Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2019, 01:42   #50
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Tak, teraz tak mówicie. - Claudio udawał nieprzejednanego ale trochę mu już to słabiej wychodziło bo Janet swoim wdziękiem, zaangażowaniem i talentami językowymi dość mocno już go angażowała. W końcu oboje sobie przypomnieli o trzeciej uczestniczce tych zabaw może dlatego, że oliwkoskóra na chwilę przerwała swoje manewry tam na swojej górze a Lamia widziała i wyczuwała dlaczego na swojej górze. Przerwę wykorzystał komik który postanowił teraz skorzystać właśnie z jej wdzięków. Tylko tych dolnych. Wreszcie wykorzystał naturę kobiecego ciała tak jak mężczyzna powinien wykorzystać co szybko zaowocowało klaszczącymi odgłosami jakie rozeszły się po kuchni. Janet w tym rejonie chwilowo mając ograniczone pole do popisu, skoncentrowała się na odpowiednich zabawach pomocniczych i dbaniu aby cały mechanizm przyjemności się nie zatarł i był odpowiednio nawilżony.
Drugi raz w przeciągu doby powtarzał się schemat z komikiem za plecami i mocnymi, agresywnymi ruchami w okolicach bioder, gdy sympatyczny, łysawy jegomość posuwał saper jak tanią dziwkę w przydrożnym barze. Każde pchnięcie popychało ją do przodu, zmuszając do zaparcia się łokciami o blat i przytrzymania ciała pod spodem. Ilekroć rozlegało się klaśnięcie o wypięty tyłek, wtórował mu coraz głośniejszy jęk, aż wreszcie po paru odbierających oddech chwilach starszą sierżant zatrzęsło, mięśnie przeszedł pierwszy spazm, a za nim kolejne aż wreszcie opadła bez sił na brunetkę pod spodem zbyt rozedrgana i rozbita aby wyrzucić z siebie cokolwiek logicznego.

Reakcja mężczyzny była podobna i do reakcji kobiety i do wczorajszego schematu. Poczuła go w sobie do końca. Wreszcie on też, zasapany i spocony oderwał się od niej i ciężko usiadł na krześle. Janet zaś spełniała się w swojej roli do końca i nawet gdy umilkło trzeszczenie stołu, stukanie kubka i talerza, gdy słychać było tylko ciężkie, dopiero wracające do normy oddechy i nikt nie miał coś ochotę na mówienie czegokolwiek, to dziewczyna o migdałowych oczach bez wahania ugościła na sobie dość w tej chwili bezwładną saper a nawet zadbała o jej kawałek anatomii jaki miała w zasięgu rąk i ust. Ale w końcu ona też poddała się uczuciu błogiego spełnienia.

- O rany… ale to było fantastyczne… - wymruczała z leniwym zachwytem wesoło dyndając nogami z jednej strony i wodząc pieszczotliwie palcami po udach i pośladkach leżącej na niej Lamii. - Nawet jak mnie nie weźmiecie do zespołu to i tak będę miło to wspominać. - powiedziała chyba do siedzącego przed nią na krześle komika co saper poznała po zmianie głosu gdy jej partnerka odchyliła szyję na dół aby spojrzeć na niego. - Ale fajnie jakbyśmy mogli jednak coś zagrać razem. - dorzuciła cichutko w formie skromnej prośby. - A macie ochotę na coś jeszcze? Mogę coś dla was zrobić? - zbystrzała i teraz dla odmiany podniosła głowę zerkając na leżącą na niej saper i trochę zezując na komika po przeciwnej stronie.

Lamię zastanawiało do czego jeszcze skłonna była młoda aktorka byle dostać swoją szansę w grupie Estebana. Nie żeby miała zamiar narzekać, wręcz przeciwnie, bo na krzywy ryj załapała się na świetną zabawę, a cała ta rozmowa kwalifikacyjna podobała się chyba całej trójce.
- Możemy przenieść drugą turę rozmów na pięterko - wyszczerzyła się do komika, rzucając podobnym tekstem co on zeszłego popołudnia. Wzięła go za rękę i przybliżyła ją do swoich ust - Jeszcze parę ćwiczeń lingwistycznych wypróbujemy. W końcu giętki, zwinny język podstawą fachu… podobno - patrząc mężczyźnie w oczy otworzyła usta, pakując do nich jeden z jego palców.

Decyzja została scedowana na gospodarza bo sądząc po minie żywiołowej oliwki ona była jak najbardziej “za” za jakąkolwiek kontynuacją byle było od razu. Tak samo jak Lamia czekała niecierpliwie na reakcję komika. Ale bynajmniej nie czekała biernie. Przylgnęła swoim frontem do tyłu starszej saper i przystawiła swoją twarz do jej twarzy udowadniając na palcu Claudio, że też ma talenty lingwistyczne które chętnie zademonstruje jak i podszkoli na tej wymianie doświadczeń.

- No cóż… skoro fani się domagają… - komik znów powtórzył swój gest i minę rozbrajającej niewinności wobec siły wyższej co brunetka przywitała radosnym piskiem i uściskaniem partnerki scenicznej. Całą trójką więc ruszyli ku schodom. Tylko musieli poczekać aż migdałek pozbiera ze stołu i reszty kuchni swoje ubrania, weźmie skrzypce i płaszcz pod pachę i szybko podreptała za dwójką przewodników do sypialni gospodarza.
Z wczesnego poranka nie wiadomo kiedy zrobiło się południe, czas jednak przestał mieć znaczenie, gdy uwagę ludzi zajmowały zgoła inne czynności niż filozoficzne rozważanie nad przemijaniem. Claudio okazał się wyjątkowo rozrywkowy i jak na swój wiek całkiem sprawny, więc Mazzi nie traktowała tych paru godzin jako straty, tylko zysk. Trzymanie się komika niosło ze sobą masę plusów, jak choćby wspólna zabawa bez niebezpieczeństwa że ktoś coś poczuje, albo zacznie mieć nikomu niepotrzebne myśli pod tytułem “przyszłość”. Żyli oboje tu i teraz, rozumieli to bez słów. Niestety zostanie na dłużej odpadało, należało wrócić po rzeczy do Betty a potem skoczyć do sklepu i na obiad dotrzeć do Domu Weterana. Tam też na Lamię ktoś czekał, taką przynajmniej żywiła nadzieję. Chris i Rich wydawali się w porządku, tak samo jak Carol. Ciekawe ile zniosą wybryków Mazzi, zanim jej nie zechcą ukamienować… ale to później, kiedy indziej.

Teraz saper czekało jeszcze pożegnalne wymienienie uprzejmości z łysolem. Przydybała go sam na sam, akurat kiedy Janet szorowała się pod prysznicem. Wypadła ostatnia, więc mieli chwilę dla siebie zanim wróci ze swoim entuzjazmem i determinacją dostania roli życia.
- Co o tym sądzisz? - spytała komika, dosiadając się do niego na szczycie schodów od werandy. Wyciągniętą paczkę papierosów skierowała do poczęstunku.

- Myślę, że to był bardzo energetyzujący poranek. To pewnie przez tą kawę. Albo jajecznicę. - komik zmarszczył brwi jakby naprawdę podejrzewał właśnie, że to śniadanie miało decydujący wpływ na taki a nie inny przebieg wydarzeń dzisiejszego poranka.

- Tak, to na pewno wina tej jajecznicy - wyciągnęła papierosa i odpaliła go, zaciągając się powoli i dodała z krzywym uśmiechem - Na kiełbasie… tak, trzeba to powtórzyć. Janet zależy, przyjmij ją. O mnie się nie martw - położyła mu dłoń na kolanie - Będę wpadać bez względu na to którą wybierzesz na stażystkę.

- Tak. - Claudio zapatrzył się gdzieś w dal jakby przez ścianę nad schodami mógł dojrzeć jakieś niezgłębione przestrzenie. - Ciekawy zespół by nam wyszedł. - powiedział z zastanowieniem.

- Bardzo - zgodziła się bez mrugnięcia okiem, zezując na komika dyskretnie - Wniósłby z pewnością dużo poruszenia w wasze skostniałe, zastałe tkanki sceniczne. Powiew świeżości, coś nowego. Wam też przyda się odmiana od standardu. Pogadaj z resztą, przedstaw co i jak. Na próbę od poniedziałku weźmiecie nas na staż i zobaczymy.

- Pogadam. Ale szczerze mówiąc myślę, że musimy się przygotować na inny wariant. Dwie osoby do sześciu to spora rotacja. - komik myślał nad czymś intensywnie. - No ale zobaczymy co reszta powie. Może z raz czy na jakichś gościnnych występach uda się zagrać co jakiś czas. Ale dobrze byście nie przychodziły z pustymi rękami i miały coś od siebie na tą premierę. Postaram się wam pomóc ale i tak trzeba by to najpierw napisać, przećwiczyć no i poznać się lepiej.- w końcu spojrzał na siedzącą obok kobietę gdy podzielił się z nią swoimi przemyśleniami.

- Nie potrzebujesz przypadkiem testera nowych kandydatów i kandydatek do waszego kabaretu? Zawsze chętnie pomogę, lubię pracować w ludźmi, zresztą sam wiesz najlepiej - Mazzi wypięła dumnie pierś, odgarniając włosy na plecy wystudiowanym ruchem - O tak, wspólne poznanie podstawą udanej współpracy na każdej płaszczyźnie. Raczej oczywiste że na ładne oczy nikogo nie wkręcisz, trzeba coś sobą prezentować… - pokiwała mądrze głową dodając bez podtekstu - Publicznie również. Pomyślę przez weekend i w poniedziałek wpadnę do ciebie z… czymś. - wzruszyła ramionami - Związanym z pracą. Ewentualną. Jakie godziny ci odpowiadają?

- Właściwie czwartek to mój weekend. W weekendy to największy zawał roboty. Wiesz pracuje ktoś, żeby mógł się bawić ktoś, czy jak to tam szło. W weekendy dajemy najwięcej występów i mamy najważniejsze próby. Wieczorami w ten weekend jesteśmy na występach, w południe zjeżdżamy się tutaj na próby. Rano zwykle każdy z nas jeszcze coś załatwia indywidualnie więc mówię, w weekend to ciężko nas złapać. - komik rozłożył ręce na znak, że wiele na tym polu nie zdziała. Z opisu wyglądało jak dzień przed ofensywą i w trakcie. I tak co weekend.

- Dlatego wspominam o poniedziałku? - zwróciła mu uwagę, uśmiechając się krzywo. Zaciągnęła się papierosem, wydmuchując dym w bok - Słuchałam poprzednio co mówiłeś o weekendach, Betty pewnie by się wkurwiła za coś takiego - zmarkotniała, zawieszając wzrok na tlącym się fajku i westchnęła - Pogadam z nią, na spokojnie. Teraz muszę spierdalać, czas niestety nie jest tak uprzejmy i nie stoi w miejscu, a dziś parapetówka w domu weterana. Trzeba flaszkę skombinować, żarcie, wpaść do Betty po parę drobiazgów. Naprawdę mam tam teraz u siebie tylko łóżko - parsknęła krótko.

- Łóżkowa z ciebie dziewczyna. Cały czas gadasz o jakichś łóżkach. - komediant zauważył tą zbieżność i nie omieszkał tego wykorzystać. Odwrócił się w stronę korytarza za jakim siedzieli bo odgłosy prysznica umilkły więc Janet zaraz będzie kończyć swoje ablucje. - Spróbujcie się dogadać. Czy dacie radę również na scenie stworzyć taki udany zespół. - uśmiechnął się wskazując w stronę drzwi od łazienki.

- Znaczy pytasz czy również na scenie polecę z nią w ślimaka albo wejdę na stół aby bawić się w doktora? - spytała, nachylając się w jego stronę i ściszając głos do konfidencjonalnego szeptu - Na pewno gadamy o pracy w kabarecie? Brzmi bardziej jakbyś dorabiał jako alfons i szukał nowych dziewczynek na rozgrzewkę przed właściwymi występami trupy. - nachyliła się jeszcze odrobinę, patrząc mu prosto w oczy - Mam mówić do ciebie “tatusiu”?

- Lepiej nie. Jeszcze ktoś by znowu wpadł na pomysł z alimentami… - komik smutno pokręcił swoją wygoloną głową na znak, jak bardzo nie uśmiecha mu się taki wariant. - W każdym razie obawiam się, że takie stołowe czy łóżkowe numery to troszkę mało kabaretowa branża. Może całus jako gwóźdź programu a resztę trzeba zrobić aluzjami i atmosferą. Chociaż na pewno na taki show jak dziś rano znalazłoby się mnóstwo chętnych do oglądania no ale jak mówię, to już nieco inna branża. - aktor pokiwał głową, uśmiechnął się trochę jakby z żalem, że to nie jego branża i podniósł się ze stopni. Sądząc po odgłosach z łazienki egzotyczna ślicznotka też powinna lada chwila pokazać się na zewnątrz.

- Mnóstwo chętnych, mhm. Z tobą w pierwszym rzędzie - Mazzi dopaliła papierosa i zgasiła go na schodku. Sapnęła cicho, po czym wstała bo niestety nie dało się przesiedzieć całego dnia w jednym miejscu.
- A nie, czekaj - skrzywiła się, patrząc na tył głowy komika - Przecież w żaden sposób cię to nie jarało, raptem spełniłeś prośbę wielbicielek twojej sztuki. Poświęciłeś dla dobra ogółu… cóż za empatia i bezinteresowność. Godne pochwały i pomnika. - ruszyła do wnętrza domu, w przelocie klepiąc mężczyznę po pośladkach - Duet z Janet mi pasuje, zobaczymy co ona na to powie. Jeśli reszta nie zgodzi się na dwie nowe twarze to bierz ją - spojrzała na niego przez ramię - Ja się odnajdę w branży rozrywkowej innego rodzaju.

- Naturalnie, że nie czerpałem z tego żadnej przyjemności. Zrobiłem to tylko na waszą gorącą prośbę. I dla sztuki oczywiście. Nawet nie wiem, że mogłaś sobie pomyśleć coś innego. - teraz komik przybrał styl nadętego, sztywnego angielskiego dżentelmena gdy tak razem szli korytarzem wracając w stronę jego sypialni i drzwi do łazienki. Całkiem udanie udawał nadąsanego, że można było sobie w ogóle pomyśleć, że kręcą go “takie rzeczy”.

- Oczywiście, gdzieżbym śmiała wpaść na podobnie obrazoburczy pomysł - zapewniła szybko, rozkładając bezradnie ręce - Jesteś jednak świetnym aktorem. Szło się chwilami pogubić, zwłaszcza wtedy gdy tak sugestywnie jęczałeś przyciskając moją głowę do swojego krocza. Albo kiedy zalewałeś tyłeczek Janet i zahaczyłeś głową o półkę koło łóżka co w żaden sposób ci nie przeszkodziło, chyba tego nawet nie odnotowałeś. Albo wcześniej, kiedy ja byłam na górze… - machnęła równie bezradnie ramionami - Nie szło zgadnąć że czerpiesz z tego jakąkolwiek radochę czy przyjemność.

- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia i tego właśnie się trzymajmy. - Claudio dalej ciągnął tym samym zadufanym tonem świetnie kopiując styl jakiegoś nadętego ważniaka z wyższych sfer któremu proste przyjemności maluczkich są całkowicie obce. Akurat otwarły się drzwi od łazienki i wyszła z nich owinięta ręcznikami Janet. Pomachała im wdzięcznie rączką na przywitanie i posłała ciepły uśmiech. Spotkali się mniej więcej przy drzwiach sypialni aktora który przepuścił mokrą dziewczynę przodem a potem zrobił miejsce dla drugiego gościa.

- To kiedy mamy się zgłosić? - Mazzi spytała mimochodem, klękając koło łóżka i wsuwając pod nie rękę. Grzebała tam intensywnie aż do momentu, gdy z tryumfalnym uśmiechem wyprostowała się, ściskając w dłoni zagubiony but - W sprawie pracy.

- Zgłoście się po weekendzie. Adres znacie, w tą porę zwykle ktoś od nas tu jest. A przez ten czas dogadajcie się z czym i w jakim stylu chcecie występować. Wtedy zobaczymy gdzie i jak można wkręcić was do show biznesu. - Claudio odpowiedział spokojnie i pogodnie. Przebierająca się Janet zbystrzała i energicznie pokiwała głową na znak zgody. Zostało pozbierać swoje zabawki i pożegnać się w podziękowaniem za ten energetyzujący poranek.

- Wpadnij do mnie z samego rana w poniedziałek - sierżant założyła buty, zebrała też torebkę i w lustrze przy szafie poprawiała właśnie włosy, zerkając przez odbicie na drugą dziewczynę - Dogadamy szczegóły i razem tu przyjedziemy. Będzie czas pogadać na spokojnie. Wcześniej nie dam rady. Jutro koncert w starym kinie, obiecałam Rude Boyowi że będę. W niedzielę tresuje mnie moja pani, więc też odpada ale poniedziałek rano damy radę. Mieszkam w Domu Weterana, pokój C-1-69. Spytaj Freda na recepcji, powie ci gdzie iść. Zjemy śniadanie i ruszymy w miasto. Co ty na to?

- Może być. Ja się zatrzymałam tutaj. - dziewczyna zapisała w jakimś notesie adres podany przez Lamię i sama zapisała swój po czym wyrwała kartkę i podała ją rozmówczyni. Na kartce Lamia przeczytała adres jakiegoś hotelu ale ani adres, ani nazwa nic jej nie mówiły. Obie wyszykowały się w podobnym czasie więc mogły razem opuścić muzeum i jego kustosza.
Powrót z bananowej okolicy zajmowanej przez Claudio trochę Lamii zajął. Nigdy wcześniej nie byłą w tej części miasta, na szczęście system komunikacji miejskiej działał prężnie w całym Sioux Falls, więc pytając się przechodniów i sprawdzając rozkłady jazdy, w końcu udało się jej dotrzeć w poznane wcześniej rejony. Z pewną ulgą rozpoznała sypiące się kamienice, uśmiechem kwitowała znajome witryny sklepowe. Powoli zaczynała czuć się tu jak w domu, dobry objaw. Miała mieszkać tu na stałe, należało zacząć przywykać. aklimatyzacja trwała w najlepsze, perspektywy się poszerzały, a Mazzi po raz kolejny skierowała się ku najczęściej odwiedzanemu przez nią przybytkowi - szpitalowi. Mając na uwadze wcześniejsze obietnice, po drodze nabyła torbę ciastek z marmoladą i parę butelek oranżady “farbki” dla chłopaków spod trójki. Tak zaopatrzona wsiadła w znaną już linię autobusową, tłukąc się te osiem przystanków aż pod sam płot parku okalającego New McKennan. Tam wysiadła i szybko przebierając nogami, dobiegła do głównego wejścia.
Przytulne, sterylne korytarze przemierzała z duszą na ramieniu, bojąc sie tego, co zastanie pod “trójką”. Zeszłej doby jej kapral… cóż, nie czuł się najlepiej bo zaczynał detoks. ale dziś był nowy dzień, który przynosił zmiany. Oby na lepsze.

Podróż wyszła całkiem sprawnie. Dzięki systemowi komunikacji miejskiej znacznie udało się zredukować czynnik niepogody. A dokładniej deszczu. Po porannej burzy która stopniowo przeszła w monotonną, leniwą mżawkę teraz, w samo południe, znowu się rozpadało. Co prawda nie burza ani ulewa ale całkiem uczciwy, standardowy deszcz. Mimo to panował skwar więc zrobił się dość męczący tropik w którym ciężko było oddychać i deszcz chociaż dawał ułudę ochłody.

W szpitalu, na schodach, salach i korytarzach “swojego” oddziału starsza sierżant mogła czuć się jak wracając do “swojego” hotelu na jakimś urlopie. Te same schody, ściany, wykładziny podłogowe. Nawet te same uśmiechnięte twarze okolone piżamami. Chłopaki spod 3-ki wyraźnie ucieszyli się z jej odwiedzin i przywitali jak nie siostrę to jak chociaż koleżankę. Smakołykami i tymi z wczoraj za które Ray mógł podziękować dopiero dzisiaj i tymi co dopiero przyniosła, byli zachwyceni. Ale jednak dość prędko wyczuła pewien zgrzyt.

- Wiesz… Daniel nie czuje się dziś najlepiej… - Dave próbował jakoś złagodzić to co ją czekało za ostatnim parawanem w 3-ce. Gdy tam weszła no okazało się, że “Rambo” nie ściemniał. Daniel sufitował. Wydawało się, że w ogóle nie reaguje na resztę świata zewnętrznego. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w sufit i ten sufit wydawał się absorbować całe jego jestestwo. W ogóle nie zareagował na to, że się pokazała ani na to co przyniosła.

- Może mu zostaw. Może zje przy obiedzie. Powiemy mu, że to od ciebie, i że byłaś. - Ray mówił z lekkim zażenowaniem chyba nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Ale wyczuwała ich współczucie, na to, że tak jej zależy na “tak trudnym przypadku” jak to określił zawodowo doktor Bernn.

Irytowało ją to, z drugiej strony miała ochotę uciec. Nie potrzebowała współczucia, chociaż było czymś ludzkim. Dać nogi za pas, albo się urżnąć… lub po prostu usiąść w kącie pokoju i odpalić papierosa. Sierżant nabrała powietrza i wypuściła je powoli nosem. Chłopaki chcieli dobrze, nie ich wina. Niczyja wina prócz tego durnia leżącego nieprzytomnie na łóżku numer trzy.

- Jak nie zeżre zjedzcie sami. Co się ma marnować bez sensu - machnęła ręką, drugą poprawiając i wygładzając okrywający kaprala koc. Zrobiła krok do tyłu gotowa wyjść za parawan, cofnęła się jednak szybko, nachylając nad łóżkiem.

- Jesteście dzielni żołnierzu, jestem z was dumna. Tak trzymać… - pocałowała go w czoło, dodając krótkie “Do jutra kotku”, gdy się prostowała. Wreszcie wróciła do pozostałej dwójki, zakładając na gębę pogodny uśmiech. Bez skrępowania wbiła się Rambo na łózko, rozwalając się wygodnie, z plecami opartymi o ścianę - A wy co dziś knujecie?

- My? - Rambo od razu zbystrzał, poweselał i spojrzał porozumiewawczo na swojego kumpla z sali. - Może pokerka z taką fajną laską? - zaproponował chytrze a Roy poparł go energicznym kiwaniem głowy.

- Fajną… znaczy mam iść po Betty? - Mazzi zabujała brwiami udając niemotę większą niż zazwyczaj - Nie wiem czy siostra przełożona znajdzie w swoim napiętym grafiku czas aby pyknąć z wami partyjkę. To bardzo zajęta kobieta, z masą obowiązków na karku.

- Ona?! Fajna?! Noo weeeźźź… - chłopaki prawie zgodnie jednakowo żachnęli się dając wyraz solidności firmowego wizerunku okularnicy w jej miejscu pracy gdzie jawiła się jako surowa siostra przełożona i postrach wszystkich pacjentów. Ale szybko przeszli od słów do praktyki gdy rozsiedli się po łóżkach i taboretach sprawnie rozdając karty i szykując się do gry.

- A w ogóle co porabiasz jak cię tu nie ma? - obydwaj byli zaciekawieni wieści o swojej koleżance jak i tym co się dzieje poza murami szpitala.

- No wezmę ją, wezmę. Z przyjemnością - wyszczerzyła się, patrząc jak Ray sprawnie tasuje talię i pierwsze karty padają na łóżko. - Przez parę dni mieszkałam z Amy u Betty. Amy pomaga mi poznać miasto. Łazimy po sklepach, kawiarniach i lodziarniach. Oprócz nieśmiertelnika nie miałam kompletnie nic dobytku, a trochę siara pożyczać od kogoś majtki, więc trzeba było się zaopatrzyć we wszystko. Udało się też poznać paru całkiem sympatycznych wytrzeszczy. Jutro lecę na koncert do starego kina. Kumpel gra z zespołem, razem z dziewczynami idziemy piszczeć pod scenę. Poza tym złapałam parę namiarów na ciekawe kluby które chcę odwiedzić. Przede wszystkim jakiś “Honolulu” - zadumała się, biorąc karty do ręki - Mam tam umówione spotkanie, ciekawe co z tego wyjdzie. Poza tym piekłyśmy z Amy ciasta i inne duperele, dziś wieczorem jest parapetówa w naszym pokoju w domu Weterana. Też całkiem znośna ekipa się trafiła. No i cóż… próbuję się wkręcić do show biznesu, konkretnie do “Hecy”. Gadałam już o tym z Claudio Estebanem, mam przyjść w poniedziałek na próbę.

- Po co pytałem? - Roy popatrzył w swoje karty po tym gdy wymienił z Dave’m zaskoczone spojrzenia gdy tak słuchali listy planów już zrealizowanych i dopiero tych do zrealizowania a oni sami cały czas kiblowali w szpitalnej budzie.

- No cóż, to nie nudzisz się. I dobrze! Jest przepustka czy urlop to trzeba się zabawić. Ja jak stąd wyjdę to też będę korzystał na lewo i prawo, do oporu! - “Rambo” za to postanowił iść za ciosem i postawić na swoje hałaśliwe i kolorowe plany.

- No, daj spokój, “Heca” i “Honolulu” to nie na nasze progi. My jesteśmy zwykłe szpeje. - Roy nieco go sprostował do odpowiedniego poziomu co kolega przyjął wzruszeniem ramion mamrocząc coś aby przestał marudzić. Poszło kolejne rozdanie, tasowanie i tura karcianej gry co znów przykuło ich uwagę.

- Nie no, bez takich smętnych ryjów, panowie - saper ofuknęła ich, a potem niespodziewanie wychyliła się i objęła misiaczkiem wpierw kuternogę, a potem jednorękiego tak, że sama wylądowała w środku, śmiejąc się wesoło.

- Jak stąd wylecicie na wolność zabiorę was na balety, do tej pory wyłapię co w mieście piszczy i się przygotuję. Ej no, bez jaj. Przecież o was nie zapomnę, no co wy - prychnęła, całując ich w czoła, a przy okazji zwolniła uścisk - Co to za “Honolulu”? Jakaś knajpa oficerska czy co?

- No właściwie to tak oficjalnie to nie. Takie niby kasyno. Ale w sumie klub dla oficerów, specjalsów i innych takich szych. Muza, lasery, dziewczynki, alk co tylko chcesz. No ale ot, tak tam raczej nie wejdziesz. Trochę snobistyczne jak dla mnie. - Roy skrzywił się trochę nie było za bardzo wiadomo czy bardziej z zazdrości czy pogardy na takie miejsce i maniery.

- No ona ma cycki i buzię, i nogi i resztę to akurat ona może wejdzie. Wiesz, cyckom zawsze łatwiej w takich sytuacjach. - Dave niefrasobliwie raczył zauważyć nieco inny status koleżanki niż mieli we dwóch. Tym razem mówił jakby słabsza płeć miała akurat w tym wypadku łatwiej.

- To poznałaś kogoś kto bywa w “Honolulu”? No nieźle. - beznogi pokiwał z uznaniem głową i położył kolejną kartę na stos już tych zagranych.

- No poznałam, ba… nawet mu omdlałam romantycznie w ramionach - prychnęła rozbawiona, dobierając karty i zapamiętując informacje. Czyli trzeba było się odstawić i iść poszukać pana kapitana, a przy okazji zagrać w ruletkę. Albo pokera, tym razem na talony.
- Ekipa z Thunderbolts, wpadliśmy na siebie w lodziarni. Pomogli spławić MP… długa historia.

Obydwaj podoficerowie popatrzyli na siebie a “Rambo” zagwizdał. - Pan kapitan? Thunderbolts? No to się nie dziw, że stać go by się bawić w “Honolulu”. - odpowiedzieli z rezerwą jakby mówili o w ogóle innej kaście wojowników którzy mają wstęp do azylów o jakich zwykli szpeje nie mają co marzyć.

- Też mnie będzie stać jak się wkręcę do Hecy. Pójdziemy tam razem, do tego całego Honolulu - obiecała woląc nie drążyć tematu “pana kapitana” którego w sumie to chciała przelecieć. W trybie pilnym. Gadać za dużo do tego nie musieli, a rozprawianie o tym z Danielem za cienką materiałową ścianą byłoby co najmniej niezręczne i okrutne.
- A teraz walniemy jeszcze z partyjkę lub dwie i idę szukać Brenna. Sprawę mam… a tak w ogóle gdzie to całe Honolulu?

- To w centrum. Każdy kogo zapytasz ci powie. Teraz tak trochę trudno tłumaczyć jak tam dojechać. - “Rambo” skrzywił się trochę gdy znów wymienił się spojrzeniami z Roy’em. Ten po chwili namysłu przychylił się do tego pomysłu kiwnięciem głowy. Potem poszła ta partyjka i kolejna, przyjemnie było spędzić czas na beztroskiej grze o wszystko i jednocześnie nic szczególnego.

Nie chodziło kto wygra, kto przegra - ważne było spędzanie czasu wspólnie, przy zabawnie. Nie poruszali już drażliwych tematów, skupiając się na dogryzaniu sobie i samej grze, a gdy dobiegła końca, Mazzi pożegnała się ciepło z obydwoma żołnierzami, obiecując że wpadnie w poniedziałek z nowymi zapasami prowiantu i czegoś dla kurażu do wylania za kołnierz. Zahaczyła też o niekontaktującego Daniela, jemu też życząc szybkiego powrotu do formy i całując na pożegnanie. Dopiero za progiem doszło do niej, że zaczyna całą trójkę traktować jak rodzinę… głupie, dziwne. Miłe i podnoszące na duchu.
Gabinet Brenna był tam gdzie zapamiętała, wystarczyło przemknąć się korytarzami i zapukać we właściwe drzwi.

- Proszę! - usłyszała zza drzwi dość już znajomy głos starego doktora. Gdy je otworzyła ujrzała znajomą sobie twarz i chuderlawą sylwetkę. - A to ty. Dzień dobry Lamiu. - przywitał się gospodarz ze swoją byłą pacjentką. Wskazał jej krzesło przed biurkiem zapraszającym gestem.

- Dzień dobry doktorze - przywitała się, kiwając głową i przeszła przez gabinet aby posadzić się na wskazanym miejscu. Uśmiechała się przy tym szeroko, bo albo miała dobry nastrój, albo po prostu starego doktora też lubiła.
- Ja tylko na chwilę, nie będę długo panu czasu zajmować. Chciałam prosić o wypisanie recepty na leki… coś na sen. Bez snów - wyjaśniła pokrótce o co się rozchodzi, dodając z przepraszającą miną - Od dziś zaczynam nocowanie w Domu Weterana. Do tej pory spałam z… Amy. Tak było łatwiej i wtedy… nic mi się nie śniło. - spuściła wzrok, patrząc na swoje dłonie - Teraz nie będzie nikogo znajomego, tylko obce miejsce i… nie chcę śnić doktorze. Nie chcę koszmarów… tego żeby reszta z pokoju miała mnie za wariata też…to nie jest konieczne.

- No tak, tak, rzeczywiście… - stary doktor swoim zwyczajem przytaknął i pokiwał głową zamyślając się na chwilę na tyle, że rozmówca nie mógł być pewny czy się z nim zgadza całościowo, po części czy tak sobie przyjął dopiero do wiadomości i teraz rozważa właściwą odpowiedź. Po chwili zastanowienia sięgnął po jakiś bloczek i zaczął coś na nim szybko pisać. Potem wydarł kartkę i przesunął po biurku w stronę pacjentki.

- To są tabletki. Weź jedną przed snem. Jeśli nie pomoże weź drugą. Ale nie można przekroczyć trzech w ciągu nocy albo pięciu na dobę. To nie są cukierki. Jeśli będziesz miała jakieś efekty uboczne lub nie będą działać to przyjdź jeszcze raz. Ale spróbuj ich nie brać i póki nie masz żadnych koszmarów postaraj się ich nie używać. To lek więc jak każdy lek pomaga na coś i rozwala coś innego. Dlatego póki się da powinniśmy obyć się bez nich. Zalecam odpoczynek, relaks, unikanie stresów i regularny rytm dobowy. Najlepiej jak organizm żyje zgodnie z własnym rytmem, to pomaga na wszystko. Wierz mi nie wiecznie jesteśmy piękni i młodzi a im człowiek dłużej chodzi po tym świecie tym więcej w sobie kumuluje. Powinniśmy się starać by tych złych rzeczy i nawyków kumulował w sobie jak najmniej. - doktor wyjaśnił co i jak z tą receptą na której było i tak napisane te dawkowanie. Potem przystąpił do łagodnego zalecenia które niby proste i oczywiste a jednak brzmiało trochę dziwnie i sztucznie.

Sierżant zasępiła się, chowając receptę za pazuchę. Złe nawyki… patrząc co odwalała przez ostatnie dni, zdążyła wyrobić sobie całkiem pokaźną listę “złych nawyków”. Prochy albo znana i wypróbowana alternatywa. W nowym domu pod ręką miała całkiem sporo możliwości na bezstresową noc, choćby Chris, albo Rich. Albo Carol, jeśli lubiła dziewczyny.
- Dobrze doktorze, postaram się nie przeginać. Gdzie mogę je wykupić? - potrząsnęła głową, wracając do gabinetu lekarskiego. Ciągłe prucie się miało też minusy. Całą, szeroką gamę minusów… czyli wypróbuje leki i zobaczy co z tego wyjdzie.

- W każdej aptece. - lekarz oparł się z powrotem o oparcie i chwilę się przypatrywał pacjentce. - A jak twoje zaniki pamięci? Coś się zmieniło? Przypomniało ci się coś? - zapytał patrząc na nią życzliwym wzrokiem.

- Przypomniało… - przełknęła głośno ślinę, wyłamując jednocześnie palce pod stołem - Drobne detale, pojedyncze sceny i obrazy. Naszą jednostką dowodził kapitan Gerber… pamiętam też strach i mróz gdy siedzieliśmy stłoczeni pod ziemią a dookoła waliły bomby. To jak nieśli mnie w środku bo zdychałam ze zmęczenia, ale gdybym się zatrzymała czekałaby mnie tylko śmierć z wychłodzenia. Pamiętam krew, dźwięki. Krzyki, ból, maszyny. Śmierć… - odwróciła głowę w bok, odgradzając się od Brenna ściana z włosów - Nie chcę pamiętać. Tylko… w Wojskowym leżał albo leży ktoś ode mnie. Z Bękartów. Byłam tam wczoraj z Ramseyem, obiecali że jak coś znajdą to dadzą znać. Miesiąc temu trafił tam… nawet nie wiem kto. Nie pamiętam ich imion, twarzy. Jedynie nazwisko Gerbera… i pamiętam że byłam już w Sioux Falls. Na targu.

- To dobry znak. Jeśli pamięć ci stopniowo wraca to jest szansa na całkowity powrót do zdrowia. Nie jest to oczywiście przesądzone ani trudno wyrokować ile może to zająć czasu niemniej taki powrót wspomnień daje pozytywny znak. - lekarz pokiwał głową mówiąc łagodnie ale wyraźnie. Złożył swoje okulary i chwilę się nimi bawił. - Wspomnienia z wojny rzadko są przyjemne. Często są traumatyczne. Niemniej zazwyczaj wspomnienia są istotną częścią naszej osobowości. Stanowią kotwicę i kręgosłup naszej tożsamości. Dlatego są takie istotne. Bez nich nasz mózg, umysł właściwie, czuję pustkę którą próbuje jakoś wypełnić. Zdaje sobie sprawę, że to nie jest naturalne więc powoduje to zachwiania równowagi emocjonalnej, brak pewności siebie, nadmierną agresję czy próby wypełnienia tej dziury w pamięci. Naprawdę różnie pacjenci potrafią reagować, właściwie każdy przypadek jest indywidualny. Ale praktycznie zawsze czują, że są niepełni, że coś utracili, że czegoś im brakuje. Czasem przez to czują się gorsi od innych albo wpadają w jakieś kompleksy. Dlatego właśnie te wspomnienia są takie ważne i dobrze o nie walczyć nawet jeśli nie są przyjemne. Jeśli mogę coś zasugerować postaraj się zapisywać swoje wspomnienia. Nawet jeśli coś przypomni ci się we śnie. Zapisywanie też pobudza mózg, zwłaszcza na świeżo po wybudzeniu czy wspomnieniu. Postaraj się mieć zawsze coś przy sobie aby to zapisać. Czasem nawet przeglądanie takich zapisków pomaga coś sobie przypomnieć, pobudzi jakieś skojarzenia czy nam, lekarzom, pomaga oszacować stan pacjenta i postawić właściwą diagnozę. - lekarz dalej mówił łagodnym i życzliwym tonem chcąc pomóc pacjentce i tłumacząc dlaczego widzi sprawę tak a nie inaczej.

Zapełnianie pustki, brak czegoś ważnego, miotanie się i niewiedza kim naprawdę jest… Mazzi miała swoją metodę na poprawę nastroju. Zastanawiała się czy puszczała się od zawsze, czy tylko teraz, po przebudzeniu. Istniała szansa na drugą opcję, pocieszające, choć nowy tryb życia też miał swoje plusy, całkiem sporo. Brak samotności, poczucie bliskości i ludzka uwaga kupowana na różne sposoby.
- Albo skończę jak Daniel, ćpając co się nawinie pod rękę żeby tylko nie pamiętać - westchnęła, chowając twarz w dłoniach i pocierając ją palcami - Dobrze, skołuję coś do pisania i zacznę to jakoś zbierać. Dziękuję za wszystko doktorze, będę się zbierać - wstała powoli - Gdyby coś było nie tak zgłoszę się do pana. Jak się poprawi też to zgłoszę.

- Oczywiście, proszę się nie krępować. - lekarz też wstał aby pożegnać się z pacjentką. Nawet wyszedł zza biurka i odprowadził ją do drzwi życząc jej udanego dnia i trochę, tak zwyczajnie i po ludzku, zrzędząc na kiepską pogodę, najpierw z rana burza, potem nie wiadomo co a teraz pada. Aż strach myśleć co przyniesie ta pogoda do wieczora.

Rozstali się na progu, on wrócił za biurko, a ona skierowała się do pokoju pielęgniarek z nadzieją że zastanie tam siostrę przełożoną. Brenn dał jej do myślenia, szła więc w ciszy, błądząc myślami w okolicach Frontu i tego co zdołała sobie przypomnieć. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, które wspomnienia były prawdziwe… a jeśli każde z nich takie było? Jak wtedy interpretować wyrwane ręce i własną krew zalewającą spękany bruk?
Znajome drzwi zakończyły chwilowy potok czarnych rozmyślań, zmuszając do uśmiechnięcia się i zapukania we framugę, a potem naciśnięcie klamki.

Za drzwiami ukazał się także już trochę znajomy widok. Grupka pielęgniarek z pulchniutką, latynoską Marią na samym przedzie bo była akurat najbliżej drzwi, dwójką mniej znanych pracownic szpitala i samą siostrą przełożoną jaka siedziała na swoim stałym miejscu z kubkiem w ręku.

- O! Toż to nasza kruszynka! Jak się masz kruszynko? - Maria rozpromieniła się odwracając się frontem do byłej pacjentki szpitala. Pozostałe twarze w gabinecie też się uśmiechnęły.
- Dobrze wyglądasz, dobrze cię widzieć w czymś innym niż te nasze piżamy. Dla kogo się tak wystroiłaś kruszynko? Zdradzisz nam? - pulchna pielęgniarka przywitała się jak na dobrą, troskliwą ciotkę przystało. Pozostała trójka na razie postanowiła się nie wtrącać czekając na to co ich gość powie.

- Dzień dobry, też się cieszę że tutaj wszystko w porządku - Mazzi od razu zapomniała o ponuractwie, ciesząc się wyraźnie na widok starszej pielęgniarki. Zaśmiała się i rozłożyła ręce jakby sama nie znała odpowiedzi na zadane pytania.
- Tak po prostu, dobrze jest założyć coś innego niż mundur. Albo piżama - mrugnęła konspiracyjnie - Podobno na mój widok dzieci nie zaczynają płakać, ani nie ucieka się z krzykiem, to… chyba nic się nie stanie jeśli ładnie człowiek się ubierze. Taka terapia, żeby poprawić samopoczucie. - na koniec spojrzała na Betty, podchodząc do niej i siadając na oparciu krzesła - Spokojnie, długo nie zabawię. Nie będę przeszkadzać… za bardzo.

- No to miło mi to słyszeć, naprawdę miło widzieć jak ładnie radzisz sobie poza szpitalem. Nie wszystkim to tak dobrze wychodzi. - Maria dalej roztaczała swój ciepły, pogodny i życzliwy urok poprawiając nastrój chyba wszystkim. Aż nie szło się gniewać czy fochać przy kimś takim.

- To prawda. Bez munduru i piżamy jest ci bardzo do twarzy Księżniczko. - Betty pokiwała głową uśmiechając się z miną najedzonego kota któremu ulubiona myszka sama kręciła się między łapami. - Chociaż jeszcze lepiej w kneblu i obroży. - szepnęła po cichu gdy grzecznościowo na przywitanie cmoknęła ją w policzek. - No i właśnie dlatego nazywam ją gołąbeczką. Tak samo jak Amy. Dziewczyny świetnie się dogadują, skumplowały się na całego i aż miło popatrzeć jak mają na siebie nawzajem zbawienny wpływ. Taka wzajemna autoterapia. - powiedziała głośniej do swoich koleżanek jakby nigdy nic innego po cichu właśnie nie mówiła do swojej Księżniczki. Pielęgniarki pokiwały głowami posyłając do tego uprzejme uśmiechy na znak, że pozytywnie odbierają te informacje o byłych pacjentkach.

- Amy jest kochana. Jak siostra, nie wiem czy chciałam mieć siostrę, ale jeśli taką jak ona to na pewno - sierżant przytaknęła szczerze, uśmiechają się pod nosem. Amelia chwilami była dla niej jak młodsze rodzeństwo, z drugiej przychodziły chwile gdy przejmowała stery, prowadząc stawiającą pierwsze samodzielne kroki Mazzi.
- Betty chciałam pogadać - wróciła spojrzeniem do kasztanki - Dzięki za kartkę, będę jutro na obiedzie. Dzisiaj mam trochę latania, a chciałam podpytać i… - wzruszyła ramionami - Ukraść cię na chwilę, jeżeli to nie wielki grzech.

- No chyba coś wymyślimy na tą okoliczność. - okularnica uśmiechnęła się, dopiła z kubka po czym wstała i we dwie wyszły na korytarz. Gdy zamknęły się drzwi do pokoju pielęgniarek o znalazły się na szpitalnym korytarzu którym czasem ktoś przeszedł a czasem nie Betty popatrzyła pytająco na swoją faworytę.

- W szpitalu Wojskowym leżał drugi Bękart - ta wywaliła od razu, opierając się o ścianę i krzyżując ramiona na piersi jakby miało to jej pomóc nie rozsypać się na kawałki - Przywieźli go w ostatnim tygodniu zeszłego miesiąca, pokancerowanego i nieprzytomnego, ale żywego. Wczoraj wpadliśmy tam z Amy i Ramseyem. Laski z recepcji powiedziały że poszukają, może on jeszcze tam jest, albo chociaż dowiedzą się kiedy dostał wypis, jak się nazywał. Jako adres kontaktowy podałam twój… wybacz, nie spytałam czy mogę. - popatrzyła w głąb korytarza - Po prostu wydał mi się… najbardziej domowy i pewny. Wiem że ani ty, ani Amy mnie nie oszukacie. Wam mogę ufać. Odwala mi Betty - popatrzyła na pielęgniarkę, ściszając głos. Mówiła gorzko, przez ściśnięte gardło - Dwa razy wczoraj mnie odłączyło, jak wtedy przy nastawianiu barku. Za pierwszym razem po awanturze z empimi, ale na szczęście już po fakcie i… kurwa zemdlałam kolesiowi centralnie pod nogami. Komandosowi, miał dobry refleks więc złapał mnie zanim wyrżnęłam łbem o podłogę - pokręciła z niesmakiem głową i zrobiła krótką przerwę, mieląc coś pod nosem niemo, aż wreszcie odetchnęła ciężko, zjeżdżając plecami po ścianie aż usiadła pod nią z wyciągniętymi prosto nogami.

- Tam w wojskowym detektyw uratował mi życie - przyznała w końcu, gapiąc się na swoje ręce - Odłączyło mnie przy wyjściu, gdy oddawali nam rzeczy przy bramkach. Pamiętam że wzięłam nóż i… dostałam ataku paniki. Obudziłam się w suce, na tylnej kanapie obok Amy. Podobno wybiegłam prosto przed siebie jak głupia. Dostałabym serią od strażników gdyby Ramsey nie dopadł mnie pierwszy, nie wywrócił… a potem nie zaniósł do bryki. Teraz jeszcze Daniel sufituje i nie wiem co z nim będzie w poniedziałek. Wczoraj… a kurwa wiesz jak było wczoraj. - podniosła wzrok, zmuszając się do uśmiechu - Ale jutro na obiad wpadnę, obiecuję.
 
Driada jest offline