Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 01:06   #21
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Lawan pociągnęła nosem kilka razy i parsknęła w złości
- Oczywiście, ja się domyślam czyja to sprawka! Tylko nie mogę tak na głos gadać, jeszcze ktoś usłyszy i tyle będzie z tego. Ale ja wiem… Ja wiem to wina tego… Tego ordynarnego, napuszonego bubka. Myśli że jak ma pieniądze, to może wszystko. Chodził z Wattaną, w końcu mu ustąpiła, ale ja ci mówię, widziałam że coś jest nie tak. Była strasznie nieszczęśliwa i taka spięta - Prasert mógł sobie wyobrazić, jak Deebuk kręci głową w zniesmaczeniu i zmartwieniu
- Mówiłam jej, żeby się w to nie pakowała, ale nie posłuchała mnie. Jej matka jest chora, potrzebowała pomocy, bo może i sama jest znana to nie każdy lekarz jej czoła uchyli. A ten gnojek się zaoferował. Mówię ci, jakie z nim szopki były. Ale bez nazwisk. Bez nazwisk… - dziecko znów zaczęło płakać
- No już, cichutko Narong… - uciszyła synka, pewnie nim leciutko bujając, bo jego głosik się załamywał i zaraz zaczął gaworzyć coś prześmiesznie.
- Narong to bardzo ładne imię dla dziecka - Prasert odpowiedział zamyślony, choć tak naprawdę wcale nie przywiązywał zbyt wielkiej uwagi do syna kobiety.
Zapadła chwila ciszy. Skoro kobieta nie chciała podać nazwiska, to nie będzie naciskał, bo jedynie się rozłączy. Poza tym… to oczywiste, że Privat chciał je znać, jednak czy było mu bezwględnie potrzebne? Czy udałby się na wizytę do tego lekarza, aby próbować wydobyć z niego jak najwięcej? Raczej nie… ale być może. Na pewno jednak nie miał teraz na to czasu, a wkrótce spotka się z samą Wattaną, która powinna wytłumaczyć mu wszystko dużo lepiej, niż Lawan.
- Nie chcę żadnych nazwisk, ale co do tego faceta… to ktoś, kogo znamy? Na przykład z liceum? - zapytał. Niektórzy uczniowie posiadali rodziców będących znanymi chirurgami lub specjalistami innych dziedzin. Być może niektórzy poszli w ich ślady. - Ale żadnych nazwisk - powtórzył.
Lawan zaczęła się śmiać nerwowo
- Oj… Oj znasz… Wydaje mi się, że całkiem nieźle. Wszyscy go znaliśmy w końcu bardzo dobrze, w końcu to nasza ‘Gwiazda’ - rzuciła. Już lepszej podpowiedzi mu dać nie mogła, w liceum była tylko jedna ‘gwiazda’ i tylko jedna, o której wzmianka z jego strony, mogła wyprowadzić Deebuk z równowagi i wywołać w niej histeryczny śmiech.
- Czemu pytasz o Mali, Prasercie? - zapytała, najwyraźniej w końcu łapiąc, że pytanie o Wattanę ze strony Privata mogło uchodzić za co najmniej dziwne.
- Nie tak dawno robiła reportaż na temat restauracji w Bangkoku i przyjechała do tej należącej do mojego ojca. Trochę porozmawialiśmy, było nerwowo i niemiło… Jednak nie chciałem się pokłócić z nią. Tak właściwie nawet nic nie powiedziałem, to ona do mnie mówiła. No a dzisiaj obudziłem się i włączyłem telewizor, po czym dowiedziałem, że zaginęła. To nic dziwnego, że przejąłem się tym… - westchnął, zawieszając głos. - Czy oni wzięli ślub? Kiedy zaczęli z sobą chodzić? Ja… ja wiedziałem, że mu się podobała - mruknął. - Nawet teraz myślę, że w jakiś pokręcony sposób pasują do siebie… A w każdym razie ładnie wyglądaliby razem… - zamyślił się, teraz już kompletnie wpadając w nostalgiczny nastrój.
Lawan wydała dźwięk, jakby wypluwała coś niesmacznego z ust
- Nikomu nie życzę takiego towarzystwa jak on. Nawet najgorszemu wrogowi. Nie brali ślubu, choc on nalegał. Zaręczyli się za to. Mówię ci… Myślę, że Mali w końcu przejrzała na oczy i odmówiła mu, a on się zemścił i zabrał mi moją Mali… - westchnęła ciężko, znowu pociągając nosem.
Mężczyzna nawet nie pomyślał o tym, aby pocieszyć Lawan. Sam czuł się tak, jak gdyby dostał od niej w twarz wypowiedzianymi zdaniami. Czyli oni koniec końców skończyli razem. I był to nieszczęśliwy związek… Prasert z jednej strony czuł się zszokowany, a z drugiej tak naprawdę wiedział, że tak to się skończy. Musiało. Tylko… czy naprawdę to on podpalił dom Wattany? W oczach Privata wyglądało to bardzo prawdopodobnie. Sakchai bez wątpienia byłby w stanie posunąć się do czegoś takiego. To znaczy, do pożaru. Bo czy do morderstwa kobiety? Jeżeli bardzo jej pożądał… a pożądał. I jeśli ona powiedziała mu zbyt dużo zbyt przykrych słów i odeszła od niego? Benleng był psychopatą. Pytanie brzmiało, czy właśnie tym psychopatą, który akurat miał znaczenie w tej historii.

- Muszę nakarmić malucha, miło że zadzwoniłeś, gdyby Mali o tym wiedziała, pewnie byłoby jej miło, że się zaniepokoiłeś… Do usłyszenia Prasercie… - pożegnała go, chcąc ewidentnie już zakończyć tę przykrą i bolesną dla niej rozmowę na temat zaginionej, a według jej oceny, martwej przyjaciółki.
Privat był jej coś winny.
- To może przypadkowe pytanie… ale czy wierzysz w sny, Lawan? - zapytał. - Mam na myśli, że mogą mieć paranormalne znaczenie… - zawiesił głos.
Tymczasem podszedł do komputera i wcisnął przycisk. Wnet wentylatory zaszumiały i wiekowy laptop zaczął włączać się. Prasert chciał połączyć się z internetem, aby wyszukać, co kryło się pod hasłem “Sakchai Benleng lekarz Bangkok”.
Lawan milczała chwilę, chyba naprawdę miała nadzieję na koniec rozmowy, ale temat ją zaciekawił
- Oczywiście… Czasem duchy chcą nam coś powiedzieć. Zwykle ostrzec. Tak przynajmniej mówiła moja babcia - powiedziała spokojnym tonem. Przeglądarka tymczasem nie powiedziała Prasertowi kompletnie nic, poza tym, że rodzina Benleng charytatywnie przeznaczyła na jeden ze szpitali sporą sumę pieniędzy… Prasert wpisał więc nazwę tego szpitala i obok imię i nazwisko Sakchaia. Jeżeli to była jakaś łapówka, dzięki której mieli go zatrudnić… to powinien zostać wymieniony na liście lekarzy? O ile na stronie internetowej placówki rzeczywiście znajdował się taki wykaz. Privat chciał się dowiedzieć. Niestety, nie było takich informacji. Zamiast tego, znalazł wzmiankę, że wkrótce młody syn rodziny Benleng ma przejąć połowę interesów firmy swego ojca…
A tak… Sakchai po prostu zapłacił za rachunki medyczne matki Mali. Nie musiał sam zostać lekarzem, aby jej wyleczyć. Jednak Lawan tak to sformułowała, jak gdyby nim był, chociaż to pewnie Privat nadinterpretował. Zostawił tę kwestię, nie miała wielkiego znaczenia.

- Duchy… - powtórzył Prasert. Przecież o nich nie wspominał, ale kobieta może miała na myśli, że to zjawy zsyłały na ludzi sny. - W każdym razie śniło mi się, że włączyłem telewizor i znowu był ten sam serwis informacyjny. Ten, od którego dowiedziałem się o zaginięciu Mali. Tyle że tym razem prezenter powiedział, że nasza znajoma odnalazła się cała i zdrowa - Privat dodał wesoło i optymistycznie. - Jeżeli sny potrafią być prorocze… to nie mogę się pozbyć wrażenia, że ten właśnie taki był. Musimy jedynie czekać i trzymać kciuki za to, aby sprawa wyjaśniła się najszybciej i najbardziej pozytywnie, jak to tylko możliwe - chciał nieco rozweselić kobietę. Nie chciał jej powiedzieć wprost, ani nawet zasugerować, że Wattana żyła. Jednak jeśli ta wierzyła w strefę paranormalną, to może uspokoi ją to kłamstwo.
Deebuk zastanawiała się chwilę
- Mówisz? W takim razie… Czemu się nie odzywa? A może coś jej jest, albo ten potwór ją przetrzymuje… Obyś miał rację i nic jej nie było - znowu westchnęła. Dziecko dalej gaworzyło gdzieś niedaleko, kobieta musiała trzymać maleństwo na rękach.
- Ja myślę, że może rzeczywiście on spalił jej dom, a ona wróciła do tych zgliszczy, przeraziła się i uznała, że musi uciekać, bo skończy tak samo. No i biedaczka drży w jakimś hotelu ze strachu i boi się odezwać do kogokolwiek znajomego, aby nas nie narażać na gniew… no sama wiesz jakiej rodziny. Żadnych nazwisk - mruknął. - Ale tak nie można żyć wiecznie i w końcu zrobi taki reportaż, jakich mało. Pewnie właśnie teraz zbiera poszlaki, aby udowodnić, że to właśnie on zrobił z jej domem to, co zrobił. Ale póki nie będzie mogła przekonać sąd, to będzie się chować w ukryciu. To bardzo silna kobieta. Pamiętaj o tym, przecież jesteś jej przyjaciółką. Ktoś taki nie da się zamordować o tak po prostu - teraz przyjął nieco taki ton, jak gdyby robił wyrzuty Lawan, że mogłaby choć na moment zwątpić w Mali.

Stworzył tę opowieść na poczekaniu, ale może rzeczywiście było w tym więcej, niż ziarenko prawdy? Może Wattana popadła w paranoję i boi pokazać się w samym Bangkoku, bo tu wszędzie mogą być oczy Sakchaia? Dlatego wybrała jakieś zadupie oraz świątynię, gdzie diabelskie macki Benlenga nie miały mocy? Prasert zastanowił się, jak bardzo to było możliwe. Czuł dreszcz. Przebiegł mu po ramionach i plecach. Już wcześniej myślał o Sakchaiu, jednak do tej pory nie miał najmniejszego powodu, aby naprawdę podejrzewać go o to, że ma cokolwiek wspólnego z tym wszystkim. Jednak teraz, kiedy zrobiło się to bardziej prawdopodobne… Prasert poczuł ukłucie strachu. Nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą… ale bał się Sakchaia.
Lawan milczała znowu przez momencik, by wybuchnąć
- Możesz mieć rację! Może rzeczywiście jest tak, że ona się tylko ukrywa i boi, że ją znajdzie!
Prasert uśmiechnął się do siebie w duchu. Przynajmniej miał na koncie ten jeden dobry uczynek, że zaszczepił choć trochę nadziei w sercu koleżanki z liceum, która praktycznie płakała mu do telefonu. Słuchał jej dalej.
- No ale to muszę jej jakoś pomóc!
Chwila… co?
- Muszę kończyć. Do usłyszenia Prasercie! - zawołała do niego w napięciu i bez słów odpowiedzi z jego strony rozłączyła się. Privat pozostał sam ze sobą. Miał odpowiedzi, ale na razie niewiele mu dawały. Czy rzeczywiście to Sakchai i napięta z nim sytuacja zmusiły Mali do skontaktowania się z nim? Zagadka nie rozwiąże się, póki Prasert tego nie sprawdzi, a będzie miał okazję już tego wieczoru…
- Nie, czekaj Lawan… - mężczyzna zaczął, ale kobieta już go nie słyszała.
Spojrzał na komórkę ze złością i szybko ponownie wybrał numer Lawan. Musiał upewnić się, że kobieta nie zrobi niczego głupiego… Nie spodziewał się z jej strony żadnych akcji. Przecież miała małe dziecko, a Sakchai… był psychopatą, prawda? Prasert nie był do końca przekonany, czy nie przecenia brutalności Benlenga, ale mimo wszystko można było spodziewać się po nim wszystkiego. Miał nadzieję, że Deebuk nie zrobi niczego głupiego z poczucia lojalności do Wattany.
- No dalej, odbierz - mruknął pod nosem. - Nie mogłaś odejść daleko z tym dzieckiem…
Próbował dodzwonić się do kobiety, niestety jej telefon był cały czas zajęty. Kiedy po raz kolejny zerknął na ekran swojej komórki, odkrył, że było już chwilę po dwudziestej. Jeśli chciałby odpowiednio wcześniej przy świątyni, powinien niedługo wychodzić. Musiał zdecydować, czy zamierzał dalej wydzwaniać do Lawan, czy udać się na miejsce, gdzie zamierzał spotkać się z Wattaną. Czy ten dzień mógł się jeszcze bardziej skomplikować, niż to nastapiło już do tej pory?
Tyle ‘atrakcji’ co dziś, nie miał już od dawna. Rozmowa z Sunan, sytuacja z Warunem, temat Mali i te dziwne zjawy, które nawiedzały go we snach, a teraz i na jawie… Miał tyle rzeczy na głowie, czy gotów był sobie z tym poradzić?
Otóż… wcale nie był tego taki pewny. Był jedynie zwykłym człowiekiem, nie licząc przeszkolenia wojskowego, które wcale nie robiło z niego komandosa. Jego ciało było wysportowane głównie za sprawą ćwiczeń Muay Thai. Ale to wszystko. Nie posiadał za sobą ogromnego, finansowego imperium, jak Benlengowie. Jego duchowość pozostawiała wiele do życzenia, przynajmniej jeśli chodzi o walkę z duchami na wiarę. Bo chyba jedynie modlitwą mógł pojedynkować się z nimi. Oprócz tego był całkowicie bezbronny. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego duch z lustra wycofał się i nie dokończył dzieła. Nie potrafił zabezpieczyć się przed tymi wszystkimi rzeczami, które mógł przygotować Benleng. Na dodatek Mali… nie chciałby z nią rozmawiać nawet w kompletnie zwyczajnych okolicznościach. Zraniła go i nie kojarzyła z niczym przyjemnym. Natomiast teraz? Przy tym całym chaosie?

