Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 01:12   #29
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wszystkie niestety zabrali do salonu, kiedy zajmowali się ranami Wattany. W łazience nie znalazł nic poza plastrami. Nawet woda utleniona została w dużym pokoju. Wyglądało na to, że jeśli chciał zająć się swoją raną, musiał tam jednak pójść. Czas płynął powoli. Sekundy mijały. Chwilę później zostały już tylko dwie minuty… Potem półtorej…
Jedna…
Prasert złapał się na tym, że nie poruszał się, tylko obserwował zegar, czekając na kolejne sekundy. Na wybuch. Koniec świata.
Nic takiego jednak nie nastąpiło, kiedy wybiła dwudziesta ósma minuta po drugiej w nocy. Otaczała go cisza i spokój…
Martwa cisza i fałszywy spokój, mówiąc dokładniej.

Wyrwał kilka listków papieru toaletowego i przykrył nią ranę. Żałował, że najpierw nie ubrał się, ale nie mógł wyjść kompletnie nagi. Wdział bokserki, potem spodnie i na koniec koszulkę, tylko lekko chlapiąc tę ostatnią krwią. Materiał przywarł do jego mokrego ciała, jako że zapomniał wysuszyć go ręcznikiem. Tyle że trochę już czasu spędził poza prysznicem i w tym czasie zdążył nieco przeschnąć. Następnie zmienił papier toaletowy i ruszył do dużego pokoju. Nie grała w nim muzyka, nie paliło się blade światło… wszystko będzie dobrze. Najbardziej interesowało go, czy pozostali domownicy wciąż spali.
Gdy tylko otworzył drzwi łazienki, zarejestrował dwa fakty… Po pierwsze, faktycznie było w mieszkaniu cicho, ciemno i nikt nie pukał do drzwi. Po drugie, co było nieco bardziej niepokojące, drzwi do sypialni Waruna były na oścież otwarte, a gdy zajrzał do środka, nie zastał tam Wattany. Ruszył do salonu i ku przerażeniu, nie zastał również Suttirata. Był sam w mieszkaniu Waruna. A zegary wskazywały, że wybiło w pół do trzeciej.
Prasert rozejrzał się po kanapie i jej okolicach. Szukał apteczki. Opatrzenie ręki było pierwszą, najważniejszą rzeczą. Dopiero potem będzie martwił się o cały świat. Spojrzał tylko na wskazówki zegara, czy te poruszają się w odpowiednią stronę.
Zegary chodziły poprawnie. Apteczka, gaziki i bandaże wraz z wodą utlenioną były tam gdzie je zostawili - na stoliku koło opróżnionych szklanek po whiskey. Prasert zarejestrował, że Warun faktycznie spał na kanapie i musiał wstawać w jakimś pośpiechu, bo koc, pod którym wcześniej się położył, częściowo leżał na podłodze, a częściowo na łóżku…
Prasert miał w głowie tylko pustkę. W jakiś przegięty, chory sposób cieszył się, że jest sam w mieszkaniu i nie musiał przed nikim udawać, jak dobrze i stabilnie się czuje. Nie mógł również martwić się o Waruna i Mali, bo koncentrował się na bólu ręki. Nie zastanawiał się, czy obydwoje żyją, umarli, zostali porwani, napadnięci, skatowani… Jedynie przymknął oczy i skupił na gniotących, drażniącym pieczeniu. Może powinien posypać je solą, zanim opatrzy ranę? Przez chwilę naprawdę zastanawiał się nad tym. Może drobne ilości, jedynie niewielka szczypta? Cicho westchnął i pokręcił głową. Polał ranę wodą utlenioną, obłożył dwoma gazikami i skleił plastrem. Kiedy skończył, westchnął i wsłuchał się w pustkę i kompletną ciszę. W jego głowie zaczęły pojawiać się myśli… dlatego szybko przygniótł ranę kciukiem lewej ręki, aby dostarczyć sobie dodatkową porcję wrażeń. Jak dobrze. Aż zakręciło mu się w głowie.

Następnie rozejrzał się po salonie pustym wzrokiem, aż napotkał swój telefon na stole. Chwycił go i sprawdził, czy ma jakieś wiadomości.
Nie było żadnych wiadomości. Ani nieodebranych połączeń. Wiadomość nagrana na poczcie głosowej również zniknęła. Pusto. Tak jakby nic nigdy się nie wydarzyło, a jedynym na to dowodem było puste mieszkanie, rana na dłoni Privata i jego stan emocjonalny. Zapewne mógłby się teraz położyć i odpocząć, ale sen zdawał mu się przerażającym, niekomfortowym scenariuszem na najbliższe minuty. Zwłaszcza po tym, co przed chwilą przeżył w krainie koszmarów.
Postanowił, że wyłączy emocje i podejdzie do sprawy czysto umysłowo. Zabawi się w wynajętego detektywa. Chwycił egzemplarz Studium w Szkarłacie i postukał w napis informujący, że w środku przeczytamy o przygodach Sherlocka Holmesa. Właśnie tak. Będzie kimś takim. Zacznie od czegoś najprostszego… Odblokował telefon i zadzwonił na komórkę przyjaciela. Jeżeli nie odbierze, to na Mali… o ile posiadał jej numer, a tego nie potrafił sobie przypomnieć.
Telefon Suttirata odpowiedział mu pocztą głosową, tymczasem w telefonie Mali, rozległ się sygnał. Był przekonany, że nie odbierze, bo przecież nie miała telefonu w mieszkaniu Waruna. W końcu skoro Beleng ją przetrzymywał, nie było możliwości, żeby dał jej swój telefon…
Rozległy się trzy sygnały, po czym nawiązano rozmowę
- Halo? - w słuchawce rozległ się spokojny, wyluzowany wręcz głos Sakchaia.
Minęły trzy długie sekundy. Prasert miał wrażenie, że rozpłacze się. Tym razem ze szczęścia. Wyszedł z menu rozmowy, aby jak najszybciej znaleźć ikonkę dyktafonu i rozpocząć nagrywanie.
- Haloooo? - rozległo się po raz drugi. Najwyraźniej Benleng widział, że nawiązano połączenie i słyszał kogoś po drugiej stronie, ale nadal nie dostał odpowiedzi na pytanie kto do licha dzwonił o takiej godzinie.
- Za chwilę po prostu się rozłączę - powiedział spokojnie, jakby mówił o pogodzie. Nie brzmiał na zbyt przejętego czymkolwiek, chociażby faktem, że ktoś zmasakrował tego wieczoru jego ludzi. Nie wyglądało jednak na to, by spał, zdecydowanie był rozbudzony i zadowolony z jakiegoś powodu.
Prasert uśmiechnął się na widok minutnika pokazującego długość nagrania.
Jednak to był tylko pierwszy krok i nie wiedział jeszcze, jak najlepiej byłoby to rozegrać.
- Co jej zrobiłeś? Gdzie ona jest? - zapytał szeptem. Na tyle cichym, aby nie można było rozpoznać jego głosu po kilkuletnim niesłyszeniu go.
- Słucham? Mówisz za cicho, nie dosłyszałem pytania… - powiedział spokojnie. Privat mógł go sobie wyobrazić, jak siedział gdzieś i podrzucał monetę w dłoniach, przekładając ją między palcami, miał taki nawyk jeszcze w czasach szkolnych…
Prasert nie potrzebował nic więcej. Miał na nagraniu dowód, że po zaginięciu Mali Wattany jej komórka trafiła w ręce Sakchaia Benlenga. Oczywiście nie przesądzało to o tym, że porwał znaną prezenterkę. Jednak tworzyło wyraźne i konkretne powiązanie między nimi. Jak mógłby wyjaśnić to przed sądem? Że znalazł telefon po prostu na ulicy? Byłby to zbyt wielki zbieg okoliczności, że natrafił na niego nie kto inny, jak były chłopak uprowadzonej.
Następnie Privat zakończył połączenie, wciskając czerwony przycisk i zakończył nagranie. Nie chciał, aby Sakchai zidentyfikował jego głosu. Wystarczyło, że miał numer telefonu. Westchnął, przeciągnął się i spojrzał na Studium w Szkarłacie. Co teraz zrobiłbyś, Sherlocku? “Rozejrzał po mieszkaniu w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów”, odpowiedział mu głos w głowie.
- Tak też zrobię ja - Prasert mruknął pod nosem.
Zdołał nagrać głos Sakchaia, owszem, jednak czy to o czymkolwiek świadczyło? W końcu było zapewne w mediach już oficjalne to, że byli parą, czy więc byłoby w tym coś dziwnego, że chłopak zaginionej dziewczyny miał jej telefon? Może po prostu pozostawiła go za sobą u niego… Tak czy inaczej, zdobył choć tyle.
Dużo zależało od okoliczności. Jeżeli do Mali wydzwaniali ludzie, ale Sakchai nie odbierał, to wydawało się to podejrzane. Dlaczego nie oddał urządzenia na policję? Przecież mogło zawierać notatki, połączenia, SMSy przydatne detektywom śledczym. Oczywiście, nie był to żaden dowód ostateczny, jednak coś już posiadał. Jeżeli zasieje tym ziarno wątpliwości w czyimkolwiek sercu, to już będzie dobrze. W każdym razie cieszył się, że rozłączył się. Ten pojebany dzień był już wystarczająco pojebany bez nocnych rozmów z bogatymi skurwielami psychopatami. I tak nie mógłby wyciągnąć od niego przyznania się do winy, Sakchai nie był aż tak głupi. Privat uznał, że postąpił mądrze, zrywając połączenie. Jeszcze tylko tego brakowało, aby Benleng porwał jego rodziców lub Sunan, na miłość boską.

Sakchai nie oddzwonił. Prasert miał chwilę spokoju. Zapalił światło w salonie i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Po pierwsze odnotował, że brakuje dokumentów Waruna. Nie było także kluczyków od jego motoru. Co więcej… Nie było też jego kluczyków od motoru! Oba motory zostały zabrane? A może Prasert nie wyjął kluczyków z plecaka, albo kieszeni spodni? Nie… Tam też ich nie było. Nie było też jeszcze czegoś…
Zniknęła broń z jego plecaka, który leżał otwarty koło kredensu w salonie.
Następnie ruszył do sypialni. Czy Mali zostawiła cokolwiek po sobie? Chciał dowiedzieć się chociażby, czy łóżko było pościelone. Nie spodziewał się żadnej notatki, która wytłumaczyłaby mu to wszystko. Oczywiście, że na nią nie zasługiwał - pomyślał zjadliwie.
Ku swojemu zaskoczeniu, na idealnie pościelonym łóżku, koło odłożonego kombinezonu do jazdy na motorze leżała kartka. Eleganckie pismo Mali było widać nawet przy słabym świetle, wdzierającym się tu z korytarza od salonu. Kiedy Prasert zapalił światło w sypialni, mógł odczytać krótki liścik
“Bardzo dziękuję za pomoc, ale nie wytrzymam tego wszystkiego dłużej. Poradzę sobie sama. Pożyczam kilka rzeczy. Niedługo się zapewne znajdą, choć wątpię byście je odzyskali. Wattana Mali.”
Kartka leżała przekrzywiona, jakby ktoś odkładając ją na miejsce zawahał się przez chwilę.
- Ty głupia suko - Privat warknął do kartki i rzucił ją z powrotem na łóżko.
Mali była jak czteroletnia dziewczynka. Albo gorzej. Małe dziecko można byłoby zostawić na noc w sypialni bez obaw, że wejdzie do pralki i się w niej udusi. Czy coś w tym stylu. Z Wattaną było kompletnie inaczej. Co zrobiła? Wzięła jego motor i postanowiła popełnić nim samobójstwo? To tak trochę brzmiało. Niedługo rzeczy znajdą się, ale raczej ich nie odzyskacie. Czyli będą niezdatne do użytku? Na przykład rozbite o drzewo i całe w płomieniach? Warun mógł to przeczytać i wziąć drugi motor, co tłumaczyło, dlaczego nie było obydwu kluczyków. Prasert nie rozumiał tylko, dlaczego przyjaciel w takim razie nie obudził go. Przecież musiał zauważyć, że spał, na litość boską, pod prysznicem.
- Pieprzcie się wszyscy - mruknął pod nosem. - Kiedy ja będę otwierać się na Buddę.
Roześmiał się i ruszył do kuchni. Otworzył lodówkę w poszukiwaniu gotowego dania do mikrofali. Było tak zdrowe, że aż postanowiono narysować na nim medytującego mnicha. Był na tyle gruby, że jeżeli przymrużyć oczy, można było udać, że to właśnie Budda. Prasert czuł głód i zamierzał to zjeść. Rozmyślał, patrząc na kręcące się w mikrofali jedzenie. Po dwóch minutach wyjął je i zaczął spożywać widelcem. Kiedy skończył, zamówił taksówkę. Ubrał się, wziął portfel, telefon oraz najostrzejszy nóż, jaki Warun posiadał. Następnie zszedł na dół, w oczekiwaniu na samochód.
Taksówce dotarcie pod mieszkanie Waruna zajęło około dziesięć minut. Kiedy więc wsiadł wreszcie do środka, było nieco przed trzecią.
- Dobry wieczór, dokąd jedziemy? - zapytała kobieta siedząca za kółkiem samochodu. Wyglądała już na nieco zmęczoną, ale sympatyczną panią po czterdziestce. Jej włosy spięte były w kok, który był w lekkim nieładzie. Miała na sobie jasnoniebieską sukienkę, którą Prasert mógł zauważyć, kiedy zapaliło się światełko wewnątrz samochodu, gdy otwierał drzwi.

- Suan Ambhorn - rzekł. Usiadł z tyłu, chcąc nieco odizolować się od kierowcy. - Jest pani bardzo odważna - mruknął.
Jednego tylko nie rozumiał. Jeżeli Mali uciekła, a Warun dopiero po tym odkrył jej brak oraz liścik na łóżku… to skąd wiedział, gdzie zamierzała się udać? Z treści wynikało, że wiadomość była kierowana do osób w liczbie mnogiej, a więc obydwoje nie mogli opuścić mieszkania razem. Chyba że to spreparowali? Privat westchnął i skrzywił się z niesmakiem.
Kobieta popatrzyła na niego uważnie
- Odważna? Bo prowadzę samochód po nocy. Och kochanieńki, ja znam Bangkok lepiej, niż własne dzieci. Nie można mnie zaskoczyć - powiedziała pogodnie i uprzejmie, po czym odpaliła silnik taksówki i ruszyła.
- Jednak mężczyzn można zaskoczyć. Na przykład tą śliczną, niebieską sukienką. Czy jest rozsądna pośród tylu pijanych klientów? - Prasert zawiesił głos. Rzucił wzrokiem na kierowcę, po czym znów wyjrzał przez okno. - Na szczęście mnie nie musi się pani obawiać, bo najwyraźniej jestem co prawda pojebanym, ale za to pedałem. Jednak każdy fart kiedyś się kończy i nie musi pani nadwyrężać swojego. W tym chorym mieście.
Kobieta zacmokała
- Nie martw się o mnie. Nic mi się nie stanie. Umiem zadbać o swoje bezpieczeństwo - obiecała mu, nieświadoma paranormalnego zagrożenia, jakie czyhało na ludzkość...

Droga do Suan Ambhorn minęła im dość sprawnie, zwłaszcza, że o tej godzinie nie było korków. Park oświetlały delikatne latarnie, a drzewa odbijały się w znajdującym się na środku, sztucznym zbiorniku wodnym. Teraz jednak, z odległości Prasert dostrzegł również światła samochodów policyjnych. Stały na drodze między parkiem a pobliskim Zoo.
- Oooh… chyba nie możemy tu zaparkować. Wykręcę i staniemy nieco dalej, o… - zaparkowała po drugiej stronie parku
- To będzie 177 bahtów, ale ja nie wiem czy to rozsądne, żebyś tu teraz wysiadał. Chyba jest niezbyt bezpiecznie i spokojnie, że stoi tu policja… - zauważyła.
- Jeszcze trochę troski i pomyślę, że założyła pani tę sukienkę specjalnie dla mnie - mruknął Prasert, wyjmując z portfela pieniądze i podając je kobiecie. Dokładnie odliczone, pomimo delikatnego światła latarni. - Dzięki - mruknął i wyszedł z samochodu. Kobieta była zaskoczona i lekko zarumieniona na jego komentarz na temat sukienki. Była po prostu osobą uprzejmą i miłą, słowa Praserta wydały jej się dziwne, ale chyba przyjemne, w końcu Privat był całkiem przystojny.

Przeszedł na chodnik, nie oglądając się na kobietę i taksówkę. Przybliżał się w stronę radiowozów policyjnych. Co takiego musiało wydarzyć się, skoro wszystkie nie były w Nonthaburi? Prasert miał złe przeczucie, ale wciąż nie potrafił się niczym przejmować. Wydrążenie emocjonalne było całkowicie w porządku tak długo, jak miał coś do roboty. Cieszył się, że ma jakąkolwiek wymówkę, by nie tkwić na łóżko w swoim mieszkaniu pod grzybem w romantycznym kształcie serca. Szedł tak, aby - jeśli to możliwe - nie zostać zauważonym. Z drugiej strony sam chciał ujrzeć jak najwięcej.
Policjanci kręcili się. Rozmawiali na jakieś tematy i wyglądali na zdenerwowanych. Prasert dostrzegł nieco dalej samochód stacji telewizyjnej, oraz dziennikarkę, która właśnie mówiła coś do kamery. Z tej jednak odległości nie mógł dosłyszeć co. Ulica i chodniki odcięte były dla ruchu, przez taśmy bezpieczeństwa. Nie widział jednak żadnych karetek, więc albo już odjechały, ale nie były do niczego potrzebne.
To chyba dobrze, prawda? Spojrzał na zegarek. Która była godzina? Ile czasu minęło od felernej drugiej dwadzieścia osiem?
Było pięć po trzeciej. Cokolwiek się tu wydarzyło, musiało mieć miejsce już jakiś czas temu. Policja zdawała się bowiem powoli zbierać. Dostrzegł dwóch młodych funkcjonariuszy stojących przy samochodzie ustawionym obok krawężnika na trasie, którą obrał przed sobą. Wyglądali jakby byli zmęczeni. Obaj palili papierosy i rozmawiali o czymś cicho, co jakiś czas kręcąc głowami. Nie było przy nich zbyt wielu innych funkcjonariuszy, może mógł ich zapytać o wydarzenia, które miały miejsce w parku. O ile oczywiście chciał.
Podszedł do nich.
- Przepraszam, co tu miało miejsce? - zapytał.
Tak bardzo nie miał siły i ochoty na przydługie wstępy, wdzięczenie się i robienie podchodów. Jeżeli nie odpowiedzą mu, to po prostu podejdzie do ekipy telewizyjnej i zacznie się przysłuchiwać. Może go nie wywalą. A nawet jeśli… zawsze będzie mógł później sprawdzić w telefonie wiadomości na którymś z portali internetowych. Dobrze, że media zdawały relację z tego, co się tu wydarzyło. Privat zastanowił się, kto je tu nasłał. Może przekupili któregoś z gliniarzy, aby powiadamiał ich o pikantnych zdarzeniach? A może znajdowali się tu jacyś inni przechodnie, którzy mogli być świadkami i to oni powiadomili ekipę telewizyjną?
Obaj funkcjonariusze byli zaskoczeni obecnością Praserta. Popatrzyli po sobie, a potem na niego
- Em… To miejsce zbrodni, osoby cywilne nie powinny się tu zbliżać. Może być niebezpiecznie… Ktoś zagraża całemu dochodzeniu, nie wiemy kto dopuścił się takiej strasznej rzeczy - powiedział jeden, wyraźnie starając się sklecić jakieś logiczne zdania, ale mu nie szło. Wyglądał jakby był naprawdę strasznie zmęczony.
- To w porządku - Prasert odpowiedział. - Jestem prywatnym detektywem śledczym, takim jak Sherlock. A więc właściwą osobą na właściwym miejscu. Mówcie, panowie.
 
Ombrose jest offline