Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2019, 20:53   #63
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wyglądało na to, że nikt tutaj nie powinien jej przeszkadzać. Przynajmniej nie w tej chwili.
Pokój był naprawdę luksusowy. Wszystkie ściany zostały pomalowane na kremowy kolor, nie licząc tej za wezgłowiem łóżka, która miała morski, zielono-niebieski kolor. Na środku tkwiły dwa łóżka pojedyncze, które wciąż pozostały złączone w jedno małżeńskie i pościelone. Trzeba będzie je oddzielić przed spaniem, jednak pozostawało dużo czasu do tego momentu. Na przeciwko materaca tkwiła komoda, na której ustawiono telewizor. Dalej Alice ujrzała biurko z lampką i krzesłem, a najdalszym kącie kanapę ze stolikiem. Najbardziej zachwycający był balkon. Co prawda znajdowali się na parterze, ale i tak przydzielono do pokoju taras. Rozciągał się z niego piękny widok na turkusowe morze i palmy. Wydawał się aż nierealny, jak z jakiejś fototapety.


Alice odetchnęła, zamykając za sobą drzwi. Podeszła do swojej walizki i wyciągnęła jasnozieloną, lekką sukienkę na przebranie, oraz kosmetyczkę i ręcznik. Położyła swoją torbę na stoliku. Wyjęła z niej telefon, oraz drugą torbę, należącą do Finki. Następnie z walizki wyjęła torbę, w której trzymała buty, a była solidną reklamówkę. Przełożyła buty do kieszeni w walizce i wszystko zabrała ze sobą do łazienki, w której się zamknęła.
W pierwszej kolejności wzięła prysznic. Dzięki temu opłukała się z potu, wszelkiego brudu i częściowo ze zmęczenia, orzeźwiając się letnią wodą. Następnie wyszła, wycierając się ręcznikiem
- Szkoda, że do mnie nie dzwonił… - mruknęła sama do siebie nie mogąc wytrzymać ciszy ze swoją własną głową. Sapnęła cięzko…
Przecież nie mógł do mnie dzwonić, pewnie nie ma mojego numeru… - pomyślała i uśmiechnęła się cierpko. Żona Terrence’a zdrowiała, wspaniały dzień… Dlaczego miała wrażenie, że coś się zawaliło? Denerwowało ją to. Skończyła się wycierać i zaraz ubrała się w drugą sukienkę. Tę pierwszą, wraz z butami postanowiła umyć wodą i mydłem. Wyniesie je na taras, to do wieczora wyschna. Najpierw jednak… Zawinęła ręcznik na głowie i otworzyła torebkę Finki… Dzieki temu odwróciła swoja uwagę od Terry’ego, Joakima i Douglasów…

Torebka Finki była niewielka, jednak elegancka i ciekawa. Cała z czerwonej skóry, nie licząc beżowego zygzaka biegnącego pośrodku aż do napisu informującego o marce Armaniego. Krótki pasek sugerował, że nadawała się jedynie do trzymania w ręce i nie można jej było powiesić na ramieniu.


Alice znalazła w środku kilka rzeczy. Skórzany portfel, ulotka informująca o hotelu Le Suffren, karta pokojowa, miętówki, telefon i prawie opróżniona do dna butelka likieru salmiakki.
Harper z czestej ciekawości otworzyła portfel i zajrzała do środka, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o kobiecie. Może w jakiś sposób mogła oddać jej jej zgubę. Przyszło jej do głowy, by może w jakiś sposób pomóc Fińce, ale zaraz zabębniły jej w głowie słowa Terrence’a, o tym, że ma się w nic nie pakować. Mruknęła sama do siebie.

W portfelu znajdowało się dwadzieścia tysięcy rupii maurytyjskich oraz pięć tysięcy euro. Oprócz tego trochę drobnych. Alice znalazła również dwie sztuki paszportów oraz dowodów osobistych. Pierwszy ukazywał denata. Miał dwadzieścia jeden lat, był pochodzenia fińskiego i nazywał się Tuomi Nettar. Kobieta liczyła sobie sobie trzy lata więcej i nosiła się pod nazwiskiem Donna Nettar.
Alice przeczytała ich imiona i nazwiska… W pierwszej chwili patrzyła na nie, powtarzając je w myślach słowa. Po czym wybuchnęła histerycznym śmiechem. Nie wierzyła w to co widzi. Czy to był jakiś żart? Czy to mogło być jednym wielkim żartem? Czy to naprawdę mogli być oni?
Czy to była Tuonetar i Tuoni?
Alice śmiała się aż do łez. Zasłoniła drżącą dłonią oczy, bo się rozpłakała z nerwów. Odłożyła dowody do portfela, a następnie portfel do torebki. Zerknęła na kartę hotelową jaki miała numer pokoju i wyjęła ulotkę hotelu. Całą torebkę wsadziła do reklamówki. Dygotały jej dłonie, kiedy zawiązywała reklamówkę. Poprawiła makijaż i rozpuściła włosy by wyschły i tak zamierzała wybrać się na spacer… Wyszła z łazienki, zabierając ze sobą torebkę, oraz mokre ubrania. Ruszyła w stronę balkonu, by rozłożyć rzeczy na słońcu. Kiedy tylko to zrobiła, zauważyła kolejnego motylka, który tkwił do tej pory w pokoju. Nie zauważyła go wcześniej. Wyfrunął na zewnątrz. Alice przez chwilę spoglądała na niego, po czym wpakowała reklamówke do swojej torebki i założyła drugie sandałki. Wzięła hotelową butelkę wody i wrzuciła do torby, następnie zerknęła na telefon. Powinna powiedzieć o tym Terrence’owi? Niby powinna, z drugiej jednak strony… Chyba by osiwiał, napisała mu więc sms ‘wszystko ok’ i wzięła drugie okulary i kapelusz z walizki. Postawiła ją przy kanapie i zamknęła. Po chwili była już gotowa do wyjścia z pokoju. Własnie miała ruszyć w stronę drzwi, by wybrać się na spacer. Musiała odnieść to do hotelu w którym zatrzymała się Donna Nettar, zamierzała torbę zostawić w recepcji, a za napiwkiem, żeby zwrócili ‘przesyłkę’ kobiecie, kiedy tylko się pojawi. O ile w ogóle… Jeśli to byli naprawdę oni… Jeśli ktoś zastrzelił Tuoniego, na swój sposób Alice bylo szkoda Tuonetar, co było strasznym emocjonalnym paradoksem. Poprawiła rękawiczki na dłoniach, które założyła ponownie po kąpieli.


Wtedy ktoś wszedł do pokoju. Alice była pewna, że nie dokonała w tym względzie zaniedbań - tak jak Robert i Mia - i dobrze zamknęła drzwi. Co mogło znaczyć tylko jedno. Ta osoba musiała mieć swoją własną kartę. Jeśli nie należała do obsługi hotelowej, to mogło być tylko jedno rozwiązanie… Ujrzała wysokiego mężczyznę. Miał krótkie, czarne włosy. Uznała, że jest całkiem przystojny.


Uśmiechnął się, widząc Alice.
- Chyba wiem, kim jesteś… - zaczął. - Nazywam się Peter Morris. Jestem policjantem z Portland, lecz co ważniejsze, jak myślę… twoim bratem - uśmiechnął się nieco niezręcznie, wyciągając rękę. Wydawał się lekko zażenowany sytuacją i nie było to ogromnie zaskakujące. Rodzeństwo powinno znać się od urodzenia. A nie poznawać się dopiero w wieku dorosłym.

Niemal zapomniała o tym, że miała dzielić pokój z Peterem, dobrze więc, że sprawę torebki zamierzała załatwić od razu. Kiedy jednak kolejny z przyszywanych braci zaskoczył ją, pierwsze co odnotowała, to fakt że geny Roberta rozchodziły się w naprawde magiczny sposób, bo każde z rodzeństwa wyglądało wyjątkowo… dobrze. Alice obdarzyła brata uprzejmym uśmiechem i uścisnęła mu dłoń
- Alice Harper. Bardzo mi miło. Zajmuję się muzykoterapią, a wcześniej śpiewałam w operze w Portland - powiedziała w podobnym tonie jak on wcześniej.
- Wygląda na to, że będziemy dzielić pokój, o ile ci to nie przeszkadza - skinęła głową za siebie na pomieszczenie.
- Nie wiem, czy w takim razie zasnę w nocy - mężczyzna odchylił głowę do tyłu i głośno zaśmiał się. - Ale nie mam nic przeciwko odsypianiu w dzień. W końcu znajdujemy się na wakacjach, prawda? - uśmiechnął się do niej. A następnie rozejrzał po pokoju. - O, tu jest łazienka. Mam ochotę na prysznic po tym długim locie - mruknął do siebie cicho. - Mamy jedno łóżko? - zmrużył oczy, patrząc na łoże małżeńskie.
Harper kiwnęła głową i parsknęła rozbawiona
- Zostawiłam w łazience swoje kosmetyki na jednej z wolnych półek. A co do łóżka, to są dwa, ale zsunięte. Przed wieczorem po prostu je rozstawimy - wyjaśniła
- Zostawiłam sukienkę i buty na tarasie, ale raczej wątpię by coś się z nimi stało - wyjaśniła mu zaraz w których pokojach jest reszta rodziny
- Właśnie szłam na spacer na miasto, wrócę może za jakąś godzinę, do dwóch. Podam ci moze od razu mój numer? Po tym co się działo wcześniej, sądzę że Thomas mógłby się niepokoić, podobnie jak tata. Byliśmy świadkami nieprzyjemnego incydentu w restauracji… Nie chce o tym mówić, przynajmniej bez dwóch drinków - powiedziała kręcąc głową. Wyjęła telefon, żeby zapisać sobie jego numer i podać mu swój. Teraz czekała na jego reakcję, miała nadzieję, że nie będzie jej za długo przytrzymywał, chciała się jak najszybciej pozbyć tej torebki i zapomnieć o wszystkim.
- Koniecznie spotkajmy się wieczorem przy drinku. Mamy dużo do obgadania - Peter uśmiechnął się. Wnosił bardzo świeżą i lekką atmosferę. Wydawał się tak bardzo… niewinny. - Chciałbym cię poznać, przecież jesteś moją siostrą! A czy będzie lepsza okazja, niż na wakacjach na tropikalnym końcu świata, gdzie za butelkę wody trzeba zapłacić pięć razy więcej niż w domu? - zaśmiał się, po czym pokręcił głową. - Na serio, nie kupuj w tym cholernym sklepiku przy lotnisku. Chyba że tak jak ja nie masz za grosz rozumu. Choć na taką nie wyglądasz - podniósł ręce do góry, przymykając lekko oczy.
Harper przyglądała się Peterowi i nawet uśmiechnęła nieco weselej
- Już kiedyś popełniłam błąd zakupów na lotnisku, od tamtej pory zawsze staram się napić za wczasu. Za to chociaż w pokojach hotelowych mamy codziennie wodę za darmo, pokojówki przynoszą - mrugnęła do niego
- W takim razie zadomawiaj się i do zobaczenia później… - powiedziała podając mu swój numer i zapisując jego. Zdawało jej się, że tak jak z Mią będzie darła koty, tak z Peterem zdecydowanie jak z Thomasem znajdą wspólny język. Ruszyła w stronę drzwi, zostawiając brata samego z łazienką i wizją prysznica. Miała trzy kilometry do przejścia, dwadzieścia minut spaceru da jej rozeznanie po okolicy i czas na przemyślenia…

Już drugi raz ktoś jej przeszkodził. Chyba nie dane jej będzie wyjść z hotelu. W progu pojawiła się Mia. Była cała zadyszana i czerwona. Alice miała nadzieję, że tylko ze złości. Przed jej oczami mignęła scena, jaką zastała pod dwudziestką.
- Czy to jakiś żart?! - krzyknęła, spoglądając na nią. - Arthura nie ma w hotelu. Nikt go nie widział. Pokój nietknięty. Wiem, że mnie nie lubisz, Alice. Od samego początku coś do mnie miałaś. Ale żeby drwić z mojego matczynego zmartwienia? Daruj sobie okrutne żarty. Ja zdrowie tracę, a wy, dwa bękarty, śmiejecie się za moimi pleca…
- Chwileczkę. Po pierwsze, to nie ja mam coś do ciebie, tylko ty do mnie.
Mia cała odgięła się do tyłu na tę zniewagę. Założyła ręce, patrząc na nią jak surowa guwernantka. Przyjmowała kolejne słowa Alice na klatę, z pełną, surową gracją i dostojeństwem.
- Jesteś nieuprzejma i zachowujesz się nieelegancko, jestem to jednak w stanie zrozumieć ze względu na sytuację, ale ja nie kłamałam. Widziałam Arthura w hotelu. Szłam za nim, bo tak to czekałam w lobby. Nie możliwe, żeby go nie było. No przecież duchem raczej być nie mógł… - zamilkła w zadumie
- Już pomijając naszą niechęć do siebie, naprawdę nikt go nie widział? - Alice nie wyglądała jakby kpiła z Mii, tylko była szczerze zaskoczona i zaniepokojona. Jednak dentystka tylko zwęziła oczy.
- Nigdy nie drwiłabym z czyjejś matczynej opieki, wiec na sekundę spójrzmy na to z trochę uprzejmiejszej strony. Mogłam mieć ze stresu halucynacje? - Alice zapytała retorycznie, na co Mia parsknęła teatralnym śmiechem. - Nie mam pojęcia, przykro mi i przepraszam, nie zamierzałam dawać ci mylnej nadziei. Sama się o niego martwię, to w końcu mój brat, co z tego że przyszywany - Harper zakończyła wypowiedź. Kolejne zmartwienie na jej głowie.
- Powiem tak - Mia zaczęła. - Rozmawiałam dosłownie z każdym. Nikt go nie widział. Jeżeli dasz mi dowód, że tutaj znajdował się, to napiszę ci przeprosiny na piśmie. Ale do tego czasu… - spojrzała na nią chłodno i obróciła się, zarzucając półdługimi, brązowymi włosami. - Drwij sobie z kogoś innego i wypieraj się oraz kłam w żywe oczy… ale nie mi - wyszła z pomieszczenia, zostawiając Petera i Alice samych.

Rozległa się dłuższa chwila ciszy.
- Zdaje się, że jest względem ciebie taka sama, jak względem mnie - Morris uśmiechnął się nieco gorzko. Zdawał się sympatycznym człowiekiem, który nie zasługiwał na takie traktowanie… Ale zresztą tak samo Alice.

Śpiewaczka warknęła i pokręciła głową
- Co za paskudna baba. Rozumiem, że może nas nienawidzić, bo nie jesteśmy jej dziećmi, ale bycie obrzydliwym powinno mieć umiary. Ocenia nas, obgaduje, a nawet nie zna. Nie skłamałabym w takiej kwestii, widziałam Arthura. Co tu się dziś dzieje do diabła - wyglądała jakby mogła za moment pokonać niedźwiedzia grizzly wręcz. Wzięła zaraz głęboki wdech
- Przepraszam, trochę mnie już nerwy ponoszą, najpierw to morderstwo, teraz zaginiony Arthur… Eh - westchnęła ciężko. Poprawiła kapelusz na głowie. Bała się otworzyć ponownie drzwi, bo jeśli znowu ktoś będzie w nich stał to na niego chyba nakrzyczy.
- Thomas opowiedział mi o wszystkim. Zdaje się, że moja opowieść o diabelnie drogiej wodzie po prostu nie mogła wygrać plebiscytu dzisiejszych okropności - zaśmiał się pomimo tego wszystkiego. - Nie przejmuj się nią. Przecież tak właściwie nic nie zależy od jej poglądów. Jej dzieci i nasz ojciec praktycznie ignorują jej humory, więc i my możemy… chyba… Znaczy wiem, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić, jak walnie ci już w twarz jakimś tekstem. Pamiętaj, że o mnie dowiedziała się przed tobą. Nie mogę powiedzieć, że jej żar obecnie jest mniejszy, niż przedtem… Jednak Jezu… gdybyś widziała jej zapał na samym początku - zaśmiał się. - To wszystko wynika z tego, że jest bardzo dumną osobą, a uważa, że została okropnie poniżona przez Roberta. I, szczerze mówiąc… nie chciałbym znaleźć się na jej miejscu. To nie wyjaśnia tego, jak nas traktuje. Przecież nie jesteśmy niczemu winni. A jednak rozumiem, dlaczego nie może znieść naszej obecności. Jesteśmy chodzącym testamentem tego, że jej idealne małżeństwo i cudowna rodzina była jednym wielkim fałszem.
Alice kiwnęła głową
- Masz rację, jednak chciałabym, żeby skoro już nas nie toleruje to chociaż traktowała nas jak powietrze, a nie była aż tak potworna. W snach nie myślałam o tym, że mogłaby mnie polubić, nie ma opcji, ale chociaż mogłaby przestać nas obrażać. Może rzeczywiście ignorowanie jej będzie najlepszą opcją. Dobrze… Spróbuję wreszcie pójść na ten spacer. Do później Peterze… - pożegnała go i zdecydowała się jednak po raz trzeci, aby podejść do drzwi i wyjść z pomieszczenia. Wyjęła telefon i zerknęła na godzinę. Przełączyła też tryb z wyciszonego na dźwięk, nie chciała przeoczyć ewentualnego połączenia od kogokolwiek.
Była szesnasta trzydzieści. Czas szybko leciał, kiedy tak dużo się działo.
- Idziesz popytać o Arthura? - zapytał Peter. - Szkoda mi go, swoją drogą. To taki człowiek… patrzysz na niego i myślisz, że będzie miał wszystko. I rzeczywiście, posiadł bardzo wiele… lecz wnet odwróciło się od niego szczęście miłosne i rodzinne… a po sprawie z Connorem również zawodowe. Runęły wszystkie filary, które go podpierały. Nie życzyłbym tego wrogowi, a Arthur zawsze był raczej miły… - westchnął. Wyciągnął chusteczkę i starł nią strużkę potu z czoła.
- Tak, idę popytać o Arthura, przejść się w stronę tej restauracji, może tam się gdzieś zakręcił. Zadzwonię do Thomasa, może już coś będzie wiedział, przecież człowiek nie może rozpłynąć się w powietrzu… - stwierdziła i wreszcie opuściła pokój. Była zmartwiona, co jeśli kolejnego z Douglasów szlag trafi? To nie byłby najlepszy akcent na wakacje. Zaczęłaby przypuszczać, że sprowadziła pecha na tę rodzinę, w przeciwieństwie do Esmeraldy, która najwyraźniej cudownie przy niej ozdrowiała… Szła korytarzem i rozglądała się. Naprawdę nie było go tutaj? Czemu w takim razie go widziała? Rozejrzała się za kamerami gdzie były usytuowane.
Widziała je nad sobą, ale równie dobrze mogły to być atrapy. W wielu ośrodkach korzystano z takich, bo nie opłacało się zatrudniać całej ekipy monitorującej wydarzenia. No i w sumie… w takim hotelu najpewniej nie działo się zazwyczaj zbyt wiele. To nie był fiński Hilton. Ludzie przyjeżdzali tutaj po to, aby wypocząć i następnie znikali.
- Mogę w czymś służyć? - zapytała ją recepcjonistka, widząc, że Alice rozgląda się po sufitach. Zdawała się nieco niepewna i nieśmiała, jakby nie wiedziała, o co mogło chodzić Harper… no i pewnie tak właśnie było.
 
Ombrose jest offline