Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 01:12   #30
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Drugi gliniarz cmoknął i pokręcił głową
- Znaleźliśmy martwą kobietę i rannego, niemal martwego mężczyznę. Ktoś ewidentnie chciał się ich pozbyć i myślę kolego, że powinieneś się stąd zwijać, póki ci życie miłe - powiedział
- Od jakiegoś czasu niemiłe, więc z chęcią bym jeszcze chwilę został z panami dżentelmenami...
- Sam bym się stąd najchętniej zabrał po tym co widziałem. Nikt nie mówił, że do sprawy przydzielony był jakiś detektyw. Pan za Wattaną? To się pan spóźnił. Mali Wattana nie żyje. Przykro mi, bo pewnie chciał pan znaleźć ją całą i oddać rodzinie - powiedział mężczyzna i skrzyżował ręce.
- A mogę zobaczyć pana dokumenty? - zapytał ten zaspany, jakby się nagle ocknął.
- Wynajmują mnie osoby prywatne. Przyjaciółka pani Wattany o mnie wie, ale umowy przy sobie nie mam. A żeby kręcić się po mieście i pytać, nie trzeba mieć dokumentów. Każdy zatrudnia takich detektywów, na jakich go stać. I jeżeli nie chcecie mieć panowanie na sumieniu mojej małej dziewczynki, kiedy ta padnie z głodu, jak mnie wyleją, to… okażecie się wyrozumiali - rzekł. - Proszę.
Obaj policjanci popatrzyli po sobie, prowadząc konwersację bez słów na temat tej sytuacji, a następnie ten który pytał o dokumenty machnął ręką, odpuszczając Prasertowi.
Rzucił wzrokiem w bok na media relacjonujące przebieg wydarzenia.
“Mali Wattana nie żyje”. Ty głupia… bardzo… głupia… pizdo… Trzeba było nie opuszczać tego mieszkania! Do oczu Praserta zbierały się łzy, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał trzymać uczucia na uwięzi, zanim te wybuchną i przepołowią go.
- Proszę… może poczęstują mnie panowie papierosem? Znałem Mali, chodziłem z nią do liceum… - spojrzał w oczy jednego z mężczyzn. Miał nadzieję, że tym przekona go do siebie. Miał nadzieję, że powiedzą mu znacznie więcej…
Jeden z policjantów wyciągnął paczkę z kieszeni i podsunął mu, podając również zapalniczkę
- Znaleziono Mali Wattanę. Wisiała na gałęzi drzewa przy wejściu do zoo. To jeszcze można by było uznać za samobójstwo, gdyby nie fakt, że ktoś postrzelił ją trzy razy w klatkę piersiową. Dodatkowo, na skrzyżowaniu przy parku znaleźliśmy porzucony motor w stanie fatalnym, co doprowadziło nas do kolejnej ofiary. Niejaki Suttirat Warun, został postrzelony dwa razy. W prawe udo i lewe ramię. Nie znaleźliśmy nigdzie broni, natomiast mężczyzna stracił na tyle dużo krwi, że nie mógł powiedzieć co się wydarzyło. Karetka zabrała go natychmiast i dopiero po tym będziemy mogli się czegokolwiek dowiedzieć - funkcjonariusz powiedział mu wprost, jednak dość cicho, by telewizja nic nie wychwyciła.

- A wiadomo kto to wszystko zrobił? Były jakieś ślady napastników? Znam Suttirata, to dobry człowiek. Na pewno nie jest waszym podejrzanym, jeżeli myśleliście o nim w ten sposób.
Wyciągnął drżącymi rękami papierosa i zapalił. Musiał odgrodzić się od uczuć i być Sherlockiem jebanym Holmesem. Wciągnął dym do płuc, pozwolił przez kilka sekund nikotynie dyfundować do krwioobiegu i wypuszczał szare kłęby w powietrze. To nie mogło być prawdą. Mali nie mogła umrzeć… Może gdyby ją przytulił i pogłaskał, wtedy poczułaby się lepiej i nie opuszczała mieszkania? Tak źle zareagowała na jego słowa. A Warun skończył w szpitalu. Prasert zamrugał kilka razy oczami. Jak szybko przyzwyczaił się do papierosów. Pewnie był urodzonym nałogowcem. A powodu do zatracania się w używkach z każdą minutą nawarstwiały się…
- Na razie szukamy świadków i zbieramy dowody. Chcielibyśmy pomóc, ale inspektor dochodzeniowy nie byłby szczęśliwy, jakbyśmy dawali za dużo szczegółowych informacji, nawet detektywowi. Ciało Wattany zostało zabrane do koronera, będzie prowadzone dochodzenie. Może ze śladów na jej ciele czegoś więcej się dowiemy. Powinien pan wiedzieć, że na pewno była to Mali Wattana. Okaleczona i w słabym stanie, ale zdecydowanie ona. To chyba zamyka pańską sprawę. Szukaniem sprawcy zajmą się już służby policji - powiedział jeden z mężczyzn. Zaciągnął się papierosem.

Najwyraźniej Mali miała słabszą psychikę, niż Prasert przypuszczał wieczorem. Tak, kiedyś może i była taka jak ją pamiętał, ale traumatyczne wydarzenia zmieniają ludzi, a ona przeszła piekło, z tego co mówiła… A dodatkowo poza tym, że Prasert i Warun ją uratowali, nie zrobili nic. Privat nawet w jakiś sposób ją zranił. To mogło dodatkowo podkopać jej umysł… Tymczasem Suttirat? Był po prostu dobrym człowiekiem. Zapewne chciał jej pomóc i zatrzymać ją, a po drodze wpadł w jakieś tarapaty. Najgorsze było to, że znaleziono go w parku, do którego jego własny głos kazał mu przyjechać o konkretnej godzinie. Czy właśnie wtedy Warun został postrzelony? Kiedy on siedział w łazience, użalał się nad sobą i ranił się w dłoń? A potem cierpiał, praktycznie umierając, gdy Prasert jadł danie z mikrofali? Jakim był przyjacielem, że pozwolił na coś takiego. Jednak z drugiej strony… On też był tu ofiarą. Duchy, które kręciły się wokół niego najwyraźniej walczyły o niego. Wiedział teraz, że jeden pragnie jego szkody. Jego i Suttirata. Natomiast ten drugi przeciwnie. Czym właściwie były? Nie miał pojęcia. Jedyna osoba, która mogłaby mu coś więcej na ten temat powiedzieć została wezwana przez swoich braci mnichów do jakiejś pracy. Prasert miał jednak teraz jeszcze jedno źródło, z którego mógł czerpać informacje. Samo jednak zdecydowanie było paranormalne, czy odważyłby się pojechać do Nanthaburi, żeby porozmawiać z Nang Usadevi? A może powinien pojechać do Suttirata. Był gotowy spotkać się z nim? Musiał zdecydować.
- Hmm - mruknął Prasert. Wyjął komórkę i zaczął przeglądać zdjęcia w galerii. Znalazł jedno, w którym stoi z Warunem w hali tuż przed rozpoczęciem jakichś zawodów, które miały miejsce w listopadzie tamtego roku. Obejmowali się jednym ramieniem i uśmiechali do obiektywu. Pokazał je policjantom. - To mój przyjaciel - wyjaśnił. - Powiecie mi, do którego szpitala pojechał? - poprosił.
Policjant zmarszczył brwi
- Chyba do Bangkok Hospital… Tego głównego, na alei Phetchaburi 47… - odpowiedział mu i rzucił niedopałek na ziemię, gasząc go podeszwą. Jego kolega jeszcze dopalał i nie odzywał się za wiele. Wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę…
- Pieprzone Phetchaburi - Prasert szepnął cichutko.
Milczący policjant podejrzliwie uniósł brew.

Czuł się kiepsko. Jednak doszedł do wniosku, że obiektywnie rzecz biorąc, to naprawdę nie była jego wina. Zasnął pod prysznicem, co wyłączyło go z obiegu na jakąś godzinę, przy czym wydawało mu się, że to zły duch nasłał na niego objęcia Morfeusza. Więc to była wina zjawy. Kiedy Privat obudził się, znajdował się w fatalnym stanie. Nie był człowiekiem ze stali i posiadał swoją wytrzymałość. Nie zamierzał wyrzucać sobie tego, że nie posiadał psychiki i mocy superbohatera. Wybudził się ze snu o drugiej piętnaście. Musiałby posiadać dosłownie moc latania, albo naginania czasu, żeby w trzynaście minut przedostać się z łazienki Waruna do położonego sześć kilometrów dalej parku. Ale żaden człowiek nie posiadał takich umiejętności, one nie istniały. Może to dobrze, że zamiast tego zajął się posiłkiem, bo nasycenie głodu było najbardziej konstruktywną rzeczą, jaką mógł uczynić.

Nie mógł doczekać się, kiedy trafi do szpitala i opieprzy Waruna za to, że wyszedł z domu, nie budząc go. Już układał w głowie słowa.
Policjanci zwrócili uwagę gdzieś na bok
- Myślę, że będziemy musieli kończyć rozmowę. Nasza grupa się stąd zabiera i panu też radzimy się stąd zwijać. Zapewne nie chce pan zostać wzięty za podejrzanego w sprawie - zasugerował bardziej rozmowny mężczyzna
- Nie będę życzył panu dobrego dnia, wieczoru, czy czegokolwiek. Życze panu szczęścia i zdrowia przyjacielowi - pożegnał go tymi słowami. Za moment obaj ruszyli się i poszli w stronę drugiego radiowozu, gdzie stało innych dwóch policjantów.
- Hej, kiedyś postawię wam po piwie - rzucił za nimi. - Może nawet dwa - mruknął do siebie, również odchodząc z miejsca zdarzenia. - Ale nie trzy - mówił dalej, choć nikt go nie mógł usłyszeć. - Moja głodująca córka by tego nie przeżyła.
Westchnął i rozejrzał się po okolicy. Czy był tu gdzieś postój taksówek? Zawsze mógł też zadzwonić pod numer tej samej firmy, co wcześniej. Szukał również wzrokiem sklepu monopolowego. Nie miał co robić dalej w tym parku. Kręciło się zbyt dużo policji. Jeżeli zostawiono tu jakieś dowody… to i tak nie on miał je znaleźć. Zastanawiało go jeszcze, czy gdzieś tutaj był jego motor. Jego również szukał wzrokiem. I tak nie posiadał kluczyków, więc nie zmieniało to zbyt wiele, gdyby dostrzegł pojazd.
Nie zobaczył żadnych dowodów, ani swojego motoru. Nie widział również postoju taksówek, więc jedyne co mógł zrobić, to zamówić ponownie taksówkę z tej samej firmy, a jeśli szczęście mu dopisze przyjedzie ta sama pani co wcześniej. Policjanci byli zajęci rozmową, więc żaden nie zareagował na jego zagadnięcie o piwa. Nic go już tu nie trzymało. Rozglądał się jeszcze chwilę, aż dostrzegł sklep monopolowy. Był otwarty. Wszedł i dopiero wtedy przypomniał sobie, że nie mógł już o tej godzinie kupić alkoholu. Kupił więc papierosy. Oraz zapalniczkę. Następnie wyszedł i ponownie zamówił taksówkę.

Usiadł na pierwszym stopniu schodków prowadzących do sklepu. Podciągnął nogi do siebie i objął, kładąc brodę na kolanach. Spoglądał przed siebie w mrok rozświetlony jedynie lampami ulicznymi oraz księżycem. Chodnikiem przeszedł biały kot w rude plamki. Prasert wyciągnął rękę w jego stronę, aby go pogłaskać.
Kocie popatrzyło na niego i poruszyło noskiem, jakby na odległość wąchało jego rękę czy była czymś jadalnym. Podeszło ostrożnie i otarło się o jego palce. To chyba była pierwsza spokojna i miła rzecz dzisiejszego dnia, poza pomocą od ducha w świątyni za Bangkokiem. Zaraz przysunął się jeszcze bliżej i zaczął ocierać miękkim futerkiem, mrucząc z zadowoleniem.
- Witaj, mały… - mruknął mężczyzna z delikatnym uśmiechem.

Prasert poczuł się zmęczony. Nie było mu się jednak co dziwić.
Kilka minut później podjechała taksówka. Siedziała w niej ta sama pani, która go tu przywiozła. Najwyraźniej o tej porze nie było zbyt wielu klientów i kobieta zatrzymała się na jakimś postoju niedaleko
- Znalazłeś sobie przyjaciela, kochanieńki? - rzuciła lekko rozbawionym tonem, widząc kotka, który odszedł na bok, kiedy podjechał pojazd.
- Wziąłbym go z sobą, ale bezpieczniejszy jest chyba tutaj na ulicach - mruknął w odpowiedzi. - Tak to jest, jak żyjesz w komunie hipisowskiej gejów satanistów. Nigdy nie wiesz, co podadzą na śniadanie - wzruszył ramionami i wsiadł na przednie siedzenie. - Jedziemy do szpitala na Phetchaburi - rzekł. - Bangkok Hospital, numer 47. Jeden z moich przyjaciół wepchnął drugiemu zbyt głęboko dildo i teraz ma niedrożne jelita - westchnął z bólem.
Kobieta zaśmiała się
- Dowcipny jesteś, kochaniutki - najwyraźniej nie uwierzyła, że istniała taka grupa, o której wspomniał Prasert
- Do szpitala? No dobrze… - powiedziała z cieniem zaciekawienia w tonie. Słysząc o dildo zarumieniła się i pokręciła głową
- Żarty żartami skarbie, ale nie bądź wulgarny przy damie - zażądała, ale nie wyprosiła go z pojazdu. Po prostu włączyła licznik i ruszyła w drogę do szpitala.
“Wiesz, że żyjesz w dwudziestym pierwszym wieku, kiedy prawdziwe damy opuściły salony, aby zostać taksówkarzami”, Prasert pomyślał z niewinnym uśmiechem. Tak właściwie nie chciał, aby kobieta źle poczuła się z jego powodu, nie zamierzał być niemiły, albo uszczypliwy. Z drugiej strony, gdyby taki okazał się, to w świetle tego wszystkiego, co miało miejsce, nie obeszłoby go to aż tak bardzo.

Dojechali na miejsce po około dwudziestu minutach. Koszt przejazdu wyniósł około 177 bahtów i kobieta pożegnała go znowu, obserwując uważnie. Najwidoczniej słowa Privata mimo wszystko zaniepokoiły ją w jakiś sposób. Budynek był oświetlony, jednak w wielu oknach światła były zgaszone. Dochodziło wpół do czwartej, nikt normalnie nie przyjeżdżał tu w odwiedziny o takiej porze. Prasert całkiem dobrze znał ten szpital. Nie zmienił się zbyt wiele…
Zaatakowały go wspomnienia pobytu z młodości. Był cały połamany. Jako głupie dziecko wziął udział w zawodach dla osób pełnoletnich, w których napotkał prawdziwego sadystę. Nie tylko pobił go, ale po wszystkim podniósł i wyrzucił za ring niczym worek ze śmieciami. Wpierw Prasert nie odczuwał aż tak przenikliwego bólu. A w każdym razie nie zagrażającego życiu. Dopiero po kilku dniach został przewieziony na ostry dyżur, a badania obrazowe wykazały krwiaka rosnącego w rdzeniu kręgowym. Operacja była bardzo trudna i droga. Została opłacona przez kilka pierwszych pensji Sunan.
- Nie wierzę, że nie żyjesz… - mruczał do siebie. - Ktokolwiek, ale nie ty…
Mali Wattana była silna. Dzisiaj dopadła ją chwila słabości… ale na co dzień… Przypominała górę lodowcową. Jedną z tych, które skruszyły Titanica. Privatowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że dopadnie ją globalne ocieplenie. Czy to naprawdę było możliwe? Uznał, że może to dziecięce z jego strony, ale nie mógł uwierzyć, by ktoś, kogo znał, naprawdę umarł. Zwłaszcza przedwcześnie. Przecież… przecież…

Globalne ocieplenie. To chyba dobre określenie na to, co stało się z Bangkokiem. I Privat nie miał na myśli jedynie fali upałów. Z każdej strony temperatura wzrastała. Duch ze świątyni, zły duch, który go pożądał, dobry duch, który próbował pomóc… Sakchai Benleng, jebana świnia, która zamordowała niewinną kobietę i zraniła Waruna. Nawet rodzinnie było dziwniej, choć chyba zmieniało się na lepsze. Sunan… W obliczu tego wszystkiego Prasert naprawdę chciał pojednać się z nią tak naprawdę. Potrzebował w swoim życiu ludzi, sam tego nie udźwignie…

Ruszył w stronę wejścia do szpitala, aby spostrzec, czy drzwi są otwarte.
Wejście do szpitala było otwarte. W głównej sali był półkolisty blat, za którym siedziały dwie pielęgniarki zapewne odpowiedzialne za recepcję i dokumentację przybyłych pacjentów i oczekujących. O tej godzinie praktycznie nikogo tu nie było. Dlatego kiedy Prasert wszedł do środka przez automatycznie rozsuwające się drzwi, młoda kobieta, z lekko podkrążonymi oczami i włosami zebranymi w dwie kitki uniosła wzrok znad tego co robiła i obdarzyła go pytającym spojrzeniem. Nie wyglądała na nieuprzejmą, po prostu zainteresowaną czy Prasert potrzebuje jakiejś pomocy. Od razu jej wzrok padł na jego rękę, na której był prowizoryczny opatrunek.
- W czym mogę pomóc? - zapytała. Miała całkiem miły dla ucha ton, choć słychać było, że była już zmęczona.
- Dzień dobry… to znaczy dobry wieczór - mężczyzna przywitał się. - Przepraszam, że przychodzę w późnej godzinie, ale mój bliski przyjaciel został postrzelony. I usłyszałem, że znajduje się w tym szpitalu. Został przywieziony niedawno, jego imię i nazwisko to Warun Suttirat.
Następnie wyciągnął telefon i pokazał to samo zdjęcie, co wcześniej policjantom.
- To ten po lewej - wyjaśnił, tak jak gdyby pielęgniarki mogły nie domyślić się, widząc przed sobą mężczyznę po prawej. Albo nie mogły po prostu poszukać danych osobowych pacjenta bez jego wizerunku.
Kobieta zerknęła na zdjęcie, a potem na Praserta. Pochyliła się, spoglądając w ekran monitora przed sobą
- Mmm, jest. W tej chwili trwa jego operacja. Miał dużo szczęścia, bo chirurg był jeszcze na oddziale. A pan to ktoś z rodziny? - zapytała znów podnosząc wzrok na Privata. Widziała ich razem na zdjęciu, więc oczekiwała, że może się znają, albo może to jacyś bracia… Za moment do niej dotarło, że powiedział, że to jego przyjaciel
- Oh… - zaskoczyła. Popatrzyła uważnie na Praserta, jakby pod słowami ‘bliski przyjaciel’ odczytała coś zupełnie po swojemu.
- Nie mogę panu teraz powiedzieć kiedy skończy się jego zabieg. Nie powinnam też pozwolić panu wejść na oddział, bez uprawnień od pana Suttirata, ale biorąc pod uwagę okoliczności… - zerknęła na niego znacząco
Prasert cały zarumienił się. Zerknął ukradkiem na zdjęcie. Czy właśnie to widzieli ludzie, kiedy na nich patrzyli? Przecież… to było tylko całkowicie niewinne objęcie jednym ramieniem. Może jakoś zaklął rzeczywistość, przedstawiając w ten sposób ich relacje przed Sunan. Skoro brat..o...siostra widziała ich w ten sposób, to może rozszerzyła swoją percepcję na cały świat. Kto wie, jakie posiadała supermoce w tym paranormalnym świecie. Prasert miał wrażenie, że gdzieś w międzyczasie przeszedł przez wrota, którymi znalazł się w tym oto innym wymiarze. Może to tylko sen? Miał taką nadzieję...

- Mogę dać panu znać, kiedy jego operacja się skończy i gdzie zostanie położony - powiedziała uprzejmie, nieco ciszej w konspiracji. Kobieta była bardzo miła i najwyraźniej wydawało jej się, że jesli odmówiłaby pomicy Privatowi, stanęłaby na drodze wielkiej miłości. Musiała być romantyczką. Uśmiechnęła się uprzejmie do Praserta
- Tymczasem, może pan odsapnie, napije się czegoś ciepłego z automaty… Jest na końcu holu po lewej - wskazała mu kierunek.
- Dziękuję - powiedział, poważnie spoglądając w oczy kobiecie. - To dla mnie bardzo dużo znaczy… naprawdę. Serce mnie boli tak mocno, jakby miało zaraz stanąć - westchnął i ruszył wgłąb korytarza.
- Prosze się nie martwić, na pewno wszystko się uda - powiedziała, tymi słowami odprowadzając go i żegnając przynajmniej na jakiś czas..
Nawet nie kłamał. Rzeczywiście odczuwał dziwne, rytmiczne walenie, jak gdyby ktoś rozbił w jego ciele bank z adrenaliną. Tamy pękły i cała rzeka hormonu wylała się do krwioobiegu. Stanął przed automatem i spojrzał na dostępne opcje.
Automat należał do takich bardziej rozbudowanych, mógł w nim nawet zalać sobie zupkę do kubka. Były różne kawy, herbaty, nawet mięta. Zwykła gorąco woda, mleko… Co tylko chciał. Wszystko było w przystępnej cenie.
Wszystko, czego tylko pragnął. Jednak nie to, czego potrzebował. Zdawało się jednak, że nawet przed dwudziestą drugą menu automatu nie rozbudowane o bardziej ciekawe pozycje. Westchnął, spoglądając na dostępne pozycje. Bał się, że kawa pobudzi go jeszcze bardziej. Herbata posiadała teinę, była niewiele lepsza. Z drugiej strony nie miał ochoty na mleko w proszku, a zwykła woda zdawała się zbyt podstawowa. Wybrał więc miętę. Może go orzeźwi. Tak, to był chyba najlepszy pomysł.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline