Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2019, 20:50   #61
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- O, dziękuję - odpowiedziała kobieta, przyjmując podarunek od śpiewaczki. - To miło z pani strony.
W tym czasie Finn kontaktował się z synem kobiety.
- Powiedział, że zaraz przyjedzie po panią - Douglas mówił głośno i wyraźnie. Posiadał dość wysoki głos z nieco odmiennym akcentem od reszty rodziny, który wydawał się lekko irytujacy. Choć przy takiej pogodzie wszystko mogło sprawiać okropne wrażenie. - Czy możemy tu panią zostawić.
- A pewnie, że tak! Co ja, niepełnosprawna jakaś? Chwila moment - kobieta mruknęła, po czym wyciągnęła z torebki staromodny portfel. - Masz dobry człowieku na lody - podała pięć dolarów Finowi. Następnie spojrzała na Alice, jakby nie będąc pewna, czy ta zasługiwała na nagrodę, skoro tak późno pojawiła się. - No ty też - mruknęła, podając śpiewaczce nominał.
Harper zerknęła na pięć dolarów, po czym na starszą panią
- Dziękuję, a wodę proszę sobie zatrzymać, w takiej temperaturze łatwo o odwodnienie. My już pójdziemy - przemówiła znowu do staruszki i zaraz zerknęła na Finna, czy miał coś do dodania. Jednak zdawało się, że nie.
- Pozostali martwili się o ciebie ty i Arthur nam się gdzieś zapodzialiście. Jego niestety nie zdołałam znaleźć, przynajmniej póki co. Chodź, zaprowadzę cię do nich - powiedziała uprzejmie do brata.
Mężczyzna skinął głową. Ruszyli w stronę wskazaną przez Alice. Krzywił się i wydawał nie do końca szczęśliwy.
- Ta woda… to powinnaś dać ją mi… Masz może jakieś miętówki? I jeżeli myślisz, że przesadzam… to nie, nie przesadzam - zaśmiał się nieco, jak jej się wydało, rozpaczliwie. - A co z Evelyn i dzieckiem? - nagle przypomniał sobie. Cały się spiął. Bez wątpienia zależało mu na najbliższej rodzinie, choć do tej pory resuscytacja staruszki kompletnie odwróciła jego uwagę.
Alice pogrzebała w kieszeni torby i wyjęła z niej gumy do żucia. Podała opakowanie Finnowi.
- Evelyn i małemu nic nie jest, no może poza tym że twoja żona jest roztrzęsiona i zmartwiona gdzie jesteś, podobnie jak matka - powiedziała, dalej rozglądając się
- Martwię się, że Arthur przegapił całą akcję i został w toalecie The Deck… O ile to własnie tam zniknął, gdy wyszedł z sali - westchnęła. Prowadziła Finna przez tłum do reszty Douglasów.
Mężczyzna wyjął pastylkę i zaczął ją rzuć. Po chwili wahania wyjął jeszcze jedną… a potem dwie.
- On jest teraz w dość ciężkim stanie, tak słyszałem. Nie widziałem go od czasu… - zamilkł na moment. Zabrzmiało to tak, jakby chciał dokończyć “kiedy był normalny”, ale uznał, że to chyba jednak zbyt nieeleganckie określenie. - Rzadko spotykam się z resztą rodziny. Mieszkam na stałe w San Francisco - wyjaśnił.
Harper kiwnęła głową
- Tak wiem, słyszałam. Mam nadzieję, że się pozbiera - odpowiedziała uprzejmie. Zerkała w stronę wejścia do The Deck, może akurat policja znajdzie zagubionego Arthura i go wyprowadzi? Miała nadzieję, że nic mu nie było. Tego niestety nie zobaczyła. Policjanci weszli na łódź i jeszcze z niej nie wyszli.
Chwilę później rudowłosa odwróciła wzrok i skierowała go w miejsce, gdzie wcześniej pozostawiła resztę Douglasów.
- Uważaj - mruknął Finn.
Zeszli na bok, aby zrobić miejsce dla nadjeżdżającej karetki. Ta zaparkowała tuż przed restauracją i wyszli z niej ratownicy. Zmierzali ku restauracji z noszami. Zdawało się, że nie byli tutaj po to, aby kogokolwiek ratować… co bardziej dlatego, żeby wynieść zwłoki mężczyzny.
- Finn, jesteś cały! - Mia ucieszyła się, uśmiechając szeroko. Gdyby zrobić jej w tej chwili zdjęcie i pokazać kompletnie obcej osobie, można byłoby dojść do wniosku, że jest miłą i sympatyczną osobą.
- Moja krew - Robert uśmiechnął się, ale potem odwrócił się w stronę radiowozów i karetki. Spoglądał w ciszy na The Deck. Bez wątpienia analizował to, co się stało.
- Ja muszę złożyć zeznania na policji - rzekł Thomas, który cały czas siedział obok kierowcy radiowozu. Ten, jak się okazało, wyszedł w międzyczasie, jednak Alice dostrzegła go na chodniku, jak wracał. - Wy powinniście wracać już do hotelu. Peter będzie tam na was czekać.
Śpiewaczka zerknęła uważnie na Thomasa
- Jesteś pewny? No i jeszcze nie znaleźliśmy Arthura. Odpisał ci cokolwiek? - zapytała z zainteresowaniem. Powrót do hotelu wydawał jej się świetną opcją, nie chciała spędzać na tym upale ani minuty dłużej poza tym, była ciekawa zawartości pewnej torebki. No i musiała sprawdzić, czy Terry do niej nie oddzwaniał, w końcu nie wybierała jego numeru po raz drugi po tym, jak zrobiła to jeszcze w restauracji. No i chciała się umyć i przebrać i najlepiej zapomnieć…
- Nie - odparł Thomas. - Jednak stojąc tutaj, nie znajdziecie go. Nie mamy pewności, czy jest bezpiecznie. A mamy tu kobietę z małym dzieckiem… - zawiesił głos. Chyba chciał dodać, że Mia oraz nieuzbrojona Alice również byłyby bezużyteczne w walce, ale mogłoby to zabrzmieć nieodpowiednio. - Ty, tato, również powinieneś wracać do hotelu. To nie Ameryka, nie masz tutaj żadnych uprawnień. Ja zresztą też i jadę na komisariat jedynie w charakterze świadka - mruknął.
- Nie zostawię Arthura samego - odpowiedziała Mia z zaciętą miną.
- On już teraz jest sam, mamo - Thomas westchnął. - Policja ma największe szanse go znaleźć, jako że przeszukują The Deck. Który, swoją drogą, został odgrodzony taśmą i nie możemy na niego wejść.
W międzyczasie syn Finna rozpłakał się. Evelyn nie przejmowała się tego zwariowanego dnia już kompletnie niczym i wyciągnęła pierś, aby go nakarmić.
- Wszystko w porządku, mały, nie bój się - mruknęła łagodnym, choć zmęczonym głosem, przytulając niemowlę i siedząc na ławce.
Alice patrzyła przez chwilę na Evelyn, potem zerknęła znów na Thomasa i na koniec przeniosła wzrok na Roberta i Mię
- Myślę, że Thomas dobrze proponuje. Tutaj jedynie zmęczymy się jeszcze bardziej w tym słońcu, w hotelu ochłoniemy i pozbieramy się po tym co miało miejsce, a Arthur na pewno się znajdzie. Za rogiem tej ulicy jest postój taksówek, możemy przejść się tam i pojechać na miejsce - zaproponowała, wskazując kierunek za muzeum, do skrzyżowania z ulicą Trunk. Miała nadzieję, że wszyscy przystaną na taką propozycję. Daleko do taksówek nie mieli, a zdecydowanie uważała, że wszyscy muszą odpocząć po tym co się stało.
- Tak, to jedyne, co możemy w tej chwili uczynić - dodał Robert. - Poza tym pamiętajmy, że Arthur nie jest niepełnosprawny umysłowo. Będzie potrafił wrócić sam do hotelu. Nie zdziwiłbym się, gdyby już tam na nas czekał, szczerze mówiąc.
- Rzeczywiście… - Mia zgodziła się. - To… to chyba nawet całkiem prawdopodobne, że tam będzie, prawda? Chyba nie ma sensu tak wcześnie robić alarmu… - dodała, choć zdawało się, że i tak już była w stanie najwyższej możliwej gotowości.
- Ja bym chętnie położyła się - Evelyn nieśmiało mruknęła.
- To chyba ustalone? - zapytał Thomas. Następnie odwrócił się do policjanta, który wsiadł do radiowozu. Alice usłyszała, że powiedział mężczyźnie, że będą musieli już udać się na komisariat. Douglas skinął głową i odwrócił się do rodziny. - Muszę już jechać - oznajmił.
Harper kiwnęła głową, po czym zerknęła na Roberta. Nie miała zamiaru dowodzić całą rodziną, to było jego zadanie, był tu głową, ona już i tak podała rozwiązanie i dokąd mieli pójść. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i jeszcze raz rozejrzała się po tłumie ludzi. Czy Arthur na pewno wrócił już do hotelu? Kim była czarnowłosa Finka? Dlaczego ktoś chciał zabić ją i jej męża? Dlaczego to musiało przytrafić się akurat dziś? Tyle pytań i na razie śpiewaczka nie miała na nie odpowiedzi… Westchnęła cicho.
- To ustalone - rzekł Robert, po czym odwrócił się i zaczął iść wzdłuż ulicy Granary na Trunk Road. - Jalsa jest niedaleko, przejdziemy się - mruknął.
Evelyn z trudem podźwignęła się i ruszyła za teściem. Mia nachyliła się, aby pocałować Thomasa w policzek, a następnie odwróciła się i z wahaniem dołączyła do swojego męża. Tylko raz obróciła się, aby spojrzeć na Thomasa. Trochę tak, jakby i jego miała utracić. Finn to chyba zauważył, gdyż dotknął jej ramienia.
- Nie martw się, na pewno znajdzie się - rzekł.
- Do potem - mruknął Thomas, po czym podniósł szybę i radiowóz ruszył w stronę Trunk Road, błyskawicznie wyprzedzając klan Douglasów idący w tym samym kierunku.
Alice pożegnała Thomasa pocieszającym uśmiechem, po czym nie zostało jej nic innego jak ruszyć wraz z resztą Douglasów w drogę do hotelu. Nie mieli zbyt długiej drogi do przebycia, choć w tym słońcu każde sto metrów było wyczynem. Nie zamierzała jednak narzekać, wcześniej oddała swój kapelusz i okulary Evelyn, bo ta potrzebowała ich teraz najbardziej. Alice wyciągnęła z bocznej kieszeni torby ostatnią przydatną rzecz, którą zabrała ze sobą na obiad - poręczny, materiałowy wachlarzyk. Chociaż tym mogła się poratować w trakcie marszu. Nie była zbyt chętna do rozpoczynania rozmów. Mia całkiem popsuła jej nastrój, Evelyn była zbyt zmęczona, więc wyciąganie z niej energii na mówienie było złym pomysłem, a ojciec na pewno nadal próbował zebrać myśli po tym co miało miejsce. Finn też był zmęczony. Pozostało jej więc po prostu skupić się na marszu i własnych myślach.

Droga upłynęła im w milczeniu. Szli gęsiego. Minęli pocztę i skręcili w lewo na ulicę Quay. Szli nią cały czas na północ, po czym skierowali się delikatnie w prawo przed Aapravasi Ghat.
- To zespół budynków, wpisany na listę UNESCO - Evelyn poinformowała zebranych, choć kompletnie nikt nie wydawał się zainteresowany w tym upale. - To pozostałość po starym centrum, w którym przyjmowano imigrantów zarobkowych z Indii. Znajduje się tutaj brama główna, dawny szpital i część zabudowań przeznaczonych na mieszkania dla nowo przybyłych.
Robert, Mia i Finn nie wydawali się szczególnie chętni do skomentowania tej ciekawostki.
Alice zerknęła po budynkach, po czym spojrzała na Evelyn
- Ciekawe, któregoś popołudnia możnaby się przejść i obejrzeć je z bliska, bo teraz to nienajlepszy moment na zwiedzanie - wyraziła swoją opinię. Zastanowiła się przez chwilę, czy aby to wydarzenie w restauracji nie popsuje nastrojów Douglasów na calutki pobyt na wakacjach. Ona była na swój sposób odporniejsza na coś takiego, ale dobrze pamiętała w jakim wstrząsie była przez pewien czas i jak nadal niektóre tematy ją niepokoją. Chociażby ci Finowie. Zadumała się nad tym.
- No pewnie, nawet mi to do głowy nie przyszło - Evelyn uśmiechnęła się niepewnie. - Tak podekscytowałam się wakacjami na Mauritiusie, że przeczytałam przewodnik dwa razy - zaśmiała się cicho. Chyba chciała przełamać kompletne milczenie, które wydawało się podwójnie ciężkie po tak wielkiej dawce stresu i niepewności co do stanu, w jakim znajdował się Arthur.
- Evelyn pochodzi z biednej rodziny z klasy robotniczej - wyjaśniła Mia. Jakby chcąc wyjaśnić, dlaczego kobieta mogła podekscytować się wycieczką na Mauritiusa. Evelyn spuściła wzrok i jakby osowiała. Wyglądała tak, jakby chciała przeprosić.
- Wydaje mi się, że pochodzenie nie ma najmniejszego znaczenia, kiedy przychodzi co do czego i przed człowiekiem staje wizja spędzenia wolnego czasu w tak pięknym miejscu - wypaliła wyważonym, nieco poważnym tonem Alice. Nie podobało jej się jakie podejście do niektórych spraw miała Mia. Starała się jej nie dosalać podczas tego amoku pod The Deck, ale skoro kobieta już na tyle odpoczęła, by bezmyślnie dowalać synowej, Harper nie miała zamiaru tego tolerować
- Jeśli będziesz chciała Evelyn zobaczyć jeszcze jakieś interesujące miejsca, chętnie się z tobą wybiorę - zaproponowała uprzejmie, teraz zwracając się wprost do żony Finna.
- Byłoby ciekawie - żona Finna odparła po chwili wahania. Chyba Mia tak ją zastraszyła, że nie chciała się jej narażać w żaden sposób… nawet przyjmując propozycję Alice. Z drugiej strony dentystka była nieuprzejma, a śpiewaczka sympatyczna… więc serce Evelyn kazało trzymać się bliżej Harper. Mia nie odezwała się w ogóle.

Kierowali się drogą pomiędzy rzędem motorówek, a Trunk Road. Był to dość wąski przesmyk. Następnie skręcili w lewo, mając po swojej prawej stronie kościół chrześcijański.
Alice zerknęła na kościół. Był w takim miejscu, że natychmiast przypomniało jej się, jak w Europie płonęły kościoły w miastach nad wodą. Mina jej lekko zrzedła, ale nadal szła wachlując się. Zerknęła na synka Evelyn. Dzieci były na swój sposób urzekające, ale i trochę ją przerażały. Nie miała nigdy w rodzinie niemowląt tak, by mieć z nimi styczność. Jedynie gdy Maxinne została ciocią, to chwilę dała jej do potrzymania to maleństwo, przez co Alice odrobinę bała się takich maluchów, a jednocześnie nie mogła pozbyć tego wewnętrznego zachwytu, który miała każda kobieta do takiego cudu, jakim były takie dzieciaczki. Oceniła czy maluch czuł się już lepiej, po tym jak mama dała mu jeść, a następnie znowu skupiła się na trasie, jaka jeszcze pozostała im do przejścia.
- Ojej… przytrafił nam się wypadek, prawda? - Evelyn ciężko westchnęła. Wnet w powietrzu zaczął roznosić się odór fekaliów.
- Na litość boską… - mruknęła Mia.
Chłopiec rozpłakał się z powodu mokrej pieluszki.
- Będziesz musiał jeszcze chwilkę poczekać. Jesteśmy niedaleko, prawda?
Rozległa się cisza trwająca kilka sekund, zanim Robert drgnął.
- Tak, już niedaleko - rzekł. Cały tonął w rozmyślaniach i w pierwszej chwili nawet nie zauważył pytania Evelyn.
Przed ich oczami rosło duże, wspaniałe drzewo. Dawało dużo upragnionego cienia. Alice od razu poczuła się sto razy lepiej, choć była świadoma, że kilka kroków i wyjdą z osłoniętej przestrzeni z powrotem na słońce. Szli na północ, aż spostrzegli niewielki strumyk. Wtedy skręcili w lewo. Harper ujrzała sklep z kawą, a potem budynek, w którym mieścił się kurier.
- Wreszcie! - Mia krzyknęła radośnie, kiedy ujrzeli Jalsę.

Jalsa Beach Hotel & Spa był zlokalizowany na północno-wschodnim wybrzeżu tropikalnej wyspy, na Poste Lafayette. Ciągnął się z niego widok na turkusową lagunę z oszałamiającą górską scenerią w tle. Był to kompleks budynków, w którym łącznie mieściło się ponad sześćdziesiąt pokoi gościnnych. Pomiędzy nimi wzrastała zielona, jaskrawa roślinność z wysokimi, atrakcyjnymi palmami. W samym środku znajdował się basen o dość ciekawym kształcie, wokół którego ustawiono na marmurowej posadzce szereg leżaków i białych parasoli. Można było tutaj odpocząć, patrząc na spokojne, niebieskie morze oraz białe chmury płynące niespiesznie po niebie. Obecnie Alice patrzyła na drogę dojazdową do ośrodka, luksusowe ogrodzenie z napisami informującymi o nazwie ośrodka oraz szeroką bramę. Niedaleko wetknięto szereg flag powiewających na delikatnym wietrze. Harper spojrzała również nieco dalej na rosnące drzewa. Było wiele gatunków, których nie potrafiła nawet nazwać. Bez wątpienia znajdowali się daleko od znajomej flory Starego Kontynentu i Ameryki.


Jedyne, o czym w czasie całej tej drogi marzyła, to o dostaniu się do swojego pokoju hotelowego i wzięciu prysznica w letniej wodzie. Ponownie zamilkła, bo zapewne myślała o tym samym co i reszta Douglasów - o tym czy Arthur rzeczywiście jest na miejscu i o tym by odpocząć. Hotel był wspaniały i Alice zdecydowanie chciała skorzystać z przyjemności, jakich mógł im dostarczyć. W obecnej jednak chwili w jej umyśle kłębiło się za dużo...Musiała odpocząć. Miała pokój na parterze z wyjściem na niewielki taras, mogła do niego wejść przez dwa wejścia - albo od strony hotelu, albo właśnie po schodkach tarasowych
- Idziemy najpierw do lobby sprawdzić, czy Arthur już tu jest? Nie wiem jaki ma numer pokoju, może ty sprawdzisz to tato? - zaproponowała, zwracając się do Roberta i tym samym przerywając ciszę.
- Dwadzieścia dwa - odpowiedziała Mia. - Jeżeli chcesz iść sprawdzić w lobby, to dobrze. Przydasz się. Ja pójdę prosto do jego pokoju.
- A ja do swojego - Evelyn mruknęła. - Muszę przewinąć Henry’ego.
- Bo to jest tak, że my wszyscy mamy pokoje blisko siebie. Prawda, tato? - Finn odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Widok Jalsy orzeźwił również jego.
- Dwadzieścia zajmuję ja i mama - odpowiedział Robert. - Dwadzieścia jeden ty, Evelyn i Henry. Następny Arthur i Thomas. A dwadzieścia trzy Alice i Peter. Macie osobne łóżka - spojrzał na Harper. - Mam nadzieję, że to nie jest dla ciebie problemem? - zawiesił głos. - W razie czego mogę zarezerwować jeszcze jeden pokój.
- A pewnie - Mia żachnęła się.
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:51   #62
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie, dla mnie to żaden problem. Jeśli dla Petera też nie, to w takim razie może tak być. Widziałam już, że w pokoju są dwa łóżka, więc domyśliłam się, że pewnie będę mieć współlokatora, albo że może chciałeś mieć nas wszystkich w pobliżu. No i nie ma też problemu, sprawdzę czy Arthura nie ma w lobby. Po drodze zahaczę o wasz pokój, żeby zdać raport - powiedziała spokojnym tonem. Nie miała zamiaru dać się wytrącić z równowagi Mii. Czas na pojedynek z tą kobietą jeszcze nadejdzie i lepszy niż moment w którym została straumatyzowana.
- To ja trochę przyspieszę… - zaproponowała i wskazała ścieżkę prowadzącą wprost do recepcji i lobby hotelu. W końcu do pokojów można było iść inną, nieco krótszą drogą. Rudowłosa skręciła w nią i poprawiła torbę na ramieniu ruszając do wejścia do hotelu. Miała chwilę dla siebie, wyciągnęła telefon i zerknęła na wyświetlacz.
Spostrzegła, że ktoś dzwonił do niej trzy razy z nieznanego numeru. Najpewniej de Trafford. Jego telefon był zastrzeżony. Wnet spostrzegła, że ekran zabłysnął. Znowu dzwonił. Musiał martwić się po tym przerwanym połączeniu sprzed godziny.
Alice poczuła miłe, ciepłe uczucie w żołądku, wiedząc że Terrence się o nią martwił. chciała go teraz usłyszeć. Wzięła wdech i wcisnęła zielona słuchawkę, przykladając telefon do ucha
- Terrence…? - odezwała się do telefonu, dalej idąc w stronę lobby.
- Alice? - usłyszała znajomy głos mężczyzny. - Martha wydzwania do ciebie co chwilę. Dopiero kiedy ja położyłem ręce na klawiszach komórki… wtedy doszło do połączenia. Cóż za zbieg okoliczności.
Wydawał się wesoły i szczęśliwy. Alice spojrzała na stolik barowy. Ktoś zostawił na nim niedopitego drinka. Niebieski motylek sfrunął na brzeg szklanego naczynia i zatrzepotał skrzydełkami.
- Nie zgadniesz, co ci powiem! - de Trafford wręcz krzyknął do słuchawki.
Mimo woli uśmiechnęła się na jego głos i ton z jakim mówił
- Mm… Ty też nie, jak ja ci coś opowiem - powiedziała zagadkowo
- Ty pierwszy… - zerknęła na niebieskiego motyla w zamyśleniu. Co było nie tak z tymi motylami? Wyostrzyła wzrok i podeszła nieco bliżej, by popatrzeć na stworzenie. Było takie same, jak te inne, które widywała co jakiś czas? Rozejrzała się też po lobby, szukając wzrokiem Arthura.


Nie widziała nikogo znajomego. Recepcjonistka oraz dwie osoby z pomocy hotelowej. Tylko tyle osób było w zasięgu wzroku.
- Przyszedł dzisiaj lekarz z wizytą u Esmeraldy… Powiedział, że jej się polepszyło! Twój śpiew chyba naprawdę działa na nią! Może to jakaś właściwość gwiazd? - mruknął do siebie. - Może potraficie leczyć, jak się z wami przybywa, czy coś… W każdym razie doszło do jakiegoś przełomu! Nie do końca rozumiem tę lekarską gadkę. Ale jest dużo lepiej pod względem neurologicznym. Wciąż nie mówi i nie porusza się, ale wszystko wskazuje na to… że Esme zdrowieje!
Z jakiegoś powodu ta informacja wydała jej się bardzo smutną. Alice zatrzymała się aż w miejscu. Milczała przez chwilę, zapewne zbyt długa jak na zwykłe zaskoczenie
- To… Wspaniale - wydusiła i nawet postarała się o uśmiech. Z jednej strony, naprawdę cieszyła się, że z Esmeraldą było lepiej, z drugiej jednak strony poczuła się jakby ktoś kopnął ją w brzuch
- Naprawdę… - dodała, jakby chcąc upewnić siebie, że tak właśnie uważa. Że dokładnie tak czuje
- Może jak się uda, to całkiem wyzdrowieje - dodała, trochę sztywno. Znowu zaczęła iść, dalej się rozglądając. Nie widząc Arthura, postanowiła, że usiądzie w jednym z foteli, na tyle oddalonym od obsługi recepcji, by nie zdołali podsłuchać jej rozmowy. Chwilowo nie czuła się mentalnie na siłach na kolejne zderzenie z Mią Douglas.
- Cofnęła jej się też anemia. A bardzo długo z nią walczyliśmy. Esme miała kilkanaście razy przetaczaną żołnierską krew, a i tak podupadała na zdrowiu. Martha mówi, że również je nieco więcej. Jeżeli ma apetyt… to wszystko zmierza w dobrym kierunku! Nie wiem, jak ci się odwdzięczę, jak wrócisz… Choć tak właściwie… przychodzi mi do głowy kilka pomysłów… - zaśmiał się pogodnie.
Ona jednak się nie śmiała. Więcej, z jakiegoś niejasnego dla niej samej powodu, poczuła łzy w oczach, Zasłoniła mikrofon telefonu ręką i wzięła głęboki wdech i wydech, by się uspokoić.
- No to masz jeszcze trochę czasu na zastanawianie się co zrobisz… U mnie tymczasem norma, gorąco, żona mojego taty jest wredna, ale do zniesienia, Finowie dostają strzał w głowę z broni snajperskiej, obryzgując swój posiłek wnętrznościami czaszki przy stole w restauracji… Jakieś wieści od Joakima, czy nadal nic? - zapytała, zmieniając taktycznie tematy.
- Czekaj… co? Martha, włącz wiadomości. Znowu coś się dzieje w Helsinkach? Przecież wtedy sprawcą wszystkiego była Tuonela… Myślałem, że Ukko zadośćuczynił Tuoniemu i Tuonetar. O co chodzi…?
- Spokojnie, to nie Helsinki. To tutaj. Siedzę sobie spokojnie z rodziną w restauracji na powietrzu, wchodzi para Finów. Mija może… dziesięć, piętnaście minut i małżonek leży twarzą w zamówieniu, bo dostał strzał ze snajperki od kogoś z motorówki. Udało mi się uratować kobietę, ale uciekła. Nie wiem co jest grane z tymi Finami, ale chyba mnie prześladują - Alice powiedziała i westchnęła ciężko.
- No… myślę, że nie powinnaś im tego wyrzucać, skoro za to życie oddają… - de Trafford wydawał się naprawdę zaskoczony. - A ty? Jesteś cała? Wiedziałem, że mam cię nie puszczać na tego cholernego Mauritiusa! Od sześćdziesiątego ósmego roku to przeklęte, paskudne miejsce… - choć Alice go nie wiedziała, to mogła przysiąc, że mężczyzna skrzywił się.
Harper mruknęła
- Nie rób tej miny. Wiesz o czym mówię. Co do Mauritiusa, no to nic nie poradzimy. Poza tym, że miałam lekki wstrząs z powodu Finów, to wszystko ze mną w porządku. Mam tylko nadzieję, że nikt z bliskich nie zauważył, że przyjęłam ten rozbryzgany… Ten widok tak spokojnie - westchnęła.
- Na pewno wszyscy zauważyli. Kreuj się na fankę horrorów, czy czegoś tego rodzaju. Jestem przekonany, że typowa muzykoterapeutka raczej krzyczałaby i uciekała w popłochu. Ale przed tym jednym nie musisz bardzo udawać, co nie? Jak on miał na imię?
- Mówisz o… Thomasie? Znaczy nawiązujesz do sytuacji w restauracji z mafią… Tak wiem. Coś wymyślę w temacie reszty - odpowiedziała i zrobiła pauzę, by po chwili kontynuować.
- Za to pogodę mamy przepiękną. Nie odpowiedziałeś mi na drugie pytanie - zauważyła. Rozejrzała się ponownie po lobby. Szukała wzrokiem Arthura i zerknęła, czy motylek nadal tu był. Czasem pojawiał się wraz z wizjami Mary, Alice obawiała się dostrzec ją.
Nie widziała go, podobnie jak i córki Dahla. Ta pojawiała jej się od czasu do czasu, mniej więcej raz na tydzień. Alice widziała ją w parku, w telewizji, pluskającą się w fontannie lub bawiącą się z innymi dziećmi na placu zabaw. Choć pokazywała się regularnie, to nie sposób było do tego przywyknąć. Gdyby pojawiała się choć trochę częściej, Alice by zapewne zwariowała.
- Nieważne. Nie pakuj się w żadne gówno i przylatuj prosto do Anglii. Nie dość ci wrażeń po czerwcu? - Terry prawie warknął. - Jesteś tam kompletnie sama. Nie powinnaś spędzić tam ani jednej nocy więcej.
Tymczasem Alice spostrzegła mężczyznę przechodzącego holem w oddali. Zatrzymał się na moment, spojrzał krótko w jej stronę i poszedł dalej. To był Arthur.
Harper mruknęła
- Nie będę się w nic pakować, obiecuję. Będę grzecznie leżeć nad basenem i poddawać się masażom. Słowo scouta. Nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie… - zauważyła po raz drugi. Widząc jednak Arthura, trochę się rozproszyła i podniosła z fotela idąc za nim.
Mężczyzna jednak zniknął za rogiem. Musiała przyspieszyć.
- Byłaś scoutem? Nie byłaś, prawda? - Terry mruknął podejrzliwie. - Po prostu troszczę się o twoje bezpieczeństwo. Nie walcz ze mną. Jeżeli już musisz tam zostać… to pisz do mnie smsy regularnie, że wszystko w porządku. Najlepiej co godzinę. Nie podoba mi się ta sprawa. Może to ktoś, komu weszłaś w drogę w Finlandii? I pomylił cię, choć kula była zarezerwowana dla ciebie? Jesteś teraz bardzo ważną osobą, nawet jeżeli najwyraźniej tego nie odczuwasz i nie zachowujesz niezbędnych środków ostrożności.
Rudowłosa robiła nieco dłuższe kroki, żeby dogonić mężczyznę. Chciała się dowiedzieć, czy wszystko z nim w porządku, w końcu był jej przyrodnim bratem.
- Wiem Terrence. Nie będę się z tobą kłócić i obiecuję wysyłać raporty. Jestem jednak pewna, że to nie ja byłam celem, tylko właśnie oni. Zastanawia mnie czemu… Nie mogę już o tym rozmawiać. Powiedz mi, Dahl dzwonił, czy nie? Pójdę zaraz do pokoju hotelowego i trochę się odświeżę, a potem będę pisać co godzinę, obiecuję - powtórzyła dwa razy, żeby zapewnić de Trafforda, że będzie na siebie uważać.
- Dzwonił. Ale rozmawialiśmy dosłownie przez trzydzieści sekund. Powiedział, że dobrze się czuje i żeby cię pozdrowić. Nic mu nie dolega i bardzo mu na tobie zależy…
Alice wychwyciła w tym pewną fałszywą nutę… Czyżby Terry okłamywał ją, myśląc, że w ten sposób sprawi jej przyjemność?
Wyszła na korytarz prowadzący do pokoi na parterze. Ujrzała w oddali Arthura. Ten skręcił w prawo i znowu zniknął z jej oczu. Zupełnie jakby goniła za białym zającem.
Śpiewaczka usłyszała, że skłamał i oczywiście zastanawiała się w jakim temacie. Tego, że dzwonił? Tego, że kazał ją pozdrowić? Czy tego, że nie powiedział nic o tym, że mu na niej zależało? Cokolwiek to było, sprawiło, że poczuła się średnio i tym razem nie zdołała zamaskować tego w tonie głosu
- To dobrze, że nic mu nie jest - powiedziała jakby było jej duszno
- Muszę kończyć… Do potem Terrence - pożegnała go przygnębionym tonem i zanim cokolwiek powiedział, rozłączyła się. Potrząsnęła głową i zahamowała depresyjne myśli. Teraz była skoncentrowana na Arthurze. Nie wyglądał jakby coś mu dolegało, a skoro szedł w stronę pokoi, to Mia będzie mogła odetchnąć, a ona udać się do swojego pokoju. Wygrzebała kartę magnetyczną z torby i obracała ją nerwowo w dłoni.
Wnet pojawił się ślepy korytarz z pokojami od dwadzieścia wzwyż. Nie było na nim Arthura, więc już musiał wejść do swojego. Chyba przynajmniej raz wszystko dobrze się skończyło. Karta magnetyczna była schowana głęboko pod torebką Finki, ale Alice udało się znaleźć ją. Mogła wejść do swojego pokoju i wreszcie obmyć z siebie pot, piwo i krew…
Zanim to jednak uczyniła, zastukała jeszcze do pokoju Roberta i Mii, chciała im przekazać wiadomość o powrocie Arthura. Zatrzymała się i zapukała w ich drzwi.
Nikt jej nie odpowiedział, jednak słyszała w środku jakiś dziwny odgłos… Z jakiegoś powodu poczuła niepokój. W jej głowie pojawiła się wizja, że Arthur po tym wszystkim jednak zwariował i wrócił tylko po to, aby pozabijać całą rodzinę. Ale to nie mogła być prawda… co nie?
Harper nawet jakby chciała wejść do pokoju swego ojca, nie mogłaby bez karty magnetycznej. Zaraz więc pokręciła głową, Arthur też nie mógłby tam wejść, chyba, że zostałby wpuszczony, ale to by zauważyła wychodząc zza zakrętu. Cofnęła się od drzwi, po czym postanowiła mimo wszystko zapukać jeszcze raz, może troszkę zbyt intensywnie, ale w końcu miała powód. Arthur wrócił, a nikt za pierwszym razem jej nie odpowiedział, uznała więc że może zapukała za cicho. Panicznie łapała się pozytywnych myśli, że nic się złego nie dzieje.
Zanim jej kłykcie dotknęły drzwi, zauważyła, że te nieco przemieściły się. Zdawało się, że wcześniej nie były zatrzaśnięte i gdy zapukała, wytworzyła się centymetrowa szczelina. Wystarczająca, aby usłyszeć niepokojący jęk bólu…
Alice popchnęła drzwi, by otworzyły się na oścież
- Wszystko w porządku? - zapytała dając znać że to ona i wchodzi, co prawda w najdurniejszy na świecie sposób, bo słyszała wyraźnie, że nie było, ale nie pomyślała w niepokoju
- Drzwi były otwarte - dodała na swoje usprawiedliwienie, po czym rozejrzała się po pokoju, szukając źródła dźwięków.
- AAAA!!! - Mia głośno krzyknęła. Zepchnęła z siebie Roberta i prędko przykryła się kołdrą, aby osłonić nagość. Ojciec Alice przez chwilę walczył z żoną, próbując wyszarpnąć choć trochę materiału i skryć się pod nim przed spojrzeniem córki.
- Tu nie ma Arthura - rzekł prędko, cały zdenerwowany. - Możesz szukać go gdzieś indziej.
Był cały czerwony ze wstydu.
Harper cofnęła się natychmiast.
- Przyszłam tylko powiedzieć, że wrócił w jednym kawałku. Przepraszam, ale na przyszłość, zamykajcie drzwi - powiedziała skrępowanym tonem. Skąd miała wiedzieć, że tak szybko zajmą się sobą, przecież w gruncie rzeczy ledwo co weszli do pokoju hotelowego. Do diabła. Odwróciła się i mamrocząc do siebie, wyszła z pokoju zamykając drzwi trzaśnięciem. Następnie ruszyła do siebie. Z jakiegoś powodu wstrząsnęło ją to bardziej, niż martwy Fin na stole w The Deck. Ruszyła do swojego pokoju, cała czerwona z zażenowania i wściekłości i frustracji rozmową z Terrencem, tym zamieszaniem i ogólnie wszystkim. Otworzyła drzwi i wparowała do środka, zamykając je za sobą. Potrzebowała chwili dla siebie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:53   #63
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wyglądało na to, że nikt tutaj nie powinien jej przeszkadzać. Przynajmniej nie w tej chwili.
Pokój był naprawdę luksusowy. Wszystkie ściany zostały pomalowane na kremowy kolor, nie licząc tej za wezgłowiem łóżka, która miała morski, zielono-niebieski kolor. Na środku tkwiły dwa łóżka pojedyncze, które wciąż pozostały złączone w jedno małżeńskie i pościelone. Trzeba będzie je oddzielić przed spaniem, jednak pozostawało dużo czasu do tego momentu. Na przeciwko materaca tkwiła komoda, na której ustawiono telewizor. Dalej Alice ujrzała biurko z lampką i krzesłem, a najdalszym kącie kanapę ze stolikiem. Najbardziej zachwycający był balkon. Co prawda znajdowali się na parterze, ale i tak przydzielono do pokoju taras. Rozciągał się z niego piękny widok na turkusowe morze i palmy. Wydawał się aż nierealny, jak z jakiejś fototapety.


Alice odetchnęła, zamykając za sobą drzwi. Podeszła do swojej walizki i wyciągnęła jasnozieloną, lekką sukienkę na przebranie, oraz kosmetyczkę i ręcznik. Położyła swoją torbę na stoliku. Wyjęła z niej telefon, oraz drugą torbę, należącą do Finki. Następnie z walizki wyjęła torbę, w której trzymała buty, a była solidną reklamówkę. Przełożyła buty do kieszeni w walizce i wszystko zabrała ze sobą do łazienki, w której się zamknęła.
W pierwszej kolejności wzięła prysznic. Dzięki temu opłukała się z potu, wszelkiego brudu i częściowo ze zmęczenia, orzeźwiając się letnią wodą. Następnie wyszła, wycierając się ręcznikiem
- Szkoda, że do mnie nie dzwonił… - mruknęła sama do siebie nie mogąc wytrzymać ciszy ze swoją własną głową. Sapnęła cięzko…
Przecież nie mógł do mnie dzwonić, pewnie nie ma mojego numeru… - pomyślała i uśmiechnęła się cierpko. Żona Terrence’a zdrowiała, wspaniały dzień… Dlaczego miała wrażenie, że coś się zawaliło? Denerwowało ją to. Skończyła się wycierać i zaraz ubrała się w drugą sukienkę. Tę pierwszą, wraz z butami postanowiła umyć wodą i mydłem. Wyniesie je na taras, to do wieczora wyschna. Najpierw jednak… Zawinęła ręcznik na głowie i otworzyła torebkę Finki… Dzieki temu odwróciła swoja uwagę od Terry’ego, Joakima i Douglasów…

Torebka Finki była niewielka, jednak elegancka i ciekawa. Cała z czerwonej skóry, nie licząc beżowego zygzaka biegnącego pośrodku aż do napisu informującego o marce Armaniego. Krótki pasek sugerował, że nadawała się jedynie do trzymania w ręce i nie można jej było powiesić na ramieniu.


Alice znalazła w środku kilka rzeczy. Skórzany portfel, ulotka informująca o hotelu Le Suffren, karta pokojowa, miętówki, telefon i prawie opróżniona do dna butelka likieru salmiakki.
Harper z czestej ciekawości otworzyła portfel i zajrzała do środka, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o kobiecie. Może w jakiś sposób mogła oddać jej jej zgubę. Przyszło jej do głowy, by może w jakiś sposób pomóc Fińce, ale zaraz zabębniły jej w głowie słowa Terrence’a, o tym, że ma się w nic nie pakować. Mruknęła sama do siebie.

W portfelu znajdowało się dwadzieścia tysięcy rupii maurytyjskich oraz pięć tysięcy euro. Oprócz tego trochę drobnych. Alice znalazła również dwie sztuki paszportów oraz dowodów osobistych. Pierwszy ukazywał denata. Miał dwadzieścia jeden lat, był pochodzenia fińskiego i nazywał się Tuomi Nettar. Kobieta liczyła sobie sobie trzy lata więcej i nosiła się pod nazwiskiem Donna Nettar.
Alice przeczytała ich imiona i nazwiska… W pierwszej chwili patrzyła na nie, powtarzając je w myślach słowa. Po czym wybuchnęła histerycznym śmiechem. Nie wierzyła w to co widzi. Czy to był jakiś żart? Czy to mogło być jednym wielkim żartem? Czy to naprawdę mogli być oni?
Czy to była Tuonetar i Tuoni?
Alice śmiała się aż do łez. Zasłoniła drżącą dłonią oczy, bo się rozpłakała z nerwów. Odłożyła dowody do portfela, a następnie portfel do torebki. Zerknęła na kartę hotelową jaki miała numer pokoju i wyjęła ulotkę hotelu. Całą torebkę wsadziła do reklamówki. Dygotały jej dłonie, kiedy zawiązywała reklamówkę. Poprawiła makijaż i rozpuściła włosy by wyschły i tak zamierzała wybrać się na spacer… Wyszła z łazienki, zabierając ze sobą torebkę, oraz mokre ubrania. Ruszyła w stronę balkonu, by rozłożyć rzeczy na słońcu. Kiedy tylko to zrobiła, zauważyła kolejnego motylka, który tkwił do tej pory w pokoju. Nie zauważyła go wcześniej. Wyfrunął na zewnątrz. Alice przez chwilę spoglądała na niego, po czym wpakowała reklamówke do swojej torebki i założyła drugie sandałki. Wzięła hotelową butelkę wody i wrzuciła do torby, następnie zerknęła na telefon. Powinna powiedzieć o tym Terrence’owi? Niby powinna, z drugiej jednak strony… Chyba by osiwiał, napisała mu więc sms ‘wszystko ok’ i wzięła drugie okulary i kapelusz z walizki. Postawiła ją przy kanapie i zamknęła. Po chwili była już gotowa do wyjścia z pokoju. Własnie miała ruszyć w stronę drzwi, by wybrać się na spacer. Musiała odnieść to do hotelu w którym zatrzymała się Donna Nettar, zamierzała torbę zostawić w recepcji, a za napiwkiem, żeby zwrócili ‘przesyłkę’ kobiecie, kiedy tylko się pojawi. O ile w ogóle… Jeśli to byli naprawdę oni… Jeśli ktoś zastrzelił Tuoniego, na swój sposób Alice bylo szkoda Tuonetar, co było strasznym emocjonalnym paradoksem. Poprawiła rękawiczki na dłoniach, które założyła ponownie po kąpieli.


Wtedy ktoś wszedł do pokoju. Alice była pewna, że nie dokonała w tym względzie zaniedbań - tak jak Robert i Mia - i dobrze zamknęła drzwi. Co mogło znaczyć tylko jedno. Ta osoba musiała mieć swoją własną kartę. Jeśli nie należała do obsługi hotelowej, to mogło być tylko jedno rozwiązanie… Ujrzała wysokiego mężczyznę. Miał krótkie, czarne włosy. Uznała, że jest całkiem przystojny.


Uśmiechnął się, widząc Alice.
- Chyba wiem, kim jesteś… - zaczął. - Nazywam się Peter Morris. Jestem policjantem z Portland, lecz co ważniejsze, jak myślę… twoim bratem - uśmiechnął się nieco niezręcznie, wyciągając rękę. Wydawał się lekko zażenowany sytuacją i nie było to ogromnie zaskakujące. Rodzeństwo powinno znać się od urodzenia. A nie poznawać się dopiero w wieku dorosłym.

Niemal zapomniała o tym, że miała dzielić pokój z Peterem, dobrze więc, że sprawę torebki zamierzała załatwić od razu. Kiedy jednak kolejny z przyszywanych braci zaskoczył ją, pierwsze co odnotowała, to fakt że geny Roberta rozchodziły się w naprawde magiczny sposób, bo każde z rodzeństwa wyglądało wyjątkowo… dobrze. Alice obdarzyła brata uprzejmym uśmiechem i uścisnęła mu dłoń
- Alice Harper. Bardzo mi miło. Zajmuję się muzykoterapią, a wcześniej śpiewałam w operze w Portland - powiedziała w podobnym tonie jak on wcześniej.
- Wygląda na to, że będziemy dzielić pokój, o ile ci to nie przeszkadza - skinęła głową za siebie na pomieszczenie.
- Nie wiem, czy w takim razie zasnę w nocy - mężczyzna odchylił głowę do tyłu i głośno zaśmiał się. - Ale nie mam nic przeciwko odsypianiu w dzień. W końcu znajdujemy się na wakacjach, prawda? - uśmiechnął się do niej. A następnie rozejrzał po pokoju. - O, tu jest łazienka. Mam ochotę na prysznic po tym długim locie - mruknął do siebie cicho. - Mamy jedno łóżko? - zmrużył oczy, patrząc na łoże małżeńskie.
Harper kiwnęła głową i parsknęła rozbawiona
- Zostawiłam w łazience swoje kosmetyki na jednej z wolnych półek. A co do łóżka, to są dwa, ale zsunięte. Przed wieczorem po prostu je rozstawimy - wyjaśniła
- Zostawiłam sukienkę i buty na tarasie, ale raczej wątpię by coś się z nimi stało - wyjaśniła mu zaraz w których pokojach jest reszta rodziny
- Właśnie szłam na spacer na miasto, wrócę może za jakąś godzinę, do dwóch. Podam ci moze od razu mój numer? Po tym co się działo wcześniej, sądzę że Thomas mógłby się niepokoić, podobnie jak tata. Byliśmy świadkami nieprzyjemnego incydentu w restauracji… Nie chce o tym mówić, przynajmniej bez dwóch drinków - powiedziała kręcąc głową. Wyjęła telefon, żeby zapisać sobie jego numer i podać mu swój. Teraz czekała na jego reakcję, miała nadzieję, że nie będzie jej za długo przytrzymywał, chciała się jak najszybciej pozbyć tej torebki i zapomnieć o wszystkim.
- Koniecznie spotkajmy się wieczorem przy drinku. Mamy dużo do obgadania - Peter uśmiechnął się. Wnosił bardzo świeżą i lekką atmosferę. Wydawał się tak bardzo… niewinny. - Chciałbym cię poznać, przecież jesteś moją siostrą! A czy będzie lepsza okazja, niż na wakacjach na tropikalnym końcu świata, gdzie za butelkę wody trzeba zapłacić pięć razy więcej niż w domu? - zaśmiał się, po czym pokręcił głową. - Na serio, nie kupuj w tym cholernym sklepiku przy lotnisku. Chyba że tak jak ja nie masz za grosz rozumu. Choć na taką nie wyglądasz - podniósł ręce do góry, przymykając lekko oczy.
Harper przyglądała się Peterowi i nawet uśmiechnęła nieco weselej
- Już kiedyś popełniłam błąd zakupów na lotnisku, od tamtej pory zawsze staram się napić za wczasu. Za to chociaż w pokojach hotelowych mamy codziennie wodę za darmo, pokojówki przynoszą - mrugnęła do niego
- W takim razie zadomawiaj się i do zobaczenia później… - powiedziała podając mu swój numer i zapisując jego. Zdawało jej się, że tak jak z Mią będzie darła koty, tak z Peterem zdecydowanie jak z Thomasem znajdą wspólny język. Ruszyła w stronę drzwi, zostawiając brata samego z łazienką i wizją prysznica. Miała trzy kilometry do przejścia, dwadzieścia minut spaceru da jej rozeznanie po okolicy i czas na przemyślenia…

Już drugi raz ktoś jej przeszkodził. Chyba nie dane jej będzie wyjść z hotelu. W progu pojawiła się Mia. Była cała zadyszana i czerwona. Alice miała nadzieję, że tylko ze złości. Przed jej oczami mignęła scena, jaką zastała pod dwudziestką.
- Czy to jakiś żart?! - krzyknęła, spoglądając na nią. - Arthura nie ma w hotelu. Nikt go nie widział. Pokój nietknięty. Wiem, że mnie nie lubisz, Alice. Od samego początku coś do mnie miałaś. Ale żeby drwić z mojego matczynego zmartwienia? Daruj sobie okrutne żarty. Ja zdrowie tracę, a wy, dwa bękarty, śmiejecie się za moimi pleca…
- Chwileczkę. Po pierwsze, to nie ja mam coś do ciebie, tylko ty do mnie.
Mia cała odgięła się do tyłu na tę zniewagę. Założyła ręce, patrząc na nią jak surowa guwernantka. Przyjmowała kolejne słowa Alice na klatę, z pełną, surową gracją i dostojeństwem.
- Jesteś nieuprzejma i zachowujesz się nieelegancko, jestem to jednak w stanie zrozumieć ze względu na sytuację, ale ja nie kłamałam. Widziałam Arthura w hotelu. Szłam za nim, bo tak to czekałam w lobby. Nie możliwe, żeby go nie było. No przecież duchem raczej być nie mógł… - zamilkła w zadumie
- Już pomijając naszą niechęć do siebie, naprawdę nikt go nie widział? - Alice nie wyglądała jakby kpiła z Mii, tylko była szczerze zaskoczona i zaniepokojona. Jednak dentystka tylko zwęziła oczy.
- Nigdy nie drwiłabym z czyjejś matczynej opieki, wiec na sekundę spójrzmy na to z trochę uprzejmiejszej strony. Mogłam mieć ze stresu halucynacje? - Alice zapytała retorycznie, na co Mia parsknęła teatralnym śmiechem. - Nie mam pojęcia, przykro mi i przepraszam, nie zamierzałam dawać ci mylnej nadziei. Sama się o niego martwię, to w końcu mój brat, co z tego że przyszywany - Harper zakończyła wypowiedź. Kolejne zmartwienie na jej głowie.
- Powiem tak - Mia zaczęła. - Rozmawiałam dosłownie z każdym. Nikt go nie widział. Jeżeli dasz mi dowód, że tutaj znajdował się, to napiszę ci przeprosiny na piśmie. Ale do tego czasu… - spojrzała na nią chłodno i obróciła się, zarzucając półdługimi, brązowymi włosami. - Drwij sobie z kogoś innego i wypieraj się oraz kłam w żywe oczy… ale nie mi - wyszła z pomieszczenia, zostawiając Petera i Alice samych.

Rozległa się dłuższa chwila ciszy.
- Zdaje się, że jest względem ciebie taka sama, jak względem mnie - Morris uśmiechnął się nieco gorzko. Zdawał się sympatycznym człowiekiem, który nie zasługiwał na takie traktowanie… Ale zresztą tak samo Alice.

Śpiewaczka warknęła i pokręciła głową
- Co za paskudna baba. Rozumiem, że może nas nienawidzić, bo nie jesteśmy jej dziećmi, ale bycie obrzydliwym powinno mieć umiary. Ocenia nas, obgaduje, a nawet nie zna. Nie skłamałabym w takiej kwestii, widziałam Arthura. Co tu się dziś dzieje do diabła - wyglądała jakby mogła za moment pokonać niedźwiedzia grizzly wręcz. Wzięła zaraz głęboki wdech
- Przepraszam, trochę mnie już nerwy ponoszą, najpierw to morderstwo, teraz zaginiony Arthur… Eh - westchnęła ciężko. Poprawiła kapelusz na głowie. Bała się otworzyć ponownie drzwi, bo jeśli znowu ktoś będzie w nich stał to na niego chyba nakrzyczy.
- Thomas opowiedział mi o wszystkim. Zdaje się, że moja opowieść o diabelnie drogiej wodzie po prostu nie mogła wygrać plebiscytu dzisiejszych okropności - zaśmiał się pomimo tego wszystkiego. - Nie przejmuj się nią. Przecież tak właściwie nic nie zależy od jej poglądów. Jej dzieci i nasz ojciec praktycznie ignorują jej humory, więc i my możemy… chyba… Znaczy wiem, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić, jak walnie ci już w twarz jakimś tekstem. Pamiętaj, że o mnie dowiedziała się przed tobą. Nie mogę powiedzieć, że jej żar obecnie jest mniejszy, niż przedtem… Jednak Jezu… gdybyś widziała jej zapał na samym początku - zaśmiał się. - To wszystko wynika z tego, że jest bardzo dumną osobą, a uważa, że została okropnie poniżona przez Roberta. I, szczerze mówiąc… nie chciałbym znaleźć się na jej miejscu. To nie wyjaśnia tego, jak nas traktuje. Przecież nie jesteśmy niczemu winni. A jednak rozumiem, dlaczego nie może znieść naszej obecności. Jesteśmy chodzącym testamentem tego, że jej idealne małżeństwo i cudowna rodzina była jednym wielkim fałszem.
Alice kiwnęła głową
- Masz rację, jednak chciałabym, żeby skoro już nas nie toleruje to chociaż traktowała nas jak powietrze, a nie była aż tak potworna. W snach nie myślałam o tym, że mogłaby mnie polubić, nie ma opcji, ale chociaż mogłaby przestać nas obrażać. Może rzeczywiście ignorowanie jej będzie najlepszą opcją. Dobrze… Spróbuję wreszcie pójść na ten spacer. Do później Peterze… - pożegnała go i zdecydowała się jednak po raz trzeci, aby podejść do drzwi i wyjść z pomieszczenia. Wyjęła telefon i zerknęła na godzinę. Przełączyła też tryb z wyciszonego na dźwięk, nie chciała przeoczyć ewentualnego połączenia od kogokolwiek.
Była szesnasta trzydzieści. Czas szybko leciał, kiedy tak dużo się działo.
- Idziesz popytać o Arthura? - zapytał Peter. - Szkoda mi go, swoją drogą. To taki człowiek… patrzysz na niego i myślisz, że będzie miał wszystko. I rzeczywiście, posiadł bardzo wiele… lecz wnet odwróciło się od niego szczęście miłosne i rodzinne… a po sprawie z Connorem również zawodowe. Runęły wszystkie filary, które go podpierały. Nie życzyłbym tego wrogowi, a Arthur zawsze był raczej miły… - westchnął. Wyciągnął chusteczkę i starł nią strużkę potu z czoła.
- Tak, idę popytać o Arthura, przejść się w stronę tej restauracji, może tam się gdzieś zakręcił. Zadzwonię do Thomasa, może już coś będzie wiedział, przecież człowiek nie może rozpłynąć się w powietrzu… - stwierdziła i wreszcie opuściła pokój. Była zmartwiona, co jeśli kolejnego z Douglasów szlag trafi? To nie byłby najlepszy akcent na wakacje. Zaczęłaby przypuszczać, że sprowadziła pecha na tę rodzinę, w przeciwieństwie do Esmeraldy, która najwyraźniej cudownie przy niej ozdrowiała… Szła korytarzem i rozglądała się. Naprawdę nie było go tutaj? Czemu w takim razie go widziała? Rozejrzała się za kamerami gdzie były usytuowane.
Widziała je nad sobą, ale równie dobrze mogły to być atrapy. W wielu ośrodkach korzystano z takich, bo nie opłacało się zatrudniać całej ekipy monitorującej wydarzenia. No i w sumie… w takim hotelu najpewniej nie działo się zazwyczaj zbyt wiele. To nie był fiński Hilton. Ludzie przyjeżdzali tutaj po to, aby wypocząć i następnie znikali.
- Mogę w czymś służyć? - zapytała ją recepcjonistka, widząc, że Alice rozgląda się po sufitach. Zdawała się nieco niepewna i nieśmiała, jakby nie wiedziała, o co mogło chodzić Harper… no i pewnie tak właśnie było.
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:54   #64
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zerknęła na kobietę
- Proszę mi powiedzieć, czy kamery w waszym hotelu działają, czy część z nich jest że tak powiem na pokaz? To może dziwne pytanie, ale dość istotne. Widzi pani, zaginął mój brat i byłam święcie przekonana, że gdy wcześniej byłam tu w lobby widziałam go jak szedł w stronę korytarzy do pokojów… Okazało się jednak, że nie i teraz zastanawiam się, czy po prostu w nerwach mi się przewidziało, czy może naprawdę tu był. Rozumie pani? - mówiła spokojnie, tłumacząc całe zajście. Nie zachowywała się jak wariatka i na taką nie wyglądała, nie oczekiwała więc, że recepcjonistka posądzi ją o szaleństwo i może nawet pomoże.
- Och… rozumiem. Tak, wszystkie kamery są sprawne. No bo po to są, aby były sprawne - powiedziała tak, jakby to była najjaśniejsza rzecz pod słońcem. - Ale jest pewien problem… nie możemy tak po prostu przeglądać sobie zapisów, gdyż jest to w sprzeczności z polityką ochrony prywatności gości. Zapis powstał po to, abyśmy w dyżurkach nie mieli jednego wielkiego reality show na ekranach… tak mi się wydaje - zaśmiała się lekko. Była bardzo młoda, chyba kilka lat młodsza od Alice. Pewnie nawet nie pracowała tu na stałe, a jedynie stanowiła jedną z wielu osób zatrudnionych jedynie do pracy w sezonie. - Musielibyśmy posiadać pisemną zgodę kierownika, a najlepiej policji, czy jakiejś większej instytucji. Dwa lata temu tego niedopilnowano, jak powiedziała mi Alicia i wyciekł zapis, który został potem wykorzystany w rozprawie sądowej o rozwód. Ktoś kogoś pocałował, czy coś… no i hotel musiał bulić wielkie pieniądze, bo niesforny mąż złożył pozew po swojej własnej przegranej sprawie. Nie twierdzę, że to ta sama sytuacja i rozumiem pani położenie… ale mam jakby związane ręce. Nie chcę się też narażać… - mruknęła kobieta. Bez wątpienia była wylewna i gadatliwa. Musiało jej się tu strasznie nudzić. Alice dostrzegła upchane w niby dyskretne miejsce magazyny i gazetki z krzyżówkami.
Śpiewaczka milczała przez chwilę, zastanawiając się co ma teraz zrobić. Zastraszyć tę kobietę? Udusić Mię? Napisać kartki o zagubionym bracie Arthurze i porozwieszać je na latarniach ulicznych? Westchnęła
- Rozumiem. To pani praca, nie chce jej pani stracić. No i zapewne nie przypomina sobie pani czy w lobby wcześniej widziała kogoś za kim poszłam podczas rozmowy telefonicznej? O ile w ogóle pamięta pani, że tu byłam? To też mogłoby jakoś pomóc - dodała. Sytuacja wyglądała na przegrana i Alice nie chcąc się dalej denerwować tym miejscem, jak najszybciej zamierzała ruszyć w drogę, aby oddać bagaż… Miała nadzieję, że Nie-Tuonetar.
- Tak, widziałam panią. Chodziła pani po korytarzach… ale nie widziałam żadnego mężczyzny… - zawiesiła głos. - Czy potrafiłaby pani opisać tego pana? Szczerze mówiąc, to w sumie i tak nie ma znaczenia… Bo w czasie, kiedy widziałam panią, nie dostrzegałam żadnego… - zawiesiła głos. - Wiem, że wolałaby pani, żebym powiedziała coś kompletnie innego - westchnęła i spuściła wzrok, jak gdyby zrobiła coś złego, niedostatecznie monitorując otoczenie.
To zastanowiło rudowłosą. Jesli recepcjonistka nie widziała Arthura, to czy naprawdę Alice tylko się wydawało, że go widziała? W takim razie dlaczego? Nie miała nawet z kim o tym porozmawiać… Przyszła jej do głowy bardzo paskudna myśl, związana z żyjącymi martwymi, która ściśle wiązała się z jej ‘dobrymi’ znajomymi, z których jeden skończył twarzą w rybnym talerzu…
Alice odepchnęła taka myśl, po czym opisała recepcjonistce jak wyglądał Arthur i co miał na sobie
- Jeśli go pani nie widziała, a pojawi się za jakiś czas, to prosze mu przekazać, że wszyscy sie martwili jego zniknięciem. Byłabym zobowiązana… Tymczasem, pójdę już. Dziękuję za rozmowę - powiedziała uprzejmie, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia z hotelu. Cokolwiek się tu dziś działo… Nie podobało jej się kompletnie.
- To od razu może pójdę do pomieszczenia służbowego - usłyszała jeszcze za sobą. Następnie kobieta wyszła z recepcji i ruszyła korytarzem w prawo i zniknęła z jej oczu za zakrętem.
Alice ruszyła w stronę wyjścia. Ale obejrzała się w stronę recepcjonistki, kiedy ta wypowiadała ostatnie słowa… ujrzała kątem oka ruch. Ktoś szedł po przeciwnej stronie holu. I… ta sylwetka… czy to był Arthur? Wnet zniknęła za drzwiami z napisem “męska toaleta”.
Śpiewaczka wstrzymała oddech. Czy to był Arthur? Jeśli to był Arthur, to wcześniej czy później wyjdzie na to, że wrócił. A jeśli nie? Tylko by się ponownie ośmieszyła. Miała dość, odwróciła się i z uporem maniaka opuściła lobby hotelowe. Wyszła na zewnątrz. Poprawiła drugie i zarazem swoje ostatnie na tym wyjeździe okulary przeciwsłoneczne na nosie. Miała do przejścia trasę identyczną jak ta, którą przeszła dziś nieco wcześniej z rodziną, sama mogła iść zdecydowanie szybciej. Miała jeden cel i był nim hotel, którego ulotkę znalazła w torbie.

Obok niej przeszła para młodych turystek o nienagannej figurze i długich, blond włosach. Miały jaskrawe bikini i śmiały się do rozpuku. Trzymały w rękach po drinku w wysokim, stożkowym kieliszku. Czy Alice naprawdę nie mogła do nich dołączyć i cieszyć się tropikalną pogodą, basenem i plażami? Czy zawsze coś musiało stanąć na drodze do mile spędzonego czasu? Szła w milczeniu w stronę bramy, spoglądając na innych, opalających się przy basenie wczasowiczów. Inne pary kierowały się w stronę morza.
- Hej - nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się przed nią Thomas. Popatrzyła nieco w bok i ujrzała w oddali opuszczający teren radiowóz. Najwyraźniej policja dopiero co odstawiła Douglasa po przesłuchaniu.
Harper wzdrygnęła się na dźwięk głosu Thomasa, bowiem akurat była zamyślona nad tym jak bardzo chciałaby, aby ten wyjazd był udany i miły, a nie taki. Zaraz dostrzegła radiowóz i zrozumiała, że go dopiero co odstawiono.
- Cześć… - odpowiedziała niemrawo i zmusiła się do uśmiechu.
- Widzę, że już cię puścili, to dobrze. Reszta rodziny w hotelu, poza Arthurem… Idę się przejść, trochę odtajać… Twoja mama nie omieszkała już nawtykać mi i Peterowi do bólu - powiedziała spokojnie. Poprawiła kapelusz na głowie.
Thomas skrzywił się. Zdawało się, że miał jeśli nie dobry, to przynajmniej neutralny humor. Natomiast wzmianka o charakterze jego matki skutecznie go popsuła.
- Mógłbym cię za nią przeprosić… ale to ona powinna to zrobić, aby miało to jakiekolwiek znaczenie. Nie wiem, czy to pomoże, ale ona zawsze taka była, choć po ujawnieniu zdrad ojca zrobiła się jeszcze gorsza. Jeżeli nie jesteś jej synem lub córką, to jesteś z góry skreślona i tyczyło się to również żony Arthura i w mniejszym stopniu Evelyn. Tyle że ta jest grzeczniutka, milutka i ze strachu rozsypuje za moją matką kwiaty, plecie jej wianki, śpiewa jak skowronek i podaje winogrono oczyszczone ze skórki prosto do jej ust. Tylko dlatego mama ją akceptuje, choć od czasu do czasu lubi przypomnieć, że to ona jest matką chrzestną, samicą alfa, a może nawet i bogiem. Ma bardzo silny charakter.
Thomas potuptał prawą nogą, jakby chcąc tym zakończyć ten temat.
- Chodź, wypijemy coś i wtedy pójdziemy razem na spacer - zaproponował.
Alice przestraszyła się
- Hmmm już się umówiłam z Peterem, że będziemy pić po spacerze. Chwilowo chciałabym pobyć sama. Wrócę za jakąś godzinę może półtorej, to spotkamy się przy barze we troje, a razem to pójdziemy na spacer nad plażę wieczorem jak to słońce trochę odpuści, co ty na to? - zaproponowała nadal spokojnym tonem. Nie mogła mu przecież pokazać, że stresowała się wizją, że teraz jej przerwie. Udała, że potrzebowala ochłonąć w samotni swoich myśli, spacerując po ulicach miasta. Liczyła na to, że Thomas nie będzie nalegał, jeśli jednak zamierzał… No cóż. I na to miała plan.
- Jeśli chcesz… - Thomas spojrzał na nią niepewnie. - Ale nie ma sensu płakać w samotności, czy co tam zamierzasz… To tylko moja matka… Jesteś pewna, że chcesz być sama. A co, jeśli znikniesz nam jak Arthur?
Thomas był bez wątpienia troskliwy i nie chciał, aby Harper źle się czuła i zachowywała się jak wyrzutek. Uciekała z hotela, chciała być sama. Tak właściwie… mógł mieć trochę racji w ostatniej kwestii, którą poruszył. A co, jeśli nie będzie jej dane tak po prostu wrócić na basenowy relaks we trójkę? Czy było bezpieczne to, co planowała? Jeżeli w sprawę był zamieszany wykwalifikowany morderca… To czy nie powinna trzymać się od tego z daleka, jak radził jej Terry?
- Nie zniknę. Jestem na to za twarda - zażartowała lekko. Zastanawiała się chwilę
- W sumie… Masz ochotę na małą wakacyjną przygodę? Tylko musisz mi obiecać, że nie będziesz zadawał pytań - nagle całkiem zmieniła pogląd na sytuację. A co jeśli rzeczywiście coś mogło jej grozić? W towarzystwie Thomasa mogła być nieco bezpieczniejsza. Musiała jednak ustrzec się od jego pytań, bo to by mogło pociągnąć za sobą straszliwe konsekwencje. Nie miała zamiaru wyjaśniać mu Helsinek, a co za tym szło, faktu że wiedziała co spotkało Natalie i gdzie tak naprawdę ją pochowano…
Thomas zwęził oczy w szparki, ale uśmiechnął się lekko.
- Co takiego knujesz? - zapytał. - No tak… mam nie zadawać pytań. Ale… chyba nie chcesz wracać do The Deck, prawda?
Zdawało się, że Douglas zaczynał przewidywać być może nieco zbyt poprawnie, że Alice chciała zająć się sprawą, która wynikła w trakcie popołudnia w restauracji. Chyba chciał grać według jej reguł, ale nie mógł iść mając kompletnie zero informacji…
Alice przechyliła głowę
- Nie, do restauracji nie. Ale jest to w pewien sposób powiązane. To długa i bardzo skomplikowana historia mojego pecha. Idę coś oddać i wyjaśnić, nie mam zamiaru pakować się w żadne kłopoty, jeśli chcesz mi towarzyszyć to proszę. Ufam ci, widziałeś mnie już kiedyś w nietypowej sytuacji - przypomniała mu wydarzenie, przy którym się poznali. Harper pełna była tajemnic, czy Douglas był ciekaw jak wielu? Obserwowała go uważnie.
Thomas zamyślił się przez moment. Wydawał się lekko zaskoczony stwierdzeniem Alice…
- W nietypowej sytuacji…? - zapytał. - Nie przypominam sobie żadnej nietypo… - nagle zamilkł w pół słowa. - Ach… - wykręcił głowę w bok, nieco zmieszany. - Tak, całkiem dobrze sobie poradziłaś. To był atak włoskiej mafii… aż trudno mi uwierzyć, że to przeżyliśmy. Może jestem W FBI, ale nie myśl, że to znaczy, że kiedykolwiek wcześniej doświadczyłem czegoś takiego.
Zdawało się, że chciał kolejnymi słowami zagłuszyć lekkie zmieszanie.
- Nie do końca wierzę, że nie chcesz pakować się w kłopoty, skoro nie chcesz mi wszystkiego od razu wyjaśnić… - mruknął. - Ale… chyba nie mogę teraz tak po prostu sobie odejść - uśmiechnął się nieco niezręcznie. - Jeżeli jednak zobaczę choć najmniejszy ślad jakiegoś szaleństwa, to zareaguję… Możesz być tego pewna, więc… nie jestem do końca pewny, czy naprawdę chcesz mojego towarzystwa? - spojrzał na nią uważnie. Zupełnie tak, jak gdyby to był jakiś test.
Uśmiechnęła się nieśmiało nie chcąc tłumaczyć Thomasowi co dokładnie miało miejsce w tamten wieczór w restauracji i kogo dokładnie szukała owa włoska mafia. I tak wiedział już za dużo w związku z faktem, że tropił Maxinne w tamtym czasie.
- Wszystkich tamta sytuacja zaskoczyła, ale na szczęście mamy ją już za sobą - skomentowała jedynie. Kiedy jej przyrodni brat kontynuował, poprawiła okulary na nosie
- To nie tak. Po prostu to co będziemy robić nawiązuje do pewnej strasznej historii, gorszej niż dzisiejsza scena w The Deck. Nie chcę o tym na razie mówić. Nie lubię odsłaniać swoich kart. Po prostu moje życie nie jest takie proste jak by można było przypuszczać i niech to zostanie między nami. Dlatego zaznaczam, że ci ufam Thomasie. Nie chcę, żebyś mnie osądzał i nie chcę, żebyś nabrał jakichś mieszanych uczuć w stosunku do mnie. Od razu powiem ci, że nie jestem zamieszana w jakieś złe rzeczy. Po prostu od czasu naszego ostatniego spotkania moje życie się bardzo poplątało. Pozostańmy na tym tłumaczeniu, a teraz chodźmy. Ufam, że jeśli coś będzie nie tak, pomożesz mi - uśmiechnęła się do niego uprzejmie i poczekała chwilę, by ruszył wraz z nią. Pokierowała ich w stronę bramy, poprawiając torbę na ramieniu. Czekał ją nie lada dzień… Miała nadzieję, że Thomas nie zostanie świadkiem czegoś, czego nie powinien.
Mężczyzna skinął głową i utonął w rozmyślaniach. Przez dłuższą część drogi w ogóle nie odzywał się. Potem nagle przemówił.
- Wiesz co…? - zawiesił głos. Mówił szeptem i spokojnie, jak gdyby przekazywał jakieś ułożone już w głowie informacje. - Myślę, że ja po prostu… ufam ci. To jakieś takie instynktowne, a przeczucia mnie jeszcze nie zwiodły na manowce… aż tak bardzo. Z boku to wygląda cholernie zastanawiająco, ale jakim byłbym bratem, gdybym roztrząsał to i cię nie wspierał? - uśmiechnął się do niej ciepło. Zdawało się… że mogła liczyć na jego wsparcie.
- Dziękuję - odpowiedziała Alice, ciesząc się z tego co usłyszała. Miała tylko nadzieję, że nie znajdzie się w sytuacji, w której będzie zmuszona zawieść w jakiś sposób zaufanie swego przyszywanego brata. Co więcej, nie chciała, aby coś mu mogło grozić. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby z jej powodu zginął kolejny Douglas...

Drogę powoli zaczynał otulać cień, ale wtedy włączyły się latarnie. Port Louis wyglądał po zmroku może jeszcze bardziej urokliwie, niż w dzień. Choć zarysy gór, lagun i morza rozmywały się, to elektryczne światła wynagradzały to w zupełności. Gdzieś w oddali rysowały się sylwetki lulsusowych łodzi, które pozostawały w jednym punkcie, jak gdyby już tak szybko zasnęły na morskiej toni. Oblewał je jasny blask światełek, które przypomniały Alice robaczki świętojańskie…
Rudowłosa rozglądała się. Na horyzoncie pozostawała jeszcze pomarańczowa łuna po zachodzie słońca, ale miasto rozświetlone latarniami miało swój klimat. Kobieta rozglądała się. Wspominanie robaczków świętojańskich jednocześnie rozgrzało jej serce i wywołało w jej sercu nieprzyjemne ukłucie. Nie chciała na razie myśleć o Terrym, czy Joakimie. Z jakiegoś powodu ta rozmowa z Terrencem wywoływała w niej niepokój. Skierowała siebie i Thomasa w drogę do hotelu gdzie wcześniej zatrzymało się państwo ‘Nettar'

Hotel Le Suffren był odznaczony czteroma gwiazdkami, co sugerowało całkiem duży komfort i wygody. Alice przeczytała w ulotce zlokalizowanej na słupie niedaleko ośrodka, że w środku znajdowało się nieco ponad sto sypialni urządzonych w nowoczesnym stylu wykorzystującym dużo jasnego drewna i chłodnych kolorów. Rozciągał się stąd piękny widok na port i góry. Sam budynek składał się z rozciągającego się na dość dużej powierzchni parteru oraz pierwszego piętra zlokalizowanego głównie nad częścią środkową. Długie okna ciągnęły się na całej szerokości budynku, zapewniając dużo naturalnego światła w trakcie dnia. Natomiast w nocy wręcz odwrotnie - to Le Suffren promieniował elektrycznym blaskiem. Niczym latarnia morska położona niedaleko morza. W podłoże wbudowano niebieskie lampy, które podświetlały na niebiesko dolną część hotelu.
- Spodziewasz się znaleźć tutaj kogoś? - zapytał Thomas. - Jakiś twój znajomy przyjechał z wizytą? A no tak… żadnych pytań… - mruknął, choć spojrzał na Alice z zaciekawieniem, czy może jednak nie zdecyduje się, by odpowiedzieć na pytanie.
Harper zerknęła na Thomasa i pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że jeśli liczył na jakąś bardziej rozwiniętą odpowiedź, nie dostanie jej
- Muszę tutaj coś sprawdzić… - odpowiedziała jedynie, po czym pokierowała przyrodniego brata do wejścia do hotelu. Nie miała zamiaru zatrzymywać się w lobby. Rozejrzała się tylko uważnie, czy nie było tu policji, czy samej ‘Donny Nettar’. Wyciągnęła kartę do pokoju hotelowego i sprawdziła jeszcze raz numer, po czym ruszyła w stronę wind. Miała nadzieję, że na tabliczce wewnątrz będzie opisane, którego pokoju spodziewać się na jakim piętrze, bo inaczej chwilę poblądzą.
Na karcie napisano jedynie trzy cyfry. 012. Jeżeli pierwsza z nich wskazywała na piętro, to znaczy, że powinni pozostać na parterze… Winda znajdowała się tuż obok recepcji i nieco dalej wznosiły się schody na pierwsze piętro. Nie zauważyła żadnej mapy, w której umieszczonoby rozkład pomieszczeń, jednak hotel nie był aż tak ogromny, aby niezbędnie jej potrzebowali.
- Tutaj jest 008 - Thomas przeczytał napis na drzwiach znajdujących się w jednej z odnóg korytarza. - Pewnie musimy iść tędy… - zawiesił głos, patrząc uważnie na Alice. Najprawdopodobniej przeczytał numer pokoju na karcie, którą wyjęła Harper. Choć nie pokazywała mu jej, to musiał szybko zerknąć na oznaczenie pokoju na kawałku plastiku.
Rudowłosa spojrzała we wskazaną przez Thomasa stronę. Następnie podeszła do niego i ruszyła w tamtym kierunku.
- Masz dobre oko - skomplementowała go krótko, jednocześnie zaznaczając, że wiedziała dobrze, że zauważył numerek z własnej woli, bo przecież nic na jego temat nie mówiła. Ruszyła korytarzem, obracając kartę nerwowo w dłoniach i rozglądając się po numerach pokojów. Szukała dwunastego.
Co oczekiwała, że tam zastanie? Tuonetar raczej nie, w końcu to ona miała jej torebkę i kartę… Jakieś odpowiedzi? Potwierdzenie tego, że to naprawdę ona? A może jeszcze czegoś innego? Dreszcz niepokoju i napięcia przemierzał ścieżkę wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy mijali kolejne pokoje…
Przeszli aż do końca korytarza, kiedy ten zakręcał pod kątem prostym w prawo. Alice już widziała plakietkę na drzwiach pokoju dziewiątego, który zaczął wyłaniać się zza rogu. Śpiewaczka już miała ruszyć dalej… kiedy Thomas chwycił jej ramię.
- Coś słyszę… - szepnął.
Ona również słyszała, jednak nie było w tym niczego szczególnie złowrogiego. Jedynie odgłos kroków, który rozbrzmiewał w przedłużeniu korytarza. Jeszcze nie widzieli, co mogło go wydawać, ale najpewniej to zmieni się, kiedy tylko zrobią kilka kroków do przodu. Czy Thomas nie przesadzał? Przecież znajdowali się w zwykłym hotelu, to oczywiste, że będą znajdować się w nim ludzie. Czy chciał tylko z tego powodu nie wychodzić za róg?
- Zobacz, kto tam jest - dodał cicho. - Albo wycofaj się i ja to zrobię - mruknął do Alice, która znajdowała się przed nim i blokowała mu dostęp do załomu korytarza.
Tak właściwie… skoro nie miał pojęcia, dlaczego znajdowali się w Le Suffren, to jego paranoiczny nastrój wcale nie był aż tak zaskakujący. Najpewniej doświadczenie mówiło mu, że pobyty z Alice zawsze kończyły się wściekłymi atakami mafii lub snajperskimi strzałami w głowę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:54   #65
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka wolała sama oberwać w głowę, niż pozwolić na to kolejnemu z Douglasów. Kiwnęła do niego głową bez słowa, po czym powoli przesunęła się w stronę załomu. Zdjęła z głowy kapelusz, by było jej łatwiej cokolwiek zobaczyć, a następnie wyostrzyła wzrok i powoli wychyliła się, na tyle by spojrzeć jednym okiem na korytarz, w stronę gdzie oddalały się kroki. Jej serce tłukło jej się w klatce piersiowej. Wolała, aby ostatnim co ujrzała była wycelowana w nią snajperka. Nie miała tym razem lusterka, poza tym byłoby to zbyt podejrzane, gdyby to był zwykły gość hotelowy. Nie mogła przecież popadać w paranoję… A może powinna? Przełknęła ślinę i wyjrzała powoli i ostrożnie.

Korytarz ciągnął się na dziesięć metrów, po czym kończył się otwartymi, oszklonymi drzwiami, które wychodziły na tylną stronę budynku. Alice nawet widziała w oddali cienką, czarną wstążkę - to była woda. Zapewne właśnie stamtąd nadeszła kobieta. Była młoda i bardzo ładna. Posiadała brązowe włosy ciągnące się aż do pasa i duże, orzechowe oczy podkreślone makijażem. Mięsiste wargi zostały pomalowane naturalnie wyglądającą pomadką. Nieznajoma nosiła długą, czarną sukienkę z głębokim dekoltem i odsłoniętymi ramionami. Zdawało się, że nie zauważyła Alice. Podeszła w stronę jedynych drzwi, które nie były zamknięte. Na pierwszy rzut oka można było tego nie dostrzec, gdyż wcale nie były rozwarte na oścież, a jedynie delikatnie przymknięte do framugi. Jednak zamek nie został zatrzaśnięty i wystarczyło pociągnąć za klamkę, aby znaleźć się w środku pokoju… jak Alice szybko przeliczyła… dwunastego.


Nieznajoma zmarszczyła brwi, po czym przystanęła przy drzwiach. Następnie uklęknęła i dotknęła miejsca, do którego należało przystawić kartę, aby odblokować zamek. Wydawała się zaskoczona. Jak gdyby uważała, że ten, kto wszedł do środka, nie posiadał karty, a przedostał się do pokoju w jakiś inny sposób. Sekundę później wyprostowała się, otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia, zatrzaskując za sobą zamek.
Wszystkie mięśnie Alice napięły się. To był pokój dwunasty… Dlaczego ta kobieta tam weszła? Czy Harper miała jakieś urojenia? Spojrzała jeszcze raz na kartę w swojej dłoni, ewidentnie prowadziła do tego pokoju… Co było grane? Cofnęła się i wzięła dwa zdenerwowane wdechy. Z jednej strony chciała to załatwić, z drugiej bała się. Nie można było jej się dziwić, Helsinki odcisnęły się na jej duszy bolesnym piętnem. Czy ta kobieta była kompletnie niezwiązana z całym tym zamieszaniem? A może jednak była? Śpiewaczka wahała się chwilę, po czym spojrzała na Thomasa
- Potrzebuję twojej pomocy… - powiedziała spiętym tonem.
“A ja potrzebuję, żebyś mi wszystko wyjaśniła”, zdawało się przekazywać spojrzenie Douglasa. Ten jednak nie przerwał kobiecie i słuchał jej dalszych słów.
- Muszę coś odnieść do tego pokoju. Ktoś przed sekundą do niego wszedł, więc po prostu oddam przedmiot i będziemy mogli stąd iść i zapomnieć o całej sprawie. Potrzebuję, byś pozostał ukryty, ale miał mnie na oku, w razie gdyby jednak to nie okazało się takie proste, dobrze? - powiedziała i nawet zdołała się uśmiechnąć, chcąc dodać sobie i jemu otuchy i że sytuacja wcale nie była jakaś bardzo napięta.
- A potem… Potem trochę ci powiem, co ma miejsce dookoła nas - powiedziała chcąc go zachęcić.
Alice słyszała, że z pokoju dwunastego płyną jakieś dźwięki… Ktoś w środku rozmawiał. Na samym początku miała wrażenie, że przez telefon, gdyż słyszała jeden głos. Wnet jednak monolog skończył się i rozbrzmiała odpowiedź. Niestety nie była w stanie rozróżnić słów, te były wypowiadane szeptem. Gdyby nie moc Łowcy, w ogóle nie zauważyłaby ich. Widziała po Thomasie, że on ich nie słyszał.
- Ja pójdę, skoro to niebezpieczne - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Albo ja, albo zostawiamy to, co masz odnieść, w recepcji. Nie ma mowy, żebym cię puścił - jego uścisk na ramieniu kobiety wzmocnił się. Z perspektywy Alice taka jego reakcja mogła wydawać się irytująca, jednak mężczyzna po prostu bał się o siostrę. Nie chciał jej puszczać w nieznane. Wiedział jeszcze mniej od Alice i wyobraźnia podsuwała mu najróżniejsze, pewnie niezbyt ciekawe odpowiedzi na dręczące go pytania.
Spojrzenie Harper wyostrzyło się
- Nie pozwolę ci na to. Nie możesz, ponieważ nie dopuszczę, żeby cokolwiek stało się kolejnemu z Douglasów.
- To obydwoje stąd idźmy. Przypominam ci, że teraz ty też jesteś jednym z Douglasów… nawet jeśli nie z nazwiska.
- To nie jest czas na kłótnie. Jeśli dobrze przypuszczam, są w to zamieszane osoby, które znam i które dzięki mnie dostały od świata bardzo wiele. Jeśli są honorowi, wiszą mi dług wdzięczności już dwa razy. A ty jesteś obcy, co więcej gdyby ktoś wiedział, że jesteś moim bratem, mógłby chcieć wykorzystać cię przeciw mnie. Rozumiesz? To jest skomplikowana sprawa, nie mogę ci powiedzieć za wiele szczegółów. Po prostu chcę, żebyś został bezpieczny i jakby coś stało się mi, żebyś mógł zadziałać - wyjaśniła czego od niego oczekiwała.
Mężczyzna nagle wydał się bardzo… zaskoczony.
- Czyli… - zawiesił głos. - Tu naprawdę jest tak niebezpiecznie? Alice… w co ty się znowu wpakowałaś? Nie wystarczają mi jedynie twoje przypuszczenia. Gdybyś miała pewność, że chodzi o te dwie oso…
Nagle przerwał, gdyż rozbrzmiał głośny krzyk. Przerażający. Męski. Harper poczuła pot spływający po skroniach. Oczy zaszły jej bielą. Czuła głośne i szybkie bicie własnego serca… Nawet nie do końca świadomie wyostrzała zmysł słuchu, próbując usłyszeć słowa rozbrzmiewające w pokoju. Tak głośny dźwięk kompletnie ją oszołomił. Jednak wystarczyło kilka sekund, aby w pełni odzyskała władzę nad sobą. Mimo to lekko kręciło jej się w głowie i czuła metaliczny posmak w ustach.
Rudowłosa przytknęła palce do skroni i pomasowała, jakby to miało jej pomóc
- Nawet nie wiesz w co wpakowałam się ostatnim razem Thomasie… a co dopiero teraz. Teraz nie mam zamiaru się wpakowywać. Po prostu chcę wiedzieć, czy mojej rodzinie grozi niebezpieczeństwo, a żeby to sprawdzić, muszę skonfrontować sie z jego potencjalnym źrodłem - powiedziała, ale widać było, że z jakiegoś powodu czuła sie gorzej… Cofnęła się, mając nadzieję, że w zamieszaniu Thomas ją puści. Rzeczywiście to zrobił. Wrzask skutecznie zdekoncentrował go. Patrzył na drzwi pokoju dwunastego i wydawał się nawet nie słuchać słów Alice.
Czy śpiewaczka powinna rzeczywiście odnieść torebkę do recepcji i zapomnieć o całej tej sprawie? Tego oczekiwałby Terrence. Tak też powinna zrobić. Ciekawość jednak chciała, aby dowiedziała się co się u licha działo. Przygryzła wargę. Zmarszczyła brwi i dość szybkim krokiem ruszyła w stronę przeklętego pokoju. Wyciągnęła z torby reklamówkę, w której chowała torebkę Donny. Następnie zatrzymała się przed drzwiami i podniosła dłoń, by w nie zapukać. Bardzo uważnie słuchała, czy dojdzie do jakiejś rozmowy w środku. Z takiego bliska coś powinna wyłapać, a gdyby tylko coś ją zaniepokoiło, rzuciłaby torebkę i dała w długą do wyjścia…
Wrzask stawał się coraz głośniejszy… nie, przybliżał się! Alice w ostatniej chwili zrobiła krok do tyłu, a jednak i tak zachwiała się, kiedy drzwi niespodziewanie otworzyły się i wypadł z nich mężczyzna. Straciła równowagę i upadła na podłogę. Tymczasem mężczyzna biegł przed siebie, szybko niczym błyskawica. Zlał się Alice w smugę i z tego powodu nie mogła dostrzec rysów jego twarzy, ale wydawało jej się, że go nie znała. Miał na sobie proste, czarne ubrania. Z jednej strony teoretycznie mógłby w nich całkowicie wmieszać się w tłum… a z drugiej strony… nie w ten tłum, który przebywał na wyspie. Tutaj dominowały krzykliwe kolory, radosne wzory, lekkie tkaniny. Mężczyzna chyba jednak nie był zwyczajnym wczasowiczem.
- Alice - usłyszała nad sobą. - Na litość boską… - Thomas jęknął, pomagając jej wstać. Nieznajomy ruszył w stronę drzwi prowadzących na tył hotelu. Śpiewaczka mogłaby za nim pogonić, lub też ruszyć do pokoju dwunastego… lub też… - Uciekajmy stąd! - Douglas huknął.
- Nie mogę stąd uciec, póki nie dowiem się co oni tu do cholery robią i czemu ktoś próbuje zrobić im krzywdę, a tym samym rozwalić mi wakacje - odpowiedziała, podnosząc się z ziemi.
- Im? - podchwycił Thomas. - Komu im? - zapytał napastliwie?
- Moim fińskim znajomym… Nieważne… Nie pytaj o to, póki sama nie dowiem się co jest u diabła grane - rzekła lekko napiętym tonem, po czym westchnęła.
- Wejdę do tego pokoju, zostawię tę przeklętą torebkę i możesz mnie zabrać dokądkolwiek chcesz - skapitulowała, wskazując ręką drzwi pokoju numer dwanaście. Chciała ruszyć w ich stronę i załatwić tę sprawę. Zastanawiało ją co tak przeraziło tego mężczyznę. Czemu uciekł. Przecież do środka weszła piękna kobieta, skąd więc taka reakcja.
- Tak zrobimy - mężczyzna warknął. - I wtedy wezmę cię w bezpieczne miejsce. Czasami zastanawia mnie… - zaczął, ale zamilkł w pół zdania. Kiedy Alice posłała mu pytające spojrzenie, kontynuował. - Jak przeżyłaś do dwudziestych piątych urodzin bez wsparcia żadnych superbohaterów. Jesteś magnesem na wszelakie skurwysyństwo.

Pokój był duży i przestronny. Na podłodze ułożono szary dywan ciągnący się na całej jej powierzchni. Ściany zostały pomalowane w kolorze kawy z mlekiem. Szerokie łoże małżeńskie było pościelone i tuż przed nim stało biurko z nowocześnie wyglądającym krzesłem obrotowym. Lampka na blacie paliła się, oświetlając czarny czajnik i dwie białe filiżanki. Nieco bliżej Alice położono jakąś książkę w dużym formacie. Na samym końcu pomieszczenia Alice ujrzała oszklone drzwi, które prowadziły na trawnik. Kilka latarni w oddali oświetlało palmy i inne tropikalne drzewa oraz krzewy. W pomieszczeniu panował przeciąg, który wynikał z niedomkniętych drzwi. O ile kobieta nie schowała się w toalecie, lub nie zniknęła, to właśnie przez nie opuściła pokój.


- A niech to… - skwitowała Alice, ale z drugiej strony, poczuła odrobinę ulgi. Podeszła do biurka i postawiła na nim torbę. Wyjęła ze swojej torebki mały notes i wyrwała z niego kartkę. Wyciągnęła długopis i zapisała
‘Oddaję zgubę. ~A.’
Następnie położyła ją obok torebki. Zostawiła przy niej również kartę do pokoju.
- Zamknij drzwi, wyjdziemy tędy - wskazała okno i wyjście. Była gotowa, by już mogli stąd iść. Zerknęła na Thomasa, po czym krótko na książkę, która leżała na blacie biurka.
- Możemy już iść - dodała, żeby Thomas na pewno wiedział, że już po wszystkim. Wyglądała na zmieszaną, ni to zadowoloną, ni zamyśloną.
- Dzięki Bogu… - mruknął Douglas, po czym obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. - Chodziło tylko o zwrócenie znajomym torebki? Po co ta konspiracja? Myślałem, że chcesz kogoś zabić…
Tymczasem Alice poczuła dziwny zapach. Nie była pewna na początku, z którego miejsca dochodził. Zaczęła węszyć niczym wilk. Na szczęście Douglas na nią nie patrzył, bo w tym momencie wyglądała co najmniej… zaskakująco. Wnet uzmysłowiła sobie, że woń dochodzi z pudełeczka znajdującego się obok czajnika. Tkwił na nim napis “earl grey”, a wyżej umieszczono nazwę firmy, która wyprodukowała herbatę. Wieczko znajdowało się nieco dalej. Śpiewaczka dostrzegła również, że część wiór herbacianych została rozsypana na dywan i blat. Alice chwyciła trochę herbaty pomiędzy kciuk i palec wskazujący. Kiedy potarła i potem spojrzała na opuszki… spostrzegła nalot białego proszku, który pozostał na jej skórze.
- Zostaw tę książkę i chodźmy stąd - ponaglił ją Thomas.
Alice zerknęła na okładkę. To był chyba album ze zdjęciami.
- Już momencik - powiedziała spokojnym tonem. Czym był ten proszek? Powąchała palce i wiórki herbaty. Zdawało się, że to właśnie dziwny, biały puder wywoływał tę woń. Tak właściwie nie wyczułaby jej, gdyby nie wyczulone zmysły. Zwykły człowiek mógłby kompletnie przeoczyć nieprzyjemny odór... Następnie Alice otrzepała dłonie i zwróciła uwagę na album ze zdjęciami, podniosła go i otworzyła, ciekawa zobaczyć co znajdzie w środku… Czy może bardziej kogo. Cała ta sprawa wyglądała dla niej strasznie podejrzanie i niejasno. Nie zamierzała siedzieć tutaj zbyt długo, ale po prostu ukoić swoją ciekawość choć w minimalnym stopniu.
W środku znajdowało się dwadzieścia zdjęć. Na pierwszym znajdowała się mała dziewczynka na swojej imprezie urodzinowej, jak zdmuchiwała świeczki. Na następnym znajdowała się przed szkołą z niepewnym uśmiechem, jakby to był jej pierwszy dzień. Kolejne przedstawiały różne wydarzenia z jej życia. Wyrosła na śliczną nastolatkę… a potem na piękną kobietę… Tę, którą Alice widziała w The Deck. To była Donna Nettar. Na jednym zdjęciu ubrała suknię ślubną i trzymała pod rękę przystojnego mężczyznę w garniturze, którego Alice nie znała. Śpiewaczka jeszcze raz przejrzała wszystkie zdjęcia, po czym wróciła do strony tytułowej. Tkwiła na niej dedykacja.
“Dla mojej najukochańszej córeczki. Kaarino, niech ten album przypomina ci o mnie. Gdzie zabierzesz z sobą nasze wspólne wspomnienia, tam będę i ja. Cały czas z tobą. Z okazji trzydziestych urodzin.”
Słowa zostały napisane po fińsku.
Śpiewaczka mruknęła. Jeśli osoba na zdjęciach, nazywała się Kaarina, ale w dokumentach przedstawiona była jako Donna, to co dokładnie się działo? Czy Tuonetar używała różnych imion i nazwisk jak to ona czasem robiła? Albo może jej ciało, które oddał jej Ukko, miało wcześniej własne życie? A z innej strony, może to Alice czegoś tu nie rozumiała i myliła... Odłożyła album na miejsce.
- Dobrze, chodźmy stąd Thomasie - zgodziła się wreszcie Alice, po czym schowała swój kapelusz do torby i ruszyła w stronę wyjścia na trawnik, czekając aż i jej brat do niej dołączy. Miała mętlik w głowie. Miała dużo różnych puzzli, ale nie wiedziała gdzie i który powinien się znajdować.
- Myślałem, że będziemy wracać korytarzem hotelowym… Ale chyba ta droga jest równie dobra… Chyba że chcesz udać się w jakąś kolejną pogoń? - zapytał mężczyzna, kiedy wyszli na zewnątrz. - A poza tym… skąd miałaś tę torebkę?
Alice rozejrzała się. Mogła skierować się w prawo, wtedy podążyłaby w kierunku stolików restauracyjnych. Było tam głośno, wesoło i stamtąd do ich uszu dobiegała muzyka. Ewentualnie, gdyby ruszyli w lewo, doszliby do frontu Le Suffren. Miejsca, w którym weszli do hotelu.
Harper rozglądała się chwilę, po czym zerknęła na Thomasa
- Z The Deck. Wracajmy do naszego hotelu. Masz pomysł gdzie mógł zaginąć Arthur? Zaczynam się poważnie martwić, jeśli nadal nie wrócił - stwierdziła, lekko zmieniając temat z torebki na ich sprawy rodzinne. Skierowała ich w drogę na przód hotelu. Nie mieli już tu nic do roboty. Miała nadzieję, że cokolwiek się działo na Mauritiusie, już nie będzie dotyczyło jej i reszty jej rodziny.
Thomas był zamyślony i wpierw nie odpowiedział. Bez wątpienia zastanawiał się, czego właśnie był świadkiem. Tak właściwie działania Alice nie były wcale podejrzane. Mogła od początku powiedzieć, że idzie do hotelu, aby zwrócić torebkę, którą znalazła w trakcie tego całego zamieszania. Pewnie zastanawiał się, z jakiego powodu Harper chciała milczeć i nie wyjaśnić mu tego wszystkiego od razu. Na pewno też martwił się krzykami i ucieczką mężczyzny, czego przed chwilą był świadkiem. Koniec końców do kompletnie normalnych zachowań hotelowych to nie należało. Chyba był przekonany, że coś było nie w porządku i dziwne, ale z drugiej strony nie wydarzyło nic aż tak bardzo drastycznego…
- Tak właściwie… jest jedno miejsce, do którego mógł pójść - Douglas odezwał się. Wydawał się zaskoczony, że w ogóle znalazł coś takiego. - Byliśmy na Mauritiusie jeszcze jako dzieci i pamiętam, gdzie dobrze bawił się… Ale raczej go tam nie będzie, przecież minęło tyle czasu…
Rudowłosa zastanawiała się chwilę
- Wiesz, gdy jest nam źle, najczęściej próbujemy wrócić do tego co jest nam znane i w jakiś sposób dobrze nam się kojarzy. Zadzwoń do swojej mamy i zapytaj, czy nie wrócił. Jeśli nie, pójdziemy tam. Zawsze warto sprawdzić - zasugerowała. Cieszyło ją, że Thomas już nie cisnął tematu z hotelem, torebką i tymi tajemnicami. Ona też wolała, by już się tym nie głowił.
Na pewno prędko nie zapomni o tym, czego był świadkiem, jednak wydawał się już nieco tym zmęczony. Zwłaszcza, że sprawa Arthura również jego denerwowała. Przecież mężczyzna był jego bratem.
- Tak zrobię - mruknął, po czym wyciągnął komórkę i wybrał numer telefonu. Czekał chwilę na połączenie. - Cześć, mamo… Dzwonię, bo… Aha, tak. Tak myślę. Nie, wszystko w porządku. Nie martw się. A wracając do tematu… Arthur już się znalazł? - zapytał, po czym rozbrzmiała chwila ciszy, w której Mia mówiła. Alice zerknęła na twarz mężczyzny. Wcale nie wydawał się pocieszony. - No… trudno - westchnął. - Niedługo wrócimy, ale jeszcze nie teraz. Kocham cię, do zobaczenia - powiedział, po czym wyłączył telefon. Spojrzał na śpiewaczkę. - Nie ma go - rzekł krótko.
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:55   #66
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice przechyliła głowę na bok i odgarnęła kosmyk włosów za ucho
- Więc co to jest za miejsce, w którym czuł się dobrze? - zapytała, zgadując już, że czeka ich kolejna mała przygoda tego wieczoru i miała nadzieję, że z lepszym efektem niż tutaj. Śpiewaczka szczerze martwiła się o Arthura, może i nie znała go za dobrze, ale nadal nie chciała, żeby mu się coś stało. W jego stanie mogłoby go spotkać dokładnie wszystko. Nie musiałoby być nawet nadnaturalne, by już wywoływało dreszcze na jej karku z niepokoju. Świat i bez tego był okrutny. Miała nadzieję, że Arthurowi nic nie było.
- Champs de Mars - odpowiedział mężczyzna. - Znajduje się tam konny tor wyścigowy. Pamiętam, jak ojciec wziął nas wszystkim na jedno z wydarzeń. Zaproponował, żebyśmy wybrali wierzchowca, który według nas będzie najszybszy. Ja postawiłem na konia, który według wszystkich znaków miał wygrać. Czempion trzy lata z rzędu. Miałem wtedy może osiem lat…? Byliśmy tacy młodzi… - Thomas zawiesił głos, rozmyślając. - Finn w ogóle nie rozumiał konceptu zakładów, więc wybrał tego najładniejszego. Pamiętam go, jakbym wczoraj go zobaczył. Ogromny, narowisty, cały biały niczym śnieg. Finn poprosił tatę, aby go kupił mu, tak jakby to było takie proste. Natalie koniecznie chciała startować w zawodach. Uciekła przed wyścigiem do jednego z zawodników, który rozgrzewał się w boksach i zaproponowała mu, że wynajmie od niego ogiera za dwie brzydkie lalki, którymi nie chciała się bawić. Potem chodziła cały dzień naburmuszona i pokrzywiała się za każdym razem, kiedy zawodnik przebiegał przed naszymi trybunami - Thomas zaśmiał się, po czym posmutniał, wspominając siostrę. - Connora chyba jeszcze nie było na świecie. A Arthur postawił na jakiegoś przypadkowego konia, na którego nikt nie patrzył. Uparł się, że to ma być właśnie ten. No i wygrał. Okropnie ucieszył się… aż popłakał się ze szczęścia. Potem mógł zamówić na kolację wszystko, na co sobie tylko wymarzył, choć o ile dobrze pamiętam, nawet nie zjadł do końca żadnego z trzech deserów, na które tak bardzo miał ochotę. A, i w międzyczasie mama wparowała na trybuny i opieprzyła tatę, że chce nauczyć nas hazardu. Stare, dobre czasy - mężczyzna uśmiechnął się. Znajdowali się już na drodze przed hotelem.
Alice w tym czasie wyciągnęła telefon i wpisała w wyszukiwarkę google nazwę, która podał jej Thomas. Wyznaczyła dla nich najszybszą trasę.
- W dobrym tempie dojdziemy tam w maksymalnie piętnaście minut. To całkiem niedaleko, mam nadzieję, że go tam znajdziemy - oznajmiła i schowała telefon, by móc zerkać na niego co jakiś czas, ale nie trzymać ciągle w ręce. Wieczór zapowiadał się pięknie, a byli w ładnej części miasta. Harper jak zwykle czuła się jak we śnie…
- Obiecałam, że coś ci wyjaśnię. Otóż, wydaje mi się, że ci ludzi, do których dziś strzelano… Że ich znam. Miałam okazję poznać ich daleko stąd, w Helsinkach. Jeśli to naprawdę oni, los był złośliwy, że skrzyżował nasze ścieżki w tak przypadkowym miejscu. I mam nadzieję, że przypadkowym, a nie że wiedzieli, że tu będę. Nie jestem tak do końca taką zwykłą muzykoterapeutką, miałam okazję swego czasu pracować dla pewnej agencji, zajmującej się wykonywaniem zadań specjalnych. Teraz już tego nie robię, ale nawyki pozostały. Wtedy w restauracji w Portland, tamta mafia szukała mnie… - powiedziała, zdradzając Thomasowi rąbek tajemnicy.
Douglas zerknął na nią, po czym szedł dalej. Noc była chłodniejsza, niż dzień, ale to tylko dobrze, bo wcześniej panowały ogromne, nieznośne upały. Dopiero teraz można było spokojnie odetchnąć i cieszyć się z pobytu na zewnątrz, gdzie nie chroniła klimatyzacja, czy basenowe parasole.
- Dlaczego ciebie szukała? - mężczyzna odpowiedział. - Akurat ciebie? Jesteś pewna? I… chyba jeszcze o tym nie rozmawialiśmy… Przykro mi było, że mnie zostawiłaś i wskoczyłaś do tamtego samochodu… Kto nim jechał? Chyba dobrze zrobiłaś, skoro jesteś tu i teraz cała i zdrowa - mruknął. - Może gdybyś została ze mną, to skończyłoby się dla ciebie dużo gorzej? - zapytał.
Alice pokręciła głową
- Max, moja przyjaciółka była w to wszystko wplątana. A to tylko dlatego, że pewna wpływowa osoba chciała się ze mną skontaktować. Ten cały chaos w restauracji mógłby nie mieć miejsca, gdyby wybrano lepszą metodę, niż posłanie za mną włoskiej mafii. Nie mogę ci powiedzieć dlaczego, ale jak sam zauważyłeś. Jestem niemal cała i zdrowa. Zostawmy ten temat na razie - poprosiła na koniec, zerkając z ukosa na Thomasa. Nie chciała wchodzić głębiej w temat i tak powiedziała mu już całkiem sporo.
- Wiem o Max, byłem nawet na jej tropie. Jednak nie spodziewałbym się, że tamta sprawa mogłaby mieć jakieś skutki dzisiaj. I że wplątane w to są jakieś osoby z Helsinek. No i… że pracowałaś w jakiejś agencji… - mężczyzna próbował to wszystko poukładać sobie w głowie, jednak wydawało się to zbyt trudne. Zwłaszcza kiedy wciąż był pod wpływem emocji związanych z hotelem, Arthurem i strzelaniną. - Zajmowałaś się czymś nielegalnym? Jakieś działania przeciwko Stanom? Pytam jako brat, nie jako agent FBI - rzekł. Jednak co uczyniłby, gdyby na przykład usłyszał, że Alice pełniła funkcję rosyjskiego szpiega? Na szczęście nie było to prawdą.
Harper milczała chwilę, po czym lekko parsknęła
- Broniłam mieszkańców naszego kraju, współpracowałam z innymi agentami i prowadziłam swego rodzaju poszukiwania, mające na celu zapobiec szkodzie mieszkańców danego terenu - wyjaśniła pobieżnie
- Jakbym ci wyjaśniła co dokładnie robiłam, nie uwierzyłbyś mi - powiedziała uśmiechając się i kręcąc lekko głową. Wizja tego, że mogłaby być rosyjskim szpiegiem rozbawiła ją…
- Powiedz i zobacz - uśmiechnął się. - Nawet nie wiesz, z jakimi rzeczami stykam się w pracy. Na co dzień nie ma niczego aż tak porażająco ciekawego, jednak raz na miesiąc wydarzy się naprawdę jakieś zaskakujące kurewstwo, a raz na rok coś, co przechodzi do zbioru naszych legend. Niektóre opowieści to prawdziwe klasyki, które powtarzane są ze starszych pracowników na nowych.
Mężczyzna przez chwilę zamilkł, spoglądając na swoje buty.
- Czekaj… ty sobie ze mnie żartujesz, prawda? - spojrzał na nią w nagłym olśnieniu. - Zabawne… - zaśmiał się. - Tak…
Harper pokręciła głową
- Pamiętasz, jak rzuciłeś, że przyciągam problemy i że nie wiesz jak przeżyłam do dwudziestych piątych urodzin? Powiedziałeś to jako pytanie retoryczne, ale odpowiedź jest bardzo prosta. Jestem swoim własnym superbohaterem z całkiem pokaźnym wachlarzem super mocy - uniosła brew i zerknęła na niego, była ciekawa co powie
- Nie takich standardowych jak w filmach, ale znam kogoś, kto potrafi owszem latać. A moja koleżanka wybucha rzeczy przez samo dotknięcie ich samymi dłońmi… Tymczasem mój dobry przyjaciel potrafi korzystać z telekinezy. Heh. Moja agencja zajmowała się paranormalnymi zjawiskami Thomasie. w filmach to zwykle działka FBI, a tu… Niespodzianka - rzuciła i odgarnęła włosy do tyłu.
Thomas spojrzał na nią tak, jak gdyby z jednej strony bawiły go jej słowa, a z drugiej lekko irytowały. Może gdyby korzystała z nieco bardziej żartobliwego tonu? Nie był przekonany, czy śmieje się z niego, czy może z nim…
- A kto cię szukał? Szatan? A ci finowie, których dzisiaj zobaczyłaś… to koledzy z pracy, czy może raczej demony, które próbowaliście upolować? - postanowił grać w jej grę. - Jeżeli posiadasz super moce… to pewnie wszystko zepsuję, jeśli poproszę cię o małą demonstrację, prawda? - spojrzał na nią teraz lekko kpiąco.
Oczy Alice błysnęły rozbawieniem
- Ci finowie, to skomplikowana sprawa, ale swego czasu rzeczywiście nie lubiliśmy się za bardzo i możnaby ich było nazwać demonami. Nie szatan mnie szukał, tylko jeszcze inna grupa niesamowitych osób… To trochę chaotycznie brzmi, a co do pokazu… - mruknęła i rozejrzała się. Szukała wzrokiem jakiegoś zaułka
- Po pierwsze, umiem mówić wszystkimi językami świata, które nie są starodawne. Po drugie, wyciągnij telefon i odpal radio. Mogę przekazywać krótkie komunikaty w myślach, słyszalne na pewnych częstotliwościach radiowych. Z innych rzeczy, mam wyczulone wszystkie zmysły na poziom podchodzących pod zwierzęce. Wzrok, węch, smak, słuch i dotyk. Mogę je sobie dozować, zwiększać i obniżać wedle własnej woli. Ostatnia rzecz, jaką potrafię jest bardzo specjalna. Mogę ci ją pokazać, ale musimy zejść z widoku. Na przykład tam - wskazała małą, ślepą uliczkę między jakimiś budynkami. Miała zamiar pokazać Thomasowi Imago, skoro jej nie wierzył.
- Ta zdolność pozwala wyczuwać mi na danym terenie najsilniejsze źródło zdolności paranormalnych, czy to osoba, czy przedmiot. Jeśli mam mapę, mogę na niej wskazać punkt, gdzie w momencie mojego wykrywania się znajduje. Przy okazji sam proces jest dość widowiskowy i to mogę ci pokazać. Ale musisz mi obiecać, że się nie wystraszysz i nikomu nic nie powiesz. Dobrze? - zagadnęła zerkając na przyrodniego brata uważnie.
- Ta ślepa uliczka… mam nadzieję, że nie będziesz się rozbierać? - zapytał Thomas. Po czym jego twarz przybrała nieco skonsternowanego wyrazu. - Chociaż… nieważne, nic nie mówiłem. Prowadź! - Douglas rzekł, po czym spojrzał na nią z nagłym zaciekawieniem. Był ciekawy, co zaplanowała. I jaką grę prowadziła. - Jeżeli nie uda ci się, to nie martw się. To może dlatego, bo o… - spojrzał na niebo i wskazał palcem na gwiazdy. - Bo świecą tylko trzy i to w złej konstelacji, a ty potrzebujesz… nie wiem, na przykład pięciu, albo siedmiu…. we właściwym położeniu - wzruszył ramionami. - Dlatego zrozumiem, jeśli nic z tego nie wyjdzie.
Z jednej strony brzmiał lekko kpiąco, a z drugiej czasami Alice odniosła wrażenie, że jedynie żartował i próbował dotrzymać jej kroku w tej dziwnej rozmowie.

Rudowłosa już nic nie powiedziała, tylko poprowadziła go do zaułka. Nie wierzył jej? To pokaże mu. Była ciekawa jego miny… Weszli za zakręt i odczekali chwilę. Alice słuchała, czy na ulicy zrobiło się dość pusto, by jasny blask nie zwrócił uwagi przechodniów. Odwróciła się w końcu przodem do Thomasa
- No dobrze. Tylko nie uciekaj - poleciła mu i cofnęła się o krok. Po czym wzięła głęboki, spokojny wdech.
Trochę czasu zajęło, nim Dubhe odzyskała swoje siły, ale gdy to nastąpiło po tych wszystkich zmianach, które miały miejsce jej Imago uległo drobnej zmianie. Zanurzyła się w ciepłym uczuciu w środku swego ciała. Znała je do tej pory już bardzo dobrze. Nie szukała niczego, po prostu sięgała po energię, tak jak to zrobiła w magazynie Konsumentów.
Otworzyła oczy i spojrzała na Thomasa


Jej źrenice zwęziły się, a oczy błysnęły typowym dla tego stanu rzeczy złotem. Pasma jej włosów zaczęły zmieniać kolor od dołu w górę. Nie spieszyła się, obserwując zwężonymi źrenicami swojego przybranego brata. Czekała na to zabawne uczucie, kiedy jej stopy oderwą się od ziemi wbrew grawitacji.

Thomas zastygł w kompletnym bezruchu. Alice była ciekawa jego reakcji, jednak kiedy już ją zobaczyła… poczuła lekkie ukłucie wyrzutów sumienia. Niby przygotowała go na to, co widział, jednak… nie do końca. Mężczyzna cały czas myślał, że żartuje. Natomiast teraz cały pobladł. W świetle Dubhe, które odbijało się od niego, sam wyglądał nieco nienaturalnie. Cały dygotał, śmiertelnie przerażony. Rozwarł suche usta, jednak z krtani nie chciał wydobyć się krzyk. Nie mrugał oczami. Te zaczęły łzawić - albo z powodu emocji, albo wiatru, który wiał prosto w nie. Alice ujrzała strużkę potu spływającą wzdłuż jego skroni. Wcześniej trzymał w dłoni komórkę, jednak jego palce odmówiły mu posłuszeństwa. Upuściły urządzenie na asfalt, jednak to nie zbiło się. Dopiero po kilku sekundach pękło w jednym, wyraźnym miejscu, jakby zostało przebite igłą. Ten dźwięk nieco orzeźwił Thomasa. Zrobił krok do tyłu, ale jedynie przewrócił się o krawężnik i wpadł w metalowe kubły ze śmieciami, robiąc mnóstwo hałasu. Jęknął z bólu.
Harper wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze. Odsunęła od siebie elektryzujące gorąco energii Dubhe, tym samym wracając do swoich kolorów. Nie podchodziła jeszcze do niego, nie chcąc go spłoszyć jeszcze bardziej, niż już był wystraszony
- Mówiłam ci. Nie wierzyłeś mi, a ja nie żartowałam Thomasie - powiedziała spokojnie. Dopiero w tym momencie zrobiła drobny krok w jego stronę i wyciągnęła rękę chcąc mu ją podać i pomóc wstać. Nie zmuszała go jednak do niczego i utrzymywała taki dystans, by to mężczyzna sam zdecydował, czy się do niej zbliży i przyjmie jej pomóc. Spróbowała się do niego uśmiechnąć normalnie
- Jestem dokładnie tą samą osobą co pięć minut temu. Nie przejmuj się, wiem że na pierwszy raz to szokujące, ale chcę by choć jedna osoba w naszej rodzinie wiedziała o mnie choć trochę więcej niż podstawy - powiedziała, dając mu do zrozumienia, że bardzo mu ufa.
Mężczyzna po chwili wahania przyjął jej dłoń. Jednak wydawało się to dla niego dość… trudne. Jak gdyby elektryczność, którą widział wokół Alice, mogła nagle go porazić. W sumie ciężko było winić go za to, jak bardzo ostrożny był.
- Choć jedna osoba…? - powtórzył. - Czy pokazałaś to również Arthurowi i Natalie, zanim… zniknęli?
Jego głos drżał. Alice ujrzała w jego oczach, że patrzył na nią inaczej. Wcześniej z sympatią i uprzejmym zaciekawieniem. Kilka miesięcy temu z pożądaniem. Natomiast obecnie… z zagubieniem, strachem i po części może nawet… paniką?
- Musiałem coś zjeść. Ktoś dosypał mi narkotyków do jedzenia. To… to jedyne wytłumaczenie. Tylko dlaczego wydawało się to takie… przekonujące i prawdziwe? A może zwariowałem? - bełkotał pod nosem. Z trudem stał na nogach, tak bardzo drżały. Zdawało się, że potrzebował kubka kakaa, ciepłego koca i najlepiej całego roku sesji u psychoterapeuty.
Alice oparła mu dłoń na ramieniu i otrzepała go z pyłu
- Thomasie. Nie pokazywałam tego nikomu z Douglasów poza tobą. Nie miałam nic wspólnego ze zniknięciem Arthura. Uspokój się. Tłumaczyłam ci na czym to polega. Nie oszalałeś, niczego ci nie podano. Po prostu na tym świecie istnieją rzeczy, o których normalne osoby nie mają pojęcia, albo to wyśmiewają. To tyle. Weź głęboki wdech, zabierz telefon i idziemy szukać Arthura na torze wyścigowym - powiedziała, chcąc, aby jej brat wziął się w garść. Wyszła pierwsza z zaułka, chcąc go ośmielić, że nie miała zamiaru nic złego mu uczynić. Nie mogła zmienić sposobu w jaki na nią patrzył od tak. Thomas teraz potrzebował dowodów, że była dokładnie taka sama jak wcześniej
- To w twojej skali niesamowitości, na jakim miejscu plasujesz ten pokaz? - zagadnęła, chcąc trochę go rozluźnić.
- Nawet nie żartuj - odpowiedział. - Nie mam teraz na to nastroju - powiedział, z trudem idąc tuż obok niej. - To wszystko, co mówiłaś… to prawda? Te wszystkie języki świata i radio w głowie… co ty tam jeszcze powiedziałaś… Żałuję, że nie słuchałem cię wtedy dokładniej - mruknął. - Jak zwykli ludzie, tacy jak ja, mogą żyć na świecie z takimi, jak ty? Jaką mam szansę przeżyć w obliczu… mroku, który jest kompletnie nieznany i nieokreślony… nie ma twarzy, formy… To, co mam na myśli… - zaczął jeszcze raz, wzdychając. - Czuję się jak dziecko, które nie wie nic o świecie. Tyle że takie może chować się pod spódnicą mamy. Oraz liczyć na jej pomoc i ochronę. Natomiast ja… i wszyscy, których kocham… Nie tylko są kompletnie nieświadomi całego zagrożenia. Ale jeszcze… nie mogliby sobie z nim poradzić… Jeżeli w każdej uliczce może kryć się coś takiego, jak ty - zamilkł na moment. - Ktoś taki, jak ty - dodał ciszej.
- Dlatego właśnie istnieje ta organizacja do której należałam. Zapobiegają temu, by nieświadomym ludziom stała się krzywda i żeby prawda wyszła na jaw. Rozumiesz już teraz? Stoją na straży tego, by tacy ludzie jak nasza rodzina mogli spać spokojnie, nie musząc doliczać do zagrożenia terrorystycznego jeszcze ewentualnego nalotu duchów, upiorów, czy zgorzkniałych bóstw, które szukają zadośćuczynienia i zabijają niewinne osoby - sensownie wyjaśniła mu Alice
- To… to brzmi tak, jakby kryła się za tym jakaś historia - mężczyzna mruknął do siebie na ostatnie słowa Harper, po czym zwrócił na nią twarz. Chyba powoli przełamywał swój strach względem siostry.
- Ja się taka urodziłam, musiałam pogodzić się ze swoją odmiennością całkowicie sama. Dopiero gdy miałam jakieś szesnaście lat dowiedziałam się, że są inne osoby, które korzystają ze swej wiedzy i zdolności by pomagać. Wcześniej myślałam, że po prostu jestem szalona… W końcu moja mama była w szpitalu psychiatrycznym - uśmiechnęła się cierpko. O tym też nie mówiła zbyt otwarcie przy Douglasach.
- Ja…. nie wiedziałem - mężczyzna odpowiedział i zamilkł. Nagle znowu odezwał się, tym razem bardziej zdecydowanie. - Tylko nie pytaj mnie, czego dokładnie nie wiedziałem. Bo odpowiedź jest taka, że dosłownie wszystkiego. Tak. Wszystkiego - pokręcił głową. - Jak to możliwe, że tak spontanicznie ujawniłaś się przede mną? Jak gdyby nigdy nic? Co to znaczy dla mnie teraz… Ktoś będzie na mnie polować? Ta organizacja, która dba o to, żeby prawda nie wyszła na jaw? Powiedziałaś, że zapobiegają temu, aby ludziom działa się krzywda… ale trudno mi w to uwierzyć, skoro odeszłaś od nich. Przecież… musiał być jakiś powód, dlaczego to zrobiłaś, prawda?
Harper uśmiechnęła się ciepło i nieco smutno. Jakby myślała o czymś bardzo… sentymentalnym
- Nic się w twoim życiu nie zmieni. Chciałam, żebyś wiedział, bo kręcisz się tutaj dziś ze mną. Ta dwójka, ubrana na czarno w The Deck. Podejrzewam, że to osoby, które znam… Tylko kiedy ich znałam byli zgorzkniałymi bóstwami właśnie. Dużo się działo, ale koniec końców pomogłam im uzyskać ludzkie życia których pragnęli. Tylko że teraz, jedno z nich dostało kulkę w głowę, jak na ironię, bo swego czasu było Fińskim bóstwem śmierci… Nieważne. Nie chcę ci mieszać w głowie za dużą ilością informacji - zrobiła pauzę w wypowiedzi.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:57   #67
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Bóstwami - Thomas powtórzył. - Bóstwami…
Chyba z jednej strony chciał dowiedzieć się dosłownie jak najwięcej. Natomiast nie mógł nie zgodzić się z Alice. Już teraz wszystko mieszało mu się w głowie. Śpiewaczka miała nadzieję, że mężczyzna nie zemdleje z nadmiaru emocji, bo już teraz wyglądał bardzo słabo i blado. Żałowała, że nie ma przy sobie cukierków lub butelki wody, choć pewnie te rzeczy nie pomogłyby drastycznie Thomasowi.

- Chodzi mi o to, że jak sam zauważyłeś, ściągam dziwne rzeczy, więc jeśli coś się wydarzy, będziesz miał po prostu świadomość co się dzieje, żebyś nie upierał się zostawać i walczyć, tylko ratował bliskich, bo ja sobie wybrnę z naprawdę trudnych sytuacji, ale ty, czy reszta Douglasów, potrzebują pomocy i bezpieczeństwa. Zakładam jednak, że może nic się nie wydarzy i nie będziemy tu mieć drugich Helsinek… Ops… - zamilkła przytykając dłoń do ust.
Thomas spojrzał na nią, kiedy uczyniła ten gest. Chyba zastanawiał się, co mogło wydarzyć się w tym mieście, skoro ktoś tak potężny w jego oczach… oraz straszny… wspominał stolicę Finlandii z takim nastawieniem.
- Opuściłam tę organizację, bo okazało się, że okłamywali mnie w jednej kwestii, po drugie poznałam kogoś… Kto przedstawił mi, jak myślę, prawdę o tym jak działa nasz świat i chcę mu pomóc w zapobieżeniu strasznym wydarzeniom, gdzieś w przyszłości. Więc reasumując… Tym razem również należę do organizacji, w pewnym sensie ta pierwsza uważa, że nasza z nią konkuruje, ale robimy słuszne rzeczy i też staram się wprowadzić do niej politykę ratowania cywili. Jestem jakby w czołówce osób dowodzących, więc jakby ci się coś złego przyśniło, to wal do mnie… - znowu spróbowała zażartować, ale odchrząknęła i zeszła z dowcipnego tonu. Dla niej to była norma, ale dla Thomasa nie. Musiała mieć do tego szacunek.
- Rozumiem - mężczyzna odpowiedział. Nagle przystanął w pół kroku i jakby zaczął się krztusić. Jakaś myśl wpadła mu do głowy. Była tak nagła i niespodziewana, że chyba nie mógł sobie z nią poradzić. - Nie rób krzywdy mojej mamie, proszę - powiedział. - Ani nikomu tego nie zlecaj, skoro masz taką organizację. To tylko głupia kobieta, która nie wie, z czym się mierzy - spojrzał następnie na Alice ze strachem, jakby przewidując, że ta już wysłała na Mię gromadę asasysynów telekinetów, aby zemścić się za nieprzyjemną sytuację przy stole. Sama myśl z perspektywy Harper mogła wydawać się komiczna, jednak wypowiedź Thomasa jedynie podkreślała, jak bardzo niezorientowany był w tym wszystkim, nawet jeśli Alice próbowała mu wszystko wytłumaczyć tak dobrze, jak tylko potrafiła.
Rudowłosa westchnęła
- Już zapomniałeś co mówiłam o polityce obrony cywili, no nie? - zauważyła.
- Ale to chyba w kontekście tej pierwszej organizacji, nie drugiej? Co nie?
- Nigdy nie skrzywdziłabym niewinnej osoby, nawet jeśli jest paskudna z charakteru. Posłuchaj mnie, nie walczę z osobami, które zrobią mi trochę przykrości, mierzę się z potworami i prawdziwym zagrożeniem. To trochę głupie, ale to ci pewnie ułatwi… Pamiętasz ten film Spider-man? Tam pada taki tekst, że ogromna siła to ogromna odpowiedzialność. Takich zdolności nie używa się do błahych rzeczy, gdy jest się rozsądną osobą. A kłótnie z twoją mamą, to zdecydowanie błaha i przyziemna rzecz. Nie bój się o nią - obiecała mu uspokajającym tonem.
- Dobrze. Może… może jakoś to sobie ułożę w głowie - Thomas wydawał się już znacznie bardziej spokojny, nawet jeśli wciąż nie przypominał do końca siebie. - A… powiesz mi, czym jesteś? Czy jest jakaś nazwa twojej rasy? - spojrzał na nią. - Naprawdę jesteś moją siostrą, czy znajdujesz się tutaj z powodu jakiejś misji… i to wszystko było kłamstwem? - nagle spojrzał na swoje dłonie. Przypominał nieco małego chłopca, który po obejrzeniu filmu z superbohaterami, o których nawet przed chwilą wspomniała Alice, zastanawiał się, czy sam nie posiada jakichś głęboko ukrytych mocy. Tyle że, jak jej się wydawało, Thomas podchodził do takiej myśli nie tyle z niedojrzałą, nieśmiałą nadzieją, co bardziej… lękiem. Co innego znać drugą osobę i dowiedzieć się o niej rzeczy, które by się nawet nie śniły. Inna sprawa zastanawiać się nad samym sobą oraz własnej tożsamości.
Śpiewaczka przechyliła się lekko do niego i stuknęła go w ramię, by się nieco rozluźnił
- Należę do najdziwniejszej, najbardziej niesamowitej rasy tego świata. Najniebezpieczniejszej dla tej planety… - zrobiła dramatyczną pauzę
- Jestem człowiekiem Thomasie - dodała i uniosła kąciki ust
Douglas spojrzał na nią w taki sposób, że Alice doszła do wniosku, że przeszedł mu już jego początkowy strach.
- To nie jest tak, że są różne rasy i ukrywają się między ludźmi. Zdarzają się oczywiście takie pojedyncze przypadki, ale to anomalie, którymi zajmują się obie organizacje. Takie zdolności u ludzi biorą się stąd, że istnieje sobie energia. No i jak czasem jakiś przedmiot nią przesiąknie, to się mówi, że jest na przykład ‘przeklęty’, albo ‘nawiedzony’. A co do ludzi, jak przesiąkną taką energią, to wykazują przejawy nadnaturalnych zdolności jak czasem jakieś faktycznie dobre medium, albo wróżki… Ale nawet zwykłej osobie może się to przydarzyć, kiedy zetknie się z jakimś zjawiskiem nieświadomie, nasiąknie energią i może potem mieć jakiś proroczy sen. Ta energia u zwykłych osób po pewnym czasie zanika i znów są normalnymi ludźmi. Trochę inaczej jest w przypadku takich osób jak ja, które od razu się z nią rodzą. Są zaliczane do specjalnych przypadków i zazwyczaj obserwowane. Dlatego właśnie ta pierwsza organizacja mnie okłamywała. Ta druga chce bym im pomogła i przysłużyła się ważnym sprawom. Nie chciałam po prostu w pewnym momencie skończyć zamknięta w specjalnym więzieniu, bo do takiego miejsca trafiają takie osoby jak ja. Rozumiesz? Kiedy coś jest zbyt silne, zostaje odizolowane od świata. A ja jak każdy człowiek, chcę być po prostu wolna. Zwłaszcza, że żadna z moich mocy w żaden sposób nie zagraża nikomu, ani niczemu - wytłumaczyła mu wyczerpująco i zerknęła znów na mapkę na telefonie, niedługo powinni dochodzić na teren torów i ośrodka. Jeszcze tylko trzy minuty drogi, jeśli wierzyć napisom aplikacji.
- Rozumiem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Dziękuję, że zdecydowałaś się powierzyć mi tę wiedzę… to wymagało dużo zaufania. Mam nadzieję, że na nią zasługuję - westchnął. - Jest tylko jedna kwestia, która mnie zastanawia i ma znaczenie dla nas czysto praktyczne. Powiedziałaś, że chcesz, abym w przypadku nadnaturalnego zagrożenia zachował się odpowiednio i tyczy się to również reszty Douglasów. Natomiast ty sobie poradzisz. Przy czym… jeśli się nie mylę… wymieniłaś kilka umiejętności, jakie posiadasz… ale żadna z nich nie jest bojowa, prawda? W jaki sposób możesz obronić się przed jakimś niebezpieczeństwem? Zmysły na pewno pomogą go uniknąć - przyznał - ale co w przypadku, kiedy już znajdziesz się twarzą w twarz z przeciwnikiem?
- Będę improwizować jak zwykle. Poza tym, jak już zauważyłeś, mam możliwości by uniknąć zagrożenia i właśnie to uczynić mam zamiar. Nie mogę sobie pozwolić na wpadanie w tarapaty. Wybrałam się tu bez żadnej obstawy ze strony swojej organizacji, o co już dziś po południu mój współzarządca suszył mi głowę w temacie sytuacji w The Deck. Dlatego najpewniej, jeśli coś się wydarzy, zabiorę się wraz z wami jak najdalej od problemów. Ale jeśli jednak coś mi zagrozi… Cóż, mam jednego asa… Na przykład w tej świetlistej formie jestem przez moment nieśmiertelna - zagadnęła z innej beczki
- No i potrafię posługiwać się bronią. Choć oczywiście żadnej tu nie mam. Nie przeszłaby kontroli na lotnisku, a nie leciałam prywatnym samolotem, bo jakby to wyglądało, jakbyś na przykład postanowił sprawdzić o której przylatuję… - zauważyła.
- No tak, poza tym tata kupił bilety wszystkim. Zaciekawiłoby go, dlaczego akurat ty nie chcesz przyjąć swojego.
- Dokładnie. Nie martwmy się na zapas i znajdźmy Arthura - zmieniła temat.
- Zróbmy to - mężczyzna zgodził się.


Tor wyścigowy Champ de Mars był trasą, na której konie pełnej krwi angielskiej próbowały wywalczyć sobie jak najlepsze miejsce w konkursach. Został otwarty aż dwa wieki temu, w 1812 roku przez pierwszego brytyjskiego zarządcę na Mauritiusie. Sam tor miał zwykły, przepisowy, owalny kształt i był stosunkowo nieduży, mierząc w obwodzie mniej niż półtora kilometra. Kiedy Mauritius uzyskał niepodległość w marcu 1968 roku, to właśnie tutaj miało miejsce wydarzenie uroczystego wywieszenia flagi. Od tego czasu co roku ma tu miejsce wyścig konny mający na celu uczczenie tego wydarzenia. Coś mówiło Alice, że nieprędko wyciągnie Terry’ego na któryś z nich. Miała nawet wrażenie, że to może do tego pił dziś Terrence, kiedy rzucił jakimś rokiem w ich rozmowie z popołudnia...

Obecnie Champ de Mars przyciągał dziesiątki tysięcy ludzi na wydarzenia, które miały tu miejsce. Sezon trwał od marca do wczesnego grudnia i pojawiali się tutaj nie tylko fani wyścigów z Mauritiusu. Choć i tych nie brakowało. Potyczki na torze były zarówno najbardziej popularnym sportem wśród tutejszej populacji, jak i najbardziej ukochaną formą rozrywki w ogóle.

Sama brama wjazdowa na teren ośrodka była bardzo szeroka i niczym nie zagrodzona. O każdej porze dnia i nocy można było odwiedzić to miejsce.
- Bienvenue au Champ de Mars - przeczytał Thomas. Z fatalnym akcentem, jak podpowiedział Alice Skorpion. - To może nie jest największy tor wyścigowy na świecie, ale jeżeli Arthur postanowił się tu ukryć, to będziemy go chwilę szukać… - westchnął z niepokojem.
Przed nimi ciągła się szeroka, asfaltowa droga biegnąca prosto w kierunku białych i żółtych budynków. Na razie śpiewaczka nie widziała samej trasy, po której zazwyczaj poruszały się konie. Byli jedynie na samym początku ośrodka.
Śpiewaczka rozglądała się
- Szkoda, że nie mamy nic, co do niego należy… Może zdołałabym go no… Wywęszyć, jeśli tu był. Teraz co najwyżej muszę liczyć na pamięć własnego nosa i że zapach jego wody kolońskiej nie pomieszał mi się na przykład z twoją, albo Finna… - rzuciła i lekko wyostrzyła wzrok by lepiej widzieć w mroku. Tak jak droga była oświetlona, tak jednak podejrzewała, że tory będą skąpane w ciemności, o ile nadal o tej porze nie odbywały się jakieś wyścigi.
Alice nie słyszała żadnego dźwięku końskich kopyt. Jej zmysły też nie były aż tak wyostrzone, aby wydobyć z wiatru cienką strużkę perfum mężczyzny. Choć… to może dlatego, bo tu go po prostu nie było. Szli przed siebie, spoglądając na infrastrukturę i zabudowania. Śpiewaczka widziała bardzo dużo ławek, tablic informacyjnych, koszy na śmieci… Tu budynki ochrony, tam bar, tu restauracja… Miała wrażenie, że znalazła się w małym miasteczku skrytym w środku Port Louis. Jedynie brakowało w nim ludzi. Alice nie widziała nawet pojedynczej osoby. Nie tylko nie odbywał się żaden wyścig, ale również minęło już trochę czasu od ostatniego, który miał tu miejsce.
- Alice… podejdź tutaj - mruknął Thomas. Podczas wspólnej wędrówki skręcił w bok i stanął właśnie przy tablicy ogłoszeń. Jedna z nich wydała mu się szczególnie interesująca.
Harper zmarszczyła brwi. Nie widząc nikogo w pierwszej chwili zmartwiła się, ale zaraz skrytykowała, nie mogąc tracić nadziei. Miejsce to nie było takie małe, Arthur mógł tu gdzieś być.
- Hmm? - zapytała podchodząc do Thomasa, by zerknąć na tablicę, na którą patrzył jej przybrany brat. Czy rzeczywiście było na niej coś tak ciekawego, że aż oderwało jego uwagę od poszukiwań zaginionego brata? Chciała się dowiedzieć co to.
Gablota wyglądała na całkiem nową, a w każdym razie była bardzo dobrze zachowana. Alice mogła przejrzeć się w szkle, na którym nie było ani jednej rysy. Natomiast za nim znajdował się cały kolaż wiadomości. Jeden wielki chaos. Zdawało się, że władze po prostu naklejały nową informację na starą, tym samym tworząc swoisty pomnik przeszłości. Harper nie wiedziała w pierwszej chwili, gdzie ma patrzeć, ale Thomas wskazał jej prędko palcem.

Cytat:
Z żalem informujemy, że z powodu zaistniałych wydarzeń zmuszeni jesteśmy to odwołania wyścigów na czas nieokreślony. Bardzo przepraszamy za zaistniałe kłopoty. W przypadku złożenia zakładów, proszę odwiedzić stronę internetową ośrodka w celu uzyskania zwrotu wydanej kwoty.
Informacja zdawała się raczej oszczędna i wiele nie wyjaśniała. Może dlatego sprawiała wrażenie tak bardzo tajemniczej. Na samym końcu znajdowała się pieczątka oraz podpis dyrektora.
- Tydzień temu powieszono to. W prawym górnym rogu jest data.
Alice rozejrzała się po otoczeniu. Wyostrzony wzrok poinformował ją, że informacja została umieszczona również w innych gablotach.
Kobieta wyciągnęła ponownie telefon i szybko wprowadziła nazwę toru do wyszukiwarki, chcąc dowiedzieć się co na temat tych ‘zaistniałych wydarzeń’ miały do powiedzenia wiadomości zamieszczone w sieci.
- No to wiemy, że wyścigi się nie odbywają. Myślisz, że w takim razie został tu, czy może poszedł w jakieś inne miejsce? - zapytała przeglądając wyszukiwarkę.
- Jeżeli poszedł w inne miejsce, to nie mam pojęcia jakie. Dlatego, skoro tu już jesteśmy… możemy iść dalej i przejrzeć wszystko dokładnie. A przynajmniej pobieżnie. Arthur nie przybył tutaj dlatego, bo chciał zobaczyć wyścig. To znaczy, o ile rzeczywiście tutaj pojawił się, na co nie mamy żadnych dowodów, a jedynie moje nieśmiałe domysły. Znając go w obecnej postaci, zapewne czułby się nawet lepiej bez tłumów, krzyków i gwizdów. Usiąść samemu na pustych trybunkach… Widzę, jak to robi - mruknął mężczyzna.

Alice natomiast słuchała go tylko jednym uchem, gdyż czytała kolejne wiadomości wypluwane przez wyszukiwarkę. Na terenie ośrodka miały miejsce, głównie po zmroku, zaginięcia. Pięć osób rozpłynęło się na kilka dni, każda osobno. Trzy z nich zostały znalezione poćwiartowane w koszach na śmieci. Takich, jak ten, o które właśnie opierał sie Thomas.
Harper zbladła, co było trudne do dostrzeżenia w mroku
- O cholera… - mruknęła tylko i wzięła głębszy wdech. Rozejrzała się, jakby wyrwana z zupełnie innego wymiaru. Spojrzała na Thomasa, a potem na kosz i znów na niego.
Mężczyzna spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Zadzwoń do… Hm… Finna, albo jeśli już za późno to do Petera… Potrzebuję mapy tego miasta… Z tego co wynika z wydarzeń, które miały tu miejsce, muszę sobie rzucić okiem na energię w okolicy… Acha, jakieś pinezki, albo igły też by się przydały. Byleby miały kolorowe końcówki, tak lepiej będzie je widać na mapie. Pewnie w jakimś sklepiku, albo kiosku znajdzie - dodała.
- A tymczasem rozejrzyjmy się za Arthurem - schowała telefon do torebki i wyglądała na zaniepokojoną, choć starała się tego po sobie nie okazywać.
- Dobra, tylko… jak ja im to wytłumaczę? To nawet bez znaczenia. Jest już po dwudziestej i sklepy będą zamknięte. Takie prawdziwe sklepy z rzeczami takimi, jak pinezki. Bo monopolowe to pewnie dopiero rozpoczynają działalność. Co do mapy, to myślę, że moglibyśmy w hotelu poprosić o wydrukowanie. Wydaje mi się nawet, że widziałem tam ulotki z dość szczegółowo namalowanymi ulicami. A jak nie, to przewodnik Evelynn. Tylko pinezki i to jakieś na dodatek kolorowe, to już raczej problem… - mężczyzna zawiesił głos. Ale i tak sięgnął po telefon w kieszeni… który wcale nie był w kieszeni. - Kurwa - przeklął. Musiał mi wypaść w tej uliczce… - westchnął.
Harper uniosła brwi. Rzeczywiście, pamiętała, że telefon mu upadł i sama o nim też kompletnie zapomniała. Cmoknęła niespokojnie
- Nie wygląda to dobrze Thomasie, nie będę wciskać kitu, że wszystko jest ok. Wiesz czemu zamknięto tor? Bo z ośrodka znikały osoby, a potem znajdowano je poćwiartowane w koszach…
Thomas wybuchnął śmiechem. A z wrażenia aż usiadł na jednej z pobliskich ławek. Pokręcił głową.
- Być może potrafisz świecić jak żarówka, ale gorzej u ciebie z przekazywaniem szokujących wieści. W twoich ustach brzmią jak kompletna norma. Równie dobrze mogłabyś komunikować w ten sposób o wieczornym menu,
Zamilkł na moment.
- Inna sprawa, że ja powinienem już wyłączyć wakacyjny tryb myślenia - mruknął ciszej. - Poćwiartowane zwłoki? - powtórzył, kręcąc głową.
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:58   #68
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Mam nadzieję, że Arthur wrócił już do hotelu, bo jeśli nie to będę się martwić dodatkowo. Pinezki są mi potrzebne, żeby zaznaczać punkty na tej mapie, a jak będe musiała poczekać z tym do jutra, to chyba nie zmrużę oka. Chodźmy dalej, chyba że chcesz cofnąć się po telefon, a ja rozejrzę się za Arthurem? Nie czekaj, rozdzielanie się tutaj, to chyba zły pomysł - zmarszczyła brwi. Bała się o Thomasa, ale on zapewne bałby się zostawić też ją tu samą.
- To co robimy? - zapytała na koniec.
- To akurat nie jest trudna decyzja. Wolę zostawić telefon, niż ciebie. Zwłaszcza w takich okolicznościach. Problem jest taki, że nie mam żadnej broni… Nawet głupiego, metalowego prętu - rozejrzał się wokoło, jak gdyby spodziewał się znaleźć łom gdzieś pod którąś tablicą ogłoszeń. Zapewne nie byłoby to najbardziej szokujące znalezisko na terenie ośrodka, jeśli wierzyć doniesieniom internetowym.

Było ciemno, nie licząc światła księżyca, które przynajmniej świeciło całkiem intensywnie. Nie potrzebowali latarni, aby widzieć siebie nawzajem, a także sylwetkę ośrodka i dalej ciągnącego się wejścia na trybuny.
- Idziemy tam? - zapytał Thomas. - Czy w stronę hotelu? - spojrzał na kompleks budynków. - Tam są też budynki administracji i boksy, jeśli dobrze pamiętam.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę
- Pamiętasz może w którym miejscu na trybunach siedzieliście? Może zacznijmy od tamtego miejsca - zaproponowała.
- Potem przejdziemy się po całych trybunach i zajrzymy do boksów i stajni. A na koniec przejdziemy koło budynków, w stronę ośrodka. Mam nadzieję jednak, że wcześniej znajdziemy Arthura… - stwierdziła, proponując plan poszukiwań.
- Niestety nie pamiętam, gdzie dokładnie siedzieliśmy. Pamiętaj, że byłem wtedy dzieckiem, a wszelkie znaki charakterystyczne, jakie zapamiętałem, to kibice, którzy siedzieli akurat w tamtym sektorze. Pani sprzedająca hotdogi, okropnie otyły mężczyzna w różowym podkoszulku i… i to chyba wszystko. Nie, żeby cokolwiek z tych rzeczy było przydat… - nagle mężczyzna przerwał w pół zdania.

Znaleźli się tuż przy wejściu na trybuny. Była to brama, za którą zaczynały się schody prowadzące w górę konstrukcji. Z tego miejsca nie widzieli jeszcze ani samych miejsc dla turystów, ani toru wyścigowego. Zazwyczaj przejście - dość szerokie, aby wiele osób mogło jednocześnie udawać się na widowisko, lub z niego wychodzić - było zamknięte nocą na łańcuch i kłódkę. Teraz obie te rzeczy tkwiły na ziemi. Nie wyglądały na uszkodzone. Zdawało się, że ktoś posiadał klucz. Tylko kto mógł chcieć udać się na trybuny nocą, zwłaszcza jeśli grasował tu - jeśli wierzyć legendom internetowym - seryjny morderca?
- Jestem całkiem przekonany, że Arthur nie posiadał klucza - Thomas rzekł pozornie spokojnym tonem.
Alice przyjrzała się łańcuchowi i kłódce
- Masz rację, na pewno nie posiadał. Opcja numer jeden, był tu wcześniej, kiedy trybuny były jeszcze zamknięte i po prostu zrezygnował. Opcja numer dwa, przyszedł i łańcuch już był otwarty… Opcja numer trzy, ktoś go tu wprowadził - podsumowała co chodziło jej po głowie i podeszła do przejścia, robiąc krok na drugą stronę, żeby trochę lepiej się rozejrzeć. wyostrzyła też słuch, chcąc dowiedzieć się, czy czegoś czasem nie wyłapie. Martwiła się, że usłyszy coś niepokojącego, przede wszystkim nie chciała usłyszeć już dziś więcej krzyków… Zerknęła na Thomasa i pokazała mu, przykładając palec do ust, a potem wskazując w powietrzu na swoje uszy, by teraz nie mówił nic zbyt donośnie, bo może ją ogłuszyć.
Była całkiem pewna, że nie słyszała żadnego dźwięku dobiegającego z trybun. Jeżeli ktoś na nich przebywał, to raczej w kompletnej ciszy. Te jednak ciągnęły się na obwód półtora kilometra i nie miała już żadnej pewności, jak wyglądała sytuacja nieco dalej. Natomiast odczuwała pewność, że nic nie groziło jej w najbliższym otoczeniu. Chyba że morderca spodziewał się ich i zastygł w całkowitym bezruchu, czając się gdzieś niedaleko. Na szczęście Harper nie odczuwała również żadnych niepokojących woni. Przynajmniej na razie.
- My… - zaczął Thomas, ale błyskawicznie przerwał, kiedy przypomniał sobie, że ma pozostać w milczeniu.
Śpiewaczka zniżyła nieco wyczulenie słuchu, by nadal pozostać czujną, ale nie nadwrażliwą
- Teraz możesz mówić, ale nieco ciszej. Nie słyszę nic w okolicy, ani nie czuję. O ile ktoś się nas nie spodziewał, to nic nam tu póki co nie grozi - powiedziała spokojnie i cicho, obserwując teraz Thomasa i czekając co chciał powiedzieć, ale przerwał. Rozejrzała się ponownie po wejściach na najbliższe trybuny.
- Myślę, że powinniśmy kogoś powiadomić, że tu jesteśmy - mężczyzna szepnął. Z jednej strony nie chciał, aby ktoś mógł go podsłuchać, a z drugiej dbał o wyczulone uszy Alice. - Nie jestem tylko pewny kogo oraz jakimi słowami… - mruknął. - Boję się, że ojciec od razu tu przyleci, kiedy tylko powiadomimy go, że wałęsamy się nocą po terenie seryjnego mordercy..
Otoczenie wciąż było spokojne i Alice nie dostrzegała kompletnie nic niepokojącego. Na krótki moment stanęło jej serce, gdy tuż za nią rozległ się głośny pisk. Ale to tylko czarny kot prężył się na koszu na śmieci i spoglądał spode łba na dwóch intruzów, którzy zakłócali mu spokój. Wiał lekki, chłodny wiatr, który nie przynosił z sobą żadnych niepokojących zapachów. Natomiast jasne światło księżyca otulało cały wyludniony teren Champs de Mars połyskliwą, tajemniczą łuną. To może tylko wyobraźnia, ale Alice poczuła złe wibracje płynące z tego miejsca. Choć na swój sposób… dziwnie fascynujące.
Harper poczuła się na swój sposób zafascynowana i zaniepokojona co razem prowadziło do powstania zastanawiających myśli w jej głowie… Kiwnęła głowa do Thomasa, miał rację, powinni kogoś poinformować. A ona spóźniła się odrobinę z wiadomością dla Terrence’a…
Wyciągnęła telefon z torebki i wybrała jego numer. Była ciekawa, czy odbierze.
Trwało to kilkanaście sekund, zanim połączenie zostało nawiązane.
- To panienka Alice? - zapytała Martha. - Jak miło, że panienka dzwoni. Pan de Trafford prosił mnie, abym cały czas była przy telefonie i informowała za każdym razem, kiedy panienka zadzwoni. Czy zdarzyło się coś niepokojącego? A może to jedynie w celach towarzyskich? - zapytała. Niby nie wypowiedziała ostatnich dwóch słów w jakiś specjalny sposób, a jednak Harper zastanowiła się, jak wiele wiedziała na temat tego, jak zażyła była relacja muzykoterapeutki i pana domu.
Tymczasem Thomas wsadził ręce do kieszeni i zaczął nerwowo przechadzać się dookoła niej. Spoglądał w każdy nieco bardziej zacieniony kąt, jakby próbując dostrzec znajdującego się w nim mordercę. Był cały blady, jednak jego policzki były zarumienione. Zachowywał się dość emocjonalnie, jak na agenta FBI… ale po chwili zastanowienia to aż tak bardzo nie dziwiło. Zazwyczaj pracował w biurze, miał za sobą całą ogromną obstawę ludzi, posiadał dostęp do broni i no cóż… znajdował się na znajomym kontynencie. Tutaj był kompletnie bezbronny i zamieszany w to wszystko emocjonalnie ze względu na zniknięcie brata. Pokazanie Imago również nie zrelaksowało mężczyzny.
Alice na moment zatkało to co mogła insynuować Martha
- Witaj Martho… To dość pilna sprawa, czy Terrence jest gdzieś w pobliżu? Potrzebuję z nim porozmawiać, jak najszybciej… - powiedziała i jej ton nie wskazywał na to, że miała ćwierkający nastrój, nastawiony na towarzyskie pogaduszki. Liczyła na to, że pokojówka i zarazem opiekunka Esmeraldy załapie i jak najszybciej poda telefon do de Trafforda. Rudowłosa zerkała na Thomasa, jego kręcenie się lekko ją rozpraszało, ale nie na tyle, by musiała zwrócić mu uwagę, żeby nie był aż tak nerwowy i nie kręcił się wokół niej jak elektron wokół jądra atomu…
- Już, proszę chwilę poczekać - rzekła kobieta. - Obecnie pan de Trafford spaceruje po ogrodzie z panią Esmeraldą. Niestety wciąż potrzebują do tego wózka, ale… Rozumiem, już lecę - przerwała nagle, kiedy przypomniała sobie o pilności.
Tymczasem Thomas przystanął na chwilę przy koszu na śmieci. Spoglądał na niego przez dłuższy czas, a Alice zaczęła zastanawiać się, czy może nie widzi w środku kolejnej, świeżej porcji ludzkich kawałków.
- Tak, już słyszałam, że pani Esmeralda ma się lepiej. Cieszę się, że zdrowieje - powiedziała do Marthy, mając nadzieję, że jeśli kobieta choćby w najmniejszym stopniu podejrzewała Alice i Terrence’a o jakiś romans, to Harper właśnie zamordowała te podejrzenia uprzejmym tonem i prostym wyrażeniem zadowolenia, które czuła i jednocześnie które doprowadzało ją do mdłości i chęci skopania jakiegoś worka treningowego… Czekała cierpliwie, aż Martha poda telefon Terry’emu, a sama zrobiła parę kroków w stronę Thomasa i zerknęła do kosza, czy rzeczywiście było w nim coś ciekawego…
- Będę za kilka minut z panem de Traffordem. Tak szybko, jak tylko zdołam - Martha obiecała, po czym rozległ się dźwięk odkładania słuchawki na stolik.
Tymczasem Alice spoglądała w kosz i z ulgą ukryła, że nie znajdowało się w nim nic ciekawego. Trochę puszek, opakowań po czipsach i popkornie, kilka butelek, a także kółka… oraz…
- Świetnie - mruknął Thomas, wyciągając tę ostatnią rzecz. To był umiarkowanie gruby, metalowy pręt, który kończył się prostą kierownicą. - Przyda się jako broń.
Chyba wcześniej ta część należała do hulajnogi. Kończyła się miejscem na kółko, ale to zostało wyłamane. Kompletny złom, który musiał dokonać żywota gdzieś w pobliżu, tutaj na Champs de Mars.
- Idę po niego - mocniej chwycił metalowy pręt i ruszył prosto na trybuny. Chyba czekanie przy Alice doprowadzało go do szewskiej pasji. - Nie będę tu tkwił, kiedy Arthur może być ćwiartowany właśnie w tej chwili… - powiedział jeszcze.
Harper zerknęła na Thomasa, po czym złapała go za ramię
- Stój. Pomyśl, jeśli pójdziesz tam teraz, tak zagotowany jak jesteś, nie dość że mu nie pomożesz, to skończy się to źle i dla ciebie - powiedziała to takim tonem, jakby przeżyła już kiedyś taką sytuację. Alice tymczasem miała przed oczami zdjęcia odciętych kończyn Natalie, które przychodziły w sms’ach na telefon od Valkoinen. Pamiętała jak paliła się do tego by ruszyć do Skalnego Kościoła i czym to się skończyło…
- Jeśli już mamy iść to razem. Nie muszę stać w miejscu z telefonem. Potrzebuję tylko poinformować kogoś o tym, co się tu u diabła dzieje - powiedziała jeszcze i wreszcie puściła ramię Thomasa, sama zaczynając powoli iść w stronę wejścia na trybuny.
Mężczyzna jej posłuchał. Coś w jej głosie kazało mu zatrzymać się. Alice naprawdę wiedziała, o czym mówi i doświadczenie aż kapało z jej głosu. Thomas nie mógł inaczej postąpić, niż uspokoić się i nieco wycofać.
- Alice, wszystko w porządku? - usłyszała lekko zaniepokojony głos de Trafforda. Od razu poczuła się znacznie lepiej i pewniej siebie, choć od mężczyzny dzieliły ją oceany. Poczucie bezpieczeństwa mogło był złudne, jednak troska w jego głosie… jak najbardziej prawdziwa. I taka przyjemna.
- Nie… Nie jest w porządku… Jest gorzej Terrence. Jeden z moich przybranych braci zniknął po tej sytuacji w restauracji, o której ci mówiłam. Właśnie go szukamy. Jestem na terenie Champ de Mars, które zostało zamknięte w zeszłym tygodniu z powodu serii morderstw. Żeby tego było mało, pamiętasz tych Finów, o których wspominałam? Uwierzysz jak powiem ci, że Tuoni dostał kulkę w łeb na moich oczach i nawet nie wiedziałam, że przypadkiem jedzą kolację w tej samej restauracji co ja? Poza tym wszystko jest wyśmienicie… Miło mi cię znowu słyszeć. Wiesz jaki oddział zajmuje się Mauritiusem, bo jak tak dalej pójdzie, będę tu mieć jeszcze IBPI na głowie - dorzuciła.
- Przylecę - odpowiedział Terry. - Kiedy tylko będę mógł. Zostań w bezpiecznym miejscu i najlepiej zastaw drzwi jakąś szafą. Do tego czasu nie rób nic głupiego. Przybędę i wszystko naprawimy, dobrze?
Następnie Alice usłyszała, że zakrył słuchawkę i wypowiedział kilka słów do Marthy. Chyba poprosił ją o znalezienie samolotu na Mauritius. Może cieszył się z powrotu żony do zdrowia, jednak nie wahał się ani przez chwilę, aby wszystko zostawić i udać się dla Alice na drugi koniec globu.
- Co to jest to Champ de Mars? Powiedz, że to nazwa twojego hotelu, proszę - mruknął.
- Tor wyścigów konnych. Chciałbyś, żeby w moim hotelu doszło do serii morderstw po zniknięciach? Chcę sprawdzić, czy nie ma tu Arthura, bo to miejsce, które zna z dzieciństwa. Jeśli go nie znajdę, natychmiast wracam do hotelu. Terrence, wiesz… że nie musisz przylatywać tu osobiście, mógłbyś po prostu posłać tu do mnie kogoś. Nie chciałabym usłyszeć, że zginąłeś w katastrofie lotniczej, czy coś - powiedziała mówiąc trochę ciszej, ale w jej głosie była troska.
- Dlaczego… - mężczyzna zaczął. Chyba na wszystkie pytania, które cisnęły mu się do głowy, Alice już odpowiedziała. Ale nie do końca mógł skoncentrować się na jej słowach i słuchać jej należycie, kiedy czuł taką wzbierającą się w nim bezsilność. Terry był potężnym mężczyzną. Nie tylko posiadał ogromny majątek, to jeszcze znajdował się na czele potężnej organizacji, a w bezpośredniej konfrontacji był maszyną zarówno do zabijania, jak i ratowania. Teraz jednak nie mógł zrobić nic. Nie błyskawicznie, kiedy właśnie teraz Alice znajdowała się w tak niebezpiecznym miejscu i sytuacji. - Do diabła z tobą, Harper! - krzyknął. Nigdy nie mówił do niej po nazwisku.
Śpiewaczka uśmiechnęła się kwaśno do telefonu
- Uważaj co mówisz… Już tam raz byłam. Wyślesz mnie ponownie? - odpowiedziała na jego podniesiony ton.

Tymczasem Thomas prowadził ją po schodach na górę. Byli już w połowie drogi. Wiało tutaj bardzo mocno i kosmyki włosów Alice tańczyły rozwiewane na wszystkie strony.
Przysłoniła nieco telefon, by szum nie wdzierał się do jej rozmowy z Terrencem
- Nic mi nie będzie. Obiecuję. Za godzinę dam znowu znać, że żyję.
- Oby tak było. Bo jak tego nie zrobisz, to przylecę i sam cię zabiję - odpowiedział de Trafford. - W sumie… to chyba nie do końca logiczne...
- Teraz muszę kończyć. Potrzebuję wszystkich zmysłów na stu procentach obrotów. Po prostu chcę, żeby ktoś wiedział gdzie obecnie teraz jestem razem z jednym z braci. Nie poszłam tu sama, jeśli to podejrzewałeś - dodała
- Pytanie, czy to ty nie będziesz musiała bronić jego - Terry westchnął. - Martha wróciła, będę kończył. Trzymaj się i oczekuj mnie.
- Do później - nie rozłączyła mu się jednak tak od razu jak ostatnim razem. Czekała, czy nie miał jej czegoś jeszcze do dodania, ale większość jej uwagi była już na otoczeniu i trybunach.
- Ktoś jeszcze wie, gdzie jesteś? - de Trafford wpadł na to jedno pytanie.
- Jeszcze nie, na razie próbowałam się dodzwonić do takiego jednego pana, co spaceruje po ogrodzie… Trochę to trwało - odrzekła.
- No cóż, na niego warto poczekać - odpowiedział Terry, po czym rozłączył się. Alice uśmiechnęła się odrobinę cieplej, po czym wybrała numer do ojca. Napisała mu sms, że są z Thomasem w Champ de Mars i że szukają Arthura. Dopisała również, że wszystko ok, że Thomas zgubił swój telefon i że niedługo wracają i że nie potrzeba im wsparcia, bo nic się nie dzieje. Dopiero wtedy schowała telefon do torby.
- Napisałam do taty, że tu jestesmy, ale nie tłumaczyłam za wiele i dałam znać że niedługo wracamy, więc by się nie spieszył z odsieczą - powiedziała do brata, tym samym dając mu znać, że już skończyła ‘bawić się’ telefonem.
- Dobra robota - odparł mężczyzna.

Na trybunach było spokojnie. Kiedy tylko we dwójkę wyszli na nie, Alice rozejrzała się i odkryła, że znajdowali się w połowie ich wysokości. Oczyma wyobraźni widziała te wszystkie rzędy wypełnione ludźmi. Wiwatującymi, cieszącymi się z dobrych zakładów, smutnych i zagniewanych z powodu tych gorzej obstawionych. Nawet teraz dostrzegała okruszki, ulotki oraz inne drobne ślady, świadczące o tym, jak wiele ludzi przebywało tu w tym sezonie. Ekipa sprzątająca, choć radziła sobie z obowiązkami całkiem sumiennie, nie mogła ukryć wszystkiego przed wyostrzonym wzrokiem Łowcy. Zwłaszcza gdy ten był kompletnie skoncentrowany na otoczeniu i próbował dojrzeć każdy, nawet najmniej niepokojący szczegół. Wiatr prześlizgiwał się pomiędzy plastikowymi oparciami, cicho gwiżdżąc. Nieco dalej wył, kiedy wpadał pomiędzy niszę prowadzących w dół schodów. Brzmiało to jak lament za wszystkimi niewinnymi ofiarami, którzy zaginęli w pobliżu. Być może to ich duchy płakały, a Harper niewłaściwie przyporządkowała ten dźwięk wiatrowi.


Tuż pod trybunami znajdował się pas zieleni, po którym zazwyczaj biegły konie, jak Alice spodziewała się. Dalej tkwiła przestrzeń z asfaltu, a może usypanego żwiru - w tym świetle nie była pewna. Potem, na samym środku, znajdowało się duże oczko zieleni.
- Zazwyczaj to miejsce parkingowe. Ludzie zostawiają tam samochody. Może niezbyt estetyczne, ale diabelnie wygodne dla organizatorów - mruknął Thomas. Chyba nie był pewien, czy Alice wysilała swoje zmysły do tego stopnia, że jego słowa mogłyby jej zaszkodzić. - Teraz jest pusty, nie licząc kilku camperów i samochodów - mruknął. Alice była w stanie dostrzec trzy pojazdy tej pierwszej kategorii i cztery drugiej. Na tak ogromnej powierzchni wydawały się jedynie mrówkami.
- To musiało być dopiero widowisko swego czasu - Harper powiedziała cicho.
- Widzę trzy campery i cztery samochody. W żadnym nie pali się światło, przynajmniej w tym momencie - stwierdziła, oceniając. Następnie przesunęła wzrok na dalszą część trybun. Szukała cieni, ruchu, czegokolwiek co przypominałoby człowieka
- No dalej Arthurze… Gdzie jesteś - odezwała się cicho do samej siebie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:58   #69
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Thomas ściskał tak mocno kierownicę od hulajnogi, jak gdyby jego życie od tego zależało. Tak właściwie… mógł być o tym przeświadczony.
- Przespacerujmy się dookoła trybun. Może spił się i leży gdzieś pomiędzy nimi na siedzeniach, a oparcia go zasłaniają - rzekł. - Czy to chore, że chciałbym, aby właśnie tak było? - zapytał, po czym chyba wyobraził sobie tę scenę, gdyż rozgniewał się. - Jak go tylko znajdę… - warknął. - To jedna rzecz, mieć depresję. Ale robienie tylu kłopotów rodzinie i jeszcze narażanie jej na niebezpieczeństwo… to już jest zupełnie co innego - pokręcił głową.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Po prostu nie pomyślał o możliwych zagrożeniach. Czasami robi się takie głupoty w kompletnej niewiedzy, a inni się martwią. Byłeś kiedyś nastolatkiem, zgaduję że nie jesteś niewinny i grzeczny w kwestii wyczynów doprowadzających rodziców do siwizny - zasugerowała. Ruszyła wzdłuż trybun, takim rzędem by mieć widok na wszystkie z góry. Nie spieszyła się, uważnie skanowała teren naokoło.
- Ale jesteś świadoma, że Arthur już nie jest nastolatkiem, prawda? - odpowiedział Thomas, po czym pokręcił głową. - Mam nadzieję, że znajdziemy go w jednym kawałku… zanim… - pokręcił głową.
Nagle Alice usłyszała dziwny odgłos. Dobiegał gdzieś z oddali, nie z trybun, choć nie potrafiła określić kierunku. Dźwięk sprawił, że poczuła gęsią skórkę. Przypominał… skowyt i płacz.
Podniosła ręce i oparła o Thomasa, by nic teraz nie mówił. Nawet jedną dłoń przytknęła mu do ust i teraz maksymalnie wyostrzyła słuch, by usłyszeć skąd dochodził ów dźwięk i czy był to kobiecy, czy męski głos. Wyglądała jak nasłuchujący zdobyczy wilk, ale miała to gdzieś. Przywykła już do tego, że czasem zachowuje się mało ludzko, kiedy korzysta ze zdolności Łowcy. Przymknęła nawet oczy, by skoncentrować się maksymalnie na zmyśle słuchu.
Wnet dźwięk powtórzył się. Alice była tak spięta i skoncentrowana na swoim darze, że czuła aż mrowienie dobiegające z uszu. Nerwami rozprzestrzeniało się wzdłuż szczęki i schodziło w dół, aż na szyję. Czuła drętwienie, jednak nie tym teraz przejmowała się. Słyszała cichy szelest, jakby drapanie… ktoś próbował wydostać się z czegoś… Szloch, jęki i kwilenie. Żadnych słów. Po kilku sekundach Alice uświadomiła sobie przerażającą rzecz… ten odgłos wydawała ludzka istota, nie zwierze. I dźwięki dochodziły z… samego środka Champs de Mars.
- Ali… - zaczął Thomas. Ten dźwięk znajdujący się tak blisko sprawił, że aż straciła podparcie i zwaliłaby się z nóg, gdyby mężczyzna nie złapał jej w porę. Bardzo mocno chwycił jej nadgarstek. Chciał jej coś powiedzieć, no ale… nie mógł.
Rudowłosa przyłożyła dłonie do uszu, przyciskając je do głowy i otworzyła usta w bólu. Kiedy odzyskała koncentrację obniżyła wrażliwość słuchu
- Au Thomasie… Chciałeś mnie zabić? Wyostrzyłam słuch do stopnia niemożliwości, mówienie do mnie z bliska w takim momencie to nie najlepszy pomysł. Tam ktoś jest zamknięty. Na środku Camps de Mars. Płacze, łka i próbuje się wydostać - wskazała mu zaraz ręka kierunek. Sama ruszyła w tę stronę, powoli schodząc z trybun do zejścia prowadzącego na tory i w stronę środka. Pozostawała nadal czujna, bo co jeśli to była pułapka i przynęta? Z drugiej strony, może jednak po prostu pomogą komuś uwolnić się z potrzasku…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=UI2WuKFX7u0[/media]

- Alice… nie jestem wcale pewien - zaczął Thomas, ale zaczął iść razem z nią. Wnet opuścili trybuny i przeskoczyli barierkę, która stanowiła przeszkodę przed zejściem na tor. Alice spoglądała w dół na piękną, zadbaną trawę. Była zielona, ale jej kolor wydawał się jakby wypłowiały w księżycowym świetle. - Alice… mam wrażenie, że ktoś… - głos mężczyzny drżał - …że ktoś nam się przygląda…
Choć Harper próbowała dostrzec osobę, o której mówił mężczyzna, ta pozostawała niedostępna dla jej oczu. Kierowała się słuchem na sam środek Champs de Mars.
- Champs de Mars… Pola Marsowe… czy Mars nie był bogiem wojny? Czy to kolejne bóstwo, z którym mamy się zmierzyć, Alice? - zapytał Thomas.
Kiedy rozległ się głośny trzask. Pięćdziesiąt metrów przed nimi stały trzy campery. Drzwi jednego z nich otworzyły się. Wybiegła z nich kobieta. Była cała naga, nie licząc krwi, która skapywała z jej palców. Roztargane, czarne włosy lśniły jasno w księżycowym blasku. Biegła prosto na nich. Promienie tańczyły na linii jej ramion, bioder, obojczyków, ud…
Alice była w co najmniej szoku widząc nagą, czarnowłosą kobietę, która wypadła z jednego z camperów. Jakim cudem zdołała się wydostać, skoro wcześniej zdawała się nie móc? Jednocześnie na to samo wskazywały jej zakrwawione dłonie, może to od drapania w drzwi? Nie miała jednak czasu na to, by potwierdzić swoją teorię. Właśnie szarżowała w jej stronę kobieta i w pierwszej kolejności Harper oceniła czy jest spanikowana i szuka pomocy, czy zamierza ich zaatakować. Względem tego zamierzała, albo zaatakować pierwsza, albo zatrzymać ją, żeby się uspokoiła. Zrzuciła torbę z ramienia na ziemię, żeby ta jej teraz nie przeszkadzała w manewrach. Nadal pozostawała też czujna na otoczenie.
Kobieta biegła tak szybko, jak tylko mogła. Nagle krzyknęła tak głośno, że aż powietrze uciekło z płuc Alice. Czarnowłosa potknęła się o coś i przewróciła. Alice spostrzegła, że pomiędzy źdźbłami traw znajdowały się pokruszone odłamki szkła. Musiały wbić się w jej nogi. Kiedy upadła na nie, rozległ się kolejny pisk bólu.
- P-pomocy… - zajęczała. Jej głowa opierała się o podłoże w ten sposób, że oczy tkwiły wymierzone prosto w Alice. Płynęły z nich strugi łez, które mieszały się z krwią płynącą z rozciętego czoła. Źrenice przypominały jedynie cienkie szpilki, drobne punkty pośród ogromnych, nacieczonych żyłami białek.
- Thomasie osłaniaj nas - rzuciła do brata, po czym ruszyła w stronę kobiety chcąc jej pomóc wstać. Rudowłosa miała wrażenie, że znowu jest w Helsinkach, ale tym razem rzeczywiście może kogoś ocalić przed śmiercią. Zbliżyła się do niej, cały czas zerkając w stronę camperów, a głównie tego z którego wybiegła
- Wszystko będzie dobrze. Musisz wstać. Co się stało? Co tu robisz? - zaczęła ją wypytywać, ostrożnie próbując pomóc jej usiąść.
Kobieta była zbyt przerażona, aby przyjąć pomoc od Alice. Spojrzała na nią ze strachem… który skojarzył jej się z Thomasem w miejskiej, ciemnej uliczce nie tak dawno temu. Czy teraz wszyscy mieli się jej bać? Stała się kimś takim? Nieznajoma dziewczyna próbowała odsunąć, ale to sprawiło jej tylko kolejną porcję bólu. Alice szybko oceniła, że szkło nie znalazło się tutaj przypadkiem. Ktoś specjalnie wbił w ziemię kawałek po kawałku tak, aby ostra krawędź cięła skórę aż do kości, kiedy tylko dotknie ciała. Nagły ruch sprawił, że niektóre odłamki wbiły się głębiej, inne dotknęły jej ciała po raz pierwszy, a kolejne je opuściły… tym samym tworząc krwotok.
- Ja… nie chcę… umierać… - mruknęła słabo do siebie. Wyglądała na wycieńczoną, a po odniesionych obrażeniach zdawała się już na skraju kompletnej zapaści.
- Alice… - cicho szepnął Thomas, podchodząc do nich. Coś w jego głosie sprawiło, że nagle cała spięła się jeszcze bardziej.
Harper podniosła dłonie
- Nie zrobię ci krzywdy, chcę tylko pomóc, nie ruszaj się, zrobisz sobie krzywdę i ból - powiedziała do kobiety. Musiała prędko zawiadomić pogotowie i najlepiej policję. To miejsce było przygotowane po to, by zabijać ludzi… I nikt o tym nie wiedział? Słysząc głos Thomasa, podniosła głowę i spojrzała na niego z zaniepokojeniem
- Co, co się stało? - zapytała, rozglądając się natychmiast czujnie naokoło.
Znajdowali się na samym środku Champs de Mars. Ich odległość od trybun była znacząca, a zresztą te w dużej mierze tonęły w cieniach. Niektóre jednak wydały jej się bardziej przerażające od innych. Składały się na podłużne sylwetki… które ciągnęły się wysoko w górę… i kończyły wyraźnym szpicem. Jedna w tym miejscu, druga w następnym, kolejna jeszcze gdzieś indziej… Kilkanaście postaci rozproszonych po trybunach. Wszystkie wpatrywały się tylko i wyłącznie w scenę rozgrywającą się na środku.


Tkwiły kompletnie nieruchomo i wydawałoby się, że są jedynie złudzeniem… Tyle że najwyraźniej Thomas również je dostrzegał.
- Tam jest m-moja siostra… - ofiara wskazała drżącym palcem jeden z camperów.
Agent FBI mocniej chwycił swoją zaimprowizowaną broń i przeniósł wzrok z kobiety na pojazd. Następnie zaczął biec w jego stronę.
- Uważaj na szkło Thomasie! - rzuciła do niego Alice, po czym sama błyskawicznie cofnęła się do swojej torebki i wybrała numer telefonu na tutejszą policję. Musiała działać szybko, nim ktoś jej na to nie pozwoli. Skoro jedynie patrzyli, na razie mogła robić co chciała, a chciała, żeby ktoś zajął się tym cyrkiem. Źle kojarzyły jej się takie sytuacje, głównie z satanistycznymi rytuałami. Co prawda ten, w którym myślała, że brała udział okazał się być po prostu specyficznym obchodzeniem urodzin Terrence’a, ale nadal, niepokój pozostał. Musiała szybko przekazać swoje dane i adres gdzie potrzebna była pomoc i karetka…
- N-nie… n-nie chcę umierać… - kobieta coraz bardziej słabła. Spróbowała odczołgać się od pola szkła… co sprawiło, że tylko głośniej krzyknęła. Z jej ciała wypływało tak wiele krwi… osocze wsiąkało w ziemię. Na Mauritiusie od kilku dni nie padało i ziemia była tak spragniona wilgoci… Ofiara drżała coraz mocniej, kiedy jej mięśnie słabły. Z każdą sekundą zdawała się słabsza.
Tymczasem Thomas zdołał dobiec do campera. Dzięki przestrodze Alice, nie stała mu się żadna krzywda. Zniknął w zaciemnionym wnętrzu, a kobieta nie mogła pozbyć się wrażenia, że właśnie wszedł do paszczy smoka. Po części spodziewała się, że drzwi nagle same zamkną się za nim, po czym pojazd przemieli go i strawi na miazgę.
- Dzień dobry, tu komenda stołeczna policji w Port Louis. Czy mogę służyć…? - rozległ się głos kobiety. Brzmiał tak bardzo normalnie, że aż wydawał się wyśmiewać z tej całej straszliwej sytuacji, w której się znaleźli. Harper widziała bezpieczne, ciepłe wnętrze komisariatu wypełnione słodkim zapachem pączków i dźwięków sitcomu.
Zerknęła na trybuny. Cienie tańczyły jej przed oczami, gdyż mogła przysiąc, że postacie znajdowały się teraz w innych miejscach. Następnie znów spojrzała na kobietę… i wtem przypadkiem spojrzała na swoją rękę. Była pokryta krwią… tylko jak to możliwe? Przecież nie dotknęła czarnowłosej…
Alice wzięła głęboki wdech i zamrugała kilka razy, potrząsając dłonią, popatrzyła na nią uważnie. Skąd była ta krew? Rozejrzała się po sobie, a następnie po ziemi naokoło.
Potem spojrzała na telefon, który trzymała w dłoni… Właśnie tam było jej najwięcej.
- Potrzebuję… Pomocy… Znaczy… Nazywam się Alice Harper. Jestem na terenie Champs de Mars… Coś się tutaj dzieje. Ktoś urządził sobie tutaj rzeźnie dla ludzi… Jest tutaj ciężko ranna kobieta, nie wiem czy wytrzyma do przyjazdu karetki, ale postaram się jej pomóc, tylko że są tu jacyś ludzie, którzy obserwują to wszystko i chyba są niebezpieczni - przekazała informacje błyskawicznie. Zaraz znowu spojrzała na czarnowłosą, a następnie w stronę campera
- Ponoć są tu jeszcze jacyś inni przetrzymywani ludzie, potrzebują pomocy - dodała. Czekała na potwierdzenie przyjęcia zgłoszenia i ewentualne polecenia od kobiety. Musiała się szybko zająć czarnowłosą, albo ratowaniem Thomasa o ile coś mu oczywiście groziło. Obserwowała też trybuny.

Wtem rozbłysło światło. Zapaliły się reflektory jednego z okolicznych samochodów… a następnie zabrzęczał silnik. Rozbrzmiało radio, z której popłynęła melodia jednego z hitów muzyki pop.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=uzR5jM9UeJA[/media]

Samochód zaczął toczyć się po murawie i wbił się w wejście do campera tak mocno, że pojazdem aż zatrzęsło. Thomas był uwięziony w środku tak długo, jak sedan będzie blokować wyjścia. Poza tym Alice dopiero teraz ujrzała krwiste ślady na drzwiach oraz brak zamka i klamki. Chyba… kobieta zdołała w jakiś magiczny sposób wydrapać je ze słabej, plastikowej obudowy. Może stąd płynęła krew na jej dłoniach.
- Kochanie, ale nie możesz być na Champs de Mars - usłyszała w słuchawce. - Przecież nie ma żadnych wyścigów i ośrodek został zamknięty do odwołania. Mamy w Port Louis dużo rozrywek w takie ładne, wakacyjne noce, ale głupie telefony na policję nie powinny należeć do jednej z nich. To nieodpowiedzialne.
- Ja nie żartuję! Będzie miała pani na sumieniu życia niewinnych osób, jeśli zignoruje pani to połączenie. Proszę po prostu wykonać swoją pracę i wysłać tu samochód na patrol! Błagam! - huknęła do telefonu, chcąc wstrząsnąć kobietą. Musiała zrozumieć, że to nie żart, zwłaszcza że Alice trzymała się procedury, podając nawet własne nazwisko na wstępie rozmowy, co zwykle nie następowało w dowcipach telefonicznych.
- Tak, tak, dobrze. Już wysyłamy patrol - powiedziała kobieta, po czym się wyłaczyła. Ciężko było stwierdzić, czy naprawdę miała to w planie, czy może raczej chciała już skończyć tę nieszczęsną rozmowę ze śpiewaczką.

Alice ujrzała, że większość cieni zniknęła z trybun. Powinno to ją pewnie uspokoić… ale tylko bardziej zestresowało. Postacie mogły zmierzać właśnie teraz w ich kierunku.
Kobieta natomiast zaczęła szlochać i trząść się w rozpaczy. Alice wyczuła okropny odór nieczystości, które opuszczały jej ciało.
Harper zerknęła na nią. Czuła się strasznie, że nie była lekarzem i nie mogła nic zrobić
- Thomasie, słyszysz mnie?! - zawołała w stronę campera, który był zatrzymywany przez sedan. Wyprostowała się i ruszyła w stronę samochodu, może mogła go jakoś wycofać, żeby odblokować drogę bratu. Tylko… Kto kierował pojazdem, jeśli ten sam ruszył? W obecnym stanie Harper zapewne gotowa byłaby wydrapać komuś oczy, więc ktokolwiek to był, dostanie w łeb.
Śpiewaczka musiała jednak lawirować pośród pola minowego, jakie tworzyły szklane odłamki. Nie posiadała też tak długich nóg, jak Thomas i nie mogła równie sprawnie przeskoczyć niektórych, szczególnie gęsto usianych fragmentów.
- Alice! - mężczyzna wrzasnął w odpowiedzi. Alice wyczuła w jego głosie ogromne napięcie i strach.
Tymczasem zdołała już znaleźć się tuż za samochodem… Kiedy ten nagle ruszył. Kierowca musiał wcisnął wsteczny w odpowiednim momencie… i chciał ją przejechać.
Rudowłosa zmuszona była uskoczyć na bok, chcąc ratować się przed zostaniem staranowaną przez samochód. Nie patrzyła czy czasem się nie skaleczy, za to musiała rzucić swój telefon gdzieś w trawę, w stronę swojej torebki. Musiała prędko powstrzymać tego pieprzonego kierowcę przed zamiarem zamordowania jej, albo Thomasa. Nie patrząc na własne skaleczenia wyminęła samochód.
Udało jej się uskoczyć w ostatniej chwili. Ze strony kierowcy nie było to szczególnie rozsądne zagranie, gdyż trafił tylnymi kołami w pola szkła. Zostały przebite. Z drugiej strony… mężczyzna wcale nie musiał przebywać dużych dystansów. Wystarczyło kilka metrów, aby z pełnym sukcesem kogoś staranować… Na szczęście nie tym razem. W drzwiach od campera stanął Thomas. Był blady jak ściana. Co mógł zobaczyć w środku? Alice mogła jedynie przypuszczać… W każdym razie nie było z nim nikogo. Żadnej kobiety, która mogłaby być siostrą ofiary. Wtem usłyszała głośny śmiech. Kierowca zmienił bieg i zaczął znów jechać do przodu. Prosto na campera. Oraz Thomasa, który stał tak blisko wyjścia. Wszystko to w akompaniamencie głosu Anastacii oraz bolesnych jęków czarnowłosej ofiary, która skomlała, łkała i kwiliła za plecami Alice.
- Thomasie! Schowaj się! - krzyknęła do Douglasa. Czuła się jak w jakimś potwornym koszmarze. Jakby to był nieprzyjemny sen, z którego po prostu nie mogła się wybudzić. Co się działo na tym przeklętym Mauritiusie? Kim byli ci ludzie? Kto zabijał cywili? Kto prowadził samochód? Kto próbował zamordować Finów? Czy to naprawdę byli Tuoni i Tuonetar? No i przede wszystkim, w co Alice właśnie się wplątała..?
Gdyby był tu teraz Kirill… Poprosiłaby, żeby cofnął czas, wtedy mogłaby lepiej zareagować na wydarzenia… Rozegrać to jeszcze raz… PTSD po Helsinkach odbijało jej się czkawką, prawie ogłuszając pulsem w jej skroniach, uparcie jednak trzymała się rzeczywistości. Musiała coś zrobić. Spojrzała na szkła powbijane w ziemię. Złapała najdłuższe jakie widziała w zasięgu ręki i wyciągnęła je z ziemi. Teraz miała broń, którą mogła zrobić komuś prawdziwą krzywdę. Najpierw jednak będzie musiała dostać się do drzwi kierowcy…

Kiedy chwyciła w dłonie kawałek szkła, ujrzała w nim swoje odbicie. A także źródło krwawienia, które wcześniej ujrzała na swoich dłoniach i telefonie. Cienka strużka osocza wydobywała się z jej uszu i skapywała po małżowinach. Czy właśnie to chciał jej powiedzieć wcześniej Thomas? Żeby przestała aż tak bardzo koncentrować się na dźwiękach, kiedy skanowała Champs de Mars na trybunach? Teraz była uzbrojona… ale czy nie było za późno? Kierowca wcisnął gaz do dechy i uderzył w campera jeszcze mocniej, niż wcześniej. Alice nie widziała, co stało się z Thomasem, ale usłyszała jego krzyk. Zdawało się, że taranowanie zmęczyło sedana, gdyż pozostał nieruchomo w tym samym miejscu po zderzeniu. Nagle zapadła cisza, nie licząc muzyki radiowej. Taka przeraźliwa i pusta… nawet czarnowłosa już nie skomlała. Alice mogła poruszyć się i zrobić użytek ze swojej broni… tylko czy miała siłę i odwagę?
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:59   #70
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Obserwowała swoje uszy… Czy to dlatego, że Thomas odezwał się, kiedy korzystała z wyostrzonego słuchu? Wystraszyła się. Doszła jednak do wniosku, że chyba nie ogłuchła, skoro słyszała muzykę i głosy… Wzięła głęboki wdech, po czym ruszyła się. Zamierzała pozbyć się przeklętego kierowcy, zanim ten znowu postanowi ich zaatakować. Złapała pewniej za ostre szkło i dopadła do drzwi kierowcy, żeby szarpnąć za klamkę, jednocześnie zaglądając do środka przez szybę.
Kiedy spojrzała przez szybę, ujrzała w środku zakapturzoną postać. Albo mężczyznę, albo całkiem dobrze zbudowaną kobietę. Drzwi bardzo łatwo ustąpiły i otworzyły się. Wtedy nieznajomy na nią spojrzał, a Alice dostrzegła jego twarz… czy może raczej coś, co powinno być w miejscu jego twarzy. Otóż… czy jej oczy płatały jej figla? Ulegała przedziwnej iluzji? Mogłaby przysiąc, że ma przed sobą ludzką czaszkę… kompletnie pozbawioną skóry, tłuszczu i mięśni. Spojrzała na nią i poruszyła żuchwą, śmiejąc się.
Alice spojrzała na czaszkę i w pierwszej chwili lekko się wzdrygnęła. Po czym uświadomiła sobie, że co jak co, ale to tylko czaszka. Widziała gorsze rzeczy, niż biała kość, która poruszała się wedle uznania
- Odpuść sobie i spieprzaj - warknęła, uderzając ostrzem w odcinek szyjny kręgosłupa, żeby oderwać czaszkę od reszty ciała, jednocześnie drugą ręką złapała za oczodół i szarpnęła żeby wywlec czaszkę z pojazdu i wyrzucić ją gdzieś w trawę. Drugim co zamierzała zrobić, to wywlec resztę szkieletu z samochodu, ciągnąc za czarną szatę, by móc zająć miejsce kierowcy i wycofać auto od campera, by uwolnić Thomasa.
Kiedy tylko szkło dotknęło kręgosłupa… nagle obraz przed oczami Alice zamigotał. Mrugnęła oczami i przez krótki moment ujrzała prawdziwego, normalnego, żywego człowieka. Miał może trzydzieści lat i sprawiał wrażenie bardzo bladego. Nie był brzydki, ale jego uroda była bardzo charakterystyczna. Niezwykle mocno uwidocznione kości policzkowe, wąskie, świdrujące oczy oraz szerokie, lecz cienkie usta. Prawie pozbawione warg. Alice złapała go za ubrania, spoglądając na krwisty ślad na szkle, kiedy trafiła szyję mężczyzny. Próbowała go wywlec na zewnątrz, ale ten nie zamierzał jej się poddać. Błyskawicznie zmienił bieg i ruszył w tył. Alice mogła albo dalej próbować go wyciągnąć, albo puścić.
Harper złapała mocno szkło i spróbowała wbić je w szyję mężczyzny, za moment jednak puściła, czy jej się powiodło, czy nie i cofnęła się by nie stała jej się krzywda z powodu szarpnięcia w tył.
Wtem krzyknęła z bólu. Złapała mocno szkło i próbowała umieścić je w tętnicach szyjnych napastnika, jednak samochód był w ruchu i zamiast trafić w miękką tkankę… uderzyła w twardą karoserię. Silny uchwyt ustabilizował broń w jej dłoni, ale koniec końców okazał się dla niej niefortunny, gdyż uderzenie w karoserię sprawiło, że rozcięła sobie dłoń ostrą krawędzią. Ta zapiekła ją silnym bólem. Czuła ciepłą krew, która wzbierała się i uciekała z jej uchwytu.

Odskoczyła, wpadając barkiem na nieco wygiętą już część campera
- Thomasie? - zagadnęła do wnętrza. Było cicho na zewnątrz, musiała się upewnić, że jej brat żyje tam w środku. Miała nadzieję, że to po prostu jej słuch szwankuje, podobnie jak wzrok. Cokolwiek się tu działo, miała problemy. Nie rozumiała, czemu najpierw widziała czaszkę, a po chwili człowieka. Co to miało znaczyć? Miała zwidy, czy to to miejsce? Potrzebowała odpowiedzi.
- Alice? - zapytał mężczyzna. - Uderzyłem się w głowę… ale jestem cały… - szepnął. Jego głos brzmiał tak, jak gdyby od kilkunastu miesięcy przemierzał suche pustynie, nie mając do dyspozycji ani kropelki wody. - Musimy… musimy uciekać…
Tylko czy powinni? Alice mogła albo spróbować wydostać Thomasa na zewnątrz i biec przez Champs de Mars… ale starać się zabarykadować w camperze i czekać na pomoc… Tylko czy mogła przetrwać aż do momentu, gdy pojawi się Terry? Czy mogła liczyć na zblazowaną funkcjonariuszkę policji, która raczej nie uwierzyła w ani jedno jej słowo?
Mimo to, wpadła do środka campera. Wolała się w nim zabarykadować i przetrwać chociaż do rana. Liczyła na to, że jeśli funkcjonariuszka jej nie posłuchała, to chociaż Robert Douglas odczytał sms, a co więcej, jeśli nie zjawią się z Thomasem, spróbuje wraz z pozostałymi braćmi znaleźć ją i syna. Rozejrzała się po wnętrzu, po czym poszukała wzrokiem Thomasa, chcąc go odciągnąć w bezpieczniejszą część i zamknąć przeklęte drzwiczki w jakikolwiek sposób.
Problem był taki, że czarnowłosa wydłubała z nich zamek. Nie było też klamki. W jaki sposób mogli więc zamknąć je? Oprócz tego, że chcieli w jakikolwiek?
Wnet uderzył w nią smród niemytych, ludzkich ciał. Pot zmieszany z kałem i odorem.. zgnilizny? To sprawiło, że jeszcze ciężej było skoncentrować się na czymkolwiek. Rozejrzała się w około i doszła do wniosku, że musieli tu być przetrzymywani przez dłuższy czas ludzie. Widziała puste puszki i konserwy, wiadra z nieczystościami, dwie butelki pięciolitrowe wody oraz kilka innych, już pustych. To była część kuchenna, natomiast tę sypialną blokowała cienka zasłonka z pomarańczowych sznurków zwisających z sufitu.
- Nie idź tam - Thomas powiedział znaczącym głosem, jakby miał zaraz zwymiotować. - Proszę, nie idź…
Dłoń Alice tak bolała… musiała ją opatrzyć, inaczej wykrwawi się!
Harper zerknęła na niego
- Nie pójdę. Zgaduję, że tam jest siostra… I się nie ruszy… - powiedziała. Zerknęła w stronę wyjścia. Czy kierowca sedana nadal zamierzał uderzać w camper? Rudowłosa pochyliła się i rozdarła krawędź sukienki, żeby zaraz zawiązać ją na rozcięciu w formie bardzo prowizorycznego ucisku.
- Nie wiem jak się stąd wydostać Thomasie. Prawdopodobnie jesteśmy w bardzo gównianym położeniu, a funkcjonariuszka policji olała moje wezwanie - powiedziała mu szczerze na czym stali
- Jedyne wyjście prowadzi tędy - skinęła na drzwiczki - Ale szaleje tam gość w sedanie, a niewiadomo ilu jeszcze psychopatów się tam kręci. Czarnowłosa najpewniej się wykrwawiła do tej pory, a i ze mną nie jest najlepiej - zauważyła. Potrzebowała, by Thomas jej pomógł myśleć racjonalnie. Zdecydowanie nie mogła umrzeć w takich warunkach. Tylko jak mogła wyratować stąd siebie i Thomasa we w miarę jednym kawałku? Znowu rozejrzała się po camperze, szukając jakiejś innej drogi ucieczki, poza drzwiami.
Były okna, ale o ile sama mogłaby z trudem zmieścić się w jednym z nich - choć tak właściwie wcale nie była tego pewna - to dla Thomasa bez wątpienia byłoby to niemożliwe.
- Zrób magię - mężczyzna wypowiedział bardzo pospiesznie i nerwowo. - Rzuć jakiś czar… taki jak wtedy… - powiedział.
Doskoczył do drzwi, które klekotały na wietrze. Następnie ściągnął koszulkę i rozdarł je na pasy. Włożył jeden koniec w otwór po zamku, po czym przywiązał materiał do uchwytu, który znajdował się wewnątrz campera. Drzwi nie były szczelnie zamknięte i wystarczyłoby włożyć do środka nóż, aby przeciąć materiał i pozbyć się tej drobnej przeszkody.
- To chujowe zabezpieczenie - mruknął. - Ale to najlepsze, co mamy… - pokręcił głową, rozglądając się wokoło.
Harper spojrzała na swoją dłoń, skąpaną we krwi. Co jej po tej niesamowitej krwi, kiedy nie wiedziała nawet z czym się mierzy.
- Mówiłam ci, żadna z moich zdolności nie jest bojowa. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie czegoś takiego. Telefon został na zewnątrz, jesteśmy zdani na siebie, na to co jest w tym camperze i na ewentualny cud. Na przykład, może dostali to czego chcieli i zostawią nas w spokoju. Dlaczego do licha ktoś mógł wjechać tu autami, zaparkować campery i znęcać się nad niewinnymi ludźmi. Przecież to nie jest jakieś odludzie, tylko przeklęte centrum miasta… - mówiła sama do siebie. Spojrzała na Thomasa
- Mogę spróbować zakłócić jakieś radio, ale to nie działa na zbyt duży zasięg… - mimo to spróbowała nadać ten krótki sygnał złożony z prostego komunikatu o miejscu gdzie byli i potrzebie pomocy. Następnie przyszła jej do głowy myśl. Spróbowała przesłać coś na radio kierowcy
- Zostaw. Camper. W Spokoju - celem zagłuszenia piosenek typu pop, które wydzierały się z głośników auta. Może ten się spłoszy, że nie ma do czynienia ze zwykłymi ludźmi i odpuści? Zawsze to była jakaś szansa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gkQhVFFOMdE[/MEDIA]

Na cały regulator rozbrzmiały głośne słowa Alice.

Zostaw.
Thomas rozejrzał się dookoła. Potem spojrzał na Harper. Chyba nie rozumiał, jak to możliwe, że usłyszał jej głos w głośnikach, choć przecież nie miała pod ustami mikrofonu.

Camper.
Wnet w jego oczach pojawiło się zrozumienie, kiedy dotarły do niego słowa, które Alice dopiero co powiedziała. Znów spojrzał na nią jakoś dziwnie, jakby z przestrachem. Potem jednak spojrzał w stronę drzwi trzymających się jedynie na pasku materiału. Tam po drugiej stronie kryło się jego znacznie większe zmartwienie.

W Spokoju
Pokręcił głową i spuścił wzrok. Nie wierzył, aby mogło to w jakikolwiek sposób pomóc. Przynajmniej próbowała. To i tak więcej, niż on zrobił. Wstał i rozejrzał się jeszcze raz w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby nadać się do walki, albo do ucieczki…

- Myślisz, że możemy znaleźć kluczyki do stacyjki? - zapytał. - To przecież… to przecież camper. Nie przyczepa - spojrzał na nią poważnie.
Alice skończyła gadać do radia
- Może? Ale jeśli nie, nie masz czasem przeszkolenia z odpalania auta po kablach? - zapytała ostrożnie, bo wiedziała, że tak można, ale sama nigdy czegoś takiego nie robiła. Ruszyła w stronę miejsca, gdzie zwykle siedział kierowca campera i rozejrzała się. Była tu szyba, mogła dzięki niej wyjrzeć też na zewnątrz i rozeznać się w sytuacji.
- Nie, byłem agentem FBI do pracy biurowej. Tworzyłem profile zwyrodnialcom. Nie zostałem wychowany przez samochodowy gang w San Francisco, nie potrafię takich rzeczy.
Następnie opadł na kolana i zaczął wertować zawartość wszystkich szafek. Jakie było prawdopodobieństwo, że kult umieściłby kluczyki do campera w zasięgu ręki przytrzymywanych osób? Otóż… może wcale to miejsce nie było w ich zasięgu. Nie wiadomo, jak dokładnie były przytrzymywane na tyłach pojazdu… W każdym razie na tyle brutalnie, że Thomas chciał oszczędzić jej tego widoku.
- To jest na swój sposób… genialne. Bardzo proste. Champs de Mars jest wyludnione. Dlaczego nie zaparkować w samym jego środku? Przecież to parking dostępny dla każdego, kto zechce wjechać, na zewnątrz nie ma bramy dla pojazdów. Gdyby tylko zauważono tu policję, można byłoby odpalić silnik i zwiać. A dlaczego ze wszystkich miejsc akurat to? Otóż… powiedziałaś, że to centrum miasta. Bardzo dobra lokalizacja, wszędzie blisko. A jednocześnie wszyscy są przestraszeni tego miejsca i boją się tu zapuszczać. Chyba że są debilami, jak my. Wtedy dostają to, na co zasłużyli… - mężczyzna pokręcił głową. - Na szczęście tam na tyle… nie widziałem Arthura. Mam nadzieję, że to nie znaczy, że… że…

W trakcie monologu mężczyzny, Alice obserwowała otoczenie przez szybę. Widziała las zbliżających się kultystów. Reflektory samochodu osobowego jasno błyszczały, wręcz oślepiając, jednak samochód nie przybliżał się. Chyba nie musiał taranować campera po raz trzeci, nie miało to sensu.
Harper przebiegła wzrokiem po postaciach, szukając tak zwanego ‘Guru’ przywódcy stadka. Na pewno musiał tu być. Wpakowali się prosto w pieprzony obrządek. Czy mogła jakoś wyratować siebie i Thomasa z opresji? Najpierw musieli spróbować odpalić camper, a jeśli to się nie uda… Może spróbuje Imago na tych czarnych postaciach? Ale czy to zadziała? Skoro lubili ciemność, może światło ich odpędzi? Aż się zaśmiała na taka myśl, po czym sama przykucnęła i zaczęła grzebać w kabelkach pod kontrolką. Czy były takie w ogóle dostępne w zasięgu jej rąk.
Na samym przodzie znajdowało się przejście za kolejną kotarą do części dla kierowcy, jednak ta była mikroskopijna. Mieścił się tam jedynie pojedynczy fotel i kierownica. Alice próbowała znaleźć jakieś kable i zrobić to, co robią na filmach… Ale co dokładnie tam robili? Jakoś do tej pory nie musiała tego wiedzieć. Czy miała dzisiaj za to zapłacić?
- Widzę… chyba mam klucz! - wykrzyknął Thomas i ruszył w stronę Alice. Ta natomiast spoglądała na powoli przybliżająy się tłum. Nie widziała żadnego leadera. Jedynie szereg leniwie zmierzających w ich stronę cieni. Każdy wydawał się dokładnie taki sam… nawet nie różnili się zbytnio wzrostem. Sam ich widok kompletnie paraliżował. Przypominali opieszałą, lecz wszechmocną falę, której nie da się wymknąć. A która zmiażdży wszystko i wszystkich na swojej drodze. To, jak bardzo nie spieszyli się… to zdawało się mówić… “wcale nie musimy”. Rozkoszowali się ich strachem. Jak bardzo chorzy musieli być?
- Umiesz prowadzić Thomasie? - zapytała pospiesznie, podnosząc się i starając już nie patrzeć na tłum.
- To jedna z tych rzeczy, z którymi… może dam sobie radę - odparł, patrząc niepewnie na przybliżający się tłum kultystów. Z mafią jeszcze mógłby walczyć, ale z kompletnymi psychopatami, którzy byli zdolni do wszystkiego?
- Sprawdź, czy klucz pasuje… Ja nie mam prawa jazdy, ale coś tam w życiu kierowałam. Tylko że oni nie dadzą nam tak po prostu przejechać… Dlatego jeśli nie chcesz, ja mogę prowadzić - zasugerowała, zerkając na Douglasa z powazna miną. Wiedziała, że nie był zabójcą i pewnie nigdy nie musiał robić czegoś takiego. Ona to już trochę inna sprawa…
Mężczyzna wsadził klucz do stacyjki i przekręcił. Silnik… o dziwo zapalił.
- Był przyklejony taśmą do szafki od góry. Już miałem tam nie zaglądać, a jednak to zrobiłem… - w jego oczach pojawiła się pierwsza, nieśmiała iskierka nadziei. - Pozwól mi usiąść - powiedział. Alice, która co prawda wstała, ale wciąż blokowała mu dostępu do kierownicy i fotela.
Alice nie patrzyła na tłum, dlatego nie miała pojęcia, czy byli blisko, czy może wciąż daleko…
Ustąpiła mu więc miejsca na siedzeniu kierowcy, cofając się do wąskiego przejścia
- Wyciągnij nas stąd Thomasie… - poprosiła i teraz dopiero spojrzała jak blisko byli kultyści. Zacisnęła mocno dłonie, licząc na to, że jej brat się nie zawaha i zdołają stąd odjechać. To był jakiś koszmar… cieszyło ją, że zostawiła portfel w hotelu, ale jak w takim stanie miała się tam pokazać, żeby wziąć dokumenty? Musiała udać się do szpitala z ta reką i uszami pewnie też. Tylko jak miała zadzwonić do Terrence’a, skoro jej telefon przepadł? Znała oczywiście numer na pamięć, ale potrzebowała nowego aparatu… To oznaczało, że znowu będzie potrzebować portfela… Szlag… I straciła taką dobrą torebkę… Rozbawiło ją, że w takim momencie myślała o tak irracjonalnych rzeczach jak dobytek…

- Ruszamy… wreszcie, kurwa, ruszamy… - mruknął Thomas.
Samochód ruszył wreszcie do przodu. Alice musiała rozejrzeć się po oknach, aby znaleźć drogę prowadzącą na zewnątrz. Nie ujrzała jej, było zbyt ciemno. Zamiast tego spostrzegła tłum kultystów, który znajdował się tylko dziesięć metrów przed nimi. Harper spojrzała na Douglasa. Nieco pobladł. W pierwszej chwili oczywiście był przekonany, że da sobie radę z rozjechaniem wroga. A jednak teraz, kiedy miał to zrobić… Był dobrym człowiekiem i stanowiło to w sprzeczności z całą jego tożsamością. Z drugiej strony… to byli źli ludzie i zagrożone było życie nie tylko jego, ale również Alice. Te dwa podejścia biły się w jego głowie. Czy Harper miała rację, podejrzewając, że nie będzie w stanie tego uczynić? Przecież właśnie dlatego zaproponowała mu, że sama pokieruje camperem, nawet jeśli nie była w stanie dobrze prowadzić.
Alice przybliżyła się i oparła mu dłonie na ramionach
- Albo my, albo oni… Wiem jak to brzmi, ale żeby móc ich powstrzymać i pomóc może następnym zabranym tu osobom, musimy wyjść stąd żywi Thomasie. Pomyśl o nich jak o potworach nie ludziach - wyjaśniła mu jak powinien na nich spojrzeć. W swoim powolnym marszu i upiornych strojach mogli nawet uchodzić za takie. Prawa dłoń Alice drżała, bo nadal rana bardzo ją bolała, ale prawą zacisnęła nieco mocniej na jego ramieniu, by go ocucić i sprowadzić na ziemię.
- Do przodu i potem w tamtym kierunku - wskazała mu gdzie był wyjazd z terenu zielonego.
Mężczyzna skinął głową.

Podjął decyzję. Wcisnął gaz do dechy, rozpędzając się do granic możliwości. Niestety van nie posiadał silnika ferrari, był bardzo ciężko, a miał jedynie dziesięć metrów do uderzenia w tłum. Z tego powodu nie mógł osiągnąć wystarczającej prędkości. Mogliby zabić ludzi, gdyby w nich uderzyli, a potem uciec… jednak nie byli wystarczająco szybcy.

Bo zanim oni zdążyli trafić w tłum… To w nich trafiono.
Alice zdążyła jedynie krzyknąć i ugiąć kolana, kiedy poczuła wibrujące uderzenie. W bok maski samochodu trafił rozpędzony sedan. To wystarczyło, żeby ciężki camper zmienił kierunek jazdy… Obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni. W twarz Thomasa strzeliły poduszki bezpieczeństwa, jednak Alice nie miała żadnego zabezpieczenia. Poleciała z nóg prosto w jedną z szafek. Wylało się jedno z wiader z nieczystościami, jednak te na szczęście nie dosięgnęły jej. Silnik stanął z cichym sykiem.

Już nigdzie nie pojadą.
Alice była oszołomiona uderzeniem w szafkę. Było bolesne i bolała ją cała skroń. Czuła też smród nieczystości, które rozlały się po podłodze dalej w camperze
- Błagam… dajcie mi przeżyć. Nie chcę znowu umierać… - rzuciła trochę półświadomie co mówi na głos. Zamilkła, dochodząc do siebie. Powoli potrząsnęła głową i ostrożnie roztarła skroń i przetarła oczy
- Thomasie, wszystko ok? - zapytała, martwiąc się oczywiście o brata. Spróbowała stanąć na nogi i zajrzeć do kabiny. Chciała też wyjrzeć przez okno. Trochę kręciło jej się już w głowie od zaduchu, smrodu i ciągłych uderzeń i bólu… Traciła też cały czas krew, może wolniej, ale nadal.
Usłyszała ciche spuszczanie powietrza z poduszki powietrznej.
- A-alice - rzekł Thomas, z trudem wyczołgując się przez wąskie przejście w jej stronę. Na jego twarzy już nie było nadziei. Nawet jej najmniejszego śladu. - My… to już jest nasz…
Wtem przerwał, kiedy obrócił się w stronę drzwi. W trakcie uderzenia materiał jego koszuli pękł i teraz te dyndały, jakby zapraszając wszystkie wrogie postacie do wejścia. I Alice ujrzała dwie z nich, jak stały w progu i patrzyły na nich pusto. Za nimi było jeszcze więcej potworów…
Harper złapała pierwszą rzecz jaka wpadła w jej ręce i był to akurat jeden z pozostałych pięciolitrowych baniaków, po czym rzuciła go w zbliżających się przez wejście do pojazdu napastników
- Nie, słyszycie! Nie zgadzam się! Nie po to przeżyłam pieprzone Helsinki, żeby rozwaliła mnie jakaś banda psycho-sekciarzy! Niech was szlag! - zawołała i już rozglądała się za następnym obiektem, którym mogłaby w nich cisnąć. Nawet jakby miało to być wiadro nieczystości. Mimo obrażeń, była zawzięta. Nawet nie zauważyła, kiedy jej źrenice się zwęziły jak u kota, albo bestii i oczy lekko rozbłysnęły złotem od emocji, które nią szarpały. Nie była jednak dość spokojna, by wejść w pełne Imago i tylko czkawką odbijały się w jej wyglądzie pewne jego efekty.

Niestety nie miała wystarczająco siły, aby trafić tak ciężką butelką w swoim obecnym stanie. Ta pofrunęła na metr i rozbiła się na podłodze campera. Woda trysnęła we wszystkie strony, jednak nie dosięgła ich wrogów. A zresztą… nawet gdyby była święcona… to nic by nie dało…
Dwa cienie weszły do środka. Alice spojrzała w ich twarze. Pod kapturami kryły się jedynie szczerzące się do niej ludzkie czaszki. Wydawały się drwić z niej. Z jej umiejętności. Wszystkiego, co przeżyła. Za nic miały Helsinki. Czerpały wielką przyjemność ze stanu w jakim znajdowała się. Kiedy… nie mogła nic zrobić. Ani ochronić siebie, ani Thomasa…

Nagle obydwa cienie zanurkowały i złapały ją za ramiona. Tym samym zrobiły miejsce dla dwóch następnych, które ruszyły w stronę Thomasa. To… to nie były ludzkie dłonie. Odczuwała jedynie zimny, stalowy uchwyt białej kości. Oślizgły. Okropny. Przejmujący.
Rudowłosa krzyknęła i próbowała kopnąć podchodzących do Thomasa napastników. Zaraz chciała też zakrwawioną dłonią chwycić choćby przegub trzymającego ją napastnika. Pomyślała, że może to jakaś iluzja, którą mogłaby skonsumować.
- Zostawcie nas! - krzyknęła, szarpiąc się ile jeszcze miała sił, a nie było tego za wiele. Pasemka jej włosów zmieniały kolory, jakby pulsując złotem, tak jakby było krwią w tych drobnych, rudych żyłach, którymi akurat dla tej energii były jej włosy. Nie miała zamiaru się poddawać. Dużo razy już rezygnowała, w Helsinkach dobrych kilka razy. Nie tym razem, tym razem miała zamiar do ostatniej chwili walczyć jak lwica. Nie po to odzyskała życie, żeby to teraz stracić.
Szkielety zdawały się niezwyciężone. Zaczęły wyciągać ją na zewnątrz. Wnet znów ujrzała czarne niebo. Przez ten czas zrobiło się takie gwiaździste… będzie jej dane umrzeć pośród tylu braci i sióstr. Przywilej, którego nie chciała posiadać. Jej dłoń dotknęła kościstego przedramienia jednego z mężczyzn. Czy była w stanie go skonsumować? Czy powinna…? Poczuła drobne ukłucie na szyi, ale nie wiedziała, co to było. Czyżby i owady postanowiły sprzymierzyć się przeciwko niej?
Harper nadal szarpała się. Nawet dwa razy się nie zastanowiła, kiedy spróbowała skonsumować przytrzymanego napastnika. Poczuła ukłucie, ale zignorowała je, walczyła teraz o życie, nie miała czasu na komary. Szukała wzrokiem Thomasa, nie mogła pozwolić, by zrobiono mu krzywdę, nie chciała stracić brata i odebrać rodzinie Douglasów następnego dziecka
- Nie! - wrzasnęła tak, że aż jej w mózgu zatrzeszczało.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 24-02-2019 o 21:02.
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172