Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2019, 18:32   #56
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Dzień Drugi, Wieczór
"Dobra robota, choć i tak się nie docenisz"


Wracając nie czuła się sobą. Właściwie, to nawet nie była w stanie określić płynności czasu ani zmienności otoczenia. To trochę tak, jakby czytała książkę, ale nie mogąc się na niej skupić musiała powracać do minionych stron i czytać je powtórnie, aby do niej dotarła ich treść. Teraz było podobnie; szła wysoko unosząc nogi gdy na drodze stanęły chaszcze oraz schylając się nisko osłaniała twarz ręką przed ewentualnymi, ostrymi gałązkami, a mimo to po ominięciu przeszkody nie pamiętała już, że takowa w ogóle stanęła jej na drodze.

Szybko zapomniała o ukrytym alkoholu. Nie miała nawyku, aby sięgać po bukłak, który koił nerwy, tak sięgał po niego Otto. Pomału wątła sylwetka rudowłosej wyłaniała się z gęstwin leśnych, gdzie trafiła na mniej porośnięte tereny. Tutaj też czuła się lepiej, jakby bezpieczniej i bardziej komfortowo. Z czasem zaczęła się uspokajać, choć nie była pewna, czy obrana przez nią droga powrotna na pewno jest właściwa. Mimo to nie żałowała wcale, że nie poprosiła kogoś o towarzystwo. Wciąż uważała, że byłoby to zmarnowanie czasu tej drugiej osoby, bo każdy na pewno miał lepsze rzeczy do robienia niż opiekowanie się jakąś lękliwą smarkulą, która w chwili zagrożenia przestaje być nagle użyteczna, a jej zdolności idą na śmietnisko.

Melisie zaszkliły się oczy, w chwili gdy okrutne myśli spowiły jej umysł. Zdusiła żal w sobie i przełknęła gorycz.
- Prawda boli, czyż nie? - powiedziała cicho do samej siebie i westchnęła potężnie, acz niemal niesłyszalnie, kontrolując wydech i przymykając na chwilę oczy. Wokół niej zapadał zmrok i nie był on tak nienaturalny jak ten w środku lasu. Zdawało się, że zbliża się wieczór. Zdając sobie z tego sprawę nieznacznie przyspieszyła, a jej nogi niosła nadzieja, że może ktoś się o nią martwi, choć równocześnie zaprzeczała, że mogłoby do tego dojść.
- Na pewno nie zauważyli - skwitowała wzruszając ramionami, a gest ten nie był ani trochę szczery w swym znaczeniu.

Kiedy wybierała się po zioła nie przypuszczała, że zajmie jej to tak wiele czasu. Po powrocie do obozu w pierwszej chwili odczuwała nadzieję, która nieśmiało próbowała choć w formie pyłku zaistnieć w jej umyśle. “Na pewno się martwili, ktoś myślał, szukał, zastanawiał się”. Egoistyczne pobudki prysnęły niemal błyskawicznie, gdy dotarło do niej co stało się ze stolarzem. Przeraziła się. Nie samej śmierci, bo te już widziała, choć zwykle z powodu chorób, a nie utonięć. Najbardziej zestresował ją fakt, że mogła się przyczynić do tego zgonu! Mocniej otuliła się podartym płaszczem zasłaniając tym samym bukłak u pasa i ze spuszczoną głowę potruchtała do swojej chatki przyspieszonym krokiem.

Jej oddech był przyspieszony, miała wrażenie, że całe czoło i plecy oblały się zimnym potem. Wystraszone oczy zrobiły się jeszcze większe niż dotychczas, a palce u dłoni jakby drżały bez pozwolenia właścicielki. Klatka piersiowa dziewczyny unosiła się bardzo płytko i zarazem szybko. Co teraz sobie o niej pomyślą? Jak ją będą postrzegać? Bała się. Lękała się tych wszystkich spojrzeń, jakie spadną na nią o świcie tuż przed tym nim dosięgną ją gorzkie słowa. I co wtedy zrobi? Ucieknie? A co ona pocznie samotna? Nie słyszała jeszcze o dziewczynach co wygnane przeżyły dłużej niż dobę!

