Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 00:52   #11
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Ciężko mu było skoncentrować się na mówieniu, mając przed sobą tak apetyczny posiłek. Jednak nie chciał go spożywać w kompletnym milczeniu.

Warun jadł, nie przerywając Privatowi
- Hmm, nawet nie wiedziałem. To w sumie ciekawe, znaczy że musi lubić to co robi - stwierdził tylko. Przez chwilkę znów zapanowała cisza, gdy obaj dalej jedli
- Jakby cię dalej kac męczył, to w sypialni na stoliku są tabletki, też powinny pomóc - dodał, bo nie był pewien czy Prasert już je brał, albo czy w ogóle pamiętał o tym co mu tłumaczył wieczorem.
Privat kompletnie o tym zapomniał. Nawet nie tknęło go przeczucie, że wcześniej usłyszał coś takiego.
- Pomyślałeś o wszystkim, prawda? - zapytał. - O której wstałeś? Ja trochę za długo spałem. Budziłem się chyba w nocy, ale tylko na krótkie sekundy i znów zasypiałem. I tak aż do teraz. Swoją drogą… śniły mi się chore sny…
Suttirat mruknął
- Gotuję tak ze trzy godziny, a wstałem chwilę po dziewiątej - odpowiedział na jego pytania. Powoli kończył jeść
- Nie dziwię się, mi po tym klubie wczorajszym też śniło się coś naprawdę zwichrowanego - pokręcił głową. Napił się znów i wrócił do posiłku.
- Po klubie… - Prasert powtórzył. Jego wspomnienia z tamtego miejsca były bardzo poszatkowane. - To w klubie się tego dorobiłem, prawda? - spojrzał na rękę. - O co poszło? Bo widzisz… nie wszystko pamiętam idealnie - westchnął. - I opowiedz, co ci się śniło - dodał. Kobieta powiedziała mu, że jego przyjaciel zna ją bardzo dobrze. Może pojawiła się również w jego śnie?
Warun wzruszył ramionami
- Nie jestem pewien, ale zdecydowanie lustro czymś ci się naraziło, że mu sieknąłeś. Czasem się zdarza chujowy nastrój - stwierdził i wstał by odstawić pustą miskę do zlewu
- Co mi się śniło… Jakieś wampiry i łowcy wampirów. Pierdoły takie śmieszne - odpowiedział dość obojętnym tonem, więc nie zmyślał, ani nie tuszował niczego. Najwidoczniej cokolwiek kobieta miała na myśli, albo tej nocy go nie odwiedzała, albo Privat źle to zinterpretował.
- Gramy dalej, a potem jedziemy do ciebie? - zaproponował mu i skinął w stronę kanapy w salonie.
- Chwilę pograjmy - Prasert zgodził się.
Zjadł wszystko i wytarł usta chusteczką. Wyjął jedną z pojemnika na stole. Privat nigdy nie pamiętałby o takich przyziemnych rzeczach. Cieszył się, że Warun nie stoczył się po śmierci żony i córki. Co prawda lubił wypić, jednak nie robił tego nałogowo. Nie byłby wtedy w stanie wygrywać zawodów. Jego forma, jak wczoraj Prasert przekonał się na ringu, również była bez zarzutu.
- Ale potem chcę pojechać do świątyni i zapytać się o metody ochrony przed duchami. Wczoraj, jak to powiedziałeś, zareagowałem śmiechem, ale teraz… No cóż, przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? - uśmiechnął się niepewnie.
- Mmm, jasne - wtrącił Warun.
- Zwłaszcza po tym, co mi się śniło… Miałem bardzo realistyczne sny, choć jednocześnie strasznie… odrealnione - mruknął, kontynuując Privat. - Wpierw jakaś kobieta przechadzała się po plaży z dzieckiem. Wrzuciła je do morza, ja w tym czasie znalazłem kamień z okiem. Parzyło mnie - poruszył palcami, jakby wciąż pamiętając ciepło. Powiedziała, że kocham ją i myślę o niej codziennie. I że ty ją też znasz bardzo dobrze i zabrałem cię jej… - mruknął. Następnie opisał wygląd “smutnej matki”. - Kojarzysz kogoś takiego?
Suttirat wysłuchał uważnie opowieści o jego śnie
- Ty, a może to już ta klątwa? Tylko, ze to by nie miało sensu, przecież jeszcze nawet nie byliśmy w tamtej świątyni - zauważył.
- No właśnie. Ale też takie rozwiązanie przeszło mi przez głowę… Jednak to byłoby chyba niesprawiedliwe. Nie żeby klątwy musiały być sprawiedliwe, ale mimo wszystko… A wracając do tematu, kojarzysz kogoś takiego?
- Nie znam żadnej kobiety, która wyglądałaby jak ta, jaką opisałeś. Chyba musiałbym ją zobaczyć na własne oczy, ale nie mam szczególnie pamięci do twarzy… Nie przedstawiła się, czy coś? - zapytał mężczyzna, zastanawiając się nad tym wszystkim.
Prasert pokręcił głową.
- Wyobraź sobie, że wizytówki również mi nie wręczyła - uśmiechnął się lekko. Nie brzmiało to tak, jak gdyby kpił z Waruna. Jak już… może trochę.
- Znam taką opowieść o duchu matki z dzieckiem, że istnieje, ale zeby nawiedzała kogoś we śnie? Albo że niby ma jakiś związek ze mną… - Warun wzruszył ramionami
- No właśnie… w sensie, powiedziała dokładnie, że “przyjaciela”, ale nie mam bliższych przyjaciół od ciebie - Prasert stwierdził fakt. Nawet nie pomyślał o tym, jak o ewentualnym komplemencie.
- Może dobrze, że jedziemy do tych mnichów, może przegonią cokolwiek nad nami wisi - Suttirat rzucił tylko i uśmiechnął się, po czym ruszył w stronę kanapy, by zaraz zasiąść i odpalić konsolę. W końcu mieli sobie chwilę pograć w Fable.
Grali przez pół godziny, kiedy coś nagle tknęło Praserta.
- Wciśnij na moment stop. Albo… opowiem ci w trakcie gry. Bo nie dokończyłem. To nie koniec snu. Następnie pokazała mi się piękna kobieta odziana w biało-złoto-czerwone szaty. Lewitowała w powietrzu, a ja stałem na morzu. Powiedziała mi, że nie wyjawi mi, czym jest ten kamień z okiem, bo ją blokuję. I dodała, że nie zwariowałem. No cóż, miała w tym rację. Jedynie upiłem się do kurwa nieprzytomności - podniósł zranioną rekę i spojrzał na nią dłużej.
Warun zatrzymał grę
- Z tą nieprzytomnością, to nie przesadzajmy. Byłeś przytomny, tylko po prostu bardzo pijany. No i jeśli nie doznałeś jakiegoś objawienia, to obstawiam, że ktoś dosypał ci coś do drinka jak siedziałeś chwilę na podłodze przy barze - pokręcił głową.
- Ja… siedziałem na podłodze przy barze…?
- Tak czy inaczej, albo się to wyjaśni i tyle, albo to jednorazowa akcja i po prostu o tym zapomnisz - wzruszył ramionami i podał mu pada do gry
- Teraz ty - zasugerował i przeciągnął się.
Prasert zamilkł i zaczął grać. Nie potrafił się jednak do końca wciągnąć, gdyż cały czas wspominał sen. Był tak bardzo wyrazisty, że Privat nawet teraz potrafił sobie odtworzyć w głowie niektóre jego fragmenty. Niczym film. Słyszał również szum morza… było takie głośne… Kim była lewitująca postać? To ciekawiło go, jednak jeszcze bardziej zastanawiał się nad pierwszą kobietą. Jakie było jej powiązanie z Warunem? Może była jego żoną? To zgadzało się pod tym względem, że posiadała dziecko… Co prawda córka Suttirata była trochę starsza, ale Prasert wcale nie dostrzegł postaci niemowlęcia. Może to wcale nie było niemowlę. Teoria jednak upadała w tym punkcie, że obydwoje nie kojarzyli jej wyglądu. Choć Warun nie był do końca przekonany… Tyle że Privat wczoraj widział zdjęcie jego rodziny, więc sam również powinien być w stanie rozpoznać jego żonę… gdyby to była ona. Ale chyba jednak posiadała kompletnie odmienną tożsamość.
Nagle Privat uświadomił sobie, że od kilkunastu sekund wpatruje się w ekran informujący o straceniu życia. Drgnął i zamrugał.
- Zrobię kawę, teraz twoja kolej - rzekł, po czym wrócił do kuchni. Nie pamiętał, czy Suttirat posiadał ekspres.
Warun obserwował go chwilę w zawieszeniu
- Nie masz dziś za bardzo nastroju do gry widzę - stwierdził tylko. Nie wyglądał na rozczarowanego, czy smutnego. Rozumiał, że kumpel mógł źle się czuć po wczoraj i jeszcze doznał dziwnego snu, więc tymbardziej humor mu się pomieszał.
Ekspres do kawy stał dumnie na blacie kuchennym po lewej stronie obok mikrofali. Suttirat zaczął grać, ale sam teraz zwolnił nieco tempa.
- Proponuję za pół godziny się zbierać - rzucił, zerkając na zegar.
- Dobry pomysł, mój drogi przyjacielu - powiedział, włączając maszynę. Ta poinformowała go o pustym zbiorniku na wodę. Czyli jednak Warun nie był tak perfekcyjnym gospodarzem, jakby wydawało się, obserwując go od rana. Ha! - Co ci zrobić? - zapytał, spoglądając na przyciski na obudowie. Espresso, espresso lungo, cappuccino, latte… wszystkie cztery możliwości tylko czekały na wypróbowanie. - I to nie tak, że nie mam nastroju na granie. Po prostu tyle dzieje się wokoło… - zawiesił głos.
- Latte. Już dziś wypiłem jedno espresso - poprosił tonem Suttirat, oglądając się na przyjaciela.
- Może to po prostu ten stres związany z wieczorem manifestuje ci się w taki sposób? - zasugerował kolejną opcję. Następnie wyłączył grę i wstał z kanapy. Oparł się o blat w kuchni, krzyżując ręce przed sobą. Wyjrzał przez okno, na którym stała sobie mała doniczka z kwiatkiem.
- Tak, na pewno. W jednej chwili wyobrażam sobie, jak biegamy wokoło świątyni, uciekając przed duchem, jak w jakimś pieprzonym Scooby-doo. A w drugiej, że pojawiamy się na miejscu i tam czekają już na nas zatrudnieni mężczyźni z ogromnymi spluwami. I nie wydają się bardzo przestraszeni naszą techniką Muay Thai - Prasert uśmiechnął się półgębkiem. - Wiesz co… może sam tam pójdę - powiedział nagle. - Nie chcę, żeby coś ci się stało. Poczucie winy by mnie zabiło - dodał. Wcale nie zabrzmiało to tak, jakby przesadzał. Chyba rzeczywiście wierzył, że jego serce stanęłoby i pękło, gdyby krzywda przydarzyła się Suttiratowi. - Twoja latte - rzekł, podając Warunowi mleczny napój. Następnie ekspres zaczął mielić kawę, przygotowując dla niego espresso. Prasert w tym czasie zastanowił się, jak się czuje i czy kac nadal doskwiera mu tak bardzo, jak przy przebudzeniu.
- Nie żartuj sobie Privat, nie puszczę cię tam samego. Jakby coś ci się stało to co ty sobie myślisz? - rzucił trochę z przekąsem, ale zaraz podziękował za kawę i upił mały łyczek, bo jeszcze była dość ciepła.
- Że świat byłby lepszym miejscem? - odparł Privat.
- Nie żartuj tak nawet. Już mi powiedziałeś dokąd się wybierasz, nie spławisz mnie - Warun dodał jeszcze i uśmiechnął się cierpko do Praserta.
- Po prostu… nie chciałbym, aby coś ci się stało… - Prasert szepnął bardzo cicho, jakby do siebie.
- Tymczasem, jak się czujesz? Kac dalej męczy? - Warun zapytał, chyba pod kątem tych tabletek i ewentualnych planów, najwyraźniej postanawiając przemilczeć kwestię swojego ewentualnego uszczerbku na zdrowiu. Zerknął też na rękę przyjaciela
- Dobrze by to było zabandażować, zahaczymy o aptekę po drodze - zasugerował.
- Tak, te tabletki… nie wziąłem ich jeszcze. Boli mnie dalej głowa, ale mdłości zaraz miną. Co do ręki, to jak wytrzymałem w tym stanie noc, to chyba bandaż teraz mi się bardzo nie przyda. Ale mimo wszystko zabandażujmy ją, żeby nie zwracała uwagi przypadkowych ludzi - zaproponował. - Pojedźmy, jak tylko wypijemy kawę. Daj mi jeszcze chwilkę, skoczę, aby zażyć te cuda, które przyszykowałeś. Mam nadzieję, że raz dwa pomogą - dodał i ruszył w stronę sypialni z filiżanką kawy w dłoni.
Warun kiwnął krótko głową na słowa Praserta
- W zasadzie ten bandaż będzie służył raczej za ochronę przed zabrudzeniem rany, niż cokolwiek innego. Wbrew pozorom w moim domu jest czysto, ale o ulicach Bangkoku tego powiedzieć nie możemy, a zwłaszcza o starych, nawiedzonych kapliczkach - zażartował nieco. Nie poganiał Privata. Obserwował go, czekając aż ten w spokoju dopije swoją kawę i gdy pójdzie do sypialni po tabletki. Pudełko nadal leżało na szafce obok częściowo opróżnionego dzbanka z wodą. Najwidoczniej Suttirat gdzieś rano korzystał z dobroci wody i tego cudu antykacowego, którym były leki w pudełku. Prasert w ogóle wcześniej nie zauważył tego dzbanka, inaczej jego również opróżniłby do dna. Stał częściowo skryty za stertą książek, więc przynajmniej tyle Privat miał na swoją usprawiedliwienie. Spojrzał na swoją dłoń. Warun miał trochę racji, jednak z drugiej strony… jego mieszkanie wcale nie było sterylne i gdyby gangrena miała się wdać, to mogłaby już od wczoraj. Pamięć Praserta szwankowała, ale chyba wczoraj polał dłoń wodą utlenioną? Tak mu się wydawało, ale nie był pewien. W każdym razie bandaże przydadzą się na pewno, dlatego dywagacje zdawały się niepotrzebne. Tajlandczyk jedynie obawiał się, że nieco zmniejszą jego sprawność manualną, zwłaszcza że uszkodził sobie dominującą, silniejszą rękę. Jednak nie należało teraz martwić się z powodu takich rzeczy. Zażył tabletki i popił wodą. Rozprostował się, aż jego kręgosłup szczęknął. Czuł się już lepiej. Wciąż nieco wczorajszy, ale najgorsze było już za nim. Wrócił do Waruna i uśmiechnął się do niego lekko. Miał wrażenie, że ostatnie wydarzenia zbliżyły ich jeszcze do siebie i scementowały przyjaźń.
- Jedziemy, panie Suttiracie? - przymrużył oczy.
Warun uporządkował w tym czasie kuchnię i schował jedzenie do lodówki. Założył koszulę i zapiął guziki. Zerknął na Privata
- Teraz znowu jesteśmy na panie? - zażartował i pokręcił głową. Wziął swój portfel i wsadził do kieszeni. Pozbierał kluczyki
- Nie ma co tu dalej siedzieć. Jedziemy, w końcu mamy dziś parę punktów do obskoczenia - Suttirat zgarnął swoją kurtkę, zapewne na zaś, w końcu czasem w środku nocy robiło się chłodno, a nie wiadomo było de facto ile dziś czasu spędzą, albo czy w ogóle wyjdą z tego cało. Jeśli nawet Warun o tym myślał, to w ogóle tego po sobie nie okazywał. Poczekał aż Prasert się pozbiera, po czym ruszył pierwszy do drzwi, zakładając buty i wychodząc. Na zewnątrz zamknął za nimi i ruszyli do windy
- Więc jaki jest w końcu plan? Najpierw do apteki, potem do ciebie, a potem do świątyni i na wieczór na spotkanie? - wyliczył punkty dzisiejszego dnia.
- Najpierw jedziemy do apteki, bo im wcześniej zdobędziemy leki, tym lepiej dla mnie. Może nawet dostanę jakieś antybiotyki, jeżeli sprzedawczyni nie będzie miała nic przeciwko sprzedaniu ich bez recepty. A potem jedziemy do świątyni. Chyba że jesteś głodny… - Prasert zawahał się. Nie wyobrażał sobie kolejnego posiłku tak szybko po tak wspaniałej zupie, ale szybka przemiana materii u Waruna raczej nie dziwiłaby zbyt mocno. - Myślałem w każdym razie, że najpierw do świątyni, a potem do mnie i na spotkanie. Pytanie brzmi… do jakiej świątyni? - Privat zastanowił się, spoglądając na licznik w windzie, który poinformował, że zjechali właśnie na piętro parkingu.
W środku unosił się nieco nieprzyjemny zaduch, mimo że sama kabina sprawiała wrażenie nowoczesnej, srebrnej, wypolerowanej i czystej. Prasert wyszedł z niej i ruszył w stronę zaparkowanych motorów, mając Waruna po swojej prawej stronie. Nieświadomie zagryzł delikatnie dolną wargę, zastanawiając się nad kolejną kwestią.
- Tylko do której świątyni? Masz jakiegoś znajomego, zaprzyjaźnionego mnicha?
Prasert co prawda miał znajomego, ale na pewno nie zaprzyjaźnionego.

Warun nie kwestionował słów Privata
- Dobra, to świątynia, potem do ciebie… A co do tego do której, to hm… Z tego co pamiętam jest jedna świątynia buddy na Charoen Krung… - zauważył. Skoro ją sugerował, pewnie kogoś tam znał. Suttirat podszedł do swojego motoru
- Przypomnij mi, bo mówiłeś coś o posiadaniu na pieńku z jednym mnichem, tylko z której świątyni? - zadumał się mężczyzna, bo wolałby nie ciągnąć Praserta w miejsce, w którym ten wolałby nie być. Przerzucił nogę przez motor i usiadł, teraz czekając tylko na decyzję jaką trasę będa musieli obrać, bowiem znalezienie apteki nie będzie wielkim problemem, w drodze do którejś ze świątyń.
- Złotego Buddy - odpowiedział Prasert. - Tej w dzielnicy chińskiej. Ulica nazywała się Yaowarat, o ile dobrze pamiętam. Pracowałem tam przez jakiś czas, a potem posądzono mnie o kradzież… choć niczego nie wziąłem. Miałem dostarczyć przesyłkę pod wskazany adres i to zrobiłem. Zdaje się, że adresat musiał jednak przekonująco skłamać tamtejszym mnichom, że niczego nie otrzymał - westchnął. - Nie lubię takich sytuacji. Rzecz jasna.
Również wsiadł na motor. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie o kluczykach… Miał wrażenie, że serce stanęło mu na kilka sekund. Przesunął ręką po kieszeni, czy znajdowały się w środku. Miał nadzieję, że nie zgubił ich w trakcie przygód wczorajszej nocy… Bo jeżeli pozostały w mieszkaniu Waruna, to jeszcze pół biedy.
 
Ombrose jest offline