Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2019, 21:56   #160
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
MJ wyszczerzył zęby w grymasie okrutnej satysfakcji, gdy zobaczył, jak tamten wychyla łeb, by upewnić się, że na pewno trafił. Dałeś się podejść jak dzieciak, szmaciarzu, pomyślał.

Nadszedł jego czas.

Repeater, wciąż trzymany ręką Martina, ożył i zwrócił lufę w kierunku odległego celu. Płomienie buchające z lewej strony galeryjki na moment zatańczyły pomarańczowym refleksem na wypolerowanej lufie "broni, która zdobyła Zachód".

Huknął strzał, kopnięcie kolby karabinu znajomym impulsem wstrząsnęło barkiem leżącego chłopaka. Tamten nie zdążył się nawet zdziwić - pocisk w ułamku sekundy pokonał długość galeryjki, uderzając prosto w jego pierś zanim jeszcze odgłos strzału dobiegł uszu. Dziesięciogramowy, ołowiany pocisk z powiększoną płaszczyzną przednią wybił dziurę w pancerzu legionisty, uderzył w skryte pod nią ciało i tam dopiero, rwąc skórę i mięśnie, łamiąc kości i przebijając naczynia krwionośne, oddał całą kinetyczną energię, rozpłaszczając się i więznąc między nabrzmiałymi krwią tkankami.

Legionista oberwał jeszcze dwoma podobnymi pociskami, wystrzelonymi przez skulonego po lewej stronie antresoli "Lucky'ego" Mandersona. Nie wiadomo, czy poczuł, który z nich go zabił. Nie miało to zresztą najmniejszego znaczenia. Impet uderzeń zakręcił nim jak bączkiem i pchnął do tyłu, jak cios legendarnego Masticatora z New Reno. Gdy padał, wypuszczając broń z zesztywniałych palców, jego serce właśnie przestawało bić.

Martin nastawił uszu. Strzelanina cichła, jeszcze tylko na dole - sądząc po odgłosach - trwała chaotyczna walka. Strzałów nie było słychać. Za to słychać było brzęknięcia zderzających się ze sobą ostrzy, łomot broni o płyty pancerzy, stęknięcia, jęki i wrzaski rannych, gdy ostre, niebezpieczne przedmioty trafiały w nieosłonięte części ciała, rozbryzgując wokół krew z zadawanych ran.

Martin podniósł się na nogi i rzucił wzrokiem przez barierki. Jeden rzut oka upewnił go, że walczący poniżej Feng ma kłopoty. Jeden z jego napastników zgiął się właśnie w pół, szukając na podłodze odciętej samurajskim mieczem Fenga ręki, po której został mu tylko rzygający krwią kikut. Jednak kolejni już zamierzali się na walecznego Azjatę, a ich broń właśnie wgryzała się w sylwetkę niezłomnego samuraja, znacząc na niej krwawe ślady. Mimo tego Feng zdawał się walczyć ze stoickim spokojem kogoś, kto nie boi się śmierci.

A gdzie jest Barry? pomyślał MJ. Młodego, niezbyt błyskotliwego, ale równie walecznego wojownika nigdzie nie było widać. Jedynie przy samej barierce MJ dostrzegł jakieś zamieszanie - jakieś sylwetki w pancerzach Legionu zapamiętale okładały stos ciał usypany w kącie pomieszczenia.

MJ niewiele myśląc podniósł broń do oka, wycelował i strzelił w najbliższego przeciwnika, dzierżącego solidną pałkę-głuszak. Kolejna kula przeznaczona była dla towarzyszącego mu gnojka z nożem, który zapamiętale dziabał wystające spod sterty trupów ramię... prawdopodobnie należące do Barry'ego, leżącego pod tym całym majdanem.

Nie zabijecie go, skurwysyny. Nie dzisiaj.
 
Loucipher jest offline