Mężczyzna wstał i podszedł do plecaka. Sprawdził, czy znajdowała się w środku broń. Potem popatrzył na ekran komórki i wskaźnik baterii. Mimo wszystko, prowizorycznie, wziął ładowarkę, choć nie uważał, aby miał do czego ją podpiąć, nawet gdyby była taka konieczność. Następnie rozejrzał się wokoło. Co mogło mu się jeszcze przydać? Znalazł butelkę wody mineralnej, która czekała na kolejny trening boksu. Wsadził ją do środka. Następnie podszedł do szafy i wdział wygodne, czarne spodnie oraz czarną bluzę z kapturem. Przyjrzał się w lustrze. Z bladą cerą i czarnymi włosami wyglądał tak, jak gdyby ktoś żywcem wyjął go ze starego filmu, kiedy te jeszcze nie były kolorowe. Jedynie styl ubioru nie zgadzał się. Następnie upewnił się, że wisiorek dla ducha znajdował się w torbie. Rozejrzał się na koniec po pomieszczeniu. Może wpadnie mu w oko coś przydatnego, co do tej pory przeoczył? A co mogło mu się przydać w… No właśnie. Nie wiedział, czego się spodziewać.

Nic szczególnego nie wpadło mu w oczy. Omijał celowo wzrokiem lustra i kiedy był zapakowany do torby i gotowy by wyjść, nic go nie powstrzymywało. Mógł ruszyć w drogę na miejsce, gdzie umówił się z Mali Wattaną.

Droga do Nonthaburi przebiegła mu całkiem sprawnie. Koło dziewiątej wieczorem niemal nie było już korków, chyba że w samym centrum, to jednak spokojnie mógł ominąć.
Zajęło mu trochę ponad dwadzieścia minut dojechanie na miejsce. Poruszał się drogą Bang Kruai - Sai Noi, kiedy po raz kolejny zerknął na gps, który kazał mu skręcać niedługo w lewo. Na tle nieba, które pogrążyło się już niemal w mroku, a pierwsze blade gwiazdy przebijały się, majacząc na granacie tego wspaniałego, ciemnego płótna nad jego głową, dostrzegł szarą smugę. Była spora i im bardziej się zbliżał do wyznaczonego zakrętu, tym większa i wyraźniejsza była…
Już niemal był na miejscu, a jego serce biło szybciej, niż przed samym sobą przyznawał się, że powinno. Obawiał się? Martwił? Był zaciekawiony?
Może nie powinien był tu przyjeżdżać?
A jednak nie słuchał i dotarł na miejsce…
Jego oczom jednak ukazał się obraz, który przeszył jego ciało nieprzyjemnym dreszczem.

[media]https://i.imgur.com/wGsSJqU.jpg[/media]

Według jego telefonu i ustawionej na nim aplikacji namierzającej, świątynia, do której miał dotrzeć… Właśnie znajdowała się tuż przed nim… Stała w płomieniach. W okolicy nie było innych budynków, które mogłyby zarazić się głodnym płomieniem. Prasert patrzył jak złote, czerwone i pomarańczowe płomienie konsumowały budynek.
Czy zabiły tajemnicę, której rozwiązania tu szukał? Gdy spojrzał na zegarek, miał jeszcze pół godziny… W tym czasie jednak na pewno pojawi się tu jakaś straż pożarna… O ile oczywiście ktokolwiek ją wezwie…

Prasert przybył na miejsce wcześniej, ale najwyraźniej nie wystarczająco prędko. Co tu mogło się wydarzyć? W jego głowie kotłowały się pytania i w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby na nie odpowiedzieć. A przynajmniej na razie nie widział nikogo takiego. Czuł… szok. Jedno wielkie, oszałamiające zdziwienie. Pod nim ukrywał się również strach… jednak i tak to dziwne odrętwienie dominowało. Mocniej chwycił kierownicę, aby nie utracić panowania nad motorem. Gdzie mógł zaparkować, aby było bezpiecznie? Chyba w pobliżu nie było takiego miejsca. W głowie pojawiła się myśl, aby czym prędzej zawracać i zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Ale… nie mógł odciągnąć wzroku od tego, co widział. Chciał dowiedzieć się więcej. Czy nie było to oznaką ogromnej głupoty? Najpewniej tak. Kto podpalił świątynię? Dopuścił się takiej zbrodni? Przecież… nie było burzy. To nie mógł być przypadkowy piorun, który akurat trafił w szczególnie podatny na podpalenie materiał. Ktoś musiał za tym stać. Czy był to Sakchai, który tak samo potraktował mieszkanie Mali Wattany? Przypomniał sobie w wiadomościach kolejne doniesienia o płonących europejskich świątyniach. Podobno islamska mafia stała za tym. Czyżby dotarła również do Bangkoku? Nie… to było niemożliwe. Myśli wirowały w głowie Privata. Były pełne chaosu oraz zamętu. Musiał uspokoić się i skoncentrować… ale… jak? Jak mógł to uczynić? Czy była jakaś jedna, podstawowa mantra, którą należałoby powtarzać, aby znów poczuć się bezpiecznie? Dzięki której uwierzy w to, że posiada jakąkolwiek kontrolę nad tym całym zniszczeniem…? Nie posiadał. Tyle wiedział.

Zjechał na pobocze i wyjął drżącymi rękami komórkę. Z emocji zapomniał, czy Mali kontaktowała się z nim poprzez numer zastrzeżony. Jeśli nie, to chciał zadzwonić do niej. A potem do Waruna. Obawiał się, że Suttirat mimo wszystko przyjedzie… lub co gorsza, przyjechał do Nonthaburi. Czy jego palące zwłoki znajdowały się w świątyni? Teraz to już chyba został po nich jedynie szkielet… Prasert szybko pokręcił głową. Nie. Świątynia była pusta. Tak sobie tłumaczył i w to chciał uwierzyć. Wspomniał wisiorek z przewieszką, który kupił, aby odgonić złe duchy czające się w świątyni… Ale teraz już nie było świątyni! Chciało mu się śmiać. Może jeżeli wyjmie błyskotkę z plecaka i rzuci nią w zgliszcza, to duchy się uspokoją i przestaną konsumować pozostałości po budowli? W oczach mężczyzny pojawiły się pojedyncze łzy. Był taki głupi, że myślał, że mógł się przygotować na to wszystko.
 
Ombrose jest offline