Dorothy Lie aż wyszła ze swojego namiotu słysząc jak Baker opierdala z góry na dół Thomasa. Jasnym się stało, że ktoś musiał poinformować majora Bakera o zajściu nad rzeką.
Gdy obaj, major i “Bear”, wrócili do obozu, Lie odprowadziła tego drugiego wzrokiem, a potem , wyszukawszy Currana posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie.
Ten odpowiedział wzrokiem pełnym niezrozumienia.
- Co ja, według ciebie, zrobiłem? - spytał.
- Zapewne nic - powiedziała ironicznie.
- No chyba nie myślisz, ze to ja? - Skojarzenie awantury, jaką urządził major, z wyraźnymi pretensjami, jakie okazywała Dot, było oczywiste.
- To kto? - Dorothy na chwile rozjaśniła swe oblicze.
- Kiedy, według ciebie, miałbym to zrobić? - Peter był co najmniej zaskoczony . - Wyślizgnąłem się w nocy z twoich objęć - mówił ciszej, tak by tylko ona to słyszała - wyszedłem z namiotu i podreptałem do majora? Tak to sobie wyobrażasz?
- Hana nie poszła do Bakera - Dorothy pokręciła ze zrezygnowaniem głową. - nie dziw się zatem, że pomyślałam o tobie. Mam tylko nadzieję, że major był taktowny w rozmowie z nią.
Na twarzy Petera pojawiło się nieco wątpliwości.
- No nie wiem... Zobaczymy, czy i na ile zmieni się jej stosunek do nas... W razie czego sam pomogę jej uciec - dodał, co nie do końca było żartem.
- Wczoraj nie chciała by ktokolwiek się dowiedział o zdarzeniu nad rzeką.
- Nie dziwię się. Ale może przez noc złość w niej wezbrała i wreszcie wybuchnęła jak wulkan... No i od razu Bear nieco zmarkotniał.
- Też zareagowałabym tak po takiej rozmowie z majorem jaką on miał.
Peter uśmiechnął się lekko.
- Wyjątkowo dobrze się bawił... ale cóż... Trzeba płacić za grzechy młodości - zażartował.
- Baker? - zaciekawiła się Dot.
- Bear. Całkiem jakby...Nie, nie sądzę, by Baker się dobrze bawił podczas udzielania tej reprymendy - odpowiedział na pytanie.
- Rzeczywiście David był przy śniadaniu wyjątkowo radosny. - Kobieta przyznała mu rację. - Co on palił w nocy?
- A ja pomyślałem, że dorwał się jakoś do grzybków Hany. - W pierwszej chwili Peter miał całkiem inne przypuszczenia, ale zdały mu się mało realne.
- W sumie… nie wiem co Baker z nimi zrobił - Dot potarła ręka brodę, jakby się na czymś zastanawiała. - Muszę go o to zapytać.
- Potrzebujesz czegoś na poprawę humoru? - Peter pomyślał o oparach, krążących wieczorem w namiocie Dot. Tudzież o ostrzeżeniach, jakich udzielił mu Kaai.
- Poradzę sobie - zapewniła go.
Peter odpowiedział uśmiechem.
- Plany na dziś? Wybierzemy się na jakąś wycieczkę? - spytał.
- Jadę z Kim i “T”. Muszę się tylko zapytać gdzie one chcą jechać - wyjaśniła mu uprzejmie.
- Ciąg dalszy babskiego wieczoru?
- Nie mów, że jesteś zazdrosny. - zaczęła się z nim przekomarzać.
Peter przełknął odpowiedź, która nasunęła mu się na język, po czym obdarzył Dot uważnym spojrzeniem.
- A powinienem? - spytał. - To takie... niemiłe uczucie. - Uśmiechnął się.
- Chyba nie zamierzasz bronić innym odrobiny rozrywki? - ciągnęła dalej żartobliwym tonem.
- Byłbym ostatnim - zapewnił z uśmiechem. - Co innego gdybym miał żonę. - Tym razem spoważniał.
- Na szczęście jej nie masz. - Dorothy jakby nie zauważyła tej zmiany.
- To jej szczęście, czy moje? - zainteresował się.
- Sam musisz to ocenić. - Uśmiechnęła się do niego.
- Zero pomocy... - westchnął z udawanym zniechęceniem. - Na nikogo nie można liczyć... Przynajmniej w tej materii - dodał.
- Niektóre błędy trzeba samemu popełnić - powiedziała tonem mędrca.
W tej materii Dot, jak wynikało z jej słów, zdążyła już swoje błędy popełnić. Ale on znał i inne przypadki. I niektórym osobom odrobinę zazdrościł. Albo i więcej, niż odrobinę.
- Może jeszcze kiedyś spotkam kogoś, dla kogo warto będzie zaryzykować - stwierdził.
Dorothy popatrzyła ze zdziwieniem na Petera zastanawiając się jednocześnie do czego prowadzi ta rozmowa.
- I teraz naszła cię refleksja na temat małżeństwa? - zapytała w końcu.
- Teraz? Od czasu do czasu wyskakuje taki temat. Niespodziewanie.
- A tak na poważnie? To o co chodzi? - Gierki słowne przestały już bawić Dot.
- A tak na poważnie... To o nic, w gruncie rzeczy... O przeszłe i przyszłe błędy? Nie wiem, dlaczego zeszliśmy na takie tematy - przyznał.
- Kłócicie się jak stare małżeństwo. - Przy obojgu zjawiła się “T” z drwiącym uśmieszkiem.
- My się kłócimy? - Peter spojrzał na Dot. - Wymieniamy dość zgodne poglądy na temat małżeństwa - stwierdził. - Słyszałem, że planujecie wspólną wycieczkę. Wolisz wyprawę po rzeczy Hany, czy przejażdżkę na plażę?
- Małżeństwa kłócą się inaczej. - powiedziała Dot z równie drwiącym uśmiechem.
- Bo nie ma jeszcze latających talerzy? - parsknęła “T”.
- Znasz to z autopsji? - Ton wypowiedzi Dot nadal był lekki i żartobliwy.
- Ja od razu waliłam po ryju - odparła nagle poważnym tonem najemniczka, mrużąc oczy… w końcu jednak się uśmiechnęła. - Żaaaartowałam - dodała wesołym tonem -To co, gdzie się wybieramy?
- Nie chcę do t-rexa. - Dorothy skrzywiła się, a w jej oczach na chwile zagościł i strach i przerażenie, które było jej udziałem przy pierwszych odwiedzinach tego miejsca
- Idę powiedzieć Kim gdzie jedziemy. - Pani Lie ruszyła szybkim krokiem w stronę namiotu lekarki nie oglądając się na najemników.
- Dowiem się, co major myśli o naszym pomyśle - powiedział Peter, a “T” zaczęła… głośno i wymownie cmokać za sierżantem, który nie odpowiedział na jej zaczepkę. |