Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2019, 14:36   #221
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Przed siedzibą Dartuna stał, duży i zielony, półork. Uzbrojony w bułat i osłonięty koszulką kolczą. Miał pokryty bliznami pysk i znudzoną minę. Opierał się o drzwi, blednąc nieco na widok zbliżającego się Jarvisa w otoczeniu dwójki kobiet, kruka i kocura. Z jakiegoś powodu, najemnik wydawał się go bać. Chaaya widząc mieszańca, wzięła go za lichego ochroniarza, jakiego wynajął sobie wróż do obrony przed takimi jak Gamnira. Wybuchła perlistym śmiechem, wiedząc, że nie powinna.
- Ale numer… niech to się Nvery dowie! - zawołała radośnie, klaszcząc w dłonie jak złośliwy chochlik.
- Nie można wchodzić. - Ni to warknął, ni to jęknął wojownik, przyglądając się grupce ludzi. - Wielmożna Hedwiga ma właśnie sesję wróżebną.
Ku rozczarowaniu bardki okazało się, że to nie ochroniarz Dartuna, a jego klientki.
- Długo tam jest? - zapytał czarownik.
- No trochę… na pewno wkrótce wyjdzie - odparł najmita, czując się jakoś niekomfortowo w obecności Smoczego Jeźdźca.
- Hedwiga? Brzmi jak imię dla sowy - ocenił Orfeus i zakrakał, rozglądając się po mieście. - Gdzie podziały się wszystkie elfy? I dlaczego tu tak brudno?
Tawaif skrzywiła się z zawodem wymalowanym na twarzy, po czym podeszła do brudnego okna, mając nadzieję, czy zobaczy co dzieje się w środku i czy Hedwiga przypadkiem nie miała sesji w łóżku.
- Elfy wyginęły setki, jeśli nie millenia, lat temu. Ich era przeminęła. Teraz jest czas ludzi. - Uprzejmie, acz beznamiętnie wyjaśnił Gozreh. - Acz można znaleźć nieco zdziczałych elfów na bagnach.
- Nie powinn… - zaczął ochroniarz zwracając do Dholianki, ale widok przywoływacza zdusił w nim protest. Co było dziwne dla samego Jarvisa, który nie kojarzył w ogóle tego wojownika.

Samą tancerkę znów czekał zawód. Wróż bowiem nie figlował w łóżku z podstarzałą arystokratką, tylko czytał jej przyszłość z kryształu. Podłamana tym widokiem dziewczyna, wróciła do ukochanego. Wsunęła swoją dłoń w jego i wtuliła się w ramię, wpatrując się ciekawsko w mieszańca. Jedno było pewne. Był paskudny z twarzy.
Albinistyczny (nie)chowaniec, umilkł chłonąc widoki i wydawał się być… zamyślony.
Zapanowała więc dość krępująca cisza, w której to półork strasznie się pocił. Z jednej strony, jego dłoń błądziła w okolicy bułatu. Z drugiej… wydawał się być na skraju paniki. Ku jego uldze, drzwi się otworzyły i starsza dama wyszła.
- Chodźmy Greogu do domu. Przywołaj mi gondolę - poleciła, a najemnik rzucił się ochoczo, by spełnić jej polecenie.
Hedwiga przesunęła spojrzeniem po “petentach”, którzy czekali na swoją kolej i uśmiechnęła się protekcjonalnie. Kurtyzana odpowiedziała jej tym samym.
- Dzień dobry - odezwała się radośnie, mocniej wtulając się w Jarvisa i ruszyła do drzwi.
- Wielka szkoda. Naprawdę liczyłem, że to będzie sowa… - Kruk był wielce niepocieszony, gdy to klekotał do ucha nosiciela.
- Liczysz na jakiś międzygatunkowy romans, czy co? - zapytał żartobliwie czarownik, gdy Dartun przecierał oczy oczy chusteczką. Słysząc głos Chaai westchnął cierpiętniczo. - O co znów cho…
- Mamy dla ciebie… prezent i propozycję zarazem - zwrócił się do niego przyjaciel, a Godiva zamknęła za nimi drzwi.
- Posprzątałbyś tu, a nie w takim syfie nas przyjmujesz! - Fuknęła złotoskóra, całkowicie pomijając obecność arystokratki za drzwiami.

Orfeus rozejrzał się po pokoju po czym utkwił ślepko w wieszczu, chowając dziób za uchem magika, przez co wyglądał jakby się do niego tulił.
- Wstań i zakręć kuperkiem, bym mógł ocenić twoje walory - zaskrzeczał do karciarza, swoim niepokojącym głosem.
- Co?! - Tym razem wróż się rozsierdził i wstając zawołał gniewnie. - Co wy sobie wyobrażacie wpadając tu tak i przeszkadzając mi w interesach?! I po co w ogóle przyszliście? A co do mojego domu droga panno, to mój dom jest moją twierdzą, a w mojej twierdzy rządzę JA.
- No już, już... przyszliśmy z propozycją. - Przywoływacz podjął sprawę bardzo ugodowym tonem. - Ten kruk szuka domu.
- A co ja jestem? Miłośnik ptaków? - rzekł ironicznie Dartun.
- Nie krzycz na mnie bo jak bogów kocham, zaraz będziesz zbierać zęby z podłogi! - Bardka odgrażała się drobną pięścią, ale na jej ustach gościł coraz większy uśmiech. Najwyraźniej uwielbiała doprowadzać mężczyznę do furii i się temu przyglądać.
- Nie wspomniałeś, że ten wróż jest taki nieuprzejmy… - poskarżył się Orfeus. - Zaczynam się zastanawiać, czy nie trafiłem z deszczu pod rynnę…
- Nie jest tak źle. Po prostu… z pewnymi kobietami nie potrafi sobie radzić - wyjaśnił Jarvis i kontynuował. - Ten tu Orfeus jest utalentowanym alchemikiem, pracował dla Radogosta. Tego od wieży?
- Tego martwego od lat? - Zamyślił się wróżbita, przyglądając się ptakowi, po czym spytał go wprost. - Alchemik? To jak robisz te mikstury? Z pomocą zwojów?
- Lub jako instruktor - naprostował białopiory. - Sto procent powodzeń, za każdym razem.
- Jak potężne mikstury tworzyłeś? - Zadumał się Dartun w pełni skupiając się na kruku.
- To zależy z kim pracowałem i czego potrzebował. Od wszelkich leczniczych mikstur po magiczne ulepszenia i efekty. Latanie. Oddychanie pod wodą. Ciemność. Kwasy i bomby. Chyba nawet raz wskrz… a może to nie było to? - Orfeus podrapał się łapką po łebku. - Potrafię też zrobić przedmioty, które wymagają użycia alchemicznego stołu… czy wspominano ci, że mam swój własny? Tak czy siak… powiedz mi czego potrzebujesz, a to zrobię… pod warunkiem, że załatwisz mi składniki, bo jak widzisz… jestem krukiem i ciężko by mi było nosić worek ze złotem.
Dholianka coś sobie nagle przypomniała, pogrzebała w torbie i wyjęła cztery fiolki.
- To znaleźliśmy przy jego stanowisku.
- Hmm… tooo imponujące. Każda gildia alchemików z pewnością by chętnie zrobiła użytek z takiego ptaka. - Zastanowił się wieszcz, a czarownik zaś spytał. - A ty?
- Ja… - Wzruszył ramionami wróż. - …mniej. Jak wiesz, ja raczej nie łażę po ruinach, nie mam aż takiej potrzeby… Owszem, czasem jakiś eliksir by się przydał, ale…
- No widzisz. Orfeus mógłby ci się wtedy przydać. No i ktoś do rozmowy… i debatowania na temat magii i… biały kruk pasuje do tajemniczego wróżbity - zaproponował Jarvis.
- Co racja, to racja - ocenił Dartun, rozważając te argumenty. - W sumie… mógłby tu zamieszkać w zamian za pomoc przy różnych okazjach. Dużo jednak tu do robienia mieć nie będzie.

Kruk nastroszył pióra i zaklekotał dziobem, trochę jak bocian podczas zalotów. W mig przytulił łebek do ucha swojego nosiciela, co rozsierdziło ignorowaną i pozbawioną rozrywki tancerkę.
Dziewczyna zwęziła oczy jak wściekła żmijka i na chwilę w pokoju zapanowała głucha cisza. Wtem, przepuściła atak na nic nie spodziewającego się karciarza. Chwyciła go pod ramię i przytuliła do siebie. Popatrzyła wyzywająco na ptaszora, a ten ponownie otarł się łebkiem o ucho przywoływacza.
W tawaif zawrzało.
- No przyjrzyj mu się uważnie… nie jest taki zły Orfeusie… trochę starawy i zapuszczony, zrzędliwy jak wredna baba, ale zobacz… zgrabny taki… mięciutki lub twardy w odpowiednich miejscach… - Kamala zaczęła zachwalać przyjaciela swojego kochanka, niczym sprzedawca swojego nowego niewolnika. - ...na pewno będzie cię karmił najlepszymi gołębiami w mieście i…
- Słabo wychowany ten wasz kolega. Obraża mnie na samym wstępie, a jestem od niego starszy i nie chce pokazać kuperka, zupełnie jak ten… jak mu tam… nie pamiętam. - Zwierze rozejrzało się ponownie po pomieszczeniu. - Mógłbym mu uwarzyć mikstury miłosne, zauroczenia, potencji i zmiany wyglądu… bo tym się właśnie para, prawda? Doi pieniądze na zakochanych, brzydkich i nieszczęśliwych parkach. - Sfrunął, ku uldze Sundari, na biurko i stuknął dziobem w szklaną kulę. Był jednak delikatny i uważał, by nie zrobić jej krzywdy. Przejrzał się w szkle i przemaszerował po blacie. - Miłość zawsze w cenie… niezależnie od rasy - skwitował i zwrócił się retorycznie do Dartuna. - Pytanie tylko czy potrafiłby mnie traktować jak równego sobie.
- Nie zajmuję się miłosnymi zaklęciami. Jestem poważnym wróżbitą. - Napuszył się mężczyzna. - Przewiduję przyszłość i znajduję prawdę w kartach.
- Ale doradzanie w sprawach miłosnych to przecież twój chleb powszedni - przypomniał mu Gozreh, na co stary mag mruknął. - No tak… ale nie eliksiry miłosne. To zostawiam gildiom i zrewoltowanym alchemikom, którzy przeciwstawiają się tyranii gildii. - Po czym zwrócił się do Orfeusa. - A co ciebie obchodzi mój zadek, jesteś ptakiem… nie powinieneś się interesować kruczymi ogonami? A zresztą, po co ja w ogóle o tym gadam?
Wróż usiadł przy stole, przed białym pierzakiem. - Co ja jestem... panna na wydaniu? A ty pan młody? Poza tym, nie robisz mi łaski. Mój interes dobrze się kręci i bez eliksirów. Niemniej... nie jestem nierozsądnym człowiekiem.
- Jeśli nie jesteś, to zacznij się w końcu rozsądnie zachowywać. - Orfeus przedreptał na środek stolika i wskoczył na kulę, jak kura na grzędę.
- Ja się akurat rozsądnie zachowuję. To wy przyszliście tu do mnie z propozycją, a nie na odwrót - obruszył Dartun.
- Rozsądny człowiek nie gada co mu ślina na język przyniesie… ale czego oczekiwać od męskiej wróżki. No... ale przynajmniej nie jesteś elfim szarlatanem, więc da się ciebie posłuchać nieco dłużej. - Kruk odgiął łebek do tyłu i zaklekotał dziobem.
- Jestem wróżbitą… to nie to samo co wróżka - sprostował z lekką irytacją mężczyzna.
- Może zostawimy was razem przez dwa lub trzy dni, a potem przyjdziemy zobaczyć jak wam się razem żyje? - zaproponował czarownik po chwili namysłu. - A jak wam nie wyjdzie, to znajdziemy ci nowy dom Orfeusie.
- Wróżki mają kule… ty masz kulę… jesteś wróżką. - Ptak nie dawał za wygraną, ale słysząc w głosie Jarvisa chęć ucieczki odwrócił się do niego, jakby chciał mu wlecieć na ramię. Chaaya jednak stanęła pomiędzy nim, a swoim ukochanym, rozpościerając szeroko ręce i piorunując gniewnym wzrokiem (nie)chowańca.
- A nie mógłbym zamieszkać z tobą? Masz taki ładny pakiet… - zakrakał.
- Nie bardzo rozumiem… co masz na myśli? - Przywoływacz był szczęśliwie nieświadomy intencji kruka, a Gozreh tylko ziewnął dodając. - Czasami podjadam w nocy. Byłoby źle, gdybym przypadkiem ciebie połknął mości Orfeusie. W nocy wszystkie kruki są czarne, sam rozumiesz.
Biały zwierzak nie odpowiedział. Chwilę patrzył na wściekłą bardkę, ktorej prawie z tej zazdrości wyrosły rogi i diabli ogon. Zatuptał w miejscu, dzwoniąc pazurkami w szkło i zeskoczył na stół. Przeszedł się pijanym krokiem kawki do Dartuna, po czym podleciał mu na ramię.
- Za dwa dni… Przyjdźcie za dwa dni - odparł przyglądając się plecom swojego nosiciela i wychylając się bardziej starał się dostrzec ich “szlachetne” zakończenie, niestety płaszcz jaki nosił czarokleta, trochę upośledzał widok… ale od czego jest wyobraźnia?


Dom, słodki, bezpieczny dom.
Pokój karczmy, od pewnego czasu, był już dla obojga Smoczych Jeźdźców domem, a po pozbyciu się kruka i dzieciarni, Jarvis i Chaaya mogli wreszcie tu wrócić, by wypocząć i może podleczyć rany. Co prawda, mieli tylko trochę czasu na odświeżenie, bo trzeba było odnieść ów kolczyk, a niecierpliwiąca się Godiva pospiesznie pognała do swojego pokoju, by się przebrać za Jeanette i odpowiednio przyszykować na spotkanie, ale nie czuli już takiej presji i odpowiedzialności, gdy odzyskali cenną zgubę zleceniodawców.
- Jak się czujesz? - zapytał czarownik, gdy znaleźli z tancerką w ich komnacie. Od razu objął ją od tyłu w okolicy pasa, dociskając zaborczo i muskając ustami jej policzek. - Nie wymęczyła cię za bardzo ta przygoda?
- Wymęczyła…
Kobieta instynktownie sięgnęła dłonią do twarzy ukochanego, gładząc ją delikatnie.
- Nadal jestem nieco w szoku po tym… wszystkim. - Tawaif nie chciała się uskarżać, ani użalać nad sobą. Zgrywała dzielną i cierpliwą, co odnosiła z różnym skutkiem.
- Chodź, pomogę ci się rozebrać. Musisz się wykąpać i przebrać na spotkanie.
- Ty zostajesz tutaj… czy idziesz z nami? - Mag cmoknął ją znów w policzek. - Możesz zostać jeśli chcesz. Tyle ksiąg masz do przejrzenia.

O tak. Dholianka wiele by dała za chwilę spokoju i relaksu, ale obawiała się samotności. Teraz, gdy nie było Nveryiotha na wyciągnięcie ręki… i teraz, gdy była świadkiem jak jej kochanek prawie nie zginął, niczego tak w życiu nie chciała, jak być po prostu obok przywoływacza.
- P-pójdę… Czy mogę? - spytała niepewnie, odwracając się w jego objęciach, by zabrać się za rozpinanie jego ubrania.
- Oczywiście, że możesz… twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Tylko musisz pilnować, żeby mi dłonie nie zawędrowały tam, gdzie nie powinny - szeptał żartobliwie mężczyzna, chwytając drapieżnie za pośladki bardki, która zesztywniała i napięła się z bólu, podczas gdy on cicho kontynuował. - A potem tu wrócimy. Ty się położysz golutka na łóżku i będziesz studiowała księgi, a ja… będę ci przeszkadzał… palcami, językiem, pocałunkami. Co ty na taki plan?
- To dobry plan… choć pozwolisz, że nie będę czytać księgi czarów - odparła spolegliwie, odrywając męskie dłonie od siebie. - Muszę się przebrać, a ty zmyj z siebie ten kurz i krew.

Jarvis rozbierał się szybko odsłaniając przed kurtyzaną ciało, poznaczone świeżymi poparzeniami. Musiało go to cholernie boleć, ale… wyraźnie życie wyuczyło go ignorować ból. Nieważne jak silny… Może rzeczywiście było w nim coś z borsuka, którego w dzieciństwie wziął wraz kolegami na patrona swego gangu?
Dziewczyna z pustyni spuściła głowę, zaciskając pięści, by nie wybuchnąć płaczem. Jej rany w porównaniu z ranami maga, były jak dziecięce zadrapania.
Ukrywszy się za przepierzeniem, zdjęła z siebie magiczną suknię i przyjrzała się czerwonym pręgom, ciągnącym się od stóp po jej pośladki. Na skórze nie wystąpiły bąble tylko dlatego, że wpleciona w materiał magia, uchroniła ją przed większością ciosu.
Bez słowa przebrała się w pustynną szatę z czarnego materiału, by skrzętnie ukryć ciało przed wzrokiem, po czym wyszła, by pomóc miłości swojego życia. Racząc go czułą pieśnią i uzdrawiającymi mocami.
Zanurzony w wodzie czarownik z rozkoszą się poddawał pieszczocie jej palców i przyjemnemu dotykowi magii płynącemu przez nią do jego ciała. Poparzenia znikały, odsłaniając znów nieco twardą… ale przyjemną w dotyku skórę. On sam uśmiechał się czule i nieco lubieżnie. Jakby chciał wzrokiem przebić zasłonę tkaniny okrywającą Kamalę… a i wyraźna reakcja przypominała tancerce, jak namiętnym człowiekiem jest jej wybranek.
Sundari dała ponieść się chwili i klęknąwszy przy wannie, zaczęła obcałowywać skronie Smoczego Jeźdźca przy jednoczesnym tuleniu jego głowy do siebie, jakby chciała nie tylko uchronić go przed złem tego świata, ale jednocześnie wynagrodzić za ból jaki przeszedł. Była cicha… bardzo cicha, ale Jarvis przeczuwał, że słowa mogłyby skruszyć ją na proch w przeciągu chwili. I pewnie dlatego mężczyzna ograniczył się do czułego głaskania jej po policzku i po głowie. Nawet jeśli jego ciało pragnęło więcej, tym więcej im bardziej był uleczony.
Gozreh zaś… nie przyciągając uwagi ich obojga w milczeniu schował się pod łóżko.

W końcu bardka pociągnęła nosem i uderzyła dłonią w taflę wody.
- I masz nigdy więcej nie głaskać obcych ptaków pod dziobem! - Fuknęła gniewnie, ocierając łzy z kącików oczu. - Zwłaszcza tych co są wygadane!
Maskując swoją chwilę słabości, nastroszyła się jak przepiórka.
- Jedyna ptaszyna jaka mnie interesuje… właśnie się gniewa. - Magik nachylił się i cmoknął ją czule w usta. - Masz jakieś porady na temat tego co powinienem poruszyć podczas oddawania właścicielom kolczyka? W sumie… nie ustaliliśmy jakiej nagrody za to chcemy… co prawda nie robiliśmy tego dla jakiejś nagrody? Może… poprosić ich by dali coś, co uznają za stosowną nagrodę za nasz wysiłek?
- Oni są arystokratami… - Dholianka złagodniała, uśmiechając się ciepło. Zabrała się za rozmasowywanie karku przywoływaczowi. - Dobrze wiedzą, że za wykonaną pracę trzeba zapłacić. Być może spytają się ciebie co byś chciał w zamian, lub po prostu dostaniesz z góry obliczoną nagrodę. To wszystko zależy od nich…
- Jak miło z ich strony - odparł chłopak i dodał po chwili. - Więc… nie różnią się niczym od tutejszych arystokratów. Co najwyżej nie są takimi sknerami jak oni.
- Ludzie z Teheru to bardzo, bardzo dumny i skryty naród… bezwzględni dla swoich wrogów, ale łaskawi dla sprzymierzeńców. Po prostu nie poruszaj kwestii znaczenia nath. Im mniej interesujesz się ich sprawami, tym lepiej. Nie wychodź przed szereg, a obsypią cię złotem, czy cokolwiek sobie zażyczysz w zamian - wyjaśniła tawaif. - My Dholianie słabo się z nimi dogadujemy… nie lubimy powściągliwości. Podoba nam się krzykliwość, dramatyczność i przekupstwo… Malhari zaś… a zresztą. Nie ważne jamun.
- A czego sobie życzymy? Czego byś pragnęła? - Zadumał się mężczyzna, poddając pieszczocie jej palców.
- Ja… mam wszystko czego mi potrzeba - odparła cicho Chaaya i polizała płatek uszny rozmówcy.
- To niech nas… zaskoczą. Godiva i tak chciałaby randki z matką panny młodej… a tego raczej nie dostanie - zamruczał cicho czarownik ironicznie uśmiechnięty. - Ona to ma pecha do kobiet.

- Mhm… z pewnością. - Tancerka go nie słuchała, skupiona na ssaniu męskiego ucha. Jej pazurki wbijały się delikatnie w skórę Jarvisa, kiedy dziewczyna pomyślała sobie jak przyjemnie by było, gdyby kochanek zagościł w jej łonie.
- Tooo kiedy idziemy? Do której trwa pora odwiedzin mieszkańców w Skowronku?
- Jak tylko Godiva wyszykuje się na wizytę. - Mag sięgnął dłonią ku policzkowi partnerki i pogłaskał ją. - Nie dołączysz do mnie w kąpieli?
Zerkając pod wodę, kurtyzana widziała, że podziela jej pragnienia.
Kamala już chciała się poskarżyć na niewygodę ich ciasnej wanienki, ale kiedy jej wzrok padł na ukochany “maszt swojego marynarza”, Umrao uśmiechnęła się jak drapieżna kotka. Kobieta ściągnęła kaftan i zrzucając buciki ze stóp, wprosiła się ochoczo do kąpieli.
- Skoro tak ładnie poprosiłeś to nie mogłam odmówić - wyjaśniła dumnie, by nie wyszło, że miała słabość do wybranka. Upewniła się jedynie, że woda maskowała jej rany… ranki… i wyglądała jak zwykle zmysłowo i apetycznie..
Przywoływacz, jeśli nawet dostrzegł jakiekolwiek mankamenty, to nie poinformował jej o tym fakcie. Za to jego palce objęły jej uda, gdy tylko się znalazła w wannie. Usta już muskały jej skórę, bacząc by czynić to delikatnie.
Traktował Kamalę, jak porcelanową laleczkę… jednakże delikatność ta nie ujmowała jego pożądaniu. Bo pieszczoty, choć ostrożne, nadal były żarliwe.
Zaczęła się rywalizacja na to, kto komu więcej ciała wycałuje, bo Sundari wcale nie pozostawała bierna, chcąc wynagrodzić wszelki trud swojemu dzielnemu “wojownikowi”. Świadomość, że tak niewiele brakowało, a utraciłaby możliwość goszczenia w jego ramionach, tylko napędzała ją do coraz śmielszych i namiętniejszych pieszczot, aż w końcu ich ciała zespoliły się w jedność i nie zaczął się wyścig po spełnienie.
Choć wyścig w tym wypadku, było zbyt mocnym określeniem, bo ani jedna, ani druga strona nie miała siły na dzikie wyczyny.

Jarvis i Chaaya stawali się niemal jednym, wijącym i pulsującym w cichej ekstazie, organizmem. Pogrążeni w rozkoszy i pocałunkach, zapominali o całym świecie, acz każdy ruch bioder kochanki nieustannie popychał ich ciała ku spełnieniu, a usta pieszczące skórę, niemal dyszały tą żądzą niczym oddech rozgrzanej pustyni, aż… nastąpiła kulminacja, wyrażona cichymi jękami i wtuleniem się w siebie.
~ Następnym razem ja cię wymasuję Kamalo. To też przyjemne, wielbić takie żywe dzieło sztuki jakim jesteś ~ szeptał jej telepatycznie czarownik.
- A teraz musimy się ubrać, bo spotkanie, Godiva… i… wiesz, że wypytał o ciebie jeden z ochroniarzy kupców? - zapytał na końcu, z nutką, którą tancerka dobrze znała. Zaborczość i zazdrość. Może nie tak intensywna i gwałtowna jak Ranveera. Nie tak dzika i niepohamowana, ale ta mała drzazga zaborczości o jej względy tkwiła w jej kochanku, kiedy on sam chyba nie miał o niej pojęcia.
Dziewczyna wyszła z wanny i nie wycierając się płótnem, od razu przyodziała się, szukając jedynie bielizny na zmianę.
- Naprawdę ktoś o mnie pytał? Kto? - spytała rozbawiona, zakładając fikuśne majteczki, które skryły się pod czarną kurtyną szaty. - Fadl?
Ooo a więc pamiętała jego imię. Niemniej potrząsnęła charakterystycznie głową, uśmiechając się od ucha do ucha. Świadomość, że magik był o nią zazdrosny wyraźnie ją cieszyła i podniecała. Jeszcze chwila, a zaciągnie go do zaułka, tak jak wtedy podczas spotkania w zamtuzie z Axamanderem.
- Fadl? Może… nie zapamiętałem… ten no… co my go spotkaliśmy. Był strasznie… zainteresowany. - Przywoływacz starał się zamaskować rozdrażnienie, związane z tym, że Dholianka pamiętała jego imię. Był w tym kiepski. W końcu aktorstwo nigdy nie było jego mocną stroną.
Wyszedł z wody i zaczął się wycierać. - Nie wiem czemu.. chyba powinien sobie zdawać sprawę, że nie możesz być tu sama, prawda? Że ktoś się tobą opiekuje.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 27-02-2019, 15:36   #222
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Umrao westchnęła.
Umrao westchnęła tak głośno i rzewnie, że “medytujący” w swej tajnej samotni (choć tak naprawdę planujący zemstę na swymi wrogami) Ferragus miał wrażenie, że nie była to jedna Umrao… a sto.
I wszystkie sto na raz właśnie doznały silnego orgazmu.
Brr… groźna kobieta. Prawdziwy potwór. Nienażarty baal z samego serca seksualnego piekła. Może to ją powinien rzucić na tego co skradł jego ciało?
“Haaaaiii… Jeszcze trochę… podrocz się z nim jeszcze trochę…” Maska jęczała jak nażarta kocimiętką kotka podczas rui.
“O matko… weź się zamknij…” Deewani, która była w większości odporna na swoją uporczywą siostrę, zaczynała czuć się nieswojo.
“Pooowiedz mu, żeee pewnie szuka ożenkuuu… powieeedz, że z nim dziś porozmawiaaasz… ach powiedz, że…”
“Ej… no weź się w końcu odczep, ile można?” Łobuzica wzdrygnęła się z obrzydzenia i całkowitego niezrozumienia tematu.
“Starcze… Starcze obudź się i weź jej powiedz by się wzięła!”
~ Tyle, że to wzmacnia jej ducha. Jej drapieżność i siłę ~ mruknął niechętnie smok. ~ Myślisz, że dlaczego pozwalam im na te częste migdalenie? Wzmacnia to jej siły duchowe oraz mentalne i ułatwia mi działanie poprzez nią.
“To nudne i obrzydliwe… ty też jesteś nudny i obrzydliwy…” Dziewczynka była mocno niepocieszona.
~ To jest nudne… ~ zgodził się gad i ziewnął ostentacyjnie. ~ Choć i tak stonowane wobec tego co smoki czują i robią w rui.

- To ten Dholianin… może czuł się po prostu samotny? - Chaaya walczyła z wesołością. - To prawda, że kobiety z pustyni podróżują z opiekunami… ale to niekoniecznie muszą myć mężowie, a bracia, stryjowie, ojcowie… Może był ciekawy… a może łudził się, że… no wiesz… znalazł partię do żeniaczki. W końcu kobiety przeprowadzają się do domu mężów, więc jeśliby miał żone ona podróżowałaby wraz z nim.
- Niech sobie poszuka wśród służek… pewnie jest tam dużo ładnych - odparł obojętnie czarownik, choć ton jego głosu potwierdzał, że bardka szarpnęła za właściwą strunę.
- Nie wiem… nie pytałem. Starałem się unikać twojego tematu.
- Cóż… to może ja się go spytam, w końcu będe mieć okazję. - Złotoskóra odwróciła wzrok, bo patrzenie na ukochanego sprawiało jej ból w lędźwiach. Pragnęła go. Pragnęła go dzikiego i delikatnego i niepohamowanego i czułego…
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Zwłaszcza przy okazji tego całego ślubu? Lepiej chyba nie poruszać tego tematu przy takich okolicznościach.
To była kiepska wymówka ze strony przywoływacza lekko rozdrażnionego tematem. Czuł się wyraźnie zaniepokojony, tym jej zainteresowaniem obcym mężczyzną. Zagrożony, tym jak się dogadywali.
Walczył ze sobą. Bądź co bądź, jedna strona natury jej kochanka chciała jej uśmiechu i pomóc bardziej otworzyć się na świat i własne pragnienia, druga… zaś pochwycić, przycisnąć do ciała i posiąść zarówno ciało i jak duszę. Kamala wszak dobrze wiedziała jakie słowo odbijało się w jego myślach podczas namiętnych chwil: “Moja”.
Ku jego uldze kurtyzana się z nim zgodziła i wydawało się, że nie zamierzała ciągnąć dalej dyskusji.
- Masz rację… to byłoby nierozsądne z mej strony. Będę się trzymać w cieniu.
Z jej pełnego miłości spojrzenia dało się się wywnioskować, że jej ulubionym i najbezpieczniejszym cieniem był ten rzucany przez Jarvisa.
Dziewczyna wyjęła z jednej ze swoich toreb dwa łańcuszki złotych dzwoneczków, po czym założyła je sobie na kostki. Następnie dobrała kilka okrągłych bransoletek na przeguby i fikuśne kolczyki. Rozczesawszy grzebieniem włosy, skryła je pod cienką chustą. To, że była w La Rasquelle nie miało w tej chwili znaczenia. Jeśli miała przejść przez próg Złotopiórego Skowronka, musiała ubrać się stosownie do swojej kultury. Dholianki skrywały swe piękne ciała i stroje błękitnymi, białymi lub czerwonymi płaszczami.
Błękit nosiły mężatki. Biel wdowy. Czerwień zaś… dziewice. Jednakże czerń była neutralnym kolorem rozpoznawalnym na całej pustyni. Był to bezpieczny kolor, którego przekaz był prosty i jasny. “Nie patrz na mnie, bo nie jestem twoja.”

Mag przebrał się z powrotem w swoje szaty. Jego strój niczym w sumie nie różnił się krojem od innym jego ubrań. Było to z pewnością nudne, ale czarownik wszak preferował praktyczność, a wygląd stroju mógł dostosować magicznym cylindrem.
Niemniej mężczyzna spoglądał od czasu do czasu na kochankę z czułością i pożądliwością, poprawiając jej tym spojrzeniem nastrój. A i wspomnienia niedawnego konfliktu ulatniały się.
- Gotowi? - Usłyszeli przez drzwi. Godiva stała po drugiej stronie, niecierpliwiąc się nieco.
- Gotowi. - Jarvis otworzył drzwi i podał dłoń Chaay, gdy zbierali się do wyjścia. Smoczyca była spięta i niespokojna i… bardzo kobieca. Nie tylko w stroju, będącym niemal żeńską kopią… Jarvisi jeśli chodzi o gust, ale też w zachowaniu, spojrzeniu, rumieńcu na twarzy. Była… delikatna.


Przed Złotopiórym Skorwonkiem, jak zwykle, stała straż z minami tak nadętymi i odpychającymi, że aż dziw brał, skąd tylu klientów przybywało do przybytku.
Czarownik jak i smoczyca podejrzewali, że nieliczna “gwardia” zapamiętała ich twarze i nie będzie sprawiać kłopotu z przejściem, lecz spotkało ich dość nietypowe zaskoczenie, kiedy mężczyźni na przedzie zagrodzili im drogę i spytali o… imiona.
Co oczywiście Jarvis uczynił, przedstawiając siebie i towarzyszące mu osoby. Swoją siostrę i towarzyszkę. Wojownicy wymienili się paskudnymi spojrzeniami, a na ich twarzach wykwitły parszywe uśmieszki.
- Proszę, proszę… Jeanette… masz tupet się tu pojawiać. - Cokolwiek przeskrobała skrzydlata, musiało nieźle zdenerwować tutejszego właściciela, który wyżył się na pracownikach, którzy teraz byli w paskudnych nastrojach.
- Masz zakaz wstępu, reszta może przejść.

Bardkę jakby wmurowało, popatrzyła się z przestrachem na ochroniarzy, później pytająco na przywoływacza, by w końcu szukać jakiejś odpowiedzi u samej Godivy.
Smoczy Jeździec i jego wierzchowiec spoglądali na siebie, zapewne tocząc jakąś gorączkową rozmowę. Sądząc po zaciskających się mocno pięściach dziewczyny, magik próbował powstrzymać swoją “siostrę” przed wybuchem agresji. Tawaif wszak pamiętała, do czego jest zdolna rozwścieczona smoczyca, zarówno w swojej smoczej formie (gdy rozerwała gigantycznego węża), jak i ludzkiej (gdy przerobiła klatkę piersiową Remiego na miazgę).
Telepatyczna rozmowa chyba pomogła, dłonie Jeanette rozluźniły się.
- Idźcie beze mnie. Poczekam - mruknęła w końcu i Jarvis ruszył z tancerką do środka, która z żalem i smutkiem oglądała się na zostawioną w tyle wojowniczkę.
~ Co się stało? Co ona zrobiła? ~ spytała z ujmującym współczuciem, bo choć niebieskołuska działała jej na nerwy, to jednak miała dobre serce i intencje, więc nie dało się jej nie lubić.
~ Poniosły ją nerwy i groziła komuś. Jak wiesz, Godiva ma temperamencik i mało zimnej krwi ~ wyjaśnił czarownik i uśmiechnął się dodając. ~ Nie będzie jednak robiła kłopotów, no chyba, że ci dwaj przed wejściem będą ją zaczepiać.
~ Nie powiem… od dawna liczyłam na to, że życie da jej gorzką nauczkę… ale, ale to… jest mi strasznie przykro… ~ Kolejny powód by nienawidzić Hali jeszcze bardziej, zawitał w jej sercu. Kamala postanowiła, że choćby nie wie co… jeśli arystokratka zjawi się na spotkaniu, to skończy się to wojną narodów.

W środku, za kontuarem, przywitał ich obudzony z drzemki staruszek. Mężczyzna poprawił monokl, który podczas snu spadł mu na brzuch i rozejrzał się niepewnie.
- Ekhm… witamy szanownych państwo w Złotopiórym Skowronku, nazywam się Artemis. W czym mogę państwu pomóc? - spytał grzecznie, nieco zachrypniętym od pochrapywania głosikiem, przyglądając się ciekawsko tajemniczej Sundari, która stała za plecami kochanka, niczym jego egzotyczny cień. Ach… gdyby tylko mógł dostrzec jej twarz, a nie tylko słaby kontur.
- Witam. Proszę przekazać swoim gościom, że odnaleźliśmy ich zgubę - rzekł uprzejmie Jarvis, uznając, że mężczyzna będzie wiedział kogo powiadomić.
Kurtyzana pacnęła niepostrzeżenie przywoływacza w pośladki.
~ Powiedz jakich gości… myślę, że mają ich wielu… ~ szepnęła przez telepatię.
Portier podrapał się za uchem i zajrzał w swoje papiery jakby te miały go olśnić.
- Taaak… oczywiście, że przekażę… oczywiście… a komu tak właściwie?
- Rodzinie kupca Abdula - odparł grzecznie czarownik, nieco urażony tym, że Artemis go nie kojarzył. Wszak musiał się rzucić w oczy, w związku tym co tu robił. Jaenette jakoś zapamiętali.
- Z-zapraszam do poczekalni, tam po lewej za drzwiami… służki państwu przyniosą coś do picia. - Dziadek od razu zbystrzał, wskazując przejście do sali z kanapami. Drugą ręką zapisał jakąś notatkę na wolnym świstku papieru.
- Proszę uzbroić się w cierpliwość… jesteśmy w trakcie przygotowań do ślubu… prawdziwe urwanie głowy.
- Słyszałem o tym - rzekł mag i wskazał swojej wybrance drzwi, przez które powinni przejść.
Dziewczyna ruszyła za ukochanym, przyglądając się jak kamerdyner zwija liścik, wkłada go do tubusu i wrzuca do dziury w ścianie, po czym pociąga za jakąś dźwignię. Była pod wielkim wrażeniem wystroju tego miejsca, jak i niektórych rozwiązań technologicznych, których nigdy wcześniej nie widziała na żywo.

W sali oczekiwań, przycupnęła, niczym onieśmielona młódka, na jednej z sof, prosząc jedynie o lemoniadę. Odgrywanie skromnej i posłusznej przychodziło jej z łatwością, a nawet sprawiało trochę frajdy, zupełnie jakby jej chochlicza natura uznawała ten prosty trik za wyszukanego psikusa. Bo przecież nikt nie wiedział kim ona była, czym się parała i jak psotliwa potrafiła być.
Jarvis zamówił lekkie wino i przycupnął blisko bardki, acz w stosownie przyzwoitej odległości. Obserwował ją, wyraźnie ciesząc się jej dobrym humorem i czekał cierpliwie.
Gdy służba odeszła, Dholianka postanowiła przełamać milczenie.
- Posłuchaj… nie jestem pewna, czy powinnam być przy twojej rozmowie z… Abdulem, albo jego przedstawicielem. Dla bezpieczeństwa całej tej maskarady… myślę, że powinnam się oddalić.
- Możesz poczekać w holu, będę ci telepatycznie przekazywał to co tu powiedzą - zaproponował jej kompan, nie zamierzając jej do niczego przekonywać. To Chaaya była tu znawczynią obyczajów i to ona wiedziała najlepiej.
- Chyba… nie musisz tego robić, jestem pewna, że cię nie zjedzą… tylko nie groź nikomu - odparła żartobliwie, uśmiechając się ciepło.
- Dobrze. - Przywoływacz cmoknął ją czule. - Postaram się to zresztą szybko załatwić.
Kobieta zarumieniła się, spuszczając spojrzenie na podłogę. Smak zakazanego owocu nęcił najbardziej, toteż przyjemne ciepło rozlało się po jej podbrzuszu, a serce przyspieszyło, gdy poczuła muśnięcie na swoim policzku. Niby nikogo w pobliżu nie było, acz dreszczyk adrenaliny przepłynął od karku w dół pleców na samą świadomość, że ktoś mógł ich przyłapać w tak intymnej chwili.
- Bądź cierpliwy i nie odmawiaj poczęstunku, ni dłuższej rozmowy… nie staraj się niczego przyśpieszać, bo mogą poczuć się urażeni… mną się nie przejmuj poczekam na cieb… - urwała w pół słowie słysząc jak ktoś wchodzi.

Była to służka niosącą tacę z napojami oraz miseczkami sałatki owocowej oraz talerzykami z jakimś ciastem.
- Wino i lemoniada, oraz coś słodkiego z okazji nadchodzącego święta pary młodej - wyjaśniła dziewczyna, grzecznie dygając i wycofując się do wyjścia. Kurtyzana poczekała, aż pracownica wyjdzie, po czym sięgnęła po talerzyk z wypiekiem.
- To taka tradycja… para młoda dzieli się swoim szczęściem z okolicznymi mieszkańcami. Wyprawia się specjalną ucztę dla sąsiadów lub nawet dla mieszkańców całej wioski. Ma to zachować przyjazne stosunki na przyszłość, podtrzymać dawne przyjaźnie, zawrzeć nowe i zakopać wszelkie niesnaski. Zgromadzenie spotyka się na neutralnym terenie i razem świętuje na cześć pary młodej i ich przyszłego związku.
- Miła tradycja… tu rozsypują monety przed parą młodą, gdy wychodzi ze świątyni, a potem zostawiają te monety biednym do wyzbierania. - Podzielił się wiedzą czarownik, smakując słodkości. - Dobre.
- To bardzo ciekawy sposób… tylko kto obsypuje parę młodą? Goście? Czy to jest prezent od nich dla nich? Dlaczego zostawiają go biednym? - Złotoskóra jadła z gracją i dystyngowaniem, bo a nuż ktoś wejdzie i zobaczy jak objada się jak mała dzikuska?
- Co jeszcze się u was robi podczas zaślubin?
- Goście… sypią im złotą drogę do gondoli, żeby im bogactwo towarzyszyło cały czas. Gościom nie wypada zabierać wtedy monet z ziemi, bo kradliby pomyślność parze młodej. Więc zostają na ziemi, jako datek od pary młodej dla biednych. Z tego co wiem, bo na żadnym ślubie nie byłem, panna młoda winna ubrana być na biało, bo to kolor czystości i nosić na szyi srebrną kolię, bo srebro odgoni wampiry od jej szyi w noc poślubną… z innym rytuałów, to już różnie bywa… zależy od tego jakie bóstwa czczą poślubieni sobie małżonkowie lub… do jakiej sekty należą. - Jarvis zamyślił się, próbując przypomnieć sobie co ciekawsze obyczaje.
- Srebrooo? Niedobrze… srebro jest złe. Jest zimne. Nie pasuje do panny młodej. Jeśli taka nosi srebro, będzie nieczułą kochanką dla męża. - Pokręciła głową w zatroskaniu tancerka. - No i ta biel… ah, tu wszystko macie inaczej, to takie dziwne… trochę straszne, ale też bardzo ciekawe. Chciałabym usłyszeć więcej, a jednak się wzdrygam przed tym…
- Srebro u nas… w tym mieście, wiąże się z księżycem i Księżycową Panią. I z likantropami, ale także z opowieściami o “ogniskach” ku czci Księżycowej Pani, które były… orgiami ku jej czci. W La Rasquelle srebro oznacza namiętność i rozpustę, ukrytą pod pierzynką - wyjaśnił cicho mag, szepcząc wprost do ucha ukochanej. - Srebro jest też metalem powiązanym z elfami i półelfami.

~ Tylko tymi z niższych kast. Najwyższe ceniły złoto ~ sprecyzował Starzec, samozwańczy ekspert od elfów.
“Cicho tam… nikt się ciebie o zdanie nie pytał” burknęło wspomnienie babki, chyba jedynie z samej przekory.

- U nas księżyc to woda… a w zasadzie boska czarka w której znajduje się… jak to we wspólnym było… ambrozja? Bogini ta włada przypływami i odpływami. Jest nosicielką życia. Patronką rodziny, miłości i opieki. Jeśli zgubisz się na pustyni… pomódl się do księżyca, a jego promienie wskażą ci drogę do oaz…
Do pokoju ktoś wszedł… wpadł bardziej. To Fadl. Jak zwykle zziajany, lecz szykownie ubrany w granatowe, pękate szarawary o złotych podłużnych pasach, fikuśnych klapeczkach z zawiniętymi noskami oraz czarną koszulą przepasaną granatową szarfą w złote gwiazdy. Na głowie miał misternie zapleciony turban w kolorze kości słoniowej.
- Salaaam bracie… o i… - Stanął wryty wpatrując się w czarną zjawię, która obróciła twarz w jego kierunku. - Siostro jak wspaniale cię znów widzieć!
Przywoływacz nie wiedział jak w takiej sytuacji zareagować, choć jego mimika twarzy zdradzała lekki niepokój, wywołany poufałością wojownika. Niepokój niewątpliwie powiązany z zazdrością. Niemniej milczał niemal upodabniając się do słupa soli.
- Ciebie również… - Dholianka skinęła głową, po czym zebrała się do wstania. - Zostawię was samych, byście mogli porozmawiać.
- Ależ nie musisz, gdzieżby to? Ja nie przyszedłem tu w sprawie… wiecie jakiej, jedynie wpadłem się przywitać. Szacowny Abdul niedługo powinien do was zejść… ale wiecie jak to jest gdy się przygotowuje ślub.
- Rozumiemy, poczekamy cierpliwie - odparł czarownik, nie odnosząc się do kwestii pozostania tutaj Chaai, która usiadła z powrotem na swoje miejsce i wróciła do jedzenia ciasta.
Cynoskóry usiadł naprzeciw pary i popatrzył z ciekawością na Jarvisa.
- No… więc… znalazłeś go prawda? I jak? I jak? Gdzie się ukrywał? Stawiał opór? - Strażnik z pustyni, aż podrygiwał z niecierpliwości usłyszenia historii odzyskania nath.
Tawaif ukryła uśmiech za widelczykiem i spuściła głowę, by schować twarz w cieniu szala.
~ Mówiłam ci… lubimy ploteczki, więc nie zawiedź nas i opowiedz jak pokonałeś Francisa. ~
Choć dziewczyna uczestniczyła w wyprawie, nie mogła się doczekać co też jej kochanek wymyśli.
~ Postaram się ~ odparł jej na to mężczyzna i zaczął opowiadać, pomijając pewne kwestie i wątki, a dodając inne. Oczywiście pominął nudny temat odkrycia tożsamości złodzieja i tego jak dotarli do tej wieży czarownika, który ukradł nath. Sama wieża urosła i zrobiła się bardzo mroczna, wręcz siedlisko mrocznych kruków. Chmary tych potwornych ptaszysk miały niemal pokrywać cały budynek, a ich oczy śledzić każdy ich krok. Oczywiście, Jarvis nie wspomniał, że kruki były sługami owego złodzieja, aczkolwiek… można było wysnuć takie wnioski. Drużyna poszukiwaczy, której składu przywoływacz nigdy dokładnie nie sprecyzował, zeszła więc w mroczne podziemia wieży, po przedarciu się przez fałszywą iluzję i odkrycie przez czarownika, ukrytego przejścia. Rozgryźli skomplikowane pułapki, zmierzyli się z duchem dziewczynki i jej podstępnymi zagadkami, a potem zeszli do serca ciemności… dosłownego i w przenośni. A gdy już znaleźli nath, złodziej ich podstępnie zaatakował i poważnie ranił. Jarvis podkreślił jak wezwał do pomocy żywiołaka ziemi i jak ciężki toczył bój. I że śmiertelny cios wrogowi zadała jego siostra Jaenette.
Chaaya słuchała tego wywodu skręcając się od śmiechu. Zjadła już swoją sałatkę owocową i podstępnie ukradła ukochanemu jego porcję, przyglądając się z zafascynowaniem twarzy słuchającego Fadla, któremu oczy świeciły jak dwa kaganki. Z dziecinną łatwowiernością przełknął on każde kłamstwewko czy niedociąnięcie, kiwając charakterystycznie głową, klaszcząc, cmokając i bujając się na siedzisku niczym tańcząca kobra. Bogata paleta emocji gościła na jego cynoskórej buzi, a one wszystkie składały hołd krasomówczej opowieści wymyślonej przez czarownika.

- Och… to twoja siostra też tam była? Przecież ona taka krucha i delikatna… jakim cudem zdołała zabić tak potwornego wroga? - Wojownik był pod wrażeniem dzielności dziewczyny, choć z pewnością wiedział jak zachowała się wobec niewolnej służki, przez co została skreślona z listy osób mogących wchodzić do Skowronka.
Bardka nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
- No właśnie jamun… nie wstyd ci, że twoja młodsza siostrzyczka musiała się tak narażać? - zadrwiła, spoglądając zuchwale w oczy kochanka.
~ Krucha i delikatna… Fadl zasłużył na randkę z moją siostrą ~ prychnął telepatycznie magik i zaczął tłumaczyć Kamali, której przecież tam nie było.
- Moja siostra dysponuje wielką wiedzą na temat ruin, więc jej pomoc była nieodzowna, a poza tym… bardzo jej zależało na tym, by… ów przedmiot wrócił we właściwie dłonie. Więc nie byłem w stanie jej odwieźć od pomysłu uczestniczenia w ostatniej części dochodzenia.
- Och… doprawdy pierwsze słyszę, by wiedza na temat ruin pomogła komuś zadać potworny cios przeciwnikowi… - Sundari nie dawała za wygraną, a Dholianin nieco się wyprostował i przyglądał się uważnie rodaczce.
- Pomogła przy samych pułapkach - stwierdził uprzejmie Jarvis, ignorując “chmyknięcie” Gozreha, który towarzyszył im cały czas, będąc lepszym cieniem przywoływacza, niż kurtyzana. Po czym uśmiechnął się dodając. - Oczywiście, zanim moja kochana siostra zadała ów szczęśliwy i desperacki cios, który zakończył żywot złodzieja… mój żywiołak trochę go zmiękczył swoimi mocarnymi łapami.
- No tak… zapomniałam, że był tam żywiołak - odparła głupkowato złotoskóra i popatrzyła wesoło na milczącego kompana. - A tobie co się stało bracie? Co tak umilkłeś?
- Aaa… jaaa… no… eee… no nie wiem… chyba nadal jestem troche w szoku, że drobniutka Jeanette okazała się bohaterem - wyjaśnił pośpiesznie mężczyzna. - No ale nie jesteśmy na pustyni… tu kobiety muszą być twarde tak samo jak ich bracia czy ojcowie.

“Chyba na odwrót…” mruknęła gniewnie Laboni. “To my kobiety pustyni musimy okazywać się twarde i waleczne by takie pędraki mogły się pławić w złocie i wygodach!”
“No już nie przesadzaj… bo ktoś pomyśli, że po prostu nie lubisz mężczyzn…” wtrąciła jedna z masek, a kolejna dodała “Lub im zazdrościsz.”
Wspomnienie babki prychnęło w oburzeniu i nadąsało się jak błotna ropucha podczas suszy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 09-06-2020 o 12:58.
sunellica jest offline  
Stary 27-02-2019, 19:13   #223
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Jak tam przygotowania do ceremonii? Czy wszystko gotowe? - Kamala zmieniła temat popijając kwaśną lemoniadę.
- Ach… tak, tak… mistyk znaleziony, jedzenie przygotowane, muzyka i pieśniarze… ogółem wszystko opłacone… pozostała dekoracja. Wiesz… świeże girlandy kwiatów, mandale, dywan z płatków, kadzidła… Szacowna Hala begum nie zmrużyła oka od wczorajszej nocy… siedzi w sali i nadzoruje dziesiątkami służek. Powieś tu, powieś tam… jednak nie, zamień to z tym… - Dholianin zrobił przy tym znudzona minę. - Gdy pełniłem straż myślałem, że tam umrę…
- Och… nie dziwie się, śluby są strasznie trudne w logistyce… - odpowiedziała enigmatycznie Sundari.
- Ile jeszcze czasu do samej ceremonii? Bo choć udało nam się odzyskać zgubę, to niestety złodziej zdołał wydłubać z niej jeden klejnot. Niemniej w La Rasquelle jest sporo dobrych jubilerów, którym umieszczenie innego kamienia szlachetnego w miejsce brakującego zajmie ze dwie, trzy godziny - wtrącił się czarownik, poruszając nurtującą go kwestię.
- Tylko jeden? Miał tyle dni i wydłubał tylko jeden? Przecież tam jest ich chyba setka… - Fadl podrapał się po szyi, wyraźnie się zastanawiając. - No cóż… ślub jest dziś kiedy wzejdzie księżyc… ech… teraz trzeba będzie latać po mieście i szukać złotnika. Mam już dość tego miejsca… bez obrazy bracie… ale tęsknie za słońcem. Sama to rozumiesz… - ostatnie słowa skierował do dziewczyny, która kiwnęła głową, doskonale rozumiejąc tę kwestię. Jarvis milczał przez chwilę, choć bardce nie umknął mały tik nerwowy, wywołany... zazdrością, wynikającą z tego, że nie miał szansy zyskać z nią takiego porozumienia jakie miał z nią cynoskóry.
- W La Rasquelle znalezienie jubilera nie jest trudnym zadaniem. Jeśli cię stać, możesz nawet zakupić podróbki elfiej i gnomiej biżuterii, nie do odróżnienia od antycznych oryginałów - odparł w końcu uprzejmie.
- Stać czy nie i tak nie miałbym jej komu dać - odparł wojownik, nie przykładając wagi do tematu.
Tymczasem do pokoju weszła służka, by zapytać się czy trójce niczego nie potrzeba.
Tawaif grzecznie podziękowała, a jej rodak poprosił o dzbanek herbaty i trzy szklaneczki. Magik zaś nie wtrącał się, choć… ciało miał spięte. Chaaya niemal czuła jego pragnienie, by objąć ją w pasie i przytulić… pokazać, że do niego należy i będzie jej bronił przed zakusami innych. Wszak tak właśnie tutejsi czynili.
Dziewczę dygnęło i oddaliło się tak szybko jak się pojawiło, a Fadl zwrócił się do tancerki z zapytaniem.
- Czy droga Jeanette powiedziała ci, że o ciebie pytałem?
- Nie miała okazji… zajęta była śledztwem, ale przekazała Jarvisowi - odparła, kiwając w kierunku ukochanego.
- Ach… no tak, tak… racja, nie wpadłem na to. - Młodzian pokiwał charakterystycznie głową, ni to potakując, ni przecząc. - Pierwszy raz spotkałem tak młodą kobietę oddaloną od matki. Zacząłem się zastanawiać przed czym uciekasz - odparł spokojnie, jakby taki temat poruszany z kimś obcym był czymś normalnym.
- A przed czym ty uciekasz drogi bracie? - spytała miło kurtyzana.
- Hm… myślę, że po części przed nudą - wyjaśnił ze szczerą powagą.
- To podobnie jak ja… Matka choć kochana i opiekuńcza, bywa nieraz mocno…
- Ograniczająca - dokończył strażnik i pokiwał głową. - Ooo nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię spotkałem… kompani mi strasznie dokuczali, bo twierdzili, że nie mogę być Dholianinem skoro podróżuję. Strasznie mnie to irytuje…
- Domyślam się… mnie też nigdy nie traktowano poważnie z tego powodu, ale co się dziwić… nasz naród sam zapracował na takie miano.
- Co racja to racja… - Chłopak uśmiechnął szeroko i oparł wygodniej w fotelu, wyraźnie rozluźniony. Służąca przyniosła dzbanek z kryształu, wypełniony po brzegi rubinowym płynem. Rozstawiła szklaneczki, wyglądem przypominające kieliszki bez nóżek, po czym bez słowa odeszła.
Cynoskóry nalał im wszystkim herbaty.
- Przepraszam, że musicie tyle czekać, ale mój pan co krok jest przez kogoś zaczepiany i pytany o każdą pierdołę jaka tylko może mieć miejsce podczas przygotowań do ślubu. Biedak nie może się nawet spokojnie ruszyć do wychodka, bo zaraz jest pożar w burdelu i panika.
- Tak… bywa w takich sytuacjach. - Uśmiech czarownika był drapieżny, jak u rekina. Może i nie był Ranveerem, acz… i on miał zaborczą, mroczną stronę.
Dholianie popatrzyli na niego z lekkim zaskoczeniem na swych roześmianych twarzach. Tawaif jednak szybko się zreflektowała i wkrótce w jej spojrzeniu dało się dostrzec zatroskanie i czułość.
- Mój jamun… - rzekła cicho, wyciągając palce w kierunku jego dłoni. Dotknęła go delikatnie i z miłością. - Napij się herbaty… to cię trochę rozluźni. Jestem pewna, że nie masz co się tak stresować spotkaniem z szacownym…
- Abdulem - dokończył wojownik. - Nie martw się, to równy gość jak na arystokratę…
Jarvis skinął głową z nieco łagodniejszym uśmiechem i dodał. - Myślę… liczę, że wszystko zakończy się pomyślnie. Bądź co bądź, ślub to czas radości i szczęścia, nieprawdaż?
Po tych słowach napił się herbaty, ignorując ironiczne prychnięcie spod jednego z krzeseł. Miejsca, gdzie Gozreh urządził sobie legowisko, zwijając się w kłębek cieni.
- No… pewnie tak, chyba tak. Na pewno… - Fadl przyglądał się chwile stykającym się dłoniom kochanków, uśmiechając się tak jak miał w zwyczaju. Nie wyglądał na zgorszonego. - Ale przysięgam, że można osiwieć podczas jego planowania…
Jak na potwierdzenie tych słów, za drzwiami rozległ się poddenerwowany krzyk jakiegoś mężczyzny. Przywoływacz nie zrozumiał ani słowa, ale Chaaya najwyraźniej tak, bo spuściła głowę ukrywając uśmiech. Najmita naprzeciw nich, pobladł nieco i wstał. Drzwi się jednak nie otworzyły, bo tuż pod nimi zaczęła się jakaś dyskusja.

~ Ojciec panny młodej chyba ma z deczka dość zawracania głowy ~ wyjaśniła dyskretnie Dholianka.
- Takie są uroki ojcostwa… zapewne - skwitował mag, a telepatycznie zapytał się ukochanej. ~ Jak sądzisz, ile czasu zajęło aranżowanie tego całego małżeństwa? Godiva przypuszcza, że dwa dni.
~ Zapewne prace ruszyły tego samego dnia, kiedy dowiedzieli się o kradzieży. Na pustyni obrady dotyczące zaręczyn mogą trwać miesiącami, gdzie zgłasza się wielu ochotników, padają różne ceny. Dochodzą licytacje i targowanie się. Tu pewnie wzięli pierwszego lepszego, lub kogoś po znajomości… ~ Tawaif wzruszyła ramionami i wstała. ~ Oddalę się, póki mam czas. Abdul będzie się czuł swobodniej gdy nie będzie obcej kobiety w pobliżu.
~ Dobrze. ~ Czarownik zerknął przed siebie na Fadla. ~ On też się oddali?
Kobieta skryła uśmiech za chustą.
~ Nie wiem kochany… jest na jego służbie, zrobi to co mu rozkaże jego pan.

- Dam wam trochę prywatności… - odparła na głos Kamala i ruszyła do wyjścia. Tego samego wyjścia, gdzie toczyła się zażarta kłótnia na temat doboru koloru płatkowego dywaniu. Najwyraźniej różowe róże się skończyły i nigdzie nie było już świeżych kwiatów.

Po długich pięciu minutach do sali wszedł czerwony na twarzy dostojnik. Ściskał w dłoniach swój zmięty turban, jakby się na nim wyżywał.
Otaczała go pięcioosobowa świta sług hotelu, jak i jego własnej, przybocznej straży, którzy ustawicznie coś trajkotali jeden przez drugiego.
- A ty co tu robisz Fadl? Ty psi synu wszędzie cie szukali! - Huknął mężczyzna w obcej mowie, a wojownik struchlał.
- A-ale j-jak to? N-nie mam służby…
- ALE NIE POWIEDZIAŁEŚ NIKOMU GDZIE ODCHODZISZ! - Abdul nie wytrzymał i odpędził się od służby jak od natrętnych much. Złagodniał jednak na widok czarownika.
- Ty musisz być Jarvis… TEN od Jeanette nieprawdaż? - przemówił w płynnej mowie wspólnej, bez cienia wrogości. Na jego twarzy odmalowało się tylko zmęczenie. - Proszę mi wybaczyć zwłokę… niestety niektórzy nie potrafią sobie poradzić z tak prostym zadaniem jak znaleźć odpowiednią ilość płatków róż… Chodźmy… to nie miejsce na rozmowę.
Odwróciwszy się, kazał spadać hotelowym chłopcom na posyłki, a do wojowników charknął z arystokratyczną władczością. Wszyscy pokłonili się grzecznie i oddalili. Dholianin również chciał czmychnąć, ale został złapany przez kupca, który nakazał mu sobie towarzyszyć.
Przywoływacz wstał i skinął głową dodając uprzejmie.
- Rozumiem, wydanie za mąż ukochanej córki jest zawsze wielkim wydarzeniem. I wymaga wielu przygotowań.
Kocur zaś podążył za nim.
Nikt z pozostałych mężczyzn nie skomentował tego stwierdzenia. Cynoskóry szedł za swoim pracodawcą, najwyraźniej żałując, że się w ogóle urodził, natomiast sam możnowładca sprawiał wrażenie, jakby żałował, że urodziła mu się córka. Niemniej… widząc ile wysiłku wkładał w urządzenie jej ślubu, jak i znalezienie skradzionej biżuterii, przeczyła jego postawie.

Udając się cichym korytarzem, Smoczy Jeździec dał się zaprowadzić do pokoju w którym trzeba było zdejmować buty. Na niskim stoliku stała karafka z parującym mleczno-orzechowym płynem o mocnym, korzennym aromacie, oraz duża, fikuśna i pięknie zdobiona, kryształowa fajka wodna, przygotowana od razu do palenia.
Teherczyk nakazał strażnikowi stać pod drzwiami i pilnować by nikt nie zakłócał ich rozmowy, po czym wszedł i rozsiadł się na ziemi na poduszkach. Wskazał dłonią miejsce przed sobą.
- Proszę, proszę… siadaj mości Jarvisie. Jeszcze raz proszę mi wybaczyć tę zwłokę. Nazywam się Abdul Karim, syn mówcy kalifatu Teheru, Ahmedażeba VIII - przedstawił się tak jak nakazywała etykieta.
Czarownik usiadł na wskazanym miejscu i uśmiechnąwszy się rzekł.
- To zaszczyt poznać tak znamienitą osobę.
Kupiec skinął głową i nalazł chaj do dwóch szklanek, po czym zabrał się za nerwowe ćmienie fajki.
- Słyszałem, że znalazłeś naszą zgubę… - odparł retorycznie. - Masz ją zapewne przy sobie prawda?
- Tak. Została uszkodzona zanim zdążyłem ją odzyskać. My zdążyliśmy. Moja siostra i ja - wyjaśnił kochanek pięknej kurtyzany, wyciągając z kieszeni owinięty chustą nath. - Niemniej nie jest to nic czego, by zdolny jubiler nie naprawił w przeciągu kilku godzin. Brakuje jednego klejnotu.
- Jednego klejnotu… - Arystokrata pokiwał w skupieniu głową i zasępił się. Chwilę patrzył na pakunek, po czym wyciągnął do niego rękę i wydobył z materiału.
- Fadl! - Zakrzyknął, po czym odparł do wchodzącego. - Nehrej ke Hala, sheuya!
Dholianin odebrał świecidełko i wyszedł ciągle się kłaniając. Abdul zaciągnął się dymem i wypuścił idealne kółeczko. Kanarek w ogrodzie zaczął rozrabiać, próbując się dostać do środka. Najwyraźniej Tytoń wyczuł przywoływacza i chciał się przywitać.
- Chciałbym ci podziękować w imieniu mojej córki, żony i swoim własnym, za narażenie się na szwank i odzyskanie cennego dla nas rodzinnego artefaktu. Tym bardziej, że udało ci się go zwrócić przed ślubem. Jestem zobowiązany wobec ciebie i… twojej siostry. Powiedzcie, czego sobie życzycie za wasze usługi.

Jarvis długo milczał zastanawiając się. Wiedział czego pragnie smoczyca, ale nawet sama Godiva wiedziała, że jej pragnienie jest nie do zrealizowania. On sam robił to dla Kamali. Pomagał jej pobratymcom. Czego chciałaby tancerka? W sumie tego, żeby się nią zajął. Przecież obiecał ją rozpieszczać tego popołudnia, gdy będzie czytała.
- Nie czyniliśmy tego dla nagrody… - ozwał się w końcu po namyśle. - I uważam, że… rodzaj nagrody za pomoc zostawiam wam do wybrania. Nie chciałbym, zwłaszcza w dniu ślubu, przeliczać takiej pomocy na materialne dobra.
Dostojnik dumał, wpatrując się uważnie w swojego rozmówcę. Kanarek za papierową ścianą niemal zamienił się w rozjuszonego koguta, który próbował ją przebić. Zrobiło się trochę niezręcznie i trochę absurdalnie, gdy tak oboje w milczeniu wpatrywali się w siebie, a ptak na zewnątrz kopał i łomotał skrzydłami w przepierzenie, pipcząc przy tym jak wygłodniałe piskle dinozaura.
- A niech go otchłań pochłonie! - Huknął w końcu obcokrajowiec, ciągnąć się za brodę. Wstał z wysiłkiem i otworzył żółtemu ptaszkowi, który siedząc na ziemi wpatrywał się butnie w kolejną przeszkodę do pokonania. - I ty się na mnie uwziąłeś? Zamknąłbyś tego dzioba choć raz w swoim życiu.
- Pi, pi, pi! - odćwierkał Tytoń, a pokonany kupiec wrócił na swoje miejsce. Co jak co… ale z magicznymi chowańcami lepiej nie zadzierać… nawet jeśli były stetryczałe i z amnezją.

Kanarek napuszył się i podleciał do magika rozpoczynając swój piękny śpiew.
Mężczyzna z pustyni wpatrywał się badawczo w Jarvisa, najwyraźniej rozważając jakieś kwestie.
- Nie chcę być kłopotem w tak ważnym dniu w życiu twojej córki, Abdulu - rzekł przywoływacz, wyciągając dłoń, by ptaszek przysiadł na niej. - Nagroda może poczekać na spokojnieszy czas.
- Kłopotem! Też mi coś - żachnął się, już nie tak młody, książe. Wskazał ustnikiem fajki na drzwi wyjściowe. - Z nieba mi spadłeś… nie chcę stąd wychodzić, ale ty nie dajesz mi wyboru, nie chcąc niczego w zamian… Powiedz czego pragniesz. Złota? Kontaktów?
Czarownik zamyślił się i podrapał po policzku. - Może… wiesz, że te najbardziej cenne księgozbiory są dostępne do przeglądania jedynie dla wybranych. Jeśli mógłbyś sprawić, że byłyby dostępne dla mnie i mojej siostry, dla Dholianki Paro i jej brata Nero. Takie jak biblioteka arcaniczna gildii magów na przykład.
- Hmmm… nie posiadam zbyt dużych wpływów w tym mieście, znam jednak kogoś, kto zna kogoś kto je ma… - Smoczy Jeździec od razu domyślił się o kim mówił szlachetny Karim.
Wampiry były kluczem, otwierającym każde drzwi w tym mieście.
- Porozmawiam z nim. Sądzę, że nie powinno być problemów. Niemniej… - Pokręcił głową, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc pobudek jakimi kierował się mężczyzna. - Pozwólcie się chociaż zaprosić na ślub… strzeżecie naszego sekretu, jesteście jak rodzina poniekąd. To byłby zaszczyt, gdybyście się zjawili…
Jarvis przymknął oczy, pozornie się zamyślając, a naprawdę prowadząc ożywioną mentalną rozmowę.
Milczał dość długo.
- Czy to zaproszenie obejmuje Jaenette, moją siostrę? - spytał w końcu.
Arystokrata zaśmiał się serdecznie, a jego ogorzała wiatrem i słońcem twarz, jakby trochę wypodogniała. Widać, było, że mężczyzna nie był typem sromotnie poważnym. Miał lekkiego ducha, skutego ciężkimi łańcuchami etykiety i kultury.
- Twoja siostra jest krewka niczym niejedna przechera z pustyni… niemniej… znalazła nath. Ma moje pozwolenie… tylko lepiej niech pilnuje ręce przy sobie, bo tego by brakowało, by się z którąś z panien za łby wzięła.
- Jest bardzo impulsywna, przyznaję. I dlatego ciężko znaleźć dla niej męża. - Mag zgodził się z tym stwierdzeniem. - Przypuszczam jednak, że na ślubie i na weselu będzie jednak potulna.
Zważywszy, że będzie polu widzenia Hali, było to całkiem prawdopodobne.

~ Jesteśmy zaproszeni na ślub i wesele. A Godiva strasznie chce pójść ~ poinformował tancerkę jej ukochany.

- Wiem coś o tym… - odparł enigmatycznie pykający fajeczkę galant. Nie spieszył się zbytnio… najwyraźniej organizacja zaślubin mocno dała mu popalić przez ostatnie dni i być może była to jego jedyna chwila wytchnienia. - Dostaniecie miano gości alharam. Będziecie mogli swobodnie przemieszczać się po obu rejonach. Haremie i Haramie, inaczej twoja siostra musiałaby siedzieć tylko z kobietami, a ty tylko z mężczyznami. Zważywszy, że nikogo tu nie znacie, moglibyście czuć się dość nieswojo… a tego nie chcemy - wyjaśnił z pogodą.
- Rozumiem… czy mamy przynieść jakiś prezent? Albo jest jakaś tradycja, o której winniśmy wiedzieć? W tym mieście jest kilka sposobów obchodzenia ceremonii ślubnych, a ja na niewielu byłem. - Zadumał się przywoływacz.
- Nie kłopoczcie się tym… nikt od was nie będzie wymagał znajomości naszych tradycji. Przyjdźcie świętować razem z nami w tym jakże wspaniałym... - I zapewne cholernie męczącym, ale tego już Abdul nie powiedział na głos. - ...dniu.

- Rozumiem. Kiedy zaczyna się ta… wspaniała uroczystość? - zapytał Jarvis, głaszcząc kanarka po piórach.
- O wschodzie księżyca zaczyna się ceremonia, ale przychodzi się zazwyczaj wcześniej… to już zależy od was samych.
Tytoń skończył śpiewać i obejrzał się na obu mężczyzn. Sfrunął z palca czarownika i usiadłszy na szklance napił się czaju. Widocznie mu posmakował, bo umoczył dzioba jeszcze trzy razy.
- To zjawimy się, wieczorem - odparł uprzejmie magik - Ceremonia odbędzie się tutaj?
- Tutaj, tutaj… gdy przyjdziecie, służba was zaprowadzi do sali bankietowej. - Abdul puścił kolejne kółeczko z dymu, a kanarek przekicał do niego po stoliku i wskoczył na kolano, przyglądając się fajce.
- Wesele będzie trwało całą noc - dodał zmęczonym głosem szlachcic. - Na początku schodzą się goście i składają gratulacje obu rodzinom. Później następuje wprowadzenie pana młodego, następnie panny młodej. Para może siebie po raz pierwszy zobaczyć. Pan młody prosi ją o rękę, po uzyskaniu zgody, następuje tak zwane małe wesele… - Kupiec będąc w nieco lepszym humorze niż na początku rozmowy, był bardziej skory do opowieści. - Po tym przechodzimy do ceremonii, która składa się z wymiany pierścionków, co symbolizuje narzeczeństwo i przechodzi do mistyka przy świętym ognisku. Biorą ślub i przechodzimy do dużego wesela… O północy para młoda udaje się do alkowy. To będzie bardzo ważna chwila dla kobiet, więc spodziewajcie się dużo łez, lamentowania i darcia szat. My mężczyźni będziemy za to śpiewać i tańczyć do czasu, aż Hala… moja żona... - Mężczyzna położył prawą dłoń na sercu i uśmiechnął się kącikami ust. Jego głos przepełniała czułość i miłość, gdy wymawiał jej imię. - Przyniesie splamione dziewiczą krwią prześcieradło. Po tym myślę, że wesele nie będzie się różniło od tego u was. Wszyscy będziemy pić, jeść, tańczyć, śpiewać, aż nie padniemy jak zajechane wielbłądy. Ja z pewnością padnę… pytanie tylko czy wytrzymam do ceremonii, czy nie - zakończył z kwaśną miną.
- Jaenette nie będzie darła szat, mam nadzieję, że to nie będzie problem? - zapytał żartobliwie Jarvis.
- Nie, nie… oczywiście, że nie - oparł Karim. - Jest panną, nie ma czego opłakiwać… jeszcze. Prosiłbym tylko, by… nie pomagała innym drzeć swego odzienia, bo może wyjść niezręcznie.
Przywoływacz niemal usłyszał jęk zawodu swojej siostry w głowie.
- Poinformuję ją o tym - “pocieszył” Abdula, a ten popatrzył na niego wesoło.
- Oczywiście możecie przyjść z osobą towarzyszącą. Jak wywnioskowałem twoja siostra nikogo jeszcze nie ma, ale ty chyba z pewnością masz żonę. - Przerwał, jakby oceniał wiek mężczyzny, po czym pokiwał głową.
- Pomyślimy o tym - odparł Smoczy Jeździec wymijająco, starając się zignorować tą wrażliwą kwestię.
- Proszę się nie martwić, nikt nie będzie jej zaczepiać, ale oczywiście decyzja należy do ciebie. - Teherczyk nawet przez chwilę nie pomyślał, żeby żona mogła w pełni móc odpowiadać sama za siebie. Z pewnością był liberalniejszy w poglądach od swoich pobratymców, ale gdzieś stare zwyczaje nie dawały o sobie zapomnieć.

- O to się nie martwię - zapewnił Jarvis z ciepłym uśmiechem. - Myślę, że to będzie dla niej dobre doświadczenie. Może zachęci… do poszukiwań.
- A czego twoja żona mogłaby chcieć poszukiwać? Przecież ma ciebie? - Zaśmiał się gromko książę, gładząc po siwiejącej brodzie. Napił się herbaty i odłożył fajkę, najwyraźniej mając już jej dość. Pogłaskał kanarka po łebku. Miało się wrażenie, że całkiem dobrze znał się z tym ptaszkiem.
- Mówiłem bardziej o mojej siostrze - wyjaśnił czarownik, upijając nieco herbaty. - Jakieś wymogi co do strojów?
- Nie… raczej nie - odparł zamyślony Abdul. - A… nie zakładajcie białego stroju. To u nas kolor żałoby i wdowieństwa. Białe stroje mogłyby nasunąć na myśl, że utraciliście kogoś bliskiego.
- Dobrze. Zapamiętam - odparł z uśmiechem mag nie bardzo wiedząc, jaki temat winien teraz poruszyć. Karim zdawał się widzieć zakłopotanie na jego twarzy i ruszył mu z pomocą.
- Nie musicie tu ze mną siedzieć chłopcze. Na ślubie powiem ci jak poszła rozmowa w sprawie waszego wynagrodzenia. Powiedzcie tylko Fadlowi, że muszę tu jeszcze chwilę posiedzieć i coś pozałatwiać…
Cóż… z pewnością miał coś bardzo ważnego do przedyskutowania z kanarkiem, którego miętosił w palcach.
- Dobrze. I… proszę nie martwić się tak bardzo tym… wynagrodzeniem. I tak najwcześniej skorzystamy z biblioteki… dzień lub dwa po weselu - odparł żartobliwie przywoływacz. Skłonił się i ruszył do drzwi. A Gozreh za nim. Powoli i bez pośpiechu, jak na kota przystało.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 28-02-2019, 12:58   #224
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po wyjściu, Jarvis skierował się do Fadla rozmawiającego właśnie z jakąś służką we fiołkowym stroju. Blondynka była niziutka i o okrągłej jak jabłuszko buzi, do tego miała przyjemny, znajomy głos… bardzo znajomy… bo jego ukochanej.
- Nie przeszkadzam w czymś? - zapytał Dholianina.
- O żesz… już wyszedłeś? - Wojownik zląkł się i obejrzał na drzwi prowadzące do komnaty z jego pracodawcą. - Dobra… to ja muszę spadać, bo zaraz znowu oberwę. Wszystko się udało? - spytał śpiesząc w kierunku z którego przyszedł czarownik.
Chaaya, skryta pod iluzją, stała oparta o ścianę, uśmiechając się jak łasiczka.
- Szlachetny Abdul jeszcze przebywa w tamtym pokoju i załatwia sprawy. Powinieneś pilnować więc drzwi… aby nikt mu nie przeszkadzał - odparł uprzejmie mag, a następnie zerknął na kochankę.
~ Nie mogłaś się powstrzymać, co? Musiałaś skraść mu serduszko? ~ Mimo ostrości wyrzutów, natura myśli przywoływacza była radosna i lubieżna.
~ Nie ukradłam mu serduszka, mam już jedno, które w zupełności mi wystarczy. Niemniej nie mogłam się powstrzymać by chwilę nie poplotkować. Na przykład o dziewictwie Amal… To jak, wracamy?
- Aahaa… - Cynoskóry najemnik zaprzestał marszu, wiedząc, że nie ma co się spieszyć. Odwrócił się do pary i rzekł radośnie. - Miło było was znowu widzieć… jutro pewnie wyruszymy dalej w drogę. Jeśli będziecie tu za trzy lata to może pójdziemy się razem napić?
Bardka wsunęła dłoń w dłoń Jarvisa.
- Oby piaski były dla ciebie łaskawe bracie, a gwiazdy zawsze wskazywały właściwą drogę - pożegnała się tradycyjnie z kamratem po czym zachichotała jak mała psotka.

~ Godivy nie wpuszczają, bo groziła służce. Ciekawe co by mi zrobili, gdybym taką zbałamucił ~ mruknął zakochany Jeździec trzymając mocno, acz delikatnie, dłoń tancerki. ~ Jak sądzisz?
~ Nie ich gniewu się obawiaj… a mego ~ syknęła chmurnie dziewczyna, marszcząc czoło w grymasie niezadowolenia. ~ Wydrapałabym ci oczy, byś już nigdy na żadną nie spojrzał, połamała wszystkie palce, byś już żadnej nie…
Tawaif urwała, zawstydzona brakiem kontroli nad sobą.
~ Zapominasz Kamalo, że właśnie na wybraną przeze mnie służkę patrzę. Co prawda jest to iluzja… ale i śliczna buzia też pod nią się kryje. ~ Mężczyzna nagle naparł ciałem na złotoskórą, przyciskając ją do ściany i nie bacząc, że nadal są na korytarzu, a Fadl niedaleko, pocałował ją namiętnie, dłońmi wędrując po jej biodrach i pupie. A może… dlatego, że strażnik był niedaleko i mógł ich przyłapać… a czarownik pokazać mu, do kogo Dholianka należy? Kto jest jej opiekunem?

Kobieta jęknęła cicho, drżąc ni to w trwodze, ni z podniecenia. Nie odważyła się go dotknąć, choć poddańczo i solennie odwzajemniła pieszczotę, kiedy jej złotawą twarz pokrywał rumieniec, gdy przerywając czar, zrzuciła z siebie przebranie.
Usta Jarvisa podążały wzdłuż szyi, pieszcząc skórę kochanki. Dłońmi podwijał na pośladkach szatę Chaai.
~ I jak sądzisz… co by się stało, gdybyśmy… skorzystali z któregoś z pokoi… jak duży byłby skandal? ~ Ani to straszył, ani to droczył się z kurtyzaną, zdając sobie sprawę w jak niebezpiecznej sytuacji się znaleźli. Wszak tu urządzano uroczystości weselne. Kręciła się masa ludzi i wkrótce do ich uszu dotarły odgłosy czyichś kroków.
~ Błagam cię… nie tu… ~ Zduszony jęk bardki przepełniony był bólem. Chciała go tu… tu i teraz, lecz jednocześnie palił ją wstyd. Dziewczyna widziała, że Fadl odwrócił się tyłem, by dać im chwile prywatności. Był na tyle grzeczny, by nie patrzeć, choć to co robiła para kochanków… to co robiła ona, było sprzeczne z prawem i kulturą w której wzrośli. Jej zachowanie dawało mu pełne prawo nie tylko do patrzenia, ale i do osądzenia jej. To właśnie najbardziej bolało w tej chwili tancerkę, to że kochała, ale nie mogła tego pokazać światu, by nie zostać potępioną i oczernioną.
~ Tylko gdzie... ~ Przywoływacz przerwał pieszczoty, by rozejrzeć się za potencjalnym miejscem odosobnienia, a potem puścił Kamalę, tylko po to, by zaciągnąć ją do jednego z, najbliższego jaki zauważył, pokoju.

Ku jego uldze, drzwi okazały się otwarte i po chwili kochankowie wpadli do pomieszczenia… które niczym magiczny portal, wyrzuciło ich w sam środek pustyni.
Znaleźli się w starannie wykonanej kopii, orientalnego pokoju tawerny, jakie napotkali na swojej drodze podczas poszukiwań srebrnej smoczycy. Dzięki boskim zarządzeniom, tak się właśnie składało, że wystrój ten idealnie pasował do ich rozpalonych żądzy.
Jarvis niemal rzucił wybranką na poduszki, sam lądując na niej i całując ją zachłannie, niezdarnie próbował podciągnąć jej szaty, by odkryć skarby ukryte pod jej ubraniem. Sundari pomogła mu odsłonić swoje biodra i łono w fikuśnych majteczkach. Resztą się nie przejmowała, zbyt skupiona na obcałowywaniu twarzy bliskiemu jej mężczyźnie. Nie obchodziło jej nawet gdzie się znajdowali, poświęcając całą swoją uwagę na palącym ich oboje pożądaniu.
Gorączkowo całujący ją magik, odpowiadał podobnymi pieszczotami, a gdy już uwolnił swój oręż, rozpoczął podbój…
Chwyciwszy kochankę za biodra, posiadł ją silnym ruchem ciała.
Samolubny i władczy samiec, podporządkował sobie samicę… lecz mimo tej dzikości nie przerywał pieszczot jej ust za pomocą muśnięć języka.
Żar opętał ich ciała i odebrał zmysły. Tawaif coraz trudniej było tulić do siebie partnera. Coraz trudniej było jej składać usta do pocałunku, przy jednoczesnej walce z sama sobą, by zachowywać się jak najciszej.
W końcu oplotła go nogami w pasie, poddając się szybkiemu rytmowi. Wplotła dłonie we włosy czarownika, delikatnie ściągając je do tyłu, by podgryzać ukochanego w brodę, usta, policzki, uszy. Była wyjątkowo delikatnia, niemal zalotnia i kokieteryjna, gładząc go przy tym oddechem i aplauzując westchnieniami rozkoszy jaką jej sprawiał. Aż w końcu nie sięgli szczytu, przyjmując oczyszczającą ekstazę z niejaką ulgą, ale i większym apetytem na więcej.

Po wszystkim, przywoływacz oddychał ciężko, wpatrując się w oczy swojej połówki, nie zmieniając pozycji i głaszcząc ją po nagim udzie, nadal zaplecionym na swoim biodrze.
- Możliwe, że nie powstrzymam się na weselisku i nie tylko panna młoda będzie miała namiętną noc. Bierz to pod uwagę moja śliczna… - wymruczał “złowieszczo” i pocałował usta bardki. - Godiva pognała już poszukać czegoś ślicznego, by ozdobić swoją suknię dla Hali. Jeśli mogłabyś jej poradzić… jeśli chcesz jej poradzić...
- Będę na ciebie czekać w pokoju… nie pij za dużo, byś mógł jak najdłużej wytrzymać - odparła drżąca dziewczyna. - Pomogę jej, oczywiście, że jej pomogę… Pożyczę jej biżuterii, trochę jej uzbierałam.
- Nie możemy zniknąć na całą noc, jesteśmy alharam… ale nie zakładaj bielizny na to wesele Kamalo. - mruczał mężczyzna, całując czule jej usta. - Będziemy się wymykać. Będę spragniony tylko jednego… twoich ciepłych usteczek, twoich piersi, pupy, ud… każdego twojego jęku i szeptu.
- Czekaj… zaraz… chwileczkę. - Sundari spróbowała się odsunąć, ale w ogóle jej to nie wyszło w ich pozycji. - Ja też mam iść? - Zdziwiła się ogromnie.
- Chyba… tak… - Zadumal się czarownik i powoli przekazał jej telepatycznie, każdy szczegół rozmowy z Abdulem. Łącznie z wynegocjowaną nagrodą.
Powoli odsunął się przy tym od tawaif, gdyż pozycja w jakiej się znajdowali byłaby kłopotliwa dla wchodzących do pomieszczenia. Choć zadek jaki wypinałby się ku nim, należałby do niego, a nie jego ukochanej.

Dholianka była w szoku. Większość przekazu nie dotarła do niej po “usłyszeniu” słów: ŻONA.
ŻONA.
ŻONA.
- Ja… ja… ty… my… razem. Mąż. Żona… - dukała bez ładu i składu, czerwieniąc się do purpury i wtapiając się dzięki tym w ich otoczenie. - Ale jak to… ja jestem… przecież… ja jestem…
Usiadłwszy, nakryła dłońmi policzki, skacząc spojrzeniem po poduszkach.
Jarvis jeszcze nigdy nie widział tak zmieszanej, zawstydzonej i… uszczęśliwionej kochanki.
- Jesteś moja… i myślę, że możemy być… małżeństwem - odparł, cmokając ją w ucho i tuląc do siebie. - I za… pobiję każdego, kto będzie ci ubliżał, za to iż wyszłaś za obcego spoza twojego ludu.
Chaaya zaśmiała się, potem chlipnęła, a potem znowu się zaśmiała i zarzucając magowi ręce za szyję, zaczęła obcałowywać go po twarzy.
- Och… będę się musiała ładnie ubrać i może jakiś prezent przyniesiemy parze młodej i… i… ojej tyle rzeczy przed nami, a tak mało czasu!
- Tylko nie możesz być za piękna. Nie wolno przyćmić urodą panny młodej w dniu jej ślubu, a Godiva i ja uważamy, że jesteś od niej ładniejsza - mruknął mężczyzna, całując policzek kobiety - Ja zajmę się prezentem. Pójdę go kupić zgodnie z twoimi wskazówkami.
- Ale jak to… żona musi być piękna, nie godzi się oddawać swego miejsca innej. - Najwyraźniej na pustyni obowiązywało prawo nieustającej walki o podium i żadne święto, tego nie zmieniało… chyba.
- A prezent… prezent… ugh… zupełnie nie wiem co im podarować - zastanawiała się na głos, gubiąc się w możliwościach wyboru. - Może… może jakąś rzecz. Tutejszą. Na pamiątkę miejsca w którym się pobrali? Jestem pewna, że o wszystko inne zadba rodzina po obu stronach.
- Może elfią biżuterię? Oryginalną podróbę z La Rasquelle, ze złota i z klejnotami… ale wedle elfich wzroców i odtworzonych elfich technik złotniczych? - zaproponował jej na to rozmówca.
- To wspaniały pomysł, ale koniecznie trzeba kupić dwa zestawy, dla pana młodego i panny… Bransoletki albo wisiorki, bo te można parować z innymi. Kolczyki i pierścienie w różnych kulturach mają swoje różne prawa, toteż kupowanie ich w prezencie jest dość ryzykowne - wyjaśniła ten drobny niuans bardka, spoglądając na drzwi.
Zaśpiewała nagle niczym słowik, a w pokoju rozległ się odgłos zamykanego zamka. Uśmiechnęła się uroczo, po czym ściągnęła przez głowę swój czarny kaftan i przyjrzała się łakomie towarzyszowi.
Wyglądała uroczo będąc w samej biżuterii i nieco przekrzywionych majteczkach. Przywoływacz miał wrażenie, jakby odwiedzał cyrk dziwów, gdzie w jednym z namiotów wystawiona jest na pokaz jakaś orientalana kobieta wąż lub coś inszego, ale on zamiast docenić widok, bezczelnie sięgnął dłońmi do jej bielizny pozbawiając kurtyzanę i tego stroju.
Chwytając za biodra, pociągnął w dół ku sobie, by trzymając za pośladki i pieszcząc ustami piersi, grozić cicho.
- Jeśli myślisz Kamalo, że tym poświęceniem zapewnisz spokojny weselny wieczór, to mylisz się. Porwę cię do jakiejś sali, zaciągnę tam i będę pieścił, całował, kochał się z tobą… tak by ta noc przyćmiła w oczach bogów rozkosze panny młodej. - Ocierając się podbrzuszem o dumę kochanka, tancerka czuła, że Jarvis nie blefuje... z każdym muśnięciem jej ciała… jego przyrodzeniu było coraz bliżej do włóczni na którą dziewczyna miała być nabita.

Rozkoszna to była świadomość, która połączona z wyobraźnią oraz doświadczeniem z poprzednich nocy pełnych uciech, budziła w Dholiance dreszcze. Niemniej zdobyła się na odrobinę gry i żartu.
- Miej litość mój panie… jesteśmy małżeństwem dopiero od chwili… ja muszę… muszę się z “tym” oswoić…
- Nie ma litości… nie, gdy kusisz takim pięknem… nie gdy budzisz żar - szeptał czarownik, nie przestając wielbić ustami krągłych piersi Sundari.
Zacisnął mocno dłonie na jej pośladkach, wprawiając je w ruch. Ocierał się jej intymnym zakątkiem o swój oręż, pobudzając go do boju. Jeszcze trochę, jeszcze trochę i…
Silnym ruchem zmusił ją do opadnięcia na siebie. Tawaif poczuła gwałtowny podbój swojej kobiecości, ale wszelkie jej “protesty” zdusił namiętny pocałunek.
I myśl.
~ Kocham cię Kamalo.
Ciałem Chaai wstrząsnął dreszcz namiętności, a serce na moment zamarło w jej klatce. Później wiedziona jakąs nienaturalną siła woli, objęła dłońmi twarz magika, gładząc go po policzkach podczas przedłużania pocałunku do ostatniej chwili, aż oboje musieli zaczerpnąć bolesnego tchu.
- Ja… ciebie też… kocham Jarvisie - szeptała w przerwach ich kolejnych pocałunków, rytmicznie acz leniwie unosząc się i opadając na swą własną… Ich - zgubę.
- Kocham cię tak bardzo… że mam ochotę wykrzyczeć wszystkie twe imiona, ale znam ich tylko cztery. - Podniosła się i nabiła dosadnie na ostrze sztyletu pożądania, wzdychając coraz głośniej.
- Jarvis…
Podniosła się i naparła, kwiląc i drżąc.
- Raghag… Kasssim...
Aż wreszcie uniosła się ostatni raz i szepnęła mu do ucha.
- I wreszcie… mój słodki… Jamun.

- Kamalo… moja śliczna. - Pogłaskał ją przywoływacz, czując jak sam drży, jak opadające na niego ciało kochanki wyciska z niego życiodajne płyny. Całe szczęście miał ich jeszcze wiele.
- Będziemy mieli czas nadać mi… więcej przydomków. - Pocałował jej usta z czułością, ale i z żalem.
- A teraz… niestety musimy przygotować się na to wesele… - Westchnął i oboje usłyszeli pukanie do drzwi.
- Nie chcę was poganiać, ale jakaś służka zmierza do tej komnaty. Fadl zagadał ją ile mógł - odezwał się Gozreh po drugiej stronie.
- Na wszystkich czortów… a żeby was tak… - Sundari najeżyła się, gdy czar słodkiej chwili prysł nieodwracalnie. Zamruczała pod nosem jak burzowa chmurka i założyła swoją bieliznę, po czym złapała za tunikę, ubierając się pośpiesznie.
Czarownik również pospiesznie poprawiał garderobę i ledwo… zdążyli, nim wesolutka służka weszła do środka i zamarła zaskoczona widokiem parki awanturników. Dygnęła grzecznie i najwyraźniej nie bardzo wiedziała co powiedzieć.
Dholianka wstała z wrodzoną sobie gracją i bez słowa wyszła z pomieszczenia, najwyraźniej uznając, że dziewczyna nie jest godna jej wyjaśnień.
~ Muszę odwiedzić kilka miejsc… wracam do domu po torbę i pieniądze, widzimy się później?
~ Dam ci znać, gdzie szukać Godivy. Spotkamy się w naszej karczmie. Muszę jeszcze załatwić odpowiednią gondolę, bo przecież nie zjawimy się w byle czym, albo na nogach. Nie wypada ~ powiadomił mężczyzna, którego tawaif pozostawiła z zadaniem rozwiązania tej sytuacji.


Chaaya wypadła ze Złotopiórego Skowronka i czym prędzej złapała wolną gondolę, którą popędziła do swojego “domu”. Jak zwykle trafiła na gadatliwego przewoźnika, ale nie zadawała sobie trudu ze słuchaniem go. Opłaciła przewóz bez żadnego targowania, po czym czmychnęła na górę, niczym pies myśliwski, który złapał trop rannej zwierzyny.
Złapała magiczną torbę, w której zmieściła pokaźną (jeśli nie całą) część swojego dobytku, dopchała do niej sakiewki ze złotem i klejnotami, po czym przejrzała się w lustrze, rozczesując drobne kołtuny i… wypadła na korytarz, odbiła się od ściany, zbiegła po schodach, nacisnęła klamkę i wyskoczyła z tawerny niczym łania, mało się nie rozbijając o…
- Co tu robisz Godivo? Nie ważne… nie mam czasu, muszę iść do sklepu… czy masz wszystko co chciałaś? - spytała, ale tak jakby nie czekała na odpowiedź, bo już zaczęła iść w kierunku przystani, gdzie stary Marcello grał w karty z kolegami.
- Mam pieniądze… wydłubałam chyba wszystkie z materaca i te ukryte w meblach. - Smoczyca podążyła za nią wyraźnie zakłopotana. - Ale nie wiem co kupić. Co by się na mnie sposobało Hali? Jakaś brosza?

“Noż kurwa!” Laboni uniosła się w gniewie, gdy tylko usłyszała imię obcej, znienawidzonej i od razu zakazanej kobiety. Maski były jednak zbyt uniesione erotycznymi chwilami z Jarvisem, by odczuć zazdrość czy niesmak w tej sytuacji.

- Och… no nie wiem… nie znam jej, Marcello masz wolną chwilę?!
- Aj, aj panienko dla ciebie zawsze! - Stary wilk morski, rzucił swoje karty i poprawił spadające spodnie. - Gdzie płyniemy?
- Do Lady Sorali - odparła kurtyzana, wskakując do łódki. - Chodź Godivo… pomyślimy nad tym. Jaką ta Hala nosiła biżuterię?
Skrzydlata zastanowiła się, a potem szczegółowo opisała matkę panny młodej. Każdy jej detal tak dokładnie, że bardka mogłaby namalować jej obraz, opierając się tylko na jej opisie. W tym, dokładnie opisała strój, jego fakturę, oraz wszelkie ozdoby. Gadzina miała zacięcie do szczegółów.
I usiadła w łódce obok tancerki.
- Mhm… - Niestety opis mało się przydał samej Dholiance, która niewiele wiedziała na temat charakteru mężatki. Arystokratka nawet w haremie skrywała się pod woalem, co oznaczało, że nie bardzo wiedziały jaki kolor lub motyw ozdobny preferuje.
- To inaczej… jest bardziej konserwatystką czy libierałką? Nie wiesz czy jest religijna?
- Wydaje się bardzo konserwatywna - odparła smętnie Godiva. Sama wiedziała jak ten fakt, przekreśla jej szanse u Hali. - I zadowolona z męża z którym podróżuje. Wyszła za niego, gdy umarł jej mąż, a jego brat.
- To może jakiś tradycyjny dodatek? - zaproponowała kurtyzana. - Tylko czy chcesz konkretnie z jej kultury, czy może jakiejś innej?
- Coś ładnego, przykuwającego oko do… mojego biustu. - Smoczyca zerknęła na piersi. - Ci dwaj przy wejściu do Skowronka cały czas mi się na nie gapili, więc pewnie są ładne. - Podrapała się za uchem w zamyśleniu. - Wiesz… ona… wydawało mi się, że nigdy nie przeżyła płomiennego romansu. I po prostu kocha obecnego męża, tak z przyzwyczajenia. Ale może się mylę… sama nie wiem… po prostu chcę ją widzieć szczęśliwą, nawet jeśli nie mogę być z nią.

“O bogowieee trzymajcie mnie!” zapiało wspomnienie babki, łapiąc się za głowę. “Ta smoczyca to kobieca porażka!”
“Jest smokiem… nie musi być kobieca…” zripostowała Deewani, która nie wiedziała o co tyle krzyku. Choć i ona nie lubiła Hali… ale kogóż to ona lubiła?

- O… to może coś, co symbolizuje miłość, romans? - Kamala popędziła Marcello, co stary wyga przyjął z gderliwością i przekomarzaniem się.
- Płynę, albo nie płynę… zastanowię się, niech mnie panienka nie szturcha bo się zatchnę! A co tam… mości panienka na podryw wyrusza? Drugiej baby? - zaciekawił się, przyglądając Godivie.
- Jak byłem młody to często brałem dwie najgorętsze laseczki w porcie i żeśmy harcowali do białego rana! Niech mnie woda pochłonie jeśli kłamię! Zawsze obydwie były zadowolone!
- Tak, tak… z pewnością… - Tancerka podeszła do tej historii z dystansem.
- A raz mi się trafiło, żem wylądował z chłopem, co go za piękną bab…
- Marcello skup się na nawigowaniu. - Sundari uciszyła dziadka, który zaskrzeczał coś pod nosem.
- Ooo to by było ciekawe - zgodziła się z nią skrzydlata, nabierając drapieżności. - Coś sugerującego ukryty romans, albo miłość skrytą… ooo to było to!
- Hmmm skrytą miłość? Będzie ciężko… normalnie poleciłabym ci jastrzęb…
- Niech se panienka dorobi kutasa, o… takiego do kolan i jej zakręci nim przed nosem. Wszystkie lecą na dobry kawał mięsa. - Pirat zachwiał się, gdy bardka kopnęła go w łydkę i ucichł po wcześniejszym siarczystym przekleństwie.
- Niczego sobie nie dorabiaj… - odparła do niebieskołuskiej. - Orchidea symbolizuje kobiecą siłę, oraz w niektórych kulturach odbierana jest jako znak miłości kobiety do kobiety… To arystokratka, więc na pewno jest oczytana i zrozumie ukryte przesłanie. Co się zaś tyczy do jakiegoś pustynnego znaku to… hm… muszę pomyśleć. To musi być dość subtelne, by mężczyźni cię nie zaczepiali.
- Orchidea pasuje… a jak mężczyźni będą zaczepiać, to niezdarnie nadepnę im na stopę obcasem - odparła wyraźnie rozweselona smoczyca. - Nauczyłam się tego w robocie, to lepsze niż walenie w zęby. Mniej kłopotów z przełożonymi.
- Jeśli nadarzy się okazja… naucz tego Gamniry, przyda jej się dyskretniejszy sposób spławiania natrętów. - Tawaif zaśmiała się chochliczo, przykrywając uśmiech dłonią, tak by nie zdradzać swojej podstępnej natury.
- Ja zazwyczaj kopałam ich między nogi… to przy okazji ich paraliżuje, a niektórych nawet ucisza, na długo…

Mężczyzna, złapał się za przyrodzenie, tak na wszelki wielki, mrucząc coś, że zaraz będą na miejscu.
- A masz już sukienkę? I buty? Perfumy? A co z makijażem i fryzurą? - zmieniła temat Chaaya.
- Jeszcze nie. Myślałam o czymś miejscowym, w stylu tego co mam teraz na sobie. Fryzurę zrobię tam gdzie… byłyśmy z tobą. Na makijażu się nie znam, ani na perfumach - wyjaśniła wojowniczka, bezradnie rozkładając ręce.
- No co ty… w takim stroju? Ślub to prawdziwy pokaz mody. Musisz błyszcześć - zawyrokowała twardo złotoskóra. - Nie ma, że boli. Inaczej inne kobiety cie zadziobią.
- Nie boję się bólu… i wyrzeczeń. - Aby to udowodnić skrzydlata podwinęła suknię, by odsłonić ładne skórzane trzewiczki na wysokim obcasie, gładko przylegające do stóp.
- W takim razie na pewno dogadasz się z Lady Soralą… tylko ostrzegam. Musisz być potulna i posłuszna jej woli, a zamieni cię w bóstwo. I nie martw się o pieniądze… u niej płaci się czym innym. - Kurtyzana z zadowoleniem spostrzegła, że dopływali do celu.
- Proszę bardzo… zaczekam tu na panienki… - odparł nieco smętnie Marcello, patrząc na całkowicie pusty kanał.
Znajdowali się na obrzeżach dzielnicy kupiecko-mieszkalnej, było to skromne i ciche miejsce, w którym nie można było dostrzec żadnego szyldu. Bardka jednak już wyskoczyła na pomost i zaczęła iść w kierunku pięknej, acz nieco mrocznej, kamienicy, o oknach szczelnie zasłoniętych fioletowymi kotarami.
Godiva bez zadawania żadnych pytań podążyła za nią, niczym służka za swoją panią. Wyraźnie podekscytowana możliwością spotkania Hali, była gotowa na wszelkie poświęcenie.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 28-02-2019, 15:14   #225
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Zatrzymały się pod drzwiami. Była to staranna i solidna robota, pomalowana na ciemny odcień purpury. Na środku znajdowała się stara kołatka w kształcie rogatego diabła z kółkiem w zębach.
Chaaya poprawiła włosy, pusząc je delikatnie u nasady, po czym zastukała raz, dwa trzy, odczekała i zastukała raz, dwa, odczekała i zastukała jeszcze cztery razy.
- Mam nadzieję, że jest w domu i że nie gości żadnych klientów. Pamiętaj by być posłuszną i wykonywać wszystkie polecenia bez zbędnego komentarza… To prawdziwa wirtuozka, może zdawać ci się dziwna, ale nie bój się… inność nie jest zła - wyjaśniła cicho bardka, wygładzając fałdki na swojej tunice.

Wejście otworzyło się bez skrzypnięcia, ukazując zasłonięte przejście, grubą, teatralną kotarą. Na jej tle stała kobieta, którą można było określić tylko jednym mianem.
Była boska.
Dama popatrzyła z góry na obie panny, po czym uśmiechnęła się do Dholianki, wyraźnie czegoś oczekując.
- Wiem, że sama sobie wybierasz klientki Lady Soralo… ale jeśli zechciałabyś przyjrzeć się oto tej młodej wojowniczce, która bardzo chce przypodobać się sercu swojej wybranki… - Tawaif zaczęła tłumaczyć całą sprawę, gdy Lady wpatrywała się intensywnym i hipnotycznym spojrzeniem w śliczną, lecz nieco dziką buźkę Godivy. - Sprawa jest pilna i niezwłoczna, gdyż dziś jedynie te dwie orchidee będą mogły się spotkać.
Smoczyca strzeliła buraka na twarzy, wyraźnie się pesząc. Pewnie dlatego, że zezowała oczami na boki, sama nie wiedząc na co patrzeć. Co prawda, chciała na jej krągłości, ale… chyba nie wypadało, więc uciekała wzrokiem, zerkała na twarz, potem znów na biust, którego prawie nie było, i między uda… i czerwieniła się bardziej znów spoglądając w podłogę.
- Skoro to kwestia miłości to chyba nie mam wyboru… muszę pomóc - właścicielka odwróciła się na śmiertelnie wysokich butach na obcasie, ukazując przy tym niemal prawie nagą pupę, po czym zniknęła za zasłoną.

Tancerka odetchnęła z ulgą, bo i sama była w potrzebie. Weszła do domu, w którym zaraz rozległ się tubalny głos jakiegoś wyjątkowo zniewieściałego mężczyzny.
- Goście, goście! Mamy gości! Jak wspaniale, och to ty moja złota boginko! Jakże się cieszę… wpadłaś do nas na herbatkę?
- Właściwie to… na zakupy - odparła Dholianka.
- Och… to herbatki z pewnością też się napijesz… upiekłem też ciasteczka.
Skrzydlata weszła do środka i zobaczyła właściciela głębokiego, jak studnia, głosu. Był to…
sam diabeł z najmroczniejszych piekieł. Miał ponad dwa metry wysokości, a z rogami to zapewne nawet i dwa i pół. Jego skóra była koloru fioletowych niezapominajek, a oczy żarzyły się jak rozpalone węgle. Jakby tego było mało, wszerz był równie wielki co wzwyż i ledwo mieścił się w pokoju, garbiąc się nad dwa razy mniejszą złotoskórą kurtyzaną.
- Ciasteczka? Ciasteczek nigdy nie odmówię. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, na myśl o łakociach. Diablę dostrzegło drugą z kobiet i uśmiechnęło się radośnie, rozpościerając ramiona niczym serdeczny gospodarz.
- O ja cię! Przyprowadziłaś koleżankę! Wspaniale, zaraz pójdę po swoje przybory, będzie wspaniała z niej walkiria. - Olbrzym obrócił się niezgrabnie i zniknął w odgałęzieniu pokoju, kiedy Kamalawskazała schody prowadzące do góry.
- My idziemy tam… - rzekła, jakby najwyraźniej nie miała zamiaru niczego tłumaczyć.
Ani tego skąd znała Lady, ani tego kim był ten rogacz, ani nawet tego co miało znaczyć, że z Godivy będzie wspaniała walkiria. Smoczyca… całkowicie ogłuszona tym co się wokół niej działo, po prostu podążyła za nią.
Zupełnie jakby była zamroczona. Jedynie jedno zdanie wyrwało się z jej ust.
- Co za pupcia.

