Ślady Franko zniknęły zasypane śniegiem. Schody i cały plac przed kościołem były nieskazitelnie białe. Niezbrukane przemocą i krwią. Nieskalane. Spokojne…
W przeciwieństwie do cmentarza tuż obok. Radiowozy parkowały przy obu bramach. Czerwono niebieskie refleksy odbijały się w śniegu i pobliskich oknach. Wysiadający policjanci z bronią w ręku ostrożnie wchodzili na cmentarz. Ktoś obserwujący to wszystko z góry widział by ich malutkie sylwetki przemieszczające się od nagrobka do nagrobka… dopóki by nie znaleźli się przy zwłokach na wpół leżących w wykopanym na ścieżce grobie. Resztę przesłonił by gęstniejący śnieg.
Felicja w połowie drogi zatrzymała się.
- To… młody - powiedziała -
rodzice Mariki mieszkają niedaleko. Doprowadźmy ją tam. Nie ma potrzeby by… szła z nami do końca.
Fakt, po co ma wiedzieć więcej niż musi.
Odprowadzenie dziewczyny zajęło tylko kilka minut. Tommy poczekał za rogiem, gdy Felicja pukała do drzwi. Wróciła kilka minut potem.
- Jutro z nią porozmawiam, jej rodzicom powiedziałam, że wpadła w łapy alfonsa i ją wyciągnęliśmy, ale nie ma sensu iść na policje, bo siedzą u nich w kieszeni. Dwadzieścia minut potem wszyscy poza Franko siedzieli w kuchni u Dannego. Sullivan wyjął z kieszeni niedopitą z Maxem flaszkę.
- Masz szkło?
Danny postawił pięć szklanek, Sullivan nalał. Gdy Tommy sięgał po szklankę dłoń Dannego opadła na jego przedramię. Bez słowa postawił przed nim piwo korzenne. Po chwili powiedział:
- Dzwonili z sierocińca, powiedziałem, że dziś próbujesz swoich sił jako instruktor fitnessu i nie mogę cię rozpraszać. Powiedziałem, że cię odwiozę jak skończysz..
Usłyszeli, że ktoś wchodzi. Siedzące psy stanęły na nogi. Felicia i Sullivan wyjęli pistolety. W drzwiach kuchni stanął oblepiony śniegiem Franko. Danny bez słowa przysunął szklankę po stole w kierunku przybyłego.