Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 01:04   #20
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie szczuj mnie Privat… Gdybym chciał, mógłbym ją sobie wziąć już wczoraj. Szanuję cię i uważam, że jakbyś chciał, to sam byś mi się dał. Nie musiałbym cię do niczego zmuszać - wyrzucił mu.
- Ty jebany...
- Pozbieraj się do kupy, bo nie jesteś sobą - zakończył. Nie obrażał i nie bluźnił na Praserta, po prostu po przyjacielsku starał się go sprowadzić do stanu normalności. Przytrzymywał go jeszcze przez chwilę, teraz już w milczeniu. Prasert czuł, że go obserwuje, ale to nie było to nieprzyjemne wrażenie, które towarzyszyło mu raz na jakiś czas…
Minęło kilka dłuższych sekund.
- Czuję, że ci stoi - rzekł Privat, choć niczego takiego nie wyczuwał. - Jest bardzo twardy. Przyciskasz mnie tu kompletnie nagiego i nie możesz się powstrzymać.
Chciał, żeby się cofnął, ale na Waruna nic nie działało. Nie zamierzał go prosić o to, do kurwy nędzy, aby zostawił go w spokoju pod prysznicem. To Suttirat do niego wparował i to on rozpoczął ten akt przemocy fizycznej. To on powinien go przeprosić.
- Wrócisz dzisiaj do domu i zwalisz sobie nad moim zdjęciem, wspominając ten moment. Będzie to dobre, prawda? Dobre… - syczał. Gdyby słowa mogły zabić...
Suttirat syknął i przycisnął go mocniej do ściany
- Przegiąłeś Prasert - powiedział krótko. Tylko tyle, po czym puścił go i cofnął się do tyłu. Wyszedł z łazienki i po chwili walnęły drzwi mieszkania Privata. Słychać było jeszcze jego kroki, gdy schodził po schodach i nastała cisza. Prasert został sam ze sobą, dokładnie tak jak tego chciał. Przez otwarte okno usłyszał ryk motoru.
Zakręcił kran i momentalnie ruszył do okna, aby spojrzeć na Waruna. Przez moment naprawdę bał się, że zostanie zgwałcony. Jeżeli zranił go… dobrze. Przynajmniej nie pojawi się wieczorem i będzie bezpieczny. Dla Privata Suttirat może nie był wszystkim… ale na pewno bardzo wieloma rzeczami. Których po prostu nie mógł utracić. Może to był znak, że dojrzewał? Wcześniej wyobrażał sobie, jak skopaliby dupy napastnikom Sakchaia, gdyby tylko byli wtedy razem. Teraz natomiast obawiałby się, że mogliby zrobić coś Warunowi. Albo Prasert dojrzewał, albo tracił odwagę. Ale w obliczu upiora, z którym nie sposób walczyć… jedynie kompletni głupcy byliby pewni siebie. Privat czuł się zmęczony od tych wszystkich emocji. Mimo wszystko nie czuł się dobrze z tą kłótnią… nawet jeśli była dobra… To wszystko nagle zrobiło się tak skomplikowane i pogmatwane. Kiedyś życie było prostsze i łatwiejsze. Następnie od kilku godzin… jakby jacyś niecni bogowie drwili sobie z niego i wystawiali na kolejne próby niczym pacynkę. Wystawił szyję, aby dostrzec Waruna.
Suttirat siedział na motorze i był cały mokry od wody. Koszula oblepiała mu ciało, a włosy zaczynały powoli schnąć na tym skwarze jaki był na zewnątrz, mimo poźniejszej godziny. Mężczyzna odpalił pojazd, ale jeszcze nie ruszył. Siedział i wyglądał jakby starał się uspokoić, zapewne nie chciał spowodować wypadku na ulicy, jeszcze tego by było mało, gdyby w gniewie ruszył i wywołał karambol na którymś z większych skrzyżowań jakie miał do minięcia. Czy Prasert w ogóle pomyślał o tym, kiedy tak go wściekał i ranił? Pewnie nie. Mężczyzna podniósł jedną dłoń i przetarł nią twarz, jakby próbując zetrzeć z niej coś, co mu przeszkadzało. Następnie złożył nóżkę, wyglądało na to, że był już gotowy by ruszyć. Co jednak zauważył za moment Privat, spoglądał nie w tę stronę. Patrzył w prawo, kiedy najłatwiej by mu było dojechać do siebie, gdyby ruszył w lewo…

Dobra. Prasert zaczynał być już KOMPLETNIE niestabilny emocjonalnie. Miotał się we wnętrzu własnej głowy i wszystko, czego pragnął, było kompletnie sprzeczne. Teraz natomiast obawiał się, że jeśli Warun zniknie i będzie znajdować się poza jego zasięgiem… to nie będzie w stanie w żaden sposób zareagować i mu pomóc. Przed chwilą przynajmniej wypchał go na zewnątrz. A co, jeśli pokraczna pizda nawiedzi Waruna w jego własnym domu? Wychylił się jeszcze bardziej.
