Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2019, 18:19   #226
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po oddaniu swego wizerunku sztuce, Godiva udała się na górę by móc zapłacić za buty. Miała niejaki problem z trafieniem tam gdzie powinna, bo pomieszczeń na pierwszym piętrze było tyle samo co na dole… bez miara.
Szczęściem bardzo szybko usłyszała zażartą kłótnię pomiędzy dwiema kobietami, gdzie jedna brzmiała trochę zbyt szorstko i męsko, a druga zaś jak skowronek… trochę jadowity, ale nadal słodki i delikatny.
- Ty podstępna grubasko, rozbieraj się, ale już, nie będziesz mnie tu obrażać swoim parszywym, grubym i ulewającym się wyglądem!
- Po prostu przyznaj, że zazdrościsz mi cycków, ty swoje staniki musisz upychać wełną!
- Ty mała, karzełkowata lafiryndo, a żeby cię tak pułk wojska wychędożył w pąk róży!
- Mogą nawet i w lilię, jeśli najdzie ich taka och…
- ROZBIERAJ SIĘ! ACH ROZBIERAJ! JAK JA CIĘ NIENAWIDZĘ PUSZCZALSKI LACHOCIĄGU!
- Przestań tyle zrzędzić i w końcu daj się komuś zaliczyć, od razu przejdą ci te foszki z głowy!

Drzwi, po prawej stronie smoczycy, otworzyły się cicho. Stał w nich rozczochrany, nagi mężczyzna, ziewający i drapiący się po starannie wydepilowanych klejnotach. Na twarzy miał nieco rozmazanego makijażu. Ślady ust tu… i tam, oraz pandzie cienie pod oczami.
- Która to godzina? - spytał, wychodząc na korytarz. - Jest już rano? - Czknął i wyminął skrzydlatą, najwyraźniej chcąc zejść na parter.
- Raczej… późne... popołudnie? - wybąkała dziewczyna, nie bardzo wiedząc co tu się nie dzieje i uznając, że nie warto dociekać, ruszyła kierując się w stronę kłótni.

