|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-02-2019, 20:46 | #151 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | - Niezbyt imponująca ta twoja armata - zakpiła Elsi, po czym zaczęła celować w tego typa z własnego karabinu. - Może i słaba, ale przynajmniej doleci - rzuciła jeszcze przed oddaniem strzału. Billy nie mógł się z nią nie zgodzić, ale przecież otworzył ogień nie po to, by zabić tamtego dupka, tylko aby zmusić go do ponownego ukrycia się, do czasu aż Igła doczołga się do kolumny, co się w sumie udało. Gdy sanitariuszka była już na miejscu, rudowłosa przestała strzelać. Co teraz? Mogli ruszyć w ślad za nią, tylko po co? Żeby zrobić użytek ze strzelby Billy musiałby przeskoczyć na drugą stronę holu, a do tego czasu skończyłby pewnie jako durszlak. Jego "niezbyt imponująca armata" też tu nie pomoże. Mieli jeszcze karabin Elsi, ale prędzej go członek strzeli, niż pozwoli dziewczynie się narażać. Pozostało więc czekać na rozwój sytuacji. Czekać i zerkać co jakiś czas w kierunku schodów, na wypadek, gdyby ktoś spróbował ich zajść od tyłu. |
03-02-2019, 21:15 | #152 | |
Reputacja: 1 |
| |
03-02-2019, 21:19 | #153 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
03-02-2019, 23:06 | #154 |
Reputacja: 1 | Key biegł szacując swoje szanse. Mur był za szeroki by walczyć jeden na jednego. Nie mógł pozwolić sobie na długą walkę. W dodatku był jeszcze treser. Pusty mur nie dawał żadnych okazji do uszczuplenia pościgu. Dotarł do schodów i zbiegł na dół. Zawrócił w kierunku bramy. Zaklął widząc, że plecak był wspomnieniem, podobnie jak spory fragment otoczenia. Ruszył galopem przeskakując dogasające płomienie. Planował korzystając z dymu zaszyć się między zabudowaniami i tam bez pośpiechu, a za to z ostrożnością przekraść poza mury miasta. Po drodze rzecz jasna musiał ukraść żarcie i wodę. Ścigające go cyber psy miały sporą szanse na odwołanie ich przez tresera. A nawet jeśli nie, to miasto dawało multum okazji do zasadzek. No i zawsze jakiś życzliwy szturmowiec mógł je ostrzelać. |
04-02-2019, 10:10 | #155 |
Reputacja: 1 | Ból. Szarpnięcie i gorące kropelki krwi spryskujące mu twarz, kiedy pocisk przeszył mu bark, wychodząc drugą stroną. Dzwoniło w uszach, a po chwili dźwięki zlewały się już w jednostajny szum. Widział Jinxa, krwawiącego jak chowa się za kolejną kolumną, i sam przetoczył się na bok w poszukiwaniu zasłony.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
04-02-2019, 14:05 | #156 |
Reputacja: 1 | Key K-9000 zdecydował się uciekać. Wciąż miał dość energii, by to zrobić. Dobiegł do najbliższego zejścia z muru, prawie się z niego sturlał. Pędził już ku bramie, ale uparte robopsy wciąż go ścigały. Ich handler został już daleko z tyłu - nawet nie tyle zmęczony, co po prostu zbyt wolny. Zaczął natomiast wykonywać jakieś gesty w stronę wieży, odpalając na maksa moc swoich energo-pałek, aż zaczęły świecić. I ktokolwiek obsługiwał kaem na wieży, musiał zrozumieć, bo całe serie naboi pomknęły ku uciekającemu Keyowi. Broń była mocno niecelna. Z nieco ponad stu metrów powinna skosić Keya, nawet biegnącego, w jednej serii. A tak wszędzie wokół wykwitały gejzery z piasku i ziemi. Ciężkie, acz bardzo niecelne (może pistoletowe?) naboje ryły krajobraz, obramowując pędzącego cyberpsa. Key kierował się ku południowej bramie - tym bardziej, że widział, jak zza południowo zachodniej wytaczają się legioniści. Ranni, zmęczeni, rozbici. Zaraz szybko zaczęli zamykać bramę i obsadzać nadbudówkę. Wróg u bram. Przemknął przez dogasające płomienie przy rozwalonej bramie południowej, zauważając przedtem, że jego pakunek został zniszczony przez tamtą eksplozję. Po drugiej stronie wrzała bitwa, coraz bliżej i bliżej, z każdą minutą bliżej ogrodów. Wtem, jego liche szczęście się wyczerpało. Pierwsza kula bzyknęła obok lewego ucha, aż się wzdrygnął, rozbiła się na glebie przed nim. Druga brzęknęła o metalową część korpusa, rykoszetując. Trzecia wżarła się głęboko w żywy bok, powodując zastrzyk bólu, którego nie mogły zniwelować nawet bioniczne zabezpieczenia. Pocisk wytracił większość mocy w locie, ale i tak zarzucił nim na tyle mocno, by Key się przewrócił i z rozpędu przeturlał po dogasających gruzach bramy, boleśnie obijając i nacinając skórę w paru miejscach. A robopsy biegły. Z deszczu pod rynnę. Ku niemu zbliżały się (a w zasadzie biegły) porozbijane zastępy tutejszych legionistów, wiedzione przez kogoś w ciężkim pancerzu. Nie, nie kogoś. Centuriona. Musieli zostać pobici przez tych w płaszczach i cofali się do ogrodów, do pałacu. Wyglądali nędznie... ale jeszcze nie zostali pokonani. Oficer szybko ogarnął wzrokiem sytuację, klnąc siarczyście i warcząc rozkazy. Od boku wyskoczył na niego jeden z napastników z maczetą. Odruchowo usmażył go swoją nietypową, krótkodystansową bronią. - Ten pies! Brać go! - powtórzył. Jego ludzie ruszyli, chcąc otoczyć i zrobić krzywdę Keyowi A robopsy i ich powolny szef byli coraz bliżej. Przynajmniej ostrzał cekaemu ustał. Mimo to... K-9000 wiedział, że wpadł w czarne gówno. Odnotował jeszcze, że dużo się działo z wieżą i bramą płd.zach. Płaszczowcy musieli dotrzeć do tej drugiej, bo zniknęła w równie efektownej eksplozji, co południowa. Wieża zaś znów rozszalała się pełnią rozbłysków broni palnej, strzykaniem rakiet i pluciem zapalającymi granatami moździerzowymi. Sama też została gęsto ostrzelana - nabojami, granatami, rakietami. Jakiś fartowny kontrostrzał z moździerza rymnął im na dach i musiał zdetonować zebraną amunicję i te dwa moździerze, bo cały top buchnął wybuchami i rozlał się płomieniami niczym mały wulkan. Zapalająca substancja oblała ściany fortyfikacji oraz całą okolicę, w tym dach hacjendy. Ci w środku mieli przejebane. Ale nie bardziej, jak on sam. Pozostali Barry był w najgorszej sytuacji. Próbował jeszcze walczyć, przywołując całą swą siłę i desperację. Chwycił za leżące na nim ciało, przyjmując weń pchnięcie jednego z noży dzieciaków. Drugie jednak było bardzo niefortunne, wystawił się na nie. Nóż pchnął go w żebra, klinując się gdzieś na nich i sprawiając okropny ból. Machnął szponem odruchowo, poczuł opór, usłyszał rozpaczliwy krzyk, machnął znowu. Krzyk ucichł, poczuł ciecz na ręku. Cudza krew. Drugi napastnik próbował się przebić przez "tarczę" bezskutecznie. Miał szansę. Już miał zamiar go drapnąć szponem jak pierwszego, kiedy... Jego szczęście się wyczerpało. Instruktor z szok-pałą i trzeci maczeciarz znów się na niego uwzięli, widząc, że wcale nie odpuszcza. Elektryczny pastuch przypierdolił mu w bok głowy z całej siły, rozprowadzając po jego ciele okropny ból i elektryczny wstrząs, aż mu pociemniało w oczach. Maczeta zaś, trzymana oburącz, spadła mu na udo z wielką siłą, aż ostrze zachrobotało po kości. Już nawet przestawał czuć ból... czy siłę, czy cokolwiek. Nóż drugiego dzieciaka znalazł wreszcie cel, dziobiąc go po przedramieniu. Ledwo to poczuł. Odpływał. Coś w jego ociężałym umyśle podpowiadało mu... że z tego już raczej nie wyjdzie. Zaraz potem na nogi padł mu kolejny ciężar, tylko bardziej go unieruchamiając (jakby to miało jakieś znaczenie na tym etapie). To był trzeci i ostatni maczeciarz, ostrzelany przez Richa. Pestka w łopatce kłuła niemiłosiernie, ta w dupie paliła żywym ogniem, szczególnie jak zmieniał pozycję - wtedy po prostu wył jakby przypiekany na rożnie przez samego diabła. Ale działał, musiał działać. Nabój Winchester .308 pomknął ze sztucera w plecy maczeciarza. Wnikł w nie jak w masło, przebijając skórzano-metalowy pancerzyk jak papier. Typ padł jak rażony piorunem prosto na nogi słabnącego Simmonsa. W podobnej, acz gorszej sytuacji był Max. Wycelował i wyczekał. Wreszcie posłał jeden nabój, zarepetował, drugi nabój Bark napieprzał go po każdym strzale, ale to było do przeżycia. Nie do przeżycia natomiast był fakt, że ból i związane z nim odruchy bezwarunkowe zmuszały go do korekty namierzania po każdym wystrzale. Szybki ogień odpadał. Ledwo posłał ten drugi nabój w jakimś sensownym czasie w ten sam cel. Te naboje zbiegły się z ostrzałem dwóch innych osób. Laura przed chwilą wywaliła cztery ostatnie pestki .22LR w kolumnę za którą krył się "kowboj", uniemożliwiając mu wyściubienie nosa aby ostrzelać Igłę, ją czy Sticky'ego. Potem schowała się by odryglować zamek i załadować pięć kolejnych naboi. Sticky natomiast, niezdecydowany, nie podjął żadnego działania, stojąc jak ta dupa gadająca do słupa... Trzecią osobą strzelającą do "kowboja" był Martin, który zastosował przebiegły wybieg. Kula .357 Magnum przyrżnęła w bok jego kolumny - w sam raz by udawać martwego. Tamten najwyraźniej w to uwierzył, rozproszony między tym co się działo dalej na schodach, pojedynkiem z Martinem a ogniem "zaporowym" Laury. Wystawił się, chcąc zmienić pozycję albo cel. Wtedy dostał z repetera MJa i dwoma nabojami od Lucky'ego. Sturlał się po schodach i już się nie ruszył. W międzyczasie trzeci fagas ze schodów znów wypalił w okolicę Igły i MJa z dwóch luf na śrut - równie niecelnie i bez efektu, co przedtem. Nie zauważył, jak szybki i cichy dzikus, Utangisila, dosłownie sfrunął ze schodów w jego stronę. Nie zdążył nawet wyciągnąć noża, kiedy czarny rzucił się na niego z ostatnich paru schodków i przygniótł impetem, rozbijając mu czaszkę o schodek plus przebijając i rozpruwając tomahawkiem w jednej ręce i modliszką w drugiej. W międzyczasie kiedy ten z obrzynem tak się wystawiał na lecącemu ku niemu Utangowi, już grzęzła w nim kula .32cal ze sztucera Igły. Dziewczyna zarepetowała gnat i obejrzała okolicę. Na górze było "czysto", na dole niekoniecznie. Płomienie rozlewające się po podłodze przy ręcznej windzie na lewo były dość słabe, można było przez nie przebiec, aby udzielić pomocy medycznej rannym. Na dole dalej trwała bezpardonowa walka o życie. Feng Lee opędzał się od toporków swoim mieczem, a nawet udało mu się odkroić jedną z dzierżących je rąk i potężnym kopniakiem posłać wrzeszczącego frajera z sikającym krwią kikutem na podłogę, aby tam skonał. Ale drugi toporek już hacznął go po ręce. Obejrzał się - jego niewolniczy "towarzysz" miał rozwalony łeb i pół-siedział oparty o ściankę. Barry był przygwożdżony trupami i okładany przez dwóch wrogów, ledwo żyw albo umierający. Ostatni buntownik właśnie padał w chmurze własnej juchy na podłogę, zaciukany "w locie" przez dwóch legionistów z hatchetami, którzy wyłonili się z płomieni. Zawył wściekle i natarł na swojego najbliższego oponenta. Zaraz potem dwaj pozostali go obeszli. Zaczęła się rąbanina. Wzajemna. Wszyscy walczący mogli usłyszeć (czy też raczej wyczuć) kolejne dwie silne detonacje - jedną odległą, drugą wyraźnie tyczącą się budynku, dochodzącą od strony wieży obronnej.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
04-02-2019, 16:54 | #157 |
Reputacja: 1 | Może i sytuacja była posrana, ale daleko było by Key siadł na dupie i pozwolił się zarżnąć. Odbił w bok, by ominąć powracające reszki oddziałów. Szybki sprint wzdłuż murów, który osłonić go miał przed ostrzałem z broni ciężkiej, mógł go wyprowadzić z okrążenia. Dopędzić go miały szanse tylko psy. Ludzi nawet najszybsi, mogli tylko pomarzyć o dogonieniu nawet rannego psa. Inna sprawa, że mogli strzelać, ale na to Key nie mógł nic poradzić, poza obelżywym zadarciem ogona i jak najszybszym zniknięciem im z oczu. Pierwsze właśnie wykonał, a nad tym drugim już pracował... |
04-02-2019, 17:47 | #158 | |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Aiko : 04-02-2019 o 17:51. | |
04-02-2019, 20:07 | #159 | |
Reputacja: 1 | Kiedy Barry był mały był raz z rodzicami w San Francisco. Tata prowadził jakieś swoje interesy, a mama wzięła go wraz z jego rodzeństwem zabrała zobaczyć centrum miasta. Były tam różne szkoły sztuk walk. Jedna z nich prowadziła zajęcia na dworze i mały tłumek dzieciaków przyglądał im się. Mały Barry zainteresował się co tam się dzieje i podbiegł do zbiorowiska by również popatrzeć. Uczniowie wykonywali kata, a mistrz przechadzał się między nimi poprawiając pozycje poszczególnych i głosząc im swoje mądrości. Barry nie pamiętał ich w większości, ale pewne słowa jakoś teraz do niego wróciły. Cytat:
Inni pewnie by się pogodzili z losem, ale Barry był zbyt głupi by tak po prostu umrzeć. Coś kazało mu sięgnąć do jego flakonika z tym dziwnym płynem co miał przy sobie. Odpływał, ale chciał się napić, bo strasznie mu się chciało. | |
04-02-2019, 21:56 | #160 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|