Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2019, 19:49   #44
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Uważaj, Lamia jest saperem. Jak będziecie ją denerwować to wam coś wysadzi. - Carol zaśmiała się wesoło też zajęta przy okazji jedzeniem. A jedzenie było bardzo dobre. No przynajmniej do frontowego standardu. Ale w polowych warunkach trudno było marzyć o standardzie w regularnej bazie. A ta tutaj widocznie była jeszcze na dalekim zapleczu no i była bardzo dobrze zaopatrzona. Widać Armia dbała o to miejsce i swoich domowników.

- Trzy miesiące. No to trochę tu pomieszkamy razem. I nie bój się, jak czegoś nie podpalisz czy nie wysadzisz to najwyżej wezwą cię na dywanik albo wpiszą coś w akta. Nic strasznego. - Chris machnął ręką na znak aby za bardzo się całą tą dyscypliną rodem z koszar się nie przejmować. Pozostała dwójka roześmiała się i pokiwała głowami.

- Wpis w akta… - Mazzi zadumała się, zamiatając w trybie ekspresowym co miała na talerzu. Wreszcie przełknęła i dorzuciła lekkim tonem - chciałabym zobaczyć wpis w akta, że narąbana latam na golasa po kantynie, ze szpicrutą w łapie - jak gdyby nigdy nic przegryzła pomysł sernikiem i zapiła kompotem.

- Interesują mnie tylko te naprawdę… dużo kalibrowe lufy - wyszczerzyła się bezczelnie do Richa, przybierając zaraz potem minę czystej niewinności - Takich to ze świecą szukać, ale najlepsza metoda to macana - dokończyła szarlotkę, został jeszcze kompot, gdy popatrzyła na Chrisa - Jesteś z czarnych beretów? Może kiedyś mnie przewieziesz jakąś kabaryną. Byle nie na dołek. Mam dość zamknięcia - przepiła niby toast kubkiem - Podobno jaracie na świetlicy… dobrze. Też lubię pociągnąć fajkę. Szczególnie po obiedzie.

- A ja chciałbym to zobaczyć jak będziesz latać nago po kantynie ze szpicrutą w łapie. - Rich odparł równie poważnie i niewinnie jak przed chwilą to zaproponowała starsza sierżant. Cała trójka zresztą wydawała się dobrze bawić z poczucia humoru nowej koleżanki.

- Ale ci przygadała. - zachichotała łącznościowiec patrząc ze złośliwym uśmieszkiem na Richa. Ten jednak wcale nie wydawał się przejęty ani tym co mówiła ani całym tym przytykiem.

- My, moździerzyści, mamy największe lufy w całej piechocie. Nikt nam pod tym względem nie może dorównać. A jak chcesz to możemy sprawdzić tą macaną metodę co mówisz. - żołnierz ubrany jak cywil na wakacjach dalej mówił tym swobodnym, niefrasobliwym tonem. Miał trochę racji bo zwykle moździerze były poręczną artylerią wpisaną w nawet dość małe pododdziały piechoty. Były oczywiście i pełnowymiarowe armaty czy woz bojowe no ale one już trafiały sie o wiele rzadziej. Moździerze potrafiły też bić w cele tak blisko jak chyba żadne inne środki wsparcia dlatego bywały ostatnią zaporą ognia przed bardziej bezpośrednim starciem z wrogiem. No i przy broni standardowego piechura wyróżniały się gabarytnością.

- Aha. Dokładnie. Poprowadzę wszystko co ma gąsienice. Kółkami się brzydzę, to dla jakiejś hołoty. - pancerniak gdy tylko mógł podkreślił swoją elitarność i oryginalność. Mówił z pełnym przekonaniem jakby od ręki gotów był poprowadzić pojazd gąsienicowy nawet jakby podstawiono mu go teraz. A pojazdami kołowymi chyba nie był zainteresowany.

- Taaak? Aż taki kaliber? No proszę proszę - Mazzi udała zdziwienie, przykładając dłoń do piersi, zerkając na radiotelegrafistkę z powagą - W takim razie chyba konieczne będzie skorzystać ze wsparcia. We dwie powinnyśmy poradzić sobie z tematem. O ile oczywiście nie jest tylko nadmuchanym dziewięciocalowcem. Wtedy sąd i stos. Za wprowadzanie w błąd jednostek sojuszniczych. Istnieje też opcja z dyscypliną. Niestety szpicrutę zostawiłam u mojej laski - rozłożyła bezradnie ręce, chwilę później je zatarła - Ale spoko, przyniosę tutaj razem z resztą gratów. Ostrzegam że szybko się upijam, a po wódzie mi odwala i robię rzeczy których zwykle się żałuje następnego dnia… więc ta kantyna na waleta jest całkiem prawdopodobna. Kiedyś już tak zrobiłam, dawne dzieje - machnęła ręką zbywająco - To co, lecimy zapalić? Powiecie po drodze za co was tu zamknęli i na jak długo, co lubicie robić w wolnym czasie, czym zajmujecie sobie dni na wolnym. A nuż się okaże że wiecie gdzie tu gąsieńcówka żeby zrobić krótki wypad krajoznawczy po okolicy. Przejechałabym się takim maleństwem - uśmiechnęła się tym razem nostalgicznie choć pogodnie, patrząc na Chrisa - Choć nie wiem czy godna jestem, gdyż zwykle majestat wożę oponiakami. Cóż począć? - westchnęła na koniec.

Cała trójka bawiła się w najlepsze słuchając nowej koleżanki. Może nie dosłownie tak traktowali chyba, że ona tak na serio. Na dźwięk słowa, że ich nowa sublokatorka ma jakąś laskę gdzieś na mieście wyraźnie się zdziwili ale chyba nadal traktowali to jako świetną bajerę.

- No dziewczyno… - Rich machnął ręką jakby zadała co najwyżej niestosowne pytanie. No i aby tak się jakimś pancerniakiem tak za bardzo nie zachwycała. - Kaliber 81 mm… - dodał z przekąsem patrząc na Lamię jakby ta informacja miała ją zwalić z nóg z wrażenia. Czyli widocznie był operatorem, średniego moździerza.

- 81 mm? To twoja długość? To nie chcę cię martwić ale to troszkę poniżej średniej. - Carol też nie omieszkała wtrącić swoje trzy grosze do tej wymiany zdań.

- Kaliber lala. Kaliber to inaczej średnica. A długość to sobie zwizualizuj po proporcjach. - Rich wydawał się odporny na te docinki i w zamian za to pokazał dłońmi jakby obejmował coś kulistego lub okrągłego. Właśnie na oko to średnicy o jakiej była mowa. Popatrzył przy tym z wyższością na kobietę - łącznościowca. Ta jednak nie przejęła się podobnie jak on przed chwilą, machnęła ręką a raczej widelcem i wróciła do jedzenia.


- A ja ci wybaczam. Nie każdy ma zaszczyt przejechać się prawdziwym, gąsiennicowym cackiem. Nie mówiąc o prowadzeniu naturalnie. - Chris łaskawym tonem zwrócił się za to do Lamii korzystając z przerwy rozmówców aby wrócić do tego o czym mówiła.

- Ogólnie to pozwalamy sobie na nicnierobienie. Wiesz rozbijamy się po mieście, chodzimy do kina, obżeramy się, upijamy, przepijamy bony na zakładach no po prostu wakacje. - Carol odpowiedziała za to na kolejne pytanie Lamii i znów wróciła do jedzenia. Chłopaki już skończyli swoje i widocznie czekali teraz aż skończą ich koleżanki.

Saper zamilkła, zajęta czyszczeniem talerza z resztek. Czuła się najedzona po czubek nosa, rozleniwiona i rozbawiona. Trochę obawiała się do kogo trafi w tym akademiku, ale zapowiadało się całkiem przyjemnie. O wiele przyjemniej niż gnicie w okopie.
- Nicnierobienie… brzmi świetnie. Pasuje mi - powiedziała, odstawiając pusty kubek na równie pusty talerz, zaś szeroki wyszczerz nie schodził jej z twarzy - Co powiedzie na parapetówę jutro wieczorem w mojej zagrodzie? Dziś wybywam, ale jutro powinnam wrócić. Trzeba się napić - popatrzyła po trzech otaczających ją twarzach - Za spotkanie, za niezły kaliber i zajebiste fury na gąsienicach. Wezmę szpicrutę i coś mocniejszego. Chyba że wy macie specjalne wymaganie. W końcu jestem wam winna wkupne, wykupne… Operowałam ciężkim sprzętem, M252 mortar nie jest mi obcy. Kojarzę też jak prowadzić transporter. - trąciła pod stołem stopą Chrisa, drugą smyrnęła Richa - Myślę, że dobrze będzie się nam mieszkać. Ktoś chrapie albo nie lubi spać sam?

- On chrapie! - trudno było powiedzieć który z wojaków prędzej wskazał na kolegę bo każdy z miejsca dał właściwą odpowiedź. A fascynacja nową koleżanką i jej pomysłami na najbliższe dni wydawała się rosnąć w tempie geometrycznym.

- Nie słuchaj ich, obaj chrapią. - Carol roześmiała się kończąc swój obiad i popijając kompotem beztrosko zdradzając ten mały sekret swoich kompanów. Ci zrewanżowali jej się surowym spojrzeniem samca jaki zawiódł się na swojej samicy.

- Odezwała się ta co niby nie chrapie… - parsknął Chris pozwalając sobie sobie na mały rewanż.

- Ale nie tak jak wy! - roześmiała się dziewczyna z łączności i wstała od stołu biorąc ze sobą swoją tackę. To niejako dało sygnał i reszcie do podobnego ruchu.

- To już wiadomo kto chrapie - Mazzi też się podniosła, zabierając naczynia ze sobą. Liczyła po cichu że nie będzie trzeba zmywać - Nic nie szkodzi, nikt nie jest idealny… przykładowo ja nie lubię spać sama, a pluszaka się jeszcze nie dorobiłam - ze smutną miną odstawiła tacę.

Droga powrotna zajęła mniej niż trasa w towarzystwie starego Murzyna. Wrócili do pokoju, gdzie została Carol, a Lamia wraz z pozostałą dwójką zahaczyli o świetlicę na papierosa. Przekomarzali się, docinali sobie i żartowali, umawiając się na dzień następny. Potem ponownie wylądowali pod pokojem, ale tym razem saper pożegnała się i sama zbiegła na dół do recepcji, jak po sznurku idąc prosto do okienka Freda. W krótkich, prostych zdaniach raportu wyjaśniła że nie wróci na noc, a jeśli się nie pojawi to znaczy że siedzi u Betty. Napisała adres, czego wymagały procedury.

- Dobrze panienko. - wysapał stary Murzyn z tą swoją flegmatycznością jakby nic nie było w stanie na tyle mocno przebić się do jego umysłu na tyle aby wzbudzić jakąś żywszą reakcję. Zapisał podany przez Mazzi adres, wpisał coś w swój zeszyt, kiedy powinna wrócić i generalnie dopełnił formalności z tą swoją powolną skrupulatnością. Potem skinął głową na pożegnanie i Lamia miała oficjalnie wolne do jutrzejszego poranka.

Teraz tylko zostało dopilnować aby względnie rano pojawić się we wskazanym miejscu, odbębnić apel i móc dalej integrować się ze współlokatorami jak na porządnego rekonwalescenta przystało. Ogarnąwszy formalności, saper wróciła w czerwony pył błądząc w nim aż do przystanku. Widoczność odrobinę się poprawiła, albo były to tylko pobożne życzenia. Grunt że nic jej nie potrąciło, ani nie wpadła w żadną dziurę. Obyło się też bez potknięć, uszkodzeń ciała po wywróceniu na popękany beton. Od sympatycznej staruszki czekającej na autobus dowiedziała się gdzie szukać najbliższego sklepu spożywczego. Szła poniekąd w gości do szpitala, nie wypadało iść z pustymi rękami. Dlatego też wpierw przejechała dwa przystanki, wysiadając przy targowisku albo czymś podobnym.

Parę budek, trochę straganów wystarczyło aby zaopatrzyć się w owoce, słodycze, parę pączków i trzy “małpki” wiśniówki jako kontrabandę. Kupiła też fajki, po paczce dla każdego. z przyjemnie ciężką torbą już miała wracać na przystanek, kiedy wzrok padł jej na stoisko z ciuchami. Oczywiście nie byłaby kobietą, gdyby przy nim nie przystanęła. Dłuższy moment przeglądała towar, aż wygrzebała sweter. Odrzuciła go bo był na nią za duży… a potem pomyślała że zna kogoś, komu się przyda. Porządny, z prawdziwej wełny więc ciepły, co było ważne przy zbliżającej się zimie. Nie myśląc za wiele dokonała zakupu, wracając na przystanek z szerokim uśmiechem.

Cała heca z oparem miała ten plus, że ludzi było jakby mniej. Z pewnością wczesna pora też dokładała swoje dwa grosze. Porządni obywatele spędzali ten czas w pracy, a bumelanci mogli rozkoszować się praktycznie pustym busem aż pod sam szpital.


Gdy Lamia wychodziła z Domu Weterana czerwony pył wydawał się rzednąć. Gdy chodziła między stoiskami na targu była już pewna, że ustępuje. A gdy dojechała w okolicę szpitala miejskiego to już nawet widać było promienie słoneczne. Chociaż jeszcze wyraźnie przytłumione przez ustępujący czerwony tabun to dawało nadzieję, że pogoda się w końcu wyprostuje.

Weszła po już całkiem dobrze znanych sobie schodach, skierowała się na pierwsze piętro i znany sobie oddział gdzie leczono różne urazy. Jeszcze machnięcie dwuskrzydłowymi drzwiami i droga do sali nr. 3 stała otworem.

Sterylnie czysty korytarz z pokojami po obu stronach zaczynał się kobiecie kojarzyć swojsko, domowo. Biorąc pod uwagę wycinek życia który pamiętała, spędziła tu relatywnie najwięcej czasu. Znajome płytki, znajomy zapach odczynników i środków czyszczących. Znajoma biel migających w tle fartuchów pielęgniarek… parę szybkich kroków aby znaleźć się przed właściwą salą, pchnąć drzwi i wpakować się do środka, jak do siebie. Chyba… tak się wchodziło do domu.
- Jest tu ktoś? - zagadała od progu, łypiąc ciekawie za pierwszy parawan.

- O. Cześć. - przywitał się Dave który leżał na swoim łóżku. Uśmiechnął się do tego całkiem sympatycznie sprawnie obrzucając okiem sylwetkę wchodzącej. - Przyszłaś do Daniela? No to musisz poczekać, poszedł się łamać do kibla. Strasznie go coś nosi dzisiaj. Ale możesz poczekać ze mną! - “Rambo” był finezyjny i szarmancki jak zwykle. Bez żenady sprzedał ploty o koledze z sali za to chętnie i zapraszająco poklepał swoje łóżko na znak, że zaprasza i w ogóle.

Z całej wesołej bajery wyłapała jedną niepokojącą rzecz i na niej się skupiła, przerabiając w głowie prawdopodobne przyczyny. Zeżarł coś co mu zaszkodziło, złapał bakterię. Korzystał z wymówki aby załatwić sobie prochy… lub cierpiał na syndrom odstawienia.
- Daniel źle się czuje? - spytała przystając przy łóżku jednorękiego - Hej Rey! - odwróciłą głowę aby rzucić powitanie jakby ostatni z pokoju przypadkiem był gdzieś za parawanem.
- Co mu jest? Lekarze wiedzą? Coś mu dali? Kiedy się zaczęło, jakie są objawy oprócz biegunki? - zadała Rambo serię pytań, wzdychając boleśnie - Poprzednio przy pokerze zostawiłam u was torbę z ciuchami. Macie ją?

- Ten z kolei pospał się po obiedzie. - David wskazał na parawan oddzielający jego łóżko od łóżka Reya. Schylił się na łóżku i wysunął spod niego torbę jaką u nich gość zostawił po poprzedniej wizycie. - Nic mu nie jest srakę ma i tyle. Od tego się nie umiera. Jakbyś nie zauważyła to jesteśmy w szpitalu i czasem nam coś jednak dolega. - jednoręki nie omieszkał rzucić z przekąsem na znak, że nie jest zbyt rad, że nie jest w centrum troski i uwagi. - No więc sama widzisz, jeden sra, drugi śpi to chyba jesteśmy skazani na siebie. - rozpogodził się jednak gdy usiadł wygodnie na łóżku i wyszczerzył się do Lamii jakby przyszła tu tylko dla niego.

- To ten moment gdy popełniam samobójstwo, tak? - Mazzi mruknęła ze zbolałą miną, ale szybko się rozpogodziła widząc że jej ubrania ciągle tu są. Odetchnęła, obiecując sobie że jeśli Daniel nie pojawi się za dziesięć minut, albo coś koło tego, pójdzie go poszukać. Na razie chyba mogła posiedzieć i skorzystać z gościny towarzysza niedoli.
- Coś wam przyniosłam, ale poczekamy na tamtego zasrańca - wyszczerzyła się grzebiąc w torbie z zakupami. Wyjęła z niej małą flaszkę i bez słowa wcisnęła ją Davidowi do ręki, udając że patrzy akurat na coś kompletnie innego za oknem.
- Czegoś wam tu potrzeba? Oprócz wypisu - parsknęła wracając do obserwacji rozmówcy.

- Ooo! - otrzymana butelczyna chwilowo zaćmiła wszystkie inne troski, sprawy i wątpliwości “Rambo”. Złapał ją chciwie i przez chwilę wpatrywał się w nią jak w najcudowniejszy skarb na świecie. Potem jakby się odpowietrzył bo gwałtownie i niecierpliwie zaczął odkręcać butelkę. Szło mu trochę niezgrabnie bo z braku jednej dłoni musiał posiłkować się udami między którymi trzymał butelkę a jedyną dłonią odkręcił korek. Jak odkręcił to uniósł do nozdrzy przez chwilę sycąc się aromatem promili. Przymknął nawet oczy. Zaraz jednak otworzył i upił łyk z butelki.
- Oooo… - na twarzy wykwitł mu rozmarzony wyraz dziecka które właśnie mogło zjeść wymarzonego cukierka.
Leniwym ruchem zakręcił butelkę i schował butelkę do swojej szafki.
- Teraz nie. Jeszcze ta twoja wiedźma w okularach wyniucha. Ale zaraz powinna kończyć to będzie spokój. - dorzucił wesoło i raźno zamykając szafkę. - A dziś coś w ogóle jakaś taka nie taka była… - zmrużył oczy ale dał sobie ostatecznie z tym spokój.

- A masz może jeszcze? Bo wiesz, taki mikrusik na nas trzech to co to jest? - Rambo odzyskał humor i nagle zrobił się wesolutki jak aniołek. Tryskał pozytywną energią zupełnie jak do rany przyłóż.

Sprawdzało się powiedzenie, że niewiele potrzeba do szczęścia człowiekowi. Wystarczyło popatrzeć na Dave’a aby się o tym przekonać… i dobrze. Czasem najprostsze przyjemności sprawiały najwięcej frajdy. Cieszyły też tym bardziej, że to saper bawiła się w Świętego Mikołaja dla… chyba dla swoich chłopaków.
- Macie po ćwiartce na łebka, tylko wywalcie butelki tak aby nikt nie znalazł i jak coś to nie ode mnie - wyszczerzyła się konspiracyjnie, pochylając się do bruneta aby przejść na przyciszony ton - Są też fajki, trochę… a chuj tam - machnęła ręką - Mogę was obdzielić i teraz - sięgnęła po torbę i wyjęła z niej parę jabłek, gruszek, trochę cukierków w kolorowych folijkach, czekolady, różne żelki. Wszystko położyła kupą na łóżku, na górę dorzucając torbę z pączkami oraz paczkę fajek. Podobny zestaw wylądował na stoliku Reya, ale tam zakradała się na palcach aby go nie obudzić. Trzeci stanął przy łóżku Daniela, aby było sprawiedliwie. W końcu zadowolona usiadła znowu na łóżku jednorękiego.
- Mam już kwaterę w Domu Weterana. C-1-69… jakbyście kiedyś szukali.

- A co? Zapraszasz? - Dave wydawał się teraz oazą dobrych chęci, dobroci dla świata, dla bliźnich i w ogóle dobroci, tolerancji i miłość do bliźniego swego. Zwłaszcza jak siadał mu na łóżku i przynosił takie fajowe prezenty! Mężczyzna w szpitalnej piżamie bez oporów zgarnął wysypane słodycze do siebie i z lubością rozpakował pierwszego pakując go sobie do ust. Przez chwilę w milczeniu cieszył się rozpływającymi się w ustach słodkościami. Akurat jak Lamia wróciła na jego łóżko to zaczynał chować tą górę łakoci do swojej szafki. - No to teraz jesteśmy gotowi na weekend! - oświadczył z zadowoleniem witając z powrotem gościa na swoim łóżku. Obok, Ray rzeczywiście spał jak zabity, pochrapując cicho a łóżko Daniela było puste.

- Tylko nie zjedzcie wszystkiego od razu. Następna dostawa w poniedziałek - Mazzi też się uśmiechała, ciesząc się z radości innego człowieka jakby było jej własnym. - Dostałam kojec gdzie mieści się tylko wyro, ale sam Dom jest olbrzymi. Mają świetlicę, boiska, siłownię. Coś znajdziemy do posiedzenia. - zaśmiała się cicho.
- Mieszkam z Carol, laską z łączności. Są też Rich i Chris, chłopaki od ciężkiego sprzętu i pancerniaków. Mam im przynieść jutro flaszkę wkupnego. Znowu się nawalę - jęknęła, wznosząc wzrok ku sufitowi. - Gdzie ten Daniel? Nie mam całego dnia aby ci zajmować czas…

- Laski z łączności są fajne. Znałem kiedyś taką jedną… - Dave pokiwał głową swobodnie dzieląc się swoimi wspomnieniami na temat poruszony przez gościa. - Na pancerniaków szkoda czasu, to zakute pały i tyle. - dla odmiany na ten gatunek wojskowego Dave machnął lekceważąco ręką na znak jak bardzo szkoda czasu się z nimi zadawać. - A impreza no to fajnie, wypijcie kolejkę za nasze zdrowie. No moje chociaż. A my tu chlupniemy też coś w twojej intencji. - pokiwał głową aby było jasne jak jest wspaniałomyślny i w ogóle. - A nim się nie przejmuj, skończy to wróci. I wiesz, jak dla mnie to możesz tu siedzieć cały dzień. - zapewnił ją jak najszczerzej bagatelizując sprawę nieobecnego kolegi z sali.

Oczywiście, nikt nie lubił pancerniaków jeśli był samcem i miał w okolicy samice. Wystarczyło sobie przypomnieć Chrisa, jego manierę oraz gadki o kołowym plebsie… ale to tez miało sporo uroku, ale dla Lamii - a Lamia nie była testosteronowym facetem. Dlatego wychyliła się, zostawiając na policzku jednorękiego krótki, mokry pocałunek.
- Wiem Rambo i dzięki ci za to - odpowiedziała szczerze, na chwilę go obejmując. Potrzymała tak parę sekund, a gdy puściła, poprawiła mu kosmyk włosów opadający niechlujnie na czoło - Jasne że chlapnę wasze zdrowie. Gadałam też z Brennem, mówił że niedługo was puści to będziemy sąsiadami. - westchnęła pogodnie i wstała z ociąganiem - Ale teraz wybacz kochanie, idę zobaczyć czy nie usnął tam w tym klopie… to za długo trwa, a ja jestem ostatnio nerwowa. No… beze mnie też masz co robić - puściła mu oko wskazując górę żarcia.

- Ta, on tak zawsze mówi, nie ma co się przejmować. - “Rambo” machnął swoją jedyną ręką na znak, że nie trzeba brać tak na poważnie wszystkiego co mówią lekarze. Przynajmniej jego zdaniem. - Ale jak mnie w końcu wypuszczą to pewnie się spotkamy w Domu, na pewno. - pokiwał z przekonaniem głową uśmiechając się do tego szeroko.

