Zbiry były zaskoczone propozycją
Jessiki. Ten najbliższy zerknął przez ramię na szefa.
- Dobra, kupiłaś staremu czas - zbir zabrał torebkę -
ale jak nie będzie miał kasy to mu ujebiemy łapę. A potem poszukamy ciebie. Zwijamy się.
Powoli wycofali się, schowali noże i ruszyli w stronę najbliższego zaułka. Jedne z nich miał nie pasującą kolorem do kurtki torebkę.
Sullivan nasłuchiwał. W końcu usłyszał warczenie, parę strzałów, ale nie w jego kierunku. Jakieś okrzyki bólu. Zbliżył się i zobaczył jak jeden z bandytów leży nieruchomo trzymamy za gardło przez Frekiego, a drugi, też leżąc, szarpie się z Gerim.
Brooke poszła pod prysznic, tymczasem jej ojciec na dole został oderwany od pracy przez telefon.
- Tak?... Witam panie McNamara… nie, nie oglądałem… poszukam i obejrzę… w końcu się udało… z samego rana przyjdę do pana po wyniki… tak, jesteśmy coraz bliżej… Choć wyniki są trochę zaskakujące… rozumiem… zbadam to… dobranoc.
Rozłączył się i siedział przez chwilę trawią informacje.
Gdy Brook wstała rano, ojca już nie było. Co było dziwne, nie pozmywał po śniadaniu. Baa, ledwo co nadgryzł kanapki. Tylko kawę wypił. A wszystko zostawił na stole w kuchni. Zawsze dbał o porządek i suszył głowę Brook by robił to samo...