Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2019, 15:05   #320
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob Cooper nigdy nie istniał. Był tylko zbiorowym złudzeniem otaczającej go społeczności. Był snem. Dla niektórych najgorszym z koszmarów, dla innych płomieniem nadziei. A wszyscy śnili sen. Jego sen.

Tak musiało być. Jak inaczej niż nieistnieniem wyjaśnić jego obecność jednego dnia i gwałtowną nieobecność innego? Zabrał prowiant, zabrał ubrania... Zabrał Deborah. Może jej też nigdy nie było? Może była, ale przestała istnieć do chwili, w której sen wyśni ją ponownie? Zabrał kapsułę ratunkową. Uciekł. Ale... czy na pewno? Kiedy tak na prawdę opuścił sterowiec? W ogóle go opuścił? Opuścił go, gdy jeszcze na nim był?

Był pewien żebrak o długich, stalowoszarych włosach i brodzie. Brudnych, skołtunionych. Nie miał nogi, zaś jego spojrzenie pozostawało puste przez odebrany przez Noasa wzrok. Jego łachmany śmierdzące, a dziurawy kapelusz leżący wnętrzem ku górze wypełniony był dukatami.

Był pewien drwal. Rosłe było to chłopisko o rękach potężnych tak bardzo, że zdawał się kamienie miażdżyć w masywnych dłoniach. Śmiech jego rubaszny, pasujący do intelektu. Był to mężczyzna prostego umysłu, lecz nie głupi. Skory do pomocy z bardzo szerokim uśmiechem.

Była pewna kobieta niezwykłej urody. Jej włosy jak spienione fale przyboju, oczy niebieskie jak lód czap polarnych, pod którym drzemie czarna, zabójcza toń. Szlachcianka po stroju, ani chybi z miną dumną, wyniosłą.

Był pewien młodzian zahartowany przez życie. Poznaczony bliznami o ogorzałym obliczu, lecz sercu miękkim. Starą matkę pod rękę przez ulicę prowadził, by zaznała wypoczynku na wielkim głazie nad brzegiem morza. Musiała lubić morze, bo wpatrywała się w nie jak zaczarowana.

Był pewien postawny żołnierz. Niebieski, poznać to po kroku. Zakuty w zbroję od stóp do głów z ciężkim mieczem przy pasie. Długim niemal jak on sam. Szedł traktem sprężystym krokiem z szelmowskim uśmiechem na twarzy, jakby szedł wygrać wojnę z wojną.

Był pewien wędrowiec, kapłan Noasa lichego wzrostu i postury. Skóra jego blada, cienka jak papier, pod którym płynęły ciemne meandry żył. Na jego oczach szkła. Wiele dni spędzić musiał studiując księgi jedynie o świetle świecy. Choć zdrowia był lichego, umysł w nim wielki.

Była pewna prostytutka w parszywej dzielnicy. Ciemne oczy permanentnie skierowane były ku wydatnemu nosowi. Pomimo przeciętnej urody nie narzekała na niedobór klientów. Krótkie, zmierzwione włosy kruczej barwy opadały jej na czoło.

Był pewien przechodzień o bystrych, błękitnych oczach. Jego umysł zdawał się być równie bystry. Przystojny. Kruczoczarne, zmierzwione włosy opadały na czoło. Na twarzy rozciągał się szeroki, szelmowski uśmiech. Wskazał strażnikowi pewną starą kobietę z pytaniem czy przypadkiem nie jest to poszukiwana Deborah Barnes. Nikt go więcej nie widział.

Był sobie...

Które z nich było Jacobem Cooperem? Ostatni? To prawdopodobne. A może chciał, by wszyscy tak myśleli i najbardziej oczywisty wybór uczynił jednocześnie najbardziej błędnym? Który z nich to Jacob? Pierwszy? Wszyscy? A może... żaden? Do jakiego stopnia był w stanie zmienić swój wygląd? Może zamiast zmieniać siebie zmienił postrzeganie przez innych? Jak? Czy w ogóle? Czy zapuszczał się do miasta? Wybrał bezdroża i odludzia? Gdzie? Kiedy?

Strzęp informacji tu. Strzęp śladu tam. To jego ślad czy kogoś innego? To ślad kogoś innego czy jego? Popełnił błąd czy zostawił go świadomie? Może popełnił błąd świadomie? Może chce, żeby tak myśleć? A może to w ogóle nie ma z nim związku?

Czy pajęczyna świata rusza się, gdy Cooper po niej stąpa? Czy rusza się tylko wtedy, gdy nią poruszy? Kto utkał tę pajęczynę? Czyżby...?

A może ukrywa się nie ukrywając się? Pozostaje niewidoczny na widoku, zamknięty w swej prywatnej bibliotece ksiąg zakazanych...?

Jacob Cooper siedział przy biurku. W skupieniu szybko przerzucał kartki niewielkiej, cienkiej książeczki. Była bardziej spisem rzeczy, które należało odnaleźć niż kompendium. Nie unosząc głowy zawołał:
- Sprawdź mi...