- Suttirat! - krzyknął z całych sił. - Wracaj no tu!
Rozejrzał się za siebie w poszukiwaniu broni. Zastanawiał się, czy nie postraszyć go, że strzeli sobie w głowę.
Warun wzdrygnął się, po czym rozejrzał. Na koniec spojrzał w górę, w stronę okien mieszkania Praserta. Dostrzegł go. Siedział chwilę, przyglądając mu się. Za moment ostentacyjnie spuścił wzrok i kopnął w pedał gazu, ruszając w tylko sobie znanym kierunku.
- Ty chuju! - Prasert wrzasnął za nim.
Nie posłuchał przyjaciela, bo ten nie posłuchał go, kiedy on był miły. Zadbał o niego i został potraktowany w taki sposób, Prasert nie mógł go za to winić.
Choć tak właściwie… nikt nie mógł mu tego zabronić.
Więc winił go. Przecież wiedział, w jakim był stanie. Miotał ubraniami, płakał, szlochał, zasmarkał mu całą szyję. Rozbierał się w przypadkowych miejscach, wskakiwał bez zapowiedzi pod prysznic. Nie zachowywał się normalnie. Warun to wiedział, bo nawet przyznał to wprost. Tyle że po stwierdzeniu tego faktu nie został z nim, aby przeczekać ten okres i pomóc mu wrócić do normalności. Czemu nie zrobił kroku do tyłu i nie pozwolił mu się po prostu umyć? Dlaczego w ogóle wparował pod jego prysznic? Kto normalny robił coś takiego? Chyba rzeczywiście Suttirat czuł się podniecony, przynajmniej w jakimś stopniu i dlatego słowa Praserta tak go zabolały. W ogóle… wciąż nie mógł uwierzyć w jego słowa. Był w stanie PERMAMENTNEGO szoku. Najpierw to, że Warun interesował się również mężczyznami, co wywracało wszystko, co Privat o nim wiedział. A potem duch w łazience… Prasert chciał już tylko odpocząć, no ale nie mógł, bo teraz będzie martwić się o Suttirata. I spotkanie z Mali. No i milion różnych innych rzeczy, jak przyszłość finansową Sunan, opinia ojca na jego temat, czy fakt, że mógł trafić do więzienia, gdyby tylko ktoś dowiedział się o broni w jego plecaku.

Postanowił się wytrzeć i ubrać. Wcześniej jednak spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Zastanawiał się, w jaki sposób Warun na nie spoglądał, po czym prędko porzucił tę kwestię. Kiedy był już pachnący i przygotowany do kontaktu ze społeczeństwem… spojrzał na godzinę w zegarku.
Dochodziła niemal godzina dziewiętnasta. Stracił sporo czasu na całej sytuacji w restauracji i potem tu w mieszkaniu. Zostało mu niewiele czasu na telefonowanie do dawnych znajomych ze szkoły. W końcu miał się wybrać wcześniej do świątyni, musiał się więc w takim razie spieszyć. Gdy rozejrzał się po stole w kuchni, nadal była na nim szklanka z wodą i tabletki, a także torba z prezentem dla półbóstwa. To, co jednak odnotował, to fakt, że brakowało tej, którą przyniósł wcześniej Suttirat. Czyżby zabrał ją po drodze? Najwidoczniej, bo nigdzie nie było drugiego prezenciku… Czyżby skurwysyn na serio próbował się wmieszać wieczorem w sprawę Wattany? A może wcześniej schował pakunek? Prasert już nawet nie zastanawiał się. Jedynie położył się na łóżku. Musiał odpocząć, chociaż przez chwilkę. Zaczął płakać. Mógł sobie na to pozwolić, bo nikt go nie widział. Pierwszy raz od dłuższego czasu był kompletnie sam. Nie musiał przejmować się, że to niemęskie. Płakał za wszystko, co zrobił, czego doświadczył, czego obawiał się, co zdarzyło się, co mogło się zdarzyć… Aż zasnął. Jedynie na pół godziny, bo obudził się w pół do ósmej. Wypił wodę, ale nie zażył tabletek. Zamiast tego pociągnął dwa łyki wódki z butelki, która znajdowała się pod łóżkiem i ponownie położył się. Było tak ciepło i bezpiecznie pod kołdrą. Nawet znajoma sylwetka grzyba w kształcie serca dodawała mu otuchy. Była znajoma i przewidywalna. Poczuł, że musi iść do toalety. Kiedy uzmysłowił to sobie… zarżał panicznym śmiechem. Nie było mowy, aby ponownie wszedł do łazienki po tym, czego doświadczył na dole. Co prawda uczynił to już wcześniej, biorąc prysznic, ale wtedy był kompletnie pod wpływem emocji. Natomiast do tej pory zdążył nieco ochłonąć. Tyle że względny niepokój wcale nie złagodził lęków… Prasert wstał i podszedł do okna, przez które niedawno wyglądał. Miał cichą nadzieję ujrzeć motor Suttirata, jednak nie było go. “To dobrze, co za ulga”, wmawiał sobie. Następnie obrócił się w stronę łazienki i westchnął. Czuł się jak dziecko, które obudziło się po złym śnie i działało nieracjonalnie… Jednak… to była… rzeczywistość… To się naprawdę zdarzyło… Poczuł, że łzy zaczynają napływać do jego oczu. Dlaczego był taki miękki? W filmach bohaterowie tak łatwo radzą sobie z przystosowaniem do nowej rzeczywistości. Przejdą przez szafę do magicznej krainy i od razu w niej działają. Przybędzie do nich ogromny czarodziej ze złamaną różdżką i tortem urodzinowym na jedenastą rocznicę i nie ma problemów z zaakceptowaniem nowego stanu rzeczy. Dlaczego więc Prasert prowadził wewnątrz siebie tak wielką i zaciętą bitwę? Pomiędzy tym, co było realne, prawdziwe, dorosłe i racjonalne… a tym, czego doświadczył? Nie mógł ani w pełni zaakceptować faktu zjawy… bo jakby to zrobił, to mógłby wylądować w psychiatryku. Z drugiej strony… jeśli go odrzuci i przez to umrze on, albo ktoś bliski… Pokręcił głową. Nie było złotego środka.

Wreszcie wstał i zaczął szukać starego dziennika. Chciał przekonać się, jak wiele numerów z dawnych lat posiadał. Nie czuł się w żadnym wypadku skory do rozmów i odnawiania starych znajomości… Jednak z drugiej strony… czy to był odpowiedni czas na wymigiwanie się od obowiązków?

Szukanie dziennika zajęło mu chwilę. Od czasu, gdy ostatni raz miał go w ręku minęło sporo czasu, a zdecydowanie wolał odrzucić od siebie w pewnym momencie życia wszystko, co miało związek z czasami szkolnymi.
W końcu jednak znalazł, czarny notes w skórzanej oprawce, zagrzebany gdzieś pomiędzy plikiem dyplomów i kartek, oraz porzuconych zeszytów. W środku, jak się spodziewał, znajdowała się lista nazwisk jego znajomych, którzy raczyli mu podać swoje numery telefonów. Nie było tego zbyt wiele, ale dobrze pamiętał które osoby znały i kolegowały się z Wattaną.
Pierwsze dwa połączenia okazały się niewypałem, ponieważ numery były już nieaktualne i miła pani z automatycznej sekretarki, poinformowała go iż ‘Nie ma takich numerów’.
Kolejne trzy rzeczywiście powiodły się, jednak nikt albo nie kwapił się do rozmowy z nim, albo średnio pamiętał kim jest Prasert, albo po prostu nie mieli pojęcia co z Wattaną, poza tym, że jak zapewne cały Bangkok, wiedzieli że zaginęła.
Jedna osoba w ogóle nie odebrała i gdy Prasert już tracił nadzieję i zamierzał zrezygnować, wybrał ostatni numer i czekał.
Próbował się dodzwonić do Lawan Deebuk. Z tego co pamiętał, dziewczyna ta trzymała się zawsze dość blisko Wattany. Sygnał przedłużał się i już miał przerwać połączenie, kiedy rozległo się niepewne, nieco zmęczone
- Halo? - kobieta po drugiej stronie słuchawki zdecydowanie, albo miała już dość dzisiejszego dnia, albo coś ją martwiło. Gdzieś w tle, Privat dosłyszał płacz maleńkiego dziecka.
- Dzień dobry, nazywam się Prasert Privat…
Tajlandczyk tak często wypowiadał te słowa w przeciągu kilkunastu ostatnich minut, że aż zdążył się nimi znudzić. Tak właściwie nie spodziewał się, aby Lawan różniła się w jakikolwiek sposób od pozostałych znajomych z liceum. Nie będzie ani trochę bardziej przydatna. Mimo to czuł ukłucie nadziei, że los jednak postanowi go zaskoczyć.
- Czy rozmawiam z Lawan? - zapytał. - Znaliśmy się z liceum, do którego razem chodziliśmy.
Kobieta przez chwilę milczała
- Prasert Privat… Hmm… - zadumała się
- Ćśś mały… no już… - uciszała dziecko, które rzeczywiście, po kilku chwilach uspokoiło się
- A! - huknęła nagle Lawan i Prasert natychmiast przypomniał sobie tę wiecznie podekscytowaną i rozentuzjazmowaną dziewczynę. Jej głos w takich momentach był niepowtarzalny i nie do pomylenia. Fala nostalgii porwała Praserta. Przez chwilę czuł się, jakby znowu był nastolatkiem...
- Już wiem! Pamiętam cię! - mimo zmęczenia, którego powodem mogło być dziecko, najwyraźniej wykrzesała z siebie na tyle energii by prawie ogłuszyć Privata po drugiej stronie słuchawki
- Co tam słychać? - zapytała już normalniejszym tonem.
- Nie mogę uwierzyć, że… - słowa same zaczęły płynąć z ust mężczyzny. W pół zdania zamilkł, bo chyba to, co chciał przekazać, nie było zbyt odpowiednie względem kogoś, z kim nie rozmawiał od lat. Po chwili namysłu postanowił jednak nie przejmować się tym. - Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo postarzeliśmy się, Lawan… Masz już dzieci? - zapytał. - To… wspaniałe… - rzekł, bo nie mógł wpaść na nic więcej. Rzeczywiście był zszokowany, że jego rówieśnicy już sprawdzali się w roli rodziców. Przecież sam czuł się może nie dzieckiem… ale na pewno jeszcze nie materiałem na ojca. Przynajmniej nie od zaraz. No ale nikt nie dorabiał się potomstwa z zaskoczenia, zawsze było co najmniej dziewięć miesięcy, w trakcie których można było przyzwyczaić się do takiej myśli. Mimo wszystko perspektywy posiadania takiego berbecia wydawała mu się czysto abstrakcyjna.
Deebuk zachichotała, przyjmując słowa Praserta jako żarcik i jeszcze do tego komplement
- No mam. Półtoraroczne. Nadarte takie, ale kocham go. Jest moim najcenniejszym skarbem. Jak rozumiem, ty jeszcze się nie spieszysz do zakładania rodziny? Cóż, na każdego przyjdzie czas, na jednych wcześniej, na innych później, a na trzecich wcale, bo zostaną buddyjskimi mnichami - znów się zaśmiała w ten lekko irytujący sposób.
- No… no tak - Prasert zgodził się.
Czyżby taka była jego przyszłość? Zostanie buddyjskim mnichem? Wydawało się to bardziej prawdopodobne w tym momencie, niż założenie rodziny. Nawet nie był przekonany, co byłoby trudniejszym i bardziej wymagającym rozwiązaniem. Bo spodziewał się, co mogło być bardziej satysfakcjonujące.
Odchrząknęła po chwili
- Zebrało ci się na sentymenty, że dzwonisz? - rzuciła zaczepnie, ciekawa wyraźnie jak to się stało, że jej kolega, który dotąd się od liceum nie odzywał, nagle postanowił zadzwonić…
- Nie - odpowiedział. - Jednak teraz, już po usłyszeniu ciebie, zrobiłem się sentymentalny - uśmiechnął się do słuchawki. Śmiech kobiety mógł być irytujący, jednak nie był najgorszą rzeczą, jaka przydarzyła mu się tego dnia. Przynajmniej sama Lawan wydawała się ciepłą i przynajmniej na pozór normalną osobą, a nie o wszystkim można byłoby to powiedzieć. - Słyszałaś o Mali Wattanie? Przyjaźniłyście się, prawda? Na pewno o niej słyszałaś - Prasert rzekł oznajmiająco. Chyba chciał w ten sposób zakląć rzeczywistość.
Deebuk znów zachichotała, ale kiedy temat spłynął na Mali Wattanę, jej nastrój wyraźnie się zmienił. Zamilkła. Prasert zamienił się w słuch. Czy to możliwe, że na sam koniec trafił wreszcie na kogoś, kto posiadałby jakiekolwiek informacje?
- Słyszałam, oczywiście że słyszałam… Miałyśmy się spotkać tamtego dnia, kiedy przepadła… Miała pójść ze mną na zakupy i zrobić wywiad w sprawie mojej wystawy zdjęć… I nie zjawiła się. Najpierw poczułam się obrażona, no bo przecież jak najlepsza przyjaciółka mogłaby mnie tak wystawić i jeszcze tak nieładnie nie poinformowała o niczym. Potem jednak zadzwoniłam do niej, a ona nie odebrała, a jak przyjechałam do jej domu… To tam już nie było co zbierać. Wszystko spłonęło! To pomyślałam sobie, że pewnie dlatego nie przyszła, ale minęły trzy dni i nadal żadnego znaku życia od niej… Pomyślałam sobie, że ona może… Może była w tym mieszkaniu, jak ono stanęło w ogniu, a telewizja tylko próbuje zamydlić nam oczy - pociągnęła nosem, wyraźnie na skraju płaczu.

Prasert milczał. Powoli przyswajał informacje. Dlaczego nie przygotował żadnego dyktafonu? Miał ochotę posłuchać tego wszystkiego jeszcze raz. Dokładnie, słowo po słowie. Na szczęście jego pamięć nie była aż tak kompletnie beznadziejna i dlatego mógł uporządkować sobie w głowie kilka informacji. Po pierwsze, obie kobiety nie dość, że utrzymywały z sobą kontakt, to jeszcze były najlepszymi przyjaciółkami. A przynajmniej w oczach Deebuk. Bo gdyby Mali naprawdę ufała jej tak bardzo, jak Prasert ufał Warunowi, to bez wątpienia wiedziałaby o tym, co się z nią stało. Choć z drugiej strony… może właśnie wiedziała, a jedynie przedstawiała mu niepełny obraz? Privat po chwili wahania uznał, że skoro Lawan posiadała małe dziecko i miała tyle zwykłych rzeczy na głowie… to może Wattana nie chciała jej narażać na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Co z kolei znaczyło, że najprawdopodobniej była sama w tym całym zamieszaniu… Skoro jej najlepsza przyjaciółka o niczym nie wiedziała, to do kogo mogłaby się zwrócić z prośbą o pomoc?
Prasert zamknął oczy i stłumił śmiech. Odpowiedź brzmiała… “do dosłownie każdego”. Przecież skoro na jego skrzynce pocztowej zostawiła wiadomość… Pokręcił głową. W co wpakowała się Mali? Jakie działania podejmowała? To wszystko ociekało tajemnicą…
Wracając do rozważań… Po drugie, Mali raczej nie planowała zniknięcia, skoro miała spotkać się tego dnia na zakupach. Musiało wydarzyć się coś niespodziewanego. Po trzecie, jej dom spłonął… co wydarzyło się tam? Czy zamienił się w kupkę popiołów i kompletne zgliszcza? Nie można było znaleźć na jego terenie żadnej wskazówki? Lewan powiedziała, że wszystko spłonęło… więc chyba ten, kto podpalił posiadłość, wiedział, co robi.

- Co za koszmar - Prasert rzekł ciężko i zgodnie z prawdą. - Czy wiesz, aby miała jakichś wrogów? Masz jakąś teorię na temat tego, co się stało? Na pewno musiałaś zastanawiać się i próbować to sobie jakoś wytłumaczyć…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline