Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2019, 16:33   #52
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
21 Mirtula 459 Rachuby Północy
Rok Szkarłatnej Wiedźmy
Mglisty zachód słońca

[media][/media]

Znaliście drogę bezbłędnie i w “Czaszce muła” zjawiliście się w sam zachód słońca, mijając po drodze strawioną pożarem budowlę “Smoka z rożna”. Remont pechowej karczmy miał jeszcze długo potrwać, dlatego tego dnia w pobliskiej “Czaszce muła”, ubogiej tawernie portowej, było nadzwyczaj tłoczno. Gdzieś ci wszyscy rybacy i żeglarze musieli ugasić pragnienie. Było też głośno - podchmielony szewc z przejęciem opowiadał nad kufelkiem o nocy, w której spłonął “Smok z rożna”.
W tawernie urzędowała gildia zbieraczy łajna, których można było odróżnić od reszty gości po kapeluszach z wetkniętymi piórami barwionymi czerwienią i pomarańczą. Ulica Statkowa była zresztą jedną z niewielu ulic, na których zbieracze łajna mogli zgodnie z prawem mieszkać. W knajpczynie gromadzili się w ciemnym kącie, gdzie mieli swą “siedzibę”, czyli kilka zsuniętych stołów. Konfratrzy musieli przekrzykiwać ciżbę, aby jakkolwiek omówić zawodowe sprawy. Wyglądało to przekomicznie, nikt na sali jednak nie był na tyle odważny, by głośno kpić z biednego i niepozornego, ale na swój sposób wpływowego cechu. Wpływowego i do tego mściwego: w historiach o celowo obsmarowanych nieczystościami stoiskach, festhallach i karczmach nie było nic zmyślonego.

[media][/media]

- Hola, wy tam! - Gnom w charakterystycznym dla zbieraczy łajna nakryciu głowy wdrapał się zręcznie na stół i pomachał w waszą stronę. Kiedy podeszliście bliżej, spojrzał na rynsztunek wyróżniający was w tłumie i zapytał: - Wy w zastępstwie za braci Brunos? Sama radość, sama radość was poznać! Jestem Dungbung Andun, będziemy razem pracować! A to Dungfast, Dungo, Dungwin i Dungald, moi krewniacy. Oczywiście tak się nie nazywamy. Mistrz Zulgoss nie potrafił spamiętać naszych prawdziwych imion, więc zaczął tak nas nazywać i tak zostało. - Wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem.

- Jestem Urth Heartrider. To moi towarzysze Herman, Iwka, Eldoth, Zoan i panna Andrea. Będziemy przez najbliższe dni pilnować waszych pleców. - powiedział niczym do nowych przyjaciół - Wiem, że przed nami robota. Zapoznawczy kufel piwa jednak z pewnością nam dobrze zrobi. - Urth zaczął wzrokiem szukać karczmarza lub kelnerki o ile ten lokal ją posiadał. Chciał postawić kolejkę dobrego piwa wszystkim obecnym.
Zoan starał się ukryć swoją reakcję na nazwisko gnoma. Zastanowił się, czy powiedzieć im o domniemanej śmierci Anura, ale stwierdził, że to wszystko jedno. Przypomniał sobie w końcu opowieści barda o niskiej żywotności członków jego rodziny... Zaraz, czy to jakiś zły omen? - Też bym głosował za piwem na rozgrzanie. Może mgła się trochę przerzedzi. Póki zrobimy co mamy zrobić, wszystko jedno ile nam to zajmie.
- Mrrr… - Iwka zamrugała oczami starając się objąć w spojrzeniem wszystkich gnojarków.
- Miło mi panów poznać, może zagram coś na lirze? Robota nie ucieknie, czyż nie? Ulice ostatnio spokojne? - Eldoth uśmiechnął się porozumiewawczo.
“Miecze Leilonu nisko upadły” pomyślał patrząc jaka robota im się trafiła. “No trudno” pomyślał “Pokora to pierwszy krok ku oświeceniu, jak mawiają” pomyślał i zacisnął dłonie na księdze o aberracjach i innych potworach z innych wymiarów, którą miał ochotę przeglądać w czasie roboty, zabijając czas który niewątpliwie spędzą na obserwacji i czekaniu.
Andraste trzymała się nieco z boku. Cały czas nie wierzyła, że sama zgodziła się na tą robotę i dziękowała wszystkim bogom, za to, że sygnet rodowy wisi dobrze ukryty pod tunika, na łańcuszku. Nie miała ochoty rozmawiać z gnomami, więc skupiła się na tym po co tu przyszła. Rozglądaniu czy nic im nie zagraża.

Zbieraczom łajna się powodziło, co widać było po jedzeniu. Wszyscy z Andunów jedli jednomyślnie specjał gnomiej kuchni: zaszyte i duszone w owczym żołądku owcze podroby wymieszane z cebulą, mąką owsianą, tłuszczem i przyprawami. Podobno zarabiali tyle w dzień co robotnicy w tydzień, nie licząc “prawa do zmiatania” wygrzebanych znalezisk, więc nie żałowali sobie przed całonocną robotą. Pewnie nawet specjalnie zapłacili kucharzowi żeby nauczył się kilku gnomich przepisów. Nowi koledzy zrobili wam trochę miejsca w nadziei na to, że się dołączycie mimo duszącego smrodu, tworzącego niewidzialną, ale skuteczną barierę między “siedzibą” gildii a pozostałą częścią tawerny.
- Czy spokojnie... - zamyślił się Dungfast. - Jak to mówimy, dziwne to jest gówno, jak nie śmierdzi. Z Brunosami niejedną mieliśmy przygodę - zarechotał, a za nim pozostali. - Grajcie sobie, grajcie, i tak szybko nie zaczniemy. Musimy poczekać do wieczora, zgodnie z prawem.
Wzniesiono nieskładny, ale dosyć szczery toast na cześć hojnego nieznajomego. Jednak to nie był koniec zainteresowania osobą Urtha.
- Widzę, że niejedną sakwę masz dzisiaj pełną - kobieta szepnęła do byłego strażnika i chwyciła go między nogi. Wreszcie trafił się klient nieśmierdzący, a i ze smokiem w lochu. Wymalowana wiejska dziewucha wabiła sztucznym uśmiechem, jednak pod względem urody należała do tych, w wypadku których najlepiej zamknąć oczy i zrobić to szybko. Jej zaciekawione koleżanki siedzące kilka stolików dalej zerkały ukradkiem.
- Znamy się? - Dungbung zapytał się Zoana, kiedy ten dosiadł się z piwem. - Zdziwiłeś się, kiedy usłyszałeś moje imię, widziałem to. A może mnie z kimś pomyliłeś, mniejsza o to. Zaproś koleżankę do stołu - wskazał na Andraste. - Śmierdzić śmierdzimy, ale nasz smród nie gryzie, he, he!

Zoan dosiadł się do gnomów bez większych przeciwwskazań. Kapłan miał ogromne ambicje, więc nie mógł sobie pozwolić na przegraną z odrobiną smrodu. A poza tym, ponowne szukanie przygód u boku Iwki świetnie hartowało przed wciąganiem faktycznie ohydnych zapachów. - Jeden z waszych braci był kiedyś w naszej kompanii, choć nie widziałem go od dawna. - wyznał Zoan, nie kłamiąc i przy okazji nie psując nastroju. - Młody Anur był całkiem świetnym bardem, a w ostatnim czasie nawet zrozumiał mądrości Kelemvora. - skłamał. - gdybyście chcieli posłuchać o nim więcej, to jestem do usług. Boża opaczność z niejednej przygody potrafi gnoma wyciągnąć w całości...
Urth podczas wznoszenia toastu również uniósł w górę kufel i krzyknął.
- Dobrze jest być znowu w mieście wspaniałości! - niedoszły strażnik miejski cieszył się zwyczajnie z powrotu do domu. Postanowił to uczcić tym prostym gestem, stawiając kolejkę jego mieszkańcom. Gdy został zaczepiony przez ladacznicę uśmiechnął się jedynie.
- Nie jestem zainteresowany. - odpowiedział uprzejmie. Wręczył jednak jej dyskretnie srebrną monetę. Szeptając jednocześnie do ucha by nie rozpowiadała o tym geście. Hearthrider bacznie też pilnował sakiewki.
Eldoth rozsiadł się wygodnie, zagrał wesołą i skoczną melodię ze znanej pieśni o trollu i sprytnym gnomie. Uśmiechnął się do grupy ladacznic, które zaczepiły Urtha, oceniając która z nich jest najbardziej interesująca.
Herman pokręcił jedynie głową, widząc, że Miecze Leilonu nie nauczyły się niczego z doświadczeń poprzedniej grupy, która nie tak dawno przecież zaginęła w piwnicy Ziewającego Portalu. Zdecydował się należycie przygotować do roboty. Wpierw przygotował wszystkie komponenty do rytuału przywołania, garść ziół i mosiężny kadzielnik, następnie zaczął kreślić różdżką w powietrzu skomplikowane wzory. Z mosiężnego kadzielnika buchnął kłąb dymu, a z ust czarodzieja zaczęły wydobywać się skomplikowane formuły. Po kilkunastu minutach, dym wydobywający się z kadzielnika uformował się w kształt ptaka, który przysiadł na ramieniu czarodzieja. Duża sowa zahukała donośnie, obracając głową to w jedną, to w drugą stronę.
- No, to wy sobie popijcie i pośpiewajcie, a ja się nieco porozglądam - czarodziej zebrał wszystkie komponenty i donośnym głosem wyczarował kolejne zaklęcie. Cztery lśniące kule energii poszybowały w niebo, kręcąc się po ulicy, oświetlając bladym światłem okna i parapety pobliskich domostw. Jedną kulę zatrzymał bliżej siebie. Usiadł wygodnie na beczce i otworzył swoją księgę, zatapiając się w lekturze.
- Zgadzam się z Hermanem. Powinniśmy ruszać do pracy. - Andraste nawet nie zbliżyła się do stołu, zamiast tego obserwowała jak czarodziej rzuca zaklęcie. Po stokroć było to bardziej interesujące niż banda pijanych gnomów.
- Możemy zacząć po zmroku. To jeszcze chwilę zajmie. Słońce właśnie zachodzi. Nasi nowi towarzysze zjedzą i ruszymy. - Urth przypomniał o obowiązującym prawie i manierach.
- Więc niech jedzą spokojnie. - Andraste nie podeszła do stołu. - Skoro jest jakieś zagrożenie lepiej jak chociaż część z nas będzie czujna.
- Mhm - zgodziła się Iwka. Było powszechnie wiadomym, że kobieta lubowała się w obżarstwie, aczkolwiek prosty fakt tego, że szczurki nie zdychają od tego co jedzą, nie oznaczał iż warto żarła próbować samemu.
Przynajmniej… jeśli sytuacja nie wymagała.
Iwka postanowiła, że przypilnuje szamana i ostrouchą, którzy pewnie znajdą lepsze jedzenie.

- Pewnie, opowiadajcie! Już dawno nie widzieliśmy Anura... To miasto to przykład ludzkiego szaleństwa. Pluć na zarobek, Andunowie powinni jak najszybciej opuścić to miejsce, wrócić do lasu i trzymać się razem! Pamiętam jak starszyzna pukała się w czoło, kiedy wybieraliśmy się do Waterdeep. - Dungbung splunął. Po słowach Zoana gnom nie podejrzewał, że Anurowi mogło przydarzyć się coś złego.
Monety krążyły w tawernie z rąk do rąk. Muzyka Eldotha zaczęła przyciągać miedziaki rozbawionych bywalców. Gest Urtha co prawda uszedł uwadze natrętnych ladacznic, ale obdarzona srebrnikiem dziwka nie omieszkała pochwalić się łatwym pieniądzem przed rozchichotanymi koleżankami.
- Dla nas też masz jakieś monety, kochasiu? - Zapytała piskliwym głosem krzykliwie odziana dziewka, trzymająca pod rękę drugą, w czerwonej spódnicy.
Zgodnie z przewidywaniem Zoana mgła się przerzedzała. Niestety zaczął padać deszcz. Nie była to ciężka ulewa, ale również nie był to taki deszcz, w którym chciałyby się bawić małe dziewczynki. Sowi chowaniec Hermana obserwował wyludnioną ulicę Statkową, po której w stronę “Czaszki Muła” zmierzał wolnym krokiem samotny, zakapturzony i owity w płaszcz mężczyzna. Nie wydawał się przejmować przemoczonym ubraniem.

Urtha dał ladacznicy monetę za nic. Wymagał jedynie milczenia. Ta od razu rozgadała to koleżankom nie dbając o wymaganą dyskrecję. Niestety wszystko w życiu ma swoją cenę.
- Dałem jej monetę na napitek dla Was wszystkich drogie panie. Uważam to za miły gest ale na tym koniec - powiedział stanowczo.
- Może bym miał coś dla ciebie ślicznotko… - Eldoth przerwał na chwilę brząkanie na lutni i spojrzał lubieżnie na pierś jednej z ladacznic, którą natura najhojniej obdarzyła. Oprócz myślenia o przyjemności, wiedział, że ladacznice niekiedy handlują też informacjami.
- Ciekawe czy pośrod ich klientów są te sukinsyny od Xanathara - szepnął Urthowi.
- Ciekawe - mruknął Herman przekładając stronę książki, jakby komentując jej treść - pójdziesz sprawdzić? - czarodziej nie wychylał się zza swojej lektury i tylko właził w zmysły chowańca, którym przysiadł na dachu pobliskiego domu, by uważnie obserwować okolicę.
- Cóż, Anur pomógł uwolnić bardzo ważnego klienta, chociaż później znaleziono go na dnie studni z rozbitym łbem. - przyznał Zoan. - Śmierć jak śmierć, wreszcie przyjdzie po każdego. Nie znaczy, że musimy się jej obawiać. Kelemvor jest miłościwy dla każdego, człowiek czy gnom, czy inna kreatura.
Andraste powstrzymała niechętne spojrzenie jakim chciała obrzucić Eldotha. Teraz cieszyła się jeszcze bardziej, że odrzuciła jego “zaloty”. Stojąc z boku przysłuchiwała się rozmowie. Zaraz się mogło okazać, że sami będą sprzątać ulice jak gnomy dowiedzą się o śmierci swojego pobratyńca i postanowią wrócić do lasu.
- Cóż. To będzie chyba nudna, psia robota. Cóż złego, że przeszuka tą dziewkę? Może ma broń? - uśmiechnął się i wyjął swoją fajkę. Poza obserwacją gnomów i ich roboty i czekaniem, aż napastnik raczy się objawić, nie mieli innych rozrywek.
Iwka oparła się o krawędź stołu. Przekrzywiła głowę.
- Co on kupuje? - zapytała widząc gest Urtha. Kobieta rozumiała już, że monety daje się za coś. Iwka nie spuszczała swoich towarzyszy podróży z oczu odkąd znaleźli się w knajpie. Mimo wszystko całkowicie uciekł jej powód, dla którego człowiek opłaca pragnienie samic.
- Ciało. Kupuje ich ciało droga Iwko - wyjaśnił czarodziej zerkając na poczynania Urtha.
Kobieta z zainteresowaniem uniosła brew.
- Znaczy co dokładnie? rękę? stopę? upierdoli im czy same sobie ujebią? no i na chuj mu to? co on, Alia? - Iwka wspomniała wiedźmę, która zdawała jej się dziwna nawet jak na standardy wiedźm.
- Nie tym razem. Dałem im dodatkową monetę by napiły się za moje zdrowie. - odpowiedział Urth.
- Dałeś im magiczną monetę, która sprawi, że im bardziej się urżną, tym bardziej będziesz zdrowy? a co? choryś? - drążyła temat Iwka.
Czarodziej uśmiechnął się zza swojej książki. Rozmowa zaczynała robić się interesująca.
- To raczej takie świętowanie. Wróciłem do swojego miasta po długiej nieobecności. Cieszę się więc i chcę innym sprawić odrobinę radości. Stąd kupno alkoholu. Może mało oryginalne ale swojskie. Ci z kolei którzy taki prezent otrzymali, zazwyczaj piją za zdrowie stawiającego ot taki zwyczaj. Choć może chodzi oto, że im dłużej będzie zdrowy tym więcej kolejek postawi? - podrapał się po delikatnym zaroście. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. - wyznał mężczyzna a Iwka pokiwała głową.

- Musisz częściej tu bywać. Może któregoś razu na miłym geście się nie skończy...? - Ladacznica zaśmiała się piskliwie, puściła oko do Urtha i wróciła do swojego stolika. Uśmiech znikł jej z twarzy jak starty ścierką.
Natomiast ta w czerwonej spódnicy, która Eldothowi wydawała się “najhojniej obdarzona”, zaczęła kręcić się przy grajku. Milczała. Uśmiechnęła się tylko i nawinęła sobie ciemny lok włosów na palec, wtapiając w ciebie spojrzenie zielonych oczu. Czekała, aż odstawisz lutnię i weźmiesz ją na kolana.
Siedzący obok Dungfast nachylił się do ucha Eldotha i skomentował tonem znawcy, klepiąc cię w kolano:
- Tej lepiej nie pchaj koguta w usta. Mówię ci, nie ma języka! - W jego oddechu wyczułeś kwaśny zapach piwa.
Dungbung zaś nie przestawał dopytywać się o Anura, choć ponurość słów Zoana, nieustannie krążących wokół śmierci, powoli zniechęcała pełnego życia gnoma do dalszej rozmowy:
- Anurek zawsze był dobry w kombinowaniu - gnom z przekonaniem pokiwał głową. - Dlatego do roboty się nie garnął. Leń, cynik i samolubny drań, tak bym go podsumował. - Ocenił surowo, ale z pełnym braterskiej tęsknoty uśmiechem. - Naprawdę nie wiecie, co teraz porabia?
Nie zdążyłeś odpowiedzieć. Drzwi do tawerny nagle otworzyły się. Zapadła cisza, którą przerywał tylko odgłos siąpiącego deszczu. Do lady zbliżył się zakapturzony mężczyzna. Z ciężkiego płaszcza kapała woda. Niedowierzająca Andraste spostrzegła na okazałej spince do płaszcza herb Roaringhornów. Tajemniczy nieznajomy zajął jeden z ostatnich wolnych stołków, siadając do was plecami. W rękawicy mężczyzny pojawiła się sakiewka. Uderzyła o szynk z brzękiem monet. Nie rozumiałaś, dlaczego wargi beznosego karczmarza drżały w niemym przerażeniu. Nikt wciąż nie odważył się wydobyć z gardła coś głośniejszego niż trwożliwy szept.

[media][/media]

- Mmmm… - Iwka pokiwała w uznaniu głową - Ten to chyba musiał nazbierać najwięcej gówna. - kobieta oceniła sytuację.
Urth parsknął śmiechem na uwagę Iwki. Po czym przyglądał się jedynie nowo przybyłemu znad kufla piwa. Był ciekaw rozwoju sytuacji.
Andreste bez słowa podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do mężczyzny zajmując obok niego miejsce przy kontuarze by móc swobodnie się przyjrzeć nowo przybyłemu. Jeśli był z rodziny… może go rozpozna.
Eldoth rozsiadł się i odstawiwszy lutnię, wziął ladacznicę na kolana. W związku z tym był chwilowo na tyle zajęty, że zbadanie sprawy tajemniczego nieznajomego pozostawił kompanom.
- Hm, a ten tu chyba nie pierwszy raz, znasz go ślicznotko? - zapytał się dziewczyny, bawiąc się jej włosami. Przy okazji mógł sprawdzić czy faktycznie była pozbawiona języka.
Zoan rozejrzał się po karczmie z zażenowaniem wypisanym na twarzy. - Jeżeli ma wam język do dupy uciec na widok gościa w karczmie to, po co wychodzicie z domu? - spytał gnomów i każdego co go usłyszał. - Nie wiem, kim on jest, ale każdy ma prawo zajść do karczmy na piwo i posiłek. - zauważył.
Herman chwilowo zignorował nieznajomego. Zoan miał rację. Ekscytować się każdym podróżnym nie było całkowicie w dobrym tonie. Mieli pilnować gnomów i ich roboty, a nie zaczepiać podróżnych. Zerknął jednak, próbując zapamiętać szczególy jego wyglądu aby wrócić po chwili do swojej roboty.

Ladacznica pokiwała przecząco głową. Uśmiechnęła się bezradnie, ale słodko, odwzajemniając pieszczoty Eldotha. Tymczasem przy ladzie, zakapturzony Roaringhorn jednym haustem wlał w siebie kufel piwa podany przez zastraszonego oberżystę. Andraste zamarła w bezruchu między stolikami, kiedy ze zdumieniem dostrzegła, że wypity trunek ściekł przez tunikę po nogawkach i stołku, tworząc pod mężczyzną rosnącą piwną kałużę. Następnie nieznajomy uniósł głowę jakby chciał beknąć, lecz z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Ruch zaś sprawił, że kaptur osunął się, ukazując nie głowę, a wyschniętą, wzbudzającą grozę czaszkę.
“M-m-m... Mardin?”, przypomniałaś sobie kuzyna, oceniając wzrost kościotrupa i kojarząc błyskawicznie fakty. Mardin również wybrał drogę poszukiwacza przygód i wyruszył w wielki świat jeszcze przed tobą. Jego śmierć Roaringhornowie opłakali cztery lata temu. Zginął w Podgórze. Przypuszczano, że został haniebnie zdradzony i zasztyletowany przez kompana, niejakiego Kressando Rosznara, którego oficjalnie nigdy nie odnaleziono. Za dzieciaka ćwiczyłaś z Mardinem na drewniane miecze, pod czujnym okiem starego zbrojmistrza, saera Flildina. Zacisnęłaś pięści na wspomnienie protestującej macochy, według której bękartom nie wolno było obijać prawowicie urodzonych...
- Miasto Umarłych z grobów wstaje! - Po chwili nerwowych szeptów rosnące napięcie pękło i jakiś wytatuowany żeglarz wreszcie zabrał głos. Pół tawerny zaczęło za nim powtarzać: “Zniszczyć go! Do gleby z nim!”. Kto mógł, chwytał za jakiś ciężki przedmiot.


[media][/media]

Iwka przekrzywiła głowę. Czaszka wyglądała zupełnie normalnie, w sumie nie dziwniej niż całe to miasto. Kobieta zerknęła na towarzyszy:
- Prać? - zapytała spodziewając się konkretnej jedno dźwiękowej odpowiedzi.
- Wolnego! To już truposzczak się napić nie może? - zdziwił się Herman. - Może opowie coś ciekawego, wstrzymajcie się dobrzy ludzie - czarodziej chciał usłyszeć, co ma jeszcze do powiedzenia tajemniczy jegomość.
- Mrr… - Iwka westchnęła, postawiła ogromny młot przed sobą opierając leniwie łapska o jego drzewce. Kobieta wciąż siedząc na blacie machała teraz niecierpliwie nogami.
- Taa, na przykład niech powie pokurczom gdzie można znaleźć najlepsze gówno w mieście… - zaproponowała.
- Czego chcą umarli? - Urth nie wierzył w możliwość racjonalnej rozmowy. Nim jednak poleje się krew nie zaszkodzi spróbować.
- Czego chcą umarli? - powtarzał raz za razem przekrzykując innych. Kuszę jednocześnie naszykował i miał w pogotowiu.
Andraste wydobyła miecz. Gadać… z umarlakami? Nie wierzyła, że to jej kuzyn… kto… co postawiło go na nogi? I przede wszystkim czemu?
- Co tu robisz Mardin? - Wypowiedziała jego imię licząc, że to zwróci na nią uwagę umarlaka.
Herman przygotował swoją różdżkę i już przypominał sobie zaklęcie które pozwalało szybko uspokajać gniewnych delikwentów. Wszystko zależało, jak rozwinie się akcja w knajpie.
Widząc nieumarłego, Zoan poderwał się od stołu. Zbłąkany nie wiedział, co robił albo szukał drugiej śmierci, wchodząc do publicznej tawerny. W zakonach Kelemvora wpajano mu, jak wielką obrazą dla świata są chodzące truposze. Były dwa sposoby się z nimi rozprawiać, zatłuc, albo rozwiązać ich życiowe problemy. Być może racjonalnym podejściem w tej sytuacji było zrobić z niego jeńca i dowiedzieć się jak wstał z grobu. Zoan nie był jednak inteligentnym człowiekiem. Hasło rzucone przez jednego z bywalców poruszyło go do akcji. - Przeżył swoje i jeszcze mu brakuje. - wycedził przez zęby, dobywając ekwipunku.
- Może wstrzymajmy się z atakiem, on tylko sobie spokojnie pije?! - zawołał czarownik, po czym z westchnieniem spojrzał na dziwkę z którą zaczął się zabawiać. Typowa reakcja motłochu, atakować czegoś czego nie rozumieją...
- Wybacz, musimy zrobić przerwę - stwierdził wstając.
- Zoan, opamiętaj się. Może wpierw zapytajmy nieszczęsnego, i sprawdźmy kto lub co sprowadziło go tutaj? - czarodziej położył rękę na ramieniu kapłana.

Czaszka obróciła się i puste oczodoły zwróciły się w stronę Andraste. Następnie capiący grobem, piwem i deszczem kościotrup spojrzał ponownie na zasmarkanego, beznosego oberżystę i zastukał palcem w stół, składając dłoń tak, jakby zamierzał coś napisać. Jednak zanim otrzymał potrzebne do pisania przybory, wytatuowany żeglarz wyrwał się z podburzonego przezeń tłumu i wziął potężny zamach gildyjną łopatą do łajna, którą podawano z ręki do ręki w nadziei na znalezienie dostatecznie odważnego bywalca.
- CUPIO, VIRTUS, LICET! - Rozległy się słowa zaklęcia, kiedy przed rękoma Hermana zaczęła kształtować się wiązanka zielonej energii. Cios nigdy nie dosięgnął truposza. Wilk morski zasnął na stojąco i runął ciężko na podłogę, a wraz z nim pięciu mu podobnych, najagresywniejszych typów, starannie wyselekcjonowanych przez czarodzieja z motłochu.
- Z truposzami wam się zachciało!? Mogłeś się nauczyć wiatr kontrolować, to chociaż byś się na łajbie przydał, spaczony zasrańcu! - Drewniany nagiel rzucony przez poparzonego marynarza trafił Hermana w czoło z taką siłą, że aż zobaczył wszystkie gwiazdy i spadł z ławy pod stół. Eldoth poderwał się na nogi, zganiając dziewkę z kolan. Iwka podniosła oparty o mebel wielki młot, a Urth dobył pistoletowej kuszy zza pazuchy płaszcza. Oboje ściągnęli na siebie wrogie spojrzenia tawernianej braci.

Zoan przyjął słowa Hermana, w ciszy oglądając magiczne przedstawienie. - Ta rzecz nie wyjdzie stąd cała. - Obiecał magowi, wychodząc pomiędzy tłum a truposza, chcąc dać drużynie przestrzeń. Ustawił się plecami do zgromadzenia, jedną ręką trzymając swoją buławę, a drugą tarczę z symbolem. - W imieniu Kelemvora nakazuję ci, wyznaj, kto jest twoim panem! Kto wyrwał twoje ciało z wiecznego spoczynku?! - Mężczyzny nie było stać na wiele więcej racjonalności.
- Ludzie spokojnie, my się tym stworem zajmiemy, znamy się na magii i kapłan Kelemvora jest z nami! - zawołał Eldoth, widząc rozwój sytuacji. Jednocześnie ukucnął za stołem i krzesłem, szukając osłony.
Urth zaczął cucić Hermana. Parę razy nim potrząsnął i dał mu z otwartej dłoni w policzek raz i drugi.
Andraste skróciła dystans między sobą, a tym co pozostało z jej kuzyna, trzymając w dłoni obnażony miecz.
- Kto cię wskrzesił Mardin? - Była zła… ktokolwiek bezcześcił zwłoki jej rodziny, zasługiwał na śmierć.
- Jazmiażdżyćtwojapysk! - Iwka zaszarżowała na truposza z okrzykiem zasłyszanym raz od pewnego ogra.

- Bierzmy nogi za pas! Lepiej być tchórzem, niż kolejnym kościotrupem! - Na dźwięk stalowych słów pewnego siebie Zoana kilku starszych rybaków wolało zostawić niedojedzony obiad i niedopite piwo niż ryzykować guza. W pośpiechu zapomnieli zabrać sieci.
Ani zaklęcie, ani rzucony nagiel nie wpłynęły w żaden sposób na zachowanie umarlaka. Rozkaz kapłana tym bardziej nie. Wciąż siedział na stołku i spokojnie czekał na pióro i kawałek pergaminu.
Nagle ktoś spróbował wyrwać Zoanowi buzdygan z rąk.
- Uważaj, gdzie pchasz tę pałę! Nie przychodzimy się tu bić, tylko obyczajnie spędzać czas na rozmowach! - Krasnolud z wyraźną nadwagą, który nie żałował sobie piwa tego dnia, siłował się bezskutecznie, ale nie zamierzał dać prędko za wygraną. - Elma wstań no, pomóż! - Zawołał swą kobietę. Brodatą.
- Gładkimi słówkami nas raczy, a zaraz urokiem położy do snu, poderżnie gardła i w szkielety pozamienia! Magusy śmierci, już ja wam pokażę... - W blat stołu, pod którym siedział Eldoth, trzasnęła beczka śledzi, rzucona z ogromną siłą przez żeglarza z tej samej załogi, co uśpieni przez Hermana.
Urth pochylił się nad Hermanem z dzbanem wina i go ocucił. Nagle zacząłeś tracić równowagę czując, że jesteś przez kogoś lub coś ciągnięty do tyłu. Zrobiłeś krok czy dwa i poślizgnąłeś się na śledziu. Odruchowo oparłeś się o stołek i odzyskałeś balans. Wymacałeś hak wczepiony w płaszcz. Wyjąłeś ramiona z rękawów, zsunąłeś ubranie i złapałeś za drewniany drąg, wyrywając go bezzębnemu rybakowi. Rozgniewany dziad zakasał rękawy, zamierzając odzyskać swoją własność.
- To nie jest miejsce dla lady - zwrócił się do Andraste ogromny Illuskańczyk o zaciekłej, zarośniętej twarzy i długich jasnych włosach rozpuszczonych luźno na ramionach zaraz po tym, jak ogłuszył jakiegoś rzezimieszka czającego się na ciebie. - Niech panienka schowa miecz i się zabiera z tej szczurzej nory. - Zamiast od razu posłuchać rady wciąż patrzyłaś na to, czym stał się Mardin. Kuzyn chciał coś ci przekazać pisemnie, jednak daremnie czekał na oberżystę, który zaszył się w kuchni i obserwował rozróbę z bezpiecznej odległości.
Iwka skoczyła jak pantera. Nikt nie zamierzał jej powstrzymać przed wytrzebieniem nienaturalnego zła. Kościotrup rozprysł się niczym szkło pod uderzeniem młota. Jedynie na ladzie została szkieletowa dłoń, która nie doczekała się przyborów do pisania... Zapanowała pełna napięcia cisza. Para krasnoludów przestała siłować się z Zoanem, burknęli tylko coś kąśliwego na odchodnego. Dziesięcioletni chłopczyk zaczął w milczeniu zbierać śledzie rozrzucone wokół waszego stołu. Wilk morski próbował dobudzić swoich kompanów, klnąc na czarodziejskie sztuczki. Karczmarz strącił kościaną dłoń z lady i zamierzał posprzątać Mardina do płóciennego worka. Przestaliście czuć się tu mile widziani.

Zoan pokiwał głową zirytowany bezsensownym krasnoludem, po czym pogratulował orczycy. - Świetna robota Iwka. - Pozostałości szkieleta, a raczej to, co z nimi zrobić, pozostawił Andraste. Schował broń za pas i wrócił do swojego plecaka, z którego wyjął skrzynkę na datki. Postanowił podejść do lady i położyć ją naprzeciw karczmarza. - Za egzorcyzm co łaska - uśmiechnął się.
- Kolejna tajemnica która pozostanie na razie nierozwiązana… - mruknął czarodziej rozmasowując czoło. - Jeśli skończyliście się już bawić, może wrócilibyśmy do roboty? - mruczał Herman niezadowolony
- Miasto Umarłych. Po naszej robocie trzeba będzie zapytać o to naszych pracodawców - pomógł podnieść się Hermanowi. Trochę się tu zrobiło nie ciekawie. Możemy już ruszać? - zapytał gnoma.
- No to dużo się nie dowiemy, ale przynajmniej Iwka się trochę zabawiła - skwitował sarkastycznie nieco zirytowany Eldoth, podchodząc do miejsca gdzie przed chwilą siedział truposz.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Gówno czeka a kto umarł, ten nie żyje - wydumała Iwka.
- Znałaś go może? - Purpurowy Jęzor zwrócił się do Andraste, przeszywając ją badawczym spojrzeniem.
- Gdy jeszcze żył… - Andraste podeszła do resztek Mardina.
Herman spojrzał na szczątki Mardina, wziął rękę i podał Andraste - schowaj. Należy się godny pochówek - mrugnął do niej okiem - zbliżył się do szlachcianki - Może Mardin wciąż żyje? Może sprawdzimy, jak będzie mniej pijaków w okolicy - szepnął cicho.
- Pochowaliśmy go cztery lata temu.

Dobudzony przez kompanów wilk morski podszedł do skrzynki na datki i strącił ją na podłogę. Następnie podszedł do Zoana na niekomfortowo bliską odległość. Zapukał palcem wskazującym w jego klatkę piersiową.
- Jeszcze raz któryś z was tknie mnie tymi czarodziejskimi błazeństwami, a będzie podcierał się hakiem. Żebym was tu więcej nie widział, bo tak zasrane gęby nieprędko zapomnę. - Zauważyłeś, że każdy z żeglarzy miał tatuaż oszalałego krakena na ramieniu.
Kiedy rozwścieczeni marynarze wyszli, któryś ze starszych wiekiem bywalców podniósł skrzynkę kapłana. Postawił ją z powrotem na ladzie i wrzucił do środka kilka monet. Podobnie postąpiło kilku innych. - Ex gratia, drodzy wierni. To jak żyjecie zadecyduje o reszcie waszego istnienia, zadbajcie, abyście nie musieli z zaświatów uciekać. - dziękował im Zoan.
- Ruszajmy! - Powiedział Dungbung nosowym głosem. Błyszczały mu się oczy. Był pod wrażeniem półorczycy. - Z Iwką z każdego wroga zostawimy tylko gówno!
- Panienka będzie wiedzieć najlepiej, gdzie go pochować - oberżysta wręczył Andraste płócienny worek z resztkami Mardina i poszedł umyć ręce.

Andraste przytaknęła i przyjęła podany worek.
- Dziękuję. - Odezwała się obserwując oddalającego się mężczyznę. Była ciekawa czy te kości będą mogły powiedzieć coś o tym kto wskrzesił jej kuzyna. Czyżby ktoś włamał się do rodzinnych katakumb? Lub co gorsza… druga myśl nawet nie chciała przejść przez jej głowę. Obejrzała się na Hermana. - Powinniśmy wrócić do naszego zadania.

- Jeśli lady chce odprawić szybki pochówek - Dungbung wskazał łopatą na worek - to możemy w tym pomóc. W każdym gównie można utopić przynajmniej jedną osobę - wyszczerzył się głupkowato - a Pandantilus w odróżnieniu od innych bogów nie upomni się o ofiarę. Wystarczy, że w podzięce lady skorzysta z wychodka, a ciało panienki już samo wygłosi adekwatną modlitwę.

- Dziękuję, za propozycję, ale… chyba macie inne obowiązki. - Andraste spakowała resztki Mardina do swojego bagażu. - Skupmy się na naszym zadaniu… tym zajmiemy się za dnia.
- Raczej pochowamy go w imieniu boga wartego czci. - zasugerował Zoan, wracając do drużyny. Schował swoje pudełko, założył plecak i złapał za tarczę. Był gotowy do drogi.

Dungbung chyba zamierzał sprawdzić, czy Zoan ma poczucie humoru:
- Cześć Pandantilusowi oddaje świadomie lub nieświadomie każdy, kto ma cztery litery i odwiedza wychodek. Czy można to samo powiedzieć o twoim bogu...?
- Zresztą jeśli liczyliście na spacerek zadbaną alejką Miasta Umarłych i pochowanie... - gnom zaciął się - waszego kumpla pod idealnie przystrzyżonym trawnikiem, to muszę was rozczarować. Nekropolii nie otworzono od czasu kiedy całe rzesze umarlaków zaczęły wstawać z grobów. Pamiętam to. Był to chyba jedyny dekadzień, w który dano nam wolne. - Uśmiechnął się. - Praca uszlachetnia, a lenistwo uszczęśliwia... Dobra, my ogarniemy taczki i łopaty, a wy weźcie sobie coś do jedzenia na drogę, bo czeka nas długa noc.

Zoan westchnął i wzruszył ramionami. - Sram na twoje bóstwo. A Kelemvora nie trzeba czcić. To jak urzędnik podatkowy. I tak musisz kiedyś go odwiedzić, a jak nie, to ktoś cię zaprowadzi. Tym kimś są jego klerycy. - Wyjaśnił Zoan. Następnie lekko spoważniał. - Na pochówek szlachcica otworzą. Najwyżej będziemy musieli przetrzepać trochę nieumarłego ścierwa po drodze. Jeszcze znajdziemy na to czas. - stwierdził.
Andraste zaniepokoiła przede wszystkim wzmianka o wstających z grobów umarlakach. Poprawiła ekwipunek na plecach niemal czując jak poruszyły się w nim resztki Mardina. Czy powinni to sprawdzić? Ostatnio zbyt duża ciekawość zabiła ich towarzyszy.

- Sraj śmiało! - Dungbung aż klasnął w miniaturowe dłonie. - Nasi bogowie mają ze sobą naprawdę wiele wspólnego! Choć mam nadzieję, że nie dożyję czasów kiedy ktoś będzie musiał odprowadzić mnie do wychodka... Wiesz, że Pandantilus też kiedyś był śmiertelnikiem i stąpał po ziemi? Tak mi powiedział nasz mistrz cechu, Zulgoss. On sam służy Lathanderowi.

- Nie słyszałem o nim wcześniej. - Przyznał się Zoan. - Ale szanuję wszystkie bóstwa, które stąpały po ziemi jako śmiertelnicy. Powinniśmy iść za ich przykładem i przynajmniej spróbować sięgnąć ku szczytom! - obwieścił i klepnął gnoma w plecy. - Więc prowadź i sprzątaj to gówno, jakby twój bóg patrzył ci na ręce.
W międzyczasie tej teologicznej dysputy, “karczmiennego soboru”, wręcz można by rzec, Iwka sprzątała ze stołu co większe kawałki jedzenia, do ust, a te naprawde wielgaśne, do plecaka.
- Ano… - kobieta dyrygowała trzymanym w dłoni, nadgryzionym udkiem czegośtam - robota czeka…
- Zoan... szacunek do wszystkich bóstw jakoś kłóci się z twoim na nich sraniem. Nawet nieśmiertelni mogą być drażliwi na takie obelgi… i nigdy nie wiesz, jak skończy się dzień. Wolę nie robić sobie jeszcze aż tak potężnych wrogów jak bogowie, moi, cudzy, czy jacykolwiek - powiedział czarodziej zerkając zza książki i pykając fajką. Posłuchał jednak rady gnoma i zabrał ze sobą prowiant. Nie, aby zamierzał zgłodnieć, ale nigdy nic nie wiadomo.
- A to się nie liczy jako oddawanie czci? - zmieszał się Zoan, nie do końca pojmując uroki gnomiego bohatera.

- Technicznie rzecz biorąc... - Dungbung podrapał się po bokobrodach. - Robimy to w wychodku... i na pewno nie na symbol Pandantilusa, czyli drewniany półksiężyc. Nie odmawiamy też żadnej modlitwy, mającej symbolizować zamianę wychodka w ciało Pandantilusa... A czy nasze nieczystości jako swego rodzaju ofiara trafiają do Bezdennego Kubła Pandantilusa? To już pytanie, które zostawiłbym wytrawnemu religioznawcy... Więc faktycznie, twoja wypowiedź Zoanie może nie była najbardziej celna, ale przede wszystkim podobał mi się w niej twój entuzjazm! - Gnom poklepał kapłana po udzie. - Patrzcie, mam nawet drzeworyt mający przedstawiać Pana Wychodków. Sporo mnie kosztował!

[media][/media]


Andraste także wzięła nieco prowiantu, starając się zlokalizować go w nieco innej części plecaka niż Mardina.
- Ruszamy? - Spytała przyglądając się reszcie drużyny.
 
Aiko jest offline