Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2019, 20:58   #69
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Thomas ściskał tak mocno kierownicę od hulajnogi, jak gdyby jego życie od tego zależało. Tak właściwie… mógł być o tym przeświadczony.
- Przespacerujmy się dookoła trybun. Może spił się i leży gdzieś pomiędzy nimi na siedzeniach, a oparcia go zasłaniają - rzekł. - Czy to chore, że chciałbym, aby właśnie tak było? - zapytał, po czym chyba wyobraził sobie tę scenę, gdyż rozgniewał się. - Jak go tylko znajdę… - warknął. - To jedna rzecz, mieć depresję. Ale robienie tylu kłopotów rodzinie i jeszcze narażanie jej na niebezpieczeństwo… to już jest zupełnie co innego - pokręcił głową.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Po prostu nie pomyślał o możliwych zagrożeniach. Czasami robi się takie głupoty w kompletnej niewiedzy, a inni się martwią. Byłeś kiedyś nastolatkiem, zgaduję że nie jesteś niewinny i grzeczny w kwestii wyczynów doprowadzających rodziców do siwizny - zasugerowała. Ruszyła wzdłuż trybun, takim rzędem by mieć widok na wszystkie z góry. Nie spieszyła się, uważnie skanowała teren naokoło.
- Ale jesteś świadoma, że Arthur już nie jest nastolatkiem, prawda? - odpowiedział Thomas, po czym pokręcił głową. - Mam nadzieję, że znajdziemy go w jednym kawałku… zanim… - pokręcił głową.
Nagle Alice usłyszała dziwny odgłos. Dobiegał gdzieś z oddali, nie z trybun, choć nie potrafiła określić kierunku. Dźwięk sprawił, że poczuła gęsią skórkę. Przypominał… skowyt i płacz.
Podniosła ręce i oparła o Thomasa, by nic teraz nie mówił. Nawet jedną dłoń przytknęła mu do ust i teraz maksymalnie wyostrzyła słuch, by usłyszeć skąd dochodził ów dźwięk i czy był to kobiecy, czy męski głos. Wyglądała jak nasłuchujący zdobyczy wilk, ale miała to gdzieś. Przywykła już do tego, że czasem zachowuje się mało ludzko, kiedy korzysta ze zdolności Łowcy. Przymknęła nawet oczy, by skoncentrować się maksymalnie na zmyśle słuchu.
Wnet dźwięk powtórzył się. Alice była tak spięta i skoncentrowana na swoim darze, że czuła aż mrowienie dobiegające z uszu. Nerwami rozprzestrzeniało się wzdłuż szczęki i schodziło w dół, aż na szyję. Czuła drętwienie, jednak nie tym teraz przejmowała się. Słyszała cichy szelest, jakby drapanie… ktoś próbował wydostać się z czegoś… Szloch, jęki i kwilenie. Żadnych słów. Po kilku sekundach Alice uświadomiła sobie przerażającą rzecz… ten odgłos wydawała ludzka istota, nie zwierze. I dźwięki dochodziły z… samego środka Champs de Mars.
- Ali… - zaczął Thomas. Ten dźwięk znajdujący się tak blisko sprawił, że aż straciła podparcie i zwaliłaby się z nóg, gdyby mężczyzna nie złapał jej w porę. Bardzo mocno chwycił jej nadgarstek. Chciał jej coś powiedzieć, no ale… nie mógł.
Rudowłosa przyłożyła dłonie do uszu, przyciskając je do głowy i otworzyła usta w bólu. Kiedy odzyskała koncentrację obniżyła wrażliwość słuchu
- Au Thomasie… Chciałeś mnie zabić? Wyostrzyłam słuch do stopnia niemożliwości, mówienie do mnie z bliska w takim momencie to nie najlepszy pomysł. Tam ktoś jest zamknięty. Na środku Camps de Mars. Płacze, łka i próbuje się wydostać - wskazała mu zaraz ręka kierunek. Sama ruszyła w tę stronę, powoli schodząc z trybun do zejścia prowadzącego na tory i w stronę środka. Pozostawała nadal czujna, bo co jeśli to była pułapka i przynęta? Z drugiej strony, może jednak po prostu pomogą komuś uwolnić się z potrzasku…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=UI2WuKFX7u0[/media]

- Alice… nie jestem wcale pewien - zaczął Thomas, ale zaczął iść razem z nią. Wnet opuścili trybuny i przeskoczyli barierkę, która stanowiła przeszkodę przed zejściem na tor. Alice spoglądała w dół na piękną, zadbaną trawę. Była zielona, ale jej kolor wydawał się jakby wypłowiały w księżycowym świetle. - Alice… mam wrażenie, że ktoś… - głos mężczyzny drżał - …że ktoś nam się przygląda…
Choć Harper próbowała dostrzec osobę, o której mówił mężczyzna, ta pozostawała niedostępna dla jej oczu. Kierowała się słuchem na sam środek Champs de Mars.
- Champs de Mars… Pola Marsowe… czy Mars nie był bogiem wojny? Czy to kolejne bóstwo, z którym mamy się zmierzyć, Alice? - zapytał Thomas.
Kiedy rozległ się głośny trzask. Pięćdziesiąt metrów przed nimi stały trzy campery. Drzwi jednego z nich otworzyły się. Wybiegła z nich kobieta. Była cała naga, nie licząc krwi, która skapywała z jej palców. Roztargane, czarne włosy lśniły jasno w księżycowym blasku. Biegła prosto na nich. Promienie tańczyły na linii jej ramion, bioder, obojczyków, ud…
Alice była w co najmniej szoku widząc nagą, czarnowłosą kobietę, która wypadła z jednego z camperów. Jakim cudem zdołała się wydostać, skoro wcześniej zdawała się nie móc? Jednocześnie na to samo wskazywały jej zakrwawione dłonie, może to od drapania w drzwi? Nie miała jednak czasu na to, by potwierdzić swoją teorię. Właśnie szarżowała w jej stronę kobieta i w pierwszej kolejności Harper oceniła czy jest spanikowana i szuka pomocy, czy zamierza ich zaatakować. Względem tego zamierzała, albo zaatakować pierwsza, albo zatrzymać ją, żeby się uspokoiła. Zrzuciła torbę z ramienia na ziemię, żeby ta jej teraz nie przeszkadzała w manewrach. Nadal pozostawała też czujna na otoczenie.
Kobieta biegła tak szybko, jak tylko mogła. Nagle krzyknęła tak głośno, że aż powietrze uciekło z płuc Alice. Czarnowłosa potknęła się o coś i przewróciła. Alice spostrzegła, że pomiędzy źdźbłami traw znajdowały się pokruszone odłamki szkła. Musiały wbić się w jej nogi. Kiedy upadła na nie, rozległ się kolejny pisk bólu.
- P-pomocy… - zajęczała. Jej głowa opierała się o podłoże w ten sposób, że oczy tkwiły wymierzone prosto w Alice. Płynęły z nich strugi łez, które mieszały się z krwią płynącą z rozciętego czoła. Źrenice przypominały jedynie cienkie szpilki, drobne punkty pośród ogromnych, nacieczonych żyłami białek.
- Thomasie osłaniaj nas - rzuciła do brata, po czym ruszyła w stronę kobiety chcąc jej pomóc wstać. Rudowłosa miała wrażenie, że znowu jest w Helsinkach, ale tym razem rzeczywiście może kogoś ocalić przed śmiercią. Zbliżyła się do niej, cały czas zerkając w stronę camperów, a głównie tego z którego wybiegła
- Wszystko będzie dobrze. Musisz wstać. Co się stało? Co tu robisz? - zaczęła ją wypytywać, ostrożnie próbując pomóc jej usiąść.
Kobieta była zbyt przerażona, aby przyjąć pomoc od Alice. Spojrzała na nią ze strachem… który skojarzył jej się z Thomasem w miejskiej, ciemnej uliczce nie tak dawno temu. Czy teraz wszyscy mieli się jej bać? Stała się kimś takim? Nieznajoma dziewczyna próbowała odsunąć, ale to sprawiło jej tylko kolejną porcję bólu. Alice szybko oceniła, że szkło nie znalazło się tutaj przypadkiem. Ktoś specjalnie wbił w ziemię kawałek po kawałku tak, aby ostra krawędź cięła skórę aż do kości, kiedy tylko dotknie ciała. Nagły ruch sprawił, że niektóre odłamki wbiły się głębiej, inne dotknęły jej ciała po raz pierwszy, a kolejne je opuściły… tym samym tworząc krwotok.
- Ja… nie chcę… umierać… - mruknęła słabo do siebie. Wyglądała na wycieńczoną, a po odniesionych obrażeniach zdawała się już na skraju kompletnej zapaści.
- Alice… - cicho szepnął Thomas, podchodząc do nich. Coś w jego głosie sprawiło, że nagle cała spięła się jeszcze bardziej.
Harper podniosła dłonie
- Nie zrobię ci krzywdy, chcę tylko pomóc, nie ruszaj się, zrobisz sobie krzywdę i ból - powiedziała do kobiety. Musiała prędko zawiadomić pogotowie i najlepiej policję. To miejsce było przygotowane po to, by zabijać ludzi… I nikt o tym nie wiedział? Słysząc głos Thomasa, podniosła głowę i spojrzała na niego z zaniepokojeniem
- Co, co się stało? - zapytała, rozglądając się natychmiast czujnie naokoło.
Znajdowali się na samym środku Champs de Mars. Ich odległość od trybun była znacząca, a zresztą te w dużej mierze tonęły w cieniach. Niektóre jednak wydały jej się bardziej przerażające od innych. Składały się na podłużne sylwetki… które ciągnęły się wysoko w górę… i kończyły wyraźnym szpicem. Jedna w tym miejscu, druga w następnym, kolejna jeszcze gdzieś indziej… Kilkanaście postaci rozproszonych po trybunach. Wszystkie wpatrywały się tylko i wyłącznie w scenę rozgrywającą się na środku.


Tkwiły kompletnie nieruchomo i wydawałoby się, że są jedynie złudzeniem… Tyle że najwyraźniej Thomas również je dostrzegał.
- Tam jest m-moja siostra… - ofiara wskazała drżącym palcem jeden z camperów.
Agent FBI mocniej chwycił swoją zaimprowizowaną broń i przeniósł wzrok z kobiety na pojazd. Następnie zaczął biec w jego stronę.
- Uważaj na szkło Thomasie! - rzuciła do niego Alice, po czym sama błyskawicznie cofnęła się do swojej torebki i wybrała numer telefonu na tutejszą policję. Musiała działać szybko, nim ktoś jej na to nie pozwoli. Skoro jedynie patrzyli, na razie mogła robić co chciała, a chciała, żeby ktoś zajął się tym cyrkiem. Źle kojarzyły jej się takie sytuacje, głównie z satanistycznymi rytuałami. Co prawda ten, w którym myślała, że brała udział okazał się być po prostu specyficznym obchodzeniem urodzin Terrence’a, ale nadal, niepokój pozostał. Musiała szybko przekazać swoje dane i adres gdzie potrzebna była pomoc i karetka…
- N-nie… n-nie chcę umierać… - kobieta coraz bardziej słabła. Spróbowała odczołgać się od pola szkła… co sprawiło, że tylko głośniej krzyknęła. Z jej ciała wypływało tak wiele krwi… osocze wsiąkało w ziemię. Na Mauritiusie od kilku dni nie padało i ziemia była tak spragniona wilgoci… Ofiara drżała coraz mocniej, kiedy jej mięśnie słabły. Z każdą sekundą zdawała się słabsza.
Tymczasem Thomas zdołał dobiec do campera. Dzięki przestrodze Alice, nie stała mu się żadna krzywda. Zniknął w zaciemnionym wnętrzu, a kobieta nie mogła pozbyć się wrażenia, że właśnie wszedł do paszczy smoka. Po części spodziewała się, że drzwi nagle same zamkną się za nim, po czym pojazd przemieli go i strawi na miazgę.
- Dzień dobry, tu komenda stołeczna policji w Port Louis. Czy mogę służyć…? - rozległ się głos kobiety. Brzmiał tak bardzo normalnie, że aż wydawał się wyśmiewać z tej całej straszliwej sytuacji, w której się znaleźli. Harper widziała bezpieczne, ciepłe wnętrze komisariatu wypełnione słodkim zapachem pączków i dźwięków sitcomu.
Zerknęła na trybuny. Cienie tańczyły jej przed oczami, gdyż mogła przysiąc, że postacie znajdowały się teraz w innych miejscach. Następnie znów spojrzała na kobietę… i wtem przypadkiem spojrzała na swoją rękę. Była pokryta krwią… tylko jak to możliwe? Przecież nie dotknęła czarnowłosej…
Alice wzięła głęboki wdech i zamrugała kilka razy, potrząsając dłonią, popatrzyła na nią uważnie. Skąd była ta krew? Rozejrzała się po sobie, a następnie po ziemi naokoło.
Potem spojrzała na telefon, który trzymała w dłoni… Właśnie tam było jej najwięcej.
- Potrzebuję… Pomocy… Znaczy… Nazywam się Alice Harper. Jestem na terenie Champs de Mars… Coś się tutaj dzieje. Ktoś urządził sobie tutaj rzeźnie dla ludzi… Jest tutaj ciężko ranna kobieta, nie wiem czy wytrzyma do przyjazdu karetki, ale postaram się jej pomóc, tylko że są tu jacyś ludzie, którzy obserwują to wszystko i chyba są niebezpieczni - przekazała informacje błyskawicznie. Zaraz znowu spojrzała na czarnowłosą, a następnie w stronę campera
- Ponoć są tu jeszcze jacyś inni przetrzymywani ludzie, potrzebują pomocy - dodała. Czekała na potwierdzenie przyjęcia zgłoszenia i ewentualne polecenia od kobiety. Musiała się szybko zająć czarnowłosą, albo ratowaniem Thomasa o ile coś mu oczywiście groziło. Obserwowała też trybuny.

Wtem rozbłysło światło. Zapaliły się reflektory jednego z okolicznych samochodów… a następnie zabrzęczał silnik. Rozbrzmiało radio, z której popłynęła melodia jednego z hitów muzyki pop.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=uzR5jM9UeJA[/media]

Samochód zaczął toczyć się po murawie i wbił się w wejście do campera tak mocno, że pojazdem aż zatrzęsło. Thomas był uwięziony w środku tak długo, jak sedan będzie blokować wyjścia. Poza tym Alice dopiero teraz ujrzała krwiste ślady na drzwiach oraz brak zamka i klamki. Chyba… kobieta zdołała w jakiś magiczny sposób wydrapać je ze słabej, plastikowej obudowy. Może stąd płynęła krew na jej dłoniach.
- Kochanie, ale nie możesz być na Champs de Mars - usłyszała w słuchawce. - Przecież nie ma żadnych wyścigów i ośrodek został zamknięty do odwołania. Mamy w Port Louis dużo rozrywek w takie ładne, wakacyjne noce, ale głupie telefony na policję nie powinny należeć do jednej z nich. To nieodpowiedzialne.
- Ja nie żartuję! Będzie miała pani na sumieniu życia niewinnych osób, jeśli zignoruje pani to połączenie. Proszę po prostu wykonać swoją pracę i wysłać tu samochód na patrol! Błagam! - huknęła do telefonu, chcąc wstrząsnąć kobietą. Musiała zrozumieć, że to nie żart, zwłaszcza że Alice trzymała się procedury, podając nawet własne nazwisko na wstępie rozmowy, co zwykle nie następowało w dowcipach telefonicznych.
- Tak, tak, dobrze. Już wysyłamy patrol - powiedziała kobieta, po czym się wyłaczyła. Ciężko było stwierdzić, czy naprawdę miała to w planie, czy może raczej chciała już skończyć tę nieszczęsną rozmowę ze śpiewaczką.

Alice ujrzała, że większość cieni zniknęła z trybun. Powinno to ją pewnie uspokoić… ale tylko bardziej zestresowało. Postacie mogły zmierzać właśnie teraz w ich kierunku.
Kobieta natomiast zaczęła szlochać i trząść się w rozpaczy. Alice wyczuła okropny odór nieczystości, które opuszczały jej ciało.
Harper zerknęła na nią. Czuła się strasznie, że nie była lekarzem i nie mogła nic zrobić
- Thomasie, słyszysz mnie?! - zawołała w stronę campera, który był zatrzymywany przez sedan. Wyprostowała się i ruszyła w stronę samochodu, może mogła go jakoś wycofać, żeby odblokować drogę bratu. Tylko… Kto kierował pojazdem, jeśli ten sam ruszył? W obecnym stanie Harper zapewne gotowa byłaby wydrapać komuś oczy, więc ktokolwiek to był, dostanie w łeb.
Śpiewaczka musiała jednak lawirować pośród pola minowego, jakie tworzyły szklane odłamki. Nie posiadała też tak długich nóg, jak Thomas i nie mogła równie sprawnie przeskoczyć niektórych, szczególnie gęsto usianych fragmentów.
- Alice! - mężczyzna wrzasnął w odpowiedzi. Alice wyczuła w jego głosie ogromne napięcie i strach.
Tymczasem zdołała już znaleźć się tuż za samochodem… Kiedy ten nagle ruszył. Kierowca musiał wcisnął wsteczny w odpowiednim momencie… i chciał ją przejechać.
Rudowłosa zmuszona była uskoczyć na bok, chcąc ratować się przed zostaniem staranowaną przez samochód. Nie patrzyła czy czasem się nie skaleczy, za to musiała rzucić swój telefon gdzieś w trawę, w stronę swojej torebki. Musiała prędko powstrzymać tego pieprzonego kierowcę przed zamiarem zamordowania jej, albo Thomasa. Nie patrząc na własne skaleczenia wyminęła samochód.
Udało jej się uskoczyć w ostatniej chwili. Ze strony kierowcy nie było to szczególnie rozsądne zagranie, gdyż trafił tylnymi kołami w pola szkła. Zostały przebite. Z drugiej strony… mężczyzna wcale nie musiał przebywać dużych dystansów. Wystarczyło kilka metrów, aby z pełnym sukcesem kogoś staranować… Na szczęście nie tym razem. W drzwiach od campera stanął Thomas. Był blady jak ściana. Co mógł zobaczyć w środku? Alice mogła jedynie przypuszczać… W każdym razie nie było z nim nikogo. Żadnej kobiety, która mogłaby być siostrą ofiary. Wtem usłyszała głośny śmiech. Kierowca zmienił bieg i zaczął znów jechać do przodu. Prosto na campera. Oraz Thomasa, który stał tak blisko wyjścia. Wszystko to w akompaniamencie głosu Anastacii oraz bolesnych jęków czarnowłosej ofiary, która skomlała, łkała i kwiliła za plecami Alice.
- Thomasie! Schowaj się! - krzyknęła do Douglasa. Czuła się jak w jakimś potwornym koszmarze. Jakby to był nieprzyjemny sen, z którego po prostu nie mogła się wybudzić. Co się działo na tym przeklętym Mauritiusie? Kim byli ci ludzie? Kto zabijał cywili? Kto prowadził samochód? Kto próbował zamordować Finów? Czy to naprawdę byli Tuoni i Tuonetar? No i przede wszystkim, w co Alice właśnie się wplątała..?
Gdyby był tu teraz Kirill… Poprosiłaby, żeby cofnął czas, wtedy mogłaby lepiej zareagować na wydarzenia… Rozegrać to jeszcze raz… PTSD po Helsinkach odbijało jej się czkawką, prawie ogłuszając pulsem w jej skroniach, uparcie jednak trzymała się rzeczywistości. Musiała coś zrobić. Spojrzała na szkła powbijane w ziemię. Złapała najdłuższe jakie widziała w zasięgu ręki i wyciągnęła je z ziemi. Teraz miała broń, którą mogła zrobić komuś prawdziwą krzywdę. Najpierw jednak będzie musiała dostać się do drzwi kierowcy…

Kiedy chwyciła w dłonie kawałek szkła, ujrzała w nim swoje odbicie. A także źródło krwawienia, które wcześniej ujrzała na swoich dłoniach i telefonie. Cienka strużka osocza wydobywała się z jej uszu i skapywała po małżowinach. Czy właśnie to chciał jej powiedzieć wcześniej Thomas? Żeby przestała aż tak bardzo koncentrować się na dźwiękach, kiedy skanowała Champs de Mars na trybunach? Teraz była uzbrojona… ale czy nie było za późno? Kierowca wcisnął gaz do dechy i uderzył w campera jeszcze mocniej, niż wcześniej. Alice nie widziała, co stało się z Thomasem, ale usłyszała jego krzyk. Zdawało się, że taranowanie zmęczyło sedana, gdyż pozostał nieruchomo w tym samym miejscu po zderzeniu. Nagle zapadła cisza, nie licząc muzyki radiowej. Taka przeraźliwa i pusta… nawet czarnowłosa już nie skomlała. Alice mogła poruszyć się i zrobić użytek ze swojej broni… tylko czy miała siłę i odwagę?
 
Ombrose jest offline