Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2019, 00:01   #147
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Key

K-9000 dobrze rozpoznał sytuację. Jego bezpośredni wróg nie posiadał broni dystansowej, a jedynie przewagę liczebną - którą łatwo można było zniwelować przewagą pozycji i wysokości.

Dwa z psów oraz ich hycel pobiegli ku schodo-drabinom nadbudówki. Człowiek wspinał się po tej dalszej od Keya, psy próbowały wejść po tej bliższej. Kiedy tylko te drugie już miały się wedrzeć jedno za drugim, Key zaatakował, zwalając krwawiącego i piszczącego sierściucha na chudzielca. Obydwa sturlały się na glebę - włochacz zamilkł, skręciwszy kark. Chudy się spod niego dopiero wyczołgiwał, poturbowany. Key już doskoczył do drugiej drabiny, grożąc "mistrzowi ogarów", który próbował go sięgnąć jedną z pałek (po której trzaskały elektryczne wyładowania - o czym się przekonał, próbując złapać ją w zęby i ledwo się powstrzymał, w ostatnim momencie). Problemem były pozostałe dwa cyberpsy, które niczym strzały popędziły do jednego z narożników i właśnie już były na murze, pędzące w stronę nadbudówki, na równym co Key poziomie. Były szybkie, ale nie szybsze niż Key. Między młotem człowieka a kowadłem dwóch robo-psów, nie miałby szans. Więc zaczął uciekać w przeciwległą stronę, ścigany przez całą trójkę.

W samą porę. Ci trzej weterani w płaszczach rozprawili się z gramolącymi po glebie wartownikami. Flamerowcy właśnie gmerali przy bramie, a ten z kaemem zajął dogodną pozycję i zaczął pakować w stronę wieży. Głupi ruch. Z tej odległości nie mógł precyzyjnie i skutecznie razić ufortyfikowanych obrońców, a tylko ściągnął ich uwagę. Kolejna rakieta, seria ciężkich naboi oraz dwa moździerzowe pociski pomknęły ku jego sekcji. On sam znikł pod ogniem pierwszych dwóch, a moździerzowe granaty wypchane jakąś substancją zapalającą rymnęły prawie, że na łby podpalaczy.

I nie tylko podpalaczy, bo dublowali za saperów. Podkładali bomby pod bramą. I te bomby eksplodowały pod wpływem bliskich wybuchów. Wyjebało całą cholerną bramę z nadbudówką (i saperami, oczywiście). Niestety, eksplozja nie sięgnęła pościgu Keya, który był teraz w kropce. Mógł czmychnąć do najbliższego narożnika i zbiec na dół, albo biec dalej po murze na północ, bliżej hacjendy. Albo stawić czoła dwóm cyberpsom i ich szefowi z elektro-pałkami, licząc na swoją sprawność wojenną, ich głupotę i wąskość podestu, nieosłoniętego barierką od wewnętrznej strony muru. Tak czy inaczej, musiał podjąć decyzję - zdwoić wysiłki w ucieczce, lub walczyć.

Pozostali

Jinx i Lucky mieli dość specyficzne ksywy, odnoszące się do fuksa (lub jego braku). Wydawały się w tej sytuacji wyzerować. Mieli szczęście w nieszczęściu i nieszczęście w szczęściu. Manderson przemknął przez płomienie w zasadzie bez szwanku, raptem osmalając sobie pancerz, dopadł do Vernona i zaczął go bez większego trudu wciągać we współpracy z samym ratowanym. Drugą ręką wywalił całą resztę magazynka - całe dwadzieścia naboi 10mm - w stronę wrażych dystansowców przy jadalni. Zaraz potem zawtórował mu dziewięciomilimetrowiec uratowanego, terkocząc swoją trzecią dziesiątką. Efektem tego obydwaj legionowi pistoleros leżeli martwi, oberwawszy co najmniej po kilka kul. Ale i oni mieli cela, szczególnie ten z automatem. Jinx miał jeden nabój w plecach, w okolicy prawej łopatki... a drugi w dupie - lewym pośladku. Max został zaś szarpnięty na wylot po prawym barku. Teraz leżeli na podłodze. Hormony walki ustępowały miejsca bólowi, a trzeba było przeładować broń, znaleźć osłonę, walczyć dalej. A już zza winkla wychyliła się łajza z tym mocnym czterotaktowcem. Huknęło. Nabój wyrżnął o podłogę między obydwoma leżącymi. Trzask repetowanego zamka, brzęk łuski...

...i wjeżdża Utangisila, cały na czerwono. Ostatni strzelec po zachodniej stronie antresoli przeoczył go. To było jego ostatnie przeoczenie w życiu, kiedy modliszkowa rękawica urąbała mu obydwie ręce w łokciach. Delikwent zmarł z szoku i nagłego upływu krwi, nie wydając słowa (ani chybi... zszokowany).

W międzyczasie reszta "górnej" ekipy ostrzeliwała się z pozostałymi drabami przy i na schodach. Długa broń MJa i Igły przemówiła. Pojedyncza kula .32cal i trzy naboje .357 Magnum wystarczyły, by zdjąć "snajpera" z długim półautomatem .38cal. Odpowiedź ogniowa ze strony obrzyna była żałośnie niecelna. Sanitariuszka miała go praktycznie na celowniku. Zarepetowała karabin, wycelowała, odetchnęła, nacisnęła spust. Głowa celu powinna bryznąć właśnie krwią - a usłyszała suchy trzask. Pusty magazynek. Zapomniała o ładowaniu. Szybko porwała za pistolet, odbezpieczyła, na szybko wymierzyła, oddała dwa strzały - ale sukinsyn zdołał już się schować.

Przemówił znów ten z kowbojskim repeterem, zmuszając Igłę i MJa do trzymania głów nisko. Ku niemu pomknęły cztery naboje 9mm z pistoletu M&A Sticky'ego. Omiotły teren w okolicy typa z lewarem, jedna nawet "klapnęła" go w prawe ramię. Kolo szybko, ale jakby od niechcenia skrył się za kolumną. Wydawało się, że strzelby czy pistolety nie były tak skuteczne na tym dystansie... A przynajmniej to zawierał kąśliwy komentarz Cyrus w tym temacie - i wyciągnięta ręka z doładowanym, zarepetowanym Varmint Rifle .22LR oraz kolejnym komentarzem - "może i słaby, ale przynajmniej doleci".

Nie mówiąc o tym, że wszyscy w rewirze - a szczególnie Natalia - zdawali sobie sprawy, że ten zaporowy ogień z krótkiej broni prawie zrywał czapkę z głowy sanitariuszki; był tak wesoły i beztroski.

Niemniej jednak na górze nie było już tak źle. Zostało tylko dwóch.

Na dole zaś sytuacja wyglądała dużo gorzej.

Barry cisnął odbezpieczonym, prowizorycznym granatem puszkowym prosto pod nogi szarżującym maczeciarzom. Zapalnik był "krótki", szybko huknęło. Wszyscy trzej zostali porażeni całkiem nieźle, ale przeżyli, a dwóch nawet ustało na nogach. Nie na długo, bo Simmons doskoczył, zbił maczetę i zarąbał jednego modliszkowym szponem. Dwaj pozostali uderzyli na niego, próbując złamać jego obronę. Niestety, Barry sam miał problemy z przełamaniem impasu. Katastrofa była kwestią czasu. Ledwo dostrzegł zagrożenie - legionowy instruktor. Stary, ale cichy i szybki, zaszedł go skutecznie od tyłu, pchnął w plecy elektrycznym pastuchem i boleśnie popieścił, na sekundę paraliżując jego ruchy. Ledwo zdołał się rękawicą wybronić przed jedną maczetą, ale druga... druga cięła go po twarzy, po ukosie. Skórzany czepiec, gogle i bandana zapobiegły śmierci, ale nie były w stanie całkiem powstrzymać paskudnego ostrza. Zwalił sie na plecy, wyjąc z bólu, zalany krwią, odruchowo biorący dłonie do twarzy. Jego oprawca już unosił maczetę oburącz, by go dobić, kiedy w szyi wykwitł mu nóż do rzucania, ciśnięty "od niechcenia" przez Fenga. Charczący, zalewający się krwią człowiek opadł cały jak wór kamieni na Barrego, przygniatając go. A już doskakiwała para chłopaków - dzieciaków, w zasadzie. Nie mieli więcej jak po 10 lat. Byli w imitacjach legionowych pancerzy, bez masek, za to z nożami w rękach. Ledwo ich widział przez krew.

Lee nie mógł już mu pomóc. Ledwo dawał dwóm siekiernikom odpór, a zdążało już dwóch kolejnych, którzy właśnie zarąbali dwóch z pięciu pozostałych niewolników-buntowników...





Adnotacje:
Czarna kropka najbliższa różowej (Barremu) - kolo, który na niego opadł (czyli tak naprawdę jest na nim, ale na mapie rozdzieliłem by było czytelniej).
Brak błękitnej kropki (szefa buntowników) - gdzieś znikł, ale raczej jest nadal w holu. Pytanie, czy ucieka, czy ma zamiar wziąć dalszy udział w bitwie? Czas pokaże.

Sitrep:
Max i Richard są "średnio" ranni. 1-2 Healing Powders/Bitter Drinks powinno ich na szybko połatać. Barry został poważnie ranny - musi takowych użyć co najmniej 2 (oczywiście w bezpiecznym momencie) by mieć jakąś szansę na poskładanie się do kupy. Utang jest tylko draśnięty / lekko ranny, nawet 1 Powder to byłby "overkill".
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 02-02-2019 o 14:41. Powód: Poprawka w sekcji dla Frosta
Micas jest offline