Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 01:09   #24
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Milczała chwilę, oglądając motyla. Światło płomieni od palącej się świątyni odbijało się w granatowym kamieniu szlachetnym. Wreszcie pierwszy raz przekręciła głowę i spojrzała na Praserta. Była piękna jak lalka. Nie tak jak Mali, której uroda była delikatna i dziewczęca. Twarz tej kobiety miała regularne, gładkie rysy. Jej oczy były spokojne. Patrzyła na niego, po czym lekko rozwarła usta i przysunęła rękę z naszyjnikiem do niego
- Założysz mi go? - zapytała, jakby ignorując jego pytanie o to, czy poczuwała się do zemsty na piromanach, z drugiej strony jeśli by tego nie zamierzała, czy poprosiłaby go, żeby jej go założył, jakby to właśnie specjalnie dla niej Privat to przywiózł? Odwróciła się do niego tyłem i odgarnęła włosy, pokazując mu swoją smukłą szyję. Czekała.
- A pocałujesz mnie chociaż za to? - zapytał Prasert, szukając w kieszeni kluczyków.
Przez ułamek sekundy zdjął go strach, że zgubił je tak, jak miało to miejsce rano, kiedy opuszczali mieszkanie Waruna. Na szczęście były na miejscu włożył do stacyjki ale jeszcze nie przekręcił. Przesunął wzrok na piękną kobietę. Stała tuż obok niego, podczas gdy on siedział na motorze.
- Jeśli pocałujesz, to założę. A wiesz… myślę, że ten motyl bardzo pasowałby do ciebie.
Już chwilę temu dźwięki motoru Suttirata zniknęły i Prasert go nie słyszał. Tymczasem… Do jego uszu zaczął docierać inny dźwięk silnika. Cięższy… Samochód.
- Hmm… - powiedziała dziewczyna w zamyśleniu, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia przekroczyła motor Privata, tak że usiadła tuż przed nim, przodem do niego. Sukienka podsunęła się do góry odsłaniając jej uda. Jej ciemne oczy połyskiwały od ognia, który teraz się w nich odbijał. Położyła dłonie na ramionach Praserta, po czym pocałowała go w usta. Jej wargi były miękkie, pełne, ale… zimne.
Prasert pogłębił pocałunek. Kiedy dobiegł końca, odchylił się i spojrzał prosto w oczy kobiety.
- Tak - mruknął w zamyśleniu. - Ten naszyjnik od początku miał być dla ciebie - mruknął, po czym przyjął go od piękności i przytulił ją. Dzięki temu mógł zapiąć motyla za szyją nieznajomej. Następnie nieco odsunął się i spojrzał na nią. Czuł dziwne buzowanie w głowie, jak gdyby ktoś wpuścił do jego umysłu rój owadów. Był pijany z emocji, strachu, zafascynowania, niepewności… Może dlatego zachowywał się tak spokojnie.
- Muszę uciekać - rzekł. - Chcą mnie dopaść ludzie, który pozbawili cię domu. A może uwolnili z więzienia? - spojrzał po chwili zastanowienia na piękną kobietę.
Nagle pomyślał, że istniało duże prawdopodobieństwo, że zaraz zemdleje. Już teraz czuł ogarniającą go słodycz i bezwolność.
Kobieta jednak nie schodziła z jego motoru. Nie wyglądało nawet, że zamierzała. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej i objęła ściślej. Przytknęła usta do jego ucha
- Zostań tu ze mną. Pokażę ci coś ładnego - obiecała ciepłym, przyjemnym tonem. Nie odpowiadała na jego pytania. Nie zaprzeczała niczemu, ani nie potwierdzała. Drażniła opuszkami palców jego kark. Za moment musnęła ustami jego policzek, zaczepiając go. Puls Praserta przyspieszał. Była chłodna w dotyku. Jej ciało nie wydzielało nawet odrobiny ciepła. Warkot silników stawał się coraz bardziej intensywny.
- Śmierć? Śmierć pewnie jest ładna, ale przedwczesna zdaje się zbyt smutna - mruknął. Spróbował wyciągnąć rękę tak, aby zapalić silnik. Może w ostateczności był w stanie ruszyć z miejsca z pasażerem na gapę? Wydawało się to bardzo niewygodne, ale może… możliwe? Nie był tego wcale pewien, ale jeszcze nie mógł zmusić się do tego, aby po prostu zrzucić ducha na ziemię. To wydawało się kompletnym brakiem szacunku… Mógłby zostać przez to przeklęty, czyż nie? Inna sprawa, że miło było czuć na sobie dotyk drugiego… człowieka, nawet jeśli niestandardowego. I Privatowi nie przeszkadzało zbyt bardzo to, że był zimny. Przy żarze za jego plecami wydawało się to nawet przyjemne, niczym chłodna, letnia bryza.
Nie pozwoliła mu odpalić motoru… Co prawda dosięgnął zapłonu, ale maszyna nie zareagowała na jego dotyk w ogóle.
- Nic ci się nie stanie. Obiecuję - powiedziała i polizała go po policzku, jakby chciała spróbować jak smakuje jego skóra. Przesunęła dłonie po jego plecach w dół, po czym otarła się o jego klatkę piersiową swoim biustem. By za moment pozostawić go samego. Po prostu wyparowała.
Kiedy się rozejrzał, dostrzegł ją stojącą na chodniku na przeciw palącej się świątyni. Patrzyła na nią. Wyglądała niesamowicie na tle powoli dogasającego ognia. Za jej plecami leżał porzucony motor Mali. Wiatr powoli podrywał kosmyki jej włosów. Wyglądała, jakby była całkowicie żywa, a jednak… Jednak Privat namacalnie odczuł, że coś było z nią nie tak. Samochody pojawiły się już na horyzoncie. Dwa ciemne auta jechały jedno za drugim. Zbliżały się do placu parkingowego i do płonącej świątyni. Duch nie obracał się. Stał jakby zawieszony w czasie.

Prasert nawet nie zauważył, że od dłuższego czasu wstrzymywał oddech. Wnet zaczerpnął powietrza. Nieco nieśmiało, jak gdyby obawiał się, że duch to usłyszy. Z jednej strony bał się jej, a z drugiej… Kiedy w pierwszym momencie zniknęła, to przestraszył się, że na dobre. Poczuł ulgę, widząc ją na chodniku. Co za popieprzone uczucia. W jego popieprzonej głowie. Dotknął policzka, na którym znajdował się wilgotny ślad. Czy to źle, że chciał położyć dłoń na brzuchu kobiety? A potem skierować ją niżej… by tam również napotkać mokrość? Czuł się dziwnie podniecony, widząc postać nieznajomej w białej sukience na tle dogasających płomieni. Nie mógł w tej chwili odjechać… nawet gdyby chciał. Może został rzucony na niego urok. Pytanie brzmiało, czy jego natura była czysto paranormalna, czy może raczej… po prostu oddziaływało na niego tylko i wyłącznie to, co widział. Biały, cienki materiał spływał po jej ciele niczym woda. Prasert zastanowił się, jak łatwo byłoby go zniszczyć. Czy gdyby pociągnąłby raz, szwy pękłyby, odsłaniając zimne, lecz kuszące kształty? Privat podniósł rękę i wymierzył sobie policzek. Mocno. Tak, że aż przechylił się na motorze i musiał wyciągnąć nogę na bruk, aby w porę się podeprzeć. Chciał zobaczyć, co uczyni zjawa. Gdyby zamordowała Sakchaia… może nawet zgodziłby się zostać jej niewolnikiem.

Nang Usadevi stała spokojnie. Samochody podjechały i zatrzymały się przed motorem. Z punktu, w którym pozostawał Prasert, widział wszystko, ale był niewidoczny dla nowoprzybyłych. Jego serce waliło niczym młot pneumatyczny.
Z pierwszego pojazdu wysiadło trzech mężczyzn. Ubrani byli w koszule i spodnie od garnituru. Popatrzyli po motorze, a potem wbili spojrzenia w plecy kobiety. Wyglądało na to, że czegoś tu nie rozumieli, ale pojmowali, że osoba, która stała przed nimi nie była Mali Wattaną.
Kolejnych dwóch wysiadło z drugiego. Prasert mógłby przysiąc, że zobaczył pistolet w dłoni jednego z nich.
- Co jest kurwa? - odezwał się jeden do kobiety. Ta pozostawała nadal w bezruchu. Zapanowało milczenie.
- Ej ty. Nie powinno cię tu być - odezwał się jeszcze jeden.
- Głucha? Czy głupia? - zagadnął ktoś następny. Prasert nie widział dokładnie twarzy mężczyzn, ale widział dość dzięki płomieniom, i reflektorom samochodów, które oświetlały wszystko. Jeden z mężczyzn, ten trzymający broń ruszył w stronę dziewczyny. Złapał ją zdecydowanie za ramię i szarpnął do tyłu, obracając przodem do siebie.
Nastąpił wrzask. Mężczyzna cofnął się i zaczął strzelać. Jednak, do niczego nie trafił, bo duch już zniknął. Prasert wodził wzrokiem po scenie i widział tylko mignięcia w nieludzkim tempie, kiedy biała sukienka pojawiała się to tu to tam w akompaniamencie krzyków strachu, bólu i paniki. Przynajmniej trzy razy dosłyszał dźwięk skręcanego karku. Jeden mężczyzna po prostu eksplodował zalewając białą maskę pojazdu krwią… Pozostał ten uzbrojony. Ręce mu się trzęsły, kiedy mierzył do pustki swoją bronią. Teraz Prasert poznał, że już go kiedyś widział… Był jednym z ludzi, którzy pracowali dla Sakchaia i który czekał na niego na parkingu… Cichy, dziewczęcy śmiech rozniósł się po okolicy.
- Gdzie jesteś pieprzony potworze?! - wydarł się mężczyzna, ale ewidentnie chciał stąd wiać. Nie minęło kilka chwil, jak rzeczywiście zaczął biec wzdłuż drogi. Wtedy jednak duch pojawił się na jej środku, tuż przed nim. Nang Usadevi podniosła rękę i palcem wskazującym pokazała na głowę mężczyzny, a on zatrzymał się… Po czym podniósł broń, przyłożył do skroni i strzelił. Prasert mrugnął na dźwięk wystrzału, a gdy znów się rozejrzał, na ulicy nie było nikogo… Tylko martwe ciała i porzucone pojazdy…

Prasert czuł się zamroczony i zahipnotyzowany spektaklem. Nawet nie przyszło mu do głowy, że powinien odwrócić wzrok, lub krzywić się na umierających ludzi. Bezwiednie wyjął kluczyk ze stacyjki i schował go do kieszeni, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stała Nang Usadevi. Zrobił pierwszy krok w tę stronę, potem następny. Już nawet nie odczuwał strachu. Pozostało jedynie podniecenie. I jego najróżniejsze warianty. Był podekscytowany tym, co zobaczył. Krew gotowała się w jego żyłach. W umyśle wciąż widział twarz zjawy i jej dumną sylwetkę. Grację, z jaką poruszała się. Krągłości jej piersi i bioder… a przede wszystkim moc, jaką posiadała. Privat dosłownie czuł twardość w podbrzuszu. Zrobił drugi krok, a potem jeszcze następny…
- Pokaż mi się - szepnął błagalnie, wychodząc na jezdnię. Chciał zobaczyć ją jeszcze raz, zanim stanie się to niemożliwe. Zanim sen szaleńca dobiegnie końca. Przed tym, jak rozbrzmi ostatnia nuta delirium. - Pokaż… - powtórzył.
Ukląkł przy mężczyźnie, którego rozpoznał. Między innymi on pobił go na tyłach liceum. Spojrzał na jego roztrzaskaną głowę… Rana tkwiła u jej boku, ale twarz była praktycznie nietknięta. Prasert spoglądał na zwłoki, jak gdyby te były dziełem sztuki. Wyciągnął dłoń i dotknął skroni mężczyzny. Spojrzał na krew, która zebrała się na opuszkach palców. Była taka jasna, tętnicza, żywa. Położył palec wskazujący na kąciku lewego oka mężczyzny i przejechał nim aż do lewego kącika jego ust. Następnie ponownie zanurzył palce w kałamarzu i ozdobił twarz zwłok symetrycznie z drugiej strony. Przez kilka sekund patrzył na niego, czując jak głośno serce mu bije. Wciąż czuł podniecenie. Pomalował usta denata szkarłatem. Błyszczały intensywnie, jakby wysmarowane błyszczykiem. Nachylił się i je pocałował. Następnie odsunął się, wstał i odwrócił tyłem do mężczyzny, uśmiechając się szeroko.
Tuż przed nim stała Nang Usadevi. Jej biała sukienka była nieskalana nawet jedną kroplą krwi. Jej oczy tymczasem wyglądały nieco gadzio. Mrugnęła i natychmiast wróciły do normalnego, ciemnego koloru. Przyglądała się Prasertowi w milczeniu. Motyl dumnie spoczywał na wysokości jej obojczyka. Podeszła do niego i przycisnęła do niego swoje ciało. Zmrużyła oczy
- Nie mogę stąd odejść. Jeśli chcesz czegoś jeszcze ode mnie, musisz to do mnie przyprowadzić - powiedziała to takim tonem, jakby wizja kolejnych odwiedzin Privata podniecała ją najbardziej na świecie. Stanęła na palcach i wpiła się w jego usta. Nim jednak zdołał położyć na niej dłonie bardziej pewnie, znów zniknęła.
Prasert zaśmiał się pod nosem. Było pewne określenie na kobiety, które w ten sposób postępowały. Podniecały mężczyznę, a potem znikały.
- Nie możesz odejść… chcę czegoś jeszcze od ciebie… muszę przyprowadzić to do ciebie… - powtarzał szeptem, idąc przed siebie drobnymi kroczkami. Zamyślił się, kierując w stronę motoru. Wysłuchiwał dźwięków syreny policyjnej oraz straży pożarnej. Wokół wciąż było bardzo ciepło. Ruiny ponad trzystuletniej świątyni jarzyły się niczym węgle. Przez myśl przeszło mu, że może powinien zanieść trupy w żar, aby ukryć ślady zbrodni. Potem jednak uznał… że chce, aby zostały odkryte. Aby Sakchai dowiedział się o tym i zaczął bać nowego wroga. Nigdy nie przyjdzie mu do głowy, kto naprawdę zabił jego ludzi.

Czyżby Nang Usadevi chciała, aby przyprowadził jej ciało kobiety, w które mogłaby wstąpić? W końcu to ciała od niej pragnął i wydawało się rozsądne, że potrzebowała jakiegoś, aby opuścić te ruiny. Znowu zakotwiczyć się w czymś. Prasert zastanowił się. Powoli napięcie z niego schodziło i zaczął wracać do rzeczywistości. Mimo to wciąż nie panikował, nie bał się, ani nie płakał. Pomyślał, że na to przyjdzie czas dopiero potem. Wiedział, że nie mógł przyprowadzić tutaj żadnej niewinnej ofiary. Dziewczyny, która cieszyła się życiem i na pewno nie chciała zostać nośnikiem dla mściwego ducha. Z drugiej strony… gdyby Prasert natrafił na kogoś w śpiączce, którego życie tak naprawdę zakończyło się, a jedynie ciało dalej żyło? Takie osoby istniały… choć wcześniej nie interesował się nimi… Usiadł na motorze i zapalił silnik. Nagle zaczął się śmiać, jakby histerycznie. Zaczął tracić energię. Wzbierał w nim kac po tym wszystkim, co miało miejsce. Zwiesił głowę i położył czoło na kierownicy. Dokąd to wszystko zmierzało? Nie miał pojęcia. Najmniejszego.

Dokąd on powinien zmierzać? To akurat wydawało się oczywiste. Mieszkanie Waruna, do którego Suttirat i Wattana powinni już dotrzeć. Położył nogę na pedale gazu i ruszył w stronę celu.
- Tylko nie każ mi długo czekać - usłyszał szept dziewczyny przy uchu, gdy już odjeżdżał, skręcając w boczną uliczkę i oddalając się od świątyni. kiedy spojrzał w bok, nie zobaczył jej, ani nikogo innego. Przejechał niecały kilometr, kiedy dosłyszał syreny pojazdów jadących w przeciwnym do niego kierunku. Zapewne policja i straż, o których wcześniej myślał… Teraz jednak, jego umysł zasnuwała przyjemna, ciepła mgła. Miała ciepły, delikatny uśmiech, długie kruczoczarne włosy, chłodne i pełne usta oraz złote, gadzie ślepia…

Niecałe pół godziny później dotarł pod dom Waruna. Wjechał na parking i zastał na nim motor Suttirata. Najwidoczniej mężczyzna zabrał Wattanę do siebie na górę. Kiedy spojrzał na swój telefon dostrzegł trzynaście nieodebranych połączeń od Suttirata. Zapewne martwił się o niego, że nie widział go jadącego tuż za sobą na drodze…
Prasert zaparkował, po czym ruszył w stronę wind. Czuł, że musi oddzwonić do Waruna, ale w tej akurat chwili nie chciał z nim rozmawiać. Z drugiej strony… kiedy będą w trójkę, to mogą nie mieć okazji do porozmawiania na osobności. A Privat musiał mu opowiedzieć to, co się wydarzyło… być może pomijając niektóre drobne szczegóły. Dotknął przycisku, obok którego wisiała plakietka z numerem piętra Waruna. Następnie zadzwonił do niego i przycisnął telefon do ucha. Obrócił się i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Ujrzał szkarłatny odcień skrzepłej krwi na swoich ustach. Poczuł ochotę na to, by zwrócić obiad. Naprawdę chciało mu się wymiotować, ale najpierw chciał dotrzeć do łazienki. Co w niego wstąpiło w Nonthaburi? Czy zjawa omotała go zaklęciami? A może to coś, co tkwiło w Prasercie, choć nie był tego wcześniej świadomy?
Obserwował swoje odbicie i gdy mrugnął po raz kolejny, w rogu windy dostrzegł stojącą kobietę, którą widział w łazience restauracji swego ojca. Miała podkrążone oczy i patrzyła na niego spode łba. Nic jednak nie mówiła, ani nie poruszała się. Wyglądała jakby bardzo chciała zrobić mu krzywdę, jakby co najmniej zdradził ją, ale nie mogła się poruszyć nawet o milimetr. Kiedy mrugnął jeszcze kilka razy, już jej tam nie było…
- HALO?! - ryknął mu Warun w słuchawce.
- Nie krzycz na mnie - Prasert powiedział słabo. Jego nogi ugięły się. Nawet nie wiedział kiedy zjechał po ścianie windy na podłogę. Usiadł na niej. Pomyślał, że będzie musiał niedługo wstawać, aby wysiąść. Z jednej strony ucieszyło go to, bo nie chciał pozostawać w tym miejscu z tym lustrem. Natomiast z drugiej… Miał ochotę zastygnąć w bezruchu na całą wieczność. - Widziałem dwa duchy. Jednego w Nonthaburi, a drugiego… przed chwilą… w twojej windzie… Nie wychodź po mnie. Nie chcę się znowu o ciebie martwić… - mruknął. Potarł skroń. Czy to możliwe, że oszalał? To było jedyne, dosłownie jedyne wytłumaczenie…
- Co? Duchy? Prasert… Gdzie ty jesteś? Czekaj… W windzie? Wjeżdżasz już na górę? Dobra to poczekam. Tylko musisz mi opowiedzieć wszystko dokładnie w mieszkaniu… - powiedział poważnym tonem, ale już zdecydowanie spokojniej.
- Potrzebujesz czegoś? Na pewno po ciebie nie wyjść? To tylko korytarz Prasert… - dodał, szczerze martwiąc się o przyjaciela.
- Dobrze… na korytarz możesz wyjść. Ale jak zobaczysz mnie i jakiekolwiek lustra, to uciekaj tak daleko, jak to możliwe. Zdaje się, że ja i błyszczące powierzchnie to toksyczne połączenie - Prasert zaśmiał się niepewnie. Trzymał wzrok nisko, bojąc się spojrzeć w górę na lustro, gdzie przed chwilą dostrzegł marę. Czuł się jak kupa gówna. Oraz jedna wielka sprzeczność. Jak to możliwe, że przy jednej zjawie czuł podniecenie, a przy drugiej paniczny strach? Dlaczego reagował w tak różny sposób? Z każdą chwilą coraz bardziej odczuwał pewność, że nie tylko w tym wszystkim on jest pojebany, ale świat wcale nie mniej. Na swój sposób dobrze się dobrali.

Kilka chwil później winda wydała specyficzny dźwięk dotarcia na właściwe piętro. Drzwi stanęły przed Prasertem otworem. Mógł się wydostać z tej metalowej pułapki. Na końcu korytarza już stał Warun i obserwował go, czekając aż Privat opuści windę i dojdzie do otwartych drzwi jego mieszkania. Wyglądał na zaniepokojonego i zamyślonego. Czy martwił się o stan umysłu Praserta, czy może o coś więcej?
Pewnie martwił się o wszystko. Privat był pierwszy, jeśli chodziło o dostarczanie zmartwień bliskim osobom. Od niefortunnego wypadku podczas zawodów Muay Thai, którym zmienił całe życie Sunan, po właśnie ten moment, kiedy Warun znów martwił się, spoglądając na Praserta. Przy Privacie wszyscy martwili się z jakichś powodów. Chyba że byli kompletnie wycofani, lub uciekli od niego w porę.
- Wszystko w porządku? - zapytał Privat. - Jesteście obydwoje cali?
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline