Ponieważ czarodzieje swoim zwyczajem nie zamierzali czekać na pozwolenie, tylko wdrażali swoje pomysły w życie (jakie by one nie były), zatem Santiago szykował się do zbliżającego się starcia z bandytami przy brodzie. Żołnierz chciał szarżować i w ten sposób zmusić wroga do ucieczki lub poddania się. Faktycznie, to byłaby dobra taktyka w otwartym polu - tutaj jednak teren był po stronie strzelców i w najlepszym razie taki atak zakończyłby się kontuzją wierzchowców. Albo i jeźdźców.
Magowie chcieli wykurzyć tamtych z zarośli - dobrze. Jak zacznie się zamieszanie, to będzie można podjechać bliżej i zalec gdzieś u podstawy zbocza. Później w miarę możliwości sadząc susy niczym zając zygzakiem podejść wyżej i zmusić tamtych do walki wręcz.
No chyba, żeby działania Elmera i Wilhelma sprawiły, że rabusie uciekną z krzykiem, to wtedy będzie trzeba ich dogonić na piechotę lub konno. Przynajmniej jednego z nich.
Tymczasem Estalijczyk czekał na sygnał do ataku...