Max dał się opatrzyć Igle. Po prostu przez chwilę stał, opierając się o mur kuluaru, mając na muszce schody prowadzące na piętro. Czuł szarpnięcie koszuli, kiedy palce Igły gmerały mu w ranie. Czuł tępy ból, jakby rana była rozległa, rozciągająca się na całe plecy, bark i ramię, aż po nadgarstek, choć widział, że to nie mogła być prawda. Po chwili stał już, cuchnący jakimś proszkiem, którym go posypała. Wskazał ręką na Jinxa i Barry`ego, kiedy zapytała kto następny.
Dobrze było mieć medyka w drużynie. Dobrze było mieć ich kilku, bo wtedy jeden ratował drugiego, i wydawało się, że wszyscy tu byli nie do zdarcia.
Choć patrząc na Barry`ego, niekoniecznie to mogła być prawda. Chłop nieźle oberwał i trzeba było coś z tym zrobić. Zaciskając zęby z bólu, podrzucał karabin do policzka, i próbował trafić choć jednego napastnika, chcącego wyciąć sobie kawałek Barry`ego.
"Człowiek, to nie pierdolony tort" myślał ładując karabin i czując rosnącą wściekłość. Nie bardzo wiedział co się z nim działo, czy to był wpływ wkurzenia, że katują jego towarzysza z drużyny, czy medykamentów Igły.
Podłoga aż kołysała się od wybuchów. Wpierw pierwszy. Pewnie z zewnątrz. "Może nawet cholerna brama" pomyślał z nadzieją. Kolejny bardzo bliski, jakby cała fasada budynku wzięła sobie wolne i poszła spać. Najwyraźniej ktoś bawił się znacznie lepiej niż oni.