Galeb miał rację. Wlekli się zbyt wolno, do tego najwyraźniej nie zawsze we właściwym kierunku. Decyzja Gustawa, żeby włazić do każdego napotkanego osiedla dodatkowo powodowała przestoje i co by nie mówić - niepotrzebne ryzyko. Wystarczyłoby odwiedzać miejscowych wtedy, kiedy kończyłaby im się żywność, a nie daliby rady nic upolować.
Detlef do Simbach nie właził doskonale zdając sobie sprawę, że biegły w języku nie jest, a do tego miejscowi mogli mieć jakieś uprzedzenia do nieludzi. Słuchał zatem dyskusji na temat ich wyprawy, a gdy szeregowy Frietz podlazł i rozpoczął swoją przemowę zezując okrutnie na Thorvaldssona, brodacz łypnął nieprzyjaźnie w jego kierunku i warknął po krasnoludzku:
- Błazen.
Na więcej pijaczyna nie zasługiwał, więc kapral postanowił litościwie go ignorować.
- Weźmy broń, żywność, ładunki i trochę sprzętu potrzebnego w górach. Możemy iść choćby i cały dzień, żeby nadrobić stracony czas. - Detlef nie zamierzał zastanawiać się, czy umgi dadzą radę. Może i ustępował im chyżością, ale wytrzymałością i odpornością na zmęczenie mógł nadrobić wolniejsze tempo. - Zróbmy wreszcie co trzeba i wykonajmy zadanie, jak było ustalone! - zakończył nieco podniesionym głosem.