Zastała Chaayę siedzącą pośrodku wielkiego rozgardiaszu. Miała rozczochrane pukle i zmęczoną minę. Lady Sorala zniknęła gdzieś w odmętach swojej pokojoszafy i w czymś (sądząc po odgłosach) przebierała.
- Skoro masz być egzotyczną żonką dla swojego białodupnego kochanka… i skoro jak mniemam… popełniłaś tym jakże uroczym małżeństwem wielki mezalians w swojej kulturze… wbijemy tym zatwardziałym fanatykom, czystości rasowej, sztylet w sam środek… - Blondynka umilkła widząc, stojącą w progu wojowniczkę.
Rzuciła w kierunku bardki gorset i to nie byle jaki. Kurtyzana przyjrzała się dziełu z nabożną trwogą, ale wstała by go ubrać.
- Drzwi - rozkazała surowo gospodyni, okrążając tancerkę z niecierpliwością. - Masz być piękna… obie macie… - Zaczęła swe wyjaśnienia, niskim i złowieszczym głosem. - Tak piękne, że patrzenie na was będzie boleć. Macie kłuć w oczy, nie dać się strzepnąć machnięciem rzęs, macie się wgryźć w ciała, serca i dusze wszystkim zebranym na weselu. - Wskazała fajką na kobietę w złotej sukni. - Prawdziwa dzika ślicznotka, wojownicza dzikuska o mlecznoróżanej skórze, niczym diament wśród rozżarzonych węgli, będziesz błyskać i kusić orientalnością. Prawdziwie obca, niezależna, biała i samodzielna kobietka, która nigdy nie spojrzy na mężczyzn tak jak patrzy na inne kobiety. Oraz ty… - Tu popatrzyła ostro na tawaif, która upychała biust w gorsecie. - Sól w oczach konserwatystów. Prawdziwa zakała społeczeństwa. Cud natury, skradziony i wyrwany ze swej ziemi, by pobłogosławić te barbarzyńskie padoły. Niech żałują, że cie stracili, niech żałują, że nie zatrzymali. Niech patrzą jak ich piękny kwiat zmienia barwy i wzrasta na obczyźnie, przeobrażając się w groźną i trującą hybrydę. Otruj ich wszystkich, chce jutro usłyszeć o dziesiątkach trupów znalezionych w sali balowej.
- Po co mam się tak starać… wystarczy, że poślę tam ciebie to wszystkich zagryziesz… - stwierdziła Dholianka, a Lady uśmiechnęła zuchwale.
O tak, ona z pewnością wszystkich by zagryzła, a później jeszcze wykąpała się w ich krwi.
- Ten gorset na tobie sposoba się Jarvisowi… - wtrąciła Godiva, kierując słowa do koleżanki, choć akurat ukochany kurtyzant niemal w każdym jej stroju miał upodobanie.
- Nikt się ciebie nie pytał o zdanie - rzekła kąśliwie blondynka. - Nie obchodzi nas jakaś płotka w morzu…
- W rzec…
- Idziecie na wojnę! - Złotoskóra została uciszona, machnięciem zniecierpliwionej Sorali. - Macie być śmiertelne dla setek armii… Jedno białe mięsko mnie nie zadowoli.
- I mam wyjść z gołą dupą do tych setek armii? - sarknęła Kamala stojąc w kusych majtkach.
Blondwłosa piękność podeszła do niej i wpakowawszy jej dłonie za miseczki gorsetu, poprawiła jej biust, a później zabrała się za wiązania z tyłu. Była szybka, silna i bezlitosna, pozbawiając Chaayę rumieńców i tchu.
- Dam ci namiar na mojego przyjaciela, on użyczy ci pewnej sukni, która idealnie będzie kontrastować z górą. No… popatrz na siebie, wylewają ci się te dyndały jakbyś je napompowała wodą.
- Mogą być wszystkim… ale na pewno nie są dyndałami - burknęła urażona bardka i pogładziła się po swoich wypukłościach.
- A ja miałam mieć… orchideę… taką we włosach? Wolałabym coś trwalszego niż prawdziwy kwiat, chyba, że kwiat pasuje - pisnęła nieśmiało drakonka, starając się powstrzymać własne fantazje.
Choć jej uczucie do Sundari (wzmacniane wspomnieniami czarownika) całkiem przygasło, to ten widok jaki miała przed sobą, budził inne demony. Tancerka w objęciach Lady i dwa wijące się dziko kobiece ciała.
- Miej trochę wyobraźni… nie chcesz żywych kwiatów to kup sobie sztuczne. Kolczyki w orchidee, dusik… bransoletkę… naucz się myśleć za samą siebie - skrytykowała ją gospodyni, piorunując władczym spojrzeniem. - Nadałam ci kształt, lecz szlif pozostaje w twojej gestii.
Cmokając w zdegustowaniu, odeszła gdzieś za manekiny.

- Kolczyki albo bransoletka… bardziej bransoletka by pasowała, ponieważ to atrybut kobiety. Byłby podwójny przekaz… - odparła cicho Dholianka.
- Ja też myślę, że bransoletka albo coś dużego we włosach - zgodziła się z nią Godiva. Z pewną ulgą przyjęła nieobecność jasnowłosej divy. Ta bowiem przytłaczała ją charakterem.
- Rzeczy duże… są domeną mężczyzn!
Na jej nieszczęście, dama ją usłyszała. Wyszła z ukrycia trzymając kopertę. - Tutaj nie bawimy się w mężczyzn… tu domenuje kobiecość. Detal nad rozmiar.
Bardka uśmiechnęła się w zatroskaniu do zahukanej wojowniczki i pokiwała głową zgadzając się bezgłośnie z przedmówczynią.
- Wolałabym, żeby jednak miała okazję zauważyć tą orchideę… kolczyki mogą umknąć jej uwadze. - Próbowała walczyć smoczyca.
- Godivo, gdy przyjdziemy, będziemy musieli złożyć pozdrowienia obu rodzinom… jestem pewna, że zauważy - odpowiedziała spolegliwie tawaif, po czym dostała siarczystego klapsa w jędrną pupę. Pośladek podskoczył i zafalował, lekko różowiejąc od ciosu.
- Ubieraj się, nie trać czasu na czcze gadanie. Z pustego dzbana nic nie nalejesz. Sama musi do tego dojść… - stwierdziła obojętnie blondynka, a złotoskóra przedarła się bez słowa do swoich ubrań i w ciszy je nałożyła.

- Ja też mam się przebrać? - zapytała niebieskołuska nie bardzo wiedząc jakie reguły panują w tym miejscu, może poza jedną… Sorala rozstawia tu wszystkich po kątach.
- Jak chcesz… ty tyłkiem nie świecisz… - odparła zgryzliwie kobieta. Chaaya ubrała się i zabrała swoje rzeczy, po czym odebrała list.
- Zejdę z wami… powiem przewoźnikowi gdzie ma popłynąć - dodała skwapliwie Lady.
- Masz wszystko Godivo? Kupiłaś buty? - spytała tancerka.
- Tak. Mam… ładne… wygodne… - Dziewczyna podniosła nieco suknię w górę i wystawiła stopę do oceny.
Obie panie popatrzyły na buty, ale tylko brązowołosa zdobyła się na komentarz.
- Urokliwe i dobrze, że wygodne.

Przecisnąwszy się w drzwiach, czmychnęła na schody. - Pójdę zobaczyć czy Amarantus nie potrzebuje poprawek szkicu… - Po czym zbiegła po schodach, na dole natykając się na nagiego młodzieńca, który pijanym i zmęczonym głosem spytał się jej czy to już ranek.
Zaś młoda wyznawczyni orchidei zabrała się za zbieranie swoich rzeczy. Mimo wszystko lubiła strój Jaenette. No i sakiewka była przy pasku. Kucając odliczyła wymaganą przez rogacza sumę i spytała blondynki. - Gdzie położyć zapłatę za buty?
- Nie moje buty, nie moje pieniądze… - stwierdziła Lady Sorala. - Połóż je gdziebądź, jeśli daleko masz do Amarantusa.
- Mogę pójść - mruknęła spolegliwie smoczyca, zerkając na gospodynię i szepcząc wstydliwie. - Dziękuję.
Po czym podążyła za kurtyzaną, by spłacić dług.
Na dole zastała wypiętą, chudą dupę (i nie tylko) młodzieńca, który wsadził głowę między kotary i wyglądał za okno.
- UUUff… jeeeszczeee noooc - stwierdził, przedłużając głoski z manierą żigolaka na haszyszu. - Faaarciaaarz zeee mnieee… iiidę spaaać… - Następnie wyminął dziewczynę jak gdyby nigdy nic i udał się do siebie.

Bardka siedziała w pokoju diablęcia i dawała się szkicować. Mężczyzna milczał skupiony na swojej pracy, kiedy ona starała się zachować minę o którą poprosił.
Godiva przyglądała się, co prawda, osłoniętej suknią, pupie pozującej, która mimo wygasłej miłości, nadal była apetycznym dla niej widoczkiem. Niemniej porzuciła po chwili ten obraz na rzecz łowów. Polowała oczywiście na swój portret, szukając go wśród rozwieszonych płócien, ale niestety go nie znalazła.
- Wpadnij do nas jeszcze kiedyś… - odezwał się Amarantus, kiedy już skończył. - Może zrobiłbym twoją rzeźbę?
- Umiesz rzeźbić? - zdziwiła się tancerka, z ulgą się rozluźniając.
- Jeszcze nie, ale się uczę... - rzekł skwapliwie i obejrzał się na niebieskołuską. - Co tam? Skończyłyście?
- W zasadzie tak. Przyniosłam ci pieniądze - odparła uprzejmie drakonka, podając odliczoną sumę. Całkiem spory wydatek, ale czego się nie robi dla miłości swego życia (a przynajmniej tego miesiąca).
- Ach… no tak, zupełnie zapomniałem, hihi. - Zaśmiał się infantylnie olbrzym i odebrał z grzecznością zapłatę. - Polecam się na przyszłość… wprawdzie muszę dorobić parę gorsetów, ale to chyba nie zajmie mi dużo czasu.

Cała trójka wyszła na korytarz. Amarantus odprowadził panie do drzwi w których czekała Lady Sorala. Nie ubrała się, za to zapaliła nową porcję tytoniu. Gdy dziewczyny były gotowe, wyszła na zewnątrz. Fioletowoskóry machał wychodzącym na pożegnanie mówiąc co chwila: było miło, papapa.
Śpiący w łódce Marcello, mało nie wypadł za burtę, gdy obudzony, zobaczył zgrabne nóżki wysokiej damy, która rozkazała mu płynąć gdzieś tam, po coś tam…
Blondynka nie bawiła się zbytnio w uprzejmości, jednak gdy wracała do siebie, ucałowała palce i pomachała na pożegnanie, uśmiechając się kokieteryjnie i tajemniczo. Z pewnością dopingowała obu kobietom, by wygrały dzisiejszy bal.


Orchidea.
Smoczyca zdecydowała się na, aż, dwie. Jedną w kolczykach, drugą oplatającą nadgarstek w złotej bransolecie. Musiała wykorzystać co prawda swój i Chaai uśmiech, oraz złożyć obietnicę, że “resztę zapłaci jutro”, ale złotnika przekonała. Zadowolona z tego zdobienia i z fryzury jaką zrobił jej mistrz grzebienia, Godiva promieniowała ze szczęścia i dumy, gdy każdy niemal mężczyzna gapił się, gdy obie szły w kierunku ich tymczasowego domku.
Bo tam, czekał na nie Jarvis i on… również rozdziawił usta, szeroko patrząc, jak się zbliżały. Oczywiście uszykowany na wesele mężczyzna, wdział czarny frak i zdobyte gdzieś złote spinki, oraz kamizelę koloru ciemnego wina, ale… i tak nie mógł dorównać im szykiem.
Za to gonodola, którą płynął była długa, mahoniowej barwy i zdobiona złoconymi płaskorzeźbami węża i róży, splatających się ze sobą. “Rubinowe” oczy węża mogły być tanimi szkiełkami, ale i tak robiły wrażenie. Podobnie jak postawny gondolier, o urodzie godnej modela dla Amarantusa. Szczęściem, to on i skrzydlata zdobywali najwięcej spojrzeń, gdyż Kamala, choć z pewnością z nich wszystkich najpiękniejsza, skryła się pod wielkim szalem (pasującym do spódnicy), który jak welon zasłaniał ją niemal całą.
Jako przykładna żona z pustyni, wolała pozostać w bezpiecznym cieniu “skromności”, która tylko przypadkiem zagubiła się wśród horrendalnie drogiej wytrawności.

Kiedy łódka dopływała do celu, czarownik posłyszał cichą pieśń, która mocą magii, oblekła dłonie jego ukochanej w drobne koronkowe rękawiczki… z henny.
- Wyglądacie prześlicznie moje drogie. Jak dwia bezcenne skarby - rzekł im czule na powitanie. - Aż boję się was dotknąć, by przypadkiem nie zepsuć tego idealnego piękna.
- Cóż... mam nadzieję, że Hala jednak postąpi inaczej - stwierdziła zawadiacko smoczyca, sama pakując się do się do łodzi, bo magik oczywiście podał dłoń kochance, zadając kłam swoim słowom. I to akurat było miłe, bo wszak obiecał, że tego wieczoru i oni będą mieli pierwszą “małżeńską” noc.

Bardka weszła na pokład nie odzywając się. Jej spojrzenie skupione było na podłożu, by się nie potknąć, ni o nic nie zawadzić. W dodatku pierwszy raz w życiu odczuwała coś na kształt tremy… ale nie takiej, która uskrzydla i dodaje sił, a takiej, która pozbawia tchu i ciągnie na dno. W myślach kołatały się tylko porozrzucane pustynne symbole, o które to wykłócały się maski. Najbardziej zażarty bój dotyczył cynobru.
Sproszkowanym, czerwonym pigmentem mężczyźni posypywali przedziałki swoim żonom, zdobiąc ich czoła rubinową centką, która miała otoczyć je ochroną. Sundari jednak nie chciała, a może bała się prosić o to przywoływacza, martwiąc się, że będzie mu tylko zawracać głowę, jakimś tam nic nie wartym rytuałem, którego wszak i nie znał i nie kultywował… a nawet jeśli to i tak nie miało to znaczenia, bo oni małżeństwem nie byli.
Deewani, która znajdowała się między młotem a kowadłem, a w zasadzie Umrao - myślącą o upchanym przyrodzeniu jakiejś Lady, a całą resztą, która darła koty, miała serdecznie dość całej Kamalisundari i gdyby mogła, to by się z chęcią wyprowadziła.
W ramach uprzejmości, zabrałaby ze sobą Starca… tylko ten nie do końca wiedział czy w formie smoka, czy może torebki.
- Czy wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony czarownik, gdy odbili. Delikatnie objął tancerkę, by przypadkiem nie uszkodzić, tego co mogła ukrywać pod szalem. - Wydajesz się spięta.
Nic nie było w porządku!
Tawaif miała być mężatką?! Mężatką białego mężczyzny?! I w dodatku sama posypała sobie przedziałek…
- Tak… nic mi nie jest, to chyba ten gorset - odparła, choć Deewani już darła się, że właśnie jest! WSZYSTKO JEST!
- Kupiłeś prezent? - spytała cicho.
- Tak… - Uśmiechnął ciepło Jarvis, pokazując pięknie zapakowane dwie elfie bransolety.
Misterne pajęczyny ze złota i klejnotów, nie mogły pochodzić spod ludzkich palców. Rzeczywiście potrafili tu fałszować sztukę poprzednich władców miasta.
- A jeśli się boisz, o to, że ktoś będzie patrzył na ciebie kosym okiem, to twój mąż… zajmie się tym łajdakiem. Chodźby mieli nas wyrzucić ze ślubu. Nie dam nikomu cię obrażać Kamalo.
- Ćććhii… Jarvisie! - Sundari spięła się jeszcze bardziej, słysząc swoje imię. Nie mogła jednak się nie uśmiechnąć, bo czuła radość z tych słów.
Podniósłszy wzrok, popatrzyła przez materiał na nieco zamazaną twarz ukochanego, po czym delikatnie go pogładziła po policzku i brodzie.
- Dobrze… będę cicho i grzecznie na razie. Ale wiesz dobrze… - mruczał, by po chwili przekazać telepatycznie. ~ Stęskniłem się za tobą Kamalo, a ty z pewnością wyglądasz prześlicznie pod tym szalem. Jak długo zdołam utrzymać ręce przy sobie?
~ Nasza rozłąka nie była długa ~ upomniała go, choć jej przekaz był mieszaniną wielu różnych sprzecznych uczuć, których nie dało się sprecyzować. ~ Trzymaj mnie za rękę całą noc… proszę.
~ Obawiam się, że będę trzymał nie tylko za rękę. ~ Dłoń bardki jednak pochwycił i nachyliwszy się ostrożnie ku jej twarzy, cmoknął czule czubek nosa, by nie zepsuć przypadkiem Dholiance makijażu.
Jej palce zacisnęły się na jego nieco spazmatycznie. Uczepiły się go jak swojego jedynego ratunku. Kobieta spuściła głowę, oglądając się na wody kanału, by się nieco odstresować.
- Myślisz, że będą i inne stąd? - zapytała znienacka Godiva, zerkając na czarownika. - Ubrane ekstrawagancko?
- Na pewno nie będzie wampirów. One nie chodzą na śluby… oficjalnie. Natomiast przysyłają swoich przedstawicielu z rodzin im służących. Eleonora Pienazzane tam z pewnością będzie - wyjaśnił jej Jeździec. - Choć nie wiem kogo będzie reprezentować.
- Kto? - zapytała smoczyca.
- Nie znasz jej. Pracowaliśmy dla niej z Chaayą i Nveryiothem jako ochrona na przyjęciu. Prosta i przyjemna robota - odparł przywoływacz.


Sznury istot ciągnęły zewsząd do Złotopiórego Skowronka. Jasnoskórzy mężczyźni w turbanach pełnych kolorowych piór, brązowoskórzy z ciężkimi od złota pasami z wysadzanymi perłami i kryształami pochwami, grubych i wygiętych, niczym sierp księżyca, szabel. Czarnoskórzy, wysocy i szczupli, zwinni w boju, powiewali granatowoczerwonymi płaszczami, niczym ogromne motyle nocne. Za nimi podążały ich wierne żony, skryte przed ciekawskimi oczami pod delikatnymi szalami, zdobionymi odświętnie lśniącymi haftami.
Ich roześmiane i dźwięczne głosy zlewały się z brzdękiem biżuterii jaką na sobie nosiły, przemieniając w tajemniczą muzykę z dalekich krain, która towarzyszyła korowodom gości z różnych zakątków La Rasquelle.
Na chwilę miasto mgieł przeniosło się na rozgrzaną słońcem pustynię, zabierając mieszkańców do nowego świata.

Goście nadciągali licznie, lecz niczyja obecność nie została pominięta.
- Szanowny Jarvis wraz z małżonką oraz siostrą Jeanette! - wykrzyknęli heroldowie stojący w wejściu do budynku, a następnie po ich przejściu w sali balowej. Prezenty oddane sługom, zostały złożone na specjalnym podwyższeniu, skąd pilnujący je strażnicy obwieścili je znajdującym się w środku gościom.
Jak twierdziła Chaaya, od razu za drzwiami do sali, powinni stać rodzice pary młodej. Pierwsi należący do pana młodego, a drudzy panny. Pozdrowienia winno składać się najpierw mężczyźnie, później jego żonie. Ku ich zaskoczeniu… za drzwiami oczywiście czekała na nich para… ale tylko jedna. A nie zaraz… ktoś był jeszcze.
Przed znanym poszukiwaczom przygód rodzicami Amali, jako pierwsza w kolejce, była mała dziewczynka… cóż młoda kobietka, może niewiele młodsza od samej panny młodej. Sądząc po tym jak zachowywali się goście przed nimi, winno jej było złożyć pozdrowienia i gratulacje i dopiero po tym przejść do Abdula i na końcu Hali.
~ Macocha… i wdowa… ~ stwierdziła smutno bardka, przypatrując się spod szala dziewczynie, która witała wszystkich z godnością i zdystansowaniem.
~ Co powinienem powiedzieć? ~ spytał czarownik, trzymając dłoń kochanki, podczas gdy skrzydlata rozglądając się ciekawsko dookoła, podążała tuż za nimi.
~ Podziękuj za zaproszenie i złóż życzenia, nie ma na to żadnej formuły… kobiet nie dotykaj, ale z mężczyzną możesz się uściskać i ucałować policzki, ważne by zrobić to trzy razy. Prawy, lewy, prawy. Ja przywitam się wedle swojego zwyczaju… ~ Kurtyzana przerwała na chwilę, by zebrać się w sobie. ~ Będę cie musiała na chwile puścić…
~ Godiva może potrzymać cię za dłoń, jeśli to polepszy ci nastrój moja żono ~ odparł czule Jarvis, zerkając na drakonkę, która niecierpliwiła się, widząc Halę w zasięgu swojego spojrzenia.
~ Dziękuję, ale obie ręce będą mi potrzebne. Chodźmy już bo torujemy przejście… ~ Dholianka puściła mężczyznę i ustawiła się za jego plecami. ~ Godiva idzie za mną… gdy odejdziesz od macochy, ja do niej podejdę, gdy odejdziesz od Abdula, ja do niego podejdę, a Godiva do macochy. Pospieszmy się, bo chciałabym mieć to już za sobą.
Tawaif nie w smak było, witać się z arystokracją, gdzie w siedziemdziesięciupięciu procentach składała się ona z… kobiet, z którymi nigdy nie miała do czynienia z racji swojego zawodu.
Magik mimowolnie skinął głową i rozpoczął się obrzęd.
“Dziękuję za zaproszenie i życzę młodej parze szczęścia na nowej drodze, a ich rodzinom pomyślności i oby radość z nowych pokoleń szybko zawitała w progi młodych małżonków.” Dholianka powtórzyła po nim niemal w słowo w słowo z tym wyjątkiem, że kucnęła przed kobietką i dotknęła palcami ziemi przed jej stopami, po czym zrobiła gest przygładzania szalu na czubku głowy.
Wdowa zachowała się tak samo, jak wobec wszystkich innych gości. Poruszyła nieznacznie szyją, jakby dawała dzieciom przyzwolenie na zabawę, grzecznie dziękując za przybycie i życząc im przyjemnego spotkania.
Godiva spojrzała pytająco na bardkę i dygnęła chwytając za rąbki sukni, powtórzyła jarvisową formułkę, czując się bardzo niezręcznie.
Humor się jej poprawił, jak Abdul z Jarvisem zaczęli się “całować”. Potem przywoływacz zaczął składać życzenia Hali, a Chaaya kucać przed kupcem i Halą co wywołało ich protesty. Poprosili Dholiankę o powstanie i Hala wymieniła się z nią teatralnymi pocałunkami w policzki. Smoczycy, która była następna, taki zaszczyt nie spotkał, więc… wyraźnie zmarkotniała, acz starała się to ukryć za bladym uśmiechem.

Trójka towarzyszy udała się w głąb sali, gdzie tworzyły się już grupki rozmawiających… mężczyzn. Wszystkie damy, dyskretnie ewakuowały się do przybocznej sali, gdzie zapewne mogły spokojnie zdjąć zasłony i poplotkować ze swoimi koleżankami. Wejścia pilnowali dwaj strażnicy, by nikt niepowołany nie zaglądał do bezpiecznej enklawy żonek i córeczek.
Kamala z powrotem wsunęła dłoń w dłoń ukochanego i stojąc obok niego, zdawała się być nieco zagubiona, choć w sumie trudno było ocenić przez zawój materiału.
- Nie bardzo wiem, co właściwie mielibyśmy robić na ślubie - rzekł czarownik, czule ściskając jej rękę i rozglądając się bezradnie dookoła. - To mój… pierwszy, wiesz?
- Pewna lady zasugerowałaby, żebyś zrzuciła ten zawój Chaayu - stwierdziła ironicznie Godiva i dodała zerkając w stronę witających gości Abdula i Hali. - Pewnie teraz powinniśmy znaleźć tu kogoś kogo znamy. Tylko, że nie znamy tu nikogo.
- Pewna lady jest daleko, a mój zawój może zdjąć jedynie mój mąż - odparła cierpliwym, acz zmęczonym tonem głosu kurtyzana. Westchnęła cicho i… chyba potrząsnęła głową tak jak miała w zwyczaju.
- Cóż… jeszcze będziemy mieć czas by kogoś poznać, na razie wszyscy się jeszcze schodzą, księżyc musi być jeszcze nisko. Po całym tym ceremoniale ludzie się nieco…
- Szanowni Tahleela’laufurii wraz z siostrą Nabeela’laudurii oraz Rasgeeq’abisheq - wykrzyknęli heraldowie.

Do sali wkroczyła trójca, która przyciągnęła spojrzenia niemal wszystkich zebranych.

[media]https://i.pinimg.com/564x/73/53/37/735337953d2d3f41c24a3d031553acf3.jpg[/media]
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline