Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2019, 23:17   #21
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację


Nadzieja. Kiełkowała w sercach więźniów od samego początku i nawet okrucieństwo drowów nie było w stanie jej wyplenić. Nasiono, tak długo pielęgnowane, musiało w końcu wydać owoc. Podlane koszmarem, który wrzeszcząc i drapiąc zajmował w tej chwili uwagę całego Velkynvelve.

Nie wiadomo czym były istoty atakujące posterunek drowów, ani skąd wzięły się cieniste istoty które rzekomo przyzwał Zak. Jedne, Balzac mógł się mylić i być może po prostu perfidnie dawkował nową torturę, dręcząc swojego podopiecznego, Zakowi zaś mogłoby się wydawać, że to jakieś mroczne zaklęcie Jorlana rozniosło magiczne zabezpieczenia na stropie ich jaskini, jak i przyzwały istoty z mrocznego wymiaru.
Natura magii i nieznane wymiary pozostawały jeszcze tajemnicą, nieznaną jeszcze ani dla Cefrey, ani dla Zaka, choć być może w przyszłości mogło się to zmienić. Istoty nie zajmowały się śmiertelnikami, którzy mogliby nawet dywagować, skąd się wzięły i jaka jest ich natura. Ich cieniste, podobne do kruczych skrzydła i ostre dzioby kłapały teraz w zimnym i wilgotnym powietrzu ogromnej jaskini, próbując rozszarpać się wzajemnie. Powietrze trzeszczało od iskier, ich głośnych, przenikających kości wrzasków i zawodzeń. Podmuchy wiatru targały linami mostków z pajęczych lin, a pajęczyna rozpięta pod posterunkiem chwiała się niebezpiecznie, grożąc zerwaniem, protestując głośnym trzeszczeniem i skrzypieniem.

-Później młodzieńcze. Uciekajmy stąd! - Buppido nie wdawał się w zbędne dyskusję tylko rzucił się w stronę strażnicy po huśtającym się mostku. Wszyscy się rzucili, gnani niczym konie na wyścigach. Długie nogi elfów, i wężowa zwinność yuan-ti wystarczyła, by Daerdan i Zak wysforowali się najbardziej na przedzie. Tuż za nimi Leshana i Aelin następowali im niemal na pięty. Mostek zatrzeszczał niebezpiecznie, czując wagę Ronta i Derendila, sapiących na plecy Cefrey i Lyssy. Reszta tłoczyła się jeszcze przy wejściu do jaskini, czekając na swoją kolej. Wystarczyłby jedno cięcie miecza drowów w linę mostku, a niemal wszyscy spadliby w dół, na pewną śmierć. To się jednak nie stało, i każda chwila przybliżała uciekinierów do strażnicy.

Łoskot zagłuszył na moment wszelkie dźwięki, kiedy skłębiona masa walczących istot uderzyła o sufit. Na chwilę istoty przerwały walkę i krążyły przez chwilę, ukazując się śmiertelnym w całej swej ohydnej krasie.
Te, co wypełzły z jaskini, podobne do ohydnych ptaków, powierzchniowych sępów lub kruków wydawały się być zrobione z samej ciemności. Ich kontury rozmywały się i falowały, niczym ułuda na pustyni. Kiedy przelatywały dokoła stalaktytów, ciągnęły za sobą zielonkawe, gęste kłęby dymu, śmierdzące siarką. Dym był gryzący, i oczy łzawiły kiedy jeńcy biegli w kierunku zbrojowni, kuląc się, kiedy cienista istota skrzecząc robiła szeroki nawrót, by dopaść swoich przeciwników. Ich łapy, zbrojne w długie, zakrzywione pazury podobne były do łap wielkich jaszczurek, a imponujące, zdobione kostnymi wypustkami ogony smagały ściany stalaktytów. Jeden z nich krzyknął głośno, posyłając jeńców podążających mostkiem na chwilę na kolana, wywołując ból w uszach, promieniujący aż do samych kości. Kita dymu ogarnęła mostek, powodując pieczenie w oczach, i ponownie zsyłając ostry ból, parząc i drażniąc skórę. Najbardziej ucierpiała Leshana, którą zielonkawa chmura przykryła niemal w całości. Pieczenie oczu i poparzenia na rękach wyglądały bardzo groźnie. Daerdan złapał się za twarz, którą owiał kosmyk zielonego dymu. Lyssę zapiekł ogon, a z bólu aż otworzyły jej się pazury i nastroszyły włosy.

[MEDIA]https://vignette.wikia.nocookie.net/warhammer40k/images/0/0e/Battleflies.jpg[/MEDIA]

Te zaś, które narobiły wpierw hałasu swoim krzykiem, alarmując Velkynvelve, podobne były do ogromnych much, opalizujących w świetle nielicznych już świateł faerie, które gasły ilekroć przelatywały w pobliżu skał i stalaktytów. Jakby jakaś nieziemska magia tłumiła zabezpieczenia Velkynvelve i powoli, acz nieubłaganie wielka jaskinia pogrążała się w ciemności. Miały ciała podobne do wielkich żuków gnojarzy, skrzydła które poruszały się szybko niczym u ważki, szeleszcząc metalicznie niczym ostrza rydwanu. Ich niewielkie głowy sprawiały wrażenie, jakby zbudowane były z samych oczu i wielkiego, prostego dzioba, którym próbowały przebić swoich ptakopodobnych wrogów. Odgłos ich skrzydeł dziwnie hipnotyzował, wlewając słabość w palce, sprawiając, że Aelin omal nie wypuściła z rąk swojego krótkiego miecza, tak sprytnie ukradzionego. Zakowi zakręciło się w głowie, i byłby niechybnie upadł, gdyby nie Buppido, podążający za nim krok w krok. Włos zjerzył się na grzbiecie Lyssy, która na moment nie wiedziała nawet gdzie biegnie. Dopiero pazurzasta łapa zatrzymała jej ciało i postawiła z powrotem na huśtającą się kładkę. Książę Derendil wyszczerzył się w grymasie, który od biedy mogła uznać za uśmiech. Cefrey, Leshana i Daerdan jak i reszta uciekinierów okazała się jednak dosyć odporna na niepokojący dźwięk który wytwarzały skrzydła mrocznego ohydztwa, to jednak szybko staało się jasne, że walka z tymi istotami musiałaby skończyć się dla uciekinierów tragicznie. Na szczęście, istoty zdawały się całkowicie ignorować śmiertelników, najwyraźniej zamierzając rozerwać się na strzępy w dzikim, niekontrolowanym szale.
Krzyki, warknięcia, mlaskanie i gwizdy, raz to oddalające się, raz przybliżające się do strażnicy, w miarę jak istoty przemieszczały się z ogromną prędkością po całej jaskini. Skrzydła brzęczały a dzioby uderzały o chitynowy pancerz z głośnym łoskotem. Powietrze drżało od wyładowań i magii, brzęczenia i łopotu skrzydeł. Chmary trujących oparów przysłaniały ten wściekły tuman a po chwili z sufitu jaskini oberwał się wielki głaz, który wpierw powoli wynurzył się z zielonej chmury, aby runąć w dół z zawrotną prędkością, niknąc gdzieś w ciemności dna jaskini. Mostek linowy zakołysał się, kiedy uderzył o nią, rozpadając się na kawałki w wielkiej eksplozji ciemnego dymu i chmurze drobnych odłamków.

Kiedy Zak i Daerdan, którzy pierwsi dobiegli do strażnicy, zastali ją pustą, a drzwi prowadzące do zbrojowni otwarte na oścież. Nie sposób było nie skorzystać z sytuacji i jeńcy szybko uzbroili się w to, co pozostało, choć lwią część najpewniej najlepszego uzbrojenia zabrali już ich strażnicy, którzy najwyraźniej szykowali się do odparcia ataku drowów. Można było na moment zerknąć na zewnątrz, i korzystając z chwili wytchnienia, zastanowić się, co robić dalej.
 Loot
6 krótkich mieczy
6 Kolczug
6 lekkich zbrój skórzanych
6 tarcz
6 ręcznych kusz
20 skrzynek z bełtami (po 20 sztuk w każdej)
6 worków z kolczatkami (caltrops)
4 zwoje 100 stóp liny z pajęczego jedwabiu (silk rope)
2 młotki (nieużyteczne jako broń)
2 worki metalowych kołków(po 10 kołków na worek)



Daerdan widział swoim przyzwyczajonym do ciemności wzrokiem, jak skupiali się na największej platformie, a z głównego stalaktytu wyleciały obie kapłanki, lewitując w powietrzu i wysyłając jaskrawe błyskawice energii prosto w stwory, które kłębiły się obecnie niemal przy samym suficie jaskini.
Sarith patrzył z niepokojem na rozwijające się do ataku drowy – Szybko pójdzie. Mamy niewiele czasu... - mruknął.

[MEDIA]http://1.bp.blogspot.com/_ceR65LbbBTI/TUnju2FAwQI/AAAAAAAAAOw/Yt4ASfTgdHg/s1600/Thunder_Goddess_by_Aliapkin.jpg[/MEDIA]

Jorlan, Shoor i porucznicy obu wojowników oderwali się szybko od ziemi, dołączając w powietrzu do kapłanek i szyjąc gęsto z ręcznych kusz. Sześciu wojowników z platformy dosiadło ogromnych pająków i pełzło mozolnie po ścianie jaskini, zamierzając najpewniej oskrzydlić stwory od sufitu. Można było przez moment podziwiać zadziwiającą zręczność i organizację ataku drowów, które bez najmniejszego grymasu strachu na swoich twarzach spokojnie celowały i posyłały zatrute pociski w cielska mrocznych istot, które ośmieliły się naruszyć spokój ich jaskini. Leshana wprawnym wzrokiem wojskowego szybko oceniła, że jeśli drowom uda się ten manewr, istoty znajdą się pod krzyżowym ogniem szybkostrzelnych ręcznych kusz, choć manewr ten wybitnie rozciągnął siły drowów. Istoty mroku jednak, zajęte sobą nie byłyby w stanie szybko temu zapobiec i elfka była pewna, że walka ta będzie miała jednostronny przebieg. Uderzenie na drowy, skupione przy quaggothach było dla obeznanej z wojaczką elfki co najmniej ryzykownym posunięciem, choć widząc rozdzielenie się drowich wojowników na trzy osobne zespoły, Leshana była pewna, że jeśli atak byłby odpowiednio szybki i skuteczny, platforma może zostać opanowana. Uzbrojenie ze strażnicy mogło wystarczyć, zawsze jednak pozostawała kwestia kosztów. Doświadczenie podpowiadało, że do wygrania walki potrzeba jedynie odpowiedniego klucza, strategii do jej wygrania i należało jedynie znaleźć ten element niewiadomej. Eldeth zaciskała mocarne łapska na swoim kantowniku – pora komuś przypierdolić... - chrząknęła – chuda, idziemy? - zapytała Leshanę z nadzieją, czując rychłą walkę. Mimo, iż krasnoludka wyglądała bojowo ze swoim kantownikiem, wartość bojowa reszty jeńców była wielką niewiadomą.

Lyssa szybko oceniła siły stojące na platformie przed głównym stalaktytem, naprzeciwko windy prowadzącej na dno jaskini. Jej czuły węch i słuch pozwalał jej na wyczucie, że wszystkie quaggothy skupiły się na platformie. Czuła smród ich piżma. Były wystraszone. Na platformie zaś widziała w oddali dziewiętnaście sylwetek, z czego siedem szyjących z kusz. Oczy wszystkich skierowane były na głośny spektakl dziejący się przy suficie jaskini. Wróg wydawał się rozproszony, i jak mogła zauważyć Lyssa, nie było wśród wojowników elfich strażników pilnujących obu wejść. Kuszące wydawało się też zejście stalaktytem bezpośrednio w dół, i zeskok wprost do jeziora poniżej. Nie wydawało się tak wysoko, choć kąpiel w bajorze pełnym odpadków napawała obrzydzeniem istotę, której żywiołem zdecydowanie nie była woda. Z drugiej strony Lyssa, która jakby instynktownie wiedziała gdzie można uderzyć, widziała niemal wszystkich napastników poza stalaktytami, i wiedziała doskonale, że wystarczy przejść jeszcze jeden mostek dalej, aby odzyskać wszystkie błyskotki, które zgromadziła Ilvara, zajęta obecnie posyłaniem kolejnych piorunów w kierunku dziwnych istot. Winda wydawała się bardzo blisko stalaktytu i była zdecydowanie bezpieczniejsza niż zeskok do jeziora. na platformie nie było też załóg obu strażnic, więc było jasne, że północnego wyjścia z Velkynvelve broni jedynie dwóch, być może mało świadomych zagrożenia strażników. Krzaczór i Kępa dziwnie patrzyli się na Lyssę i jej merdający ogon. Ten bełkoczący wydawał się uśmiechać, a oczy lśniły mu jakimś dziwnym blaskiem. Podszedł do niej, niemalże podchodząc pod ręce, sprawiając wrażenie, że chce się łasić. Potem kichnął pociesznie, najpewniej od jej zapachu. Drugi nerwowo przestępował z nogi na nogę, ale wydawał się wpatrywać w Lyssę, niczym w szefową. Tabaxi wyczuła ich strach i obawę ale i nadzieję, że ona sama zapewni im bezpieczeństwo.

Aelin, elfka będąca znacznie bliżej natury niż jej bardziej cywilizowani pobratymcy czuła pierwotną dzikość istot ścierających się pod pułapem, a jej elfie zmysły łowiły przestraszone powarkiwania quaggothów gdzieś z oddali. Słyszała w ich głosie niepewność. Czuła jednak jeszcze inne stworzenie, bardziej prymitywne. Czuła w pobliżu jego obecność i dzikość. Czuła je z dna jaskini, jakby skamlał o ofiarę.
Ront również był wściekły. Wielki ork wręcz gotował się do walki. Kły, odsłonięte niczym u wściekłej małpy wysyłały jasny sygnał. Napięte muskuły pod zielonkawą skórą wypychały żyły, a sierść na karku zjeżyła się ostrzegawczo. Aelin była niemal pewna, że Ront wkrótce wpadnie w szał, i nic nie zdoła przemówić mu do rozsądku. Derendil również był rozdrażniony. Jak na elfa nie potrafił zapanować nad swoim prymitywnym, zwierzęcym ciałem i jego włos również niebezpiecznie się nastroszył. Kłapał szczęką, jakby zamierzał przestraszyć zgromadzone na platformie przed nimi quaggothy. Obaj prezentowali się o wiele lepiej, niż każdy ze zgromadzonych na platformie quaggothów i Aelin była przekonana, że rozbiją wiele czaszek i połamią wiele kości, jeśli doszłoby do ewentualnej walki.

Zak i Cefrey z kolei z niepokojem obserwowali moc obu kapłanek, wysyłających błyskawice w stronę mrocznych istot. - założę się, że są potężniejsi od was – mruknął Jimjar.
Cefrey jednak oceniała szansę na powodzenie swojego planu. Zeskok był możliwy, o ile trafiłoby się w pajęczynę ochraniającą Velkynvelve, a potem trzeba byłoby zeskoczyć wprost na stertę śmieci pośrodku jeziora. Szanse były całkiem duże, choć z drugiej strony, taka też wydawała się odległość. Zak widział kolisty ruch wody pośrodku jeziora. Szlam wciąż tam był i nie wiadomo było, czy smaczniejsze wydadzą mu się śmieci, czy skaczący do jeziora uciekinierzy. Dno było bardzo bagniste, i ciężej uzbrojeni mogliby już nigdy nie wydostać się z klejącej brei, w którą zamieniło się dno jeziora.

Jedynym, który jak zwykle pozostał spokojny był Shushaar. Ten po prostu siedział na kamiennej podłodze, wolny od trosk wyborów i decyzji,po prostu wlekąc swoje ciężkie cielsko za resztą. Na moment jedynie zerknął na oparzenia elfów i tabaxi, po czym wycedził jakieś bełkotliwe słowa w swoim dziwnym języku, brzmiące, jakby ktoś próbował mówić w balii pełnej wody, a po chwili białe kosmyki energii oplotły oparzenia, kojąc ból i wlewając w członki jakąś tajemniczą siłę. Smród eteru szybko uzmysłowił Zaka i Cefrey, że oto mieli przed sobą kolejnego użytkownika mistycznych mocy.
Shuushar beknął donośnie, a wielkie oko łypnęło z góry, jakby oceniając robotę. Wszyscy mieli wrażenie, że wielki kuo-toa się uśmiechnął. Z drugiej strony, już od dawna nikt nie widział, aby Shuushar cokolwiek jadł i Zakowi wydawało się, że język ryboluda mlasnął niebezpiecznie, a oko bez powiek zatrzymało się na jego osobie.

Krzyki Ilvary oznajmiły tymczasem początek ataku. Zaczynała się bitwa o Velkynvelve...

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline