Reinmar siedział spokojnie, trzymając puffer na ramieniu, a jego ciemne oczy wpatrywały się w zalesiony szczyt wzgórza. Rozważał opcje. Płaski, wygodny bród. Szlachcic widział większe załamania wody świadczące o większej płyciźnie i planował już szybki, pewny przejazd, choć był pewien, że konia do galopu nie wyciągnie w takiej wodzie.
Potem podstawa wzgórza. Nieco krzaków. Pewnie i lisie albo zajęcze nory. Koń może wywichnąć nogę, zresztą będzie pewnie kluczył. I tu z galopu nici. W dodatku zbocze osypywało się, i z daleka wyglądało jak skóra chorego, która w kilku miejscach złuszczyła się i popękała. Luźna ziemia i piach w której ugrzęznąć mogły końskie kopyta wykluczały niestety bezpośrednią szarżę. "A gdyby tak kluczyć zygzakami, w poprzek zbocza?" myślał - To jak będzie staruszku? - poklepał konia po szyi - Dasz radę tam wbiec Porist? - uśmiechnął się. Ale uśmiech szybko zgasł, kiedy koń zatrzepotał łbem na wszystkie strony.
- Nie? - westchnął niepocieszony Reinmar i czekał, aż magowie wykonają swoje czary.
Widać było, że Santiago ma lepszy pomysł, i Reinmar postanowił po prostu pilnować estalijskiego kawalera na tym podejściu tak długo, jak się da.