Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 01:07   #22
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kiedy Privat rozejrzał się dookoła, dostrzegł całkiem niedaleko pusty parking koło placu, na którym najpewniej codziennie rano rozkładany był rynek. Zapewne mógłby zaparkować motor gdzieś między blaszanymi ramami, które tworzyły stoiska, a teraz były kompletnie pustymi szkieletami. Z trudem przypomniał sobie, jak panować nad pojazdem i tak właśnie zrobił. Przypomniał sobie, że ma pod sobą bak pełny paliwa. A jeśli ten ulegnie samozapaleniu i sam również spłonie? To była głupia myśl, ale w tej chwili Prasert był w stanie uwierzyć, że coś takiego mogłoby się zdarzyć. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że świątynia w Nonthaburi ulegnie zniszczeniu. Dlaczego jego motor miałyby obowiązywać inne reguły?

Gdy mężczyzna wybrał numer, z którego dzwoniła do niego wczorajszego dnia Wattana, sądził, że dodzwoni się do Mali, albo chociaż do jej poczty głosowej. Zamiast tego, w jego telefonie rozległ się uprzejmy, kobiecy głos
- Nie ma takiego numeru… - kobieta powtórzyła ten komunikat trzy razy, aż połączenie zostało zerwane.
Skasowała numer? A może on od początku w ogóle nie istniał?
Nie. Niemożliwe. To by znaczyło, że oszalał.
Zastanowił się przez chwilę. A jeśli rzeczywiście postradał zmysły? To by tłumaczyło dosłownie wszystko. A także ducha w lustrze i sny. Dobry boże… może on naprawdę oszalał? W jego rodzinie nie było do tej pory schizofrenii, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, czy nie? No cóż… Privat miał nadzieję, że nie.
Zadzwonił tym razem do Waruna. Jeżeli ten numer nie istniał… Prasert zaśmiał się, drżącymi palcami dotykając ekranu dotykowego smartfona. Jednocześnie rozglądał się uważnie dookoła. Był w stanie najwyższej gotowości. Adrenalina buzowała w jego żyłach. Żadni kosmici z miotaczami ognia nie zakradną się niepostrzeżenie… Dotknął przycisku połączenia i czekał na głos Suttirata.
Rozległy się trzy sygnały, a następnie włączyła poczta głosowa. Warun nie odbierał telefonu. Zwykle miało to miejsce głównie gdy prowadził motor, był na treningu, lub na wyjeździe, gdzie korzystał z innego numeru telefonu, na którym miał wykupiony roaming…
Teraz mógł być po prostu wściekły na Praserta i nie chcieć z nim rozmawiać, ewentualnie… Ewentualnie z jakiegoś powodu nie mógł podnieść słuchawki. Na przykład takiego, bo już nie żył.

Privat czuł na skórze gorąco bijące od wielkiego snopu ognia, którym stały się resztki świątyni. To właśnie stąd pochodził jasny dym, który widział już wcześniej. A wtedy głupi myślał, że to może samolot przeleciał, a może jakaś dziwna kometa… Miał jakieś pół godziny czasu, mógł zrobić wszystko, a jednocześnie nic poza czekaniem…
drewno pękało i strzelało w ogniu. Dym powoli roznosił się po okolicy i docierał również do nozdrzy Praserta.

Privat spróbował się uspokoić. Był honorowym strażnikiem królewskim, czy kimś w tym stylu… Takie osoby na pewno charakteryzowały się niewzruszonym opanowaniem. Dlatego powinien przynajmniej udawać, że jest mężczyzną, a nie spanikowanym dzieckiem. Skoro Mali umówiła się dopiero za pół godziny, to może jeszcze nie dotarła na miejsce. Piękne kobiety charakteryzowały się modną tendencją do spóźniania. Nie było w tym nic złego, zwłaszcza jeśli spóźniało się na własną śmierć. Privat nie mógł dodzwonić się do nikogo. Nie miał pojęcia, gdzie są Suttirat i Wattana. Pozostawił motor i ruszył kilkoma niepewnymi kroczkami w stronę bijącego ognia. Ten jarzył się tak bardzo intensywnie… W dzieciństwie kazano mu nie bawić się zapałkami, bo to groziło nocnym moczeniu się. W takim razie… pęcherz Praserta był w wielkim zagrożeniu tej nocy. Zaśmiał się. Jaka urocza, zabawna myśl… Cały drżał, idąc w stronę Wat Prasat. Bał się, a jednak kończyny nie odmówiły posłuszeństwa. Chciał przybliżyć się tak bardzo jak to możliwe, aż zobaczy kogokolwiek. I cokolwiek dziwnego. Na przykład zaparkowane pojazdy, z których mogli wysiąść piromani. Zdarł z siebie plecak i wyjął broń. Upewnił się, że w środku znajdowały się kule. Tylko… czy rzeczywiście mógłby wycelować w nieprzyjaciela i pociągnąć za spust? Przecież do tej pory nigdy tego nie robił. Zawsze mierzył do kukieł i tarcz strzelniczych. Mógł skończyć szkołę wojskową, ale nie był z niego ani komandos, ani morderca… Mimo to chłodny metal w dłoniach sprawiał mu dziwną przyjemność. Może dlatego, bo to była jedyna rzecz, która przynosiła choć trochę ochłody w tak gorących - dosłownie - okolicznościach.
Trawa wokół świątyni na szczęście była sucha i kompletnie zaniedbana, ogień nie miał jak rozejść się i postanowił żywić jedynie budynkiem, z którego powoli nie było już nic do odratowania. Prasert nadal nie słyszał sygnałów nadjeżdżającej straży. Czy rzeczywiście nikt nie uratuje tego ponoć świętego miejsca?
Kiedy spojrzał w górę, dopiero dostrzegł, że na niebie było nieco chmur, ale wyglądało, że dopiero zbierały się i równie dobrze mogły kompletnie rozpłynąć w najbliższym czasie… Szedł dalej, kiedy w pewnym momencie usłyszał zza części rynkowej parkingu roznoszący się dźwięk nadjeżdżającego w tym kierunku warczenia silnika. Ktoś tu jechał i to ze zdecydowaną prędkością…
Prasert przygotował broń i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym mógłby choć trochę osłonić się przed nadjeżdżającą osobą. Chciał zobaczyć, kto przybliża się na… miejsce zbrodni? Miał kilka typów. Do nich właśnie przed chwilą próbował dodzwonić się. Ale również to mogła być kompletnie obca osoba, nawet nieprzyjazna Prasertowi. Choć ten miał wrażenie, że wszystkie diabły zebrały się przy Wat Prasat już jakiś czas temu. I razem podpaliły je. Nie spodziewał się spóźnionego terroryrysty, a raczej przyjaciela… Ale wciąż pozostawał czujny.

- Prasert! - rozległ się głos, niczym warknięcie i szczeknięcie. Kiedy Privat rozejrzał się, zaskoczony i niemal z przestrachu nacisnął spust w odruchu, spojrzął w kierunku skąd dotarł do niego głos. Dostrzegł… Suttirata. Mężczyzna chował się za sporym metalowym straganem. Wcześniej musiał go nie dostrzec, bo blaszana konstrukcja znajdowała się obok drzewa i to właśnie za nim musiał chować się dotąd Warun. Może nie chciał wtrącać się w wydarzenia, ale teraz widząc co robił Prasert postanowił jednak powstrzymać go i zaciągnąć do swojej kryjówki? To jednak znaczyło, że rzeczywiście dotarł tu przed Privatem… Czy w takim razie widział kto podpalił świątynię? Suttirat mógł to wiedzieć!

Nie było za wiele czasu, a kryjówka przyjaciela zdawała się bezpieczna, widać z niej było świątynię, ale skryte tam osoby były osłonięte dla nadjeżdżających osób…
Jednym słowem, była idealna.
Prasert jednak nie wiedział, czy droga do Waruna była równie bezpieczna. Rozejrzał się, czy widzi w pobliżu jakieś snajpera. Jeżeli nie… to chciał jak najszybciej spotkać się z przyjacielem. Jego obecność w Nonthaburi wywoływała w Prasercie kaskadę emocji. Czuł się wzruszony, że mężczyźnie mimo wszystko zależało. Jednocześnie jego bezpieczeństwo dość solidnie wzrastało, gdy w pobliżu znajdował się mistrz boksu tajskiego. Dobrze było widzieć znajomą twarz i to należącą do kogoś, na kim mógł polegać. A jednocześnie… obawiał się o zdrowie Suttirata. I to przeraźliwie. Zawsze uważał go za dosłownie nieśmiertelnego, ale wizja ducha w restauracji rodziców wszystko zmieniła. A poza tym odczuwał wstyd. To, co wydarzyło się pod prysznicem nie było szczególnie… sympatyczne. Wypowiedział słowa, z których nie był dumny. Co nie znaczyło, że brał na siebie całą winę… Ale to teraz nie miało znaczenia. Rozejrzał się w poszukiwaniu zagrożenia. A następnie chciał dotrzeć do Waruna. Miał nadzieję, że ten nie wygoni go z kryjówki, którą sobie upatrzył. Choć najpewniej wciąż się gniewał…
Nic nie stanęło Privatowi na drodze w dotarciu do Waruna. Mężczyzna tymczasem zdawał się skupiony, zmieszany i jakby napięty.
- Już myślałem, że będziesz chciał zostać tam na środku i czekać, aż chuj wie kto nadjedzie - rzucił. Nie wyglądało na to, że zamierzał wracać do tematu ich wcześniejszej rozmowy. Może Suttirat uznał, że teraz nie jest na to pora? A może był dorosłym mężczyzną i po prostu wiedział, że nie ma sensu? Powiedzieli sobie parę niemiłych słów, ale to nie znaczyły, że mają się teraz nienawidzić do śmierci, która w tym miejscu i w tak napiętych okolicznościach mogła być bliższa niż myśleli.
Prasert to wszystko instynktownie rozumiał, a przynajmniej tak mu się zdawało. Przecież to było oczywiste, że cokolwiek by się nie zdarzyło, to i tak będą przyjaciółmi - przynajmniej w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Mogli różnić się w jakichś drobnych sprawach, ale te rozwiążą wtedy, kiedy będzie na to czas. Nie teraz.

Warkot się zbliżał.
Warun zamilkł i wyjrzał, obserwując drogę. Kiedy Prasert do niego dołączył, obaj dostrzegli motocyklistę… Drobna postać pędziła na czarnym sportowym ścigaczu. Na oko drogim… Prostopadłą drogą do tej biegnącej obok przestrzeni na której stała dotychczas świątynia, tylko że… Kierowca nie zwalniał.
- Co jest…? - szepnął Suttirat, marszcząc brwi i poruszając się niespokojnie. Jego wzrok biegał od kierowcy pędzącego motoru, do świątyni i z powrotem. Chyba o czymś myślał i to wprawiało go w taki niespokojny stan.
- On… on chce w to wjechać? - Prasert spojrzał na pogorzelisko. Czuł, że nie nadąża i jest jakby głupi. Dlaczego nieznajoma postać miałaby poruszać się tak szybko, skoro bez wątpienia widziała pożar? To… to naprawdę nie była normalna reakcja. Privat, kiedy ujrzał pożar, momentalnie zwolnił i przez kilkanaście długich sekund tkwił w rozmyślaniach i próbie zrozumienia tego, co dzieje się wokół niego. Skoro kierowca pojazdu niezachwianie pędził… to znaczyło, że spodziewał się ujrzeć coś takiego? Privat nie wiedział. Do kurwy nędzy. Był zwyczajnym obywatelem. Nie różnił się wiele od przypadkowej osoby z ulicy. Nie tak naprawdę. Jak mógł odnaleźć się w tym całym chaosie? Czuł się w tym wszystkim jak dziecko i może właśnie nim był. Niech Wattana będzie przeklęta, że go w to wszystko wpakowała…
Warun nadal przesuwał wzrokiem od kierowcy do pożaru i z powrotem
- Nie wiem… - powiedział w końcu krótko. Sam najwyraźniej rozumiał dosłownie tyle samo co Prasert. Kierowca ścigacza jechał na łeb na szyję prosto przed siebie. Co prawda ubrany był w pełny kombinezon do jazdy, oraz kask, ale to nie uratuje go przed temperaturą, która szalała teraz wokół resztek świątyni. Kiedy obaj mężczyźni wstrzymali oddechy, przypuszczając już, że będa świadkami najdziwniejszego samobójstwa, zadziało się coś nieoczekiwanego…
Kierownica motoru zaczęła się szarpać na boki, jakby kierowca nie mógł utrzymać jej prosto, po czym koło skręciło się i cały motor w widowiskowym stylu przechylił się rozpędzony. Był pod niemożliwie niebezpiecznym kątem, ale jednak… Jego tor ruchu to nie była już prosta jazda w płomienie. O dziwo, kierowca nie oderwał rąk od kierownicy ani na chwilę… Nawet w momencie, kiedy cały motor upadł z ostrym, metalicznym hukiem w bok, przygniatając jedną nogę właściciela. Ryk silnika był nieznośnie głośny i nie byli w stanie ocenić, czy ktoś krzyczał, czy nie. Obaj jednak doskonale wiedzieli, że to cholernie bolało.
Najdziwniejsze było to, że motor zdawał się cały czas chcieć gnać dalej, mimo upadku. Dopiero po chwili zakrztusił się i zgasł. Najwyraźniej silnik leżąc bokiem zalał się benzyną i automatycznie uspokoił.
Teraz dopiero do uszu Praserta i Waruna dotarł przeciągły płacz i łkanie… Należało do kobiety.

Czy to… czy to mogła… być Mali?
Privat czułby się bardziej spokojny, a może nawet wręcz znudzony podczas cyrkowego przedstawienia. Natomiast w tej chwili… nie był przekonany, czy mógł wierzyć nawet własnym oczom. Jakiś cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, aby stał nieruchomo w miejscu i dalej obserwował rozgrywający się spektakl. Co miało być następne? Gromada krwiożerczych zombie wyskoczy ze świątyni? Nad ich głowami przeleci spodek kosmiczny, świecąc im po oczach wiązką promieni antygrawitacyjnych?
- Ona… ona utraciła kontrolę nad motorem - Prasert starał się powiedzieć coś, co nie zabrzmi kompletnie głupio. - Chyba musimy jej pomóc.
A to z kolei już mogło być głupie. Privat nie był Supermanem, nie posiadał nadnaturalnych mocy. Przyjemnie byłoby udawać, że jest inaczej, jednak… najbardziej podstawowy instynkt przetrwania kazał mu pozostać w miejscu. A najlepiej uciekać. Dlaczego jeszcze tego nie robił.
“Weź się w garść, Prasert”, przemówił do siebie w myślach, ale to nie do końca pomogło. Miał trochę nadzieję, że Suttirat zaśmieje się z jego propozycji i rozkaże im definitywnie, aby pozostali na miejscach. Ale gdyby zgodził się z nim i nawet ruszył do przodu… Privat musiałby podążyć za nim. Nie przyznałby się do tego przed nikim, ale okropnie się bał. Może tak naprawdę przez cały czas był strasznym tchórzem. Akurat w tej chwili był w stanie zaakceptować tę etykietkę, o ile wydostanie się stąd cały… I Warun tak samo. I również najlepiej Mali, o ile to ona była tym szalonym kierowcą.
Suttirat na całą scenę wypadku aż się wzdrygnął. Widok czegoś takiego mocno nim zawsze szarpał. Nie powiedział nic przez dłuższą chwilę. Potem jego spojrzenie przeszło na drogę z której nadjechała motocyklistka i znów wrócił do leżącego motoru i kobiety
- Czemu ona się nie rusza? - zapytał na głos. To było rzeczywiście zastanawiające. Dłonie kobiety nadal pozostawały sztywno przytwierdzone do kierownicy ścigacza. To było wręcz niemożliwe… Musiało ją cholernie boleć, w końcu aż tu słyszeli jej płacz, a jednak ta pozostawała cały czas w tej samej pozycji. Warun wzdrygnął się
- Ty… A jak ona nie może tego puścić? - zapytał napiętym tonem i znowu spojrzał w kierunek, z którego nadjechała i zrobił to, czego obawiał się wcześniej Prasert… Zrobił pierwszy, pospieszny krok w kierunku wyjścia z kryjówki.
Privat od razu ruszył za Suttiratem. Nie mógł być przy nim w tyle. Przy Warunie, tak właściwie, miał wrażenie, że był w stanie cokolwiek uczynić. Nie tak jak na parkingu za liceum, gdzie kaci Benlenga dokonali swojego dzieła, po którym nie mógł się nawet ruszyć. Nie dziwił się, dlaczego wilki atakowały w stadzie. Nawet jeśli jego było tylko dwuosobowe… to zawsze lepiej, niż samotność.
Zaczął zastanawiać się na temat motocyklistki. Czy ktoś po prostu przykleił jej dłonie do kierownicy? Nie… to wydawało się nie tak proste. Prasert odniósł wrażenie, jak gdyby coś jej rozkazywało. Kazało jechać przed siebie i pozostać przy motorze… czy była opętana? To wydawało się najbardziej prawdopodobne…
- Szybko, wyciągnijmy ją - warknął, spiesząc się w stronę zagrożenia. Nie był bohaterem… dlaczego więc tak się zachowywał?
Suttiratowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszył niemal biegiem w stronę motoru i jego właścicielki. Z jakiegoś jednak powodu cały czas zerkał w stronę, z której nadjechała. Kiedy obaj dostali się do pojazdu, dostrzegli, że ku zaskoczeniu Praserta, jednak ktoś przymocował jej ręce do rączek kierownicy w taki sposób, by zablokować przełącznik gazu na maksymalnej prędkości. Kobieta została tutaj wysłana na pewną śmierć. Ten ogień miał być dla niej egzekucją…
- Poczekaj, mam scyzoryk - rzucił Warun i wyciągnął nóż z kieszeni, zaczynając rozcinać taśmy, owinięte wokół kierownicy. Dzięki temu za moment uwolnił dłonie kobiety. Privat zauważył, że jej nogi też były przyklejone do obudowy motoru. Warun podał mu nóż, żeby się tym zajął. Kobieta tymczasem cała drżała, nie przestając, teraz już po cichu zawodzić.

To dziwne, że w takiej sytuacji Prasert po prostu… ucieszył się i uśmiechnął.
Duch w łazience sprawił, że od tamtej chwili spodziewał się dosłownie wszystkiego. Nawet gdyby z nieba spłynęły kule ognia… oczywiście, przeraziłby się, ale to pasowałoby do tego całego nadnaturalnego szamba, którego wcześniej doświadczył. W tej chwili, spoglądając na kompletnie zwyczajnie przymocowane kończyny kobiety do motoru… poczuł ulgę. To było chore. Powinien wzdrygać się, burzyć, dziwić… a jedynie cieszył się, że nie było w tym wszystkim nadnaturalnego elementu. Ze zwyczajnością Prasert mógł walczyć. Z lepszymi lub gorszymi skutkami, lecz wciąż. Natomiast z paranormalnymi zjawami? Nie miał na to żadnego remedium prócz przewieszki w plecaku, która kompletnie niczego nie gwarantowała.
- Już w porządku - jego głos zabrzmiał zaskakująco spokojnie i przekonywująco. - Wyciągniemy cię stąd.
Tego akurat nie był pewny, jednak poczuł przypływ optymizmu. Z taśmami mogli walczyć. Wszystko mogło się dobrze skończyć.
Spojrzał na twarz kobiety, aby ją zidentyfikować. Niestety nie mógł - posiadała kask z ciemną szybką. Tak właściwie nie miało to znaczenia. To nie było tak, że gdyby miał przed sobą Wattanę, to chciałby ją uratować, a przypadkowa kobieta to mogła umrzeć. Privat chwycił nóż od Waruna i zaczął nim grzebać przy pedałach, gdzie tkwiły stopy kobiety. Na szczęście motor zgasł i nie rzucał się już do przodu. Jednak noga nieznajomej wciąż była przygnieciona. Najpewniej zmiażdżona. Prasert przygotował się na widok krwi, nachylając w stronę podłoża…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline