Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2019, 01:06   #21
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Lawan pociągnęła nosem kilka razy i parsknęła w złości
- Oczywiście, ja się domyślam czyja to sprawka! Tylko nie mogę tak na głos gadać, jeszcze ktoś usłyszy i tyle będzie z tego. Ale ja wiem… Ja wiem to wina tego… Tego ordynarnego, napuszonego bubka. Myśli że jak ma pieniądze, to może wszystko. Chodził z Wattaną, w końcu mu ustąpiła, ale ja ci mówię, widziałam że coś jest nie tak. Była strasznie nieszczęśliwa i taka spięta - Prasert mógł sobie wyobrazić, jak Deebuk kręci głową w zniesmaczeniu i zmartwieniu
- Mówiłam jej, żeby się w to nie pakowała, ale nie posłuchała mnie. Jej matka jest chora, potrzebowała pomocy, bo może i sama jest znana to nie każdy lekarz jej czoła uchyli. A ten gnojek się zaoferował. Mówię ci, jakie z nim szopki były. Ale bez nazwisk. Bez nazwisk… - dziecko znów zaczęło płakać
- No już, cichutko Narong… - uciszyła synka, pewnie nim leciutko bujając, bo jego głosik się załamywał i zaraz zaczął gaworzyć coś prześmiesznie.
- Narong to bardzo ładne imię dla dziecka - Prasert odpowiedział zamyślony, choć tak naprawdę wcale nie przywiązywał zbyt wielkiej uwagi do syna kobiety.
Zapadła chwila ciszy. Skoro kobieta nie chciała podać nazwiska, to nie będzie naciskał, bo jedynie się rozłączy. Poza tym… to oczywiste, że Privat chciał je znać, jednak czy było mu bezwględnie potrzebne? Czy udałby się na wizytę do tego lekarza, aby próbować wydobyć z niego jak najwięcej? Raczej nie… ale być może. Na pewno jednak nie miał teraz na to czasu, a wkrótce spotka się z samą Wattaną, która powinna wytłumaczyć mu wszystko dużo lepiej, niż Lawan.
- Nie chcę żadnych nazwisk, ale co do tego faceta… to ktoś, kogo znamy? Na przykład z liceum? - zapytał. Niektórzy uczniowie posiadali rodziców będących znanymi chirurgami lub specjalistami innych dziedzin. Być może niektórzy poszli w ich ślady. - Ale żadnych nazwisk - powtórzył.
Lawan zaczęła się śmiać nerwowo
- Oj… Oj znasz… Wydaje mi się, że całkiem nieźle. Wszyscy go znaliśmy w końcu bardzo dobrze, w końcu to nasza ‘Gwiazda’ - rzuciła. Już lepszej podpowiedzi mu dać nie mogła, w liceum była tylko jedna ‘gwiazda’ i tylko jedna, o której wzmianka z jego strony, mogła wyprowadzić Deebuk z równowagi i wywołać w niej histeryczny śmiech.
- Czemu pytasz o Mali, Prasercie? - zapytała, najwyraźniej w końcu łapiąc, że pytanie o Wattanę ze strony Privata mogło uchodzić za co najmniej dziwne.
- Nie tak dawno robiła reportaż na temat restauracji w Bangkoku i przyjechała do tej należącej do mojego ojca. Trochę porozmawialiśmy, było nerwowo i niemiło… Jednak nie chciałem się pokłócić z nią. Tak właściwie nawet nic nie powiedziałem, to ona do mnie mówiła. No a dzisiaj obudziłem się i włączyłem telewizor, po czym dowiedziałem, że zaginęła. To nic dziwnego, że przejąłem się tym… - westchnął, zawieszając głos. - Czy oni wzięli ślub? Kiedy zaczęli z sobą chodzić? Ja… ja wiedziałem, że mu się podobała - mruknął. - Nawet teraz myślę, że w jakiś pokręcony sposób pasują do siebie… A w każdym razie ładnie wyglądaliby razem… - zamyślił się, teraz już kompletnie wpadając w nostalgiczny nastrój.
Lawan wydała dźwięk, jakby wypluwała coś niesmacznego z ust
- Nikomu nie życzę takiego towarzystwa jak on. Nawet najgorszemu wrogowi. Nie brali ślubu, choc on nalegał. Zaręczyli się za to. Mówię ci… Myślę, że Mali w końcu przejrzała na oczy i odmówiła mu, a on się zemścił i zabrał mi moją Mali… - westchnęła ciężko, znowu pociągając nosem.
Mężczyzna nawet nie pomyślał o tym, aby pocieszyć Lawan. Sam czuł się tak, jak gdyby dostał od niej w twarz wypowiedzianymi zdaniami. Czyli oni koniec końców skończyli razem. I był to nieszczęśliwy związek… Prasert z jednej strony czuł się zszokowany, a z drugiej tak naprawdę wiedział, że tak to się skończy. Musiało. Tylko… czy naprawdę to on podpalił dom Wattany? W oczach Privata wyglądało to bardzo prawdopodobnie. Sakchai bez wątpienia byłby w stanie posunąć się do czegoś takiego. To znaczy, do pożaru. Bo czy do morderstwa kobiety? Jeżeli bardzo jej pożądał… a pożądał. I jeśli ona powiedziała mu zbyt dużo zbyt przykrych słów i odeszła od niego? Benleng był psychopatą. Pytanie brzmiało, czy właśnie tym psychopatą, który akurat miał znaczenie w tej historii.

- Muszę nakarmić malucha, miło że zadzwoniłeś, gdyby Mali o tym wiedziała, pewnie byłoby jej miło, że się zaniepokoiłeś… Do usłyszenia Prasercie… - pożegnała go, chcąc ewidentnie już zakończyć tę przykrą i bolesną dla niej rozmowę na temat zaginionej, a według jej oceny, martwej przyjaciółki.
Privat był jej coś winny.
- To może przypadkowe pytanie… ale czy wierzysz w sny, Lawan? - zapytał. - Mam na myśli, że mogą mieć paranormalne znaczenie… - zawiesił głos.
Tymczasem podszedł do komputera i wcisnął przycisk. Wnet wentylatory zaszumiały i wiekowy laptop zaczął włączać się. Prasert chciał połączyć się z internetem, aby wyszukać, co kryło się pod hasłem “Sakchai Benleng lekarz Bangkok”.
Lawan milczała chwilę, chyba naprawdę miała nadzieję na koniec rozmowy, ale temat ją zaciekawił
- Oczywiście… Czasem duchy chcą nam coś powiedzieć. Zwykle ostrzec. Tak przynajmniej mówiła moja babcia - powiedziała spokojnym tonem. Przeglądarka tymczasem nie powiedziała Prasertowi kompletnie nic, poza tym, że rodzina Benleng charytatywnie przeznaczyła na jeden ze szpitali sporą sumę pieniędzy… Prasert wpisał więc nazwę tego szpitala i obok imię i nazwisko Sakchaia. Jeżeli to była jakaś łapówka, dzięki której mieli go zatrudnić… to powinien zostać wymieniony na liście lekarzy? O ile na stronie internetowej placówki rzeczywiście znajdował się taki wykaz. Privat chciał się dowiedzieć. Niestety, nie było takich informacji. Zamiast tego, znalazł wzmiankę, że wkrótce młody syn rodziny Benleng ma przejąć połowę interesów firmy swego ojca…
A tak… Sakchai po prostu zapłacił za rachunki medyczne matki Mali. Nie musiał sam zostać lekarzem, aby jej wyleczyć. Jednak Lawan tak to sformułowała, jak gdyby nim był, chociaż to pewnie Privat nadinterpretował. Zostawił tę kwestię, nie miała wielkiego znaczenia.

- Duchy… - powtórzył Prasert. Przecież o nich nie wspominał, ale kobieta może miała na myśli, że to zjawy zsyłały na ludzi sny. - W każdym razie śniło mi się, że włączyłem telewizor i znowu był ten sam serwis informacyjny. Ten, od którego dowiedziałem się o zaginięciu Mali. Tyle że tym razem prezenter powiedział, że nasza znajoma odnalazła się cała i zdrowa - Privat dodał wesoło i optymistycznie. - Jeżeli sny potrafią być prorocze… to nie mogę się pozbyć wrażenia, że ten właśnie taki był. Musimy jedynie czekać i trzymać kciuki za to, aby sprawa wyjaśniła się najszybciej i najbardziej pozytywnie, jak to tylko możliwe - chciał nieco rozweselić kobietę. Nie chciał jej powiedzieć wprost, ani nawet zasugerować, że Wattana żyła. Jednak jeśli ta wierzyła w strefę paranormalną, to może uspokoi ją to kłamstwo.
Deebuk zastanawiała się chwilę
- Mówisz? W takim razie… Czemu się nie odzywa? A może coś jej jest, albo ten potwór ją przetrzymuje… Obyś miał rację i nic jej nie było - znowu westchnęła. Dziecko dalej gaworzyło gdzieś niedaleko, kobieta musiała trzymać maleństwo na rękach.
- Ja myślę, że może rzeczywiście on spalił jej dom, a ona wróciła do tych zgliszczy, przeraziła się i uznała, że musi uciekać, bo skończy tak samo. No i biedaczka drży w jakimś hotelu ze strachu i boi się odezwać do kogokolwiek znajomego, aby nas nie narażać na gniew… no sama wiesz jakiej rodziny. Żadnych nazwisk - mruknął. - Ale tak nie można żyć wiecznie i w końcu zrobi taki reportaż, jakich mało. Pewnie właśnie teraz zbiera poszlaki, aby udowodnić, że to właśnie on zrobił z jej domem to, co zrobił. Ale póki nie będzie mogła przekonać sąd, to będzie się chować w ukryciu. To bardzo silna kobieta. Pamiętaj o tym, przecież jesteś jej przyjaciółką. Ktoś taki nie da się zamordować o tak po prostu - teraz przyjął nieco taki ton, jak gdyby robił wyrzuty Lawan, że mogłaby choć na moment zwątpić w Mali.

Stworzył tę opowieść na poczekaniu, ale może rzeczywiście było w tym więcej, niż ziarenko prawdy? Może Wattana popadła w paranoję i boi pokazać się w samym Bangkoku, bo tu wszędzie mogą być oczy Sakchaia? Dlatego wybrała jakieś zadupie oraz świątynię, gdzie diabelskie macki Benlenga nie miały mocy? Prasert zastanowił się, jak bardzo to było możliwe. Czuł dreszcz. Przebiegł mu po ramionach i plecach. Już wcześniej myślał o Sakchaiu, jednak do tej pory nie miał najmniejszego powodu, aby naprawdę podejrzewać go o to, że ma cokolwiek wspólnego z tym wszystkim. Jednak teraz, kiedy zrobiło się to bardziej prawdopodobne… Prasert poczuł ukłucie strachu. Nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą… ale bał się Sakchaia.
Lawan milczała znowu przez momencik, by wybuchnąć
- Możesz mieć rację! Może rzeczywiście jest tak, że ona się tylko ukrywa i boi, że ją znajdzie!
Prasert uśmiechnął się do siebie w duchu. Przynajmniej miał na koncie ten jeden dobry uczynek, że zaszczepił choć trochę nadziei w sercu koleżanki z liceum, która praktycznie płakała mu do telefonu. Słuchał jej dalej.
- No ale to muszę jej jakoś pomóc!
Chwila… co?
- Muszę kończyć. Do usłyszenia Prasercie! - zawołała do niego w napięciu i bez słów odpowiedzi z jego strony rozłączyła się. Privat pozostał sam ze sobą. Miał odpowiedzi, ale na razie niewiele mu dawały. Czy rzeczywiście to Sakchai i napięta z nim sytuacja zmusiły Mali do skontaktowania się z nim? Zagadka nie rozwiąże się, póki Prasert tego nie sprawdzi, a będzie miał okazję już tego wieczoru…
- Nie, czekaj Lawan… - mężczyzna zaczął, ale kobieta już go nie słyszała.
Spojrzał na komórkę ze złością i szybko ponownie wybrał numer Lawan. Musiał upewnić się, że kobieta nie zrobi niczego głupiego… Nie spodziewał się z jej strony żadnych akcji. Przecież miała małe dziecko, a Sakchai… był psychopatą, prawda? Prasert nie był do końca przekonany, czy nie przecenia brutalności Benlenga, ale mimo wszystko można było spodziewać się po nim wszystkiego. Miał nadzieję, że Deebuk nie zrobi niczego głupiego z poczucia lojalności do Wattany.
- No dalej, odbierz - mruknął pod nosem. - Nie mogłaś odejść daleko z tym dzieckiem…
Próbował dodzwonić się do kobiety, niestety jej telefon był cały czas zajęty. Kiedy po raz kolejny zerknął na ekran swojej komórki, odkrył, że było już chwilę po dwudziestej. Jeśli chciałby odpowiednio wcześniej przy świątyni, powinien niedługo wychodzić. Musiał zdecydować, czy zamierzał dalej wydzwaniać do Lawan, czy udać się na miejsce, gdzie zamierzał spotkać się z Wattaną. Czy ten dzień mógł się jeszcze bardziej skomplikować, niż to nastapiło już do tej pory?
Tyle ‘atrakcji’ co dziś, nie miał już od dawna. Rozmowa z Sunan, sytuacja z Warunem, temat Mali i te dziwne zjawy, które nawiedzały go we snach, a teraz i na jawie… Miał tyle rzeczy na głowie, czy gotów był sobie z tym poradzić?
Otóż… wcale nie był tego taki pewny. Był jedynie zwykłym człowiekiem, nie licząc przeszkolenia wojskowego, które wcale nie robiło z niego komandosa. Jego ciało było wysportowane głównie za sprawą ćwiczeń Muay Thai. Ale to wszystko. Nie posiadał za sobą ogromnego, finansowego imperium, jak Benlengowie. Jego duchowość pozostawiała wiele do życzenia, przynajmniej jeśli chodzi o walkę z duchami na wiarę. Bo chyba jedynie modlitwą mógł pojedynkować się z nimi. Oprócz tego był całkowicie bezbronny. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego duch z lustra wycofał się i nie dokończył dzieła. Nie potrafił zabezpieczyć się przed tymi wszystkimi rzeczami, które mógł przygotować Benleng. Na dodatek Mali… nie chciałby z nią rozmawiać nawet w kompletnie zwyczajnych okolicznościach. Zraniła go i nie kojarzyła z niczym przyjemnym. Natomiast teraz? Przy tym całym chaosie?

Mężczyzna wstał i podszedł do plecaka. Sprawdził, czy znajdowała się w środku broń. Potem popatrzył na ekran komórki i wskaźnik baterii. Mimo wszystko, prowizorycznie, wziął ładowarkę, choć nie uważał, aby miał do czego ją podpiąć, nawet gdyby była taka konieczność. Następnie rozejrzał się wokoło. Co mogło mu się jeszcze przydać? Znalazł butelkę wody mineralnej, która czekała na kolejny trening boksu. Wsadził ją do środka. Następnie podszedł do szafy i wdział wygodne, czarne spodnie oraz czarną bluzę z kapturem. Przyjrzał się w lustrze. Z bladą cerą i czarnymi włosami wyglądał tak, jak gdyby ktoś żywcem wyjął go ze starego filmu, kiedy te jeszcze nie były kolorowe. Jedynie styl ubioru nie zgadzał się. Następnie upewnił się, że wisiorek dla ducha znajdował się w torbie. Rozejrzał się na koniec po pomieszczeniu. Może wpadnie mu w oko coś przydatnego, co do tej pory przeoczył? A co mogło mu się przydać w… No właśnie. Nie wiedział, czego się spodziewać.

Nic szczególnego nie wpadło mu w oczy. Omijał celowo wzrokiem lustra i kiedy był zapakowany do torby i gotowy by wyjść, nic go nie powstrzymywało. Mógł ruszyć w drogę na miejsce, gdzie umówił się z Mali Wattaną.

Droga do Nonthaburi przebiegła mu całkiem sprawnie. Koło dziewiątej wieczorem niemal nie było już korków, chyba że w samym centrum, to jednak spokojnie mógł ominąć.
Zajęło mu trochę ponad dwadzieścia minut dojechanie na miejsce. Poruszał się drogą Bang Kruai - Sai Noi, kiedy po raz kolejny zerknął na gps, który kazał mu skręcać niedługo w lewo. Na tle nieba, które pogrążyło się już niemal w mroku, a pierwsze blade gwiazdy przebijały się, majacząc na granacie tego wspaniałego, ciemnego płótna nad jego głową, dostrzegł szarą smugę. Była spora i im bardziej się zbliżał do wyznaczonego zakrętu, tym większa i wyraźniejsza była…
Już niemal był na miejscu, a jego serce biło szybciej, niż przed samym sobą przyznawał się, że powinno. Obawiał się? Martwił? Był zaciekawiony?
Może nie powinien był tu przyjeżdżać?
A jednak nie słuchał i dotarł na miejsce…
Jego oczom jednak ukazał się obraz, który przeszył jego ciało nieprzyjemnym dreszczem.

[media]https://i.imgur.com/wGsSJqU.jpg[/media]

Według jego telefonu i ustawionej na nim aplikacji namierzającej, świątynia, do której miał dotrzeć… Właśnie znajdowała się tuż przed nim… Stała w płomieniach. W okolicy nie było innych budynków, które mogłyby zarazić się głodnym płomieniem. Prasert patrzył jak złote, czerwone i pomarańczowe płomienie konsumowały budynek.
Czy zabiły tajemnicę, której rozwiązania tu szukał? Gdy spojrzał na zegarek, miał jeszcze pół godziny… W tym czasie jednak na pewno pojawi się tu jakaś straż pożarna… O ile oczywiście ktokolwiek ją wezwie…

Prasert przybył na miejsce wcześniej, ale najwyraźniej nie wystarczająco prędko. Co tu mogło się wydarzyć? W jego głowie kotłowały się pytania i w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby na nie odpowiedzieć. A przynajmniej na razie nie widział nikogo takiego. Czuł… szok. Jedno wielkie, oszałamiające zdziwienie. Pod nim ukrywał się również strach… jednak i tak to dziwne odrętwienie dominowało. Mocniej chwycił kierownicę, aby nie utracić panowania nad motorem. Gdzie mógł zaparkować, aby było bezpiecznie? Chyba w pobliżu nie było takiego miejsca. W głowie pojawiła się myśl, aby czym prędzej zawracać i zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Ale… nie mógł odciągnąć wzroku od tego, co widział. Chciał dowiedzieć się więcej. Czy nie było to oznaką ogromnej głupoty? Najpewniej tak. Kto podpalił świątynię? Dopuścił się takiej zbrodni? Przecież… nie było burzy. To nie mógł być przypadkowy piorun, który akurat trafił w szczególnie podatny na podpalenie materiał. Ktoś musiał za tym stać. Czy był to Sakchai, który tak samo potraktował mieszkanie Mali Wattany? Przypomniał sobie w wiadomościach kolejne doniesienia o płonących europejskich świątyniach. Podobno islamska mafia stała za tym. Czyżby dotarła również do Bangkoku? Nie… to było niemożliwe. Myśli wirowały w głowie Privata. Były pełne chaosu oraz zamętu. Musiał uspokoić się i skoncentrować… ale… jak? Jak mógł to uczynić? Czy była jakaś jedna, podstawowa mantra, którą należałoby powtarzać, aby znów poczuć się bezpiecznie? Dzięki której uwierzy w to, że posiada jakąkolwiek kontrolę nad tym całym zniszczeniem…? Nie posiadał. Tyle wiedział.

Zjechał na pobocze i wyjął drżącymi rękami komórkę. Z emocji zapomniał, czy Mali kontaktowała się z nim poprzez numer zastrzeżony. Jeśli nie, to chciał zadzwonić do niej. A potem do Waruna. Obawiał się, że Suttirat mimo wszystko przyjedzie… lub co gorsza, przyjechał do Nonthaburi. Czy jego palące zwłoki znajdowały się w świątyni? Teraz to już chyba został po nich jedynie szkielet… Prasert szybko pokręcił głową. Nie. Świątynia była pusta. Tak sobie tłumaczył i w to chciał uwierzyć. Wspomniał wisiorek z przewieszką, który kupił, aby odgonić złe duchy czające się w świątyni… Ale teraz już nie było świątyni! Chciało mu się śmiać. Może jeżeli wyjmie błyskotkę z plecaka i rzuci nią w zgliszcza, to duchy się uspokoją i przestaną konsumować pozostałości po budowli? W oczach mężczyzny pojawiły się pojedyncze łzy. Był taki głupi, że myślał, że mógł się przygotować na to wszystko.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:07   #22
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kiedy Privat rozejrzał się dookoła, dostrzegł całkiem niedaleko pusty parking koło placu, na którym najpewniej codziennie rano rozkładany był rynek. Zapewne mógłby zaparkować motor gdzieś między blaszanymi ramami, które tworzyły stoiska, a teraz były kompletnie pustymi szkieletami. Z trudem przypomniał sobie, jak panować nad pojazdem i tak właśnie zrobił. Przypomniał sobie, że ma pod sobą bak pełny paliwa. A jeśli ten ulegnie samozapaleniu i sam również spłonie? To była głupia myśl, ale w tej chwili Prasert był w stanie uwierzyć, że coś takiego mogłoby się zdarzyć. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że świątynia w Nonthaburi ulegnie zniszczeniu. Dlaczego jego motor miałyby obowiązywać inne reguły?

Gdy mężczyzna wybrał numer, z którego dzwoniła do niego wczorajszego dnia Wattana, sądził, że dodzwoni się do Mali, albo chociaż do jej poczty głosowej. Zamiast tego, w jego telefonie rozległ się uprzejmy, kobiecy głos
- Nie ma takiego numeru… - kobieta powtórzyła ten komunikat trzy razy, aż połączenie zostało zerwane.
Skasowała numer? A może on od początku w ogóle nie istniał?
Nie. Niemożliwe. To by znaczyło, że oszalał.
Zastanowił się przez chwilę. A jeśli rzeczywiście postradał zmysły? To by tłumaczyło dosłownie wszystko. A także ducha w lustrze i sny. Dobry boże… może on naprawdę oszalał? W jego rodzinie nie było do tej pory schizofrenii, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, czy nie? No cóż… Privat miał nadzieję, że nie.
Zadzwonił tym razem do Waruna. Jeżeli ten numer nie istniał… Prasert zaśmiał się, drżącymi palcami dotykając ekranu dotykowego smartfona. Jednocześnie rozglądał się uważnie dookoła. Był w stanie najwyższej gotowości. Adrenalina buzowała w jego żyłach. Żadni kosmici z miotaczami ognia nie zakradną się niepostrzeżenie… Dotknął przycisku połączenia i czekał na głos Suttirata.
Rozległy się trzy sygnały, a następnie włączyła poczta głosowa. Warun nie odbierał telefonu. Zwykle miało to miejsce głównie gdy prowadził motor, był na treningu, lub na wyjeździe, gdzie korzystał z innego numeru telefonu, na którym miał wykupiony roaming…
Teraz mógł być po prostu wściekły na Praserta i nie chcieć z nim rozmawiać, ewentualnie… Ewentualnie z jakiegoś powodu nie mógł podnieść słuchawki. Na przykład takiego, bo już nie żył.

Privat czuł na skórze gorąco bijące od wielkiego snopu ognia, którym stały się resztki świątyni. To właśnie stąd pochodził jasny dym, który widział już wcześniej. A wtedy głupi myślał, że to może samolot przeleciał, a może jakaś dziwna kometa… Miał jakieś pół godziny czasu, mógł zrobić wszystko, a jednocześnie nic poza czekaniem…
drewno pękało i strzelało w ogniu. Dym powoli roznosił się po okolicy i docierał również do nozdrzy Praserta.

Privat spróbował się uspokoić. Był honorowym strażnikiem królewskim, czy kimś w tym stylu… Takie osoby na pewno charakteryzowały się niewzruszonym opanowaniem. Dlatego powinien przynajmniej udawać, że jest mężczyzną, a nie spanikowanym dzieckiem. Skoro Mali umówiła się dopiero za pół godziny, to może jeszcze nie dotarła na miejsce. Piękne kobiety charakteryzowały się modną tendencją do spóźniania. Nie było w tym nic złego, zwłaszcza jeśli spóźniało się na własną śmierć. Privat nie mógł dodzwonić się do nikogo. Nie miał pojęcia, gdzie są Suttirat i Wattana. Pozostawił motor i ruszył kilkoma niepewnymi kroczkami w stronę bijącego ognia. Ten jarzył się tak bardzo intensywnie… W dzieciństwie kazano mu nie bawić się zapałkami, bo to groziło nocnym moczeniu się. W takim razie… pęcherz Praserta był w wielkim zagrożeniu tej nocy. Zaśmiał się. Jaka urocza, zabawna myśl… Cały drżał, idąc w stronę Wat Prasat. Bał się, a jednak kończyny nie odmówiły posłuszeństwa. Chciał przybliżyć się tak bardzo jak to możliwe, aż zobaczy kogokolwiek. I cokolwiek dziwnego. Na przykład zaparkowane pojazdy, z których mogli wysiąść piromani. Zdarł z siebie plecak i wyjął broń. Upewnił się, że w środku znajdowały się kule. Tylko… czy rzeczywiście mógłby wycelować w nieprzyjaciela i pociągnąć za spust? Przecież do tej pory nigdy tego nie robił. Zawsze mierzył do kukieł i tarcz strzelniczych. Mógł skończyć szkołę wojskową, ale nie był z niego ani komandos, ani morderca… Mimo to chłodny metal w dłoniach sprawiał mu dziwną przyjemność. Może dlatego, bo to była jedyna rzecz, która przynosiła choć trochę ochłody w tak gorących - dosłownie - okolicznościach.
Trawa wokół świątyni na szczęście była sucha i kompletnie zaniedbana, ogień nie miał jak rozejść się i postanowił żywić jedynie budynkiem, z którego powoli nie było już nic do odratowania. Prasert nadal nie słyszał sygnałów nadjeżdżającej straży. Czy rzeczywiście nikt nie uratuje tego ponoć świętego miejsca?
Kiedy spojrzał w górę, dopiero dostrzegł, że na niebie było nieco chmur, ale wyglądało, że dopiero zbierały się i równie dobrze mogły kompletnie rozpłynąć w najbliższym czasie… Szedł dalej, kiedy w pewnym momencie usłyszał zza części rynkowej parkingu roznoszący się dźwięk nadjeżdżającego w tym kierunku warczenia silnika. Ktoś tu jechał i to ze zdecydowaną prędkością…
Prasert przygotował broń i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym mógłby choć trochę osłonić się przed nadjeżdżającą osobą. Chciał zobaczyć, kto przybliża się na… miejsce zbrodni? Miał kilka typów. Do nich właśnie przed chwilą próbował dodzwonić się. Ale również to mogła być kompletnie obca osoba, nawet nieprzyjazna Prasertowi. Choć ten miał wrażenie, że wszystkie diabły zebrały się przy Wat Prasat już jakiś czas temu. I razem podpaliły je. Nie spodziewał się spóźnionego terroryrysty, a raczej przyjaciela… Ale wciąż pozostawał czujny.

- Prasert! - rozległ się głos, niczym warknięcie i szczeknięcie. Kiedy Privat rozejrzał się, zaskoczony i niemal z przestrachu nacisnął spust w odruchu, spojrzął w kierunku skąd dotarł do niego głos. Dostrzegł… Suttirata. Mężczyzna chował się za sporym metalowym straganem. Wcześniej musiał go nie dostrzec, bo blaszana konstrukcja znajdowała się obok drzewa i to właśnie za nim musiał chować się dotąd Warun. Może nie chciał wtrącać się w wydarzenia, ale teraz widząc co robił Prasert postanowił jednak powstrzymać go i zaciągnąć do swojej kryjówki? To jednak znaczyło, że rzeczywiście dotarł tu przed Privatem… Czy w takim razie widział kto podpalił świątynię? Suttirat mógł to wiedzieć!

Nie było za wiele czasu, a kryjówka przyjaciela zdawała się bezpieczna, widać z niej było świątynię, ale skryte tam osoby były osłonięte dla nadjeżdżających osób…
Jednym słowem, była idealna.
Prasert jednak nie wiedział, czy droga do Waruna była równie bezpieczna. Rozejrzał się, czy widzi w pobliżu jakieś snajpera. Jeżeli nie… to chciał jak najszybciej spotkać się z przyjacielem. Jego obecność w Nonthaburi wywoływała w Prasercie kaskadę emocji. Czuł się wzruszony, że mężczyźnie mimo wszystko zależało. Jednocześnie jego bezpieczeństwo dość solidnie wzrastało, gdy w pobliżu znajdował się mistrz boksu tajskiego. Dobrze było widzieć znajomą twarz i to należącą do kogoś, na kim mógł polegać. A jednocześnie… obawiał się o zdrowie Suttirata. I to przeraźliwie. Zawsze uważał go za dosłownie nieśmiertelnego, ale wizja ducha w restauracji rodziców wszystko zmieniła. A poza tym odczuwał wstyd. To, co wydarzyło się pod prysznicem nie było szczególnie… sympatyczne. Wypowiedział słowa, z których nie był dumny. Co nie znaczyło, że brał na siebie całą winę… Ale to teraz nie miało znaczenia. Rozejrzał się w poszukiwaniu zagrożenia. A następnie chciał dotrzeć do Waruna. Miał nadzieję, że ten nie wygoni go z kryjówki, którą sobie upatrzył. Choć najpewniej wciąż się gniewał…
Nic nie stanęło Privatowi na drodze w dotarciu do Waruna. Mężczyzna tymczasem zdawał się skupiony, zmieszany i jakby napięty.
- Już myślałem, że będziesz chciał zostać tam na środku i czekać, aż chuj wie kto nadjedzie - rzucił. Nie wyglądało na to, że zamierzał wracać do tematu ich wcześniejszej rozmowy. Może Suttirat uznał, że teraz nie jest na to pora? A może był dorosłym mężczyzną i po prostu wiedział, że nie ma sensu? Powiedzieli sobie parę niemiłych słów, ale to nie znaczyły, że mają się teraz nienawidzić do śmierci, która w tym miejscu i w tak napiętych okolicznościach mogła być bliższa niż myśleli.
Prasert to wszystko instynktownie rozumiał, a przynajmniej tak mu się zdawało. Przecież to było oczywiste, że cokolwiek by się nie zdarzyło, to i tak będą przyjaciółmi - przynajmniej w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Mogli różnić się w jakichś drobnych sprawach, ale te rozwiążą wtedy, kiedy będzie na to czas. Nie teraz.

Warkot się zbliżał.
Warun zamilkł i wyjrzał, obserwując drogę. Kiedy Prasert do niego dołączył, obaj dostrzegli motocyklistę… Drobna postać pędziła na czarnym sportowym ścigaczu. Na oko drogim… Prostopadłą drogą do tej biegnącej obok przestrzeni na której stała dotychczas świątynia, tylko że… Kierowca nie zwalniał.
- Co jest…? - szepnął Suttirat, marszcząc brwi i poruszając się niespokojnie. Jego wzrok biegał od kierowcy pędzącego motoru, do świątyni i z powrotem. Chyba o czymś myślał i to wprawiało go w taki niespokojny stan.
- On… on chce w to wjechać? - Prasert spojrzał na pogorzelisko. Czuł, że nie nadąża i jest jakby głupi. Dlaczego nieznajoma postać miałaby poruszać się tak szybko, skoro bez wątpienia widziała pożar? To… to naprawdę nie była normalna reakcja. Privat, kiedy ujrzał pożar, momentalnie zwolnił i przez kilkanaście długich sekund tkwił w rozmyślaniach i próbie zrozumienia tego, co dzieje się wokół niego. Skoro kierowca pojazdu niezachwianie pędził… to znaczyło, że spodziewał się ujrzeć coś takiego? Privat nie wiedział. Do kurwy nędzy. Był zwyczajnym obywatelem. Nie różnił się wiele od przypadkowej osoby z ulicy. Nie tak naprawdę. Jak mógł odnaleźć się w tym całym chaosie? Czuł się w tym wszystkim jak dziecko i może właśnie nim był. Niech Wattana będzie przeklęta, że go w to wszystko wpakowała…
Warun nadal przesuwał wzrokiem od kierowcy do pożaru i z powrotem
- Nie wiem… - powiedział w końcu krótko. Sam najwyraźniej rozumiał dosłownie tyle samo co Prasert. Kierowca ścigacza jechał na łeb na szyję prosto przed siebie. Co prawda ubrany był w pełny kombinezon do jazdy, oraz kask, ale to nie uratuje go przed temperaturą, która szalała teraz wokół resztek świątyni. Kiedy obaj mężczyźni wstrzymali oddechy, przypuszczając już, że będa świadkami najdziwniejszego samobójstwa, zadziało się coś nieoczekiwanego…
Kierownica motoru zaczęła się szarpać na boki, jakby kierowca nie mógł utrzymać jej prosto, po czym koło skręciło się i cały motor w widowiskowym stylu przechylił się rozpędzony. Był pod niemożliwie niebezpiecznym kątem, ale jednak… Jego tor ruchu to nie była już prosta jazda w płomienie. O dziwo, kierowca nie oderwał rąk od kierownicy ani na chwilę… Nawet w momencie, kiedy cały motor upadł z ostrym, metalicznym hukiem w bok, przygniatając jedną nogę właściciela. Ryk silnika był nieznośnie głośny i nie byli w stanie ocenić, czy ktoś krzyczał, czy nie. Obaj jednak doskonale wiedzieli, że to cholernie bolało.
Najdziwniejsze było to, że motor zdawał się cały czas chcieć gnać dalej, mimo upadku. Dopiero po chwili zakrztusił się i zgasł. Najwyraźniej silnik leżąc bokiem zalał się benzyną i automatycznie uspokoił.
Teraz dopiero do uszu Praserta i Waruna dotarł przeciągły płacz i łkanie… Należało do kobiety.

Czy to… czy to mogła… być Mali?
Privat czułby się bardziej spokojny, a może nawet wręcz znudzony podczas cyrkowego przedstawienia. Natomiast w tej chwili… nie był przekonany, czy mógł wierzyć nawet własnym oczom. Jakiś cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, aby stał nieruchomo w miejscu i dalej obserwował rozgrywający się spektakl. Co miało być następne? Gromada krwiożerczych zombie wyskoczy ze świątyni? Nad ich głowami przeleci spodek kosmiczny, świecąc im po oczach wiązką promieni antygrawitacyjnych?
- Ona… ona utraciła kontrolę nad motorem - Prasert starał się powiedzieć coś, co nie zabrzmi kompletnie głupio. - Chyba musimy jej pomóc.
A to z kolei już mogło być głupie. Privat nie był Supermanem, nie posiadał nadnaturalnych mocy. Przyjemnie byłoby udawać, że jest inaczej, jednak… najbardziej podstawowy instynkt przetrwania kazał mu pozostać w miejscu. A najlepiej uciekać. Dlaczego jeszcze tego nie robił.
“Weź się w garść, Prasert”, przemówił do siebie w myślach, ale to nie do końca pomogło. Miał trochę nadzieję, że Suttirat zaśmieje się z jego propozycji i rozkaże im definitywnie, aby pozostali na miejscach. Ale gdyby zgodził się z nim i nawet ruszył do przodu… Privat musiałby podążyć za nim. Nie przyznałby się do tego przed nikim, ale okropnie się bał. Może tak naprawdę przez cały czas był strasznym tchórzem. Akurat w tej chwili był w stanie zaakceptować tę etykietkę, o ile wydostanie się stąd cały… I Warun tak samo. I również najlepiej Mali, o ile to ona była tym szalonym kierowcą.
Suttirat na całą scenę wypadku aż się wzdrygnął. Widok czegoś takiego mocno nim zawsze szarpał. Nie powiedział nic przez dłuższą chwilę. Potem jego spojrzenie przeszło na drogę z której nadjechała motocyklistka i znów wrócił do leżącego motoru i kobiety
- Czemu ona się nie rusza? - zapytał na głos. To było rzeczywiście zastanawiające. Dłonie kobiety nadal pozostawały sztywno przytwierdzone do kierownicy ścigacza. To było wręcz niemożliwe… Musiało ją cholernie boleć, w końcu aż tu słyszeli jej płacz, a jednak ta pozostawała cały czas w tej samej pozycji. Warun wzdrygnął się
- Ty… A jak ona nie może tego puścić? - zapytał napiętym tonem i znowu spojrzał w kierunek, z którego nadjechała i zrobił to, czego obawiał się wcześniej Prasert… Zrobił pierwszy, pospieszny krok w kierunku wyjścia z kryjówki.
Privat od razu ruszył za Suttiratem. Nie mógł być przy nim w tyle. Przy Warunie, tak właściwie, miał wrażenie, że był w stanie cokolwiek uczynić. Nie tak jak na parkingu za liceum, gdzie kaci Benlenga dokonali swojego dzieła, po którym nie mógł się nawet ruszyć. Nie dziwił się, dlaczego wilki atakowały w stadzie. Nawet jeśli jego było tylko dwuosobowe… to zawsze lepiej, niż samotność.
Zaczął zastanawiać się na temat motocyklistki. Czy ktoś po prostu przykleił jej dłonie do kierownicy? Nie… to wydawało się nie tak proste. Prasert odniósł wrażenie, jak gdyby coś jej rozkazywało. Kazało jechać przed siebie i pozostać przy motorze… czy była opętana? To wydawało się najbardziej prawdopodobne…
- Szybko, wyciągnijmy ją - warknął, spiesząc się w stronę zagrożenia. Nie był bohaterem… dlaczego więc tak się zachowywał?
Suttiratowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszył niemal biegiem w stronę motoru i jego właścicielki. Z jakiegoś jednak powodu cały czas zerkał w stronę, z której nadjechała. Kiedy obaj dostali się do pojazdu, dostrzegli, że ku zaskoczeniu Praserta, jednak ktoś przymocował jej ręce do rączek kierownicy w taki sposób, by zablokować przełącznik gazu na maksymalnej prędkości. Kobieta została tutaj wysłana na pewną śmierć. Ten ogień miał być dla niej egzekucją…
- Poczekaj, mam scyzoryk - rzucił Warun i wyciągnął nóż z kieszeni, zaczynając rozcinać taśmy, owinięte wokół kierownicy. Dzięki temu za moment uwolnił dłonie kobiety. Privat zauważył, że jej nogi też były przyklejone do obudowy motoru. Warun podał mu nóż, żeby się tym zajął. Kobieta tymczasem cała drżała, nie przestając, teraz już po cichu zawodzić.

To dziwne, że w takiej sytuacji Prasert po prostu… ucieszył się i uśmiechnął.
Duch w łazience sprawił, że od tamtej chwili spodziewał się dosłownie wszystkiego. Nawet gdyby z nieba spłynęły kule ognia… oczywiście, przeraziłby się, ale to pasowałoby do tego całego nadnaturalnego szamba, którego wcześniej doświadczył. W tej chwili, spoglądając na kompletnie zwyczajnie przymocowane kończyny kobiety do motoru… poczuł ulgę. To było chore. Powinien wzdrygać się, burzyć, dziwić… a jedynie cieszył się, że nie było w tym wszystkim nadnaturalnego elementu. Ze zwyczajnością Prasert mógł walczyć. Z lepszymi lub gorszymi skutkami, lecz wciąż. Natomiast z paranormalnymi zjawami? Nie miał na to żadnego remedium prócz przewieszki w plecaku, która kompletnie niczego nie gwarantowała.
- Już w porządku - jego głos zabrzmiał zaskakująco spokojnie i przekonywująco. - Wyciągniemy cię stąd.
Tego akurat nie był pewny, jednak poczuł przypływ optymizmu. Z taśmami mogli walczyć. Wszystko mogło się dobrze skończyć.
Spojrzał na twarz kobiety, aby ją zidentyfikować. Niestety nie mógł - posiadała kask z ciemną szybką. Tak właściwie nie miało to znaczenia. To nie było tak, że gdyby miał przed sobą Wattanę, to chciałby ją uratować, a przypadkowa kobieta to mogła umrzeć. Privat chwycił nóż od Waruna i zaczął nim grzebać przy pedałach, gdzie tkwiły stopy kobiety. Na szczęście motor zgasł i nie rzucał się już do przodu. Jednak noga nieznajomej wciąż była przygnieciona. Najpewniej zmiażdżona. Prasert przygotował się na widok krwi, nachylając w stronę podłoża…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:07   #23
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Chwilę mu to zajęło, ale taśmy wreszcie puściły i mógł uwolnić jedną nogę kobiety, druga była nadal przyciśnięta przez pojazd do ziemi i musieli spróbować ostrożnie podnieść go, by Prasert mógł odciąć i tamte taśmy.
- Przyjadą… - odezwała się wreszcie kobieta, zmęczonym, ledwo żywym tonem, ale jej głos wydał się Prasertowi niesamowicie znajomy… Właściwie, był znajomy dla mieszkańców całego Bangkoku, którzy oglądali wiadomości…
- MALI, KTO PRZYJEDZIE?! - Prasert wrzasnął. Nawet nie spodziewał się, że z jego gardła zostanie wydany tak głośny odgłos. Chyba tylko w ten sposób skrywane od jakiegoś czasu napięcie mogło znaleźć ujście. Privat wiedział, że tak niekiedy wyglądały terapie psychologiczne. Pacjentów wywożono do lasu i kazano im wykrzyczeć wszystkie nagromadzone w nich emocje. Znaleźć dla nich spust. Może dlatego Prasert zachował się tak nieproporcjonalnie… głośno, próbując uwolnić stopy kobiety. Choć jedna już była wolna, to druga wciąż wymagała nieco wysiłku.
- Musimy go podnieść - szepnął w międzyczasie do Waruna. - A potem będziesz musiał przytrzymać. Inaczej nie przetnę taśm drugiej nogi… - nieznacznie pokręcił głową.
Naprawdę czuł się pijany. Najwyraźniej nie tylko etanol był w stanie przenieść człowieka w stan upojenia. Chora, wkurwiająca, beznadziejna sytuacja mogła uczynić dokładnie to samo!
Wattana nie odpowiedziała nic, najwyraźniej męcząc się z bólem. Warun tymczasem przemieścił się, aby łatwiej było mu podnieść pojazd
- Dobra, podnosimy na trzy.... Raz… - podparł się odpowiednio nogami i złapał za część konstrukcji i kierownicę
- ... Dwa… - zerknął na Praserta, czekając aż ten również chwyci pojazd.
- ...Trzy - powiedział i przeniósł ciężar tak, by móc się odpowiednio zaprzeć i podnieść ścigacz, za moment ustawiając go w przechylonej i uniesionej pozycji. Ścigacz był lekki, ale i tak dość ciężki jak dla zwykłego człowieka. Suttirat na razie go utrzymywał, ale Privat nie miał zbyt wiele czasu na odcinanie taśmy i wyciągnięcie spod niego Mali. Ta tymczasem wrzasnęła, kiedy mężczyźni tylko ruszyli motor. Najwyraźniej jej druga noga musiała być poważnie obita, lub uszkodzona po upadku. Płakała i łkała w bólu, poruszając rękami i łapiąc się za udo lewej nogi, do którego jako jedynego w tym obecnym momencie miała dostęp.

Privat był kompletnie skoncentrowany. Wcześniej denerwował się, zanim tak właściwie wydarzyło się cokolwiek naprawdę tragicznego. Natomiast teraz, widząc krew i słysząc rozpaczliwe krzyki Mali… potrafił zapanować nad sobą. Co prawda ręce wciąż mu drżały, jednak nie wgapiał się w jeden punkt w szoku, ani nie zastygł w niemocy. Działał, bo mógł pomóc kobiecie. Wiedział jak, potrzebował jedynie zręczności i siły.
- Pomożemy ci - rzekł bezbarwnym, lekko zachrypniętym tonem. Kątem oka widział płonącą fasadę budynku. Z każdą kolejną sekundą pozostawało po niej coraz mniej. Ocenił odległość od świątyni. Czy są w niebezpieczeństwie? Znajdują się na tyle blisko, by ściany mogły runąć im na głowę? Jak smutne i ironiczne byłoby, gdyby zdołali wyciągnąć Wattanę z motora śmierci tylko po to, aby w następnej sekundzie wspólnie zginąć, zmiażdżeni przez świątynię. Ogień i niebezpieczeństwo znajdowały się od nich jednak o całe dwadzieścia metrów, więc mimo iż było już dość gorąco, to nie groziło im, że spadnie na nich zabłąkany kawałek płonącego budynku.
Zerknął jedynie przez moment, bo Warun zastygł, napinając wszystkie mięśnie. Podnosił motor i Privat musiał działać szybko. Nachylił się z wyciągniętym scyzorykiem w stronę taśm, które obwiązywały lewą nogę.
W tej pozycji i pod takim kątem było mu dość trudno, zwłaszcza że za moment rzeczywiście dostrzegł ślad krwi na asfalcie i na taśmie. Najwyraźniej kombinezon nie w pełni uchronił Wattanę przy takim upadku. Kiedy wreszcie odciął taśmy, mógł wyciągnąć kobietę spod motoru
- Prasert… Długo jeszcze? - w międzyczasie wysapał Suttirat, najwyraźniej już powoli przegrywając starcie z ciężarem ścigacza. Mali nie krzyczała, ale oddychała bardzo szybko. Na pewno byłoby jej łatwiej, gdyby nie miała na głowie kasku, ale sama nie pomyślała o tym, by go ściągnąć.
Jednak teraz komfort Wattany nie był najważniejszy. Liczyło się jej zdrowie i Prasert nie mógł akurat w tej chwili zająć się kaskiem kobiety. Nie przyszło mu do głowy po prostu zasugerować jej, aby zdjęła nakrycie głowy. Każdy ułamek sekundy liczył się, bo Warun mógł puścić w każdym momencie.
- Odcięte - mruknął. Następnie spojrzał na Mali. Zastanawiał się, w jaki sposób najefektywniej byłoby odciągnąć ją na bok. Postanowił, że obejmie ją z talii i pociągnie. Nie musiał transportować jej na wiele metrów. Wystarczyło tyle, aby Suttirat mógł puścić ten szatański pojazd. Wtedy we dwójkę będą mogli uciec jak najdalej. Privat nie miał pojęcia, czy motor mógł wybuchnąć. Wydawało mu się to nieco filmowe, ale z drugiej strony… czy nie znajdował się właśnie w filmie akcji? A zaraz horrorze, thrillerze i mrocznej komedii?
Kiedy tylko Prasert wyciągnął Wattanę spod motoru, Warun zerknął w ich stronę, po czym puścił. Ścigacz opadł na bok i spoczął na asfalcie ulicy. Suttirat otarł pot z czoła. Nie dość, że się zmęczył wysiłkiem, to jeszcze ta temperatura od ognia… Podszedł bliżej i zerknął na lewą nogę kobiety, po czym syknął
- Materiał się zdarł od tego ślizgu i przygniecenia, ale nie wygląda mi na to, by miała jakieś złamanie na wierzchu... Ale żaden ze mnie lekarz - stwierdził, oceniając co widzi. Pochylił się i odpiął kask, po czym ściągnął go z głowy kobiety.

Serce Praserta stanęło na krótki moment.

Twarz Wattany, była kompletnie zalana łzami. Jej piękne oczy były podpuchnięte, a włosy były w zupełnym nieładzie, to co jednak wstrząsnęło nim maksymalnie, było boleśnie wyglądającym rozcięciem, które biegło od zewnętrznego kącika jej oka, przez cały policzek, aż do kącika ust. Jej oba policzki zostały oszpecone takimi liniami, z których nadal ciekło nieco krwi, ale ta w głównej mierze była już zaschnięta. Piękna twarz Mali Wattany, została oszpecona. Kobieta powoli podniosła wzrok na Waruna, a potem na Praserta i widząc minę obu, zwiesiła głowę i rozpłakała się ponownie, podnosząc rękę do twarzy i zasłaniając ją. Potrzebowała pomocy medycznej, ale nie to było największym problemem w tej chwili…
Pytanie bowiem brzmiało, kto jej to wszystko zrobił?
- Kto ci to wszystko zrobił? - Privat zapytał cały oniemiały.
Zerknął na Waruna, ciekawy jego reakcji i potem spojrzał znowu na Mali. Patrzył na oba rozcięcia po obu stronach twarzy. Czy Wattana będzie mogła to później ukryć pod makijażem? Zastanawiał się na ten temat przez dwie sekundy, po czym wzdrygnął się. Piękno Mali nie było najważniejsze w żadnym wypadku. W przeciwieństwo do zdrowia ich wszystkich. A nie znajdowali się wcale w najbezpieczniejszym miejscu pod słońcem. Prasert spojrzał na nogę Mali. Warun miał rację, kończyna chyba nie uległa złamaniu. Ale Privat chciał dowiedzieć się, jak bardzo została zmiażdżona. Czy Wattana będzie w stanie chodzić na niej? Czy z materiałem zdarła również skórę?
Wattana nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie Praserta. Była wyraźnie roztrzęsiona i w obecnym momencie zrozpaczona i przestraszona. Suttirat nie wiedział co ma powiedzieć, wydawał się być myślami gdzieś daleko. Czy myślał o swojej żonie i córce? Prawdopodobnie tak, biorąc pod uwagę wyraz jego twarzy.
Chwilę trwało nim Mali się uspokoiła na tyle, by cokolwiek powiedzieć, w tym czasie Privat ocenił, że krew, którą widział na asfalcie i taśmie pochodziła z rozległego otarcia, które umiejscowione było na zewnętrznej stronie łydki kobiety. Sięgało od kostki, aż do kolana i wyglądało niezwykle boleśnie. Nie widać było żadnych otwartych ran, a noga nie zdawała się pozostawać w jakiejś dziwnej, nienaturalnej pozycji. Trudno mu więc było ocenić, czy Mali mogła wstać, czy też nie.

Kobieta w końcu wzięła głębszy wdech, po czym wypuściła powietrze przez usta. Jej dłonie drżały
- Sakchai - powiedziała tylko jedno słowo, ale dla Praserta znaczyło więcej, niż ich tysiąc. Sam mógł się tego domyślić, w końcu miał okazję rozmawiać z jej przyjaciółką, a swoją dawną koleżanką ze szkoły, która powiedziała mu o napiętej sytuacji w ich relacji. Privat nie widział Benlenga już kilka lat, jakim człowiekiem stał się teraz, skoro już wcześniej był w stanie zlecić skatowanie Praserta i wyruchał mu brata? Co gorsza, miał pieniądze, nikt nie mógł go tknąć na drodze prawnej…
Czy to właśnie o nim mówiła Mali, wspominając na początku, że ktoś tu przyjedzie? Po plecach Praserta przeszły dreszcze.
- Możesz chodzić? - Privat warknął gniewnie, co było z jego strony trochę nie na miejscu. Tak naprawdę nie złościł się na Wattanę, tylko na słowo, które wypowiedziała. Nie musiał być wielkim detektywem, aby podejrzewać Benlenga. Tak właściwie nie dostrzegał innych kandydatów na popełnienie takich szaleńczych zbrodni. Miał milion pytań do Mali, ale większość z nich musiała poczekać. Teraz mógł zadawać jedynie te najbardziej niecierpiące zwłoki. Przesunął wzrok w stronę ich motorów. Jak daleko znajdowały się?
Prasert zorientował się, że najbliżej znajdował się motor Suttirata. Jego własny ustawiony był nieco dalej w stronę opustoszałego rynku… Motor na którym przybyła Mali nie nadawał się już do użytku.
- Nie wiem - odpowiedziała Wattana trochę niepewnie.
Prasert spojrzał na nią wyczekująco.
- Bardzo mnie boli… - powiedziała i spróbowała poruszyć nogą, co wywołało grymas bólu na jej twarzy. Wraz z rozcięciami wyglądała teraz groteskowo.
- Chyba… skręciłam kostkę - powiedziała drżącym głosem, przepraszająco, że sprawiała problemy.
- Musimy stąd spieprzać. Widziałem wcześniej jak podpalali tę świątynie. Przyjechali w dwa samochody Prasert - wreszcie Suttirat puścił parę co go tak niepokoiło i czemu tak nerwowo spoglądał w stronę, z której przybyła Wattana. Najwidoczniej jednak nie widział jej wcześniej, bo jej pojawienie wywołało w nim zdziwienie, tak więc… Najpewniej aut i potencjalnych napastników było więcej niż tylko dwa.
- Ale po co to zrobili? A zresztą… - Privat machnął ręką. - Połóż się Mali. Ja cię wezmę za barki, a Warun za miednicę - rzekł, po czym spojrzał na Suttirata. - Twój motor jest bliżej, odjedziecie nim razem - dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Cały czas był pod wrażeniem krzywd, jakie otrzymała Wattana. Benleng chciał ukarać ją w ten sposób za to, że od niego odeszła? Następnie przywiązał do motoru i puścił na śmierć? Jeśli tak… to po co podpalać świątynię? Privat nie miał żadnej choć trochę prawdopodobnej teorii. Inna rzecz, to… Wszystko wydawało się dużym zbiegiem okoliczności. Mali umówiła się z nim w Wat Prasat. Chyba nie mogła wiedzieć, że Sakchai puści ją właśnie tą trasą. Gdyby nie jej telefon i to, że obydwoje postanowili zjawić się wcześniej, Wattana na pewno umarłaby. Miała dużo szczęścia… Choć było wciąż zbyt wcześnie, aby chwalić dzień przed zachodem słońca.
Warun zerknął poważnie na Praserta
- Dobra, my pojedziemy, ale ty też..? - zapytał napiętym tonem. Zdecydowanie nie zamierzał pozostawić Privata samego na polu bitwy, jeśli ten chciał zostać i w sumie… nie wiadomo co robić.
- No ja pojadę moim własnym motorem, który jest dalej. Chodzi o to, żebyście nie zwlekali ani sekundy, nie musimy opuścić Nonthaburi w dokładnie tym samym momencie. Będę wam na ogonie.
- Skąd… - nagle wtrąciła się Wattana, ewidentnie chcąc sklecić jakieś zadanie
- Skąd wiedziałeś gdzie będę? - zapytała spoglądając na Privata uważnie. Jej oczy były całe zaczerwienione od łez. wyglądała na zaniepokojoną i nieufną i to w stosunku do Praserta i Suttirata.
Prasert - nie wiadomo dlaczego - zadrżał. Przecież… przecież… czy to możliwe, że Mali uderzyła się w głowę i zapomniała o tym, że zadzwoniła do niego? Czy to jakiś jej dobry duch wykonał telefon? Anioł stróż, dzięki któremu pojawił się z Warunem w odpowiednim miejscu i - prawie - czasie?
- Zadzwoniłaś do mnie. Zostawiłaś mi wiadomość, że chcesz ze mną spotkać się tutaj, tyle że za jakieś kilkanaście minut. Kurwa, Mali, połóż się wreszcie, chyba że chcesz o własnych siłach dojść do tego pieprzonego motoru - mruknął.
Teoretycznie mogłaby przebyć tę trasę wsparta jedynie na jego ramieniu, ale Prasert nie chciał, aby na środku jezdni dostała jakiegoś paraliżu, czy ataku paniki. Zdawało się, że przetransportowanie jej w dwójkę, jakby była bagażem, będzie mimo wszystko najpewniejsza. Mali dbała o figurę i była lekka.
Mali nic nie odpowiedziała, ale posłusznie położyła się, żeby obaj mężczyźni mogli ją podnieść. Suttirat wyglądał jakby miał dość noszenia ciężarów na najbliższy miesiąc. Nie powiedział jednak w tej kwestii nic i zaraz ustawił się, by łatwiej było mu dźwigać nogi i biodra Wattany.
- Nie dzwoniłam… Nie mam twojego numeru - powiedziała poważnie Mali, obserwując z dołu Privata. Pokręciła głową i zamknęła oczy. Chyba czuła się dziwnie, kiedy obaj ją tak nieśli.
Chwilę trwało, nim dotarli do motoru Waruna. Mężczyzna ostrożnie opuścił nogi Mali na ziemię. Kobieta wsparła się na prawej, aby kompletnie odciążyć tę ranną. Jej ciężar spoczął teraz na podtrzymującym ją Prasercie. Czuł, że cała lekko drżała. To nie była ta sama kobieta, która kilka miesięcy temu stała w restauracji i dyskutowała z nim.
Suttirat odpalił motor i zerknął na Mali
- Dasz radę wsiąść sama? - zapytał i zerknął na Privata, czy jakby co, pomoże jej wsiąść.
- Musisz dać radę - dodał Prasert. - Pomogę ci.
Miał nadzieję, że Wattana nie będzie wzbraniała się przed ponownym wejściem na motor. Nie, żeby to było zaskakujące… Privat sam miałby ogromne PTSD po przeżyciu czegoś takiego. Prezenterka telewizyjna mogła radzić sobie z tym wszystkim sto razy gorzej.

Poza tym… to nie była odpowiednia myśl w tych okolicznościach, ale przenoszenie Wattany i dotknięcie jej sprawiło mu dziwną przyjemność. Kobieta była okaleczona, ale kompletnie zdartej twarzy nie miała. A ta wcześniej była zjawiskowo piękna. Teraz prezentowała się dużo gorzej, ale wciąż na tyle dobrze, aby wywołać w Prasercie jakieś uczucia poza obrzydzeniem i współczuciem.
Mali zawahała się, tak jak spodziewał się tego Prasert. Popatrzyła na motor, tak jakby to on był zdradliwą żmiją i próbował ją zabić, a nie ten, kto ją do takiego przymocował i puścił na pewną śmierć, gdyby nie to, że zareagowała w odpowiednim momencie.
Popatrzyła na Suttirata, a potem na Praserta
- Zabierzcie mnie stąd… Błagam - powiedziała w końcu prosząco i przesunęła się, by wsiąść na motor za Warunem. Objęła go w pasie i wyglądała na kompletnie wstrzaśniętą, wystraszona i zdruzgotaną. Privat poczuł bardzo słabe ukłucie zazdrości, spoglądając raz na Waruna, raz na Mali. Zignorował uczucie.
- Jedźcie do… - zaczął, kiedy Suttirat mu przerwał.
- Jadę do siebie. Stamtąd zabierzemy ją do szpitala, żeby ją obejrzeli i zajęli się nią. Tylko najpierw trzeba by się przegrupować i ogarnąć co się stało. Nie ociągaj się z dołączaniem. I nie jedź główną trasą, weź poboczne alejki - polecił mu przyjaciel, po czym przekręcił rączkę motoru i ruszył. Prasert został sam, tak jak to było chwilę temu, kiedy tu przyjechał.


Nie było czasu, ruszył w stronę miejsca, gdzie ukrył swój motor, kiedy nagle coś przykuło jego uwagę. Koło jego pojazdu stała młoda dziewczyna… trzymała w dłoniach torebeczkę, w której Prasert przywiózł naszyjnik…
Privat przyjrzał jej się uważnie. Jak wyglądała? Czy sprawiała wrażenie przypadkowego przechodnia, czy może raczej młodą adeptkę sztuki zabijania? Prasert dopiero po kilku sekundach spojrzał na opakowanie z błyskotką. Zmarszczył brwi. Czyżby wypadło mu z plecaka? Mocniej chwycił pistolet. Kobieta musiała go zauważyć, o ile nie była całkowicie ślepa.
- Skąd to masz? - zapytał ją. - To nie jest bezpieczne miejsce - mruknął i wskazał palcem Wat Prasat, nawet nie spoglądając w tamtym kierunku.
Dziewczyna nie poruszała się, poza tym, że jej palce powoli rozpakowywały naszyjnik. Wyciągnęła go. Niebieski motyl zawisł przed jej twarzą, gdy uniosła rękę w górę. Miała na sobie prostą, białą sukienkę, która ładnie podkreślała jej smukłą figurę, to, co przykuło uwagę Praserta, był fakt, że nie miała na sobie żadnych butów, ani ozdób. Kompletnie nic poza sukienką…
- To dla mnie..? - zapytała spokojnie.
- To dla osoby, która da nauczkę piromaniakom, którzy podpalili świątynię. Czy poczuwasz się do tej roli? - zapytał, spoglądając na nieznajomą. Wydawała się… dziwna. Roztaczałą aurę kompletnie niepasującą do tego, co się działo. Powinna wrzeszczeć, płakać, uciekać, albo wyciągnąć komórkę i fotografować. A nie tak po prostu stać z własnością Praserta, jak gdyby spotkali się w słoneczny dzień na wesołej polance. Mężczyzna ruszył w stronę motoru, aby na niego wsiąść.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:09   #24
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Milczała chwilę, oglądając motyla. Światło płomieni od palącej się świątyni odbijało się w granatowym kamieniu szlachetnym. Wreszcie pierwszy raz przekręciła głowę i spojrzała na Praserta. Była piękna jak lalka. Nie tak jak Mali, której uroda była delikatna i dziewczęca. Twarz tej kobiety miała regularne, gładkie rysy. Jej oczy były spokojne. Patrzyła na niego, po czym lekko rozwarła usta i przysunęła rękę z naszyjnikiem do niego
- Założysz mi go? - zapytała, jakby ignorując jego pytanie o to, czy poczuwała się do zemsty na piromanach, z drugiej strony jeśli by tego nie zamierzała, czy poprosiłaby go, żeby jej go założył, jakby to właśnie specjalnie dla niej Privat to przywiózł? Odwróciła się do niego tyłem i odgarnęła włosy, pokazując mu swoją smukłą szyję. Czekała.
- A pocałujesz mnie chociaż za to? - zapytał Prasert, szukając w kieszeni kluczyków.
Przez ułamek sekundy zdjął go strach, że zgubił je tak, jak miało to miejsce rano, kiedy opuszczali mieszkanie Waruna. Na szczęście były na miejscu włożył do stacyjki ale jeszcze nie przekręcił. Przesunął wzrok na piękną kobietę. Stała tuż obok niego, podczas gdy on siedział na motorze.
- Jeśli pocałujesz, to założę. A wiesz… myślę, że ten motyl bardzo pasowałby do ciebie.
Już chwilę temu dźwięki motoru Suttirata zniknęły i Prasert go nie słyszał. Tymczasem… Do jego uszu zaczął docierać inny dźwięk silnika. Cięższy… Samochód.
- Hmm… - powiedziała dziewczyna w zamyśleniu, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia przekroczyła motor Privata, tak że usiadła tuż przed nim, przodem do niego. Sukienka podsunęła się do góry odsłaniając jej uda. Jej ciemne oczy połyskiwały od ognia, który teraz się w nich odbijał. Położyła dłonie na ramionach Praserta, po czym pocałowała go w usta. Jej wargi były miękkie, pełne, ale… zimne.
Prasert pogłębił pocałunek. Kiedy dobiegł końca, odchylił się i spojrzał prosto w oczy kobiety.
- Tak - mruknął w zamyśleniu. - Ten naszyjnik od początku miał być dla ciebie - mruknął, po czym przyjął go od piękności i przytulił ją. Dzięki temu mógł zapiąć motyla za szyją nieznajomej. Następnie nieco odsunął się i spojrzał na nią. Czuł dziwne buzowanie w głowie, jak gdyby ktoś wpuścił do jego umysłu rój owadów. Był pijany z emocji, strachu, zafascynowania, niepewności… Może dlatego zachowywał się tak spokojnie.
- Muszę uciekać - rzekł. - Chcą mnie dopaść ludzie, który pozbawili cię domu. A może uwolnili z więzienia? - spojrzał po chwili zastanowienia na piękną kobietę.
Nagle pomyślał, że istniało duże prawdopodobieństwo, że zaraz zemdleje. Już teraz czuł ogarniającą go słodycz i bezwolność.
Kobieta jednak nie schodziła z jego motoru. Nie wyglądało nawet, że zamierzała. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej i objęła ściślej. Przytknęła usta do jego ucha
- Zostań tu ze mną. Pokażę ci coś ładnego - obiecała ciepłym, przyjemnym tonem. Nie odpowiadała na jego pytania. Nie zaprzeczała niczemu, ani nie potwierdzała. Drażniła opuszkami palców jego kark. Za moment musnęła ustami jego policzek, zaczepiając go. Puls Praserta przyspieszał. Była chłodna w dotyku. Jej ciało nie wydzielało nawet odrobiny ciepła. Warkot silników stawał się coraz bardziej intensywny.
- Śmierć? Śmierć pewnie jest ładna, ale przedwczesna zdaje się zbyt smutna - mruknął. Spróbował wyciągnąć rękę tak, aby zapalić silnik. Może w ostateczności był w stanie ruszyć z miejsca z pasażerem na gapę? Wydawało się to bardzo niewygodne, ale może… możliwe? Nie był tego wcale pewien, ale jeszcze nie mógł zmusić się do tego, aby po prostu zrzucić ducha na ziemię. To wydawało się kompletnym brakiem szacunku… Mógłby zostać przez to przeklęty, czyż nie? Inna sprawa, że miło było czuć na sobie dotyk drugiego… człowieka, nawet jeśli niestandardowego. I Privatowi nie przeszkadzało zbyt bardzo to, że był zimny. Przy żarze za jego plecami wydawało się to nawet przyjemne, niczym chłodna, letnia bryza.
Nie pozwoliła mu odpalić motoru… Co prawda dosięgnął zapłonu, ale maszyna nie zareagowała na jego dotyk w ogóle.
- Nic ci się nie stanie. Obiecuję - powiedziała i polizała go po policzku, jakby chciała spróbować jak smakuje jego skóra. Przesunęła dłonie po jego plecach w dół, po czym otarła się o jego klatkę piersiową swoim biustem. By za moment pozostawić go samego. Po prostu wyparowała.
Kiedy się rozejrzał, dostrzegł ją stojącą na chodniku na przeciw palącej się świątyni. Patrzyła na nią. Wyglądała niesamowicie na tle powoli dogasającego ognia. Za jej plecami leżał porzucony motor Mali. Wiatr powoli podrywał kosmyki jej włosów. Wyglądała, jakby była całkowicie żywa, a jednak… Jednak Privat namacalnie odczuł, że coś było z nią nie tak. Samochody pojawiły się już na horyzoncie. Dwa ciemne auta jechały jedno za drugim. Zbliżały się do placu parkingowego i do płonącej świątyni. Duch nie obracał się. Stał jakby zawieszony w czasie.

Prasert nawet nie zauważył, że od dłuższego czasu wstrzymywał oddech. Wnet zaczerpnął powietrza. Nieco nieśmiało, jak gdyby obawiał się, że duch to usłyszy. Z jednej strony bał się jej, a z drugiej… Kiedy w pierwszym momencie zniknęła, to przestraszył się, że na dobre. Poczuł ulgę, widząc ją na chodniku. Co za popieprzone uczucia. W jego popieprzonej głowie. Dotknął policzka, na którym znajdował się wilgotny ślad. Czy to źle, że chciał położyć dłoń na brzuchu kobiety? A potem skierować ją niżej… by tam również napotkać mokrość? Czuł się dziwnie podniecony, widząc postać nieznajomej w białej sukience na tle dogasających płomieni. Nie mógł w tej chwili odjechać… nawet gdyby chciał. Może został rzucony na niego urok. Pytanie brzmiało, czy jego natura była czysto paranormalna, czy może raczej… po prostu oddziaływało na niego tylko i wyłącznie to, co widział. Biały, cienki materiał spływał po jej ciele niczym woda. Prasert zastanowił się, jak łatwo byłoby go zniszczyć. Czy gdyby pociągnąłby raz, szwy pękłyby, odsłaniając zimne, lecz kuszące kształty? Privat podniósł rękę i wymierzył sobie policzek. Mocno. Tak, że aż przechylił się na motorze i musiał wyciągnąć nogę na bruk, aby w porę się podeprzeć. Chciał zobaczyć, co uczyni zjawa. Gdyby zamordowała Sakchaia… może nawet zgodziłby się zostać jej niewolnikiem.

Nang Usadevi stała spokojnie. Samochody podjechały i zatrzymały się przed motorem. Z punktu, w którym pozostawał Prasert, widział wszystko, ale był niewidoczny dla nowoprzybyłych. Jego serce waliło niczym młot pneumatyczny.
Z pierwszego pojazdu wysiadło trzech mężczyzn. Ubrani byli w koszule i spodnie od garnituru. Popatrzyli po motorze, a potem wbili spojrzenia w plecy kobiety. Wyglądało na to, że czegoś tu nie rozumieli, ale pojmowali, że osoba, która stała przed nimi nie była Mali Wattaną.
Kolejnych dwóch wysiadło z drugiego. Prasert mógłby przysiąc, że zobaczył pistolet w dłoni jednego z nich.
- Co jest kurwa? - odezwał się jeden do kobiety. Ta pozostawała nadal w bezruchu. Zapanowało milczenie.
- Ej ty. Nie powinno cię tu być - odezwał się jeszcze jeden.
- Głucha? Czy głupia? - zagadnął ktoś następny. Prasert nie widział dokładnie twarzy mężczyzn, ale widział dość dzięki płomieniom, i reflektorom samochodów, które oświetlały wszystko. Jeden z mężczyzn, ten trzymający broń ruszył w stronę dziewczyny. Złapał ją zdecydowanie za ramię i szarpnął do tyłu, obracając przodem do siebie.
Nastąpił wrzask. Mężczyzna cofnął się i zaczął strzelać. Jednak, do niczego nie trafił, bo duch już zniknął. Prasert wodził wzrokiem po scenie i widział tylko mignięcia w nieludzkim tempie, kiedy biała sukienka pojawiała się to tu to tam w akompaniamencie krzyków strachu, bólu i paniki. Przynajmniej trzy razy dosłyszał dźwięk skręcanego karku. Jeden mężczyzna po prostu eksplodował zalewając białą maskę pojazdu krwią… Pozostał ten uzbrojony. Ręce mu się trzęsły, kiedy mierzył do pustki swoją bronią. Teraz Prasert poznał, że już go kiedyś widział… Był jednym z ludzi, którzy pracowali dla Sakchaia i który czekał na niego na parkingu… Cichy, dziewczęcy śmiech rozniósł się po okolicy.
- Gdzie jesteś pieprzony potworze?! - wydarł się mężczyzna, ale ewidentnie chciał stąd wiać. Nie minęło kilka chwil, jak rzeczywiście zaczął biec wzdłuż drogi. Wtedy jednak duch pojawił się na jej środku, tuż przed nim. Nang Usadevi podniosła rękę i palcem wskazującym pokazała na głowę mężczyzny, a on zatrzymał się… Po czym podniósł broń, przyłożył do skroni i strzelił. Prasert mrugnął na dźwięk wystrzału, a gdy znów się rozejrzał, na ulicy nie było nikogo… Tylko martwe ciała i porzucone pojazdy…

Prasert czuł się zamroczony i zahipnotyzowany spektaklem. Nawet nie przyszło mu do głowy, że powinien odwrócić wzrok, lub krzywić się na umierających ludzi. Bezwiednie wyjął kluczyk ze stacyjki i schował go do kieszeni, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stała Nang Usadevi. Zrobił pierwszy krok w tę stronę, potem następny. Już nawet nie odczuwał strachu. Pozostało jedynie podniecenie. I jego najróżniejsze warianty. Był podekscytowany tym, co zobaczył. Krew gotowała się w jego żyłach. W umyśle wciąż widział twarz zjawy i jej dumną sylwetkę. Grację, z jaką poruszała się. Krągłości jej piersi i bioder… a przede wszystkim moc, jaką posiadała. Privat dosłownie czuł twardość w podbrzuszu. Zrobił drugi krok, a potem jeszcze następny…
- Pokaż mi się - szepnął błagalnie, wychodząc na jezdnię. Chciał zobaczyć ją jeszcze raz, zanim stanie się to niemożliwe. Zanim sen szaleńca dobiegnie końca. Przed tym, jak rozbrzmi ostatnia nuta delirium. - Pokaż… - powtórzył.
Ukląkł przy mężczyźnie, którego rozpoznał. Między innymi on pobił go na tyłach liceum. Spojrzał na jego roztrzaskaną głowę… Rana tkwiła u jej boku, ale twarz była praktycznie nietknięta. Prasert spoglądał na zwłoki, jak gdyby te były dziełem sztuki. Wyciągnął dłoń i dotknął skroni mężczyzny. Spojrzał na krew, która zebrała się na opuszkach palców. Była taka jasna, tętnicza, żywa. Położył palec wskazujący na kąciku lewego oka mężczyzny i przejechał nim aż do lewego kącika jego ust. Następnie ponownie zanurzył palce w kałamarzu i ozdobił twarz zwłok symetrycznie z drugiej strony. Przez kilka sekund patrzył na niego, czując jak głośno serce mu bije. Wciąż czuł podniecenie. Pomalował usta denata szkarłatem. Błyszczały intensywnie, jakby wysmarowane błyszczykiem. Nachylił się i je pocałował. Następnie odsunął się, wstał i odwrócił tyłem do mężczyzny, uśmiechając się szeroko.
Tuż przed nim stała Nang Usadevi. Jej biała sukienka była nieskalana nawet jedną kroplą krwi. Jej oczy tymczasem wyglądały nieco gadzio. Mrugnęła i natychmiast wróciły do normalnego, ciemnego koloru. Przyglądała się Prasertowi w milczeniu. Motyl dumnie spoczywał na wysokości jej obojczyka. Podeszła do niego i przycisnęła do niego swoje ciało. Zmrużyła oczy
- Nie mogę stąd odejść. Jeśli chcesz czegoś jeszcze ode mnie, musisz to do mnie przyprowadzić - powiedziała to takim tonem, jakby wizja kolejnych odwiedzin Privata podniecała ją najbardziej na świecie. Stanęła na palcach i wpiła się w jego usta. Nim jednak zdołał położyć na niej dłonie bardziej pewnie, znów zniknęła.
Prasert zaśmiał się pod nosem. Było pewne określenie na kobiety, które w ten sposób postępowały. Podniecały mężczyznę, a potem znikały.
- Nie możesz odejść… chcę czegoś jeszcze od ciebie… muszę przyprowadzić to do ciebie… - powtarzał szeptem, idąc przed siebie drobnymi kroczkami. Zamyślił się, kierując w stronę motoru. Wysłuchiwał dźwięków syreny policyjnej oraz straży pożarnej. Wokół wciąż było bardzo ciepło. Ruiny ponad trzystuletniej świątyni jarzyły się niczym węgle. Przez myśl przeszło mu, że może powinien zanieść trupy w żar, aby ukryć ślady zbrodni. Potem jednak uznał… że chce, aby zostały odkryte. Aby Sakchai dowiedział się o tym i zaczął bać nowego wroga. Nigdy nie przyjdzie mu do głowy, kto naprawdę zabił jego ludzi.

Czyżby Nang Usadevi chciała, aby przyprowadził jej ciało kobiety, w które mogłaby wstąpić? W końcu to ciała od niej pragnął i wydawało się rozsądne, że potrzebowała jakiegoś, aby opuścić te ruiny. Znowu zakotwiczyć się w czymś. Prasert zastanowił się. Powoli napięcie z niego schodziło i zaczął wracać do rzeczywistości. Mimo to wciąż nie panikował, nie bał się, ani nie płakał. Pomyślał, że na to przyjdzie czas dopiero potem. Wiedział, że nie mógł przyprowadzić tutaj żadnej niewinnej ofiary. Dziewczyny, która cieszyła się życiem i na pewno nie chciała zostać nośnikiem dla mściwego ducha. Z drugiej strony… gdyby Prasert natrafił na kogoś w śpiączce, którego życie tak naprawdę zakończyło się, a jedynie ciało dalej żyło? Takie osoby istniały… choć wcześniej nie interesował się nimi… Usiadł na motorze i zapalił silnik. Nagle zaczął się śmiać, jakby histerycznie. Zaczął tracić energię. Wzbierał w nim kac po tym wszystkim, co miało miejsce. Zwiesił głowę i położył czoło na kierownicy. Dokąd to wszystko zmierzało? Nie miał pojęcia. Najmniejszego.

Dokąd on powinien zmierzać? To akurat wydawało się oczywiste. Mieszkanie Waruna, do którego Suttirat i Wattana powinni już dotrzeć. Położył nogę na pedale gazu i ruszył w stronę celu.
- Tylko nie każ mi długo czekać - usłyszał szept dziewczyny przy uchu, gdy już odjeżdżał, skręcając w boczną uliczkę i oddalając się od świątyni. kiedy spojrzał w bok, nie zobaczył jej, ani nikogo innego. Przejechał niecały kilometr, kiedy dosłyszał syreny pojazdów jadących w przeciwnym do niego kierunku. Zapewne policja i straż, o których wcześniej myślał… Teraz jednak, jego umysł zasnuwała przyjemna, ciepła mgła. Miała ciepły, delikatny uśmiech, długie kruczoczarne włosy, chłodne i pełne usta oraz złote, gadzie ślepia…

Niecałe pół godziny później dotarł pod dom Waruna. Wjechał na parking i zastał na nim motor Suttirata. Najwidoczniej mężczyzna zabrał Wattanę do siebie na górę. Kiedy spojrzał na swój telefon dostrzegł trzynaście nieodebranych połączeń od Suttirata. Zapewne martwił się o niego, że nie widział go jadącego tuż za sobą na drodze…
Prasert zaparkował, po czym ruszył w stronę wind. Czuł, że musi oddzwonić do Waruna, ale w tej akurat chwili nie chciał z nim rozmawiać. Z drugiej strony… kiedy będą w trójkę, to mogą nie mieć okazji do porozmawiania na osobności. A Privat musiał mu opowiedzieć to, co się wydarzyło… być może pomijając niektóre drobne szczegóły. Dotknął przycisku, obok którego wisiała plakietka z numerem piętra Waruna. Następnie zadzwonił do niego i przycisnął telefon do ucha. Obrócił się i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Ujrzał szkarłatny odcień skrzepłej krwi na swoich ustach. Poczuł ochotę na to, by zwrócić obiad. Naprawdę chciało mu się wymiotować, ale najpierw chciał dotrzeć do łazienki. Co w niego wstąpiło w Nonthaburi? Czy zjawa omotała go zaklęciami? A może to coś, co tkwiło w Prasercie, choć nie był tego wcześniej świadomy?
Obserwował swoje odbicie i gdy mrugnął po raz kolejny, w rogu windy dostrzegł stojącą kobietę, którą widział w łazience restauracji swego ojca. Miała podkrążone oczy i patrzyła na niego spode łba. Nic jednak nie mówiła, ani nie poruszała się. Wyglądała jakby bardzo chciała zrobić mu krzywdę, jakby co najmniej zdradził ją, ale nie mogła się poruszyć nawet o milimetr. Kiedy mrugnął jeszcze kilka razy, już jej tam nie było…
- HALO?! - ryknął mu Warun w słuchawce.
- Nie krzycz na mnie - Prasert powiedział słabo. Jego nogi ugięły się. Nawet nie wiedział kiedy zjechał po ścianie windy na podłogę. Usiadł na niej. Pomyślał, że będzie musiał niedługo wstawać, aby wysiąść. Z jednej strony ucieszyło go to, bo nie chciał pozostawać w tym miejscu z tym lustrem. Natomiast z drugiej… Miał ochotę zastygnąć w bezruchu na całą wieczność. - Widziałem dwa duchy. Jednego w Nonthaburi, a drugiego… przed chwilą… w twojej windzie… Nie wychodź po mnie. Nie chcę się znowu o ciebie martwić… - mruknął. Potarł skroń. Czy to możliwe, że oszalał? To było jedyne, dosłownie jedyne wytłumaczenie…
- Co? Duchy? Prasert… Gdzie ty jesteś? Czekaj… W windzie? Wjeżdżasz już na górę? Dobra to poczekam. Tylko musisz mi opowiedzieć wszystko dokładnie w mieszkaniu… - powiedział poważnym tonem, ale już zdecydowanie spokojniej.
- Potrzebujesz czegoś? Na pewno po ciebie nie wyjść? To tylko korytarz Prasert… - dodał, szczerze martwiąc się o przyjaciela.
- Dobrze… na korytarz możesz wyjść. Ale jak zobaczysz mnie i jakiekolwiek lustra, to uciekaj tak daleko, jak to możliwe. Zdaje się, że ja i błyszczące powierzchnie to toksyczne połączenie - Prasert zaśmiał się niepewnie. Trzymał wzrok nisko, bojąc się spojrzeć w górę na lustro, gdzie przed chwilą dostrzegł marę. Czuł się jak kupa gówna. Oraz jedna wielka sprzeczność. Jak to możliwe, że przy jednej zjawie czuł podniecenie, a przy drugiej paniczny strach? Dlaczego reagował w tak różny sposób? Z każdą chwilą coraz bardziej odczuwał pewność, że nie tylko w tym wszystkim on jest pojebany, ale świat wcale nie mniej. Na swój sposób dobrze się dobrali.

Kilka chwil później winda wydała specyficzny dźwięk dotarcia na właściwe piętro. Drzwi stanęły przed Prasertem otworem. Mógł się wydostać z tej metalowej pułapki. Na końcu korytarza już stał Warun i obserwował go, czekając aż Privat opuści windę i dojdzie do otwartych drzwi jego mieszkania. Wyglądał na zaniepokojonego i zamyślonego. Czy martwił się o stan umysłu Praserta, czy może o coś więcej?
Pewnie martwił się o wszystko. Privat był pierwszy, jeśli chodziło o dostarczanie zmartwień bliskim osobom. Od niefortunnego wypadku podczas zawodów Muay Thai, którym zmienił całe życie Sunan, po właśnie ten moment, kiedy Warun znów martwił się, spoglądając na Praserta. Przy Privacie wszyscy martwili się z jakichś powodów. Chyba że byli kompletnie wycofani, lub uciekli od niego w porę.
- Wszystko w porządku? - zapytał Privat. - Jesteście obydwoje cali?
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:09   #25
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Suttirat obserwował go uważnie jeszcze przez chwilę, po czym kiwnął głową potwierdzająco i wpuścił Praserta do mieszkania, samemu zamykając pochód i tuż za sobą drzwi.
- Tak, wszystko w porządku, chociaż, trudno tak w sumie tak nazwać stan rzeczy. Panna Wattana nie jest w najlepszym stanie fizycznym, ani psychicznym. A ty? Co z tobą? - zapytał i mógł usłyszeć w tonie przyjaciela szczere zmartwienie i zatroskanie. Wprowadził go do salonu. Tam Prasert zastał Mali, siedzącą przy stoliku w kuchni, gdzie jeszcze tego samego dnia razem z Warunem jedli świetną zupę. Kobieta cała drżała, trzymając oburącz filiżankę z parującą herbatą. Popijała ją nerwowo. Jej oczy były szeroko otwarte i patrzyła niemal bez mrugania gdzieś w kąt salonu, w stronę półek na których Suttirat trzymał książki i nagrody z mistrzostw. Wyglądała na kompletnie zdruzgotaną, do tego cały czas miała na sobie ten za duży kombinezon motocyklowy. W kącikach jej oczu co rusz zbierały się łzy, a gdy tylko próbowały ściekać po jej twarzy, za drogę wybierały właśnie te wyryte nożem szlaki. Ktoś najwyraźniej zrobił te ślady w ten sposób zupełnie celowo, by każda słona łza Wattany zadawała jej dodatkowy ból.
- Warun, masz apteczkę? Musimy opatrzyć jej te rany na twarzy - dodał. - Są świeże? - tym razem zwrócił się do Wattany. - Kiedy ci je zrobili? Z jakiego powodu? - rzucał pytaniami. Wiedział, że porusza delikatne kwestie, ale… naprawdę nie miał siły w bawienie się w podchody. Interesowały go pewne pytania i chciał poznać na nie odpowiedź. Czuł się zmęczony. Również fizycznie, ale głównie psychicznie. A to wyzwalało w nim bezpośredniość.
Suttirat wskazał na kanapę w salonie, gdzie już znajdowała się podręczna apteczka. Najwyraźniej z jakiegoś powodu jeszcze nie zabrał się za pomoc Wattanie. Ta tymczasem powoli oderwała wzrok od pustki i skupiła go na Prasercie. Nic jednak nadal nie mówiła. Przyglądała mu się jedynie bardzo uważnie.
Ruszył w stronę lodówki i otworzył ją. Chciał znaleźć piwo. Albo jakikolwiek inny alkohol. Najlepiej z kostkami lodu, które ostudziłyby chaos w jego głowie. Zaśmiał się pod nosem. Gdyby to było takie proste, to przeprowadziłby się na Antarktydę. Tyle że na niej wcale nie tkwiły odpowiedzi na te wszystkie dziwne, paranormalne rzeczy, które miały miejsce ostatnimi czasy. Spojrzał na Waruna i starał się przekazać mu spojrzeniem, że porozmawiają na osobności za chwilę i wtedy odpowie na jego pytanie. Niestety nie pogadali przez telefon. Droga do mieszkania Suttirata była zbyt krótka i zbyt pełna niespodzianek.
W lodówce znajdowała się jeszcze whiskey, której wczoraj nie ruszyli, mógł ją sobie zrobić z lodem, jeśli miał na to ochotę.
Mali siedziała chwilę w bezruchu, obserwując go nadal, po czym spuściła wzrok na podłogę i odstawiła filiżankę na stół
- Dzisiaj… Zrobił mi to dzisiaj… Wcześniej… Wcześniej tylko trzymał mnie w zamknięciu i kazał pil… pilnować - zadrżała cała, kiedy to mówiła. Coś musiało jej się przypomnieć, cokolwiek się wydarzyło, nie było to jedynie ‘pilnowaniem’.
Prasert spojrzał na nią ze smutkiem i współczuciem. Mimo wszystko dopiero co widział mężczyzn, których roztrzaskał głodny zemsty duch pięknej kobiety, dlatego słowa Wattany nie oddziaływały na niego aż tak mocno. Po całym dniu wybitnie intensywnych wrażeń odczuwał lekką znieczulicę.
- A dziś przyszedł i… i kazał… a potem… Zrobił mi to… i chciał mnie zabić. Bo jeśli on mnie nie może mieć, to nikt nie może - załkała zasłaniając twarz dłońmi. Skuliła się cała w sobie. Była teraz krucha niczym chińska porcelana… Warun wyglądał, jakby sam potrzebował teraz drinka…
- Zrobię nam wszystkim drinka - Prasert zaproponował radośnie.
Wyciągnął trzy szklanki, odkręcił korek i nalał do każdej po równo dwa centymetry złotego płynu. Znalazł świeżą, nie napoczętą pepsi i dodał ją do alkoholu. Następnie otworzył zamrażarkę i wyciągnął po dwie kostki lodu na głowę. Wyprostował się, aż poczuł strzyknięcie w kręgosłupie. Następnie wyjął drewnianą deskę i pokroił na niej sześć plasterków cytryny.
- To dla ciebie - rzekł, podając pierwszą szklankę Warunowi. - Przesuń się na kanapę w salonie, będzie ci tam wygodniej. I zostaw tę żałosną herbatę, tutaj masz pierwszą pozycję z listy leków - przekazał whiskey Mali. Chwycił trzecią i sam ruszył z nią w stronę dużego pokoju. Nie był w stanie przeprowadzić tej rozmowy na trzeźwo. Ani on, ani Warun, a na pewno nie Mali.
Wattana przyjęła alkohol od Praserta, po czym popatrzyła na pływające w drinku kostki lodu.
- Dziękuję… - powiedziała spokojnym tonem. Powoli podniosła się, przemieszczając cały ciężar swojego ciała na prawą nogę i powoli dokuśtykała do kanapy w salonie, siadając na niej ostrożnie. Wyglądała jakby przeżyła piekło i najchętniej z niego nie wracała. Nie było najgorszym to, co przeżyła, tylko fakt że od tej pory każdy następny dzień będzie musiała mierzyć się z pamięcią o tym co jej uczyniono.
Suttirat usiadł obok, po prawej stronie od Wattany. Przesunął nieco apteczkę, po czym zmienił zdanie i położył ją na stoliku.
- Spróbujemy opatrzyć ci tę nogę, nim pojedziemy do szpitala… - zasugerował uprzejmie, na co Mali kiwnęła niepewnie głową. Obracała szklankę z whiskey w dłoniach. Obserwowała swoje odbicie w powierzchni alkoholu. Nie była zbyt rozmowna.
Jeszcze za mało wypiła.
- Nie wiem, czy powinniśmy jechać do szpitala tak po prostu… - zaczął Prasert. - To będzie się łączyło z koniecznością złożenia zeznać na policję. Jesteś na to gotowa, Mali? Walczyć z imperium Benlengów? - spojrzał na jej twarz. Usiadł na stole na przeciwko Wattany i Suttirata. Nie obejrzą sobie telewizji, będą musieli patrzeć na niego. Następnie otworzył apteczkę i wyjął gaziki. Nasączył jeden z nich wodą utlenioną i zbliżył się do twarzy kobiety, aby przetrzeć rany.
- Będzie szczypało - ostrzegł.
Mali popatrzyła na niego uważnie
- Nie chcę… Nic nie chcę… - powiedziała smutno w temacie starcia z Benlengami. Wyraźnie bała się teraz wszystkiego. Nie miała nawet dokąd iść, bo jej mieszkanie zostało spalone… Zerknęła na jego dłoń z gazą zamoczoną w wodzie utlenionej. Wzdrygnęła się, kiedy przysuwał dłoń do jej twarzy i przymrużyła oko po stronie od której zaczął i skrzywiła się lekko z bólu. Szczypało, bo już po chwili w ranie pojawiła się specyficzna biała piana, typowa dla wody utlenionej. Mali cała napięła się i obserwowała twarz Praserta. Jej oczy zaszkliły się z bólu, ale nic nie mówiła, czekając aż mężczyzna skończy. Warun w międzyczasie powoli opróżniał swoją szklankę z alkoholem. Wyglądał, jakby był bardzo zmęczony.

Tymczasem Privat poczuł, że jego telefon zawibrował i po pokoju rozniósł się sygnał dzwonka. Ktoś dzwonił.
- Mam nadzieję, że to ktoś z dobrymi wiadomościami - zażartował. Wyjął telefon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz.
Połączenie pochodziło od nieznanego numeru… Trwało trzy sygnały, po czym… Zakończyło się. Już po chwili dostał wiadomość o nagranej wiadomości głosowej…
Prasert skrzywił się. Nie podobało mu się to. Z drugiej strony… może to lepiej, że nie przeczytał nazwiska kogokolwiek bliskiego? Jakby do niego dzwonił, to potencjalnie dlatego, bo działa mu się krzywda. Natomiast nieznany numer… Privat mógł się łudzić, że to operator sieci telefonicznej chciał powiadomić go o nowej ofercie. Czy coś w tym stylu. Upewnił się, że nie ma włączonego trybu głośnomówiącego i przystawił urządzenie do ucha. Chciał sam zadecydować, czy Mali i Warun poznają treść wiadomości. Na krótki moment jego serce zabiło, gdy przyszło mu do głowy, że to może duch chce skontaktować się z nim. Czy mógłby wysadzić mu mózg drogą telefoniczną? Na tym świecie nic nie było niemożliwe…
W słuchawce przez kilka sekund panowała cisza, po czym… Przemówił do niego Warun Suttirat
- Suan Ambhorn… Dzisiaj. Druga dwadzieścia osiem - powiedział, po czym nagranie zakończyło się, informując o godzinie i o numerze z którego zostało nadane…
Telefon wypadł z palców Praserta prosto na podłogę. Mężczyzna spojrzał na Waruna z mieszanką najróżniejszych emocji na twarzy. Podejrzliwość, niedowierzanie, zaskoczenie…
- Cholera… - mruknął pod nosem. - Ja… ty… nie… - westchnął, kręcąc głową. Porozumiewał się jak osoba upośledzona umysłowo, ale tak właśnie się czuł.
- Myślę… że chyba czas najwyższy… żebym zobaczył się ze specjalistą - mruknął cicho. Potrzebował pomocy psychiatry. Chyba że…
Wypuścił zakrwawiony gazik i podniósł telefon. Spróbował odsłuchać wiadomości jeszcze raz, tyle że w ten sposób, aby zgromadzona przed nim publiczność usłyszała wypowiedziane słowa. Poprzednia informacja od Mali… jeżeli ona również znajdował się w pamięci sekretarki, to tylko lepiej… W końcu nie można grupowo zwariować, prawda? Jeśli Warun i Mali również usłyszą swój głos, to może jeszcze była dla niego jakaś nadzieja…
Niestety, nie było tam już wiadomości od Mali. Nie przypominał sobie, żeby ją wykasował, ale był przecież przekonany o tym, że odsłuchał ją razem z Warunem i mężczyzna też ją słyszał…
Kiedy puścił wiadomość na głośniku, oczy Suttirata otworzyły się szeroko. Patrzył na telefon, jakby ten był nawiedzony. Mali przyglądała się urządzeniu i zmarszczyła brwi, zaskoczona. Zerknęła na Waruna, szukając wyjaśnień, ale przecież wiedziała, że to nie możliwe, Suttirat nie wychodził z pokoju, gdy telefon dzwonił
- Co jest kurwa…? - zapytał Warun, tak napiętym głosem, że gdyby ten był nożem, możnaby się było skaleczyć. Wypił błyskawicznie swoją whiskey
- To tak jak z tą wiadomością od Wattany. Masz ją? - zapytał i spojrzał na Mali. Kobieta pokręciła głową
- Byłam w zamknięciu, nie mogłam zadzwonić do nikogo - powiedziała poważnym tonem.
- Nie mam tamtej wiadomości. Może to dlatego, bo przeterminowała się. Minęła wspomniana godzina - odpowiedział Prasert, kręcąc głową.
Podniósł gazik, aby czymś zająć ręce. Równie dobrze mógł wykorzystać je do czegoś przydatnego i kontynuować zaopatrywanie ran kobiety. Spojrzał na głębokość cięć. Czy były konieczne szwy? Rany wyglądały na niezbyt głębokie, zapewne nie wymagały szwów, ale blizny pozostaną na pewno...
- Kiedy odjechaliście, pojawiła się przede mną piękna kobieta odziana jedynie w białą sukienkę. Poprosiła, abym zapiął na jej szyi niebieski wisiorek… ten, który kupiłem dla ducha Wat Prasat - mężczyzna porozumiewawczo spojrzał na Suttirata. Powinien już wiedzieć, w jakim kierunku zmierza ta opowieść. - Potem przyjechali zbiry Sakchaia. Jednego rozpoznałem z czasów liceum, kiedy Benleng zorganizował na mnie zasadzkę na parkingu szkolnym. Piękna kobieta ich wszystkich zabiła w sposób bardzo nadnaturalny. Następnie powiedziała mi, że jest tam uwięziona i że muszę… a zresztą, to nie ma teraz znaczenia.
Suttirat nie wyglądał na zadowolonego, że Prasert przerwał ten temat, ale nie naciskał. Był już i tak wystarczająco zdenerwowany.
Zmienił wacik i zajął się nacięciem po drugiej stronie twarzy kobiety. Mali syknęła znowu, po czym zasznurowała usta i przymrużyła drugie oko.

- Potem pojechałem prosto tutaj. Ale w windzie ujrzałem tego samego ducha, który przeraził mnie w łazience w restauracji mojego ojca - zerknął na Waruna. - A teraz to. Myślę, że możemy założyć, że świat paranormalny naprawdę istnieje - podsumował uroczyście. Następnie skrzywił się i przeklął.
Warun odstawił szklankę na stolik
- Nie wierzę w to do cholery. Takie rzeczy się kurwa nie dzieją, chyba że na filmach. To jakieś pieprzone szaleństwo… - wstał, najwyraźniej nie mogąc już usiedzieć i zaczął krążyć po przestrzeni między salonem i kuchnią, jak wściekła osa. Mali nic nie mówiła, czekała, aż Prasert skończy opatrywać jej drugi policzek, po czym złapała go za dłoń
- Ale co to znaczy? Co teraz zrobimy? On na pewno znowu mnie znajdzie… Nie mogę tu zostać nie wiadomo ile… Jeśli jednak wyjdę, on… On mnie na pewno zabije… - powiedziała cicho.
- No to musimy pozbyć się go pierwsi… - rzucił Warun.
Prasert roześmiał się głośno i podniósł do góry ręce, uspokajając Suttirata.
- Hej, terminatorze, spokojnie - rzekł. - Nikogo nie będziemy zabijać. Już prędzej nas zabiją. Mam znacznie prostsze rozwiązanie. Okażesz się bardzo dobrym człowiekiem i pozwolisz Mali zamieszkać z tobą na jakiś czas. Praktycznie nic was nie łączy, dlatego Benleng nie będzie szukał jej u ciebie. Nie widziano cię w Nonthaburi, prawda? Mnie zresztą też nie. Dlaczego mielibyśmy przyjść temu skurwysynowi do głowy? Nie ma takiej opcji.
Suttirat zastanawiał się. Zatrzymał się i oparł dłonie o wezgłowie kanapy
- Myślisz? No dobra. Załóżmy, że się nie dowie i na to nie wpadnie, tylko czy pannie Wattanie będzie to pasować?
- Mów mi Mali… Nie chcę sprawiać problemów… Nie mogę przecież zostać tu nie wiadomo jak długo Prasercie - powiedziała lekko drżącym głosem.
- Na razie “nie wiadomo” to bardzo dobre określenie, które odnosi się prawie do wszystkiego. Póki go nie zmienimy, zostaniesz ukryta. Chyba że chcesz kolejnych blizn na twarzy? - zapytał i zastanowił się przez moment. - Sakchai może pragnąć dać ci kolejne, kiedy wpadnie na pomysł, że może wciąż jesteś zbyt ładna. Będziesz spała na kanapie, a Warun osobno w sypialni. Albo odwrotnie, jak już ustalicie między sobą.
Mali skrzywiła się i wzdrygnęła cała na wspomnienie o bliznach i Sakchaiu. Już nie chciała kontynuować tego tematu.

Nie chciał, aby pomyślała, że kryją się jakieś niemoralne rzeczy za tym pomieszkiwaniem. Zerknął na Waruna, po czym znów spojrzał na Mali i utonął w rozmyśleniach. Po chwili przyszło mu do głowy, że tak właściwie był jeden drobny, mikroskopijny ślad. Sam go stworzył, dzwoniąc do dawnych znajomych z liceum. Ktoś mógł przekazać Sakchaiowi, że interesował się Mali. Tyle że to jeszcze nie znaczyło, że pojawił się w dobrym miejscu i czasie. Przecież Wattana nie mogła go poinformować o niczym. Nie tylko sama nie wiedziała, którą trasą będzie jechała, to jeszcze nie miała dostępu do telefonu. O ile Privat nie miał paranormalnego informatora - a miał, o czym Sakchai nie mógł wiedzieć - to nie było szans na tak wielki zbieg okoliczności.

- Zaprosiłbym cię do siebie, ale sam nie posiadam żadnego mieszkania. Nie chciałbym, aby moi rodzice o tobie wiedzieli.
“Chociaż miło byłoby wywieźć cię na zadupie do dworku Sunan. Może rzeczywiście jest to dobry pomysł?”, zastanowił się.
Warun mruknął
- Poza tym, mieliśmy w piątek wpaść do Sunan? - zauważył wymijająco, nawet nie mając świadomości, że zaczął temat, o którym Privat właśnie myślał. Mali przesuwała wzrokiem od Praserta, do Waruna
- I chyba dalej mamy to w planach - Prasert skinął mu głową.
- Naprawdę nie chcę sprawiać kłopotów… Dziękuję, że mi pomogliście… Wydaje mi się, że uratowaliście mi dziś życie - Mali powiedziała spokojniejszym tonem, nawet udało jej się nieco uśmiechnąć. Za moment zamilkła i zaczęła opróżniać szklankę z whiskey.
Prasert już miał wypytać ją o dokładną opowieść wszystkiego, co jej się przytrafiło, nie bacząc na to, czy miała na to ochotę, czy nie. Ale wtedy wtrącił się przyjaciel.
- Dobra… To teraz inna sprawa… Załóżmy, że ten telefon, z tą wiadomością jest taki jak ten od Wattany… Mali. Co ja do cholery niby będę robił w Suan Ambhorn o prawie wpół do trzeciej? - zapytał Suttirat.
- Mam ochotę związać cię linami i przykuć do… - Prasert zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. - Może do tej właśnie kanapy. Patrząc na przypadek Mali… co prawda uratowaliśmy jej życie, pojawiając się w danym miejscu i czasie, ale gdyby jej tam w ogóle nie było, to jej życie wcale nie byłoby zagrożone. Nie chciałbym, abyś pałętał się po parkach w środku nocy - mruknął.
Suttirat popatrzył na Privata nieco dziwnie, kiedy ten wspomniał o wiązaniu i skuwaniu, jednak nie skomentował.
- Dobra, załóżmy, że wiem, że miałbym być gdzieś tam. Po prostu, tak jak mówisz, nie ruszę się z domu.
Następnie Prasert spojrzał na Wattanę. Z tego wszystkiego zapomniał ustosunkować się do jej podziękowań, co mogło wypaść nieco grubiańsko.
- Cieszę się, że żyjesz - mruknął. - Twoja przyjaciółka martwi się o ciebie. Myśli, że zginęłaś w pożarze. Tak właściwie… mogłabyś opowiedzieć, co dokładnie wydarzyło się od samego początku? - zapytał. - Jeżeli miałaś siłę, aby to przeżyć, to znajdziesz też jej trochę, aby o tym mówić - rzekł, po czym wstał i ruszył w stronę kuchni z pustymi szklankami, aby zrobić następną kolejkę drinków.
Mali milczała
- No tak… Lawan mogła się martwić… Ale nie mówiłeś jej nic o tym… O tym wszystkim? Znaczy gdzie mnie szukać? Cholera, boję się, że mogła się w coś wpakować… - powiedziała teraz zaniepokojona Wattana.
- Nie, nic nie wie. Tylko powiedziałem coś w stylu, że śniło mi się, że wszystko z tobą w porządku, bo nie chciałem, żeby bardzo martwiła się o ciebie. Ale oprócz tego nie powiedziałem jej nic konkretnego. Ma małe dziecko, nie chciałem jej w to mieszać.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:10   #26
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kiedy Prasert ponownie poprosił o opowieść, zamilkła
- Nie chcę… O tym… Po prostu nie zgodziłam się zostać jego żoną… On jest… On jest chory. Chory. Spalił moje mieszkanie. Przetrzymywał mnie. Kazał robić mi straszne rzeczy. Nie chcę o tym pamiętać… Widzisz jak wyglądam? Nie chcę… Pamiętać - głos jej drżał z każdym kolejnym słowem. Aż Suttirat się ogarnął i oparł jej rękę na ramieniu. Kobieta wzdrygnęła się, ale zaraz westchnęła i uspokoiła nieco. Warun w międzyczasie przejął zadanie Praserta i teraz zajął jej łydką. Privat już nawet o niej zapomniał. Do tej pory kostka lewej nogi Mali spuchła i lekko zsiniała, wyglądało na to, że albo ją zwichnęła, albo skręciła i dopiero nazajutrz będzie wiadomo czy wszystko z nią w porządku. Kobieta jednak już była w stanie sama się poruszać, więc może nie było aż tak źle… Zasyczała z bólu na kolejny atak wody utlenionej, teraz na otarciu.
- Jutro kupię ci jakieś normalne ubrania, nie będziesz chodziła w kombinezonie do jazdy, który jest w takim stanie - powiedział poważnym tonem Suttirat
- Mam pieniądze… - powiedziała Wattana, jakby bała się, że jeszcze będzie wisiała Warunowi na portfelu
- Przy sobie? Masz gdzieś portfel w kieszeni? Zgaduję, że ten Benleng raczej nie dał ci całej twojej dokumentacji, żebyś razem z nią wpadła w płomienie, aby było łatwiej koronerowi cię zidentyfikować - rzucił i Mali zamilkła.
- Tak myślałem. Oddasz mi, jak już cała ta sprawa się uspokoi i będziesz mogła wrócić do swojego normalnego życia - powiedział.
- Nie będę mogła wrócić, póki Sakchai będzie w Bangkoku… - powiedziała przygnębionym tonem. Warun nic nie powiedział. To był duży problem i najwyraźniej szukał opcji jak go rozwiązać.
- A twoi rodzice, Mali? - Prasert wtrącił się. - Mogliby ci jakoś pomóc? Chociażby finansowo? Najlepiej byłoby, gdyby mieszkali gdzieś daleko, poza Bangkokiem. Wpływy Sakchaia są duże, ale nie przesadzajmy. Nie sądzę, że wysyłałby zabójców na drugi koniec Tajlandii… - mruknął, po czym zastygł w niepewności. Wcale nie był tego aż taki pewny. - Przepraszam, że pytam cię o to… ale jeżeli zgwałcił cię… to może lekarz byłby w stanie pobrać jego materiał genetyczny? Potrzebujesz dowodów. Jak najwięcej dowodów. On może być bogaty, ale ty jesteś jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w kraju. Jak pojawisz się na antenie i opowiesz wszystko, co ci się przytrafiło, być może nawet lud urządzi mu samosąd? Jednak nie liczyłbym na to, dlatego potrzebujemy jakichś konkretnych rzeczy… czegoś, co będzie mogło poświadczyć twoje słowa… Widzisz, nawet on nie będzie w stanie skorumpować sądu, jeśli cały naród będzie przyglądał się sprawie. Możesz go zniszczyć, Mali. Przecież wiesz.
Kobieta popatrzyła na Praserta z niepewnością i lekkim niedowierzaniem. Wyczuwała w jego głosie to, jaki stosunek tak naprawde miał do niej Privat...

Warun współczuł Wattanie, jednak Prasert nie potrafił kompletnie wczuć się w jej udrękę. Pamiętał, jaka pewna siebie była, kiedy stała w jego własnej kuchni i mówiła takie rzeczy, po których później miał raka. Mali nie była święta i nie zasługiwała na to, co jej się przydarzyło, jednak Prasert po prostu nie potrafił myśleć o niej jak o ofiarze. Dać w jej piękne dłonie odpowiednie instrumenty i sama stałaby się katem. Może był nawet nieco zbyt ostry w stosunku do niej… Jednak miał na karku dwie, albo trzy zjawy i jeszcze przeklęty telefon. Trochę czuł się w potrzasku. Sakchai był przerażający, ale przynajmniej pochodził z tego świata…
Wattana milczała przez chwilę
- Dam sobie radę. Potrzebuję tylko odsapnąć chwilę - powiedziała sztywno i zmęczonym tonem.
- Przepraszam, ale… Jestem bardzo zmęczona… Czy mogłabym się położyć? - zapytała, spoglądając na Waruna. Mężczyzna skończył właśnie naklejać opatrunek na jej nogę i kiwnął głową
- Jasne… Hm… To położę cię w moim pokoju - zaproponował. Podniósł się i ruszył do swojej sypialni. Zgarnął stamtąd poduszkę i koc, po czym przyniósł do salonu, gdzie rzucił je na jedną z puf.
- Możesz z szafy wziąć sobie coś wygodniejszego do spania - zaproponował
- Drzwi sypialni zamykają się na zamek, więc jakbyś się obawiała, to możesz się po prostu tam zamknąć - powiedział spokojnym tonem. Mali podniosła się z kanapy, podpierając o podłokietnik.
- Dobranoc Prasercie - powiedziała spokojnym tonem i opuściła pomieszczenie. Wyglądało na to, że była bardzo zmęczona… A może postawa Privata tak ją dotknęła? Mali nie była głupia…
Drzwi sypialni zamknęły się, a obaj mężczyźni zostali sami w salonie. Warun podrapał się po karku.
- Ja pierdolę… - skwitował cały ten wieczór. Sięgnął po drugiego drinka, którego zdążył zrobić Prasert i napił się.
- W życiu bym nie uwierzył w to bagno, jakby mi je ktoś opowiedział… - dodał robiąc krótką przerwę między łykami.
- Co robimy Prasert? - zapytał po chwili i spojrzał na przyjaciela.
- Daj mi godzinę lub dwie i odpowiem ci na to pytanie. Ale na razie nie chcę myśleć. Chcę tylko pić - mruknął, wychylają połowę drugiej szklanki drinka praktycznie duszkiem. Następnie spojrzał na drzwi do sypialni. - Co ją tak zraniło? - zapytał. - Ona nie poszła spać, tylko uciekła ode mnie - mruknął. - Nie mam szczęścia do kobiet. Inna sprawa, że wcale nie zamierzałem jej się teraz przypodobać. Dawałem konstruktywne rady… ale może zbyt wcześnie? - zapytał. Nagle zgiął się w pół, jak gdyby głowa go rozbolała i wpatrzył się w podłogę. Miał ochotę rozpłakać się i znów poczuł chęć wymiotowania. Miał ochotę powiedzieć Warunowi coś niemiłego i zranić go tylko dlatego, bo sam czuł się jak kupa gówna. To może świadczyło o tym, jak świetnym był człowiekiem. Przymknął oczy i przystawił rękę do skroni, aby ją pomasować. Przed jego oczami mignęła scena, jak Nang Usadevi zniszczyła głowę oprycha w tym właśnie miejscu, którego mężczyzna teraz dotykał. W tamtej chwili uważał to za część przepięknego spektaklu i chciał wziąć nim udział. Natomiast teraz… miał ochotę po prostu zginąć.
Warun mruknął
- Myślę, że powinieneś odpocząć Prasert. To był naprawdę posrany dzień, a jutro masz robotę, nie? - zauważył. To przypomniało Privatowi, że rzeczywiście. Oficjalnie o godzinie szóstej rano powinien stawić się w Pałacu. Wraz z mundurem i bronią… Ile mu zostało godzin snu? Sześć? Która była w ogóle godzina? Kiedy zerknął na zegarek, dochodziła dwudziesta trzecia… Rzeczywiście, nie zostało mu wiele czasu na odpoczynek, o ile w ogóle zamierzał pojawić się jutro w robocie… Suttirat wstał i podszedł do komody. Wyciągnął z niej paczkę papierosów, ruszył do kuchni i otworzył okno, po czym odpalił jednego. Prasert nigdy nie widział go palącego, choć parę razy, dawno temu czuł od niego tytoń… W tym czasie, kiedy Suttirat był w ciężkim stanie po stracie rodziny. Najwyraźniej to była ‘awaryjna paczka’ na wszelki wypadek, porzucona na rzecz utrzymania sportowej kondycji, a do której wracał tak jak teraz, w przypadku, kiedy potrzeba było ‘zbić szybko’ na ratunek.
Privat położył się w tym czasie na kanapie i spoglądał na plecy Suttirata. Z jakiegoś powodu sprawiało mu przyjemność, oglądanie go w chmurze tytoniowego dymu. Nie wiedział czemu i nie miało to sensu, nie miał też najmniejszych zamiarów rozmyślać na ten temat. Położył głowę na oparciu i mocniej chwycił szkło, w którym znajdował się ciemny, słodki, mocny płyn. Wziął kolejny łyk.
- Nie wiem, czy pójdę jutro do pracy - mruknął trochę do siebie, a trochę do Waruna. - Nie jestem w stanie… chyba… udawać, że wszystko jest w normie.
Z drugiej strony, może właśnie powinien? Uznał, że nastawi budzik i zdecyduje rano. Może po kilku godzinach snu poczuje się rzeczywiście lepiej. Miał na to nadzieję, bo nie chciał do końca życia czuć się tak kiepsko, jak teraz. Nawet nie wiedział, jak długo będzie trwało.
- Boję się zostawić was samych - rzekł po minucie milczenia. - Boję się też pozostać sam.
Musiał też znaleźć się w parku o tej drugiej w nocy. Tylko nie mógł informować o tym Suttirata, inaczej ten poleci za nim, a właśnie tego Prasert chciał uniknąć najbardziej.
Warun palił i przez otwartą szybę zerknął w stronę kanapy, na której ułożył się Prasert
- Dobra… To najwyżej ty się prześpij, a ja będę siedział - stwierdził. Suttirat nie miał planów na następny dzień, poza zapewne popołudniowym treningiem. Mógł sobie pozwolić na zarwanie nocy. To jednak znaczyło, że plan Privata, zakładający udanie się do parku, spali na panewce, skoro jego przyjaciel zamierzał nie spać całą noc.
- Nie, muszę wrócić do siebie - mruknął. - Już wczoraj u ciebie spałem i nie chcę, abyś zarywał nocy. Pewnie jutro też będę cię potrzebował - uśmiechnął niepewnie i z pewnym wstydem. - Wiesz co? Może to ta whiskey… ale na serio mam ochotę przywiązać cię, abyś nie ruszył w nocy do parku. Może nawiedzi cię duch i zaczniesz lunatykować w tamtą stronę? Ja nie mogę stać przy tobie przez najbliższych kilka godzin, muszę zdrzemnąć się choć na chwilę. Z drugiej strony nie zasnę, jeśli będę martwił się, co się dzieje z tobą. Gdyby to był jakiś anonim, to mógłbym to jeszcze zignorować… Ale paranormalna wiadomość wysłana przez ciebie? To nie przelewki… - mruknął i rozejrzał się… w poszukiwaniu sznurów? Z powodu alkoholu i zmęczenia przestawał myśleć logicznie.
- Sorry Prasert, kajdanki zostały w sypialni - rzucił w lekkim rozbawieniu Warun i pokręcił głową.
Privat już prawie szykował się w tamtą stronę, kiedy przyszło mu do głowy, że to jednak tylko żart. Prawda? Któż to wiedział? Po Suttiracie mógł się po dziś spodziewać wszystkiego… Ale i tak nie dostałby się do sypialni, skoro Mali się w niej zamknęła… Z drugiej strony nie wahałby się ani przez moment, aby ją obudzić i poprosić o otworzenie drzwi. Zdrowie Waruna było ważniejsze od jakości jej drzemki.
- Nigdzie się stąd nie ruszę. Obiecuję. A jak nie będę spał to nie będę lunatykować. Najwyżej się zamienimy i o piątej jak ty pójdziesz do roboty, albo nie… To ja się zdrzemnę, a ty będziesz siedział. Zrobimy takie wiesz. Warty. Może być? - zaproponował mu.
Kiedy Warun tak spontanicznie wypowiedział ranną godzinę, Prasertowi zebrało się na mdłości. Nie było szans, żeby wstał o tej godzinie… Dlaczego miał się torturować? Przecież mógł wziąć jeden dzień wolny… pałac nie runie tylko dlatego, bo nie podpierał jego ścian przez jeden dzień. Tyle że… nie chciał, aby odkryto brak broni. Z drugiej strony… czy naprawdę mógł się z nią już rozstawać? Tym razem wrogów pokonała Nang Usadevi. Kto to zrobi następnym razem?
- Pieprzę to - mruknął. - Nigdzie rano nie idę. Zostaję u ciebie. Słuchaj, nie da się rozłożyć tej kanapy? Może obydwoje moglibyśmy się na niej zmieścić? To znaczy, jeśli obiecasz, że nie przyciśniesz mnie w nocy do materaca. Mam PTSD po tej akcji pod prysznicem - mruknął, uśmiechając się nieznacznie pod nosem.
Warun zakrztusił się papierosem. Następnie zaczął śmiać
- Tak, da się ją rozłożyć. I nie mam zamiaru do niczego cię przyciskać Prasert… - powiedział, po czym zgasił niedopałek na zewnętrznej części parapetu i zabrał pet do środka, wyrzucając do kosza. Ruszył w stronę kanapy i nawet nie każąc Privatowi z niej schodzić, przesunął stół, a po chwili wysunął dolną część z kanapy. Poduszki na których leżał Prasert zapadły się nieco niżej i w ten sposób kanapa stała się całkiem sporym łóżkiem. Rzucił jedną poduszkę na Privata, a drugą na drugą połowę
- Tylko jest jeden koc - zauważył.
- W nocy jest mi zazwyczaj bardzo ciepło, więc nie jest to żadnym problemem. Możesz się nim owinąć, mi wystarczy poduszka. Śpię też bez koszulki… Może obudzę się wcześniej niż Mali, bo wolałbym, aby nie widziała mnie spontanicznie półnagiego - mruknął. - Masz jakiś zapasowy dół od piżam? - zapytał.
- Mhmm… W sypialni… - rzucił rozbawionym tonem. Ściągnął koszulkę i spodnie, po czym padł na łóżko i owinął się kocem. Następnie przechylił się do stolika i dopił whiskey ze swojej szklanki.
- Dobranoc - powiedział spokojnym tonem i odstawił puste szkło na stół. Położył się na boku i zasnął.
Prasert obserwował go przez kilka sekund, dopijając drinka. Następnie chwycił mocniej komórkę i spojrzał na godzinę. Nie chciał opuszczać tej kanapy. Było mu na niej dobrze. Z drugiej strony… czy naprawdę mógł tak po prostu zignorować wiadomość? Obawiał się, że może to mieć jakieś niezrozumiałe w tym momencie, złe konsekwencje. Z drugiej strony… a co jeśli dojdzie do czegoś złego właśnie dlatego, bo poszedł do tego parku nocą? Odpalił aplikację mapy. Znajdował się w mieszkaniu Waruna przy ulicy Phetchaburi, natomiast miał dotrzeć do parku Suan Ambhorn. To był dystans około sześciu kilometrów, więc musiałby zamówić taksówkę, jeśli nie wytrzeźwieje do tego momentu. Zerknął na Suttirata, czy ten spał spokojnie. A potem jeszcze raz sprawdził godzinę.
Czas płynął powoli, przekroczył już dwudziestą trzecią, ale nadal było dość wcześnie… Albo dość późno, zwykle o tej godzinie już spał, kiedy następnego dnia miał wartę od rana… Przyglądał się ekranowi telefonu, w którym odbiło się okno. Wdzierało się przez nie światło latarni ulicznej. Kiedy Prasert po raz kolejny wyłączył wyświetlacz w jego czarnej powierzchni dostrzegł jakiś ruch w rogu pomieszczenia.
Czy to była Mali? Wyszła z sypialni? Privat obrócił się w stronę, którą dostrzegł w odbiciu komórki. Jednocześnie zastanawiał się na temat planu na najbliższe godziny i co powinien uczynić. Za trzy miał stawić się na miejscu. Bardzo chciało mu się spać, ale nie chciał przespać drugiej w nocy. Tyle że nie mógł nastawić budzika, bo obudziłby się nie tylko on, ale również Warun. A to znaczyło, że musiał siedzieć i jakoś wytrzymać przez ten czas. Może znajdzie jakąś ciekawą książkę? Pewnie Suttirat miałby coś takiego… Pytanie brzmiało, czy Prasert byłby w stanie skoncentrować się na tekście. Zwłaszcza że nigdy nie był fanem czytania i zazwyczaj nie spędzał wolnego czasu, śledząc losy bohaterów z kart powieści.
Kiedy zerknął w kąt pomieszczenia, nic ani nikogo tam nie zobaczył. Gdy jednak podniósł telefon i spojrzał przez odbicie w jego ekranie, dostrzegł ją. Tę samą kobietę, która nawiedziła go we śnie, w łazience i w windzie. Stała tam i obserwowała jego i Suttirata. Nie uśmiechała się. Patrzyła jedynie. Kiedy zauważyła, że Prasert ją obserwuje złożyła dłonie w kołyskę i zaczęła bujać, jakby nosiła na nich dziecko… Kiedy Prasert mrugnął, zniknęła. Prześledzenie całego pokoju w odbiciu nic nie dało. Nie było jej tu. To jednak nie pomagało, zrozumiał bowiem, że nie było żadnej zasady gdzie duch mógł wejść, a gdzie nie i że w jakiś sposób śledziła jego… Czemu wcześniej nigdy jej nie widział? Jego serce tłukło się po klatce piersiowej. Zerknął w stronę szafki, gdzie Suttirat miał poustawiane książki. Miał ich całkiem sporo i naprawdę różnych, od jakichś naukowych, po zwykłe thrillery, czy horrory. Mężczyzna chyba lubił powieści detektywistyczne, bo miał całą serię opowiadań o Sherlocku Holmesie…
Prasert miał dość thrillerów i horrorów w życiu, za to chętnie przeczytałby jakiś romans. Spojrzał na półkę w poszukiwaniu albumów ze zdjęciami. Obejrzenie czegoś takiego byłoby na pewno bardzo ciekawe i nawet nie przejmował się, że technicznie przekroczyłby pewną granicę. Tak właściwie skoro ostatnio sypiał z Warunem co noc, to pewnie nie byłoby to aż tak drastycznym pogwałceniem prywatności… Prawda? Chyba prawda. Niestety, ku swemu rozczarowaniu, nigdzie nie znalazł nawet cienia po albumie, czy paczce zdjęć. Warun musiał je stąd skrupulatnie usunąć i schować gdzieś głęboko, tak jak próbował zrobić ze wspomnieniami żony i córki. Prasert westchnął i sięgnął po Sherlocka Holmesa. Nie chciał czytać europejskich książek sprzed wieków, ale jeżeli Warun był fanem tematu, to może nie było to aż tak nudne? Danie szansy Arthurowi Conanowi Doyle’owi i jego dziełu wcale nie musiało być złym pomysłem, książka była pierwsza z serii i nosiła podtytuł ‘Studium w szkarłacie’...

Zastanawiał się nad duchem. Był straszny, ale zdawało się, że niegroźny. Jeżeli chciał go szpiegować, to niech to robi. Gdyby pragnął zrobić mu krzywdę, to miał na to okazję choćby w windzie. Prasert nie obawiał się o siebie, a jedynie o Waruna. Co jeżeli zjawa go zaatakuje? Czy będzie w stanie obronić się w jakikolwiek sposób? To, że Privat ją teraz ujrzał… dzięki temu wiedział, że duch jest świadomy tego, gdzie znajdował się Suttirat. A co, jeśli zabije go po drugiej w nocy, kiedy Prasert będzie zbierał szyszki w parku? Privat nie miał pojęcia, co zrobić. Gdyby obudził Mali i poprosił ją o doglądanie Waruna… nie, to nie był dobry pomysł. Albo takim czymś obudziłby Suttirata, albo jeszcze nawet Wattanę skazał na niebezpieczeństwo. I chyba nie mógł tak po prostu poprosić jej, aby siedziała na krześle i patrzyła na śpiącego mężczyznę. Prasert czuł wiele różnych emocji w stosunku do potwora, którego widział w odbiciach luster, ale dopiero teraz w wachlarzu uczuć pojawiło się również zirytowanie. Mocniej chwycił tom Studium w szkarłacie, ale popatrzył na Waruna.
- Jak mam cię ochraniać? - zapytał szeptem w smutku. Suttirat jednak tylko przekręcił się we śnie...
Nikt, ani nic mu nie odpowiedziało. Na szczęście.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:10   #27
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Prasert uznał, że musi wstać, bo miarowy oddech Waruna kołysał go do snu. Miał ochotę zasnąć obok niego, jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Cicho przekroczył kanapę i wstał. Podszedł do okna, przy którym tkwiła paczka papierosów i zapalniczka. Wyjął jedną sztukę i podpalił koniec. Oparł się ciężko o framugę i spojrzał na niegasnące światła Bangkoku. Przytknął filtr do ust i zaciągnął się dymem… po czym zaczął krztusić. Postarał się jednak sprawić, aby ten odgłos był cichy i nikogo nie obudził. Privat nie był palaczem, jednak słyszał, że papierosy pomagają zwalczyć zmęczenie i pobudzić się nieco. Tylko jak ludzie wciągali ten gryzący dym? Nie mógł tego zrozumieć, ale palił dalej, tyle że teraz nie wpuszczał powietrza zbyt głęboko. Po kilku sekundach już tylko nieznacznie drażniło jego gardło. Skończył pierwszego papierosa i od razu zajął się drugim… a potem trzecim. Kiedy już miał dość, ruszył w stronę łazienki. Chciał zmyć paskudny smak z ust. Na szczęście pragnienie snu odeszło. Zapalił światło i rozejrzał się w poszukiwaniu płynu do płukania. Nie miał przy sobie szczoteczki, choć tak właściwie… pewnie powinien pomyśleć o zakupie kolejnej specjalnie do mieszkania Suttirata, biorąc pod uwagę, jak często w nim ostatnio przebywał. Nad umywalką wisiało lustro. Choć Prasert bał się… to postanowił spojrzeć w swoje odbicie. Czy mara znów stanie przed jego oczami? Ile razy to nastąpi, zanim serce mu w końcu stanie?
Był jednak w pomieszczeniu całkowicie sam. Najwyraźniej jakieś zasady, które wyznaczały kiedy duch pojawiał się i pokazywał mu, a kiedy nie. Szczerze, stwierdził że w obecnej chwili sam wygląda jakby jedną nogą był po drugiej stronie. Zmęczenie odbiło się podkrążeniem oczu, a jego skóra wyglądała na jeszcze bledszą w tym sztucznym, łazienkowym świetle. Płyn do płukania znalazł dość szybko, stał na półce koło wanny. Spokojnie mógł z niego skorzystać.
Tak też zrobił. Wypłukał jamę ustną, ale wciąż czuł się… brudny. Spojrzał na usta, na których wciąż tkwiły ostatnie, nieliczne skrętki czerwieni. Ściągnął koszulkę, spodnie i bieliznę, po czym usiadł w wannie. Wziął słuchawkę i puścił ciepłą wodę. Cichutko, ta ledwo co sączyła się przez mrowie otworków. Polał nią włosy, twarz, barki… Potem przesunął strumień na ręce… Woda ściekała na jego sutki, a potem w dół po mięśniach brzucha. Następnie docierała do krocza i znikała w ujściu. To było przyjemne uczucie. Położył słuchawkę na moment na twarz. Oczy, nos, policzki, czoło… wszystko rozgrzewało od strumienia ciepłej wody. Spędził w ten sposób pierwszy kwadrans, potem następny… Wnet ujrzał na zegarze przybitym do ściany, że wybiła dokładnie pierwsza w nocy. Musiał skoncentrować się i wreszcie wymyślić odpowiedni plan. Nie był już ani trochę pijany, ale myśli wcale nie pojawiały się w jego głowie…
Przyglądał się zegarowi, kiedy dotarło do niego, że wskazówki chodzą nie w tę stronę co trzeba. Poruszały się w przeciwnym kierunku, choć przecież liczby zapisano jak trzeba. Co więc było z tym zegarem nie tak? Kiedy obserwował to dziwne zjawisko jeszcze przez chwilę, dostrzegł, że drzwi prowadzące z łazienki są uchylone. Był przecież święcie przekonany, że je zamknął, gdy wchodził do pomieszczenia…
Pustka w głowie Praserta nasiliła się. Nagle i niespodziewanie rozpłakał się.
- Niech to już się skończy… Odejdźcie… - szepnął błagalnie.
Łzy mieszały się ze strumieniem ciepłej wody. Czuł się taki zmęczony psychicznie… jak miał to wytrzymać? Nie wiedział… Nie potrafił… Nasłuchiwał. Bał się, że usłyszy kroki, albo krzyki… lub jęki… Mocno zamknął oczy. Czuł się nieco jak struś, który broni się przed niebezpieczeństwem, chowając głowę w piasek. Ale nie mógł się poruszyć… Nie mógł nic uczynić… Był taki słaby…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=PGNiXGX2nLU[/media]

Obawiał się usłyszeć krzyki, kroki i jęki, zamiast tego usłyszał cicho grającą muzykę. Leciała, jak jego głowa mu podpowiadała, z wieży Suttirata. Piosenka była co najmniej dziwna, znał ją bo to był jakiś dziwny zachodni hit, ale nie był fanem takiej muzyki i doskonale wiedział, że Warun również nie. Kiedy odważył się otworzyć oczy, dostrzegł blade światło dochodzące z korytarza od strony salonu. Jednak reszta domu była pogrążona w mroku.
- No dobrze… - Prasert mruknął. - Teraz wstań i idź… - rzekł do siebie słabym głosem.
Z trudem podźwignął się z pozycji siedzącej, słuchając muzyki. Tak właściwie na początku nie rozpoznał piosenki. Zwrotka niewiele mu mówiła, ale refren od razu przypomniał mu wykonawcę i nazwę utworu. Tyle że znał go jako cover i nie miał pojęcia, że istnieje starsza wersja. W tych okolicznościach była… straszna. Privat wyszedł z wanny i szybko wytarł się ręcznikiem, po czym założył bokserki. Rozejrzał się prędko w poszukiwaniu czegoś ostrego. Czy Warun golił się brzytwą? Oby golił się brzytwą…
Niestety, Warun był człowiekiem nowoczesnym i golił się elektryczną maszynką, która stała na półce, podpięta do prądu. Może i można się nią było zaciąć, ale żadna to była specjalna broń. Prasert rozglądał się, ale nie znalazł w łazience nawet jednej ostrej rzeczy i kiedy tracił już nadzieję, kiedy otworzył szafkę pod umywalka, dostrzegł nożyczki. Musiały wystarczyć…
To nie było aż tak źle. Miał jedynie nadzieję, że nie spędził zbyt dużo czasu w łazience. Wyszedł na korytarz, mocno trzymając nożyczki. Szedł powoli w kierunku bladego światła. Starał się czynić to bardzo cicho, aby nikt go nie usłyszał.
Przeszedł spokojnie przez korytarz. Dotarł do zakrętu, skąd doskonale widział kuchnię. Okno było zamknięte. Kiedy wyjrzał na salon, w pierwszej chwili nie zauważył niczego nadzwyczajnego, a już po sekundzie dotarło do niego na co patrzy.
Warun owszem, leżał na łóżku, ale był całkowicie nagi. Co więcej, nie spał i patrzył prosto na niego, jakby co najmniej oczekiwał przybycia Praserta. Milczał, po czym przechylił głowę, by podeprzeć ją wygodnie ręką, przez co mięśnie jego klatki piersiowej i ramienia napięły się, uwydatniając. Obserwował go ze spokojem i tlącym się w głębi ciemnego spojrzenia niemym żarem.
- Warun…? - zapytał Privat. - Wdziej coś na siebie, człowieku. Ale najpierw wyłącz tę paskudną muzykę… - poprosił. Suttirat nawet nie musiał się poruszyć. Piosenka sama się zmieniła, gdy tylko dobiegła końca, z głośników rozbrzmiał Personal Jesus od Depeche Mode.
- Dobra, to teraz się ubierasz - westchnął.
Wstrzymał oddech. Wmurowało go w ziemię. Tak właściwie był dumny z tego, że był w stanie odezwać się. Czyżby Suttirat został opętany przez jakiegoś naprawdę pojebanego ducha? Wzrok Praserta błądził po ciele Waruna. Spoglądał na twarz przyjaciela, oświetloną przez blade światło. Następnie spojrzał na szyję, klatkę piersiową i brzuch… potem ruszył wzrokiem niżej, aż na nogi… Wypatrywał jakiegoś piętna, które mogłaby nałożyć na niego zjawa. Czarne znamię w kształcie pentagramu, albo odwróconego krzyża.
Wnet poczuł się bardzo… dziwnie ze swoją prawie nagością. Dlaczego nie ubrał się całkowicie przed wyjściem z łazienki? No tak… oczekiwał jakiegoś skrytobójcy Benlenga… Nie mógłby przygotować się na to, co ujrzał, nawet gdyby ktoś go o tym wcześniej poinformował.
Kiedy się rozejrzał, nie dostrzegł jednak żadnych ubrań Suttirata. Co najmniej jakby mężczyzna wypieprzył je przez okno, zanim je zamknął. Nie dostrzegał również żadnych widocznych śladów opętania. Żadnych światełek, czarnych znaków, czy przeraźliwego śmiechu. Wciąż jednak błądził wzrokiem po nagim ciele mężczyzny, nie przestając poszukiwać piętna Lucyfera...
- Może zróbmy inaczej… Może to ty się rozbierz? - zaproponował mu nagle Warun takim tonem, który stopiłby górę lodową i uratował Titanic przed katastrofą. Płynnym ruchem Suttirat podniósł się z łóżka i obszedł kanapę, zmierzając w kierunku pozostawionych na stoliku papierosów. Odpalił jednego i oparł się pośladkami o blat pożerając spojrzeniem przyjaciela. Czekał i nie było wątpliwości na co.
- Cicho bądź, obudzisz Mali - warknął Prasert. Musiał szybko odzyskać kontrolę nad sytuacją, zanim… zanim straci ją jeszcze bardziej. - Miała bardzo ciężki okres teraz, miej choć trochę współczucia, człowieku.
Zrobił pojedynczy, ciężki krok za siebie. Chciał schować się w łazience i raz jeszcze wejść pod prysznic, tym razem zimny. Może lód sprawiłby, że nieco wytrzeźwiałby. Wcześniej myślał, że nie jest już pijany, ale teraz nie był tego wcale taki pewny. Prasert chciał zrobić kolejny krok za siebie, ale znów zastygł w miejscu. Powinien obrócić się, ale nawet o tym nie pomyślał. Spoglądał na papierosa i do głowy przyszło mu kompletnie niedorzeczne pytanie. Jak by to było, być tym papierosem? Miał ochotę znów się spoliczkować, tak jak to zrobił w Nonthaburi.
Warun zdawał się w ogóle go nie słuchać. Obrócił papieros w palcach, bawiąc się nim, po czym znów wsunął go do ust i wciągnął dym, który za moment wypuścił przez usta. Obserwował Praserta w milczeniu, po czym skrzyżował ręce
- Jedyna osoba, która teraz hałasuje, to ty Prasercie. Nie takiego hałasu teraz od ciebie oczekuję - powiedział dalej, spokojnym tonem. Po czym ku obawom Privata odepchnął się od stołu i ruszył w jego stronę, podchodząc bliżej z każdą chwilą i albo mu się wydawało, albo Suttirat wręcz poruszał się do taktu muzyki.
- Na co czekasz? Okrzyk bojowy i pięść w twarz, pojebie? - Prasert zrobił kolejny krok do tyłu. - To nie jesteś ty… obudź się. Czas płynie do tyłu. To jakieś czary… jakieś… - znowu zaczął, ale czuł gulę wzrastającą w przełyku. Wreszcie poczuł dłońmi drzwi do łazienki. Zaraz skryje się za nimi i zamknie je na klucz. Kiedy tylko odzyska władzę nad sobą. Nigdy by tego nie przyznał i choć starał się nie patrzeć na sylwetkę Waruna… to wciąż to robił. Nigdy nie widział w nim aż tyle… gracji. Na ringu był maszyną do zabijania, jednak Muay Thai nie było eleganckim sportem. Natomiast teraz… w tej chwili… przypominał drapieżnego kota. Lamparta, tygrysa, może lwa… Biodra poruszały się z każdym taktem piosenki, a dym tytoniu zaczął docierać do nozdrzy Privata.
- Obudź się… - powtórzył. - To nie jesteś ty… Nie chcę zrobić ci krzywdy…
To był szczególnie nieudany blef. Prasert nie czuł się na siłach wyrządzić jakiejkolwiek szkody Warunowi. Jak gdyby wszystkie kończyny po latach treningu postanowiły się nagle zbuntować i ogłosić strajk generalny.
Warun uśmiechnął się leniwie i zatrzymał krok przed Prasertem
- Zaatakuj mnie. No dalej… Chcę zobaczyć, jak robisz mi krzywdę. Zrób to, bo jeśli tego nie zrobisz, oponent zaatakuje pierwszy - nie było pomyłek. Suttirat mógł powiedzieć coś takiego podczas treningu, ale teraz nie ćwiczyli i nie byli na macie… Dał mu kilka sekund, po czym wyciągnał rękę, by oprzeć ją na ścianie tuż koło wejścia do łazienki. Prasert poczuł na skórze ciepło skóry Waruna, ale jednak nie dotykali się, brakowało tych kilku centymetrów… Mężczyzna zaciągnął się dymem, po czym powoli wypuścił go na bok, nie chcąc zrobić tego prosto w twarz przyjaciela. Biała chmura i tak otuliła ich obu. Suttirat przysunął się jeszcze bliżej. Jeśli Prasert miał go za drapieżnego kota, to w tej chwili stonowana kobieta z National Geographic poinformowała by oglądających, że bestia właśnie szykowała się do ataku na gardło swojej ofiary… Warun uśmiechnął się kącikami ust.

Prasert zakrztusił się dymem i… sytuacją. Jego serce biło tak cholernie szybko, jakby chciało uciec z piersi. “Niech to zrobi”, pomyślał Prasert. “Umrę i wreszcie będę miał, kurwa, spokój”. Odsunął się od Waruna i upadł plecami do tyłu. Zrobił to z dużym impetem, a drzwi za nim były jedynie przymknięte. Otworzyły się, a Privat poleciał na plecy. Wylądował tuż przed kabiną prysznicową. Spojrzał w bok na swoje ubrania. Wyciągnął lewą rękę i chwycił swoją koszulkę. Jeżeli prędko ubierze się, to Warunowi przejdzie paranormalna ruja. To było całkiem rozsądne, prawda? Tyle że… nie mógł założyć na siebie materiału, bo musiałby puścić nożyczki i przez moment straciłby z oczu wejście do łazienki. Pewnie wtedy Warun zaatakowałby, a on zaplątałby się, a potem… Nawet nie chciał myśleć, co miałoby miejsce. Przycisnął materiał do klatki piersiowej. Do głowy wpadła mu zabawna myśl, że zachowuje się jak kobieta, która próbuje ukryć sutki, nakryta w częściowej nagości. Nawet jeśli to spostrzeżenie było śmieszne, to Prasert nawet nie uśmiechnął się.
- Będziesz tego żałował - warknął. - Wyjdź, bo… bo mam tu… broń… - dodał kompletnie nieprzekonywująco. Może dlatego, bo sam wątpił w przydatność nożyczek. Przecież nie obetnie nimi… Cały zbladł na samą myśl. Musiał przeczekać tę nieszczęsną godzinę. Może jak wybije druga w nocy, to Warun powróci do dawnego siebie…
- Ja też mam broń. Co my z tym fantem zrobimy? - zapytał mężczyzna i wszedł do łazienki jakby nigdy nic. Warun nie robił sobie nic z faktu, że Prasert trzymał nożyczki. Podszedł bliżej i złapał go za nogę, po czym pociągnął w swoja stronę. Śliski materiał bokserek Privata sprawił, że ten prześlizgnął się na kafelkach podłogowych i znalazł teraz tuż przed klęczącym na jedno kolano Suttiratem. Mężczyzna górował nad nim. Wciągnął dymu do ust, po czym końcówkę papierosa wrzucił do umywalki za i nad głową Praserta. Pochylił się i bez ostrzeżenia przytknął usta do ust przyjaciela i wypuścił dym, po czym pocałował go. Złapał go reką za szyję, a druga chwycił nożyczki. Privat nie zdołałby teraz ich otworzyć, kiedy zacisnęła się na nich dłoń Suttirata.
Prasert miał jeden wielki mętlik w głowie. Jak to możliwe, że Warun poruszał się tak szybko i był taki silny? To była pierwsza myśl, ale potem wszystkie zniknęły, kiedy poczuł na swoich ustach wargi Waruna. Ciepło mężczyzny było takie przenikliwe. Ucieszył się z obecności dymu, bo przez niego nie mógł poczuć pełni przyjemności i…

Jakiej przyjemności? “To nie ma być przyjemne”, Prasert napomniał się. Najgorsze, że Warun skutecznie uciszył go, a do tej pory język był jedyną bronią, którą posługiwał się w walce z nim. Dość nieskutecznie, skoro znalazł się w takiej sytuacji. Na szczęście odkrył w sobie ostatki sił i wreszcie odepchnął od siebie Suttirata lewą nogą. Następnie prędko wycofał się do tyłu, chcąc uciec jak najdalej od niego… Może nawet nie tyle chcąc, co musząc... Wnet spoczął w mokrej kabinie prysznicowej i momentalnie uświadomił sobie, jak wielki błąd popełnił… Znalazł się w więzieniu… i to z własnej winy.

Gdzieś w tle, z wieży rozbrzmiała kolejna piosenka, ponownie od Depeche Mode o charakterystycznym tytule ‘Master and Servant’. Suttirat został odepchnięty od swojej zdobyczy, jednak nie przejął się tym za bardzo. Wyglądał jakby wspaniale się bawił w takie podchody i że fakt tego iż Prasert się opierał pasował mu. Podniósł się i podszedł do kabiny, stając w jej wejściu
- Wstaniesz, czy zamierzasz zostać na dole? - zapytał Warun. Na tym poziomie Privat miał przed oczami jego krocze i dostrzegł, że gdzieś w międzyczasie Suttirat podniecił się. Wypominał mu to wcześniej u siebie, a teraz miał tuż przed sobą…
Tymczasem, rozległo się ciche pukanie do drzwi mieszkania.
Prasert z trudem wstał, nie chcąc mieć przed sobą wzwodu Suttirata. Nagle zakrztusił się. Zbyt długo nie oddychał. Czy naprawdę ogłupiał aż tak bardzo, że nie pamiętał o nawet najbardziej podstawowych funkcjach, zapewniających organizmowi życie? Już prawie podźwignął się na nogi… kiedy uświadomił sobie, że… to nie mogło być możliwe… Ale również czuł ucisk w podbrzuszu, który wypełnił materiał bokserek. Jednak Suttirat nie powinien dowiedzieć się o tym… To byłby prawdziwy koniec. Nogi ponownie ugięły się pod Prasertem i raz jeszcze wylądował na pośladkach tuż przed sztywnością przyjaciela. Otworzył usta, aby zaczerpnąć powietrza. Podniósł rękę nad głowę, aby wreszcie wymacać kurek z zimną wodą. Ona mogła pomóc zerwać klątwę z Waruna… no i cóż, z Privata również. Wtem jego ręka zastygła, kiedy ujrzał, że męskość Suttirata nie przestawała pęcznieć. Zaczynała wynurzać się z napletka.
- Goście… - wydusił z siebie ochrypłym głosem. - Idź otwórz drzwi.
Jednocześnie trzymał nogi tak skrzyżowane, aby Warun nie mógł dostrzec jego własnego wybrzuszenia.
Suttirat jednak nic nie robił sobie ze stukania w drzwi. Wyczekał moment kiedy Prasert znowu postanowił oddychać przez otwarte usta i musnął jego wargi swoją męskością. Drażnił się z nim i nim… Pukanie tymczasem stawało się coraz bardziej natarczywe.
gorące spojrzenie Waruna wisiało nad Prasertem, kiedy mężczyzna całkowicie zablokował mu drogi ucieczki, opierając dłonie na ścianie wysoko ponad głową Privata.
- Skoro wolisz zostać tam… - zamruczał z zadowoleniem.
- Nie… - wypowiedział szeptem.
Kiedy jego usta ułożyły się do słów, jedynie ponownie drasnął wargami żołędzi Waruna. Trzymał głowę na kafelkach łazienkowych i nie mógł uciec nią jeszcze bardziej. Czuł, że Suttirat oparł się o niego biodrami, ale tylko troszkę. To jednak wystarczyło, aby wsunął się głębiej w jego usta… na tyle, by języka Praserta dotknęła kropla spermy przyjaciela. Kiedy poczuł jej słoność… miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Podniósł wzrok wyżej. Prześledził włosy łonowe oraz brzuch twardy od mięśni. Przebiegała nad nim żyła, która teraz pulsowała, jakby chcąc zapewnić penisowi mężczyzny jeszcze więcej krwi… Ale Prasert wątpił, żeby to było możliwe. Jego spojrzenie zawisło na moment na pępku, po czym przesunęło się na klatkę piersiową… chciał spojrzeć w oczy Waruna. Może wtedy obudzi się z tego cholernego snu? Ale nie był w stanie przesunąć wzrokiem wyżej. Słoność Suttirata kompletnie paraliżowała go. Czuł strach, jednak najgorszy był dreszcz podniecenia, który przebiegł po kręgosłupie. Chciał się go wyprzeć i zaprzeczyć jego istnieniu. Jednak jego własny wzwód ciągle przypominał o tym, że najwyraźniej… z Privatem również było coś bardzo nie w porządku.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:11   #28
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Otwórz usta - nakazał mu Suttirat. Obserwował go z góry i czekał, wyraźnie chcąc zabawić się ustami przyjaciela.
Walenie do drzwi stało się nieznośne niczym jazgot rozkrzyczanego dziecka, albo ujadanie wściekłego psa. Odbijało się echem po łazience.
Warun zdawał się go w ogóle nie słyszeć i dalej koncentrował się na pragnieniu Praserta, tymczasem Privat miał wrażenie, że z napięcia zaczyna go boleć glowa, a to walenie nie pomaga.

Prasert nagle poczuł do siebie obrzydzenie. Dlatego, bo… przestraszył się, że ktoś wtargnie do mieszkania. Lub - co wydawało się być może jeszcze gorsze - obudzi Mali, a ta wyjdzie na korytarz i spojrzy na łazienkę znajdującą się tuż po drugiej stronie. Ta wizja z jednej strony przestraszyła go, a z drugiej dodatkowo, nieszczęśnie i bezlitośnie podnieciła. W rezultacie… uczynił coś, o co nigdy by się nie podejrzewał. Gdyby ktoś wcześniej zasugerował mu takie zachowanie, wymierzyłby mu szybki, ale przygniatający cios. Otóż… przestraszył się, że Warun teraz wycofa się. Dlatego rzeczywiście posłuchał go i rozwarł usta.
“To nie powinno się nigdy wydarzyć”, myślał. “To nie dzieje się naprawdę.”
Wyczuwał nosem męski zapach przyjaciela. Prawdopodobnie był obrzydliwy, jednak Prasertowi podobał się. Z jego oczu popłynęły łzy. To było w sprzeczności ze wszystkimi zasadami, jakie wyznawał. Nagle usłyszał echo Sunan, kiedy mówiła, że lubi, kiedy mężczyźni zajmują się nią. Jakie to było odrażające...
Z tą myślą wziął do ust żołądź Suttirata i zaczął ją ssać.
Warun jęknął, po czym bez ostrzeżenia i żadnego przygotowania pchnął mocno w gardło Praserta. Dla niego było to szokującym doznaniem, w końcu nigdy nie brał mężczyzny do ust i nie był na coś takiego odpowiednio przygotowany. Samą dobrą wolą i chęciami wiele zrobić nie mógł i czy chciał czy nie, zakrztusił się.
Privat stracił kontrolę nad ciałem. Rumieńce na jego twarzy paliły go żywym ogniem. Z jednej strony chciał wypluć z ust obcą masę… a z drugiej… była tak przyjemnie ciepła i pulsująca. Prasert zamknął oczy, mając nadzieję, że bez widoku Waruna będzie mu łatwiej, ale tak wcale nie było. Jedynie skoncentrował się na wielkości, kształcie, fakturze, twardości, smaku… Teraz jego uszy również zrobiły się czerwone. Produkował ogromne ilości śliny. Ta opływała wokół męskości Waruna. Było jej tyle, że ściekała kącikami ust na brodę mężczyzny. Przypomniał sobie o tym, aby ją przełknąć. Tyle że tym samym, właściwie niechcący, zassał penisa przyjaciela, dostarczając mu jeszcze więcej przyjemności...

Walenie do drzwi było tak potwornie uciążliwe. Mali jednak nie budziła się i w całym tym paradoksie jedyną trzeźwo myślącą osobą był chyba sam Prasert, choć i to było teraz chyba kwestionowalne.
Kiedy otworzył oczy, w wejściu do łazienki dostrzegł postać. Nie była to Wattana. W drzwiach stał jego duch. Nie był w odbiciu lustrzanym. Kobieta po prostu stała w przejściu i patrzyła na niego, z lekkim uśmiechem.

Wszystko zmieniło się diametralnie. Kompletnie i… paskudnie. Prasert podniósł ręce, aby odepchnąć od siebie lędźwie Waruna. Podniecenie Praserta błyskawicznie przeszło, a wraz z nim zniknął paraliż. Teraz mógł działać. Musiał działać. To nie mogło tak się skończyć. Musiał wstać i wepchnąć za siebie Suttirata. Przykryć go swoim ciałem. Jeżeli ektoplazmatyczna kurwa będzie chciała go zabić, będzie musiała najpierw pozbyć się Privata. Chwycił mocno nożyczki. O dziwo trzymał je w ręce przez cały ten czas. Nawet nie zastanawiał się, czy przydadzą się czy nie. Jeśli tylko zjawa pojawi się w drzwiach prysznica, zadźga ją choćby siłą woli. Już zbyt długo go dręczyła i w tym momencie miarka się przebrała. Zniknęło z niego podniecenie, ale na jego miejscu pojawiło się równie mocne i intensywne uczucie. Gniewna pasja. Był gotowy do działania.
Warun prawie się przewrócił, gdy Prasert poderwał się i zakręcił z nim, wpychając go teraz na ścianę. Kobieta stała w przejściu, po czym spokojnym krokiem weszła do łazienki. Napięcie w ciele Praserta rosło, kiedy szykował się do ataku w obronie Suttirata… Gdy nagle poczuł jego dłonie na swoich bokserkach. Jedna przesunęła się w dół i złapała go za jeszcze chwilę temu podnieconą męskość. Duch przechylił głowę i uśmiechnął się, po czym oblizał lekko usta. Kobieta wyglądała jakby zamierzała dołączyć, a nie mordować jego, albo jego przyjaciela. Odziana była w czarną sukienkę, która teraz po prostu się z niej zsunęła, zupełnie tak jakby niewidzialna siła rozpięła jej zamek na plecach…
Czy to był jakiś spisek przeciwko niemu?
Opierał się plecami o rozpalony tors Waruna. Wciskał go nimi jak najdalej wgłąb kabiny. Suttirat przywarł plecami do kafelków tuż obok kranu. Privat czuł poprzez cienki materiał bokserek penisa mężczyzny. Ten w międzyczasie wcale nie zmalał. Tkwił dokładnie pomiędzy obydwoma pośladkami Praserta i wydawał się jeszcze większy niż wtedy, kiedy Privat miał go w ustach. To sprawiło, że bardzo zdekoncentrował się. Czułby się niekomfortowo nawet wtedy, gdyby nie było ducha. Natomiast ten pojawił się… i zdjął ubrania. Kobieta była piękna i całkiem naga. Zgrabna i choć jej piersi były drobne, to jak najbardziej kuszące. Dość szerokie biodra również kołysały się hipnotyzująco. Wcześniej Prasert czuł ogromny gniew, ale teraz ten ustąpił szokowi. Co się działo? Nie miał pojęcia… Warun masował jego krocze i choć chwilę temu byłby z tego powodu wdzięczny - choć nie otwarcie, przynajmniej nie na początku - to teraz nie wiedział, jak ma się zachować. Zaczynał odczuwać strach. Duch może przedstawiał atrakcyjną kobietę, jednak to wciąż była zjawa, która go prześladowała. Potencjalnie niebezpieczna… Musiał chronić Waruna… Musiał o tym pamiętać… Gdyby tylko jego ręka przestała go pobudzać…
Suttirat nie dawał za wygraną i teraz jedna z jego dłoni pokonała barierę materiału. Wsunął ją i teraz mógł już spokojnie, bez żadnych przeszkód dotykać ciała Privata. Przesuwał dłonią w górę i w dół, powoli podniecając przyjaciela na nowo. Kobieta tymczasem podeszła blisko i oparła dłonie o klatkę piersiową Praserta
- Mówiłam ci, że jesteś mój… Ty… I on… - powiedziała ciepłym, spokojnym głosem. Wyglądała zupełnie inaczej niż wcześniej. Przecież jeszcze tego wieczoru wyglądała na wściekłą i żądną mordu… Muzyka ustała, ale coś jeszcze się uspokoiło… Pukanie, które wcześniej było tak przeraźliwie natarczywe, teraz zdawało się delikatne i niemal bez życia. Tak jakby ktoś próbował, ale już niemal nie miał sił, żeby dobijać się do drzwi tego mieszkania…
- Pomóż mi! - krzyknął Prasert, zachęcając osobę do interwencji.
Z jednej strony czuł za sobą rozgrzane ciepło Waruna, jednak teraz wcale nie czuł się bezpieczniejszy z tego powodu. Mężczyzna stymulował go i choć Privat od dłuższego czasu potrzebował tego, to nie w takich okolicznościach. Nie mógł się odblokować. I zresztą nie powinien. To była prawdziwa scena z horroru.
- Warun, obudź się - szepnął ze strachem. Następnie zwrócił wzrok na kobietę. - Czego chcesz? Czym ci zawiniłem? - znowu rozpłakał się.
Zamknął oczy, czując na penisie silny uchwyt dłoni Waruna. Mimo wszystko zaczął twardnieć. Suttirat zsuwał z niego napletek po to tylko, aby w następnej chwili naciągnąć go na nowo. Sprawiało to przyjemność, nawet jeśli fallus na pośladkach mężczyzny był kolejnym źródłem przerażenia. Na szczęście oddzielał go od niego materiał bokserek.
Nie dostał żadnej odpowiedzi od osoby zza drzwi. Tylko w dalszym ciągu rozlegało się to pukanie. Prasert miał wrażenie, że słabło z każda chwilą, zupełnie jak jego siła woli. Topniało. Cichło jak wątpliwości w jego umyśle… Warun nie budził się, co więcej jego usta zaczęły błądzić po ramieniu i karku Privata
- Jestem całkowicie przytomny… - powiedział rozochoconym tonem i poruszył biodrami, drażniąc pośladki Praserta przez materiał swoja męskością. Kobieta tymczasem uśmiechnęła się
- Niczym. Niczym mi nie zawiniłeś. Po prostu chcę cię dla siebie. Dasz mi się. To ja będę twoją panią. Nie one - powiedziała rozniecona. Przytuliła się ciałem do klatki piersiowej Praserta, ale mężczyzna miał dziwne wrażenie, że duch wcale nie jest podniecony nim, czy tym co widzi. Kobieta zdawała się czymś napawać tle. Jakimiś myślami, lub wizją czegoś.
Pukanie stało się na moment znów natarczywe. Brzmiało to tak jak ostatnie szarpnięcia ryby, która powoli zdychała wyrzucona na brzeg, z dala od wody.
O co z nim chodziło? Może to Mali próbowała wyjść na korytarz, ale z jakiegoś powodu nie mogła i dlatego pukała do drzwi swojej sypialni? Czy to naprawdę ktoś na klatce próbował dobić się do mieszkania Suttirata?
- Warun, przestań, proszę… - cicho jęknął. Dla jego ciała było to przyjemne, w każdym razie dotyk dłoni mężczyzny. Tyle że za bardzo bał się, aby odczuwać jakąkolwiek radość psychicznie. Wręcz przeciwnie, chciał, aby to wszystko już skończyło się... - Pamiętasz, co ci powiedziałem pod prysznicem? Jak wtedy się czułeś? Jak się zachowałeś? To byłeś prawdziwy ty, nie to… nie to, czym jesteś teraz… Boję się ciebie.
To była prawda, nawet jeśli dotyk klatki piersiowej mężczyzny, który otulał go od tyłu, wydawał się wciąż przyjemny. Warun stymulował go raz szybciej, raz wolniej. Z tego powodu ciężko mu było skoncentrować się na wypowiadanych słowach i od czasu do czasu spomiędzy ust rozbrzmiewał jęk przyjemności.
- Nie one? O kim mówisz? - zapytał ducha. Cały drżał, czując ją na sobie. Ale chronił tym samym Waruna przed nią. Tylko dlaczego musiał się poświęcać dla przyjaciela, który opierał na nim rozgrzanego fallusa i masturbował go, tak właściwie gwałcąc?
“Bo nie jest sobą. Bo będzie jutro płakał… o ile przeżyje. A twoim zadaniem jest o to zadbać. Żeby przeżył.”
Warun nie słuchał go, tylko kontynuował swoje poczynania. Brzmiał i wyglądał, jakby coraz bardziej pragnął Praserta. Kobieta tymczasem oparła dłonie na policzkach Privata
- O, nieważne… To już nie istotne. Za chwilę będziesz tylko mój. Jeszcze tylko chwila, kilka stuknięć i koniec - powiedziała i zaśmiała się lekko. Drwiła ewidentnie z cichnącego dźwięku dobijania się do drzwi. Ten znów zaczął ustawać. Był coraz cichszy. Prasert zaczał odnosić wrażenie, że kręci mu się w głowie z każdą kolejną chwilą, kiedy puknięcia ustawały. Teraz zauważył to bardzo mocno. Kobieta uklęknęła i zsunęła mu bokserki całkiem, aż do kolan. Po czym, odsunęła dłoń Suttirata i wzięła do ust męskość Praserta zaczynając ssać. Nie miała żadnych oporów…
Prasert wygiął plecy, kiedy poczuł dreszcz przyjemności… wtedy nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.

A co, jeśli to stukanie… było biciem jego serca?
Czyżby to była walka o jego duszę? Kuszeniem diabła? Cały czas myślał o tym, co zrobić, aby uratować Waruna… A co jeśli przyszedł ten właśnie moment, by zacząć bać się o siebie?
Przywalił plecami Suttirata w ten sposób, by mężczyzna stracił dech i powietrze opuściło jego klatkę piersiową. Następnie schylił się, aby odrzucić od siebie kobietę. Chciał zrobić to szybko, zanim tej wpadnie do głowy zacisnąć na nim zęby… Potem planował uderzyć w nią nożyczkami. Jeżeli to nic nie zmieni… zacznie po prostu uciekać. Tak daleko, jak to tylko możliwe.
Prasertowi udało się. Warun wpadł na ścianę i aż wstrzymał dech od uderzenia, a tymczasem kobieta upadła na podłogę. Prasert wbił jej z rozmachu nożyczki w ramię. Po całej łazience rozniósł się jej przerażający, nieludzki wrzask złości…
Pukanie nasiliło się znowu, kiedy Privat wypadł z łazienki, którą zaraz zamknął za sobą.
Gdy zaczął uderzać w drzwi do sypialni Mali, te otworzyły się i odkrył, że nikogo w środku nie ma. Pomieszczenie wyglądało, jakby w ogóle od dawna nikogo w nim nie było. Mógł więc spokojnie dopaść do szafy i wdziać na siebie ubrania Suttirata, wcześniej upewniając się że zablokował drzwi łazienki tak, by nie można ich było zbyt łatwo otworzyć. Szukał kluczyków od motoru. Pamiętał, że położył je na półce, tam gdzie zwykle, ale ich nie było…
- NIE UCIEKNIESZ MI! - wrzasnęła kobieta z łazienki, szarpiąc teraz za klamkę. Tłuczenie do drzwi wejściowych nie ustawało.
- GŁUPIA PIZDA! - Prasert odnalazł w sobie wystarczająco odwagi, by to krzyknąć, choć aż mdliło go ze strachu o Waruna.
Wypadł na korytarz i otworzył drzwi wejściowe. To stukanie denerwowało go prawie tak mocno, jak okropna zjawa w łazience.
Już niemal wypadł na korytarz poza mieszkaniem, kiedy… Zobaczył kobietę. Znał ją. Ostatnim razem gdy ją widział, lewitowała nad wodą, a za nią płonął okrąg ognia. Stała w ciemności. Korytarz za drzwiami nie istniał
- Obudź się na Buddę - powiedziała, po czym popchnęła go bardzo mocno w tył. Prasert poleciał na podłogę, ale zamiast w nią uderzyć i po prostu usiąść, zapadł się w nicość. Spadał w mroku, jakby wskoczył plecami do tafli basenu, ale o dziwo mógł normalnie oddychać…

Otworzył oczy i wzdrygnął się. Siedział w wannie w łazience Suttirata. Woda lała się na jego klatkę piersiową. Spojrzał na prysznic, a potem na lustro i podłogę, oraz drzwi. Wszystko było normalnie. Jego rzeczy były tam, gdzie je zostawił.
Następnie spojrzał na zegarek na ścianie… Właśnie wybijała druga piętnaście…

Czy to możliwe, aby czuć tyle emocji, żeby aż serce pękło?
Jego klatka piersiowa bolała. Każde, nierytmiczne uderzenie serca przypominało ciężki młot nadziany kolcami, który wbijał się… we wszystko, w co tylko mógł. Przejeżdżał po nim niczym walec, gniotąc każdy ułamek jego ciała i umysłu. Nie miał siły. Położył się na boku i przymknął nieco oczy. Wsłuchał się w cichy szum wody. Wyobraził sobie zacienioną, zieloną polanę, po której płynął mały strumyk. Niebieskie niebo nad jego głową, leniwie lecące chmury. Przez krótki moment leżał na trawie i wdychał zapach słodkich, dzikich kwiatów. Czuł się tam bezpiecznie i kompletnie odizolowany od całego świata.
Jednak to była tylko ułuda i nie mogła trwać wiecznie.
Otworzył oczy i wstał. Podszedł do lustra. Wyglądał koszmarnie. Był jeszcze bardziej blady, niż zwykle, a czarne włosy to dodatkowo podkreślały. Jedynie powierzchnię pod oczami i powieki miał zaróżowione, jak gdyby przeżywał właśnie atak alergii. Może tak właśnie było. Czuł się uczulony na bardzo wiele rzeczy. A przede wszystkim… siebie.
- Nie trzeba było mnie ratować - mruknął do lustra, choć myślał o Sunan. - Powinienem był wtedy umrzeć. Oszukałem śmierć, jednak… nie czuję, żeby było dla mnie miejsce… wśród żyjących… - skrzywił się i spuścił wzrok, jakby czując wstyd nawet przed swoim obliczem.
Odnalazł nożyczki, którymi posłużył się we śnie i usiadł na desce klozetowej, nie dbając o to, że zostawia wokół siebie mokre ślady. Nie mógł przeżyć tego sam, jednak nie miał komu opowiedzieć o tym śnie. Odnalazł zasklepioną ranę po tym, kiedy wczorajszego dnia uderzył w barowe lustro. Dzisiaj nie chciał demolować łazienki Warunowi i wolał, aby nikt o niczym nie dowiedział się. Dlatego po cicho wbił ostrze narzędzia w strup i poczuł ból rozlewający się po kończynie. To było dobre. To było konkretne. To było prawdziwe. Cierpnięcie promieniowało wzdłuż kości aż do barku. Zaczynał czuć jego drętwienie, jednak nie przestawał rozdrapywać rany. Krew polała się wzdłuż palców, kapiąc z paznokci na podłogę. Prasert spoglądał na ślady, które zostawił. Jedna kropla po lewej, druga po prawej… Wtedy osocze zaczęło lać się mocniej i Privat mógł utworzyć nieco poniżej krwisty łuk. W rezultacie spoglądała na niego namalowana na płytce uśmiechnięta buzia. Prasert również uśmiechnął się do niej.
‘Kraina fałszywych uśmiechów’ - powiedziała mu raz tajemnicza kobieta z jego snu. Ta sama, która teraz pozwoliła mu się obudzić...

Senne mary, iluzje, zjawy, nadnaturalne zabójstwa, klątwy… to wszystko gnębiło Privata, jednak nie mógł przejmować się tymi wszystkimi rzeczami w obliczu bólu. Dlatego lubił go. To jedno, czyste wrażenie wypełniało jego umysł niczym aktywowana samochodowa poduszka bezpieczeństwa i wypychało cały syf, który się w nim znajdował. Przypomniał sobie męskość przyjaciela i to, co z nią robił, a w jego oczach pojawiły się łzy. Następnie znów poczuł jego ciężar na pośladkach i wstrzymał oddech. Na samym końcu wspomniał usta widmowej kobiety, które zaciskały się na jego kroczu. Słone łzy skapywały prosto na ranę i dodatkowo paliły go, ale to dobrze. Właśnie bólu w tej chwili potrzebował.
Zegar na ścianie pokazał mu, że wybiła druga dwadzieścia pięć.
Za trzy minuty… za trzy minuty…
Ta myśl dziwnie orzeźwiła go. Czuł się jak jeden z ludzi wyczekujących Nowego Roku. Tylko zamiast sylwestrowych fajerwerków, miał ochotę ujrzeć jakiś jeden, wielki wybuch, który pasowałby do jego nastrój. Niech o drugiej dwadzieścia osiem w parku zacznie się pożar, od którego spali się cały Bangkok. I niech pożoga rozprzestrzenia się szybko. Tak, aby nie mógł jej uciec.
Starł ślady krwi i wody, po czym wstawił rękę pod strumień zimnej wody. Rozejrzał się w poszukiwaniu wacików, czy czegoś tego rodzaju, czym mógłby zatamować krwawienie. Następnie zamierzał ruszyć do dużego salonu, aby…
Dobry boże… nie mógł wrócić do tego salonu…
A jeśli Warun będzie na niego czekać w tej samej pozycji i wszystko się powtórzy? To było nierozsądne, jednak w irracjonalnym świecie… przecież mogło się wydarzyć… Czuł nagły napad paniki. Nie mógł zaczerpnąć powietrza. Jeszcze raz omiótł wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu tych cholernych gazików…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:12   #29
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wszystkie niestety zabrali do salonu, kiedy zajmowali się ranami Wattany. W łazience nie znalazł nic poza plastrami. Nawet woda utleniona została w dużym pokoju. Wyglądało na to, że jeśli chciał zająć się swoją raną, musiał tam jednak pójść. Czas płynął powoli. Sekundy mijały. Chwilę później zostały już tylko dwie minuty… Potem półtorej…
Jedna…
Prasert złapał się na tym, że nie poruszał się, tylko obserwował zegar, czekając na kolejne sekundy. Na wybuch. Koniec świata.
Nic takiego jednak nie nastąpiło, kiedy wybiła dwudziesta ósma minuta po drugiej w nocy. Otaczała go cisza i spokój…
Martwa cisza i fałszywy spokój, mówiąc dokładniej.

Wyrwał kilka listków papieru toaletowego i przykrył nią ranę. Żałował, że najpierw nie ubrał się, ale nie mógł wyjść kompletnie nagi. Wdział bokserki, potem spodnie i na koniec koszulkę, tylko lekko chlapiąc tę ostatnią krwią. Materiał przywarł do jego mokrego ciała, jako że zapomniał wysuszyć go ręcznikiem. Tyle że trochę już czasu spędził poza prysznicem i w tym czasie zdążył nieco przeschnąć. Następnie zmienił papier toaletowy i ruszył do dużego pokoju. Nie grała w nim muzyka, nie paliło się blade światło… wszystko będzie dobrze. Najbardziej interesowało go, czy pozostali domownicy wciąż spali.
Gdy tylko otworzył drzwi łazienki, zarejestrował dwa fakty… Po pierwsze, faktycznie było w mieszkaniu cicho, ciemno i nikt nie pukał do drzwi. Po drugie, co było nieco bardziej niepokojące, drzwi do sypialni Waruna były na oścież otwarte, a gdy zajrzał do środka, nie zastał tam Wattany. Ruszył do salonu i ku przerażeniu, nie zastał również Suttirata. Był sam w mieszkaniu Waruna. A zegary wskazywały, że wybiło w pół do trzeciej.
Prasert rozejrzał się po kanapie i jej okolicach. Szukał apteczki. Opatrzenie ręki było pierwszą, najważniejszą rzeczą. Dopiero potem będzie martwił się o cały świat. Spojrzał tylko na wskazówki zegara, czy te poruszają się w odpowiednią stronę.
Zegary chodziły poprawnie. Apteczka, gaziki i bandaże wraz z wodą utlenioną były tam gdzie je zostawili - na stoliku koło opróżnionych szklanek po whiskey. Prasert zarejestrował, że Warun faktycznie spał na kanapie i musiał wstawać w jakimś pośpiechu, bo koc, pod którym wcześniej się położył, częściowo leżał na podłodze, a częściowo na łóżku…
Prasert miał w głowie tylko pustkę. W jakiś przegięty, chory sposób cieszył się, że jest sam w mieszkaniu i nie musiał przed nikim udawać, jak dobrze i stabilnie się czuje. Nie mógł również martwić się o Waruna i Mali, bo koncentrował się na bólu ręki. Nie zastanawiał się, czy obydwoje żyją, umarli, zostali porwani, napadnięci, skatowani… Jedynie przymknął oczy i skupił na gniotących, drażniącym pieczeniu. Może powinien posypać je solą, zanim opatrzy ranę? Przez chwilę naprawdę zastanawiał się nad tym. Może drobne ilości, jedynie niewielka szczypta? Cicho westchnął i pokręcił głową. Polał ranę wodą utlenioną, obłożył dwoma gazikami i skleił plastrem. Kiedy skończył, westchnął i wsłuchał się w pustkę i kompletną ciszę. W jego głowie zaczęły pojawiać się myśli… dlatego szybko przygniótł ranę kciukiem lewej ręki, aby dostarczyć sobie dodatkową porcję wrażeń. Jak dobrze. Aż zakręciło mu się w głowie.

Następnie rozejrzał się po salonie pustym wzrokiem, aż napotkał swój telefon na stole. Chwycił go i sprawdził, czy ma jakieś wiadomości.
Nie było żadnych wiadomości. Ani nieodebranych połączeń. Wiadomość nagrana na poczcie głosowej również zniknęła. Pusto. Tak jakby nic nigdy się nie wydarzyło, a jedynym na to dowodem było puste mieszkanie, rana na dłoni Privata i jego stan emocjonalny. Zapewne mógłby się teraz położyć i odpocząć, ale sen zdawał mu się przerażającym, niekomfortowym scenariuszem na najbliższe minuty. Zwłaszcza po tym, co przed chwilą przeżył w krainie koszmarów.
Postanowił, że wyłączy emocje i podejdzie do sprawy czysto umysłowo. Zabawi się w wynajętego detektywa. Chwycił egzemplarz Studium w Szkarłacie i postukał w napis informujący, że w środku przeczytamy o przygodach Sherlocka Holmesa. Właśnie tak. Będzie kimś takim. Zacznie od czegoś najprostszego… Odblokował telefon i zadzwonił na komórkę przyjaciela. Jeżeli nie odbierze, to na Mali… o ile posiadał jej numer, a tego nie potrafił sobie przypomnieć.
Telefon Suttirata odpowiedział mu pocztą głosową, tymczasem w telefonie Mali, rozległ się sygnał. Był przekonany, że nie odbierze, bo przecież nie miała telefonu w mieszkaniu Waruna. W końcu skoro Beleng ją przetrzymywał, nie było możliwości, żeby dał jej swój telefon…
Rozległy się trzy sygnały, po czym nawiązano rozmowę
- Halo? - w słuchawce rozległ się spokojny, wyluzowany wręcz głos Sakchaia.
Minęły trzy długie sekundy. Prasert miał wrażenie, że rozpłacze się. Tym razem ze szczęścia. Wyszedł z menu rozmowy, aby jak najszybciej znaleźć ikonkę dyktafonu i rozpocząć nagrywanie.
- Haloooo? - rozległo się po raz drugi. Najwyraźniej Benleng widział, że nawiązano połączenie i słyszał kogoś po drugiej stronie, ale nadal nie dostał odpowiedzi na pytanie kto do licha dzwonił o takiej godzinie.
- Za chwilę po prostu się rozłączę - powiedział spokojnie, jakby mówił o pogodzie. Nie brzmiał na zbyt przejętego czymkolwiek, chociażby faktem, że ktoś zmasakrował tego wieczoru jego ludzi. Nie wyglądało jednak na to, by spał, zdecydowanie był rozbudzony i zadowolony z jakiegoś powodu.
Prasert uśmiechnął się na widok minutnika pokazującego długość nagrania.
Jednak to był tylko pierwszy krok i nie wiedział jeszcze, jak najlepiej byłoby to rozegrać.
- Co jej zrobiłeś? Gdzie ona jest? - zapytał szeptem. Na tyle cichym, aby nie można było rozpoznać jego głosu po kilkuletnim niesłyszeniu go.
- Słucham? Mówisz za cicho, nie dosłyszałem pytania… - powiedział spokojnie. Privat mógł go sobie wyobrazić, jak siedział gdzieś i podrzucał monetę w dłoniach, przekładając ją między palcami, miał taki nawyk jeszcze w czasach szkolnych…
Prasert nie potrzebował nic więcej. Miał na nagraniu dowód, że po zaginięciu Mali Wattany jej komórka trafiła w ręce Sakchaia Benlenga. Oczywiście nie przesądzało to o tym, że porwał znaną prezenterkę. Jednak tworzyło wyraźne i konkretne powiązanie między nimi. Jak mógłby wyjaśnić to przed sądem? Że znalazł telefon po prostu na ulicy? Byłby to zbyt wielki zbieg okoliczności, że natrafił na niego nie kto inny, jak były chłopak uprowadzonej.
Następnie Privat zakończył połączenie, wciskając czerwony przycisk i zakończył nagranie. Nie chciał, aby Sakchai zidentyfikował jego głosu. Wystarczyło, że miał numer telefonu. Westchnął, przeciągnął się i spojrzał na Studium w Szkarłacie. Co teraz zrobiłbyś, Sherlocku? “Rozejrzał po mieszkaniu w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów”, odpowiedział mu głos w głowie.
- Tak też zrobię ja - Prasert mruknął pod nosem.
Zdołał nagrać głos Sakchaia, owszem, jednak czy to o czymkolwiek świadczyło? W końcu było zapewne w mediach już oficjalne to, że byli parą, czy więc byłoby w tym coś dziwnego, że chłopak zaginionej dziewczyny miał jej telefon? Może po prostu pozostawiła go za sobą u niego… Tak czy inaczej, zdobył choć tyle.
Dużo zależało od okoliczności. Jeżeli do Mali wydzwaniali ludzie, ale Sakchai nie odbierał, to wydawało się to podejrzane. Dlaczego nie oddał urządzenia na policję? Przecież mogło zawierać notatki, połączenia, SMSy przydatne detektywom śledczym. Oczywiście, nie był to żaden dowód ostateczny, jednak coś już posiadał. Jeżeli zasieje tym ziarno wątpliwości w czyimkolwiek sercu, to już będzie dobrze. W każdym razie cieszył się, że rozłączył się. Ten pojebany dzień był już wystarczająco pojebany bez nocnych rozmów z bogatymi skurwielami psychopatami. I tak nie mógłby wyciągnąć od niego przyznania się do winy, Sakchai nie był aż tak głupi. Privat uznał, że postąpił mądrze, zrywając połączenie. Jeszcze tylko tego brakowało, aby Benleng porwał jego rodziców lub Sunan, na miłość boską.

Sakchai nie oddzwonił. Prasert miał chwilę spokoju. Zapalił światło w salonie i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Po pierwsze odnotował, że brakuje dokumentów Waruna. Nie było także kluczyków od jego motoru. Co więcej… Nie było też jego kluczyków od motoru! Oba motory zostały zabrane? A może Prasert nie wyjął kluczyków z plecaka, albo kieszeni spodni? Nie… Tam też ich nie było. Nie było też jeszcze czegoś…
Zniknęła broń z jego plecaka, który leżał otwarty koło kredensu w salonie.
Następnie ruszył do sypialni. Czy Mali zostawiła cokolwiek po sobie? Chciał dowiedzieć się chociażby, czy łóżko było pościelone. Nie spodziewał się żadnej notatki, która wytłumaczyłaby mu to wszystko. Oczywiście, że na nią nie zasługiwał - pomyślał zjadliwie.
Ku swojemu zaskoczeniu, na idealnie pościelonym łóżku, koło odłożonego kombinezonu do jazdy na motorze leżała kartka. Eleganckie pismo Mali było widać nawet przy słabym świetle, wdzierającym się tu z korytarza od salonu. Kiedy Prasert zapalił światło w sypialni, mógł odczytać krótki liścik
“Bardzo dziękuję za pomoc, ale nie wytrzymam tego wszystkiego dłużej. Poradzę sobie sama. Pożyczam kilka rzeczy. Niedługo się zapewne znajdą, choć wątpię byście je odzyskali. Wattana Mali.”
Kartka leżała przekrzywiona, jakby ktoś odkładając ją na miejsce zawahał się przez chwilę.
- Ty głupia suko - Privat warknął do kartki i rzucił ją z powrotem na łóżko.
Mali była jak czteroletnia dziewczynka. Albo gorzej. Małe dziecko można byłoby zostawić na noc w sypialni bez obaw, że wejdzie do pralki i się w niej udusi. Czy coś w tym stylu. Z Wattaną było kompletnie inaczej. Co zrobiła? Wzięła jego motor i postanowiła popełnić nim samobójstwo? To tak trochę brzmiało. Niedługo rzeczy znajdą się, ale raczej ich nie odzyskacie. Czyli będą niezdatne do użytku? Na przykład rozbite o drzewo i całe w płomieniach? Warun mógł to przeczytać i wziąć drugi motor, co tłumaczyło, dlaczego nie było obydwu kluczyków. Prasert nie rozumiał tylko, dlaczego przyjaciel w takim razie nie obudził go. Przecież musiał zauważyć, że spał, na litość boską, pod prysznicem.
- Pieprzcie się wszyscy - mruknął pod nosem. - Kiedy ja będę otwierać się na Buddę.
Roześmiał się i ruszył do kuchni. Otworzył lodówkę w poszukiwaniu gotowego dania do mikrofali. Było tak zdrowe, że aż postanowiono narysować na nim medytującego mnicha. Był na tyle gruby, że jeżeli przymrużyć oczy, można było udać, że to właśnie Budda. Prasert czuł głód i zamierzał to zjeść. Rozmyślał, patrząc na kręcące się w mikrofali jedzenie. Po dwóch minutach wyjął je i zaczął spożywać widelcem. Kiedy skończył, zamówił taksówkę. Ubrał się, wziął portfel, telefon oraz najostrzejszy nóż, jaki Warun posiadał. Następnie zszedł na dół, w oczekiwaniu na samochód.
Taksówce dotarcie pod mieszkanie Waruna zajęło około dziesięć minut. Kiedy więc wsiadł wreszcie do środka, było nieco przed trzecią.
- Dobry wieczór, dokąd jedziemy? - zapytała kobieta siedząca za kółkiem samochodu. Wyglądała już na nieco zmęczoną, ale sympatyczną panią po czterdziestce. Jej włosy spięte były w kok, który był w lekkim nieładzie. Miała na sobie jasnoniebieską sukienkę, którą Prasert mógł zauważyć, kiedy zapaliło się światełko wewnątrz samochodu, gdy otwierał drzwi.

- Suan Ambhorn - rzekł. Usiadł z tyłu, chcąc nieco odizolować się od kierowcy. - Jest pani bardzo odważna - mruknął.
Jednego tylko nie rozumiał. Jeżeli Mali uciekła, a Warun dopiero po tym odkrył jej brak oraz liścik na łóżku… to skąd wiedział, gdzie zamierzała się udać? Z treści wynikało, że wiadomość była kierowana do osób w liczbie mnogiej, a więc obydwoje nie mogli opuścić mieszkania razem. Chyba że to spreparowali? Privat westchnął i skrzywił się z niesmakiem.
Kobieta popatrzyła na niego uważnie
- Odważna? Bo prowadzę samochód po nocy. Och kochanieńki, ja znam Bangkok lepiej, niż własne dzieci. Nie można mnie zaskoczyć - powiedziała pogodnie i uprzejmie, po czym odpaliła silnik taksówki i ruszyła.
- Jednak mężczyzn można zaskoczyć. Na przykład tą śliczną, niebieską sukienką. Czy jest rozsądna pośród tylu pijanych klientów? - Prasert zawiesił głos. Rzucił wzrokiem na kierowcę, po czym znów wyjrzał przez okno. - Na szczęście mnie nie musi się pani obawiać, bo najwyraźniej jestem co prawda pojebanym, ale za to pedałem. Jednak każdy fart kiedyś się kończy i nie musi pani nadwyrężać swojego. W tym chorym mieście.
Kobieta zacmokała
- Nie martw się o mnie. Nic mi się nie stanie. Umiem zadbać o swoje bezpieczeństwo - obiecała mu, nieświadoma paranormalnego zagrożenia, jakie czyhało na ludzkość...

Droga do Suan Ambhorn minęła im dość sprawnie, zwłaszcza, że o tej godzinie nie było korków. Park oświetlały delikatne latarnie, a drzewa odbijały się w znajdującym się na środku, sztucznym zbiorniku wodnym. Teraz jednak, z odległości Prasert dostrzegł również światła samochodów policyjnych. Stały na drodze między parkiem a pobliskim Zoo.
- Oooh… chyba nie możemy tu zaparkować. Wykręcę i staniemy nieco dalej, o… - zaparkowała po drugiej stronie parku
- To będzie 177 bahtów, ale ja nie wiem czy to rozsądne, żebyś tu teraz wysiadał. Chyba jest niezbyt bezpiecznie i spokojnie, że stoi tu policja… - zauważyła.
- Jeszcze trochę troski i pomyślę, że założyła pani tę sukienkę specjalnie dla mnie - mruknął Prasert, wyjmując z portfela pieniądze i podając je kobiecie. Dokładnie odliczone, pomimo delikatnego światła latarni. - Dzięki - mruknął i wyszedł z samochodu. Kobieta była zaskoczona i lekko zarumieniona na jego komentarz na temat sukienki. Była po prostu osobą uprzejmą i miłą, słowa Praserta wydały jej się dziwne, ale chyba przyjemne, w końcu Privat był całkiem przystojny.

Przeszedł na chodnik, nie oglądając się na kobietę i taksówkę. Przybliżał się w stronę radiowozów policyjnych. Co takiego musiało wydarzyć się, skoro wszystkie nie były w Nonthaburi? Prasert miał złe przeczucie, ale wciąż nie potrafił się niczym przejmować. Wydrążenie emocjonalne było całkowicie w porządku tak długo, jak miał coś do roboty. Cieszył się, że ma jakąkolwiek wymówkę, by nie tkwić na łóżko w swoim mieszkaniu pod grzybem w romantycznym kształcie serca. Szedł tak, aby - jeśli to możliwe - nie zostać zauważonym. Z drugiej strony sam chciał ujrzeć jak najwięcej.
Policjanci kręcili się. Rozmawiali na jakieś tematy i wyglądali na zdenerwowanych. Prasert dostrzegł nieco dalej samochód stacji telewizyjnej, oraz dziennikarkę, która właśnie mówiła coś do kamery. Z tej jednak odległości nie mógł dosłyszeć co. Ulica i chodniki odcięte były dla ruchu, przez taśmy bezpieczeństwa. Nie widział jednak żadnych karetek, więc albo już odjechały, ale nie były do niczego potrzebne.
To chyba dobrze, prawda? Spojrzał na zegarek. Która była godzina? Ile czasu minęło od felernej drugiej dwadzieścia osiem?
Było pięć po trzeciej. Cokolwiek się tu wydarzyło, musiało mieć miejsce już jakiś czas temu. Policja zdawała się bowiem powoli zbierać. Dostrzegł dwóch młodych funkcjonariuszy stojących przy samochodzie ustawionym obok krawężnika na trasie, którą obrał przed sobą. Wyglądali jakby byli zmęczeni. Obaj palili papierosy i rozmawiali o czymś cicho, co jakiś czas kręcąc głowami. Nie było przy nich zbyt wielu innych funkcjonariuszy, może mógł ich zapytać o wydarzenia, które miały miejsce w parku. O ile oczywiście chciał.
Podszedł do nich.
- Przepraszam, co tu miało miejsce? - zapytał.
Tak bardzo nie miał siły i ochoty na przydługie wstępy, wdzięczenie się i robienie podchodów. Jeżeli nie odpowiedzą mu, to po prostu podejdzie do ekipy telewizyjnej i zacznie się przysłuchiwać. Może go nie wywalą. A nawet jeśli… zawsze będzie mógł później sprawdzić w telefonie wiadomości na którymś z portali internetowych. Dobrze, że media zdawały relację z tego, co się tu wydarzyło. Privat zastanowił się, kto je tu nasłał. Może przekupili któregoś z gliniarzy, aby powiadamiał ich o pikantnych zdarzeniach? A może znajdowali się tu jacyś inni przechodnie, którzy mogli być świadkami i to oni powiadomili ekipę telewizyjną?
Obaj funkcjonariusze byli zaskoczeni obecnością Praserta. Popatrzyli po sobie, a potem na niego
- Em… To miejsce zbrodni, osoby cywilne nie powinny się tu zbliżać. Może być niebezpiecznie… Ktoś zagraża całemu dochodzeniu, nie wiemy kto dopuścił się takiej strasznej rzeczy - powiedział jeden, wyraźnie starając się sklecić jakieś logiczne zdania, ale mu nie szło. Wyglądał jakby był naprawdę strasznie zmęczony.
- To w porządku - Prasert odpowiedział. - Jestem prywatnym detektywem śledczym, takim jak Sherlock. A więc właściwą osobą na właściwym miejscu. Mówcie, panowie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:12   #30
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Drugi gliniarz cmoknął i pokręcił głową
- Znaleźliśmy martwą kobietę i rannego, niemal martwego mężczyznę. Ktoś ewidentnie chciał się ich pozbyć i myślę kolego, że powinieneś się stąd zwijać, póki ci życie miłe - powiedział
- Od jakiegoś czasu niemiłe, więc z chęcią bym jeszcze chwilę został z panami dżentelmenami...
- Sam bym się stąd najchętniej zabrał po tym co widziałem. Nikt nie mówił, że do sprawy przydzielony był jakiś detektyw. Pan za Wattaną? To się pan spóźnił. Mali Wattana nie żyje. Przykro mi, bo pewnie chciał pan znaleźć ją całą i oddać rodzinie - powiedział mężczyzna i skrzyżował ręce.
- A mogę zobaczyć pana dokumenty? - zapytał ten zaspany, jakby się nagle ocknął.
- Wynajmują mnie osoby prywatne. Przyjaciółka pani Wattany o mnie wie, ale umowy przy sobie nie mam. A żeby kręcić się po mieście i pytać, nie trzeba mieć dokumentów. Każdy zatrudnia takich detektywów, na jakich go stać. I jeżeli nie chcecie mieć panowanie na sumieniu mojej małej dziewczynki, kiedy ta padnie z głodu, jak mnie wyleją, to… okażecie się wyrozumiali - rzekł. - Proszę.
Obaj policjanci popatrzyli po sobie, prowadząc konwersację bez słów na temat tej sytuacji, a następnie ten który pytał o dokumenty machnął ręką, odpuszczając Prasertowi.
Rzucił wzrokiem w bok na media relacjonujące przebieg wydarzenia.
“Mali Wattana nie żyje”. Ty głupia… bardzo… głupia… pizdo… Trzeba było nie opuszczać tego mieszkania! Do oczu Praserta zbierały się łzy, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał trzymać uczucia na uwięzi, zanim te wybuchną i przepołowią go.
- Proszę… może poczęstują mnie panowie papierosem? Znałem Mali, chodziłem z nią do liceum… - spojrzał w oczy jednego z mężczyzn. Miał nadzieję, że tym przekona go do siebie. Miał nadzieję, że powiedzą mu znacznie więcej…
Jeden z policjantów wyciągnął paczkę z kieszeni i podsunął mu, podając również zapalniczkę
- Znaleziono Mali Wattanę. Wisiała na gałęzi drzewa przy wejściu do zoo. To jeszcze można by było uznać za samobójstwo, gdyby nie fakt, że ktoś postrzelił ją trzy razy w klatkę piersiową. Dodatkowo, na skrzyżowaniu przy parku znaleźliśmy porzucony motor w stanie fatalnym, co doprowadziło nas do kolejnej ofiary. Niejaki Suttirat Warun, został postrzelony dwa razy. W prawe udo i lewe ramię. Nie znaleźliśmy nigdzie broni, natomiast mężczyzna stracił na tyle dużo krwi, że nie mógł powiedzieć co się wydarzyło. Karetka zabrała go natychmiast i dopiero po tym będziemy mogli się czegokolwiek dowiedzieć - funkcjonariusz powiedział mu wprost, jednak dość cicho, by telewizja nic nie wychwyciła.

- A wiadomo kto to wszystko zrobił? Były jakieś ślady napastników? Znam Suttirata, to dobry człowiek. Na pewno nie jest waszym podejrzanym, jeżeli myśleliście o nim w ten sposób.
Wyciągnął drżącymi rękami papierosa i zapalił. Musiał odgrodzić się od uczuć i być Sherlockiem jebanym Holmesem. Wciągnął dym do płuc, pozwolił przez kilka sekund nikotynie dyfundować do krwioobiegu i wypuszczał szare kłęby w powietrze. To nie mogło być prawdą. Mali nie mogła umrzeć… Może gdyby ją przytulił i pogłaskał, wtedy poczułaby się lepiej i nie opuszczała mieszkania? Tak źle zareagowała na jego słowa. A Warun skończył w szpitalu. Prasert zamrugał kilka razy oczami. Jak szybko przyzwyczaił się do papierosów. Pewnie był urodzonym nałogowcem. A powodu do zatracania się w używkach z każdą minutą nawarstwiały się…
- Na razie szukamy świadków i zbieramy dowody. Chcielibyśmy pomóc, ale inspektor dochodzeniowy nie byłby szczęśliwy, jakbyśmy dawali za dużo szczegółowych informacji, nawet detektywowi. Ciało Wattany zostało zabrane do koronera, będzie prowadzone dochodzenie. Może ze śladów na jej ciele czegoś więcej się dowiemy. Powinien pan wiedzieć, że na pewno była to Mali Wattana. Okaleczona i w słabym stanie, ale zdecydowanie ona. To chyba zamyka pańską sprawę. Szukaniem sprawcy zajmą się już służby policji - powiedział jeden z mężczyzn. Zaciągnął się papierosem.

Najwyraźniej Mali miała słabszą psychikę, niż Prasert przypuszczał wieczorem. Tak, kiedyś może i była taka jak ją pamiętał, ale traumatyczne wydarzenia zmieniają ludzi, a ona przeszła piekło, z tego co mówiła… A dodatkowo poza tym, że Prasert i Warun ją uratowali, nie zrobili nic. Privat nawet w jakiś sposób ją zranił. To mogło dodatkowo podkopać jej umysł… Tymczasem Suttirat? Był po prostu dobrym człowiekiem. Zapewne chciał jej pomóc i zatrzymać ją, a po drodze wpadł w jakieś tarapaty. Najgorsze było to, że znaleziono go w parku, do którego jego własny głos kazał mu przyjechać o konkretnej godzinie. Czy właśnie wtedy Warun został postrzelony? Kiedy on siedział w łazience, użalał się nad sobą i ranił się w dłoń? A potem cierpiał, praktycznie umierając, gdy Prasert jadł danie z mikrofali? Jakim był przyjacielem, że pozwolił na coś takiego. Jednak z drugiej strony… On też był tu ofiarą. Duchy, które kręciły się wokół niego najwyraźniej walczyły o niego. Wiedział teraz, że jeden pragnie jego szkody. Jego i Suttirata. Natomiast ten drugi przeciwnie. Czym właściwie były? Nie miał pojęcia. Jedyna osoba, która mogłaby mu coś więcej na ten temat powiedzieć została wezwana przez swoich braci mnichów do jakiejś pracy. Prasert miał jednak teraz jeszcze jedno źródło, z którego mógł czerpać informacje. Samo jednak zdecydowanie było paranormalne, czy odważyłby się pojechać do Nanthaburi, żeby porozmawiać z Nang Usadevi? A może powinien pojechać do Suttirata. Był gotowy spotkać się z nim? Musiał zdecydować.
- Hmm - mruknął Prasert. Wyjął komórkę i zaczął przeglądać zdjęcia w galerii. Znalazł jedno, w którym stoi z Warunem w hali tuż przed rozpoczęciem jakichś zawodów, które miały miejsce w listopadzie tamtego roku. Obejmowali się jednym ramieniem i uśmiechali do obiektywu. Pokazał je policjantom. - To mój przyjaciel - wyjaśnił. - Powiecie mi, do którego szpitala pojechał? - poprosił.
Policjant zmarszczył brwi
- Chyba do Bangkok Hospital… Tego głównego, na alei Phetchaburi 47… - odpowiedział mu i rzucił niedopałek na ziemię, gasząc go podeszwą. Jego kolega jeszcze dopalał i nie odzywał się za wiele. Wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę…
- Pieprzone Phetchaburi - Prasert szepnął cichutko.
Milczący policjant podejrzliwie uniósł brew.

Czuł się kiepsko. Jednak doszedł do wniosku, że obiektywnie rzecz biorąc, to naprawdę nie była jego wina. Zasnął pod prysznicem, co wyłączyło go z obiegu na jakąś godzinę, przy czym wydawało mu się, że to zły duch nasłał na niego objęcia Morfeusza. Więc to była wina zjawy. Kiedy Privat obudził się, znajdował się w fatalnym stanie. Nie był człowiekiem ze stali i posiadał swoją wytrzymałość. Nie zamierzał wyrzucać sobie tego, że nie posiadał psychiki i mocy superbohatera. Wybudził się ze snu o drugiej piętnaście. Musiałby posiadać dosłownie moc latania, albo naginania czasu, żeby w trzynaście minut przedostać się z łazienki Waruna do położonego sześć kilometrów dalej parku. Ale żaden człowiek nie posiadał takich umiejętności, one nie istniały. Może to dobrze, że zamiast tego zajął się posiłkiem, bo nasycenie głodu było najbardziej konstruktywną rzeczą, jaką mógł uczynić.

Nie mógł doczekać się, kiedy trafi do szpitala i opieprzy Waruna za to, że wyszedł z domu, nie budząc go. Już układał w głowie słowa.
Policjanci zwrócili uwagę gdzieś na bok
- Myślę, że będziemy musieli kończyć rozmowę. Nasza grupa się stąd zabiera i panu też radzimy się stąd zwijać. Zapewne nie chce pan zostać wzięty za podejrzanego w sprawie - zasugerował bardziej rozmowny mężczyzna
- Nie będę życzył panu dobrego dnia, wieczoru, czy czegokolwiek. Życze panu szczęścia i zdrowia przyjacielowi - pożegnał go tymi słowami. Za moment obaj ruszyli się i poszli w stronę drugiego radiowozu, gdzie stało innych dwóch policjantów.
- Hej, kiedyś postawię wam po piwie - rzucił za nimi. - Może nawet dwa - mruknął do siebie, również odchodząc z miejsca zdarzenia. - Ale nie trzy - mówił dalej, choć nikt go nie mógł usłyszeć. - Moja głodująca córka by tego nie przeżyła.
Westchnął i rozejrzał się po okolicy. Czy był tu gdzieś postój taksówek? Zawsze mógł też zadzwonić pod numer tej samej firmy, co wcześniej. Szukał również wzrokiem sklepu monopolowego. Nie miał co robić dalej w tym parku. Kręciło się zbyt dużo policji. Jeżeli zostawiono tu jakieś dowody… to i tak nie on miał je znaleźć. Zastanawiało go jeszcze, czy gdzieś tutaj był jego motor. Jego również szukał wzrokiem. I tak nie posiadał kluczyków, więc nie zmieniało to zbyt wiele, gdyby dostrzegł pojazd.
Nie zobaczył żadnych dowodów, ani swojego motoru. Nie widział również postoju taksówek, więc jedyne co mógł zrobić, to zamówić ponownie taksówkę z tej samej firmy, a jeśli szczęście mu dopisze przyjedzie ta sama pani co wcześniej. Policjanci byli zajęci rozmową, więc żaden nie zareagował na jego zagadnięcie o piwa. Nic go już tu nie trzymało. Rozglądał się jeszcze chwilę, aż dostrzegł sklep monopolowy. Był otwarty. Wszedł i dopiero wtedy przypomniał sobie, że nie mógł już o tej godzinie kupić alkoholu. Kupił więc papierosy. Oraz zapalniczkę. Następnie wyszedł i ponownie zamówił taksówkę.

Usiadł na pierwszym stopniu schodków prowadzących do sklepu. Podciągnął nogi do siebie i objął, kładąc brodę na kolanach. Spoglądał przed siebie w mrok rozświetlony jedynie lampami ulicznymi oraz księżycem. Chodnikiem przeszedł biały kot w rude plamki. Prasert wyciągnął rękę w jego stronę, aby go pogłaskać.
Kocie popatrzyło na niego i poruszyło noskiem, jakby na odległość wąchało jego rękę czy była czymś jadalnym. Podeszło ostrożnie i otarło się o jego palce. To chyba była pierwsza spokojna i miła rzecz dzisiejszego dnia, poza pomocą od ducha w świątyni za Bangkokiem. Zaraz przysunął się jeszcze bliżej i zaczął ocierać miękkim futerkiem, mrucząc z zadowoleniem.
- Witaj, mały… - mruknął mężczyzna z delikatnym uśmiechem.

Prasert poczuł się zmęczony. Nie było mu się jednak co dziwić.
Kilka minut później podjechała taksówka. Siedziała w niej ta sama pani, która go tu przywiozła. Najwyraźniej o tej porze nie było zbyt wielu klientów i kobieta zatrzymała się na jakimś postoju niedaleko
- Znalazłeś sobie przyjaciela, kochanieńki? - rzuciła lekko rozbawionym tonem, widząc kotka, który odszedł na bok, kiedy podjechał pojazd.
- Wziąłbym go z sobą, ale bezpieczniejszy jest chyba tutaj na ulicach - mruknął w odpowiedzi. - Tak to jest, jak żyjesz w komunie hipisowskiej gejów satanistów. Nigdy nie wiesz, co podadzą na śniadanie - wzruszył ramionami i wsiadł na przednie siedzenie. - Jedziemy do szpitala na Phetchaburi - rzekł. - Bangkok Hospital, numer 47. Jeden z moich przyjaciół wepchnął drugiemu zbyt głęboko dildo i teraz ma niedrożne jelita - westchnął z bólem.
Kobieta zaśmiała się
- Dowcipny jesteś, kochaniutki - najwyraźniej nie uwierzyła, że istniała taka grupa, o której wspomniał Prasert
- Do szpitala? No dobrze… - powiedziała z cieniem zaciekawienia w tonie. Słysząc o dildo zarumieniła się i pokręciła głową
- Żarty żartami skarbie, ale nie bądź wulgarny przy damie - zażądała, ale nie wyprosiła go z pojazdu. Po prostu włączyła licznik i ruszyła w drogę do szpitala.
“Wiesz, że żyjesz w dwudziestym pierwszym wieku, kiedy prawdziwe damy opuściły salony, aby zostać taksówkarzami”, Prasert pomyślał z niewinnym uśmiechem. Tak właściwie nie chciał, aby kobieta źle poczuła się z jego powodu, nie zamierzał być niemiły, albo uszczypliwy. Z drugiej strony, gdyby taki okazał się, to w świetle tego wszystkiego, co miało miejsce, nie obeszłoby go to aż tak bardzo.

Dojechali na miejsce po około dwudziestu minutach. Koszt przejazdu wyniósł około 177 bahtów i kobieta pożegnała go znowu, obserwując uważnie. Najwidoczniej słowa Privata mimo wszystko zaniepokoiły ją w jakiś sposób. Budynek był oświetlony, jednak w wielu oknach światła były zgaszone. Dochodziło wpół do czwartej, nikt normalnie nie przyjeżdżał tu w odwiedziny o takiej porze. Prasert całkiem dobrze znał ten szpital. Nie zmienił się zbyt wiele…
Zaatakowały go wspomnienia pobytu z młodości. Był cały połamany. Jako głupie dziecko wziął udział w zawodach dla osób pełnoletnich, w których napotkał prawdziwego sadystę. Nie tylko pobił go, ale po wszystkim podniósł i wyrzucił za ring niczym worek ze śmieciami. Wpierw Prasert nie odczuwał aż tak przenikliwego bólu. A w każdym razie nie zagrażającego życiu. Dopiero po kilku dniach został przewieziony na ostry dyżur, a badania obrazowe wykazały krwiaka rosnącego w rdzeniu kręgowym. Operacja była bardzo trudna i droga. Została opłacona przez kilka pierwszych pensji Sunan.
- Nie wierzę, że nie żyjesz… - mruczał do siebie. - Ktokolwiek, ale nie ty…
Mali Wattana była silna. Dzisiaj dopadła ją chwila słabości… ale na co dzień… Przypominała górę lodowcową. Jedną z tych, które skruszyły Titanica. Privatowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że dopadnie ją globalne ocieplenie. Czy to naprawdę było możliwe? Uznał, że może to dziecięce z jego strony, ale nie mógł uwierzyć, by ktoś, kogo znał, naprawdę umarł. Zwłaszcza przedwcześnie. Przecież… przecież…

Globalne ocieplenie. To chyba dobre określenie na to, co stało się z Bangkokiem. I Privat nie miał na myśli jedynie fali upałów. Z każdej strony temperatura wzrastała. Duch ze świątyni, zły duch, który go pożądał, dobry duch, który próbował pomóc… Sakchai Benleng, jebana świnia, która zamordowała niewinną kobietę i zraniła Waruna. Nawet rodzinnie było dziwniej, choć chyba zmieniało się na lepsze. Sunan… W obliczu tego wszystkiego Prasert naprawdę chciał pojednać się z nią tak naprawdę. Potrzebował w swoim życiu ludzi, sam tego nie udźwignie…

Ruszył w stronę wejścia do szpitala, aby spostrzec, czy drzwi są otwarte.
Wejście do szpitala było otwarte. W głównej sali był półkolisty blat, za którym siedziały dwie pielęgniarki zapewne odpowiedzialne za recepcję i dokumentację przybyłych pacjentów i oczekujących. O tej godzinie praktycznie nikogo tu nie było. Dlatego kiedy Prasert wszedł do środka przez automatycznie rozsuwające się drzwi, młoda kobieta, z lekko podkrążonymi oczami i włosami zebranymi w dwie kitki uniosła wzrok znad tego co robiła i obdarzyła go pytającym spojrzeniem. Nie wyglądała na nieuprzejmą, po prostu zainteresowaną czy Prasert potrzebuje jakiejś pomocy. Od razu jej wzrok padł na jego rękę, na której był prowizoryczny opatrunek.
- W czym mogę pomóc? - zapytała. Miała całkiem miły dla ucha ton, choć słychać było, że była już zmęczona.
- Dzień dobry… to znaczy dobry wieczór - mężczyzna przywitał się. - Przepraszam, że przychodzę w późnej godzinie, ale mój bliski przyjaciel został postrzelony. I usłyszałem, że znajduje się w tym szpitalu. Został przywieziony niedawno, jego imię i nazwisko to Warun Suttirat.
Następnie wyciągnął telefon i pokazał to samo zdjęcie, co wcześniej policjantom.
- To ten po lewej - wyjaśnił, tak jak gdyby pielęgniarki mogły nie domyślić się, widząc przed sobą mężczyznę po prawej. Albo nie mogły po prostu poszukać danych osobowych pacjenta bez jego wizerunku.
Kobieta zerknęła na zdjęcie, a potem na Praserta. Pochyliła się, spoglądając w ekran monitora przed sobą
- Mmm, jest. W tej chwili trwa jego operacja. Miał dużo szczęścia, bo chirurg był jeszcze na oddziale. A pan to ktoś z rodziny? - zapytała znów podnosząc wzrok na Privata. Widziała ich razem na zdjęciu, więc oczekiwała, że może się znają, albo może to jacyś bracia… Za moment do niej dotarło, że powiedział, że to jego przyjaciel
- Oh… - zaskoczyła. Popatrzyła uważnie na Praserta, jakby pod słowami ‘bliski przyjaciel’ odczytała coś zupełnie po swojemu.
- Nie mogę panu teraz powiedzieć kiedy skończy się jego zabieg. Nie powinnam też pozwolić panu wejść na oddział, bez uprawnień od pana Suttirata, ale biorąc pod uwagę okoliczności… - zerknęła na niego znacząco
Prasert cały zarumienił się. Zerknął ukradkiem na zdjęcie. Czy właśnie to widzieli ludzie, kiedy na nich patrzyli? Przecież… to było tylko całkowicie niewinne objęcie jednym ramieniem. Może jakoś zaklął rzeczywistość, przedstawiając w ten sposób ich relacje przed Sunan. Skoro brat..o...siostra widziała ich w ten sposób, to może rozszerzyła swoją percepcję na cały świat. Kto wie, jakie posiadała supermoce w tym paranormalnym świecie. Prasert miał wrażenie, że gdzieś w międzyczasie przeszedł przez wrota, którymi znalazł się w tym oto innym wymiarze. Może to tylko sen? Miał taką nadzieję...

- Mogę dać panu znać, kiedy jego operacja się skończy i gdzie zostanie położony - powiedziała uprzejmie, nieco ciszej w konspiracji. Kobieta była bardzo miła i najwyraźniej wydawało jej się, że jesli odmówiłaby pomicy Privatowi, stanęłaby na drodze wielkiej miłości. Musiała być romantyczką. Uśmiechnęła się uprzejmie do Praserta
- Tymczasem, może pan odsapnie, napije się czegoś ciepłego z automaty… Jest na końcu holu po lewej - wskazała mu kierunek.
- Dziękuję - powiedział, poważnie spoglądając w oczy kobiecie. - To dla mnie bardzo dużo znaczy… naprawdę. Serce mnie boli tak mocno, jakby miało zaraz stanąć - westchnął i ruszył wgłąb korytarza.
- Prosze się nie martwić, na pewno wszystko się uda - powiedziała, tymi słowami odprowadzając go i żegnając przynajmniej na jakiś czas..
Nawet nie kłamał. Rzeczywiście odczuwał dziwne, rytmiczne walenie, jak gdyby ktoś rozbił w jego ciele bank z adrenaliną. Tamy pękły i cała rzeka hormonu wylała się do krwioobiegu. Stanął przed automatem i spojrzał na dostępne opcje.
Automat należał do takich bardziej rozbudowanych, mógł w nim nawet zalać sobie zupkę do kubka. Były różne kawy, herbaty, nawet mięta. Zwykła gorąco woda, mleko… Co tylko chciał. Wszystko było w przystępnej cenie.
Wszystko, czego tylko pragnął. Jednak nie to, czego potrzebował. Zdawało się jednak, że nawet przed dwudziestą drugą menu automatu nie rozbudowane o bardziej ciekawe pozycje. Westchnął, spoglądając na dostępne pozycje. Bał się, że kawa pobudzi go jeszcze bardziej. Herbata posiadała teinę, była niewiele lepsza. Z drugiej strony nie miał ochoty na mleko w proszku, a zwykła woda zdawała się zbyt podstawowa. Wybrał więc miętę. Może go orzeźwi. Tak, to był chyba najlepszy pomysł.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172