Z Danielem poszło trochę gorzej. Lamia zastała kaprala Rangersów tam gdzie mówił David czyli w jednej z oddziałowych toalet. Zastała go tam ale zgadzało się tak na słuch chociaż, z opinią jednorękiego bo odgłosy z zamkniętej kabiny nie były zbyt apetyczne. Ranger zaś był też zdecydowanie bardziej marudny niż Dave albo za bardzo skupiony na swojej dolegliwości aby cieszyć się tak otwarcie jak jego kolega.

Pozytywem było to, że nie zaćpał się ani niczego nie wywinął, więc mimo symfonii obstrukcji, Mazzi spadł kamień z serca. Wymieniła parę słów z cierpiącym, zapewniając że poczeka w “trójce” i żeby się nie spieszył tylko na spokojnie załatwił co ma do załatwienia. Ulotniła się rakiem bo sterczenie w klopie wywoływało niepotrzebną presję i zamiast sępić pod drzwiami przeszła się na poszukiwania Betty. Z nią też wypadało sprawdzić jak się czuje oraz ustalić parę kwestii przed wieczorem. Saper liczyła po cichu, że przynajmniej Amy dzień mija pogodnie i wesoło na randce co niby randką nie była… a jednak.

Kapral Rangerów był zauważalnie zdeprymowany i zażenowany, że Lamia przyłapała go w takiej sytuacji. I w połączeniu z jego niewesołą sytuacją sprawiało, że wydawał się ledwo ukrywać rozdrażnienie czy może i zmęczenie. W każdym razie wdzięczny był chyba za te zapewniające dyskrecję drzwi jakie oddzielały go od świadków i nie zatrzymywał Mazzi gdy opuszczała świątynie dumania.

Właściwie z Betty też nie wyglądało to najlepiej. Znalazła ją w pokoju pielęgniarek. Skierowała ją tam Maria która siedziała za tym biurkiem gdzie wieki temu - przed ostatnim weekendem, pierwszy raz spotkała okularnicę. Pulchna, starsza pielęgniarka była ciepła i sympatyczna jak zazwyczaj. Okazała troskę byłej pacjentce i niczym życzliwa ciotka czy babcia wypytała się czy dobrze się czuje i jak jej się teraz powodzi. - Ale mimo wszystko lepiej wracać tutaj tylko jako gość więc może to zabrzmi dziwnie ale życzę ci abyś tu więcej jako pacjent nie wracała kruszynko. - powiedziała łagodnie latynoska pielęgniarka na koniec jeszcze zapewniając, że chociaż Betty “jest zmęczona” to na pewno ucieszy się z odwiedzin, zwłaszcza, że niedługo kończą przecież zmianę.

- Księżniczko? - Betty popatrzyła na gościa jaki zjawił się w drzwiach pokoju pielęgniarskiego jakby w pierwszej chwili nie była pewna czy dobrze widzi. Prócz niej były jeszcze jakieś dwie pielęgniarki jakich Lamia nie znała.
- Och, Księżniczko, umieram… - kasztanka prawie leżała na krześle, wyciągając swoje długie nogi daleko do przodu przez co właśnie prawie leżała na tym krześle. Obdarzyła Lamię smutnym uśmiechem i jak na swój standard zwykle rześkiego, dziarskiego i energicznego postrachu całego oddziału to rzeczywiście dzisiaj wyglądała dość mizernie. Ale wyciągnęła zapraszająco rękę w stronę swojej faworyty na znak, żeby podeszła i w ogóle, że mimo tych cierpień cieszy się, że ją widzi.

Widok był niepokojący, zwłaszcza dla przewrażliwionego i nadwrażliwego obserwatora. Dokuczliwy kac gnębił też kasztankę, a co gorsza ona nie mogła odespać bo musiała jechać do pracy.
- Wpadłam zobaczyć czy ci czegoś nie potrzeba - przyznała szczerze podchodząc do niej. Ujęła ostrożnie wyciągniętą dłoń i uścisnęła ją na powitanie, a potem schyliła się żeby złożyć kurtuazyjny pocałunek, w końcu bycie szlachetną panią do czegoś zobowiązywało.
- Próbowałaś kroplówki witaminowej? - spytała zatroskana, kucając przy pielęgniarce - Mogę coś dla ciebie zrobić? Pomyśl że jeszcze trochę i wrócisz do domu. Idź od razu spać, obudzę cię jak wrócę - ściszyła głos - A potem wieczór kabaretowy.

- Jeszcze trochę. - okularnica uśmiechnęła się dzielnie gdy zerknęła na ścienny zegar. No i rzeczywiście wyglądało na ostatni etap tej dzisiejszej wegetacji jaką tutaj pewnie cały dzień uskuteczniała surowa zazwyczaj siostra przełożona. Pielęgniarka poklepała podaną dłoń wskazując na miejsce obok siebie jakie było wolne i starsza saper mogła spocząć. - Ale wiesz Księżniczko? Było warto. Dawno się tak nie wyszumiałam. - Betty zdołała uśmiechnąć się całkiem szelmowsko chociaż nadal wyglądała jakby ją walec przejechał albo przebalowała całą noc to jednak chyba rzeczywiście tego nie żałowała. - Ale następnym razem idziemy w takie tango w weekend. Ja już nie mam osiemnastu lat. - roześmiała się cicho pozwalając sobie na ten żarcik.

- Nie? - brunetka udała zaskoczenie i dopowiedziała z urazą - Myślałam że to ja jestem ta starsza… nieładnie tak wprowadzać w błąd biednych, cierpiących na umyśle weteranów. Westchnęła boleśnie, chwilę coś memłała pod nosem aż wreszcie uśmiechnęła się troskliwie, równie troskliwie poprawiając lok obok twarzy w okularach.
- Teraz będzie spokojniej, obiecuję. Zameldowałam się w Domu Weterana, przepustki mam do północy, więc nie będę cię rozpraszać. Wyśpisz się, wypoczniesz a przy weekendzie ruszymy w balet. Dziś zgłosiłam że mnie nie będzie… ale - wzięła dłonie okularnicy w swoje - Jeśli nie czujesz się na siłach odpuścimy Claudio. Bez ciebie nie idę.

- Och no nawet tak nie żartuj Księżniczko! - teraz okularnica zrobiła minę jakby miała zamiar się obrazić za tak niestosowną sugestię.
- Już dziewczynom się pochwaliłam, że Claudio nas zaprosił na drinka. - spojrzała znacząco na dwie koleżanki w kitlach i te pokiwały głową z uśmiechem na znak, że są wtajemniczone w temat. - Więc zdrzemnę się po powrocie potem kawa, kąpiel jeszcze jedna kawa i mogę iść w tango! - zawołała buńczucznie szefowa zmiany pielęgniarek pozwalając sobie nawet na dość zamaszysty buńczuczny gest na pohybel wszystkim przeciwnościom aby się umówić z gwiazdorem miejscowej estrady.

- A jak to było z tym że nowy balet kręcimy dopiero w weekend? - saper spytała z niewinną miną, ukrywając jak bardzo cieszy ją taka odpowiedź. W końcu zaśmiała się - Też już się pochwaliłam w kołchozie że dziś spijamy mu barek, więc nie ma odwrotu. O której przyjechać? Chcę… jeszcze trochę zostać. - wzruszyła trochę ramionami - Obiecałam Danielowi że z nim dziś posiedzę trochę, a na razie utknął w kiblu. Biegunka… jak się nie pospieszy i nie ogarnie Dave zeżre mu wszystkie cukierki jakie im przyniosłam.

- Ale on się raczej nie ogarnie Księżniczko. Dostał środki na przeczyszczenie. Próbujemy go wycisnąć z tej całej chemii jaką w sobie ma. I to się nie skończy w jeden dzień. Potrzymamy go tak parę dni, najprędzej coś będzie wiadomo po weekendzie. - Betty przestała się uśmiechać i popatrzyła na ex-pacjentkę znowu jakby przypomniała sobie, że jest pielęgniarką na służbie.

- To dziś nici ze spaceru - jej też uśmiech zszedł z twarzy, choć próbowała zachować pogodę ducha - Ale to dobrze, przyda mu się odtrucie. W takim razie pewnie zabiorę się z tobą… o ile znajdziesz miejsce w bagażniku. A na razie… może mu chociaż zaniosę wody, albo co - westchnęła i zaraz pokręciła głową - Elektrolity będą lepsze.

- Dobry pomysł. - zgodziła się krótko pielęgniarka podnosząc głowę na ten mozolnie odmierzający czas zegar. Nie doprecyzowała czy chodzi jej o wspólny powrót czy o te elektrolity czy może jeszcze coś innego. Wydawała się z trudem walczyć z sennością i zmęczeniem ale jeszcze jakoś funkcjonowała.

Nie było co zawracać jej głowy, więc Mazzi wstała i na odchodne pocałowała ją w czubek głowy.
- Trzymaj się, już niedługo. Zaniosę cię do samochodu po zmianie - wyszeptała gdy się pochyliła. Głośniej za to dodała - Nie będę wam dziewczyny głowy zawracać i się pętać pod nogami, idę do tego łosia… tylko macie tu może sól? - popatrzyła na pozostałe pielęgniarki - Odrobinę.

- Ty też Księżniczko. - okularnica o kasztanowych włosach zdołała się uśmiechnąć ciepło i tak się rozstały. A inne pielęgniarki podały jej na wyjście solniczkę z jakiejś szafki więc mogła zaimprowizować swój elektrolityczny koktail dla złamanego w łazience żołnierza. Zresztą gdy go odwiedziła ponownie sytuacja nie uległa jakoś zasadniczej zmianie więc nadal słyszała niezbyt apetyczne odgłosy płynące zza drzwi.

Wciąż żył, mogło być gorzej, nie?
- Przyniosłam ci coś do picia, nie odwodnisz się - zaczęła łagodnie, ignorując obrazy dość sugestywne, tego co dzieje się po drugiej stronie. Nic niezwykłego, zwykła fizjologia - Dziś masz detoks, przetrzymasz.*

- Pierdolę… - zza drzwi dobiegło rozżalone, pełne pretensji chyba do wszystkich i wszystkiego jakie tylko cierpiący samiec mógł z siebie wydobyć. Jęknął przy tym jakby skazano go na jakieś dożywocie ciężkich robót bez prawa łaski czy równie podobną karę. Chyba nawet uderzył ze złością w boczną ścianę co dało się poznać po głuchym odgłosie.

Tak, mężczyzna cierpiał. W porę ugryzła się w język zanim spytała czy wezwać kapelana czy jeszcze chwilę poczekać. Powtarzała sobie że sam się tak załatwił prochami, no ale właśnie próbował z tego wyjść.
- Świetnie ci idzie, już jest lepiej. - kucnęła żeby postawić kubek na podłodze i popchnąć go do kabiny przez przestrzeń na dole - Dziś ci nie będę zawracała głowy, zostawiłam ci racje żywnościowe i fajki przy łóżku. - zrobiła moment przerwy i dodała - Masz też sweter, taki… wełniany. Będzie tobą trochę telepać, to nie zmarzniesz.

- Noo… dzięki… - wychrypiał po chwili milczenia kapral zamknięty wewnątrz kabiny. Nastąpiło dość kłopotliwe milczenie. - A masz jakieś dropsy? Wszystko mi odstawili. No nic mi już nie dają. Myślę, że chcą mnie tu zabić, pewnie robią jakiś swój chory eksperyment. - zapytał dość impulsywnie gdy pozwolił dać sobie upust swojej złości, niemocy i trawiącemu trzewia i umysł głodowi.

- Nie - odpowiedziała krótko i twardo, co ją samą zdziwiło. Sapnęła, aż w końcu machnęła ręką i wyjęła papierosa. Odpaliła go, siadając po drugiej stronie drzwi i opierając się o nie plecami.
- Nie mam i nie przyniosę ci nic z dragów - mruknęła, paląc nerwowo papierosa. - Gadałam z Brennem, podpytywałam o ciebie. Albo wyjdziesz stąd szybko, albo nie wyjdziesz. Robią ci detoks, ściągają cały ten syf który nagromadziłeś. Wiem… jest ciężko, będzie chujowo, ale to przetrzymasz. Inaczej tu zdechniesz… i kurwa nie rób tego, bo mi złamiesz serce, ty dupku. Dlatego walcz, bo siedzimy w tym razem - położyła paczkę na ziemi i przesunęła ją tak jak poprzednio kubek - Nie chcą cię zabić, tylko uratować. Też chcę żebyś żył.

- Wiedziałem! Jesteś z nimi! Teraz już wyszłaś, możesz robić co chcesz to mnie zostawisz! Tak jak wszyscy! Jesteś taka sama jak oni! - mężczyzna po drugiej stronie drzwi dał upust swojej desperacji, złości i rozpaczy. Ze złością uderzył w ścianę ale mocniej niż przed chwilą. Chwilę tak miotał się wewnątrz kabiny a potem słychać już było tylko zgorzkniałe kwilenie gdy nie mógł zaspokoić głodu jaki go trawił.

- Zastanów się, gdybym miała cię gdzieś nie siedziałabym kurwa w kiblu z tobą, nie nosiła ci wody żebyś się nie odwodnił… i nie gadała. Tylko latała po mieście skoro już wyszłam, nie? Widzisz jak zapierdalam po barze? Aż mi laczki spadają - wywarczała i głęboki oddech później podjęła temat - Mogę robić co chcę… i co robię? Też wyjdziesz, jak się oczyścisz. To odwyk, bez tego się nie da. Wyjdziesz i pójdziemy w miasto, ale bez ćpania. - dopaliła papierosa i macnęła paczkę, na ślepo wyjmując z niej kolejnego papierosa którego odpaliła od tego dopalającego się - Da się bez tego… myślisz kurwa że mi jest łatwo? Wczoraj o mały włos by mnie zastrzelili - prychnęła - Bywa.

Odpowiedziało jej zgorzkniałe, cierpiące milczenie przerywane odgłosami cichego chlipania. Umilkły gdy przez chwilę natura objęła ciało we władanie i znów pociekły mało apetyczne odgłosy. Kapral jednak nie przejawiał dalszej chęci do dyskusji. Trawiony niezaspokojonym głodem nie miał chyba ochoty na nic innego. Saper po drugiej stronie drzwiczek też milczała, trawiąc własna gorycz spostrzeżeń. Dopaliła papierosa i wstała zbierając rzeczy. Na odchodne rzuciła suche "do jutra", czując że zaraz chyba sama zwymiotuje. Przed końcem zmiany pielęgniarek zahaczyła jeszcze o trójkę aby poprosić Dave'a żeby miał oko i pieczę nad odtruwanym kapralem. Jednoręki się zgodził, pomogła reszta flaszek przeznaczonych na weekend... choć Mazzi miała niepokojące wrażenie, że bez nich obiecałby to samo.



 
Driada jest offline