- Już sprawdzam. Za chwilę kończę!

Uśmiechnął się bezwiednie. Takiej współpracy brakowało mu przez cały czas podróży z Deborah, która właśnie w tej chwili stała przed sądem odpowiadając za swoje zbrodnie. Skąd wiedział? Uśmiechnął się ponownie.

W sąsiednim pomieszczeniu rozległ się wrzask przerażenia, który szybko zmienił się w odgłos przepełniony bólem. Cooper zwilżył palec końcem języka i przewrócił stronę.

Sprawiedliwość nie polegała na karze w literze prawa ani na męczarniach fizycznych. Owszem, mógł to być dodatek i występować on powinien, lecz prawdziwa sprawiedliwość leżała tam, gdzie nie mogła sięgnąć żadna dłoń. Wewnątrz głowy. Ból fizyczny i psychiczny był częścią świata, a osoba, która się z nim pogodzi, zaakceptuje rzeczywistość i pozwoli jej być, będzie szczęśliwa. Nie zmieni tego żadne kalectwo ani nawet najciaśniejsza cela, ponieważ będzie to osoba wyzwolona z największego z więzień - własnej głowy.

Ktoś łkał, ktoś błagał o litość. Bulgotliwy odgłos wskazywał na to, iż nie została ona ofiarowana. Uruchomione zostało zawodzące głośno urządzenie, którego dźwięki próbował zagłuszyć pełen strachu pomstujący głos.

Nie na taką sprawiedliwość zasługiwała Deborah. Ona nie zasługiwała na ból. Zasługiwała na cierpienie. Ona razem ze swoim bratem stworzyła Shagreena, a ten z kolei odpowiadał za upadek K'Tshi. I śmierć Lucjusza Ferata.
Deborah musiała cierpieć, a do tego potrzebował zaszczepić jej nadzieję. Budował ją bardzo powoli i cierpliwie wraz z zaufaniem. Kobieta wpadała w jego sieć coraz bardziej. Pozwolił płomyczkowi płonąć, by mogła trochę ogrzać się w jego cieple i... zdmuchnął go. Poskładał ją, dał zakosztować smaku życia tylko po to, by rozbić ją na jeszcze drobniejsze kawałki - w pył. Odebrał jej wszystko.

- Czy to koniecznie? - usłyszał mitolog. Nie odwracając głowy delikatnie skinął głową.

Miała cierpieć.

- Musimy być bardzo kreatywni. Ta partia ma cierpieć.

Tak samo jak Shagreen. Miał umrzeć w cierpieniu i bezsilności. Rewolucja, której poświęcił całe swoje życie nie przyniosła skutku. Sprawiedliwość nie zatriumfowała. Odebrano mu nawet zemstę. Po długich bojach skończył nie osiągając prawie nic. Prawie, bo Gascot umarł, ale nie za jego sprawą. Nie z jego ręki. Ale jakże można było się tym cieszyć, gdy drzazga Deborah kuła przy każdym ruchu? Można się było tym najwyżej pocieszać.

Wszystko to zapewniało zniknięcie jednej osoby. Oto sprawiedliwość. Jej pierwsze kroki postawił podczas rozmowy na sterowcu. Tej z Richardem i Denisem. Po niej poznał sterowiec lepiej niż wszyscy załoganci razem wzięci. Znał każdy kąt i każdą deskę. Poznał każdego, a robił to pod każdym pretekstem. Wycena artefaktów, tworzenie teorii naukowej przy wsparciu technicznym Malfloya, przekazaniu listu oraz wiadomości do Cesarzowej.

Oto jego cel. Sprawiedliwość. I budowanie własnej organizacji stawiającej na jakość, nie ilość. Potrzebował najlepszych z najlepszych o właściwym profilu, właściwej inteligencji i kręgosłupie moralnym. Bardzo chętnie kobiety, choć musiały spełniać te same kryteria. Mężczyzna nie był istotą stworzoną z myślą o monogamii.

- A ty w tym czasie...

- Zaraz będzie.

Cooper roześmiał się pod nosem wciąż nie podnosząc wzroku znad stron książki. Odgłosom agonii nie było końca. Trzaski pękających kości, niezamierające charkoty, jęki, wrzaski, płacz, groźby, błagania. Wszystko na nic. Kaźń musiała trwać.

Zarządzał trzema organizacjami wywiadowczymi, lecz był to jedynie pierwszy, choć bardzo ważny krok do stworzenia Hydry.

Pierwszą głowę, Obserwatora, otrzymał darmowo. Stworzył ją Richard w oparciu o swoje kontakty oraz siatkę Patricka von Tiera, zaś osobą zarządzającą w imieniu Jacoba była Eloiza. Przynajmniej do czasu jej wyjazdu. Wtedy zastąpiła ją Amanda van Wand. Niewątpliwą zaletą tej organizacji było to, iż wszystkie nitki prowadziły do Richarda, nie Jacoba.

Druga to Triada składająca się z trzech jednostek zarządczych: niego, Zoi Clemes i Shinego Nakamury. Historyk musiał nieco popracować, by Xanouańczyk był lojalny w pierwszej kolejności wobec nich, a dopiero potem Cesarzowej. Tego wymagała wiedza, jaką powierzył im oraz ludziom, z którymi pracowali - załodze Nautilusa.

Należało uczciwie przyznać, że pozycja Shinego była najbardziej klarowna w zespole. Jego zadaniem nie było sprawienie, by pojazd stał się najlepszą tego typu maszyną na świecie. On miał uczynić z Nautilusa podmorską legendę ze wszystkimi jej cechami.
Zoi Clemes, która przyjęła imię kapitan Nikt, sprawowała bezpośrednie dowodzenie nad załogą. Mieli zmienić tę łódź w primabalerinę pośród kaczek.
Jacob natomiast często odgrywał pierwsze skrzypce w procesie decyzyjnym, choć w strukturze dowodzenia ludźmi zajmował pozycję identyczną do Nakamury.

Trzecią stworzył sam od podstaw, a zaczął jeszcze w wtedy, gdy podróżował z Deborah. Fantom był organizacją prawie nierozbieralną o ściśle określonej hierarchii, na której szczycie znajdował się Jacob. Był jedyną osobą posiadającą pełną wiedzę. Każdy z poszczególnych agentów znał wyłącznie przełożonego oraz osoby podległe, zaś zaszyfrowane informacje mogły odczytać tylko dwie osoby. Nadawca oraz osoba na samym szczycie.

Kolejnym, rozpoczętym już, krokiem była ingerencja w zapełniającą się próżnię. Szeregi piratów były znacznie przetrzebione, a to była okazja dla Jacoba. Okazja, jakiej nie można było przepuścić i nie zamierzał. Miała powstać Stal, organizacja bez organizacji. W pewnym sensie najbardziej tajna ze wszystkich - jej członkowie nie moli wiedzieć o przynależności do niej. Miała być unikatowa także przez niejednostkowy sposób traktowania przez zbyt duże były fluktuacje wewnętrzne. Zbyt niestabilne były to fundamenty. Jednakże piraci jako całość... Oni istnieją nawet po wielkiej czystce.
Musieli myśleć, że wybory, których dokonują są ich wyborami. Na szczęście była to grupa nieskomplikowana intelektualnie.
Połączenie tych cech czyniło z nich formację stanowiącą bastion Starra. Najbardziej widoczny, a jednak najlepiej ukryty. Steganograficzny.

Był także całkiem nowy gracz. Srebrny Kielich poddający swoich członków rygorystycznej selekcji, co w żadnym stopniu nie utrudniało Cooperowi zadania. Wręcz przeciwnie. Stanowiło to ułatwienie, ponieważ wiadomo było gdzie należy nacisnąć. Grupa ideowców żądająca transparentności polityki. Czemu nie rozszerzyć tego także na Corvus? Jak cały świat, to cały świat! Niech się zachłysną tym olbrzymem, spowolnią bieg, lecz nie za bardzo. Niech się rozwijają, lecz wolniej, żeby Jacob mógł przejąć ich od środka. Była to młoda organizacja pełna zapału i idei. Była czysta. Była idealna. Oznacza to, iż długo się w takiej formie nie utrzyma. Historia pokazywała to wielokrotnie. To była Ekspansja.

Chcieli nieocenzurowanego Goldsteina, więc go dostaną. W dwóch wersjach i będzie to ukłon w kierunku Black Cross. Nie wchodzili mu w drogę ani nikomu innemu z grona osób objętych bezwarunkowym immunitetem. Wiedział to. Od tego miał ludzi. Czas pokazać dobrą wolę ze swojej strony, choć trochę oswoić węża.
Tak się składało, iż Jacob był najlepszym historykiem i mitologiem na świecie. Wiedział, że Mark Goldstein to organizacja badaczy, która stworzyła grawery.

Spojrzał w kierunku jednej z map zawieszonych na ścianie. Tak, miał ich treść skatalogowaną i spisaną. Srebrny Kielich dostanie je od Richarda, który to z kolei otrzyma odpowiednie pisma od przedstawicieli Wolnych Miast i Hanzy. Niech szlachcic będzie z nimi blisko. Będzie to oświadczenie dla świata, a jednocześnie sam już jest tym oświadczeniem za poparciem Cesarzowej oraz przeszłości. Będzie mu łatwiej.
Będą to wersje ułożone przez Jacoba z najwyższą precyzją. Będą wymagały złożenia w całość. Niech Srebrny Kielich się tym zajmie, przyda im się praca odciągająca uwagę. Kiedy już im się uda, zaś własną ciężką pracą uwiarygodnią wersję Coopera pojawią się niespójności w obu wersjach. Całkiem naturalne dla historii. Przeszłość widziana z różnych punktów przestaje być identyczna. Tym bardziej, że każda grupa będzie chciała przemycić drobne, wybielające ją niuanse. Czeka ich kolejna praca - wyciągnięcie esencji. Będzie to drugi krok uwiarygadniający. Ostatni będzie brak cenzury. Prawie wszędzie. Całkowite odkrycie musiało jeszcze poczekać. Wtedy jednak nie będzie to historia Maka Goldsteina, lecz Jacoba Coopera. Znacznie wzbogacona i poszerzona.

Istotnym czynnikiem były także trzy źródła informacyjne. Zamierzał zainstalować u nich swoich ludzi, zespołu Zero, lecz w tym przypadku musiał być ekstremalnie ostrożny, by nie powiedzieć, chorobliwie przewrażliwiony. Mieli dzielić się na dwie grupy: niejawną oraz jawną. Zadaniem pierwszej było słuchanie, zaś druga była pośrednikiem informacyjnym między nim a informatorami. Tak na wypadek, gdyby zaistniała potrzeba handlu.

Istotnym było zacieśnienie kontaktu z bardzo pragmatycznymi wyspiarzami pod dowództwem Cesarzowej.

Jednym z ostatnich elementów było zainstalowanie własnego człowieka w szeregach Black Cross. Niebezpieczne zadanie, lecz musiał dowiedzieć się tego, co wiedziała ta organizacja. Owszem, mógł dowiedzieć się tego na własną rękę, lecz jednoosobowa grupa wywiadowcza Kameleon była znacznie szybszym sposobem.

Wydawało się to szczególnie istotne po wzroście aktywności kultystów na czarnym rynku. Kilku jego ludzi było klientami. Mieli dotrzeć po nitce do kłębka, który na sygnał Jacoba miał być polany benzyną tropu i spalony na popiół przez ogień Black Cross. Był to kolejny ukłon w ich stronę, dowód, iż historyk nie jest cierniem w ich boku. A przynajmniej nie wyłącznie, ponieważ zlokalizował ich "klasztory". Ich lokacje zaznaczone były na innej mapie, zaś szczególną uwagę zajmował na niej ten opuszczony, gdzie pozostawił osobiście wybraną do tego celu grupę badaczy. Ich zadaniem było wywnioskowanie wszystkiego, co dało się wywnioskować z układu pomieszczeń, konstrukcji, lokalizacji, pozostawionych substancji, narzędzi, fauny i flory w zestawieniu z odpowiednikami przy innych siedzibach. Później w świetle nowych danych przyjrzy się temu sam. Opuszczony klasztor z resztkami tropów mógł mu powiedzieć więcej niż sami Krzyżowcy chcieliby przyznać.

Wpatrzył się w galerię map przedstawiających rozkład artefaktów, placówki szkoleniowe Black Cross, rozmieszczenie świątyń, sieć agentów. Szczególnie istotna była obecnie mapa z pulsującym, czerwonym punktem. Yarvis. Miejsce, do którego podążał od początku wyprawy. To właśnie to miasto chciał zobaczyć. Być może miasto ze szkła, jeśli wierzyć świątyniom podobnym do tej, którą spotkali nieopodal Xanou. Te, z których polecił zabrać kryształowe nośniki pamięci.

Pod nimi stał globus z powbijanymi szpilkami. Nawet jedna nie zmieniła miejsca od momentu, w którym go zabrał.

- Zbliżamy się - poinformował żeński głos. Ledwie dostrzegalnie skinął głową. Podszedł do globu i dotknął go palcami. Nabrał głęboko powietrza, po czym ruszył w stronę drzwi. Jego nozdrza zaatakował smród wymiocin, fekaliów oraz rozkładającego się ciała. Było to pomieszczenie skąpane w czerwieni i brązie. Wielkie plamy były wszędzie, nawet na ścianach i suficie. Cała podłoga była śliska i lepiła się. Zasłana była ciałami. Jedne były rozczłonkowane, inne wcale nie przypominały zwłok ludzkich. To byli najwięksi szczęściarze. W tym pomieszczeniu zmasakrowane, wciąż żyjące ciała rozciągnięte na najwymyślniejszych maszynach modliły się o śmierć. Na jednym ze stołów trwała wiwisekcja.

Wyszedł po przeciwnej stronie nie poświęcając ofiarom nawet krótkiego spojrzenia. Wyszedł na niewielki balkon zamykając drzwi. Po kazamatach bólu pozostały tylko krwawe ślady butów na kamieniu. Oparł się o kamienną barierkę i wpatrzył się w morze. Kamienie omywane niespokojnymi falami przypominały wycelowane w stalowe niebo, sztylety. Zaczęło padać. Delikatna mżawka połączona z nadchodzącą bryzą.

- O czym myślisz? - zapytał Jacob. Usiadł na barierce obok Jacoba.

- To proste - rzucił Jacob dołączając do rozmowy.

- Istotnie - odparł Jacob unosząc wzrok na rozmówców i natychmiast kontynuował:

- Przez ten czas dowiedziałem się tak wiele i tyle udało się dokonać. Wiem więcej o kulcie, nieco więcej o Istotach. A jednak nie udało się odnaleźć cywilizacji obrabiającej dilithium. Sam materiał, owszem. Udało się przetestować teorię, z powodzeniem. Oni muszą istnieć i podejrzewam, że są ocalałymi ze Starego Świata. Z Feratem czytaliśmy o nich na Antigui... - zawiesił głos i osunął się na krześle. Nikt nic nie powiedział. Każdy odwracał wzrok od pozostałych. Nikt nie miał ochoty kontynuować.

Kiedy będzie czas, żeby zwolnić? Poprzednia robota miała być ostatnią, podobnie jak ta. Minęło tyle czasu od śmierci Lucjusza, zaś Richard właśnie się żenił z Manuel. W rękach Jacoba trzasnęło pióro. Przyciągnęło to wszystkie spojrzenia. Popatrzyli po sobie. Kobiety mogły przychodzić i odchodzić. Każda nie wyłączając Eloizy, z którą świadomie był bardzo blisko, lecz niezbyt blisko. Była mu potrzebna, zaś taka eksplozja wszystko by popsuła, doprowadziła do rozładowania. Nie tego potrzebował.

Kobiety były tymczasowe. Przyjaciel był jeden. Był. Jeszcze przyjdzie czas na rozliczenie każdego ze śmierci Ferata. Cooper nie zapominał i nie zamierzał zapominać. Każdego. Bez wyjątku. Nawet siebie. Świat zamazał się delikatnie.

- Czytaliśmy o nich. To wszystko plotki i nic więcej. Dalej też były tylko plotki, ale były szacunki, badania samego dilithium. Była oszacowana temperatura topnienia wyższa niż jesteśmy w stanie osiągnąć. Była podana wytrzymałość stopu. Czytaliśmy o tym w archiwach. Te wszystkie ozdoby same się nie wykonały, nie urosły na drzewach - ciągnął historyk i zamilkł. Spojrzał na mapę, na której zakreślone były obszary rejonów polarnych. Tamte lokacje wskazywały artykuł z archiwów Antigui.

-Jeszcze ich nie znalazłem, ale znajdę. Być może używają skomplikowanej technologii podobnej do tej, której użył Eliasz podczas naszej pierwszej podróży na Wyspę. Przybyliśmy na nią znacznie szybciej niż powinniśmy, lecz opuszczaliśmy w normalnym tempie. Jeszcze nie mogę jej znaleźć. Ale ją znajdę. Podejrzewam, że może mieć w tym udział ślepa eksploracja tamtych rejonów i technologia Shinego. Niech mnie tylko ten skośnooki nauczy kilku sztuczek... Znajdę ich, a wtedy dostaniemy broń, którą zabijemy Istoty. A jeśli tej cywilizacji nie ma, to odnajdę sposób na obróbkę. Odnajdę go.

Drzwi ponownie się otworzyły. Cooper poczuł dłoń na ramieniu i uśmiechnął się do siebie bardzo smutno.

- Dlaczego się zabijasz? - zapytał Lucjusz Ferat. Jacob zeskoczył z barierki i zrobił miejsce przyjacielowi, by ten mógł stanąć obok Jacoba wpatrzonego w morze. Historyk jednym, płynnym ruchem wbił sztylet w gardło przyjaciela i przeciągnął go przez barierkę. Ciało roztrzaskało się o kamienie. Cooper śledził je z przygnębiającym zaciekawieniem aż zniknęło w głębinach.

- Dlaczego się zabijasz? - zapytał Lucjusz Ferat. Jacob zeskoczył z barierki i zrobił miejsce przyjacielowi, by ten mógł stanąć obok Jacoba wpatrzonego w morze. Historyk jednym, płynnym ruchem wbił sztylet w brzuch przyjaciela i przeciągnął go przez barierkę. Ciało roztrzaskało się o kamienie. Cooper śledził je z przygnębiającym zaciekawieniem aż zniknęło w głębinach.

- Dlaczego się zabijasz? - zapytał Lucjusz Ferat. Jacob zeskoczył z barierki i zrobił miejsce przyjacielowi, by ten mógł stanąć obok Jacoba wpatrzonego w morze.

- Z tego samego powodu, dla którego ciągle zabijam ciebie - odparł Cooper.

- To znaczy?

- Bo mi cię brakuje, idioto. Z moich bliskich byłeś tylko ty. Ojca nie znałem, matka pozbyła się mnie przy pierwszej, lepszej okazji kopem do góry, czyli studiami. Nawet nie wiem jak skończyła i gówno mnie to obchodzi. Ze wszystkich ludzi na świecie, to ty musiałeś umrzeć. Zostałem sam przeciw całemu światu. I przeciw bogom... czy półbogom... to też mnie gówno obchodzi. Cudowna ironia. Człowiek, który może mieć każdą i być przyjacielem każdego jest sam. Mogę porwać tłumy, a i tak zostałem sam, kretynie - gwałtownie machnął głową.

Siedzący na barierce historyk jednym, płynnym ruchem wbił sztylet we własną skroń i runął w dół. Zapadło ciężkie milczenie. Cooper w takich sytuacjach czuł na barkach cały ciężar świata. Był sam. Nikt inny nie działał przeciw Istotom. Ani Black Cross, ani Richard, ani Denis, ani nikt inny na świecie.

Planował, intrygował, lawirował, ryzykował. Mógł mieć wszystko. Władzę, majątek, kobiety. Wszystko oddał i odepchnął. Zawsze zdobywał tylko po to, by przekazać innym. Co miał dla siebie z całej tej podróży? Pistolet abordażowy. Pancerz. Dysk. Czy rzeczywiście to było jego? Czy były to wyłącznie narzędzia gromadzone tylko po to, by skuteczniej osiągać cel. Pod zasłoną egoizmu krył się altruizm. Schowany tak głęboko, że nikt go nie zauważył, nawet jego poprzedni towarzysze podróże pomimo rzucających się w oczy faktów mówiących same za siebie. Wystarczy zachowywać się jak wyrachowany skurwysyn, żeby nawet po najlepszych czynach nikt nie przejrzał obranej postawy. Żeby nikt nie dojrzał, iż nic nie zachowuje dla siebie na stałe, zaś jeśli zatrzymuje na dłużej, służy to zdobyciu kolejnych rzeczy, z których nie zostawia sobie nic. Chyba, że będzie mu potrzebne do zdobycia kolejnych rzeczy, które...

- Stary, to bez sensu - rzekł Lucjusz.

- Tak? - zapytał kpiarsko Jacob odwracając się tyłem do barierki i opierając o nią łokciami.

- Chcę zniszczyć Istoty, by nigdy już nie zagrażały ziemi. Czuję je w mojej głowie, gdy zbliżam się do poznania prawdy o nich, a nawet ich na oczy nie widziałem. Nawet nie jestem blisko nich. To tylko i aż informacje. Kiedy przyjdzie czas, potrzebna będzie bezpośrednia konfrontacja. Być może będę potrzebował armii tych, którzy razem będą mogli wytrzymać napór mentalny Istot. Być może będę potrzebował armii kapłanów wszelkich wyznań. Takich o niezłomnej wierze, by odciągali uwagę. Jeden człowiek sobie nie poradzi, ale wspólnie mają szansę. Pewne jest jedno. Będę znacznie bliżej niż obecnie. Już teraz zbliżamy się do Yarvis. Tam jest tylko truchło, a jego siła oddziaływania jest ogromna. Żywy Stwór będzie miał większą moc. Będzie chciał mnie złamać wszelkimi metodami. Brutalna siła, sposób. Na jaki sposób może wpaść? Może mi pokazywać moją własną śmierć, więc wolę się na nią napatrzeć na własnych warunkach przy całych pokładach kreatywności, jaką dysponuję. Muszę się zabijać i muszę na to patrzeć - machnął dłonią w kierunku zamkniętej sali.

- I muszę zabijać ciebie. Nie będziesz Ich narzędziem. Nie dam cię Im wykorzystywać niezależnie od tego czy żyjesz, czy nie - warknął Jacob ze stalową determinacją. Wyciągnął sztylet. Podszedł do siebie i powolnym ruchem poderżnął Jacobowi gardło obserwując uważnie wypływającą krew. Zostali we dwóch.
Historyk odwrócił się z połyskującym czerwienią ostrzem w kierunku przyjaciela. Tamten uśmiechnął się jak za starych czasów.

- Jacob, zbliżamy się - ponownie odezwał się kobiecy głos. Broń opadła z brzękiem na kamienie, zaś Cooper ponownie podszedł do barierki i stanął obok Ferata.

- Świat mnie woła.

- Taaa. Kto ma zabić bogów, jak nie ty?

- Taaa.

Zamilkli stojąc obok siebie jak bracia, których nigdy nie mieli. Nagle Jacob uśmiechnął się szeroko i wyprostował. Klepnął druha w plecy i wspiął na balustradę.
- Kto ostatni na dole ten... trąba - roześmiał się, a chwilę później zawtórował mu Lucjusz. Ponownie znajdowali się ramię w ramię.

- Znajdę sposób na to, by się z tobą spotkać. Nie w mojej głowie, ale na prawdę. Uznaj, że dopisuję to do listy moich celów obok zabicia bogów. Do zobaczenia, przyjacielu. - rzekł Jacob z lekkim, smutnym uśmiechem. W mgnienie oka powrócił do poprzedniego nastroju.

- Na mój sygnał - powiedział Lucjusz szczerząc się jak głupek.

- Chciałbyś - wybuchnął śmiechem Cooper i runął w dół. W lot ze swoim przyjacielem.

Gwałtownie otworzył oczy. Potoczył wzrokiem po niewielkiej kajucie. Niedomknięta śluza drzwiowa była jedyną pozostałością po niedawnej obecności Zoi.
Wstał i wysunął spod łóżka skrzynkę. Wieko opadło z trzaskiem odsłaniając wnętrze wypełnione dilithium pod różnymi postaciami, sakwy oraz kamizelkę. Pospiesznie zdjął grube futro i narzucił ją na siebie, by po chwili ponownie zagłębić się w szczelny kokon, który przed chwilą opuścił.

Był w różnych miejscach i na różnych lądach. Wszędzie poszukiwał, między innymi, dilithium, jednakże rzadko trafiał na konkretne przedmioty. Był to materiał zbyt rzadki oraz trudny w obróbce, aby powstawały z niego powszechne przedmioty codziennego użytku. Najczęściej trafiał na surowy, nieobrobiony kruszec różnych rozmiarów. Najdrobniejsze części, nawet niemalże pył, stały się wypełnieniem woreczków, zaś te posłużyły jako wypełnienie kamizelki. Na plecach w osobnej komorze znajdował się dysk astrolabium.

Historyk w rzadkich chwilach, w których czuł obecność Istot, badał oddziaływanie rzadkiego materiału na ochronę umysłu w zależności od miejsca, w którym dilithium się znalazło. Odkrył, iż jego posiadanie zmniejsza wpływ Istot w przypadku dużej ilości kruszcu. Wciąż ingerencja Istot była odczuwalna, lecz także względnie niewielka. Dilithium pomagało się skupić. Nie zarejestrował jednak różnicy względem położenia na ciele, co było dobrą wiadomością.

Armia kapłanów pogrążonych w modlitwie. Skupionych na kontakcie ze swoimi bogami. Medytacja i skupienie na własnym oddechu. Skupieniem uwagi na konkretach chronić umysł przed obcym wpływem. Odciąć się od ich podszeptów, poświęcić całą uwagę.
Jacob potrzebował największych fanatyków świata. Ludzi, którzy z uśmiechem na twarzy daliby kroić się żywcem za własnych bogów i dziękowaliby mu za swój los, próbę, której ich poddaje oraz pomoc w jej przejściu. Takich, którzy byliby w stanie rzucić się do gardła za każde złe słowo czy krytykę.

Uniósł dolną część futra i przypiął gruby pas obciążony różnej wielkości sakwami. To były większe bryłki. Zatknął usprawniony przez Shinego pistolet abordażowy. Na szyi zawiesił naszyjniki z wisiorkami. Ich splątanie tworzyło jedną, grubszą konstrukcję. Na palce założył wszystkie pierścionki. W większości damskich. Zestaw piór spoczął w kieszeni.
Najważniejsze było właściwe rozlokowanie ciężaru.

Istoty będą próbowały zasiąść mu w głowie, zaś Cooper nie miał zamiaru im tego zadania ułatwiać. Niemniej prędzej czy później uda im się to. Jeśli mają taką możliwość, zobaczą jego myśli. Miał tego pełną świadomość. Czy zatem wizje, które na siebie sprowadzał były prawdziwe? A może to był blef? Podwójny blef? Potrójny? Próba manipulacji, naprowadzenia na pewne tropy? Chęć wywołania konkretnych działań? Prowokacja?

Wesołe pogwizdywanie sprawiało wrażenie materializowania się dźwięków w powietrzu w postaci półprzezroczystych, białych obłoczków pary wodnej. Szedł korytarzem zmapowanego okrętu podwodnego wprost do sali, gdzie czekała na niego Zoi, Shinego i kilku techników.

Czy rzeczywiście Jacob był altruistą schowanym pod maską egoizmu? A może chciał, by tak myśleli ci, którzy byli w stanie przebić się przez nią? Może istniało jeszcze jedno dno? Lub więcej.
Jak bardzo skomplikowany ustawił labirynt w swojej głowie? Ile jest w nim ślepych zaułków lub fałszywych wyjść wiodących na namacalnie rzeczywiste manowce? Wykorzystał pełnię możliwości umysłu, by zwieść największych ze swoich przeciwników czy przeciwnie, uniknął tego w celu zmylenia?

Historyk przystanął przy dwójce swoich towarzyszy słuchając z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Jeśli Black Cross zaatakują, to przez pomyłkę. Moim zadaniem jest zadbanie o to, aby wiedzieli kim jestem. Naturalnie w przypadku kontaktu, którego najlepiej uniknąć. Lub przynajmniej być niewykrytym jak najdłużej. Jeśli mnie znajdą, trudno. Przy okazji pogadam z nimi o interesach, bo mam dla nich kilka ofert, które ich zaciekawią i służą wspólnym celom. Choć wolałbym to zrobić na swoim gruncie. W każdym razie, monitorujcie ruchy na powierzchni. Będziemy w kontakcie radiowym w sytuacjach awaryjnych. A naszymi zajmę się jak wrócę. Wyciągniemy ich z tego - mrugnął i roześmiał się cicho.

Istotnie miał pomysł oparty na dilithium. Przy okazji był to interesujący eksperyment. Czy da się uzdrowić opętanego? Zamierzał to nie tylko sprawdzić, ale też udowodnić, że jest to możliwe. Z całą pewnością będzie to wymagało czasu, ale wyciągnie ich z tego. Nie odda Im precyzyjnie dobranych ludzi. A potem ci ludzie staną się jeszcze cenniejsi, ponieważ opowiedzą wszystko ze szczegółami. Jacob liczył na informacje, z których będzie mógł wywnioskować coś o metodach działania Stworów i słabszych punktach ich ataków, bo każdy takie miał. Największym prezentem byłoby zidentyfikowanie sprzężenia zwrotnego. Jeśli istnieje. Byłoby to prawdziwą skarbnicą, unikalną furtką do poznania Ich umysłów choćby w pewnym wycinku poznawczym. To byłoby włamanie doskonałe. Włamanie we włamaniu. Włamanie zwrotne.
Swoją drogą, najlepiej byłoby przeprowadzić wywiad przed i po uzdrowieniu.

Okręt uniósł się. Yarvis nadchodziło. Zatrzymali się, zaś historyk sprawdził ponownie wszystkie zapięcia. Założył rękawice i sprawdził zawartość kieszeni. Jeden mały kolczyk z dilithum oraz nieco większa od niego bryłka. Cooper miał eksperyment do przeprowadzenia. Tuż przed powrotem. Musiał sprawdzić jak zareagują kości Stwora na kontakt z większym oraz mniejszym fragmentem dilithium. Idąc tropem wydarzeń z Wyspy Eliasza spodziewał się eksplozji o bliżej niezidentyfikowanych rozmiarach. Ciężko było określić.

Najpierw jednak musiał wycisnąć z tego miejsca całą wiedzę, jaką był w stanie wynieść po oględzinach nie trwających dniami. Ile czasu zamierzał spędzić na powierzchni? Tyle, ile uzna za słuszne kierując się własną kondycją mentalną. Bardzo mocno na nią liczył, ponieważ zastosował wszystkie sztuczki, jakie przyszły mu do głowy i jakie poznał.

Skupienie ćwiczone od najmłodszych lat, odcięcie od niepożądanych bodźców tak niezbędne podczas prac badacza, determinacja charakteryzująca go przez cały czas, wola, pomysłowość. Ta walka toczyła się na polu bitwy, które było domeną Jacoba.
Koncentracja na otoczeniu miała przejść w koncentrację na własnym oddechu w momentach, w których uzna, iż jest to potrzebne. Ma kupić dodatkowy czas.
Otoczenie dilithium zmniejszającym wpływ mentalny Istot.

Historyk zrobił i zrobi wszystko, aby zmaksymalizować czas pobytu w Yarvis. Chciał na miejscu potwierdzić lub obalić hipotezę śmierci Istoty jako powodu wynurzenia miasta. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej o kulcie, samych Istotach, tropach prowadzących do osób potrafiących obrabiać dilithium, jego źródłach, metodzie obróbki, technologii poprzedniego świata potrzebnej do ulepszeń obecnej. Miał zamiar zabrać kilka gadżetów dla Shinego. Już wyobrażał sobie minę Xanouańczyka wraz z wielce wylewnym uściskiem dłoni i głębokimi pokłonami. Coś dla Zoi i wszystko, co uzna za przydatne w obecnie lub w przyszłości, a nie spowoduje zagrożenia umysłowego.

Denis właśnie nurkował w swoim akwalungu nie wiedząc o planach Coopera. Historyk chciał dostarczyć mu ulepszoną wersję opartą o technologię zdobytą w Yarvis. Szczególnie tą, która pozwalała lecieć do gwiazd oraz zanurzać się na same dna oceaniczne.

Zarzucił torbę na ramię.

- Czekajcie na mnie z otwartą pierwszą śluzą. Być może będę potrzebował szybkiej ewakuacji. Wtedy zatrzasnę ją za sobą w trakcie zanurzenia, żeby zminimalizować czas odwrotu. Systemy w pełnej gotowości. Do zobaczenia za... nie wiem ile. Czekajcie - roześmiał się i ruszył do wyjścia.

Kiedy dotknął pierwszego szczebla drabiny wszelkie emocje zgasły. Została tylko koncentracja oraz pełna świadomość. Tu nie było miejsca na radość, zdenerwowanie czy strach. Być może Jacob rzeczywiście był świetnie prosperującym w społeczeństwie socjopatą, lecz nie był to moment na tego typu rozważania. Stał się niewzruszonym głazem, maszyną zbierającą i analizującą dane, zaś jego bronią spokój. Asem w rękawie oddech, kotwicą piekący ból w nozdrzach w kontakcie z zimnym powietrzem.

Cała uwaga skupiona na otoczeniu, maksymalne odcięcie od natrętnej Obecności. To tylko mucha podobna do tej, która właziła Jacobowi do oczu, uszu i nosa w trakcie ćwiczenia ignorowania i akceptowania istnienia bodźców.

Oto jego bitwa. Na jego polu. I zamierzał dać z siebie wszystko.

- Zapraszam do tańca.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline