Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2019, 20:58   #68
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Mam nadzieję, że Arthur wrócił już do hotelu, bo jeśli nie to będę się martwić dodatkowo. Pinezki są mi potrzebne, żeby zaznaczać punkty na tej mapie, a jak będe musiała poczekać z tym do jutra, to chyba nie zmrużę oka. Chodźmy dalej, chyba że chcesz cofnąć się po telefon, a ja rozejrzę się za Arthurem? Nie czekaj, rozdzielanie się tutaj, to chyba zły pomysł - zmarszczyła brwi. Bała się o Thomasa, ale on zapewne bałby się zostawić też ją tu samą.
- To co robimy? - zapytała na koniec.
- To akurat nie jest trudna decyzja. Wolę zostawić telefon, niż ciebie. Zwłaszcza w takich okolicznościach. Problem jest taki, że nie mam żadnej broni… Nawet głupiego, metalowego prętu - rozejrzał się wokoło, jak gdyby spodziewał się znaleźć łom gdzieś pod którąś tablicą ogłoszeń. Zapewne nie byłoby to najbardziej szokujące znalezisko na terenie ośrodka, jeśli wierzyć doniesieniom internetowym.

Było ciemno, nie licząc światła księżyca, które przynajmniej świeciło całkiem intensywnie. Nie potrzebowali latarni, aby widzieć siebie nawzajem, a także sylwetkę ośrodka i dalej ciągnącego się wejścia na trybuny.
- Idziemy tam? - zapytał Thomas. - Czy w stronę hotelu? - spojrzał na kompleks budynków. - Tam są też budynki administracji i boksy, jeśli dobrze pamiętam.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę
- Pamiętasz może w którym miejscu na trybunach siedzieliście? Może zacznijmy od tamtego miejsca - zaproponowała.
- Potem przejdziemy się po całych trybunach i zajrzymy do boksów i stajni. A na koniec przejdziemy koło budynków, w stronę ośrodka. Mam nadzieję jednak, że wcześniej znajdziemy Arthura… - stwierdziła, proponując plan poszukiwań.
- Niestety nie pamiętam, gdzie dokładnie siedzieliśmy. Pamiętaj, że byłem wtedy dzieckiem, a wszelkie znaki charakterystyczne, jakie zapamiętałem, to kibice, którzy siedzieli akurat w tamtym sektorze. Pani sprzedająca hotdogi, okropnie otyły mężczyzna w różowym podkoszulku i… i to chyba wszystko. Nie, żeby cokolwiek z tych rzeczy było przydat… - nagle mężczyzna przerwał w pół zdania.

Znaleźli się tuż przy wejściu na trybuny. Była to brama, za którą zaczynały się schody prowadzące w górę konstrukcji. Z tego miejsca nie widzieli jeszcze ani samych miejsc dla turystów, ani toru wyścigowego. Zazwyczaj przejście - dość szerokie, aby wiele osób mogło jednocześnie udawać się na widowisko, lub z niego wychodzić - było zamknięte nocą na łańcuch i kłódkę. Teraz obie te rzeczy tkwiły na ziemi. Nie wyglądały na uszkodzone. Zdawało się, że ktoś posiadał klucz. Tylko kto mógł chcieć udać się na trybuny nocą, zwłaszcza jeśli grasował tu - jeśli wierzyć legendom internetowym - seryjny morderca?
- Jestem całkiem przekonany, że Arthur nie posiadał klucza - Thomas rzekł pozornie spokojnym tonem.
Alice przyjrzała się łańcuchowi i kłódce
- Masz rację, na pewno nie posiadał. Opcja numer jeden, był tu wcześniej, kiedy trybuny były jeszcze zamknięte i po prostu zrezygnował. Opcja numer dwa, przyszedł i łańcuch już był otwarty… Opcja numer trzy, ktoś go tu wprowadził - podsumowała co chodziło jej po głowie i podeszła do przejścia, robiąc krok na drugą stronę, żeby trochę lepiej się rozejrzeć. wyostrzyła też słuch, chcąc dowiedzieć się, czy czegoś czasem nie wyłapie. Martwiła się, że usłyszy coś niepokojącego, przede wszystkim nie chciała usłyszeć już dziś więcej krzyków… Zerknęła na Thomasa i pokazała mu, przykładając palec do ust, a potem wskazując w powietrzu na swoje uszy, by teraz nie mówił nic zbyt donośnie, bo może ją ogłuszyć.
Była całkiem pewna, że nie słyszała żadnego dźwięku dobiegającego z trybun. Jeżeli ktoś na nich przebywał, to raczej w kompletnej ciszy. Te jednak ciągnęły się na obwód półtora kilometra i nie miała już żadnej pewności, jak wyglądała sytuacja nieco dalej. Natomiast odczuwała pewność, że nic nie groziło jej w najbliższym otoczeniu. Chyba że morderca spodziewał się ich i zastygł w całkowitym bezruchu, czając się gdzieś niedaleko. Na szczęście Harper nie odczuwała również żadnych niepokojących woni. Przynajmniej na razie.
- My… - zaczął Thomas, ale błyskawicznie przerwał, kiedy przypomniał sobie, że ma pozostać w milczeniu.
Śpiewaczka zniżyła nieco wyczulenie słuchu, by nadal pozostać czujną, ale nie nadwrażliwą
- Teraz możesz mówić, ale nieco ciszej. Nie słyszę nic w okolicy, ani nie czuję. O ile ktoś się nas nie spodziewał, to nic nam tu póki co nie grozi - powiedziała spokojnie i cicho, obserwując teraz Thomasa i czekając co chciał powiedzieć, ale przerwał. Rozejrzała się ponownie po wejściach na najbliższe trybuny.
- Myślę, że powinniśmy kogoś powiadomić, że tu jesteśmy - mężczyzna szepnął. Z jednej strony nie chciał, aby ktoś mógł go podsłuchać, a z drugiej dbał o wyczulone uszy Alice. - Nie jestem tylko pewny kogo oraz jakimi słowami… - mruknął. - Boję się, że ojciec od razu tu przyleci, kiedy tylko powiadomimy go, że wałęsamy się nocą po terenie seryjnego mordercy..
Otoczenie wciąż było spokojne i Alice nie dostrzegała kompletnie nic niepokojącego. Na krótki moment stanęło jej serce, gdy tuż za nią rozległ się głośny pisk. Ale to tylko czarny kot prężył się na koszu na śmieci i spoglądał spode łba na dwóch intruzów, którzy zakłócali mu spokój. Wiał lekki, chłodny wiatr, który nie przynosił z sobą żadnych niepokojących zapachów. Natomiast jasne światło księżyca otulało cały wyludniony teren Champs de Mars połyskliwą, tajemniczą łuną. To może tylko wyobraźnia, ale Alice poczuła złe wibracje płynące z tego miejsca. Choć na swój sposób… dziwnie fascynujące.
Harper poczuła się na swój sposób zafascynowana i zaniepokojona co razem prowadziło do powstania zastanawiających myśli w jej głowie… Kiwnęła głowa do Thomasa, miał rację, powinni kogoś poinformować. A ona spóźniła się odrobinę z wiadomością dla Terrence’a…
Wyciągnęła telefon z torebki i wybrała jego numer. Była ciekawa, czy odbierze.
Trwało to kilkanaście sekund, zanim połączenie zostało nawiązane.
- To panienka Alice? - zapytała Martha. - Jak miło, że panienka dzwoni. Pan de Trafford prosił mnie, abym cały czas była przy telefonie i informowała za każdym razem, kiedy panienka zadzwoni. Czy zdarzyło się coś niepokojącego? A może to jedynie w celach towarzyskich? - zapytała. Niby nie wypowiedziała ostatnich dwóch słów w jakiś specjalny sposób, a jednak Harper zastanowiła się, jak wiele wiedziała na temat tego, jak zażyła była relacja muzykoterapeutki i pana domu.
Tymczasem Thomas wsadził ręce do kieszeni i zaczął nerwowo przechadzać się dookoła niej. Spoglądał w każdy nieco bardziej zacieniony kąt, jakby próbując dostrzec znajdującego się w nim mordercę. Był cały blady, jednak jego policzki były zarumienione. Zachowywał się dość emocjonalnie, jak na agenta FBI… ale po chwili zastanowienia to aż tak bardzo nie dziwiło. Zazwyczaj pracował w biurze, miał za sobą całą ogromną obstawę ludzi, posiadał dostęp do broni i no cóż… znajdował się na znajomym kontynencie. Tutaj był kompletnie bezbronny i zamieszany w to wszystko emocjonalnie ze względu na zniknięcie brata. Pokazanie Imago również nie zrelaksowało mężczyzny.
Alice na moment zatkało to co mogła insynuować Martha
- Witaj Martho… To dość pilna sprawa, czy Terrence jest gdzieś w pobliżu? Potrzebuję z nim porozmawiać, jak najszybciej… - powiedziała i jej ton nie wskazywał na to, że miała ćwierkający nastrój, nastawiony na towarzyskie pogaduszki. Liczyła na to, że pokojówka i zarazem opiekunka Esmeraldy załapie i jak najszybciej poda telefon do de Trafforda. Rudowłosa zerkała na Thomasa, jego kręcenie się lekko ją rozpraszało, ale nie na tyle, by musiała zwrócić mu uwagę, żeby nie był aż tak nerwowy i nie kręcił się wokół niej jak elektron wokół jądra atomu…
- Już, proszę chwilę poczekać - rzekła kobieta. - Obecnie pan de Trafford spaceruje po ogrodzie z panią Esmeraldą. Niestety wciąż potrzebują do tego wózka, ale… Rozumiem, już lecę - przerwała nagle, kiedy przypomniała sobie o pilności.
Tymczasem Thomas przystanął na chwilę przy koszu na śmieci. Spoglądał na niego przez dłuższy czas, a Alice zaczęła zastanawiać się, czy może nie widzi w środku kolejnej, świeżej porcji ludzkich kawałków.
- Tak, już słyszałam, że pani Esmeralda ma się lepiej. Cieszę się, że zdrowieje - powiedziała do Marthy, mając nadzieję, że jeśli kobieta choćby w najmniejszym stopniu podejrzewała Alice i Terrence’a o jakiś romans, to Harper właśnie zamordowała te podejrzenia uprzejmym tonem i prostym wyrażeniem zadowolenia, które czuła i jednocześnie które doprowadzało ją do mdłości i chęci skopania jakiegoś worka treningowego… Czekała cierpliwie, aż Martha poda telefon Terry’emu, a sama zrobiła parę kroków w stronę Thomasa i zerknęła do kosza, czy rzeczywiście było w nim coś ciekawego…
- Będę za kilka minut z panem de Traffordem. Tak szybko, jak tylko zdołam - Martha obiecała, po czym rozległ się dźwięk odkładania słuchawki na stolik.
Tymczasem Alice spoglądała w kosz i z ulgą ukryła, że nie znajdowało się w nim nic ciekawego. Trochę puszek, opakowań po czipsach i popkornie, kilka butelek, a także kółka… oraz…
- Świetnie - mruknął Thomas, wyciągając tę ostatnią rzecz. To był umiarkowanie gruby, metalowy pręt, który kończył się prostą kierownicą. - Przyda się jako broń.
Chyba wcześniej ta część należała do hulajnogi. Kończyła się miejscem na kółko, ale to zostało wyłamane. Kompletny złom, który musiał dokonać żywota gdzieś w pobliżu, tutaj na Champs de Mars.
- Idę po niego - mocniej chwycił metalowy pręt i ruszył prosto na trybuny. Chyba czekanie przy Alice doprowadzało go do szewskiej pasji. - Nie będę tu tkwił, kiedy Arthur może być ćwiartowany właśnie w tej chwili… - powiedział jeszcze.
Harper zerknęła na Thomasa, po czym złapała go za ramię
- Stój. Pomyśl, jeśli pójdziesz tam teraz, tak zagotowany jak jesteś, nie dość że mu nie pomożesz, to skończy się to źle i dla ciebie - powiedziała to takim tonem, jakby przeżyła już kiedyś taką sytuację. Alice tymczasem miała przed oczami zdjęcia odciętych kończyn Natalie, które przychodziły w sms’ach na telefon od Valkoinen. Pamiętała jak paliła się do tego by ruszyć do Skalnego Kościoła i czym to się skończyło…
- Jeśli już mamy iść to razem. Nie muszę stać w miejscu z telefonem. Potrzebuję tylko poinformować kogoś o tym, co się tu u diabła dzieje - powiedziała jeszcze i wreszcie puściła ramię Thomasa, sama zaczynając powoli iść w stronę wejścia na trybuny.
Mężczyzna jej posłuchał. Coś w jej głosie kazało mu zatrzymać się. Alice naprawdę wiedziała, o czym mówi i doświadczenie aż kapało z jej głosu. Thomas nie mógł inaczej postąpić, niż uspokoić się i nieco wycofać.
- Alice, wszystko w porządku? - usłyszała lekko zaniepokojony głos de Trafforda. Od razu poczuła się znacznie lepiej i pewniej siebie, choć od mężczyzny dzieliły ją oceany. Poczucie bezpieczeństwa mogło był złudne, jednak troska w jego głosie… jak najbardziej prawdziwa. I taka przyjemna.
- Nie… Nie jest w porządku… Jest gorzej Terrence. Jeden z moich przybranych braci zniknął po tej sytuacji w restauracji, o której ci mówiłam. Właśnie go szukamy. Jestem na terenie Champ de Mars, które zostało zamknięte w zeszłym tygodniu z powodu serii morderstw. Żeby tego było mało, pamiętasz tych Finów, o których wspominałam? Uwierzysz jak powiem ci, że Tuoni dostał kulkę w łeb na moich oczach i nawet nie wiedziałam, że przypadkiem jedzą kolację w tej samej restauracji co ja? Poza tym wszystko jest wyśmienicie… Miło mi cię znowu słyszeć. Wiesz jaki oddział zajmuje się Mauritiusem, bo jak tak dalej pójdzie, będę tu mieć jeszcze IBPI na głowie - dorzuciła.
- Przylecę - odpowiedział Terry. - Kiedy tylko będę mógł. Zostań w bezpiecznym miejscu i najlepiej zastaw drzwi jakąś szafą. Do tego czasu nie rób nic głupiego. Przybędę i wszystko naprawimy, dobrze?
Następnie Alice usłyszała, że zakrył słuchawkę i wypowiedział kilka słów do Marthy. Chyba poprosił ją o znalezienie samolotu na Mauritius. Może cieszył się z powrotu żony do zdrowia, jednak nie wahał się ani przez chwilę, aby wszystko zostawić i udać się dla Alice na drugi koniec globu.
- Co to jest to Champ de Mars? Powiedz, że to nazwa twojego hotelu, proszę - mruknął.
- Tor wyścigów konnych. Chciałbyś, żeby w moim hotelu doszło do serii morderstw po zniknięciach? Chcę sprawdzić, czy nie ma tu Arthura, bo to miejsce, które zna z dzieciństwa. Jeśli go nie znajdę, natychmiast wracam do hotelu. Terrence, wiesz… że nie musisz przylatywać tu osobiście, mógłbyś po prostu posłać tu do mnie kogoś. Nie chciałabym usłyszeć, że zginąłeś w katastrofie lotniczej, czy coś - powiedziała mówiąc trochę ciszej, ale w jej głosie była troska.
- Dlaczego… - mężczyzna zaczął. Chyba na wszystkie pytania, które cisnęły mu się do głowy, Alice już odpowiedziała. Ale nie do końca mógł skoncentrować się na jej słowach i słuchać jej należycie, kiedy czuł taką wzbierającą się w nim bezsilność. Terry był potężnym mężczyzną. Nie tylko posiadał ogromny majątek, to jeszcze znajdował się na czele potężnej organizacji, a w bezpośredniej konfrontacji był maszyną zarówno do zabijania, jak i ratowania. Teraz jednak nie mógł zrobić nic. Nie błyskawicznie, kiedy właśnie teraz Alice znajdowała się w tak niebezpiecznym miejscu i sytuacji. - Do diabła z tobą, Harper! - krzyknął. Nigdy nie mówił do niej po nazwisku.
Śpiewaczka uśmiechnęła się kwaśno do telefonu
- Uważaj co mówisz… Już tam raz byłam. Wyślesz mnie ponownie? - odpowiedziała na jego podniesiony ton.

Tymczasem Thomas prowadził ją po schodach na górę. Byli już w połowie drogi. Wiało tutaj bardzo mocno i kosmyki włosów Alice tańczyły rozwiewane na wszystkie strony.
Przysłoniła nieco telefon, by szum nie wdzierał się do jej rozmowy z Terrencem
- Nic mi nie będzie. Obiecuję. Za godzinę dam znowu znać, że żyję.
- Oby tak było. Bo jak tego nie zrobisz, to przylecę i sam cię zabiję - odpowiedział de Trafford. - W sumie… to chyba nie do końca logiczne...
- Teraz muszę kończyć. Potrzebuję wszystkich zmysłów na stu procentach obrotów. Po prostu chcę, żeby ktoś wiedział gdzie obecnie teraz jestem razem z jednym z braci. Nie poszłam tu sama, jeśli to podejrzewałeś - dodała
- Pytanie, czy to ty nie będziesz musiała bronić jego - Terry westchnął. - Martha wróciła, będę kończył. Trzymaj się i oczekuj mnie.
- Do później - nie rozłączyła mu się jednak tak od razu jak ostatnim razem. Czekała, czy nie miał jej czegoś jeszcze do dodania, ale większość jej uwagi była już na otoczeniu i trybunach.
- Ktoś jeszcze wie, gdzie jesteś? - de Trafford wpadł na to jedno pytanie.
- Jeszcze nie, na razie próbowałam się dodzwonić do takiego jednego pana, co spaceruje po ogrodzie… Trochę to trwało - odrzekła.
- No cóż, na niego warto poczekać - odpowiedział Terry, po czym rozłączył się. Alice uśmiechnęła się odrobinę cieplej, po czym wybrała numer do ojca. Napisała mu sms, że są z Thomasem w Champ de Mars i że szukają Arthura. Dopisała również, że wszystko ok, że Thomas zgubił swój telefon i że niedługo wracają i że nie potrzeba im wsparcia, bo nic się nie dzieje. Dopiero wtedy schowała telefon do torby.
- Napisałam do taty, że tu jestesmy, ale nie tłumaczyłam za wiele i dałam znać że niedługo wracamy, więc by się nie spieszył z odsieczą - powiedziała do brata, tym samym dając mu znać, że już skończyła ‘bawić się’ telefonem.
- Dobra robota - odparł mężczyzna.

Na trybunach było spokojnie. Kiedy tylko we dwójkę wyszli na nie, Alice rozejrzała się i odkryła, że znajdowali się w połowie ich wysokości. Oczyma wyobraźni widziała te wszystkie rzędy wypełnione ludźmi. Wiwatującymi, cieszącymi się z dobrych zakładów, smutnych i zagniewanych z powodu tych gorzej obstawionych. Nawet teraz dostrzegała okruszki, ulotki oraz inne drobne ślady, świadczące o tym, jak wiele ludzi przebywało tu w tym sezonie. Ekipa sprzątająca, choć radziła sobie z obowiązkami całkiem sumiennie, nie mogła ukryć wszystkiego przed wyostrzonym wzrokiem Łowcy. Zwłaszcza gdy ten był kompletnie skoncentrowany na otoczeniu i próbował dojrzeć każdy, nawet najmniej niepokojący szczegół. Wiatr prześlizgiwał się pomiędzy plastikowymi oparciami, cicho gwiżdżąc. Nieco dalej wył, kiedy wpadał pomiędzy niszę prowadzących w dół schodów. Brzmiało to jak lament za wszystkimi niewinnymi ofiarami, którzy zaginęli w pobliżu. Być może to ich duchy płakały, a Harper niewłaściwie przyporządkowała ten dźwięk wiatrowi.


Tuż pod trybunami znajdował się pas zieleni, po którym zazwyczaj biegły konie, jak Alice spodziewała się. Dalej tkwiła przestrzeń z asfaltu, a może usypanego żwiru - w tym świetle nie była pewna. Potem, na samym środku, znajdowało się duże oczko zieleni.
- Zazwyczaj to miejsce parkingowe. Ludzie zostawiają tam samochody. Może niezbyt estetyczne, ale diabelnie wygodne dla organizatorów - mruknął Thomas. Chyba nie był pewien, czy Alice wysilała swoje zmysły do tego stopnia, że jego słowa mogłyby jej zaszkodzić. - Teraz jest pusty, nie licząc kilku camperów i samochodów - mruknął. Alice była w stanie dostrzec trzy pojazdy tej pierwszej kategorii i cztery drugiej. Na tak ogromnej powierzchni wydawały się jedynie mrówkami.
- To musiało być dopiero widowisko swego czasu - Harper powiedziała cicho.
- Widzę trzy campery i cztery samochody. W żadnym nie pali się światło, przynajmniej w tym momencie - stwierdziła, oceniając. Następnie przesunęła wzrok na dalszą część trybun. Szukała cieni, ruchu, czegokolwiek co przypominałoby człowieka
- No dalej Arthurze… Gdzie jesteś - odezwała się cicho do samej siebie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline