Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 13:56   #57
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Dzień drugi. "Polowanie" na polanie.

Wyjście ze zruinowanej osady po tym całym piekle nie należało do najłatwiejszych. Ale głód był silniejszy i popychał do działania. Erik ruszył niemal o świcie, zbierając jedynie Heini i Milli. Porist cieszył się z perspektywy spaceru i parskał cicho, koń Reinhardta nieco gorzej. Boczył się i tupał kopytem, jak rozkapryszony dzieciak, targając łbem na wszystkie strony Wciąż miał opatrzoną na boku ranę, która musiała bardzo dokuczać zwierzakowi. Erik wiedział jednak, że jeśli znajdą solidną polanę z soczystą trawą, konie najedzą się i wyleczą ze wszelkich dolegliwości. Poprawił pas z bronią i wszedł w las, prowadząc konia Reinhardta za uzdę. Porista zostawił dzieciakom, bardziej nie dlatego, ze mogliby się nim zająć, tylko wiedział, że Porist pójdzie za swoim właścicielem, innym koniem i raczej stanie w miejscu niż pozwoli nastolatkom umknąć. A duża sylwetka zwierzęcia powinna dodać im nieco otuchy.
Dwójka nastolatków okazała się wpierw bardzo przestraszona, i nie było w tym nic dziwnego. Heini nerwowo zaciskał uzdę, a Milli siedziała w siodle, rozglądając się trwożnie. Początkowo las wydawał się bardzo mroczny. Rzadkie, wysoko rosnące drzewa sprawiały wrażenie że człowiek szedł nie środkiem lasu, a był w jakiejś ogromnej, ciemnej budowli, której kolumny przytrzymywały szumiący złowrogo dach. Mchy i porosty, rosnące z rzadka wokół starych wyglądały podobnie do zgnilizny, i Eryk długo zastanawiał się nad przyczyną ich wyglądu. Starość? Zła gleba? Może coś złego było w wodzie? Umysł strażnika pracował dziś rześko. Wczorajszy posiłek dodał mu sił, a co ciekawe, miał już pewien plan który był do zrealizowania. Odpocząć kilka dni, i spróbować namówić pozostałych, aby uciekać na północ, w stronę rzeki która najpewniej tam była. Dotarcie do jakiejś większej osady było kwestią czasu. Czy podołają?

Wątpliwości targały myśli Eryka, jednak postanowił nie pokazywać tego w obliczu dwójki nastolatków mu towarzyszących.
- Spokojnie. Las w tym miejscu jest stary i choruje jak staruszek. I jest tak samo groźny jak staruszek – zaśmiał się lekko Erik i wyciągnął sztylet – Zobaczcie, spróchniałe – odłupał kawałek pnia drzewa. Odłamek łuszczył się i rozpadał wręcz, z wilgotnym mlaśnięciem.
- Drapieżniki tu nie chodzą, bo nie ma tu niczego dużego, co by chciało wcinać takie rośliny. Nic tu dla jeleni czy nawet niewielkich sarenek. Co najwyżej na robaki można tu przyjść, a potem na ryby – zawyrokował i szedł dalej. Milli i Heinii zaś, nieco pokrzepieni, ale wciąż z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami dreptali za nim.
- Ppan...na lesie się zna? - zapytała nieśmiało Milli
A i owszem. Szmat czasu w drodze, to i nauczyć się przyszło tego i owego – Erik skierował konia, przechodząc cicho po istnym kobiercu z szaroburego mchu, przegarniając bardzo rzadkie gałęzie nisko rosnących krzaków. Rozmawiali cicho, choć bardziej dla rozluźnienia atmosfery, bo Eryk doskonale zdawał sobie sprawę, że człowiek bojący się, czasem musi się wygadać. A on mógł po kolei przypominać sobie wszystkiego, czego o lesie i dziczy nauczył się od pewnego reiklandzkiego strażnika, Gottlieba Wernke. Strażnik ten czuł się w lesie jak w domu i Erik nie raz i nie dwa zbierał swoją szczękę, zaskoczony jakąś mądrością która Wernkemu wydawała się oczywista, a dla Erika była to wręcz wiedza tajemna. Erik mógłby iść o zakład, że stary został wychowany przez jakąś niedźwiedzicę, bo nawet był podobnej postury i równie kudłaty jak brązowe miśki, żyjące w Drakwaldzie. Podróżowali tak dobrą godzinę, aż krzaki zrobiły się nieo bardziej zielone, a przez ciemny dach lasu zaczęło przesączać się coraz więcej światła.
- No, teraz cichutko – powiedział przykładając palec do ust i zaczął powoli przesuwać się między gałęziami. Po chwili stanął, kucnął i dał znak ręką dzieciakom, aby podeszły cicho. A potem wskazał niewielki, szary punkt w oddali, między gałęziami.
Na niewielkiej polance, obok zwalonego przez burzę pnia starego drzewa baraszkowało sześć szarych szczeniąt. Trójkątne pyski, i długie uszy od razu zdradzały ich wilczą rasę. Obok wylegiwała się duża samica, odpoczywając najpewniej od swoich pociech. Dzieci patrzyły na zwierzęta z otwartymi oczami.
- Cichutko. Nie słyszą nas, bo jesteśmy pod wiatr – Erik poprawił kapelusz i uśmiechnął się do dzieciaków – Stado jest pewnie daleko i poluje. Suka wilka często odłącza się od stada, by odkarmić potomstwo. Nie będziemy im przeszkadzać - oznajmił Eryk dając znak, aby szli za nim. Po kilku chwilach znów mógł się nieco wyprostować, wiedząc, że żadne większe zwierze raczej nie będzie zaczepiać dużej wilczycy z młodymi. Erik szedł jednak w stronę wskazaną wcześniej przez Ludo. Coraz gęstsza trawa i coraz niższe drzewa mówiły mu, że gdzieś w pobliżu powinno być szukane przez niego pastwisko. Było. Całe dwie godziny drogi od osady. "Daleko" pomyślał Erik. Za to krajobraz leśnej polany był urzekający, choć pogoda niespecjalnie dopisała. Heini i Milli znów stali i Eryk nie do końca wiedział, czy są znów przestraszeni, czy raczej zachwyceni nowym widokiem.

Ryk krów wydostał ich z zadumy. -Złapiemy je? - zapytał chłopak przestępujący z nogi na nogę.
- Tak, spróbujemy złapać jedną – potwierdził Erik uśmiechającemu się Heiniemu.
Eryk związał linę w coś w rodzaju pętli, zsadził z Porista Milli, każąc im przyczaić się pod krzakiem, a sam dosiadł konia i ruszył z pętlą na polanę. Dłuższą chwilę trwało, zanim trafił liną w rogi zwierzęcia, i jeszcze dłuższą trwała walka pomiędzy dwoma zwierzętami, kiedy Porist parskając nozdrzami i kwicząc z wysiłku próbował osadzić w miejscu broniąca się krowę. Dwa razy udo Eryka zaprotestowało, kiedy lina, przytroczona do kulbaki i napinająca się niebezpiecznie otarła się o jego nogi. W końcu jednak, becząca z wysiłku krowa skapitulowała się, robiąc ostro bokami z wysiłku i stojąc z opuszczoną głową.
Erik podjechał z nią do dużego, rozłożystego drzewa i przywiązał linę z kulbaki do szerokiej gałęzi. Dzieciaki już były przy krowie, która powoli uspokajała się, kiedy dzieci podtykały jej wiechcie trawy pod nozdrza.

- Jeśli umiecie doić, to możecie z niej trochę upić – zaśmiał się strażnik – i tak musimy nieco rozpasać konie, więc chwilę tu zaczekamy – oznajmił i poszedł poszedł rozkulbaczyć Porista i wypuścić konia Reinhardta na pole. Potem chwilę się zdrzemnął pod drzewkiem, pilnując jednym okiem obu koni i nastolatków.

Powrót był spokojny. Dzieciaki umorusane, z mlecznym wąsem pod nosem wydawały się całkiem zadowolone z eskapady. W drodze powrotnej Erik pokazał im jeszcze tropy dzika, które szły prawdopodobnie w stronę jakiegoś wodopoju gdzieś w lesie i skierował oba konie z powrotem tą samą drogą, którą tu przybyli, pilnując jednocześnie, by zachować należyty dystans od wilczycy z młodymi. "Cały dzień, na Sigmara. Kosztowne te koniki..." myślał Erik licząc godziny i patrząc na chylące się ku widnokręgowi słońce.


***


Dotarli do wioski pod wieczór, a gwar nowych głosów słyszalnych z oddali nieco go zdziwił. "Czyżby pomoc dotarła tak szybko?" pomyślał strażnik wlokąc porykującą krowę za kulbaką. Dzieciaki również umilkły, słysząc obce, szorstkie i męskie głosy w obozowisku. Nieufność była całkowicie na miejscu, i Eryk solidnie poprawił pas z mieczem, aby mógł w razie czego szybko go wyjąć. Wjechał od północy, mijając strażnicę, która jeszcze cuchnęła gorzelnią. Pijak chyba nie wyczyścił jej jeszcze po swoim wczorajszym wyczynie. Musi zapytać Melissy, co się z nim dzieje. Z jednej strony, miał nadzieję, że to jacyś zbrojni. Z drugiej strony, miał nadzieję, że nimi nie są. Zbrojni rozwiązywali wiele problemów siłowo. Właściwie większość, co miało zarówno zalety, ale i wady. Erik modlił się w duchu, aby nie musiał stawić czoła owym wadom, bo już sama obecność tutaj była niepokojąco ciężka.
Zostawił konie w prowizorycznej zagrodzie, przywiązał krowę do suchego drzewa, ogarnął zagrodę i ruszył w kierunku nowo przybyłych mężczyzn, zamierzając przedstawić się i wypytać kim są i jakie mają zamiary. Potem zamierzał zorganizować z Ludem jakąś wieczerzę, ewentualnie przejść się po obozie aby zobaczyć, czy krasnolud znalazł jakiś krzemień. "Może ci nowi mają krzemień?" pomyślał ruszając w kierunku tego barczystego.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline