Złożył swoje okulary i chwilę się nimi bawił. - Wspomnienia z wojny rzadko są przyjemne. Często są traumatyczne. Niemniej zazwyczaj wspomnienia są istotną częścią naszej osobowości. Stanowią kotwicę i kręgosłup naszej tożsamości. Dlatego są takie istotne. Bez nich nasz mózg, umysł właściwie, czuję pustkę którą próbuje jakoś wypełnić. Zdaje sobie sprawę, że to nie jest naturalne więc powoduje to zachwiania równowagi emocjonalnej, brak pewności siebie, nadmierną agresję czy próby wypełnienia tej dziury w pamięci. Naprawdę różnie pacjenci potrafią reagować, właściwie każdy przypadek jest indywidualny. Ale praktycznie zawsze czują, że są niepełni, że coś utracili, że czegoś im brakuje. Czasem przez to czują się gorsi od innych albo wpadają w jakieś kompleksy. Dlatego właśnie te wspomnienia są takie ważne i dobrze o nie walczyć nawet jeśli nie są przyjemne. Jeśli mogę coś zasugerować postaraj się zapisywać swoje wspomnienia. Nawet jeśli coś przypomni ci się we śnie. Zapisywanie też pobudza mózg, zwłaszcza na świeżo po wybudzeniu czy wspomnieniu. Postaraj się mieć zawsze coś przy sobie aby to zapisać. Czasem nawet przeglądanie takich zapisków pomaga coś sobie przypomnieć, pobudzi jakieś skojarzenia czy nam, lekarzom, pomaga oszacować stan pacjenta i postawić właściwą diagnozę. - lekarz dalej mówił łagodnym i życzliwym tonem chcąc pomóc pacjentce i tłumacząc dlaczego widzi sprawę tak a nie inaczej.

Zapełnianie pustki, brak czegoś ważnego, miotanie się i niewiedza kim naprawdę jest… Mazzi miała swoją metodę na poprawę nastroju. Zastanawiała się czy puszczała się od zawsze, czy tylko teraz, po przebudzeniu. Istniała szansa na drugą opcję, pocieszające, choć nowy tryb życia też miał swoje plusy, całkiem sporo. Brak samotności, poczucie bliskości i ludzka uwaga kupowana na różne sposoby.
- Albo skończę jak Daniel, ćpając co się nawinie pod rękę żeby tylko nie pamiętać - westchnęła, chowając twarz w dłoniach i pocierając ją palcami - Dobrze, skołuję coś do pisania i zacznę to jakoś zbierać. Dziękuję za wszystko doktorze, będę się zbierać - wstała powoli - Gdyby coś było nie tak zgłoszę się do pana. Jak się poprawi też to zgłoszę.

- Oczywiście, proszę się nie krępować. - lekarz też wstał aby pożegnać się z pacjentką. Nawet wyszedł zza biurka i odprowadził ją do drzwi życząc jej udanego dnia i trochę, tak zwyczajnie i po ludzku, zrzędząc na kiepską pogodę, najpierw z rana burza, potem nie wiadomo co a teraz pada. Aż strach myśleć co przyniesie ta pogoda do wieczora.

Rozstali się na progu, on wrócił za biurko, a ona skierowała się do pokoju pielęgniarek z nadzieją że zastanie tam siostrę przełożoną. Brenn dał jej do myślenia, szła więc w ciszy, błądząc myślami w okolicach Frontu i tego co zdołała sobie przypomnieć. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, które wspomnienia były prawdziwe… a jeśli każde z nich takie było? Jak wtedy interpretować wyrwane ręce i własną krew zalewającą spękany bruk?
Znajome drzwi zakończyły chwilowy potok czarnych rozmyślań, zmuszając do uśmiechnięcia się i zapukania we framugę, a potem naciśnięcie klamki.

Za drzwiami ukazał się także już trochę znajomy widok. Grupka pielęgniarek z pulchniutką, latynoską Marią na samym przedzie bo była akurat najbliżej drzwi, dwójką mniej znanych pracownic szpitala i samą siostrą przełożoną jaka siedziała na swoim stałym miejscu z kubkiem w ręku.

- O! Toż to nasza kruszynka! Jak się masz kruszynko? - Maria rozpromieniła się odwracając się frontem do byłej pacjentki szpitala. Pozostałe twarze w gabinecie też się uśmiechnęły.
- Dobrze wyglądasz, dobrze cię widzieć w czymś innym niż te nasze piżamy. Dla kogo się tak wystroiłaś kruszynko? Zdradzisz nam? - pulchna pielęgniarka przywitała się jak na dobrą, troskliwą ciotkę przystało. Pozostała trójka na razie postanowiła się nie wtrącać czekając na to co ich gość powie.

- Dzień dobry, też się cieszę że tutaj wszystko w porządku - Mazzi od razu zapomniała o ponuractwie, ciesząc się wyraźnie na widok starszej pielęgniarki. Zaśmiała się i rozłożyła ręce jakby sama nie znała odpowiedzi na zadane pytania.
- Tak po prostu, dobrze jest założyć coś innego niż mundur. Albo piżama - mrugnęła konspiracyjnie - Podobno na mój widok dzieci nie zaczynają płakać, ani nie ucieka się z krzykiem, to… chyba nic się nie stanie jeśli ładnie człowiek się ubierze. Taka terapia, żeby poprawić samopoczucie. - na koniec spojrzała na Betty, podchodząc do niej i siadając na oparciu krzesła - Spokojnie, długo nie zabawię. Nie będę przeszkadzać… za bardzo.

- No to miło mi to słyszeć, naprawdę miło widzieć jak ładnie radzisz sobie poza szpitalem. Nie wszystkim to tak dobrze wychodzi. - Maria dalej roztaczała swój ciepły, pogodny i życzliwy urok poprawiając nastrój chyba wszystkim. Aż nie szło się gniewać czy fochać przy kimś takim.

- To prawda. Bez munduru i piżamy jest ci bardzo do twarzy Księżniczko. - Betty pokiwała głową uśmiechając się z miną najedzonego kota któremu ulubiona myszka sama kręciła się między łapami. - Chociaż jeszcze lepiej w kneblu i obroży. - szepnęła po cichu gdy grzecznościowo na przywitanie cmoknęła ją w policzek. - No i właśnie dlatego nazywam ją gołąbeczką. Tak samo jak Amy. Dziewczyny świetnie się dogadują, skumplowały się na całego i aż miło popatrzeć jak mają na siebie nawzajem zbawienny wpływ. Taka wzajemna autoterapia. - powiedziała głośniej do swoich koleżanek jakby nigdy nic innego po cichu właśnie nie mówiła do swojej Księżniczki. Pielęgniarki pokiwały głowami posyłając do tego uprzejme uśmiechy na znak, że pozytywnie odbierają te informacje o byłych pacjentkach.

- Amy jest kochana. Jak siostra, nie wiem czy chciałam mieć siostrę, ale jeśli taką jak ona to na pewno - sierżant przytaknęła szczerze, uśmiechają się pod nosem. Amelia chwilami była dla niej jak młodsze rodzeństwo, z drugiej przychodziły chwile gdy przejmowała stery, prowadząc stawiającą pierwsze samodzielne kroki Mazzi.
- Betty chciałam pogadać - wróciła spojrzeniem do kasztanki - Dzięki za kartkę, będę jutro na obiedzie. Dzisiaj mam trochę latania, a chciałam podpytać i… - wzruszyła ramionami - Ukraść cię na chwilę, jeżeli to nie wielki grzech.

- No chyba coś wymyślimy na tą okoliczność. - okularnica uśmiechnęła się, dopiła z kubka po czym wstała i we dwie wyszły na korytarz. Gdy zamknęły się drzwi do pokoju pielęgniarek o znalazły się na szpitalnym korytarzu którym czasem ktoś przeszedł a czasem nie Betty popatrzyła pytająco na swoją faworytę.

- W szpitalu Wojskowym leżał drugi Bękart - ta wywaliła od razu, opierając się o ścianę i krzyżując ramiona na piersi jakby miało to jej pomóc nie rozsypać się na kawałki - Przywieźli go w ostatnim tygodniu zeszłego miesiąca, pokancerowanego i nieprzytomnego, ale żywego. Wczoraj wpadliśmy tam z Amy i Ramseyem. Laski z recepcji powiedziały że poszukają, może on jeszcze tam jest, albo chociaż dowiedzą się kiedy dostał wypis, jak się nazywał. Jako adres kontaktowy podałam twój… wybacz, nie spytałam czy mogę. - popatrzyła w głąb korytarza - Po prostu wydał mi się… najbardziej domowy i pewny. Wiem że ani ty, ani Amy mnie nie oszukacie. Wam mogę ufać. Odwala mi Betty - popatrzyła na pielęgniarkę, ściszając głos. Mówiła gorzko, przez ściśnięte gardło - Dwa razy wczoraj mnie odłączyło, jak wtedy przy nastawianiu barku. Za pierwszym razem po awanturze z empimi, ale na szczęście już po fakcie i… kurwa zemdlałam kolesiowi centralnie pod nogami. Komandosowi, miał dobry refleks więc złapał mnie zanim wyrżnęłam łbem o podłogę - pokręciła z niesmakiem głową i zrobiła krótką przerwę, mieląc coś pod nosem niemo, aż wreszcie odetchnęła ciężko, zjeżdżając plecami po ścianie aż usiadła pod nią z wyciągniętymi prosto nogami.

- Tam w wojskowym detektyw uratował mi życie - przyznała w końcu, gapiąc się na swoje ręce - Odłączyło mnie przy wyjściu, gdy oddawali nam rzeczy przy bramkach. Pamiętam że wzięłam nóż i… dostałam ataku paniki. Obudziłam się w suce, na tylnej kanapie obok Amy. Podobno wybiegłam prosto przed siebie jak głupia. Dostałabym serią od strażników gdyby Ramsey nie dopadł mnie pierwszy, nie wywrócił… a potem nie zaniósł do bryki. Teraz jeszcze Daniel sufituje i nie wiem co z nim będzie w poniedziałek. Wczoraj… a kurwa wiesz jak było wczoraj. - podniosła wzrok, zmuszając się do uśmiechu - Ale jutro na obiad wpadnę, obiecuję.
 
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172