- Melisa, dziecko! - gdy przyciskała plecy do pospiesznie zamkniętych drzwi i rozmyślała, dotarł do niej w końcu głos ojca. - Słuchasz ty w ogóle starego ojca czy już kompletnie ci te absztyfikanty do łba uderzyły?! - rozgniewał się Kardigan powstając ciężko z posłania. W ciszy pokoju zagruchotały jego prostowane kości. Chwycił się jedną ręką w dole pleców, a drugą oparł o wysłużony, acz pięknie ociosany, dębowy kij.
- Cały dzień się włóczysz po wiosce, a chacie bardach! Chlew wręcz, bym rzekł - zwinął usta w wąską kreskę wskazując laską na zwierzę znajdujące się nieopodal, które wydawało z siebie swojskie pomruki.

- Przepraszam - posmutniała jeszcze bardziej i podeszła do ojca - Ciężko teraz się zrobiło, nie wiadomo gdzie szukać, ale cokolwiek znalazłam - pokazała swemu ojcu zioła. Ten zawiesił spojrzenie na roślinach w zadumie i podrapał się po niechlujnym, starczym zaroście.

- Bardzo dobre zioła - pokiwał z uznaniem głową i delikatnie potarł między palcami kawałek listka oraz łodygi - Świeże. Na rany idealne, ale powstałych już zakażeń nie zwalczą tak dobrze. Można dodać trochę czystego alkoholu. Sam proces gojenia będzie bardziej skuteczny, zapobiegnie czernieniu skóry choć mniej przyjemny zrobi się w nakładaniu; szczypie piekielnie jakby stu chaotystów podżegaczem po zadzie dźgało, ale ta skuteczność! Warto będzie - poklepał dziewczynę po ramieniu i stukając laską o skrzypiącą podłogę poczłapał pomału do wyjścia - Dobra robota, dziecko. Idę coś wrzucić na ząb, ta Henrike to umie i z jeża zrobić ucztę. Miła dziewczyna, nogę pocharatała do kości, a ciebie nie było. Musisz mówić jeśli gdzieś się wybierasz, bo nigdy nie wiesz kto w potrzebie będzie… Ach biedna Henrike...może nie przeżyć - rzucił z żalem, a nim drzwi się za nim zamknęły, Melisa usłyszała jeszcze -...a ładna taka…

Melisa odprowadziła go wzrokiem. Zmrużyła oczy jakby próbowała zrozumieć ostatnie słowa i wcale nie te zachwalające urodę dziewczyny. Ze słów wywnioskowała więc, że ojciec dziś chyba lepiej się czuł i pomógł Henrike. Cyruliczka wiedziała, że jej doświadczenie było marne w porównaniu do ojca, a ten gdyby coś sknocił to nie byłby w tak dobrym humorze. Nawet jeśli cierpiał na zaniki pamięci, to o pacjentach nigdy nie zapominał; taki już był.

Melisa usiadła pod ścianą wyjmując znalezione zioła oraz moździerz, kamień i bukłak z alkoholem. Przyszykowała też kilka glinianych miseczek, czyste płótno oraz małe flakoniki. Potrzebowała chwili koncentracji i spokoju, żeby zabrać się do dzieła, gdyż wbrew pozorom nie było to wcale takie proste. Nie było jej jednak dane długo pobyć w samotności, kiedy to niespodziewanie do prowizorycznego mieszkanka wszedł jakiś obcy mężczyzna. Lisa zrobiła wielkie oczy patrząc na niego z dołu, ze swej siedzącej pozycji. Gdyby nie to, że sparaliżował ją strach, pewnie zaczęłaby krzyczeć i pobiegła gdzieś się schować za spróchniały stolik, a tak? Ledwie wydukała “dzień dobry”, które nawet nie było adekwatne do pory dnia.

Całe szczęście mężczyzna okazał się być niegroźny. Chciał oczywiście by mu opatrzyć ranę, bo w sumie przecież po to ludzie tutaj zaglądali. Nie żeby spytać Lisy jak się czuje, albo czy nie chciałaby pogadać lub może jak jej minął dzień? Nie, po co. W sumie kogo to obchodzi.
Cyruliczka zrobiła więc swoją robotę, nie biorąc za to nawet kawałka chleba. Była głodna, ale chyba karciła samą siebie nie dając organizmowi pożywienia. Być może nienawidziła siebie bardziej, niż mógłby ktoś przypuszczać.

Po opuszczeniu przez mężczyznę ziemianki, dziewczyna w końcu mogła wziąć się do pracy. Zadanie było niemalże rutynowe, codzienne. Często samodzielnie wytwarzała lekarstwa, choć głównie maści, dlatego że tak było taniej a i przynajmniej miała pewność co do składników. Nie musiała też czekać na towar, który czasami zdarzało się nie dotrzeć, gdyż drogi były niebezpieczne, a napaści na wozy kupieckie wcale nie takie rzadkie. Wspominając tamte spokojne dla niej chwile, czas płynął szybciej, a ona choć na moment zapomniała o wszystkich przykrościach, jakie pielęgnował jej skołatany umysł.

Po udanej pracy nadszedł czas na sprzątanie. Tylko czyste naczynia i opatrunki nadawały się do użytku, więc musiała doprowadzić je do stanu używalności. Bandaże należało uprać, z myślą, że jutro będzie trzeba zrobić obchód po wszystkich osobach, na których użyła opatrunku, aby sprawdzić czy i kiedy będzie mogła go zabrać i również wyprać. Naczynia też nadawały się do umycia, zaczęła więc zbierać je w jedno miejsce, aby rano umyć w rzece. Zaskoczył ją nieznany, męski głos który dobiegł od strony drzwi. Z opowieści poprzedniego obcego, który przedstawił się jako Theo, mogła śmiało wywnioskować, że tym razem zawitał u niej wspomniany przedtem węglarz.

Jego pytanie zdziwiło Lisę na tyle, że nabrała tonu sugerującego zrównoważenie emocjonalne. Brzmiała spokojnie a zarazem pewnie, jej dobór słów świadczył o inteligencji, a nieprzerywanie dotychczas wykonywanych czynności o tym, że wie co robi i ma swoją dumę oraz szacunek do danego jej przez los czasu, którego nie chciała marnować na bzdurne rozmowy. Gra pozorów jednak nigdy jej nie wychodziła, tak i teraz załamanie nadeszło po krótkiej wymianie zdań. To co mówił Niklas sugerowało, że sprowadził go tutaj sam Wolf, a to by oznaczało, że syn Otta ma do niej żal. Pewnie wini ją za tę śmierć, nie przyszedł osobiście, bo nie mógł na nią patrzeć; wręcz nie chciał na nią patrzeć! Myśli zataczały koło a wynik nigdy nie był zadowalający. Lisa rozumiała to, jak bardzo jest beznadziejna i że nie nadaje się do tego, by pomagać tej grupie. Nie potrafi, nie radzi sobie i choć się stara, nigdy nie będzie doceniona za to kim jest. Choć węglarz próbował ją pocieszyć, cyruliczka była zbyt zaślepiona swoimi wyimaginowanymi wadami i zbyt na nich skupiona. Na odchodne jedynie kiwnęła głową, że zrozumiała jego słowa. Miała ochotę położyć się i zalać łzami. Utopić się w nich jak Otto w rzece. Silny skurcz żołądka nie pozwolił jej jednak nawet na to, by się położyć i zasnąć. Wyszła więc na zewnątrz, nabrać w płuca chłodnego powietrza i ukradkiem choć zobaczyć, co robi Erik. Dopiero potem będzie mogła odpocząć.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 10-02-2019 o 18:40.
Nami jest offline