Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 00:59   #15
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Albo wiesz co? Jedźmy najpierw do Wielkiego Pałacu Królewskiego. Znajduje się kwadrans drogi stąd, o ile nie mylę się. Dalej na północy znajdował się sklep z błyskotkami. Może to będzie jeszcze lepsze. Chyba nazywa się Amulet Market. To za uniwersytetem Slipakorn - mężczyzna włożył kluczyki do stacyjki i zapalił silnik. Spojrzał na Waruna, czy ten oponował.
Warun kiwnął głową
- Dobra, to jedź przodem - zaproponował i rozgrzał silnik warknięciem gazu czekając aż Privat ruszy. Suttirat nie wyglądał na zbyt przekonanego w kwestii brania broni, ale nie można było mu się dziwić, w końcu zwykli ludzie niezbyt często mieli z nią kontakt.

Ruszyli drogą Charoen Krung, przejeżdżając obok szpitala. Prasert spojrzał w lewo na bar serwujący dania z makaronami i poczuł, że zupa Waruna - choć pyszna - powoli przechodzi w zapomnienie i zjadłby coś jeszcze. Ale nie teraz. Wjechali na dużo szerszą drogę Ramy IV, przy której gnieździły się miliony sklepów. Restauracja japońska, teksaska, piekarnia, sklep papierniczy, salon ślubny, kolejny szpital, apteka z drogerią, nawet kuchnia afgańska… Wszystko, tylko nie sklep jubilerski. Ale i to zmieniło się! Prasert podniósł rękę do góry, aby dać znak Warunowi jadącemu za nim, że znalazł złotnika. Zjechał na bok, aby zaparkować. Sui Hua Diamond wyglądał obiecująco. Jednak Privat miał nadzieję, że w środku są błyskotki dużo tańsze niż diamenty… Poczekał na Waruna. Chciał, aby weszli razem do środka i rozejrzeli się.
Mężczyzna rozpoznał znak, więc od razu zjechał za Prasertem. Spojrzał na sklep i wyłączył silnik. Westchnął i postawił stopkę motoru.
- Myślisz, że tu znajdziemy coś w przystępnej cenie? - zapytał. Wyciągnął kluczyki i wsadził do kieszeni zaraz zsiadając z pojazdu. Rozejrzał się po ulicy, chodniku i pospiesznie przemieszczających się tu i ówdzie ludziach. Pogoda nie zachęcała do spacerów… Było za gorąco.
- Właśnie mam nadzieję się przekonać - odpowiedział Privat. - To nie muszą być drogie rzeczy… być może mają tam również sekcję dla biedaków - zaśmiał się. - Poza tym nic nie tracimy, sprawdzając. Może jedynie trochę czasu… jakąś minutę - mówił, podchodząc pod drzwi prowadzące do lokalu. Pociągnął za uchwyt, tym samym wylewajac na siebie strumień zimnego powietrza z klimatyzowanego wnętrza. - Chodź, sprawdzimy, co mają - uśmiechnął się do przyjaciela.
Wejście obu panów zostało zaanonsowane przez delikatny, charakterystyczny dzwoneczek, o który obijała się górna krawędź drzwi, gdy wchodziło się do sklepu. W środku sklepu było zdecydowanie chłodno, dla mężczyzn, którzy przed chwilą spędzili sporo czasu na słońcu, mogło się wręcz wydawać, że jest zimno. Wystrój tworzyły gabloty, w których wystawiono na prezentacje różne rodzaje biżuterii - od bransoletek, przez naszyjniki, aż po broszki, pierścionki i kolczyki. Ceny były niezwykle różne, tak samo jak kruszce z których przedmioty zostały tu wykonane. W głębi sklepu, za ladą siedziała młoda kobieta, czytając jakieś czasopismo modowe. Zerkała na nich jednak co kilka chwil i gdy podeszli bliżej, obdarzyła Waruna, a już po chwili Praserta uprzejmym, firmowym uśmiechem
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytała. Miała dość miły dla ucha ton głosu. Była niziutka i miała krótko ostrzyżone włosy z nieco dłuższym przodem. Można by było pomylić ją z chłopcem, gdyby nie sukienka w kwiaty, w którą była ubrana.
Prasert skinął jej głową i spojrzał na nią poważnie, jak gdyby pojawił się tutaj w sprawie życia i śmierci. W pewnym sensie mogła to być prawda, o ile półbóstwo w świątyni okaże się nie tylko istnieć, ale również pożądać krwi. Privat jednak liczył na to, że nie będzie takiej potrzeby.
- Szukamy biżuterii. To na prezent. Coś z klasą i reprezentatywnego, tyle że na niezbyt pokaźne kieszenie - poprosił. - Mam nadzieję, że to nie wyklucza się… zbyt bardzo… - dopiero teraz przywdział lekko nerwowy uśmieszek. Prasert nie biedował, jednak też nie był bogaty. Po wielu miesiącach spędzonych w liceum wśród burżujów przywykł do wstydu z tego, że nie posiadał na końcie milionów, którymi mógłby szastać.
Kącik ust początkowo uniósł się w górę, w dużo bardziej szczerym uśmiechu, gdy Prasert zaczął wymieniać jakiej biżuterii szuka, kiedy jednak dodał, że cena powinna być bardziej przyziemna, znów przekształcił się w poprzedni, po prostu uprzejmy
- Cóż… Rozumiem, że szukają panowie jakiegoś prezentu dla kobiety… Zaraz coś wybierzemy. Proszę mi powiedzieć, w jakim wieku jest ta pani, oraz jakie ma preferencje w wyborze biżuterii. To ma być coś na co dzień, czy raczej okazjonalne, wieczorowe? - kobieta zaczęła rozglądać się po gablotach, wyraźnie celując w miejsca z normalnym pułapem cenowym. Zadawała też konkretne i całkiem racjonalne pytania. Privat wyczuł, że Suttirat drgnął obok niego, nieco wybity pytaniami. Skąd mieli wiedzieć takie rzeczy, to miał być prezent dla ducha i to półbóstwa… Wyraźnie czuł z tego powodu dyskomfort… A może powód był zupełnie inny, bo gdy Prasert na niego zerknął, dostrzegł, że jego wzrok spoczywał na pierścionkach zaręczynowych oraz obrączkach ślubnych…

Prasert błyskawicznie zrozumiał, o czym mógł myśleć Suttirat. Sam z tego powodu nieco posmutniał, jednak pytające spojrzenie kobiety nie pozwalało mu utonąć w rzece rozważań.
- Zdecydowanie okazjonalne i wieczorowe - powiedział po chwili namysłu. - Coś, co robi bardzo dobre pierwsze wrażenie… i jest przyjemne dla oka… Nie muszą to być drogie kruszce, wystarczą imitacje - takie przynajmniej miał nadzieję. Liczył na to, że duch będzie kierować się raczej poczuciem estetyki i spodoba mu się coś, co będzie po prostu ładne. Nie będzie aż tak bardzo przywiązywać uwagi do rodzaju wykorzystanego materiału… w końcu jak mógłby odróżnić cyrkonie od diamentów? Prasert miał nadzieję, że to nie tylko życzeniowe myślenie. A zresztą i tak nie było stać go na coś naprawdę wartościowego. W najgorszym przypadku uda się do tego sklepu, o którym wcześniej mówił Suttiratowi. To znaczy, jeżeli nie będzie tutaj nic odpowiedniego.
Kobieta zmrużyła oczy i zamyśliła się
- A może zamiast rezygnować z prawdziwego kamienia na rzecz cyrkonii, zaproponuję panom coś z kamieniem szlachetnym? Są eleganckie i ostatnio bardzo modne, często zapominane na rzecz srebra, złota i diamentów… - wyjaśniła, po czym wyszła zza lady i podeszła do jednej z gabloty po prawej stronie sklepu. Wyjęła z niej tacę wyściełaną czarnym atłasem, na którym elegancko poukładano naszyjniki. Każdy miał na końcu przywieszkę w różnych kształtach i wzorach, pawie oko w kolorze niesamowitej zieleni, kwiat w odcieniach złota i pomarańczy, czerwone serce, a także intensywnie niebieskiego motyla.
- Proszę - położyła naszyjniki na szklanej gablotce i pozwoliła Warunowi i Prasertowi przyjrzeć się.
Prasert milczał przez chwilę.
- Są piękne… - mruknął. - Ale nie wiem, czy będzie nas na nie stać... - zawiesił głos i spojrzał pytająco na ekspedientkę. Był bardzo ciekawy rzeczy najważniejszej, czyli ceny. Czy nie zamierzali pozostawić je w świątyni? Nawet nie mieli pewności, czy rzeczywiście istnieje jakiś duch. Privat nie chciał być kompletnym idiotą i oddawać miesięczną pensję na szafiry lub szmaragdy, a potem porzucać je w miejscu publicznym.
Kobieta odchrząknęła
- Pamiętam, że zależało panom na przystępnej cenie, właśnie dlatego zaproponowałam te - sprzedawczyni mogła poczuć się nieco urażona, że Prasert nie uwierzył w jej profesjonalizm i dalej naciskał na temat pieniędzy, gdzie kobieta delikatnie ze względu na szacunek do nich go pominęła. Privat mógł uchodzić nawet za lekkie skąpiradło, skoro chciał tak bardzo oszczędzać na prezencie. Warun tymczasem wydawał się nieobecny, w swoim własnym świecie. Naszyjniki miały przywieszki - najdroższy kosztował 900 bahtów.
Oczy zaświeciły się Prasertowi. Tyle był gotów wydać.
- Poproszę dwa. Jeden z niebieskim motylem, a drugi… może czerwone serce? Kolory uzupełniają się jako przeciwieństwa - mruknął jeszcze ciszej. Może duch to doceni? Następnie zdławił śmiech. Co za wielkie, okropne szaleństwo. A winić mógł tylko Mali za to, że wprowadziła tyle chaosu i zamętu, od którego mieszało się w głowie. - Zapłacę od razu - dodał, wyciągając portfel. - A co to za kamienie? - jeszcze zapytał.
Kobieta kiwnęła głową, po czym wyjęła delikatnie czerwony i niebieski naszyjnik
- Czerwony to rubin, niebieski to szafir. Rubin to kamień pasji i emocji, szafir tymczasem jest kamieniem prawdy, szczęścia i otwartości… - powiedziała mimochodem, pakując naszyjniki w ładne pudełeczka, usuwając ceny i wkładając do torebeczek. Podała Prasertowi cenę 1700 bahtów. Warun mimo woli zgarnął prezenty i trzymał, czekając aż Privat zapłaci, wyraźnie chciał stąd już iść.

Prasert zastanowił się. Pasja i emocje… który duch by tego nie chciał? Niektóre stanowiło uosobienie tych dwóch rzeczy, inne - wyjałowione - pragnęły ich, aby jeszcze raz poczuć się żywymi. Natomiast szczęścia potrzebowali, otwartości ze strony istoty również, a prawdy… Prawda była taka, że nie chcieli naruszać spokoju tego ducha i nie mieli złych intencji. To się liczyło, prawda?
- Dziękuję - rzekł. - Myślę, że nie mogłem lepiej kupić! - dodał. Prasert chyba chciał zakląć rzeczywistość. Jeżeli powie tak kilka razy, to pewnie rzeczywiście tak będzie. Ale tak naprawdę był zadowolony z zakupu. Zwłaszcza w tej cenie. Nie były to bezwartościowe, targowe błyskotki, a zarazem nie będzie musiał głodować przez najbliższy miesiąc. Idealnie. Oby duchowi też się spodoba i w ogóle nie pokaże im się na oczy. Kobieta pożegnała ich uprzejmie, a drzwi ponownie zadzwoniły dzwoneczkiem, kiedy opuszczali sklep.

Wyszli na zewnątrz i wsiedli na motory.
- Wszystko w porządku, Warun? - zapytał ostrożnie i łagodnie. Wyciągnął w stronę przyjaciela rękę po jeden z naszyjników.
Suttirat schował jeden z pakunków do swojego schowka, po czym podał Prasertowi drugi
- Ta. Wszystko ok - stwierdził, ale widać było że coś go gryzło w środku. Nic jednak nie zamierzał najpewniej powiedzieć.
- To teraz… po świece, albo kadzidła i do ciebie? Czekaj… Najpierw do Pałacu… Wybacz - odpowiedział i pokręcił głową. Odpalił silnik, nie chcąc poruszać tego tematu.
- Tak, do pałacu… - Prasert potwierdził, zastanawiając się. Spoglądał w milczeniu na Suttirata, po czym westchnął cicho i obrócił się w stronę stacyjki. Oczywiście, że chciałby mu pomóc i złagodzić ból po stracie rodziny. Tylko nic tak naprawdę nie mógł uczynić… Może milczenie było właśnie najlepszym wyborem. Jeżeli nie będzie ciągnął tematu, do Suttirat prędzej o nim zapomni. - A właśnie, zgłodniałeś już? - zapytał pogodnie. - Bo przypominam, że wciąż cię zapraszam na obiad dzisiaj do mnie - uśmiechnął się do Waruna. W rzeczywistości nawet nie miał pojęcia, czy zostało coś apetycznego w restauracyjnej lodówce. Choć zazwyczaj to było normą .
- Nie, jeszcze nie jestem głodny. Może za jakąś godzinę już prędzej… - odpowiedział mężczyzna, zdawał się nadal zamyślony.Warun poczekał, aż Prasert ruszy pierwszy, by mogli ponownie wbić się w ruch uliczny Bangkoku, który znany był ze swojej chaotycznej dla reszty świata specyfiki, w praktyce poruszanie się tu było bardzo proste, wystarczyło być uważnym… Słońce nadal boleśnie lało się z nieba, choć teraz już zdecydowanie chyliło się w stronę zachodniej części nieba. To przypomniało Prasertowi o uciekającym czasie. Jednak przynajmniej powoli wypełniali zadania. Zdobyli podarunki dla zjawy, teraz jadą po broń palną… Po tym wrócą do mieszkania Privata, gdzie w trakcie posiłku Tajlandczyk będzie dzwonić po dawnych znajomych. Jakoś to się układało.
“Pamiętaj o tym, aby jeszcze raz zapytać go, czy aby na pewno nie chce się wycofać”, pomyślał, spoglądając na plecy Waruna. Prasert czuł się źle, widząc go nie w humorze. Jednak nie mógł się tym rozpraszać akurat w taki dzień, jak ten. Choć Suttirat był dla niego jedną z najważniejszych osób. Tak właściwie znajdował się w ścisłej czołówce bliskich Praserta.
“Może dlatego mnie lubi”, dodał po chwili w myślach. “Widzi we mnie trochę siebie. Nie tylko staram się zostać tak dobry w boksie, jak on… To jeszcze ja również straciłem część rodziny. Przynajmniej tak się zachowuję.”
Następnie już koncentrował się tylko na jeździe, aby z tego wszystkiego nie zrobić wypadku drogowego.


Niedługo potem, obaj mężczyźni przemierzali ulice Bangkoku, po raz kolejny tego dnia, aby znaleźć się na alei Thai Wang i zakręcić w ulicę Maha Rat, tam było o takiej porze najprościej zaparkować. Warun pozwolił Privatowi wybrać miejsce do zaparkowania, sam niezbyt często bywał w dokładnie tej części miasta. Pałac Królewski był wielką chlubą Bangkoku i niesamowitą atrakcją turystyczną, ale Suttirat jakoś nie był zbyt przejęty faktem, że miał za chwilę zbliżyć się i wejść na teren, który zazwyczaj mogli przemierzać tylko upoważnieni i zaufani cywile. Zsiadł ze swojego motoru i zmarszczył lekko brwi
- W sumie, to mam z tobą iść, czy nie i wolisz skoczyć tam sam? - zapytał zaciekawiony. Wyglądało na to, że cokolwiek męczyło go wcześniej, teraz już było lepiej i mężczyzna wracał do siebie.
- Niech pomyślę… Byłoby lepiej, gdybyś był ładną dziewczyną. Mógłbym wtedy powiedzieć, że chciałem pokazać ci moje miejsce pracy, gdyby ktoś nas nakrył. Jednak jesteś sobą i chyba lepiej będzie, jeżeli popilnujesz motorów - odpowiedział Prasert.
Nie chciał, aby Warun szedł z nim, bo to, co zamierzał zrobić Privat, raczej nie było w pełni zgodne z prawem. Prasert mógłby stosunkowo łatwo wykpić się, tłumacząc, że chciał postrzelać na strzelnicy ze służbowej broni, aby przyzwyczaić się do niej lepiej. Być może nawet uwierzyliby mu, choć nigdy czegoś takiego nie praktykował. Natomiast z obecności Suttirata już musiałby się tłumaczyć.
- Pasuje? - zapytał. - Spróbuję wrócić jak najszybciej.
Warun parsknął
- Dobra, niech ci będzie. Tylko żebyś się w nic nie wpakował - zastrzegł mu mężczyzna i skrzyżował ręce na klatce piersiowej ponownie siadając na swoim motorze. Skoro i tak miał tu zostać, nie zamierzał stać bezczynnie, albo dreptać z miejsca na miejsce. Wyciągnął ze schowka okulary przeciwsłoneczne i założył je na twarz. Najwyraźniej zapomniał o nich wcześniej, ale teraz chociaż udawał że jest kompletnie nierozpoznawalny, niczym postać kreskówkowa śledząca kogoś, lub knująca coś nikczemnego. Suttiratowi jednak nic takiego nie chodziło po głowie i po prostu chciał się uratować przed słońcem. A jednak przypomniał tym Prasertowi o uczucie, które miał przed treningiem. Że ktoś go śledził, lub przyglądał mu się. Być może nawet teraz gdzieś niedaleko była osoba z podobnymi tajniackimi okularami przeciwsłonecznymi. I śledziła ich na polecenie… cholera wie kogo.
- Ja i kłopoty? Przecież znasz mnie - Privat machnął ręką, jak gdyby był jedną z tych kompletnie normalnych, niewyróżniających się osób, którym nigdy nie przydarzają się dziwne rzeczy. O ile z pierwszą kwestią jeszcze można byłoby się kłócić, to co do drugiej Prasert raczej nie miał wątpliwości. Przeżył nieco odbiegających od normy rzeczy, jak na przykład dzisiejszy sen… albo bycie obiektem zainteresowania najpiękniejszej dziewczyny z liceum… a także dziwnego, oskarżającego go mnicha. Tyle że to były kompletnie inne rodzaje zainteresowania, a przynajmniej taką miał nadzieję.

Prasert poszedł sam. Trasa nie była niezwykła, niemal codziennie ją przemierzał, dzisiaj jednak zdawała mu się jakaś inna, jakby bardziej wyrazista. Był bardziej czujny i zwracał uwagę na więcej szczegółów. Ochroniarz w budce, widząc go, zdziwił się, ale powitał go uśmiechem i uniesieniem dłoni. Uznał, że może Privat czegoś zapomniał i wrócił po to do budynku z szatniami. Nikt, ani nic nie stało mu na drodze. W szatni nikogo nie było, ponieważ oddział odbywał właśnie codzienny obchód, jedynym problemem był właśnie ów ochroniarz, który na pewno zapyta o to, czemu wynosi swoją broń. W końcu w regulaminie było czarno na białym, że służyć ma ona Pałacowi Królewskiemu i samej Jego Wysokości, jak więc wytłumaczy po co mu ona poza miejscem pracy? Miał jeszcze chwilę, by coś wymyślić… Mógł wytłumaczyć się ćwiczeniami na strzelnicy… tylko czy to miało sens? Ochroniarz raczej go nie aresztuje, ale być może będzie kazał mu zwrócić broń. A Prasert nie chciał robić wielkiej sceny, przez którą mógłby zostać wyrzucony z pracy tylko z powodu dziwnego spotkania. Wyobraźnia Praserta pracowała i spodziewał się zastępu komandosów tylko czyhających na jego życie. Choć najpewniej nie będzie nawet w przybliżeniu tak ostro i niebezpiecznie.
Jak się za moment okazało, nie zapomniał zabrać ze sobą kluczyka do swojej szafki. Miał go w portfelu i mógł spokojnie otworzyć ją. Pierwsze co spostrzegł, to swój mundur, który ledwo wczoraj o świcie tu odwiesił. Gdy spojrzał w dół, dostrzegł swoje zapasowe buty oraz pokrowiec, w którym trzymali broń oraz naboje. Mógłby spróbować wynieść cały pokrowiec, zapewne wzbudzałby mniej podejrzeń, niż gdyby wynosił broń na wierzchu.
Ogarnęła go delikatna wątpliwość, czy aby broń na pewno będzie mu w ogóle potrzebna? W końcu jeśli to jednak nie była pułapka to do kogo będzie strzelał, do półbóstwa? Czy aby zagrożenie i narażenie na konsekwencje wynoszenia broni były tego warte? Czas było podjąć ostateczną decyzję…
Prasert uznał, że skoro zaszedł już tak daleko, to nie ma sensu teraz wycofywać się.
“Jak mnie wywalą, to najwyżej poproszę ojca, aby mnie zatrudnił”, pomyślał, choć wcale nie miał ochoty na taki bieg wydarzeń. Wbrew pozorom Privat straciłby w ten sposób mnóstwo swobody. Co prawda blisko miałby do pracy, jednak z drugiej strony z tego powodu pewnie rzadko kiedy wychodziłby z domu. Jedynie schodziłby na parter, a potem na pierwsze piętro i tak cały dzień, może z przerwami na trening Muay Thai. Można byłoby zwariować, cały dzień krojąc paprykę i pieczarki. Z drugiej strony… można było również zwariować, cały dzień stojąc w upale w uniformie strażnika królewskiego, dlatego Prasert nie wahał się długo przed wyjęciem broni. Tu chodziło o bezpieczeństwo jego i Waruna. Jeżeli przygotowali się na zagrożenie płynące ze strony duchów, to pasowałoby również ubezpieczyć się przed konfrontacją z ludźmi. A ludzie, o ile Privat się nie mylił, byli łatwiejsi do napotkania niż półbóstwa. Parking z tyłu liceum nauczył go również, że nie wszyscy mieli przyjacielskie nastawienie względem niego.

Otworzył pokrowiec, w którym znajdował się jego mundur, po czym wsunął w niego broń. W ten sposób, aby znajdowała się w nogawce spodni. Gdyby ktoś kazał mu pokazać zawartość - co było mało prawdopodobne - zobaczyłby jedynie przepisowy strój. Oficjalnie Prasert miał w planach zawieźć go do prania. Zapakował wszystko i upewnił się, że posiada również amunicję. Następnie zapiął pokrowiec i ocenił go wzrokiem. Czy wyglądał podejrzanie? Privat miał nadzieję, że nie. Zamknął szafkę, wziął to, po co przyszedł i ruszył w stronę wyjścia.
 
Ombrose jest offline