Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2019, 14:05   #156
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Key

K-9000 zdecydował się uciekać. Wciąż miał dość energii, by to zrobić. Dobiegł do najbliższego zejścia z muru, prawie się z niego sturlał. Pędził już ku bramie, ale uparte robopsy wciąż go ścigały. Ich handler został już daleko z tyłu - nawet nie tyle zmęczony, co po prostu zbyt wolny. Zaczął natomiast wykonywać jakieś gesty w stronę wieży, odpalając na maksa moc swoich energo-pałek, aż zaczęły świecić. I ktokolwiek obsługiwał kaem na wieży, musiał zrozumieć, bo całe serie naboi pomknęły ku uciekającemu Keyowi.

Broń była mocno niecelna. Z nieco ponad stu metrów powinna skosić Keya, nawet biegnącego, w jednej serii. A tak wszędzie wokół wykwitały gejzery z piasku i ziemi. Ciężkie, acz bardzo niecelne (może pistoletowe?) naboje ryły krajobraz, obramowując pędzącego cyberpsa.

Key kierował się ku południowej bramie - tym bardziej, że widział, jak zza południowo zachodniej wytaczają się legioniści. Ranni, zmęczeni, rozbici. Zaraz szybko zaczęli zamykać bramę i obsadzać nadbudówkę. Wróg u bram.

Przemknął przez dogasające płomienie przy rozwalonej bramie południowej, zauważając przedtem, że jego pakunek został zniszczony przez tamtą eksplozję. Po drugiej stronie wrzała bitwa, coraz bliżej i bliżej, z każdą minutą bliżej ogrodów. Wtem, jego liche szczęście się wyczerpało.

Pierwsza kula bzyknęła obok lewego ucha, aż się wzdrygnął, rozbiła się na glebie przed nim. Druga brzęknęła o metalową część korpusa, rykoszetując. Trzecia wżarła się głęboko w żywy bok, powodując zastrzyk bólu, którego nie mogły zniwelować nawet bioniczne zabezpieczenia. Pocisk wytracił większość mocy w locie, ale i tak zarzucił nim na tyle mocno, by Key się przewrócił i z rozpędu przeturlał po dogasających gruzach bramy, boleśnie obijając i nacinając skórę w paru miejscach. A robopsy biegły.

Z deszczu pod rynnę. Ku niemu zbliżały się (a w zasadzie biegły) porozbijane zastępy tutejszych legionistów, wiedzione przez kogoś w ciężkim pancerzu. Nie, nie kogoś. Centuriona. Musieli zostać pobici przez tych w płaszczach i cofali się do ogrodów, do pałacu. Wyglądali nędznie... ale jeszcze nie zostali pokonani. Oficer szybko ogarnął wzrokiem sytuację, klnąc siarczyście i warcząc rozkazy. Od boku wyskoczył na niego jeden z napastników z maczetą. Odruchowo usmażył go swoją nietypową, krótkodystansową bronią.

- Ten pies! Brać go! - powtórzył. Jego ludzie ruszyli, chcąc otoczyć i zrobić krzywdę Keyowi A robopsy i ich powolny szef byli coraz bliżej. Przynajmniej ostrzał cekaemu ustał. Mimo to... K-9000 wiedział, że wpadł w czarne gówno.

Odnotował jeszcze, że dużo się działo z wieżą i bramą płd.zach. Płaszczowcy musieli dotrzeć do tej drugiej, bo zniknęła w równie efektownej eksplozji, co południowa. Wieża zaś znów rozszalała się pełnią rozbłysków broni palnej, strzykaniem rakiet i pluciem zapalającymi granatami moździerzowymi. Sama też została gęsto ostrzelana - nabojami, granatami, rakietami. Jakiś fartowny kontrostrzał z moździerza rymnął im na dach i musiał zdetonować zebraną amunicję i te dwa moździerze, bo cały top buchnął wybuchami i rozlał się płomieniami niczym mały wulkan. Zapalająca substancja oblała ściany fortyfikacji oraz całą okolicę, w tym dach hacjendy. Ci w środku mieli przejebane.

Ale nie bardziej, jak on sam.

Pozostali

Barry był w najgorszej sytuacji. Próbował jeszcze walczyć, przywołując całą swą siłę i desperację. Chwycił za leżące na nim ciało, przyjmując weń pchnięcie jednego z noży dzieciaków. Drugie jednak było bardzo niefortunne, wystawił się na nie. Nóż pchnął go w żebra, klinując się gdzieś na nich i sprawiając okropny ból. Machnął szponem odruchowo, poczuł opór, usłyszał rozpaczliwy krzyk, machnął znowu. Krzyk ucichł, poczuł ciecz na ręku. Cudza krew. Drugi napastnik próbował się przebić przez "tarczę" bezskutecznie. Miał szansę. Już miał zamiar go drapnąć szponem jak pierwszego, kiedy...

Jego szczęście się wyczerpało. Instruktor z szok-pałą i trzeci maczeciarz znów się na niego uwzięli, widząc, że wcale nie odpuszcza. Elektryczny pastuch przypierdolił mu w bok głowy z całej siły, rozprowadzając po jego ciele okropny ból i elektryczny wstrząs, aż mu pociemniało w oczach. Maczeta zaś, trzymana oburącz, spadła mu na udo z wielką siłą, aż ostrze zachrobotało po kości.

Już nawet przestawał czuć ból... czy siłę, czy cokolwiek. Nóż drugiego dzieciaka znalazł wreszcie cel, dziobiąc go po przedramieniu. Ledwo to poczuł. Odpływał. Coś w jego ociężałym umyśle podpowiadało mu... że z tego już raczej nie wyjdzie.

Zaraz potem na nogi padł mu kolejny ciężar, tylko bardziej go unieruchamiając (jakby to miało jakieś znaczenie na tym etapie). To był trzeci i ostatni maczeciarz, ostrzelany przez Richa. Pestka w łopatce kłuła niemiłosiernie, ta w dupie paliła żywym ogniem, szczególnie jak zmieniał pozycję - wtedy po prostu wył jakby przypiekany na rożnie przez samego diabła. Ale działał, musiał działać. Nabój Winchester .308 pomknął ze sztucera w plecy maczeciarza. Wnikł w nie jak w masło, przebijając skórzano-metalowy pancerzyk jak papier. Typ padł jak rażony piorunem prosto na nogi słabnącego Simmonsa.

W podobnej, acz gorszej sytuacji był Max. Wycelował i wyczekał. Wreszcie posłał jeden nabój, zarepetował, drugi nabój Bark napieprzał go po każdym strzale, ale to było do przeżycia. Nie do przeżycia natomiast był fakt, że ból i związane z nim odruchy bezwarunkowe zmuszały go do korekty namierzania po każdym wystrzale. Szybki ogień odpadał. Ledwo posłał ten drugi nabój w jakimś sensownym czasie w ten sam cel.

Te naboje zbiegły się z ostrzałem dwóch innych osób. Laura przed chwilą wywaliła cztery ostatnie pestki .22LR w kolumnę za którą krył się "kowboj", uniemożliwiając mu wyściubienie nosa aby ostrzelać Igłę, ją czy Sticky'ego. Potem schowała się by odryglować zamek i załadować pięć kolejnych naboi. Sticky natomiast, niezdecydowany, nie podjął żadnego działania, stojąc jak ta dupa gadająca do słupa...

Trzecią osobą strzelającą do "kowboja" był Martin, który zastosował przebiegły wybieg. Kula .357 Magnum przyrżnęła w bok jego kolumny - w sam raz by udawać martwego. Tamten najwyraźniej w to uwierzył, rozproszony między tym co się działo dalej na schodach, pojedynkiem z Martinem a ogniem "zaporowym" Laury. Wystawił się, chcąc zmienić pozycję albo cel. Wtedy dostał z repetera MJa i dwoma nabojami od Lucky'ego. Sturlał się po schodach i już się nie ruszył.

W międzyczasie trzeci fagas ze schodów znów wypalił w okolicę Igły i MJa z dwóch luf na śrut - równie niecelnie i bez efektu, co przedtem. Nie zauważył, jak szybki i cichy dzikus, Utangisila, dosłownie sfrunął ze schodów w jego stronę. Nie zdążył nawet wyciągnąć noża, kiedy czarny rzucił się na niego z ostatnich paru schodków i przygniótł impetem, rozbijając mu czaszkę o schodek plus przebijając i rozpruwając tomahawkiem w jednej ręce i modliszką w drugiej.

W międzyczasie kiedy ten z obrzynem tak się wystawiał na lecącemu ku niemu Utangowi, już grzęzła w nim kula .32cal ze sztucera Igły. Dziewczyna zarepetowała gnat i obejrzała okolicę. Na górze było "czysto", na dole niekoniecznie. Płomienie rozlewające się po podłodze przy ręcznej windzie na lewo były dość słabe, można było przez nie przebiec, aby udzielić pomocy medycznej rannym.

Na dole dalej trwała bezpardonowa walka o życie. Feng Lee opędzał się od toporków swoim mieczem, a nawet udało mu się odkroić jedną z dzierżących je rąk i potężnym kopniakiem posłać wrzeszczącego frajera z sikającym krwią kikutem na podłogę, aby tam skonał. Ale drugi toporek już hacznął go po ręce. Obejrzał się - jego niewolniczy "towarzysz" miał rozwalony łeb i pół-siedział oparty o ściankę. Barry był przygwożdżony trupami i okładany przez dwóch wrogów, ledwo żyw albo umierający. Ostatni buntownik właśnie padał w chmurze własnej juchy na podłogę, zaciukany "w locie" przez dwóch legionistów z hatchetami, którzy wyłonili się z płomieni. Zawył wściekle i natarł na swojego najbliższego oponenta. Zaraz potem dwaj pozostali go obeszli. Zaczęła się rąbanina. Wzajemna.

Wszyscy walczący mogli usłyszeć (czy też raczej wyczuć) kolejne dwie silne detonacje - jedną odległą, drugą wyraźnie tyczącą się budynku, dochodzącą od strony wieży obronnej.



 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline