- Ło matulu, ale się matula ucieszy - Jagoda wyćwiczonym do perfekcji ruchem poprawiła cycki, które większość czasu sprawiały wrażenie jakby żyły własnym życiem. Teraz jednak musiały się podporządkować sytuacji. Porzondek był ważny.
- Co to za dziwy?! - miała iść na targ, ale stwierdziła, że jagody mogą chwilę poczekać, podobnie jak plotki, bo nowy ich zastęp gromadził się już przed bramą. A to był dopiero początek.
- Kuurwa - powiedziała z charakterystycznym dla siebie akcetem - Georg, co to za cudoki wiatr na trakcie przygnał? - Jagody niespełnionym, niewypowiedzianym, nieuświadomionym marzeniem było zostać poetom i w chwilach dużych emocji jej najgłębsze części jaźni dochodziły do głosu składając słowa na kształt wersów.
- Kuurwa - dodała ponownie, ale tym razem jej ukryty talent zawiódł i nie powiedziała nic więcej.
Gdy wreszcie dotarli do bram i się odezwali szczęka Wielkiej Jagody uderzyła z hukiem o jej kolana, a potem potoczyła się po klepisku. Nie trwało to jednak dłużej niż mgnienie oka. No może dwa. Trzy. Ileś tam.
Zaraz potem odzyskała rezon i wprowadzając swoje piersi gładko w ruch wahadłowy uzyskała wystarczającą energię kinetyczną, aby ruszyć z miejsca niczym rącza łania. Jej bieg zaprzeczał prawom fizyki, ale na pewno nie prawom socjologii.
- Cudoooki, cudoooki jado - szeptała półgłosem po kilku krokach, kierując się w stronę jej ukochanego targu - paczajta ludzie, co za zbiegowisko - powtarzała sobie jakby bała się zapomnieć po co biegnie. Postanowiła być pierwszą, która tą wieść zaniesie wszystkim porządnym mieszkańcom i handlarzom. Takie rzeczy widziało się tutaj raz do roku, albo może i rzadziej jeśli nie liczyć odpustu. Ale odpust się nie liczył, bo tam o cudokach wiedzieli wszyscy. Im bardziej oddalała się od bramy jej oddech przyśpieszał, a głos przybierał na sile tworząc razem uroczą mieszankę.