Na piętrze, kobiety udały się zadymionym od kadzidlanego dymu korytarzem, po czym weszły do jednej z komnat, która była tak naprawdę, wielkich rozmiarów szafą. Było tu wszystko. Ubrania, buty, bielizna, biżuteria, po kapelusze, rękawiczki, belki materiału, manekiny, maszynę do szycia, jak i kosze pełne różnokolorowych szpulek nici.
Lady Sorala już na nie czekała, stojąc w szerokim rozkroku, aż jej długie nogi perfekcyjnie imitowały A. Ćmiła fajeczkę z długim ustnikiem i wpatrywała się w skrzydlatą, jak w interesującą łamigłówkę.
- A więc… kim ona jest, gdzie i kiedy się macie spotkać? - spytała ni to władczo, ni nonszalancko, za to wyjątkowo zmysłowo i kobieco choć… głos trochę miała chropowaty, może od palenia?
- Emmm… - Wojowniczka znów nie wiedziała gdzie patrzeć, ale jej wzrok co chwila wędrował po nieznajomej, delektując się widokami. - Nnazywam się Godiva... i na ślubbubie jej ccórki i ona… o niczym nie wie.
Blondynka cmoknęła, wypuszczając powoli dym z płuc. Popatrzyła z politowaniem na klientkę, zupełnie jakby nie pierwszy raz spotykała się z tak godną pożałowania historią miłosną.
- Cóż… to zaiste prawdziwa tragedia… czym się na co dzień zajmujesz? - spytała, obchodząc powoli włóczniczkę i lustrując ją niczym rzeźnik cielę na targowisku. W pokoju było niesamowicie cicho… nie to cały dom był jakby wygłuszony i odcięty od miasta. Słychać było tylko stukanie obcasów o pięknie skrojoną klepkę w hipnotyczny deseń.
- Walczę… emmm… jestem strażniczką miejską - wydukała niebieskołuska, odruchowo się prężąc jak na odprawie.
- Luźno ramiona - zażądała Lady. - Twoja broń?
- Używam włóczni, ale także glewii, albo halabardy… albo pięści - odparła sie dziewczyna, rozluźniając się… przynajmniej w tych miejscach, w których jej nakazano.
- Ulubiony kolor? - spytała, robiąc kolejne okrążenie wokół swojej ofiary. Była jak sęp. - Chyba wiesz jaki jest twój ulubiony kolor co? Nie jesteś jak ta mała suka co mi kradnie mężczyzn.
Sundari uśmiechnęła się szeroko, gdy usłyszała tak miły komplement.
- Jestem pewna, że jakbyś nie była tak oziębła, to łatwiej by ci było ich przy sobie utrzymać - odparła, rozsiadając się wygodnie na szezlągu.
- Nie lubię mężczyzn. Myślę, że złoto, złoty… i zielony, jeśli złoty… nie - wybełkotała nieskładnie Godiva.
Sorala odesłała uśmiech bardce. Najwyraźniej kobiety całkiem dobrze się już znały, lub nadawały na podobnych falach.
- Zielony do ciebie nie pasuje, jesteś za różowa… za jasna. Do zielonego potrzeba opalenizny lub wampirzej bladości. Rozbieraj się - zażądała przed drakonką.

Tymczasem do pokoju wszedł rogaty olbrzym, niosąc tacę z imbryczkiem i fliżaneczkami na spodeczkach, a wszystko to pomalowane w piękne, drobne kwiatki. Znalazł się też talerz z ciasteczkami. Były mało kształtne, a niektóre troszkę przypalone, ale mężczyzna wydawał się być z nich niesamowicie dumny.
- No co tam moje drogie? To kogo dziś ubieramy? - zaszczebiotał podchodząc do Chaai, by z nią trochę poplotkować.
- To przezzztebrksłnca - wymruczała niezrozumiale skrzydlata, zabierając się do rozpinana gorsetu, nie zwracając uwagi na obecność diablęcia. - Zbdłam.
- AMA-rantusie! - Lady spojrzała karcąco w kierunku mieszańca, który zbyt głośno pytlował ze koleżanką z pustyni.

- Nic nie rozumiem. Mów wyraźnie - rozkazała do smoczycy, przyglądając się jej ciału. Kolejne kółko dobiegło końca, ale dama nie zaprzestała na nim, rozpoczynając kolejne.
- Ulubione zwierze? - spytała, podchodząc od tyłu do klientki. - Wyprostuj się, nie stój jak chłopak, nogi przy sobie, nic cie przecie nie uwiera między nimi. Napnij nogi, rozluźnij kark. Co to za postura?
- Nrmlna? Jastrząb. Myślę, że on. Choć inny ptak drapieżny… też by uszedł - wyjaśniła Godiva, odrzucając na bok gorset i przyjmując postawę, którą nakazała jej rozmówczyni. Ta stanęła przed nią i biorąc fajkę w zęby, sprawdziła sprężystość piersi dziewczyny. Nie wydawała się być pod wrażeniem.
- Pora roku? - rzuciła, przekładając fajkę do dłoni, po czym odeszła gdzieś w głąb pomieszczenia, między ubrania, że zniknęła całkowicie z pola widzenia.
- Zmierz ją i zbadaj dłonie i stopy - rozkazała w przestrzeń, a rogacz złapał za miarkę krawiecką i już podchodził do niebieskołuskiej, by ją wymierzyć.
- Jesień? - burknęła nieco obrażonym tonem drakonka, zdejmując spódnicę. Ze swojego biustu była bowiem dumna.
Amarantus wymierzył ją we wszystkich możliwych kierunkach, wykrzykując tylko cyfry. Gdy dotykał jej dłoni opisał je jako butchowe z lekkimi guzkami od broni, a stopy opisał jako płaskie i nienawykłe do obcasów.
Lady odesłała go z powrotem do bardki, gdzie urządził z nią sobie małą, wewnętrzną imprezkę z ciasteczkami, a blondynka w końcu wróciła by dopełnić wywiadu.
- Gdzie jest ten ślub, kto z kim sie pobiera, jakiej rasy są obie rodziny, czy ślub będzie świecki czy religijny, jeśli religijny to czyjego bóstwa, wykształcenie i urodzenie twojej orchidei?
- W Słowiku, takiej karczmie… dość ekskluzywnej. Córka Hali z… nie wiem kim. Chyba jakimś starym dziadem. Nie pytałam, bo to Hala… mnie obchodzi. Mają się pobrać przed mistykiem. A Hala jest bardzo wykwintna, chyba wykształcona i oczytana i niestety… dość tradycyjna, bo cały czas okutana w teherski… no… burnus - odparła Godiva, zabierając się za zdejmowanie koszuli.

- Chaaaayu, zostaw mojego męża w spokoju i podejdź tu na chwilę… - rozkazała Sorala.
- Nie mogę przyssałam się do niego i już nie odessę… - odparła tancereczka, tak naprawdę przysysając się do ciasteczek. Wzięła ze sobą całą paterę, nie przestając się zajadać.
- Ty też idziesz na ślub? - spytała krawczyni.
- Tak. - Tawaif roziskrzyły się łanie oczy.
- Z niiim?
- Tak! - Dholianka zaczęła mruczeć coś sama do siebie i widać było, że zaczyna tracić kontakt z otoczeniem. Lady przewróciła oczami i rozkazała jej się rozebrać. Kiedy spotkała się z protestem, bo jak się okazuje kurtyzana była już mierzona i to niedawno, rozdrażniona dama odparła, że od tego obżerania się nie swoimi mężczyznami urósł jej tyłek i musi ją zmierzyć jeszcze raz.
Smoczyca miała jednak wrażenie, że przytyk ten… sprawił Chaai radość. Bez słowa rozebrała się, paradując w samych majtkach, kiedy to Amarantus mierzył ją, wykrzykując kolejne cyfry, tylko, że gospodyni nie poszła ich zapisywać, uśmiechając się przy tym jak mroczny kultysta, który szykował się na tortury pojmanych ofiar.
- Zaczniemy od ciebie - rzekła do drakonki, wskazując ją fajeczką. - Masz przymierzać wszystko co ci damy i odpowiadać wtedy kiedy ci na to pozwolimy… - W jej ciemnych oczach pojawił się błysk. Błysk wirtuoza i kogoś o delikatnym na sztukę sercu.

Kamala zaklaskała z radości, po czym wróciła na leżankę. Również diablik udał się w te rejony, siadając ociężale na podłodze obok dziewczyny z pustyni. Oboje siorbali napar z filiżanek, wpatrując się z wyczekiwaniem na scenę, którą była smoczyca.
Lady przyniosła pierwszą sukienkę.
Godiva, która zdążyła się rozebrać do majtek i czarnych pończoszek, ozdobionych jadowicie zielonymi podzwiązkami, nieufnie odniosła się do owego… stroju, ale nie dbając o własne zdanie, zabrała się do szybkiego zakładania, a potem układania sukni na sobie.
- M-m… nie… nie… zdejmij to czym prędzej. - Blondynka potrząsnęła szybko głową, jakby wzbraniała się przed widokiem. Zagłębiła się w labirynt szaf i wieszaków, po czym przniosła coś… co na pierwszy rzut oka przypominało kilkadziesiąt metrów wolnego materiału.
- Zakładaj - rozkazała.
- Już… już… - Skrzydlata mruknęła pospiesznie, zakładając na siebie niebieską jak niebo suknię, po której to granatowe pnącza schodziły w dół do srebrnych drzew. Odsłaniała jej ramiona, ale…
- Pije w biuście - poskarżyła się kobieta.
- Milcz - zbeształa ją Sorala i obejrzała się na obserwującą ich parkę.
- Jak dla mnie jest za gruba w karku… i nie pasuje. - Amarantus zafalował dłońmi w powietrzu. - Psuje dekorum.
- To ślub tradycji pustynnej… będziemy tam siedzieć na podłodze usłanej poduszkami… zaleje nas wszystkich swą halką - wyjaśniła bardka, mocząc ciasteczko w herbacie.
- Barbarzyńcy - stwierdziła Lady i udała się na poszukiwania kolejnej kreacji, dając czas smoczycy na rozebranie się.

- Sprawdźmy teraz tą.
Ku rozczarowaniu wojowniczki, kolejny ciuszek również był koloru niebieskiego, ale całkowicie różnił się krojem od pozostałej dwójki.
Rogacz znowu pokręcił głową, mówiąc, że Godiva jest barczysta i wąska w biodrach jak facet, przez co wygląda w tym dość chłopięco.
Chaaya długo przyglądała się koleżance i nie potrafiła określić, czy jej się podoba, czy nie.
Blondynka była wyraźnie poirytowana, ale… tak jakby w pozytywnym sensie. Miała wyzwanie. Bardzo trudne… fascynujące.
Oddaliła się za kolejne regały, a tancerka skorzystała z okazji i zapytała.
- Co o niej sądzisz?
- No… mi się to podoba… - stwierdziła drakonka, kręcąc się w miejscu i zerkając za siebie, by sprawdzić czy pupa prezentuje się równie dobrze (w jej oczach), co przód.
- Nie pasuje… - żachnął się Amarantus. - Nie uwypukla charakteru jej ciała… Poczekajmy na inne.

Pojawiły się kolejne suknie. Jedna zielonkawa, aaale za orientalna. Druga złota, aaale twarz dziewczyny gubiła się w kołnierzu, aż wreszcie pojawiło się grande finale… aż tawaif z diablęciem zrobili głośne: Ooo, a Lady napuszyła się z dumą i satysfakcją. Przemieniła brzydkie kaczątko w przepiękną łabędzicę.
Godiva przymierzała, przymierzała i przymierzała, z coraz wypiekami na twarzy. Z pewnością, najbardziej spodobała się jej pierwsza sukienka, a druga najmniej. Choć trzecia też była w jej guście… ale kto by się tam z nim liczył.
- Włosy mają być upięte wysoko. Z biżuterii, u góry tylko kolczyki, żadnej kolii ni łańcuszków, u dołu obojętnie, ale odcień metalu musi być ciepły. Srebro odpada. Buty… potrzebne są ci buty…
- Ja jej coś wybiorę! - Rogacz wstał i odłożył spodek z filiżanką.
- Zabierz ją do sklepu, a ja się zajmę Chaayą… - zgodziła się Lady Sorala.
- A...ale ja nie muszę być taka… - Dholianka już szykowała się na mordercze przebieranki. - Chciałabym coś… coś klasycznego i miejsk…
- BY-ZY-DURA! - Blondnka przerwała jej lodowatym tonem.
- Bielizna… i buty… mogą być? - wymruczała cicho i niemrawo podążając ku Amarantusowi, a potem za nim, zamykając za sobą drzwi.

Olbrzym poprowadził ją schodami na dół, a stamtąd przeszli przez cały dom i znalazłszy się na jego tyłach, weszli do… sklepu, tylko od zaplecza.
- Proszę, proszę… uwaga na rogi… a nie, ty ich nie masz - trajkotał wesoło mężczyzna, oprowadzając swoją klientkę po pomieszczeniu.
Na półkach i wystawach widać było buty. Męskie i damskie. Z obcasem i bez. Były też gorsety, kapelusze, pasy, rękawiczki i parasolki.
Wiele dodatków zrobione było ze skóry lub różnorakich tkanin. Jedno co cechowało te wyroby to kunszt wykonania, dbałość o detale i innowacyjne połączenia różnych materiałów. Szkło z metalem, drewno z kamieniem, kwiaty żywe, kwiaty suche, pióra, paciorki, koraliki. Godiva od razu wiedziała, że to tu tancerka dostała liliowy gorset i delikatne kwiatowe pantofelki.
- Ładnie tu… - odparła, rozglądając się i podążając za właścicielem niemal krok w krok, żeby przypadkiem czegoś nie strącić.
- Sam wszystko urządziłem i zaprojektowałem - wyjawił z dumą Amarantus. - Ubieram Lady Sorale na jej występy, tak też pozyskuję klientów.
- Występy? - zapytała smoczyca, oglądając kolejne cudeńka.
Zarumieniła się na widok różyczek, zdobiących filigranowe pantofelki. - Te są ładne…
Następnie pokazała palcem kolejne. - i...tee. I w ogóle dużo tu ślicznych rzeczy… ale… czy ja mam ładne stopy do nich?
- Chaayka ci nie mówiła? Moja żona jest tancerką i pracuje w pewnym zamtuzie… tańczy i rozbiera się dla publiczności - wyjaśnił… szewc? Kaletnik? Kimś z zawodu na pewno był, skoro prowadził własny sklep.
- Jakoś nie wspomniała. Co to za zamtuz? - dopytywała się skrzydlata, skupiając swoje spojrzenie na kolejnych ładnych butach, o kwiatowym motywie, głównie po to, by ukryć szeroki, drapieżny uśmiech jaki wykwitł jej na twarzy.
- Niebezpieczna maskarada. Stroje jakie wam “sprzedaje” pochodzą właśnie z tych pokazów. W każdym występuje jedynie trzy razy i większość projektantów dałoby się zabić, by ona zechciała nosić ich dzieła, choćby przez kilka minut… Dlatego ma ich tak dużo i regularnie się ich pozbywa, by zwolnić miejsce na nowe. - Diablę oglądało wybory włóczniczki, kiwając głową. - Skup się na noskach i kolorze. Noski będzie widać, gdy będziesz chodzić, a kolor nie może być przeciwstawny temu, który nosisz, tak więc szukaj kremowych, żółtych, białych, beżowych, brązowych, złotych, miedzianych, cynowych, kakaowych, hebanowych, herbacianych, kawowych… no… rozumiesz.
- To pewnie drogi zamtuz - westchnęła pod nosem niebieskołuska i wskazała bezradnie na oślep filigranowe pantofelki.
- Te mogą być? - zapytała z nadzieją.
- Przecież one są fioletowe! - Złapał się za głowę Amarantus. - Przed chwilą ci mówiłem jaki kolor musisz wybrać…
- Te? - jęknęła Godiva wskazując buty obok nich, coraz bardziej zdesperowana.
- Tak… uf… te są w porządku. - Mężczyzna uspokoił się nieco, przyglądając nietypowej klientce. - Nie przykładasz zbytnio wagi do wyglądu, co? Szczegóły nie bardzo cię interesują..? Wolisz patrzeć wyżej, dalej…
- Nigdy nie potrzebowałam się stroić dla kogoś. A sama dla siebie nie potrzebuję wyglądać kobieco. - wyjaśniła smoczyca, która przez większość swojego istnienia, latała jedynie w magicznej biżuterii… i łuskach.
- Rozumiem… przymierz czy ci pasują, mogę je trochę powiększyć w razie co. - Rogacz ruszył za ladę po kilka przyborów do ewentualnej przeróbki.
- I orchideę… powinnam mieć. Myślałam o dużej broszy - odparła drakonka, zabierając się za przymierzanie butów. - Trochę cisną.
Olbrzym uklęknął przy niej i delikatnie zdjął jej buty, które zaczął pieczołowicie poprawiać.
- Broszka nie pasuje… wepnij sobie żywe orchidee we włosy. Nie tylko będziesz piękna, ale również będziesz pięknie pachnieć… sprawdź teraz. - Podał jej jeden pantofel, pomagając jej go włożyć.
- Pasują... idealnie… - oceniła Godiva, a niezbyt zadowolona z własnego wyboru, ale… nie ona była tu specjalistką. - Orchidea we włosach? No dobrze. A ten zamtuz to jak się nazywa?
- Niebezpieczna maskarada - powtórzył cierpliwie mężczyzna, poprawiając drugiego buta, po czym ostrożnie go jej zakładając. - Gdy będziesz już w pełni zrobiona… przejrzyj się w lustrze, a dostrzeżesz to co my widzimy teraz.
- Ach… przepraszam... nie załap… ałam za pierwszym… razem - rzekła zawstydzona wojowniczka. Sprawdziła czy dobrze jej się chodzi w tych butach i spytała. - To co teraz?
- Zapłata. Czterdzieści sztuk złota za buty oraz szybki szkic ciała i twarzy - odparł mieszaniec, wstając z kolan. - Będziesz wspaniałą walkirią, obiecuję.
- Och.. ale sakiewkę… zostawiłam w innej spódnicy… to znaczy, przy pasie tej spódnicy w której przyszłam - wyjaśniła pospiesznie i nieco nerwowo skrzydlata.
- Nie szkodzi, chodź ze mną do pracowni to cię narysuję…

Amarantus poprowadził ich plątaniną korytarzy, tego ogromnego domu. Smoczyca mijała wiele pokojów, niektóre wyglądały jak sypialnie (sądząc po braku wielu mebli, za to zawsze z czymś na kształt łoża lub legowiska), inne jak biblioteki ze stołami kreślarskimi i stertami papierów lub… stolarnie, a nie… tu chyba wyrabiano wszelkiego rodzaju, drewniane modele butów, jak i manekiny, a nawet proste rzeźby. Najwyraźniej parter kamienicy przeznaczony był do pracy twórczej i to różnorakiej.
Półdiable wpuściło kobietę do małego lokum. Wszędzie na ścianach wisiały płótna, skóry lub pergaminy. Niektóre miały na sobie wykonane szkice węglem, inne były pomalowane farbami. Wszystkie przedstawiały piękne kobiety lub mężczyzn, często nagich, w dziwnych, nieco niepokojących pozycjach i mrocznych kompozycjach. Wydawało się jakby artysta nie tylko czerpał satysfakcję z piękna jakie utrwalał, ale także z brzydoty, którą ją kalał.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że cię zabiję - odparł pogodnie rogacz, siadając przed jedną ze sztalug i przypinając do niej papier. - Będziesz przepięknie wyglądać poprzebijana włóczniami… powiedz mi, z czym chciałabyś walczyć?
- Nigdy nad tym nie myślałam - zastanowiła się Godiva. - Z czymś groźnym? Demonem, wampirem, smokiem?
- Uhuhu… może ze smokoliczem? Rozpadającym się i emanującym zielonkawą energią rozkładuuu… - Oczy fioletowoskórego zapłonęły jeszcze mocniej, gdy klarowna wizja stanęła mu przed oczami.
- Może być… jeśli dostanę obraz… albo chociaż jego kopię… i chcę być naga. - Uśmiechnęła się łobuzersko, niemal widząc minę Nvery’ego jak to zobaczy.
- Kopii nie dostaniesz, to twoja zapłata za zaliczenie swojej ślicznotki dziś w nocy - odparł z rubasznym śmiechem olbrzym o woelu talentach, rysując węglem i czasem spoglądając na swoją muzę.
- Ech… żeby się udało. - Westchnęła cicho Godiva i zaczęła pozować zgodnie z poleceniami.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 28-02-2019, 18:19   #226
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po oddaniu swego wizerunku sztuce, Godiva udała się na górę by móc zapłacić za buty. Miała niejaki problem z trafieniem tam gdzie powinna, bo pomieszczeń na pierwszym piętrze było tyle samo co na dole… bez miara.
Szczęściem bardzo szybko usłyszała zażartą kłótnię pomiędzy dwiema kobietami, gdzie jedna brzmiała trochę zbyt szorstko i męsko, a druga zaś jak skowronek… trochę jadowity, ale nadal słodki i delikatny.
- Ty podstępna grubasko, rozbieraj się, ale już, nie będziesz mnie tu obrażać swoim parszywym, grubym i ulewającym się wyglądem!
- Po prostu przyznaj, że zazdrościsz mi cycków, ty swoje staniki musisz upychać wełną!
- Ty mała, karzełkowata lafiryndo, a żeby cię tak pułk wojska wychędożył w pąk róży!
- Mogą nawet i w lilię, jeśli najdzie ich taka och…
- ROZBIERAJ SIĘ! ACH ROZBIERAJ! JAK JA CIĘ NIENAWIDZĘ PUSZCZALSKI LACHOCIĄGU!
- Przestań tyle zrzędzić i w końcu daj się komuś zaliczyć, od razu przejdą ci te foszki z głowy!

Drzwi, po prawej stronie smoczycy, otworzyły się cicho. Stał w nich rozczochrany, nagi mężczyzna, ziewający i drapiący się po starannie wydepilowanych klejnotach. Na twarzy miał nieco rozmazanego makijażu. Ślady ust tu… i tam, oraz pandzie cienie pod oczami.
- Która to godzina? - spytał, wychodząc na korytarz. - Jest już rano? - Czknął i wyminął skrzydlatą, najwyraźniej chcąc zejść na parter.
- Raczej… późne... popołudnie? - wybąkała dziewczyna, nie bardzo wiedząc co tu się nie dzieje i uznając, że nie warto dociekać, ruszyła kierując się w stronę kłótni.

Zastała Chaayę siedzącą pośrodku wielkiego rozgardiaszu. Miała rozczochrane pukle i zmęczoną minę. Lady Sorala zniknęła gdzieś w odmętach swojej pokojoszafy i w czymś (sądząc po odgłosach) przebierała.
- Skoro masz być egzotyczną żonką dla swojego białodupnego kochanka… i skoro jak mniemam… popełniłaś tym jakże uroczym małżeństwem wielki mezalians w swojej kulturze… wbijemy tym zatwardziałym fanatykom, czystości rasowej, sztylet w sam środek… - Blondynka umilkła widząc, stojącą w progu wojowniczkę.
Rzuciła w kierunku bardki gorset i to nie byle jaki. Kurtyzana przyjrzała się dziełu z nabożną trwogą, ale wstała by go ubrać.
- Drzwi - rozkazała surowo gospodyni, okrążając tancerkę z niecierpliwością. - Masz być piękna… obie macie… - Zaczęła swe wyjaśnienia, niskim i złowieszczym głosem. - Tak piękne, że patrzenie na was będzie boleć. Macie kłuć w oczy, nie dać się strzepnąć machnięciem rzęs, macie się wgryźć w ciała, serca i dusze wszystkim zebranym na weselu. - Wskazała fajką na kobietę w złotej sukni. - Prawdziwa dzika ślicznotka, wojownicza dzikuska o mlecznoróżanej skórze, niczym diament wśród rozżarzonych węgli, będziesz błyskać i kusić orientalnością. Prawdziwie obca, niezależna, biała i samodzielna kobietka, która nigdy nie spojrzy na mężczyzn tak jak patrzy na inne kobiety. Oraz ty… - Tu popatrzyła ostro na tawaif, która upychała biust w gorsecie. - Sól w oczach konserwatystów. Prawdziwa zakała społeczeństwa. Cud natury, skradziony i wyrwany ze swej ziemi, by pobłogosławić te barbarzyńskie padoły. Niech żałują, że cie stracili, niech żałują, że nie zatrzymali. Niech patrzą jak ich piękny kwiat zmienia barwy i wzrasta na obczyźnie, przeobrażając się w groźną i trującą hybrydę. Otruj ich wszystkich, chce jutro usłyszeć o dziesiątkach trupów znalezionych w sali balowej.
- Po co mam się tak starać… wystarczy, że poślę tam ciebie to wszystkich zagryziesz… - stwierdziła Dholianka, a Lady uśmiechnęła zuchwale.
O tak, ona z pewnością wszystkich by zagryzła, a później jeszcze wykąpała się w ich krwi.
- Ten gorset na tobie sposoba się Jarvisowi… - wtrąciła Godiva, kierując słowa do koleżanki, choć akurat ukochany kurtyzant niemal w każdym jej stroju miał upodobanie.
- Nikt się ciebie nie pytał o zdanie - rzekła kąśliwie blondynka. - Nie obchodzi nas jakaś płotka w morzu…
- W rzec…
- Idziecie na wojnę! - Złotoskóra została uciszona, machnięciem zniecierpliwionej Sorali. - Macie być śmiertelne dla setek armii… Jedno białe mięsko mnie nie zadowoli.
- I mam wyjść z gołą dupą do tych setek armii? - sarknęła Kamala stojąc w kusych majtkach.
Blondwłosa piękność podeszła do niej i wpakowawszy jej dłonie za miseczki gorsetu, poprawiła jej biust, a później zabrała się za wiązania z tyłu. Była szybka, silna i bezlitosna, pozbawiając Chaayę rumieńców i tchu.
- Dam ci namiar na mojego przyjaciela, on użyczy ci pewnej sukni, która idealnie będzie kontrastować z górą. No… popatrz na siebie, wylewają ci się te dyndały jakbyś je napompowała wodą.
- Mogą być wszystkim… ale na pewno nie są dyndałami - burknęła urażona bardka i pogładziła się po swoich wypukłościach.
- A ja miałam mieć… orchideę… taką we włosach? Wolałabym coś trwalszego niż prawdziwy kwiat, chyba, że kwiat pasuje - pisnęła nieśmiało drakonka, starając się powstrzymać własne fantazje.
Choć jej uczucie do Sundari (wzmacniane wspomnieniami czarownika) całkiem przygasło, to ten widok jaki miała przed sobą, budził inne demony. Tancerka w objęciach Lady i dwa wijące się dziko kobiece ciała.
- Miej trochę wyobraźni… nie chcesz żywych kwiatów to kup sobie sztuczne. Kolczyki w orchidee, dusik… bransoletkę… naucz się myśleć za samą siebie - skrytykowała ją gospodyni, piorunując władczym spojrzeniem. - Nadałam ci kształt, lecz szlif pozostaje w twojej gestii.
Cmokając w zdegustowaniu, odeszła gdzieś za manekiny.

- Kolczyki albo bransoletka… bardziej bransoletka by pasowała, ponieważ to atrybut kobiety. Byłby podwójny przekaz… - odparła cicho Dholianka.
- Ja też myślę, że bransoletka albo coś dużego we włosach - zgodziła się z nią Godiva. Z pewną ulgą przyjęła nieobecność jasnowłosej divy. Ta bowiem przytłaczała ją charakterem.
- Rzeczy duże… są domeną mężczyzn!
Na jej nieszczęście, dama ją usłyszała. Wyszła z ukrycia trzymając kopertę. - Tutaj nie bawimy się w mężczyzn… tu domenuje kobiecość. Detal nad rozmiar.
Bardka uśmiechnęła się w zatroskaniu do zahukanej wojowniczki i pokiwała głową zgadzając się bezgłośnie z przedmówczynią.
- Wolałabym, żeby jednak miała okazję zauważyć tą orchideę… kolczyki mogą umknąć jej uwadze. - Próbowała walczyć smoczyca.
- Godivo, gdy przyjdziemy, będziemy musieli złożyć pozdrowienia obu rodzinom… jestem pewna, że zauważy - odpowiedziała spolegliwie tawaif, po czym dostała siarczystego klapsa w jędrną pupę. Pośladek podskoczył i zafalował, lekko różowiejąc od ciosu.
- Ubieraj się, nie trać czasu na czcze gadanie. Z pustego dzbana nic nie nalejesz. Sama musi do tego dojść… - stwierdziła obojętnie blondynka, a złotoskóra przedarła się bez słowa do swoich ubrań i w ciszy je nałożyła.

- Ja też mam się przebrać? - zapytała niebieskołuska nie bardzo wiedząc jakie reguły panują w tym miejscu, może poza jedną… Sorala rozstawia tu wszystkich po kątach.
- Jak chcesz… ty tyłkiem nie świecisz… - odparła zgryzliwie kobieta. Chaaya ubrała się i zabrała swoje rzeczy, po czym odebrała list.
- Zejdę z wami… powiem przewoźnikowi gdzie ma popłynąć - dodała skwapliwie Lady.
- Masz wszystko Godivo? Kupiłaś buty? - spytała tancerka.
- Tak. Mam… ładne… wygodne… - Dziewczyna podniosła nieco suknię w górę i wystawiła stopę do oceny.
Obie panie popatrzyły na buty, ale tylko brązowołosa zdobyła się na komentarz.
- Urokliwe i dobrze, że wygodne.

Przecisnąwszy się w drzwiach, czmychnęła na schody. - Pójdę zobaczyć czy Amarantus nie potrzebuje poprawek szkicu… - Po czym zbiegła po schodach, na dole natykając się na nagiego młodzieńca, który pijanym i zmęczonym głosem spytał się jej czy to już ranek.
Zaś młoda wyznawczyni orchidei zabrała się za zbieranie swoich rzeczy. Mimo wszystko lubiła strój Jaenette. No i sakiewka była przy pasku. Kucając odliczyła wymaganą przez rogacza sumę i spytała blondynki. - Gdzie położyć zapłatę za buty?
- Nie moje buty, nie moje pieniądze… - stwierdziła Lady Sorala. - Połóż je gdziebądź, jeśli daleko masz do Amarantusa.
- Mogę pójść - mruknęła spolegliwie smoczyca, zerkając na gospodynię i szepcząc wstydliwie. - Dziękuję.
Po czym podążyła za kurtyzaną, by spłacić dług.
Na dole zastała wypiętą, chudą dupę (i nie tylko) młodzieńca, który wsadził głowę między kotary i wyglądał za okno.
- UUUff… jeeeszczeee noooc - stwierdził, przedłużając głoski z manierą żigolaka na haszyszu. - Faaarciaaarz zeee mnieee… iiidę spaaać… - Następnie wyminął dziewczynę jak gdyby nigdy nic i udał się do siebie.

Bardka siedziała w pokoju diablęcia i dawała się szkicować. Mężczyzna milczał skupiony na swojej pracy, kiedy ona starała się zachować minę o którą poprosił.
Godiva przyglądała się, co prawda, osłoniętej suknią, pupie pozującej, która mimo wygasłej miłości, nadal była apetycznym dla niej widoczkiem. Niemniej porzuciła po chwili ten obraz na rzecz łowów. Polowała oczywiście na swój portret, szukając go wśród rozwieszonych płócien, ale niestety go nie znalazła.
- Wpadnij do nas jeszcze kiedyś… - odezwał się Amarantus, kiedy już skończył. - Może zrobiłbym twoją rzeźbę?
- Umiesz rzeźbić? - zdziwiła się tancerka, z ulgą się rozluźniając.
- Jeszcze nie, ale się uczę... - rzekł skwapliwie i obejrzał się na niebieskołuską. - Co tam? Skończyłyście?
- W zasadzie tak. Przyniosłam ci pieniądze - odparła uprzejmie drakonka, podając odliczoną sumę. Całkiem spory wydatek, ale czego się nie robi dla miłości swego życia (a przynajmniej tego miesiąca).
- Ach… no tak, zupełnie zapomniałem, hihi. - Zaśmiał się infantylnie olbrzym i odebrał z grzecznością zapłatę. - Polecam się na przyszłość… wprawdzie muszę dorobić parę gorsetów, ale to chyba nie zajmie mi dużo czasu.

Cała trójka wyszła na korytarz. Amarantus odprowadził panie do drzwi w których czekała Lady Sorala. Nie ubrała się, za to zapaliła nową porcję tytoniu. Gdy dziewczyny były gotowe, wyszła na zewnątrz. Fioletowoskóry machał wychodzącym na pożegnanie mówiąc co chwila: było miło, papapa.
Śpiący w łódce Marcello, mało nie wypadł za burtę, gdy obudzony, zobaczył zgrabne nóżki wysokiej damy, która rozkazała mu płynąć gdzieś tam, po coś tam…
Blondynka nie bawiła się zbytnio w uprzejmości, jednak gdy wracała do siebie, ucałowała palce i pomachała na pożegnanie, uśmiechając się kokieteryjnie i tajemniczo. Z pewnością dopingowała obu kobietom, by wygrały dzisiejszy bal.


Orchidea.
Smoczyca zdecydowała się na, aż, dwie. Jedną w kolczykach, drugą oplatającą nadgarstek w złotej bransolecie. Musiała wykorzystać co prawda swój i Chaai uśmiech, oraz złożyć obietnicę, że “resztę zapłaci jutro”, ale złotnika przekonała. Zadowolona z tego zdobienia i z fryzury jaką zrobił jej mistrz grzebienia, Godiva promieniowała ze szczęścia i dumy, gdy każdy niemal mężczyzna gapił się, gdy obie szły w kierunku ich tymczasowego domku.
Bo tam, czekał na nie Jarvis i on… również rozdziawił usta, szeroko patrząc, jak się zbliżały. Oczywiście uszykowany na wesele mężczyzna, wdział czarny frak i zdobyte gdzieś złote spinki, oraz kamizelę koloru ciemnego wina, ale… i tak nie mógł dorównać im szykiem.
Za to gonodola, którą płynął była długa, mahoniowej barwy i zdobiona złoconymi płaskorzeźbami węża i róży, splatających się ze sobą. “Rubinowe” oczy węża mogły być tanimi szkiełkami, ale i tak robiły wrażenie. Podobnie jak postawny gondolier, o urodzie godnej modela dla Amarantusa. Szczęściem, to on i skrzydlata zdobywali najwięcej spojrzeń, gdyż Kamala, choć z pewnością z nich wszystkich najpiękniejsza, skryła się pod wielkim szalem (pasującym do spódnicy), który jak welon zasłaniał ją niemal całą.
Jako przykładna żona z pustyni, wolała pozostać w bezpiecznym cieniu “skromności”, która tylko przypadkiem zagubiła się wśród horrendalnie drogiej wytrawności.

Kiedy łódka dopływała do celu, czarownik posłyszał cichą pieśń, która mocą magii, oblekła dłonie jego ukochanej w drobne koronkowe rękawiczki… z henny.
- Wyglądacie prześlicznie moje drogie. Jak dwia bezcenne skarby - rzekł im czule na powitanie. - Aż boję się was dotknąć, by przypadkiem nie zepsuć tego idealnego piękna.
- Cóż... mam nadzieję, że Hala jednak postąpi inaczej - stwierdziła zawadiacko smoczyca, sama pakując się do się do łodzi, bo magik oczywiście podał dłoń kochance, zadając kłam swoim słowom. I to akurat było miłe, bo wszak obiecał, że tego wieczoru i oni będą mieli pierwszą “małżeńską” noc.

Bardka weszła na pokład nie odzywając się. Jej spojrzenie skupione było na podłożu, by się nie potknąć, ni o nic nie zawadzić. W dodatku pierwszy raz w życiu odczuwała coś na kształt tremy… ale nie takiej, która uskrzydla i dodaje sił, a takiej, która pozbawia tchu i ciągnie na dno. W myślach kołatały się tylko porozrzucane pustynne symbole, o które to wykłócały się maski. Najbardziej zażarty bój dotyczył cynobru.
Sproszkowanym, czerwonym pigmentem mężczyźni posypywali przedziałki swoim żonom, zdobiąc ich czoła rubinową centką, która miała otoczyć je ochroną. Sundari jednak nie chciała, a może bała się prosić o to przywoływacza, martwiąc się, że będzie mu tylko zawracać głowę, jakimś tam nic nie wartym rytuałem, którego wszak i nie znał i nie kultywował… a nawet jeśli to i tak nie miało to znaczenia, bo oni małżeństwem nie byli.
Deewani, która znajdowała się między młotem a kowadłem, a w zasadzie Umrao - myślącą o upchanym przyrodzeniu jakiejś Lady, a całą resztą, która darła koty, miała serdecznie dość całej Kamalisundari i gdyby mogła, to by się z chęcią wyprowadziła.
W ramach uprzejmości, zabrałaby ze sobą Starca… tylko ten nie do końca wiedział czy w formie smoka, czy może torebki.
- Czy wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony czarownik, gdy odbili. Delikatnie objął tancerkę, by przypadkiem nie uszkodzić, tego co mogła ukrywać pod szalem. - Wydajesz się spięta.
Nic nie było w porządku!
Tawaif miała być mężatką?! Mężatką białego mężczyzny?! I w dodatku sama posypała sobie przedziałek…
- Tak… nic mi nie jest, to chyba ten gorset - odparła, choć Deewani już darła się, że właśnie jest! WSZYSTKO JEST!
- Kupiłeś prezent? - spytała cicho.
- Tak… - Uśmiechnął ciepło Jarvis, pokazując pięknie zapakowane dwie elfie bransolety.
Misterne pajęczyny ze złota i klejnotów, nie mogły pochodzić spod ludzkich palców. Rzeczywiście potrafili tu fałszować sztukę poprzednich władców miasta.
- A jeśli się boisz, o to, że ktoś będzie patrzył na ciebie kosym okiem, to twój mąż… zajmie się tym łajdakiem. Chodźby mieli nas wyrzucić ze ślubu. Nie dam nikomu cię obrażać Kamalo.
- Ćććhii… Jarvisie! - Sundari spięła się jeszcze bardziej, słysząc swoje imię. Nie mogła jednak się nie uśmiechnąć, bo czuła radość z tych słów.
Podniósłszy wzrok, popatrzyła przez materiał na nieco zamazaną twarz ukochanego, po czym delikatnie go pogładziła po policzku i brodzie.
- Dobrze… będę cicho i grzecznie na razie. Ale wiesz dobrze… - mruczał, by po chwili przekazać telepatycznie. ~ Stęskniłem się za tobą Kamalo, a ty z pewnością wyglądasz prześlicznie pod tym szalem. Jak długo zdołam utrzymać ręce przy sobie?
~ Nasza rozłąka nie była długa ~ upomniała go, choć jej przekaz był mieszaniną wielu różnych sprzecznych uczuć, których nie dało się sprecyzować. ~ Trzymaj mnie za rękę całą noc… proszę.
~ Obawiam się, że będę trzymał nie tylko za rękę. ~ Dłoń bardki jednak pochwycił i nachyliwszy się ostrożnie ku jej twarzy, cmoknął czule czubek nosa, by nie zepsuć przypadkiem Dholiance makijażu.
Jej palce zacisnęły się na jego nieco spazmatycznie. Uczepiły się go jak swojego jedynego ratunku. Kobieta spuściła głowę, oglądając się na wody kanału, by się nieco odstresować.
- Myślisz, że będą i inne stąd? - zapytała znienacka Godiva, zerkając na czarownika. - Ubrane ekstrawagancko?
- Na pewno nie będzie wampirów. One nie chodzą na śluby… oficjalnie. Natomiast przysyłają swoich przedstawicielu z rodzin im służących. Eleonora Pienazzane tam z pewnością będzie - wyjaśnił jej Jeździec. - Choć nie wiem kogo będzie reprezentować.
- Kto? - zapytała smoczyca.
- Nie znasz jej. Pracowaliśmy dla niej z Chaayą i Nveryiothem jako ochrona na przyjęciu. Prosta i przyjemna robota - odparł przywoływacz.


Sznury istot ciągnęły zewsząd do Złotopiórego Skowronka. Jasnoskórzy mężczyźni w turbanach pełnych kolorowych piór, brązowoskórzy z ciężkimi od złota pasami z wysadzanymi perłami i kryształami pochwami, grubych i wygiętych, niczym sierp księżyca, szabel. Czarnoskórzy, wysocy i szczupli, zwinni w boju, powiewali granatowoczerwonymi płaszczami, niczym ogromne motyle nocne. Za nimi podążały ich wierne żony, skryte przed ciekawskimi oczami pod delikatnymi szalami, zdobionymi odświętnie lśniącymi haftami.
Ich roześmiane i dźwięczne głosy zlewały się z brzdękiem biżuterii jaką na sobie nosiły, przemieniając w tajemniczą muzykę z dalekich krain, która towarzyszyła korowodom gości z różnych zakątków La Rasquelle.
Na chwilę miasto mgieł przeniosło się na rozgrzaną słońcem pustynię, zabierając mieszkańców do nowego świata.

Goście nadciągali licznie, lecz niczyja obecność nie została pominięta.
- Szanowny Jarvis wraz z małżonką oraz siostrą Jeanette! - wykrzyknęli heroldowie stojący w wejściu do budynku, a następnie po ich przejściu w sali balowej. Prezenty oddane sługom, zostały złożone na specjalnym podwyższeniu, skąd pilnujący je strażnicy obwieścili je znajdującym się w środku gościom.
Jak twierdziła Chaaya, od razu za drzwiami do sali, powinni stać rodzice pary młodej. Pierwsi należący do pana młodego, a drudzy panny. Pozdrowienia winno składać się najpierw mężczyźnie, później jego żonie. Ku ich zaskoczeniu… za drzwiami oczywiście czekała na nich para… ale tylko jedna. A nie zaraz… ktoś był jeszcze.
Przed znanym poszukiwaczom przygód rodzicami Amali, jako pierwsza w kolejce, była mała dziewczynka… cóż młoda kobietka, może niewiele młodsza od samej panny młodej. Sądząc po tym jak zachowywali się goście przed nimi, winno jej było złożyć pozdrowienia i gratulacje i dopiero po tym przejść do Abdula i na końcu Hali.
~ Macocha… i wdowa… ~ stwierdziła smutno bardka, przypatrując się spod szala dziewczynie, która witała wszystkich z godnością i zdystansowaniem.
~ Co powinienem powiedzieć? ~ spytał czarownik, trzymając dłoń kochanki, podczas gdy skrzydlata rozglądając się ciekawsko dookoła, podążała tuż za nimi.
~ Podziękuj za zaproszenie i złóż życzenia, nie ma na to żadnej formuły… kobiet nie dotykaj, ale z mężczyzną możesz się uściskać i ucałować policzki, ważne by zrobić to trzy razy. Prawy, lewy, prawy. Ja przywitam się wedle swojego zwyczaju… ~ Kurtyzana przerwała na chwilę, by zebrać się w sobie. ~ Będę cie musiała na chwile puścić…
~ Godiva może potrzymać cię za dłoń, jeśli to polepszy ci nastrój moja żono ~ odparł czule Jarvis, zerkając na drakonkę, która niecierpliwiła się, widząc Halę w zasięgu swojego spojrzenia.
~ Dziękuję, ale obie ręce będą mi potrzebne. Chodźmy już bo torujemy przejście… ~ Dholianka puściła mężczyznę i ustawiła się za jego plecami. ~ Godiva idzie za mną… gdy odejdziesz od macochy, ja do niej podejdę, gdy odejdziesz od Abdula, ja do niego podejdę, a Godiva do macochy. Pospieszmy się, bo chciałabym mieć to już za sobą.
Tawaif nie w smak było, witać się z arystokracją, gdzie w siedziemdziesięciupięciu procentach składała się ona z… kobiet, z którymi nigdy nie miała do czynienia z racji swojego zawodu.
Magik mimowolnie skinął głową i rozpoczął się obrzęd.
“Dziękuję za zaproszenie i życzę młodej parze szczęścia na nowej drodze, a ich rodzinom pomyślności i oby radość z nowych pokoleń szybko zawitała w progi młodych małżonków.” Dholianka powtórzyła po nim niemal w słowo w słowo z tym wyjątkiem, że kucnęła przed kobietką i dotknęła palcami ziemi przed jej stopami, po czym zrobiła gest przygładzania szalu na czubku głowy.
Wdowa zachowała się tak samo, jak wobec wszystkich innych gości. Poruszyła nieznacznie szyją, jakby dawała dzieciom przyzwolenie na zabawę, grzecznie dziękując za przybycie i życząc im przyjemnego spotkania.
Godiva spojrzała pytająco na bardkę i dygnęła chwytając za rąbki sukni, powtórzyła jarvisową formułkę, czując się bardzo niezręcznie.
Humor się jej poprawił, jak Abdul z Jarvisem zaczęli się “całować”. Potem przywoływacz zaczął składać życzenia Hali, a Chaaya kucać przed kupcem i Halą co wywołało ich protesty. Poprosili Dholiankę o powstanie i Hala wymieniła się z nią teatralnymi pocałunkami w policzki. Smoczycy, która była następna, taki zaszczyt nie spotkał, więc… wyraźnie zmarkotniała, acz starała się to ukryć za bladym uśmiechem.

Trójka towarzyszy udała się w głąb sali, gdzie tworzyły się już grupki rozmawiających… mężczyzn. Wszystkie damy, dyskretnie ewakuowały się do przybocznej sali, gdzie zapewne mogły spokojnie zdjąć zasłony i poplotkować ze swoimi koleżankami. Wejścia pilnowali dwaj strażnicy, by nikt niepowołany nie zaglądał do bezpiecznej enklawy żonek i córeczek.
Kamala z powrotem wsunęła dłoń w dłoń ukochanego i stojąc obok niego, zdawała się być nieco zagubiona, choć w sumie trudno było ocenić przez zawój materiału.
- Nie bardzo wiem, co właściwie mielibyśmy robić na ślubie - rzekł czarownik, czule ściskając jej rękę i rozglądając się bezradnie dookoła. - To mój… pierwszy, wiesz?
- Pewna lady zasugerowałaby, żebyś zrzuciła ten zawój Chaayu - stwierdziła ironicznie Godiva i dodała zerkając w stronę witających gości Abdula i Hali. - Pewnie teraz powinniśmy znaleźć tu kogoś kogo znamy. Tylko, że nie znamy tu nikogo.
- Pewna lady jest daleko, a mój zawój może zdjąć jedynie mój mąż - odparła cierpliwym, acz zmęczonym tonem głosu kurtyzana. Westchnęła cicho i… chyba potrząsnęła głową tak jak miała w zwyczaju.
- Cóż… jeszcze będziemy mieć czas by kogoś poznać, na razie wszyscy się jeszcze schodzą, księżyc musi być jeszcze nisko. Po całym tym ceremoniale ludzie się nieco…
- Szanowni Tahleela’laufurii wraz z siostrą Nabeela’laudurii oraz Rasgeeq’abisheq - wykrzyknęli heraldowie.

Do sali wkroczyła trójca, która przyciągnęła spojrzenia niemal wszystkich zebranych.

[media]https://i.pinimg.com/564x/73/53/37/735337953d2d3f41c24a3d031553acf3.jpg[/media]
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 28-02-2019, 19:53   #227
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Saferanie przywitali się z godną podziwu kurtuazją, po czym udali się pod ścianę sali, by chwilę tam ze sobą porozmawiać i pooglądać gości. Co ciekawe, nikt nie ogłosił, by podarowali jakikolwiek prezent parze młodej, ale ten drobny szczegół jakby przepadł na tle ich niespotykanych aparycji.
Dla smoczycy byli prawdziwą zagwozdką, ale Jarvis nie wydawał się nimi zdziwiony.
- Swoją drogą to ciekaw jestem pana młodego - mruknął do ucha swojej żonki.
- Mam nadzieję, że będzie miał rogi - prychnęła Godiva, co chwila zerkając w kierunku Hali. Początek imprezy nie zapowiadał się dobrze dla jej rozbuchanych nadziei.
- Jego macocha jest człowiekiem… więc pewnie i on nim jest, ludzie pustyni dbają o czystość rasową do tego stopnia, że nie pozwalają na małżeństwa między plemienne, nie wspominając o między kastowych - bardka przyglądała się rogaczom z niejaką tęsknotą za domem.
Przyczajony Ferragus miał zaś wrażenie, że pijawka, która przyssała się do jego naczynia, właśnie udawała flądre… bo jakby zakopała się pod wspomnieniami niczym w piasku.
- Zresztą wkrótce się przekonamy… niedługo pewnie przyjdzie, wraz ze swoimi nieżonatymi kolegami.
- I paru będzie musiało wyjść o kulach. Jestem dziś taka niezdarna - mruknęła bojowo włóczniczka, licząc na okazję rozładowania frustracji na czyichś stopach. Na nieszczęście obcas miała odpowiedni.
- Zachowuj się… nie chcesz chyba zepsuć całej pracy Hali - syknęła ostrzegawczo tawaif. - Nie zaczepiaj ich, zresztą… możesz iść do haremu, jeśli ich obecność będzie cie mierzić.
- Nie zamierzam ich zaczepiać. A w haremie pewnie panna młoda i jej służki. Tym dopiero dałabym w po… - burknęła drakonka i zmarkotniała. - Po prostu… nie tak to sobie wyobrażałam, a może wyobrażałam za wiele po przebraniu w tą sukienkę.
- Na wszystko będzie czas. Ślub jeszcze się nie rozpoczął. - Co prawda czarownik nie wydawał się znać wyobrażeń swojego wierzchowca, ale czuł się w obowiązku pocieszyć swoją “siostrę”.
Zazdrosna Kamala nadepnęła mu na stopę, zaciskając mocniej palce na jego dłoni, by przypadkiem od niej nie uciekł.
- Panna młoda siedzi w pokoju, po zrękowinach do niego wróci… jej w zasadzie cała ta zabawa nie obowiązuje do momentu, nocy poślubnej… po niej będzie mogła zejść do gości.
- To kto jest teraz w haremie? - zapytała zaciekawiona wojowniczka, kiedy przywoływacz mocniej i czulej ścisnął dłoń swojej ukochanej, dając jej tym do zrozumienia, że puścić jej nie zamierza.
- Inne żony… dziewice pewnie są u panny i dotrzymują jej towarzystwa… przyprowadzą ją w odpowiednim momencie, a właściwie… to pan młody będzie ją musiał od nich wykupić… ale diabli wiedzą, jak to się wszystko potoczy. - Sundari bardzo odpowiadała bliskość z niby mężem. Splotła ich palce razem, po czym delikatnie go gładziła opuszkami.

Jarvis dostrzegł, że rodzice przyszłych nowożeńców zeszli już ze swego stanowiska powitalnego, co oznaczało, że wszyscy goście przyszli. Hala oddaliła się do saferanów i zaczęła dyskutować z dwiema kobietami, Abdul z macochą rozejrzeli się po sali, po czym dziewczyna udała się do haremu, a kupiec odnajdując kogoś w tłumie poszedł z nim porozmawiać. Jegomość był w podobnym wieku co Karim, nawet o podobnej budowie, tylko, że był “biały” i nosił szaty urzędnika i to wysokiej rangi.
- To ja was opuszczam. Nie martwcie się. Będę grzeczna - mruknęła cicho Godiva i ruszyła w kierunku matki Amal i potomków nagi, ale… odwaga opuściła ją gdzieś w połowie drogi. Co pewnie było dobrym zrządzeniem losu, bo przecież mogłaby się tam chama wepchnąć do rozmowy. Zamiast tego, przycupnęła w odpowiedniej odległości i przyglądała się rozmawiającej kobiecie z jej rozmówcami.
- A gdzie teraz chce być moja żona? Spróbujemy jakiś przysmaków? Dasz się pokarmić? - zapytał czule i żartobliwie czarownik.
- Twoja żona… chce być przy swoim… mężu. - Tancerka spłonęła rumieńcem gdy to mówiła, na szczęście nikt tu z zebranych nie mógł tego widzieć. - Możemy coś zjeść… ale, musiałbyś mi zdjąć zasłonę z twarzy… czy jesteś gotowy na to, by inni mężczyźni patrzyli na twoją ukochaną, mój słodki panie?
- Kamalo… w La Rasquelle żona jest klejnotem, którym mężczyzna chwali się przed innymi. Pokazuje… patrzcie jaki skarb mam, a wy go nie zdobędziecie - odparł ciepło jej ukochany, nachylając się ku niej. - Jako twój mąż, mógłbym otwarcie całować cię na ulicy, tylko po to by pokazać innym moje szczęście. Karmienie cię smakołykami jest więc bardzo właściwe mej naturze. A ty… chcesz smakołyków podanych mymi palcami?
Kobieta zadrżała pod welonem i cicho syknęła jak wystraszona kobra. - Jak dobrze, że jednak nim nie jesteś… oszczędzi mi to wiele wstydu - mruknęła zadziornie i przytaknęła. - Możemy coś zjeść.
- Szkoda, bo ślicznie się rumienisz Kamalo. Wyglądasz wtedy zjawiskowo - odparł Jarvis, prowadząc towarzyszkę ku przygotowanemu jedzeniu.
- A co do małżeństwa… kto wie... wszystko przed nami. - “Postraszył”.
Tancerkę zalała fala gorąca. Dziewczyna zaczęła mylić się w krokach, przez co nieporadnie dreptała, prawie ciągnięta do bufetu. Że niby ona… że on… że oni…

“Zaaabiiijcie mnieeee” zawołała znudzona Deewani, ale nikt jej nie słuchał. Maski dalej się kłóciły, choć dawno już zapomniały o co, więc skupiły się na uprzykrzaniu życia innym, w tym samej stworzycielce.

Magik zbliżył się z wybranką do stołu. Przyjrzał potrawom, a potem powoli odchylił jej zasłonę i z pietyzmem, odrzucił ją do tyłu niczym welon. Popatrzył z zachwytem na jej oblicze, naznaczone malunkiem, dającym wrażenie jastrzębiego spojrzenia oczu, podkreślonych delikatnym obrysem czarnej kreski. Do tego zdobione znakami usta i kunsztowne kolczyki, które nadały jej wizerunek nocnej pani.
~ I jak ja cię teraz będę całował? Aż żal zburzyć takie dzieło sztuki. ~ Żartobliwie wyżali się przywoływacz, wybierając z wszelakich przystawek: sałatek, roladek, nadziewanych warzyw, ryżu i mięs z sosami, placków słodkich i słonych oraz ciast i ciasteczek, wybierając spośród nich


małe ciasteczko, chyba miejscowej roboty, jakimś cudem upchnięte pomiędzy egzotycznymi dla mężczyzny potrawami.
~ To nie całuj. Ja będę ciebie całować ~ stwierdziła zawadiacko bardka, której serce łomotało w piersi, przyprawiając ją o ból w skroniach. Z bojaźnią spuściła wzrok na podłogę, oczekując chyba końca świata, który jednak nie nastąpił.

Biesiadnicy zaczęli się tłoczyć w coraz większych grupkach. Do sali weszła orkiestra i fakirzy. Zaczęły się oklaski i skandowanie w obcych językach. Różnorakie pozdrowienia i wezwania bogów.
Ślub zaraz się zacznie.
Godiva obserwująca Halę, dostrzegła jak grupa odświętnie ubranych chłopców i młodych mężczyzn podeszła do niej i do saferanów, żywo o czymś rozmawiając. Kobieta pożegnała się z grupką rogaczów i poszła za młodzikami, by przywitać pana młodego. Ku jej niezadowoleniu… nie był on ani stary, ani rogaty. Fakt, był starszy od Jarvisa o góra dziesięć lat, ale oceniając po aparycji, wydawał się być w porządku.
Smoczyca jednak nie rozmyślała o tym zbyt długo. Los panny młodej był jej w sumie obojętny. Mimo wszystko dla niebieskołuskiej liczyła się Hala, a nie jakaś pyskata pannica, której imienia dumna drakonka już nawet nie pamiętała. Obserwowała za to mężatkę, niczym drapieżnik, czekając, aż jej zwierzyna będzie samotna i bezbronna. Wyczekiwała idealnej chwili do “ataku”.
Także i czarownik nie zwrócił uwagi na pojawiającego się pana młodego, karmił swoją żonę niczym mały chłopczyk ulubione zwierzątko.

Żona Abdula przyłożyła dłonie do skroni młodzieńca i zagarniając powietrze, przywiodła piąstki do swojej głowy, poruszając nią charakterystycznie tak jak Chaaya. Chłopak złożył ręce jak do modlitwy i zaczął się płaszczyć, wyraźnie ją o coś prosząc, a zebrani dookoła kawalerowie zaczęli się z niego nabijać.
Hala zdawała się być nieugięta. Zapczeczała, machała rękoma, bujała się jak złowrogi duszek, a pan młody przekonywał ją jak wspaniałym mężem będzie dla jej córki. Kilku starszych mężczyzn, zaczęło mu dopingować i doradzać, by w końcu wspólnymi siłami przekonać matronę, by powiedziała ceremonialne “zgadzam się”.
Muzycy zaczęli grać, z haremu wyszły kobiety, głównie jednak te białoskóre lub starowinki, którym wszystko wolno.
Pan młody oddalił się do miejsca na podwyższeniu, na którym stały dwa złote trony oddzielone przepierzeniem z kwiatów. Usiadł na prawym miejscu, a jego świta zaczęła czatować pod drzwiami, skąd już słychać było radosny śpiew dziewcząt.
Dziewice… ah! Nawet zasuszeni starcy od razu zbystrzeli i zaczęli tłoczyć się, by popatrzeć na młode damy, które niczym różnobarwne ptaki wysypały się, tańcząc, śpiewając i od razu zaczynając się kłócić z chłopcami. Nigdzie nie było widać panny młodej.

Kurtyzana skorzystała z chwili i oblizała palce przywoływacza w wyjatkowo nieodpowiedni jak na skromną żonkę sposób. Od razu też zarumieniła się, zawstydzona swoją zuchwałością.
- Chcesz popatrzeć? - spytała spoglądając na rozkrzyczany tłumek.
- Nie bardzo…
Kiedy spojrzenia wszystkich skupiły się na oczekiwanym pojawieniu orszaku panny młodej, Jarvis objął zachłannie i nieobyczajnie złotoskorą i przytulił ją do siebie, szepcząc. - Myślisz, że możemy teraz uciec sprzed oczu ich wszystkich? Myślisz, że ktoś zauważy naszą nieobecność?
Tancerka zadrżała w jego ramionach, pilnując swoich rąk i wzbraniając się przed dotknięciem go nimi. Oparła jednak policzek o jego policzek.
- Poczekajmy chociaż do zaręczyn mój miły… - poprosiła, chcąc nieco zawalczyć ze swym jakże “okrutnym” losem.
- Jeśli chcesz… to zostaniemy - zgodził się potulnie przywoływacz i nachylił, by cmoknąć delikatnie i czule kobiecy policzek. Tak by nie naruszyć jej makijażu. Cichy protest Sundari został zagłuszony przez salwy śmiechu, kiedy to grupka dziewic właśnie wykiwała swoich przeciwników. Nie działały na nie groźby, ni prośby. Młode nimfiątka zwinnie unikały złapania i przetrzepania skóry, naigrywując się z kolegów. Ci pobiegli do pana młodego na skargi i ten rozgonił ich wszystkich wyraźnie srogi i zagniewany. Wstał i podszedł do dziewcząt, które wcale się go nie bały. Zaczął prosić… odtrąciły go, zaczął grozić, wyśmiały go…
Mężczyzna zawezwał sługi, którzy przynieśli na tacach świeże owoce, obrane, pokrojone i odpowiednio schłodzone. Zaczął przekupywać małe chochliki. Kilka dziewczynek, zwłaszcza te młodsze, połasiły się na soczyste ananasy, papaje, melony, arbuzy… starsze jednak ciągle odmawiały przyprowadzenia panny młodej, więc dawaj chłopak zawezwał kolejnych niewolnych, którzy przynieśli misy ze słodyczami. Pączki, pączuszki, placuszki, ciasteczka.
Cuda niewidy. Smoczyca nigdy nie widziała takich smakołyków, niektóre kojarzyły jej się wręcz z wyrobnictwem jubilerskim lub rzeżbiarstwem, a jednak wszystko na co patrzyła było i jadalne i bardzo słodkie.
Panny z piskiem rzuciły się na swoje myto, ku uciesze wszystkich panów w tym i przyszłego narzeczonego Amal.
Złotoskóra wiła się pod dotykiem kochanka, przyglądając się kawałkom sceny, które migały jej pomiędzy zebranym tłumem.
Pomieszczeniem wstrząsnęły ragi rodu Karimów, na które to zaczęły wyglądać z haremu żony możnowładców. W całym tym rozgardiaszu Hala wydawała się być nieco zagubiona. Stała w oddaleniu trzymając się za serce, aż w końcu nie znalazł jej Abdul, który przytulił ją i ucałował w czoło. Godivie zdawało się, że kobiece oczy były zaczerwienione od płaczu i serce jej ściskało się z bólu, że nie może jej pocieszyć. Niemniej uznała, że mężatka po prostu płakała z powodu ślubu swojej córki, obawy i szczęścia zarazem. Bo ludzie chyba tak… mają, prawda? Skrzydlata nie znała tych uczuć. Owszem jaja i pisklęta są zazwyczaj otaczane opieką, ale dorosłe smoki nie czują więzi z rodzicami, ani ze swoimi dorosłymi potomkami. Więc ta cała emocjonalna otoczka była niebieskołuskiej obca.

Nadchodził orszak panny młodej, Hala zaczęła gibać się jakby miała upaść. Jej mąż jednak ją podtrzymywał i machnął w kierunku wyglądających dam, by przybyły mu z pomocą, co też uczyniły, powiewając swoimi zwiewnymi szalami jak czarne, błękitne lub brązowe duchy.
Weszło sześć dziewczynek, które sypały z koszyczków płatki róż, tworząc ścieżkę do pana młodego. Tłum przed nimi rozstępował się, tworząc tunel.
Abdul wraz z gromadą kobiet, przenieśli się przed trony. Chłopcy odwrócili siedzącego pana młodego tyłem, by nie podglądał swojej lubej.
Amal szła w obstawie czterech dziewczyn, które trzymając w dłoniach coś na kształt halabard podtrzymywały nad jej głową ognisto czerwony welon, który zdawał się lśnić żywym ogniem.
Jej strój był jakby wykuty z rubinu, przykrytym plątaniną świeżysz girland białych kwiatków, które upajały wszystkich w zasięgu ich woni.
Cała procesja zatrzymała się przed rodzicami dziewczyny. Podtrzymujące Halę kobiety zostały podmienione na dwóch mężczyzn. Bliźniacy, czule opiekowali się matką pomiędzy nimi. Cała czwórka dała błogosławieństo pannie i rozstąpiła się, by ta mogła wejść na podwyższenie i usiąść na swoim tronie. Wtedy to dziewczęta przykryły ją welonem, po czym na jej znak rozsunęły kwiecistą kotarę dzielącą oba siedziska, by para młoda mogła się po raz pierwszy zobaczyć.
Chaaya nie wytrzymała i zaczęła ciągnąć Jarvisa w pobliże ceremonii, a oczy jej świeciły się jak dwie złote monety, gdy tak patrzyła na przepiękny strój Amal. Czarownik zaś poddał się temu i dał się pociągnąć ukochanej do przodu. Wiedział bowiem jak łaknęła ona więzi z własnym ludem. No i jak każda dziewczyna marzyła o takim właśnie ślubie... na bogato. Jeździec jedynie lekko pociągał ją w kierunku Godivy, by on sam mógł ją mieć na oku.

Tymczasem pan młody wyszeptał coś do jednego ze swoich pomagierów, ten przebiegł na skraj przepierzenia i zawołał jedną z dziewczyn, po czym przekazał jej sekretną wiadomość, która później trafiła do panny młodej.
Wszyscy wstrzymali oddechy, gdy pomocnica kiwnęła głową na odpowiedź Amal i dreptała truchcikiem do posłańca mężczyzny.
Wtem wszyscy wybuchli krzykiem i gratulacjami, zupełnie jakby odczytali jakiś tajemniczy znak na twarzy szepczącej do chłopca dziewczynki. Pan młody jeszcze “nie znał” odpowiedzi tej... sekretnej pogawędki, ale tłum już szalał i się bawił.
Narzeczeni wymienili się pierścionkami, a Kamala westchnęła głośno, przytulając się do towarzysza.
Wszyscy prócz Amal zdawali się być szczęśliwi. Zaczęło się małe wesele.

~ Czyli już zawarli ślub? ~ zapytał telepatycznie magik, przyglądając się temu widowisku z zaciekawieniem, podczas gdy drakonka próbowała zbliżyć się do Hali.
~ Nie… dopiero się zaręczyli ~ odparła z kolejnym westchnieniem Sundari. Odsunęła się jednak od swojego “męża”, bo kilka ciekawskich spojrzeń mignęło jej w tłumie.
~ Teraz świętujemy tak zwane małe wesele… wynika to z dawnej tradycji, gdzie wszystkie ludy pustyni prowadziły nomadyczny tryb życia, tak więc nie było okazji do rodzinnych świąt. Zaręczyny w większości były realizowane pisemnie poprzez jastrzębie. Obie rodziny spotykały się dopiero na ślubie, gdzie dawało się zadość tradycji w postaci zrękowin i małego balu, a dopiero po tym ślubie jako takim. Uroczystości mogły trwać kilka dni. Teraz gdy mamy wybudowane miasta, a nomadami są tylko nieliczni, cóż… nie musimy się tej reguły trzymać, ale przyzwyczajenie pozostało i weszło do ogólnego obiegu.

Hala zbierała z Abdulem gratulacje, tak samo jak mężczyźni ją podtrzymujący. Zapewne synowie lub bracia, bo nikt inny poza mężem nie miałby prawa jej dotykać. Później orszak dziewic zabrał Amal do… haremu, w którym zaraz pozamykały się wszystkie kobiety. No… może poza tymi białymi, te miały swobodny dostęp do obu pomieszczeń i do korzystania z dwóch imprez na raz.
Mężczyźni zaraz przeszli do wyściełanych poduszkami rejonów, gdzie się poukładali w wygodnych pozycjach, a służba zaczęła wnosić półmiski i ruszty pełne parującego i aromatycznego jedzenia.
Jarvis z zaskoczeniem zauważył, że urzędnik wysokiej rangi, którego wcześniej widział z kupcem, machał do niego ręką. Obok niego stała jego żona, wspierając się na lasce. Była całkowitym przeciwieństwem swojego męża, była chudziutka i wysoka niczym czapla, a jej siwe włosy upięte były w koczek.
Przywoływacz spojrzał jeszcze raz na drzwi do haremu za którymi zniknęła Godiva, podążając za matką Amal i westchnął pod nosem.
- Chyba będziemy musieli podejść do nich. Tak wypada - wyjaśnił i telepatycznie dodał.
~ Chyba narzeczony niespecjalnie przypadł do gustu pannie młodej. Myślisz, że może wywinąć jakiś numer później? Jest rozpieszczona i gorącokrwista.
- W porządku… to jakiś twój znajomy? - Chaaya oglądała się to na drzwi do haremu, to na dziwną parę. Wydawało się, że nie mogła podjąć decyzji gdzie chciałaby się znajdować. Ostatecznie, ścisnęła mocniej dłoń kochanka. Nie ważne gdzie była, ważne, że była z nim.
- Skromność nie wypada młodej kobiecie cieszyć się ze swojego zamążpójścia. Jej uśmiech, mógłby zostać źle odebrany i wykorzystany przez wrogów jako pożywka do plotek. Dlatego panna młoda jedynie co może okazywać to smutek. Wątpię by cokolwiek planowała, jest posłuszna tradycji, odebrała dobre wychowanie. Niech Jeanette się nie martwi, to, co dzieje się w haremie, nigdy poza niego nie wychodzi. Nigdy.
- Jeanette martwi się tylko o Halę - rzekł czarownik, prowadząc ich ku gościom. Uśmiechnął się do niej dodając. - Nie mam pojęcia kim jest ta parka, więc pewnie nam się przedstawią. Moja żono ukochana.
- Niech się zacznie martwić o siebie, bo inni jakoś sobie dają radę bez niej - stwierdziła pod nosem bardka, uśmiechając się miło w kierunku starszyzny. - Powinieneś jej powiedzieć, że nie jest od naprawiania świata i ostrzec, że jeśli będzie kogoś chciała uszczęśliwić na siłę to zamiast podziękowań dostanie tylko węża w worku.
- Pomaganie leży w jej naturze - westchnął Jarvis i westchnął. - Na szczęście tym razem poluje na Halę i chce zaspokoić własne pragnienia. A może i… uda się jej znaleźć jakąś inną dziewczynę, która będzie otwarta na pocałunki zagubionej białej dziewczyny? Bo Hala to chyba jest poza jej możliwościami.
- Jarvisie… - W tawaif aż zawrzało.
- Z całym szacunkiem… ale przestań pierdolić. - Kobieta popatrzyła surowo na ukochanego.
- Pomaganie jest bezinteresowne, a twoja siostra do bezinteresownych nie należy. To zadufanie pcha ją do tego co robi. Myśli, że jak komuś pomoże to dostanie z tego nagrodę. Twoje przyzwolenie na takie zachowanie tylko utwierdza ją w fakcie, że tak robią normalni ludzie. Ale to nie jest prawda, tak robią podstępne szuje i ty dobrze o tym wiesz.
Otrząsnęła się jak najeżona mangusta, chwilę poobserwowała otoczenie, by sprawdzić czy nikt nie podsłuchiwał lub nie zauważył jej niepokornego zachowania, po czym odetchnęła i złagodniała.
~ Masz rację moja śliczna. Ale cóż poradzić, jest smokiem. A smoki… nie są niestety bezinteresowne ~ stwierdził magik, uśmiechając się wesoło, jakby jej mały wybuch gniewu był czymś uroczym.
~ Nooo, chyba, że są srebrnymi lub złotymi smokami, one pomagają w imieniu sił dobra. Frajerzy. ~ Zarechotał Starzec.
~ Nie tłumacz się! ~ burknęła do czarownika Kamala i pociągnęła go w kierunku czekających. ~ Zmarnujesz życie na wyszukiwaniu ciągłych wymówek do wszystkiego…

Beczułkowaty urzędas uśmiechnął się, przyglądając się ospałym spojrzeniem przywoływaczowi.
- Ach, mam nadzieję, że nie przeszkodziłem państwu w zabawie? - spytał, ale tylko retorycznie. - Nazywam się Henrico la Silva a to moja żona Clarice. Szacowny Abdul Karim przedstawił mi waszą sprawę…
- Tak. Moja kochana żona i jej brat cenią księgi i uznałem, że szeroki dostęp do lektur sprawi im przyjemność - potwierdził Jarvis uprzejmie. - Rozumiem jednak jak trudna to kwestia. Biblioteki różnych gildii są dostępne tylko członkom. Inne prywatne biblioteki również mają swoje obostrzenia, niekoniecznie finansowe.
- W tym mieście księgozbiory są bardzo drażliwym tematem - potwierdził mężczyzna nie bardzo chyba słuchając. - Jeszcze rozumiem cechy magików, w ich przypadku książka potrafi być zabójcza, ale reszta po prostu chce mieć monopol na wiedzę, co dla mnie jest czystą głupotą.
- Jak na ironię przystało - wtrąciła mu dama.
- Może usiądziemy gdzieś i porozmawiamy na temat waszych oczekiwań, może uda nam się coś zaradzić - zaproponował Henric.
- Jestem tego świadom i nie oczekuję efektów już od razu. Na razie, ani ja, ani moja żona nie zamierzamy opuszczać miasta. Z przyjemnością porozmawiamy - odparł grzecznie Jarvis, zgadzając się na propozycję i z czułością zabarwioną delikatnym, żartobliwym tonem rzekł telepatycznie. ~ Liczę, że moja księżniczka, mój piękny kwiat łaskawie spojrzy na niewolnika jej spojrzenia widząc jaki to prezent chce jej sprawić.
Bardka siłą woli powstrzymała uśmiech, po czym posłusznie uniosła nieco twarz i popatrzyła wprost w oczy wybranka. Jej łanie, orzechowe tęczówki w towarzystwie drapieżnego makijażu wydawały się ciemne jak nocne niebo na którym świeciły gwiazdy.
~ Cała biblioteka dla mnie? ~ spytała niewinnie, ale tylko z pozoru. ~ W końcu uwolnie się od namolnego mężą i ucieknę w świat fantazji!
~ Obawiam się, że twój mężuś, nie da ci czytać w spokoju. Będzie całowal i pieścił, choćby po stopach. Zaprawdę ciężki twój los ~ stwierdził dramatycznie jej kochanek, gdy podążali za Henrico la Silvą i jego nobliwą żoną.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 01-03-2019, 12:48   #228
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Para znalazła wolne poduszki wśród roześmianych mężczyzn. Urzędnik z wysiłkiem i sapnięciem ukląkł i zabrał się za szukanie dogodnej dla niego pozycji.
- Pójdę sprawdzić jak się bawią panie i przypatrzę się temu… kolczykowi o który było tyle krzyku. - Clarice skinęła głową mężowi, podając mu poduszki pod łokieć, ale wkrótce wyręczyła ją służba, która też przyniosła w glinianej misie żółty ryż, a na nim ułożone pieczone żeberka, polane zielonym gęstym sosem, pachnącym cytryną i miętą. Całość posypana była owocami granatu.
Dostawili również fajkę wodną. Karafkę z jakimś alkoholem i gliniane miseczki, które miały robić za naczynia do picia.
Kamala cupnęła po prawej stronie magika i odebrała tacę z podpłomykami.
- Jesteś głodny mój panie? - spytała usłużnie, biorąc do ręki jeden placuszek.
Henrico już zabrał się za obgryzanie kostki.
- Tak moja śliczna - odparł Jarvis, zwracając się czule do kochanki. Teraz to ona mogła pokarmić swojego wybranka.
- To jaka literatura was interesuje? Z magią będzie ciężko, od razu mówię, te stare zgredy bronią ich jak moczarobredy swoich kijanek - zaczął la Silva, ocierając kąciki ust chlebkiem.
- Botanika, zoologia, historia… Źrenica mego oka uwielbia opowieści o elfach, więc antyczna na pewno. A ja wolałbym współczesne traktaty historyczne i filozoficzne. Minęło sporo czasu odkąd opuściłem miasto i po powrocie chciałbym nadrobić braki. Także baśnie, opowieści, poezja. O magii nic być nie musi… wiem jak wszelakiego rodzaju arkaniści lubią zaciskać palce na swoich księgach - wyjaśnił czarownik, otwierając usta, by ugryźć podsuwany mu kąsek.
~ O czymś zapomniałem Kamalo? Coś jeszcze wymienić?
~ Spytaj się czy nie zna żadnego kandydata na męża co by potrafił sam jeść ~ odparła mu dziewczyna, częstując go smakowitościami z nabożną czcią i pietyzmem.
Każdy kęs starannie dobierała, by mężczyzna mógł zakosztować szerokiej palety smaków jakie oferowało to, niby takie proste, danie. ~ Wymieniłeś chyba wszystkie rodzaje literatury kochany… nic więcej mi nie trzeba ~ dodała czule, po czym syknęła sama na siebie, że się przed tym nie powstrzymała.

- Czyli wiedza ogólna… sztuka… i antyk - wymienił arystokrata, by się upewnić. - Spore macie zainteresowania, mógłbym rzec, że jesteście ciekawi całego świata, ale to dobrze, dobrze… mało jest młodych ludzi, których interesuje coś więcej niż ich własny czubek nosa i mały światek.
Urzędnik był wyraźnie kontent z doboru rozmówców.
~ Ale gdybym jadł sam, to mogłoby mnie ominąć to. ~ Usta Jarvisa capnęły kąsek wraz palcami Sundari. Jego język czule musnął jej opuszki, by po chwili wargi wypuściły swą zdobycz. Oczywiście z boku, to mogło wyglądać zupełnie niewinnie, ale spojrzenie przywoływacza niewinne nie było.
- Aaa więc... jakie są szanse na tak szeroki dostęp do różnych źródeł? - zapytał uprzejmie towarzysza.
Kurtyzana spróbowała wytrzymać tę grę, lecz głęboki rumieniec jaki oblał jej twarz, aż po sam dekolt, zdradził, że nie należała do twardych zawodników. Nie teraz, gdy było wokoło tyle par oczu. Spłoszona odwróciła się w bok i sama zabrała się za posiłek.
- Znam kilka miejsc do których moglibyście się udać, niestety są one podzielone na różne rodzaje literatury… czyli nie znajdziecie w jednym miejscu wszystkiego czego chcecie. Łatwiej dostać dostęp do jednego miejsca… ale do kilku na raz? Szczerze wątpię. Niemniej przez wzgląd na szacownego Abdula i jego przyjaciela szanownego Harybdę, porozmawiam z kim trzeba i zobaczymy… Gdzie mógłby poszukać was mój posłaniec? - la Silva skończył swoją wypowiedź w samą porę, bo do ich małego kółeczka, wzajemnej adoracji, dołączyło trzech mężczyzn, gdzie jeden usiadł blisko tawaif.
Nieco za blisko.

- Pokój z wami bracia… iii siostro - przywitał się najmłodszy z nich, a dwójka starszych po nim powtórzyła, tradycyjne zawołanie. - Jam jest Fadith syn Fatima.
- Husyt syn Alego - odparł sześćdziesięciolatek z zaćmą na oku, kiwając z uznaniem nowopoznanym.
- Sssamir brat Kalego - wysapał ostatni, a nieco zdegustowana bardka cofnęła od niego twarz.
- Ach, bardzo nam miło szacowni goście Henrico la Silva, sędzia La Rasquelle - przywitał się grubasek.
Czarownik zaś przyjrzał się przenikliwie całej trójce. Jego ramię ostentacyjnie otoczyło partnerkę, wyraźnie ją tuląc do siebie. Dał tym samym znak, pod czyją była ona opieką… było to może niezgodne z ich obyczajami, ale ulice miasta miały swoje własne prawa i obyczaje, a wszak przywoływacz był jej “synem”.
- Jarvis… z żoną. - Szczególnie podkreślił ostatnie słowo, przyglądając się nieznajomym, niepewny ich prawdziwych zamiarów.
Najmłodszy nie zwrócił na nich uwagi, już wdał się w dyskusję na temat prawa cywilnego tych ziemi, przy okazji wypytując jakie poglądy mieli “biali” na temat rozwodów. Wszystko to utrzymane w przyjacielskim tonie biesiadników, którzy choć sobie całkowicie obcy postanowili umilić zabawę swoim towarzystwem. Starzec popatrzył zdziwionym, zdrowym, okiem na Dholiankę, ale gdy dostrzegł na jej czole czerwony ślad po cynobrze, pokiwał głową, trochę jak dziadek, który pozwala wnukom na opowiastki, choć i tak ich nie słucha. Natomiast w Samirze, aż wrzało…
Spojrzenie jego czarnych oczu świdrowało profil tancerki, która cierpliwie znosiła i bezwstydne tulenie “męża” i nieprzyzwoicie nachalne wgapianie “obcego”, ze stoicką obojętnością. W końcu jednak wzięła rąbek swego welonu i uniosła go do góry, by osłonić się przed niegrzecznym sąsiadem, który wyglądał jakby dostał od kogoś w twarz.
~ Nie daj mu się sprowokować ~ ostrzegła telepatycznie Chaaya.
~ Nie dam, ale jeśli spróbuje coś tu zrobić lub cię obrazić, to potem przypadkiem może napotkać dzikiego żywiołaka wody, który wciągnie go do kanału. Ciekawe czy umie pływać ~ stwierdził czarownik nadal tuląc kochankę do siebie. ~ Wiem, że to wbrew zwyczajom twojego ludu, ale to moje miasto i moja żona.
Nie angażował się przy tym w rozmowę, bo na prawie się nie znał.
~ On tylko na to czeka… nie dawaj mu powodów do jego prywatnej wojenki. ~ Kamala brzmiała pewnie i twardo i nie wydawało się, że udawała przed ukochanym by go nie martwić. Nie ingerowała w dyskusję, ani też nie opuściła ręki, wciąż podtrzymując zasłonę przed niechcianym gościem. Ten wkrótce dołączył do debaty na temat praw kobiet po rozwodzie lub we wdowieństwie, uparcie zerkając w ich kierunku.
Sundari jednak wolną ręką rwała placuszek i nakładała nim sobie ryżu, po czym zjadała. Henrico był wielce uprzejmy, choć marszczył nieco brwi i zwężał swoje świńskie oczka, gdy “brat Kalego” brnął w jakieś bezsensowne przytyki.
Magik te sprawy ignorował… zafascynowały go jakoś placuszki, którymi karmiła go wcześniej złotoskóra, bo podjadał je zupełnie nie słuchając prawniczego bełkotu.

Po kwadransie rozmowa dobiegła końca, a raczej została zagłuszona przez śpiew i muzykę. Chór fakirów zaczął bitwę pieśni na dwa zespoły. Pojawili się także tancerze… na razie ci profesjonalni, zaszczycając widownię karkołomnymi choreografiami.
~ To pewnie potrwa jeszcze z godzinę, zanim nie odbędzie się ceremonia zaślubin… ~ wyjaśniła bardka, opuszczając szal, bo i jej natrętny sąsiad skupił się na oklaskiwaniu tancerzy.
~ A potem poszukamy okazji, by urządzić sobie naszą noc poślubną ~ zaproponował telepatycznie czarownik. ~ Bądź wtedy wyrozumiała Kamalo, będziesz moją “pierwszą”.
Czuł się już nieco lepiej, gdy jego towarzyszka była spokojniejsza.
~ A ty bądź dla mnie delikatny… bo bardzo się boję tego co masz w spodniach. ~ Kobieta puściła mu oczko, uśmiechając się jak niecny duszek.
Tylko Nimfetka była jakaś taka niepocieszona. Noc poślubna była tylko udawana, a ona nie była już dziewicą. Wszystko więc było nie tak jak to sobie w dzieciństwie planowała…


Godiva, nadal niezbyt pewna siebie, weszła do haremu kilkanaście kroków za Halą. Czy kobieta zauważyła orchideę, czy zrozumiała jej ukryty przekaz? A jeśli zrozumiała, to czy… odrzuciła? Lady Sorala wlała w serce smoczycy tyle nadziei, że ta uchodziła bardzo powoli, ale jednak uchodziła z każdą chwilą.
Wraz z przejściem przez drzwi, znalazła się w zupełnie innym świecie. Mroczne i zwiewne duchy, zamieniły się w różnokolorowe motyle lub rajskie ptaki, które zamieniły szeptane rozmowy na dźwięczne i wesołe dysputy w przeróżnych językach. Niebieskołuska mogła podziwiać jak złożoną i różnorodną kulturą byli ludzie pustyni. Bowiem dla białych, wszyscy kolorowi mieli ten sam odcień skóry - brązowy. Tu jednak przechadzały się kobiety w barwach, począwszy, od kości słoniowej, na czarnym obsydianie kończąc. Wprawdzie nie było drugiej takiej jak Chaaya, złotaskóra niczym wypolerowany posąg, ale znalazła za to kilka strojów z bliskich bardce rejonów.
Zacznijmy jednak od tych trochę orientalnych, które nosiły ciemnoskóre i lekko skośnookie damy. Było ich niewiele, nie tyle co przeważająca liczba tradycyjnych strojów, które widziała we wspomnieniach Jarvisa, gdy lecieli przez pustynię.
Znalazły się także stroje szykownie łączące ze sobą różne trendy mody z całego świata, niby nadal tradycyjne, ale jednak nie do końca.
Młode dziewczęta zazwyczaj nosiły bluzeczki ze spódnicami, które zdobiły różnorakimi pasami, im starsze panny, tym szykowniejsze nosiły ozdoby.
Nakrycia głów również się pozmieniały. Niektóre kobiety nie nosiły chust, ni szali, upinając swoje gęste włosy w koki przetykane złotymi spinkami.
Inne nosiły delikatne kapturki, zdobione złotymi nićmi. Kolejne przepasały bujne fryzury opaskami, do których doczepiane były muślinowe szale, pełniące bardziej rolę ozdobnego welonu, albo nawet dziwaczne kapelutki!
Najwspanialsza była w tym jednak biżuteria. Dużo… dużo biżuterii. Złote kolie, pierścionki, bransoletki, diademy, łańcuszki, broszki, kolczyki. Wszystko drogie, wszystko misterne, wszystko… jakże seksowne.

Amal została przywitana wysokimi piskami i krzykami, które brzmiały troszkę jak: lelelelelełłiii! Po czym damy zaraz ruszyły, by składać dziewczynie gratulacje. Ściskały ją i całowały, szczypały po policzkach, głaskały po dłoniach i niemal podawały ją sobie z rąk do rąk.
Za nią podążała Hala… ledwo zdjęła zasłonę… ledwo zdołała usiąść, a już ją kumoszki oblezły i zaczęły gratulować i komentować jaki to ślub nie wspaniały, jaki nie bogaty, jaka córka nie śliczna, a przyszły syn nie przystojny. I dawaj już polała się herbata i wino (chyba) i przyszło jedzenie. Słodka baranina, słodka kaczka, słodki ryż, owocowe sałatki, ciasta, ciasteczka, skoczna muzyka i... pierwsze tancerki ruszyły w tan, śpiewając różnorakie pieśni do wtóru ze śmiechem.
Skrzydlata, wpierw ogłuszona całym tym harmidrem, czuła się jak zagubione, małe i samotne dziecko. Ta feeria barw przytłaczała, te piski drażniły. Zupełnie nie wiedziała co zrobić, ale widok matrony dodawał jej sił.
Zgarnęła więc kielich z winem i ruszyła ku niej, by podać jej ów trunek na orzeźwienie. W końcu pomyślała, że przecież matka panny młodej potrzebuje bardziej spokoju i wytchnienia niż trajkotu bab wokoło swoich uszu. No... i czegoś się napić potrzebuje.

Dla Godivy, świat, poza piękną mężatką, się nie liczył, ale to nie oznaczało, że ten pozostawi ją w spokoju. Jej obecność przykuwała liczne spojrzenia, zarówno te należące do przedstawicielek La Raquelle jaki do kobiet z pustyni.
Nieliczne mieszczanki cieszyły się na widok kogoś z ich kręgu, najwyraźniej również czując się nieco przytłoczone rozśpiewaną i kolorową ptaszarnią dookoła. Dumne damy z odległych zakątków świata, przyglądały jej się z mieszaniną niepewności i podziwu. Ciało gadziej wojowniczki było muskularne, acz gibkie, i nie pozbawione kobiecego wdzięku. Dodatkowo strój jaki na sobie miała, idealnie podkreślał jej atuty, takie jak szczupłość, dziewicze piersi i dłuuugie nogi (choć te były całkowicie zakryte). Młode dziewczęta zleciały się wokoło, by móc przywitać się z tak egzotycznym ptakiem, jakim im się jawiła nieznajoma w złocie. Małe dzieci dotykały piór z nabożną czcią i fascynacją, a starsze bez wstydu gładziły niebieskołuską po rękach. Najwyraźniej uznały ją za jedną ze swoich, a nie za poważną matronę, zajętą przez któregoś z mężczyzn z sali obok.
- Skąd masz taką piękną suknię? Czy jest wygodna? - pytały jedna przez drugą. - Nie wstydzisz się chodzić bez zasłony lub choćby z welonem na głowie? Nie jest ci zimno w ramiona?
- Dlaczego mam się wstydzić, czy jestem brzydka? - zapytała zaskoczona tym zainteresowaniem smoczyca i nie bardzo wiedząc, gdzie spoglądać. Tłumek ciekawskich twarzyczek zasłonił jej Halę. Tłumek ładnych twarzyczek, więc wybierała co śliczniejsze widoki.
- Chodziłam w wygodniejszych… ale ta ma olśniewać. I trochę zimno w niej... ale dla odpowiedniego wrażenia warto trochę się poświęcić, prawda?
Wypięła dumnie biust, by podkreślić jakie to wrażenie chce wywierać.
Nie zebrała zbyt dużego grona popleczników, najwyraźniej tutejsze, a w zasadzie tamtejsze, kobiety, nie przykładały wagi do tak błahego tematu jak wywarcie na kimś wrażenia.
- Ojej… jak niewygodna, to po co ją nosisz? - Dziwiły się, wymieniając między sobą zatroskane spojrzenia. - I jeszcze ci zimno… ojej, ojej może poszukamy jakiegoś szala?
- Nie jest mi, aż tak zimno. No i ładnie w niej wyglądam. Poza tym trochę nie nawykłam do takich sukni. Żona brata mnie namówiła. - Zaczęła pospiesznie wyjaśniać włóczniczka, nerwowo bawiąc się bransoletką na lewym nadgarstku. Ta ich ciekawość była przytłaczająca.
- Bardzo miłą masz bratową, jaka szkoda, że została w domu - odparła jedna z dziewcząt, a reszta jej przytaknęła. - Jesteś gościem od strony pana młodego czy panny?
Większość małolat po przyjrzeniu się z bliska sukience i zaspokojeniu swojej ciekawości, wróciła do zabawy wśród stróżujących przy Amal lub na parkiecie.
- Raczej rodziców panny młodej - sprostowała Godiva, zerkając nieśmiało ku Hali i dodała. - A bratowa, jest z bratem w głównej sali.
Ta informacja wyraźnie zaszokowała jej słuchaczki. Kilka syknęło w zdziwieniu, inne zacmokały i pokręciły w zdegustowaniu głowami. Śliczne twarzyczki zaczęły się rozwiewać i uciekać, aż w końcu została tylko jedna.
- Miło było cię poznać, jeśli będziesz miała problem z rozpoznaniem jakiś dań, możesz zawsze zwrócić się do mnie. Nazywam się Kanakpriya. - Po czym i ona odeszła.

Drakonka odetchnęła z ulgą i rozejrzała się znów po pomieszczeniu. Sprawdziła czy Hala w tej chwili jest w miarę samotna, a gdy nie była, znów rozejrzała się, tym razem szukając przysmaków, a potem Kanakprii. Ruszyła ku niej, kierując się właściwie tym samym instynktem, jakim pisklaki wędrują za kurą matką. Bo nieznajoma wiedziała gdzie iść i co tu robić, a smoczyca nie.
Młoda kobieta usiadła na poduszce pod ścianą i przyglądała się jak kilka jej koleżanek dołączyło do tańczących. Zajadała się granatem, którego pieczołowicie łuskała w miseczce z wodą. Jej wzrok był mało obecny, a neutralna mina świadczyła o tym, iż była zbyt dobrze wychowana, by nie ziewać teraz ostentacyjnie z nudy. W pewien sposób przypominała nieco Amal, która skulona na taborecie, uginała się pod ciężarem materiału, ozdób i kwiatów, ale przynajmniej przestała już wyglądać jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. Jej puste spojrzenie, było identyczne do Kanak. Skrzydlata przycupnęła przy niej i spytała zaciekawiona.
- Nie bawi cię ta cała ślubna impreza?
Dziewczyna drgnęła i obejrzała się na sąsiadkę. Uśmiechnęła się łagodnie i wyrozumiale.
- A powinna? - spytała, jakby faktycznie się nad tym zastanawiała.
- Po to chyba są organizowane, by wszyscy dobrze się bawili? Choć panna młoda chyba nie bawi się za dobrze - mruknęła niebieskołuska, na moment skupiając wzrok na pannie młodej. Powiodła palcem po bransolecie, muskając orchideowy ornament, jakby był jakimś amuletem szczęścia. - Pan młody wydawał się być miły. Typ uczonego. Może Hala ma rację i ona będzie szczęśliwa, jak przestanie kręcić nosem w górze… a ty, lubisz książki? Przypominasz trochę… moją bratową. I czemu jesz akurat ten owoc? Na stołach jest tyle różnych przysmaków, wszystkie bardziej wyrafinowane. Przepraszam jeśli tak... rozpytuję. Też się nudzę.
Kanakpriya popatrzyła na młodą Karim i w zamyśleniu zjadła garstkę pestek owocu. - Może i po to są organizowane śluby… ale powiem ci pewien sekret o którym wszystkie tu wiedzą, ale o nim nie rozmawiają… żadna z nas nie bawi się dobrze na ślubie którejkolwiek… Choć nie… dzieci czerpią z tego radość i starcy, którym nie zostało zbyt wiele czasu.
Nieznajoma skupiła się na łuskaniu, zanim nie spytała. - Dlaczego siedzisz tu ze mną na ziemi, trzymając nietknięty kielich wina i porównujesz mnie do swojej bratowej?
- Z bratową tak mi się skojarzyło. Ma podobną minę jak się zaczyta - odparła z cichym chichotem Godiva. - Jest ładna, więc to komplement. - Wzniosła kielich. - Myślałam, że ktoś… będzie potrzebował się napić, ale ostatecznie to chyba ja powinnam. - Wypiła trunek i znów spytała. - Wybacz ciekawość… ale po co organizować imprezę na której nikt się dobrze nie bawi? By pokazać swoje bogactwo i potęgę?
- To trochę nie tak… - Kasztanowłosa zaprzestała na chwilę łuskania. - Amal przed chwilą zobaczyła mężczyznę z którym, oby bogowie byli łaskawi, spędzi resztę życia. Za chwilę zaś… uda się z nim do pokoju, gdyż wedle prawa kulturowego i boskiego, będzie jego żoną. Będzie się musiała przed nim rozebrać do naga, położyć w łóżku i cierpliwie poczekać, aż skończy co ten ma robić… tylko po to, by dowód utraty swojego dziewictwa można było wystawić na widok publiczny. - Priya złagodniała nieco, potrząsając charakterystycznie głową. - Zapewne zamysł ślubu… jako taki jest w porządku, niestety to dość traumatyczne przeżycie od którego nie ma ucieczki. Małe dziewczynki jeszcze nie rozumieją co je czeka… starsze są w pełni świadome swego losu, a matki… cóż. Każda z nich nosi w sobie wspomnienie strachu i upokorzenia, które tylko wzmaga taka uroczystość.
- Boisz się o to jaki będzie twój pierwszy raz? - zapytała współczująco smoczyca, chwytając dłoń swojej rozmówczyni, by okazać jej duchowe wsparcie. Potem szybko ją cofnęła, zawstydzona własną śmiałością. - To rzeczywiście straszne. W La Rasquelle co prawda, nie ma okazywania dowodów dziewictwa, ale śluby są… kontraktowe. Żadnej w nich miłości. - Zastanowiła się i dodała ironicznie. - Ale ja bardziej niż Amal współczuję temu jej przyszłemu mężowi. Sprawia wrażenie miłego i delikatnego. Pewnie będzie mu ciężko się wykazać przed swoją przyszłą żoną, bo ona ma charakterek.
Słuchaczka niebieskołuskiej obmyła dłonie, po czym odłożyła miseczkę na bok.
- Nie boję się… To zwykła część życia. Niemniej mogłaby nie być tylko przykrym obowiązkiem w podtrzymywaniu tradycji. - Zastanowiła się chwilę. - Nie jesteś za stara by wierzyć w… miłość? To nawet najmłodsze tu berbecie nie plotą takich głupot.
- Możliwe, że jestem za stara, by w nią wierzyć, ale jestem też dość silna, by ją zdobyć. Albo przynajmniej zawalczyć o nią - odparła zadziornie Godiva, uśmiechając się. - Miłość… albo chociaż zapomnienie w rozkoszy… - Spojrzała tęsknie na Halę. - Czasami odnajduje się w dziwnych miejscach… lub osobach.

Kiedy skrzydlata obserwowała jak jej ukochana siedzi w towarzystwie innych dam i rozmawia, zamaszyście przy tym gestykulując, Kanakpriya zmarszczyła gniewnie czoło, nie podzielając poglądów towarzyszki. Co gorsza, nie zapowiadało się na to, by mężatka miała kiedykolwiek zostać na chwilę sama.
Dzieci gramoliły się na kolana siedzących i oczekiwały atencji, jedne kobiety odchodziły, by na ich miejsce przychodziły drugie.
Raz żona Abdula udała się sprawdzić co u swojej córki. Obie zamieniły kilka zdań i się rozeszły ze zmęczonymi minami.
- Ech… to i tak była mała szansa - stwierdziła Godiva, zerkając na swoją bransoletkę i zdobiący ją kwiat, po czym zerknęła na swoją rozmówczynię. - Po prostu, urodziłam się jako siostra mojego brata i… my tutaj, mamy inne życie. Inna przyszłość przed nami się rozciąga. Dlatego mam inne podejście do tego co przede mną.
- Nie musisz się tłumaczyć - odpowiedziała jej dziewczyna. - Domyślam się, że u was jest inaczej. Mogę zaakceptować odmienność rzeczy, niekoniecznie jej przy tym rozumiejąc lub się z nią zgadzając. Chcesz trochę laddu?
- Z chęcią… - odparła radośnie smoczyca, nie wiedząc co to właściwie jest. Uśmiechnęła się do niej z sympatią, bo trochę było jej żal Kanakprii.
Zerknęła na Halę, obiecując sobie, że po tym laddu… podejdzie do niej bez względu jak liczne będą kobiety ją otaczające i przynajmniej powie parę słów.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 01-03-2019, 14:18   #229
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nowo poznana koleżanka smoczycy, udała się do stołu, by nałożyć nieco słodyczy na talerz. Została tam na chwilę zagadana przez macochę pana młodego, ale ostatecznie dość szybko wróciła z powrotem. Usiadła na poduszce w siadzie skrzyżnym, trzymając na kolanach okrągłe łakocie.
- Uważaj bo są kruche - ostrzegła, wygryzając się ze smakiem kulkę.
Włóczniczka przyglądała się przez chwilę twarzy dziewczyny, wyraźnie zamyślona. Teraz, ten pęd Chaai do smakołyków i wiedzy napierał smutnych konotacji. Były to jedyne przyjemności jakie tawaif miała w życiu. Do niedawna, bo wszak była pewna, że Jarvis zapewnia jej nowe wrażenia.
Ale Kanakpriya… zostanie tutaj, czekając na swoją kolej i swojego męża.
Wgryzła się w ciasto sprawdzając jak smakuje. Był maślany i nieco orzechowy, słodki. Buzia drakonki rozpromieniła się jak u małej dziewczynki… może bardka nie miała, aż tak źle?
- Przynajmniej kuchnię mamy dobrą - stwierdziła bezinteresownie kasztanowłosa. - To jak u was wyglądają śluby? Wiem, że bawicie się w jednej, wspólnej sali, ale czy macie jakieś obrzędy podczas zabaw?
- To zależy gdzie się żenisz. Jak nie jesteś bogata. - Godiva wskazała dłonią salę, pełną pięknie ubranych gości. - I twoi rodzice nie są jakoś mocniej zaprzyjaźnieni z sąsiadami, to pozwalasz się obłapiać temu kto ci się podoba, a potem on obłapia nogi twoich rodziców, lub braci... prosząc ich o twoją rękę. I zazwyczaj taki ją dostaje. Potem jest obrzęd przed jednym z ołtarzy świątynnych. Wynajęta wspólna sala na picie, jedzenie i tańczenie. O takie sprawy jak dziewictwo nikt się nie pyta. Bo często nie tylko dziewictwo już przepadło, ale i dziecko w jest drodze. - Zachichotała złośliwie wcinając kolejny smakołyk. - A jeśli cię… interesują bogacze?
Priya podrapała się po burzy włosów.
- Wychodzisz za mąż… - poprawiła ją, po czym szybko dodała, by uniknąć nieporozumień. - Kobiety wychodzą za mąż… a mężczyźni się żenią. Iii nie rozumiem pytania… czy tradycje u was są inne w zależności od statusu społecznego?
- No tak… bo w przypadku wychodzenia za mąż, wszystko rozbija się o majątek, wpływy, władzę. La Rasquelle jest miastem założonym przez uciekinierów z różnych tradycji i ludów. Także uciekinierów przed prawami owych tradycji. - Godiva spojrzała kompance wprost w oczy. - Gdybyś, powiedzmy… uciekła stąd i ukryła się w mieście i… chciała wyjść za mąż za kogoś. Nikt by nie robił ci kłopotu. Ten pojawia się z majątkiem i wpływami. Dla wyższych warstw każde małżeństwo to kontrakt ze ścisłymi podpunktami dotyczącymi wszelakich spraw. Zawsze przy tym jest określony podział majątku przy rozwodzie, ale mogą być też inne podpunkty, jak długość trwania małżeństwa czy… klauzula zakazująca wspólnej nocy, jeśli takie małżeństwo zostało zawarte z innych powodów niż przedłużenie rodu. Brat nazywa to polityką na szczytach władzy.
- Tooo… nie brzmi jak tradycja - odparła dziewczyna nieco speszona tymi informacjami. - Chcesz mi powiedzieć… że u was tak jest… od zawsze?
- Tak. Bo wiesz... ciężko ustalić jedną tradycję, gdy każdy ma inną. - Skrzydlata nachyliła się ku niej szeptając. - Ciężko o zgodę co do tych zasad, gdy każdy pochodzi z innych stron. Dlatego w mieście jest z kilku bogów dobra, kilku bogów natury… każdy z innego panteonu. Za to są ruchome obrazki, opery, operetki, pojedynki bardów, karczemne walki i inne atrakcje.

Słuchaczka niebieskołuskiej nie wydawała się być przekonana. Odłożyła talerz na podłogę i zmieniła pozycję, podciągając kolana pod brodę.
Tymczasem ktoś wyciągnął Halę na parkiet. Młode dziewczęta ustąpiły pola matronom, które majestatycznie obracały się w miejscu, aż ich spódnice nie rozpostarły się w powietrzu, tworząc perfekcyjne koła.
Zasuszone babcie siedzące w wygodnych fotelach, zaczęły klaskać i kiwać się na boki, wznosząc swoimi drżącymi głosami jakąś pieśń, która wyciszyła niemal wszystkie dyskusje w sali.
- Wiesz co? Szkoda marnowania nocy na martwienie się tym co będzie kiedyś - odparła Godiva, próbując jakoś poprawić Kanak nastrój i czekając, aż mężatka skończy tańczyć. - Pomówmy o czymś wesołym. Powiedz mi co lubisz robić dla przyjemności? Jak spędzać czas?
- Lubię kaligrafię - stwierdziła nieco urażonym tonem głosu panna. - I kto powiedział, że się czymś martwię? - dodała cicho, mimowolnie kołysząc się w takt pieśni i uśmiechając do tańczących dam.
- Nie jesteśmy w teatrze bym zakładała maski. Raz smutną albo wesołą, by pokazać ci jakie emocje kryją się za moją wypowiedzią… Natomiast ty powinnaś nieco nad sobą popracować, bo można z ciebie czytać jak z otwartej księgi - dodała z przekąsem.
- Oooo… i co takiego wyczytałaś? - zaciekawiła się smoczyca, zerkając zamyślona na Prię. - No, na pewno narobiłaś mi smaka na tą kaligrafię. Chciałabym zobaczyć jak ci to wychodzi.
- Nie potrzeba orchidei by się zorientować, że przyszłaś tu dla kobiety. Jeśli będziesz tak ciągle się na nią gapić i wzdychać, to staniesz się najgorętszą plotką tego wieczoru. - Uśmiechnęła sugestywnie się pisarka.
Gadzia wojowniczka zesztywniała, jakby była przyłapana na niecnym uczynku. Nieco zaczerwieniła się i dodała. - To ty wiesz?
Kobietka zaśmiała się trochę jak wyderka. Taniec dobiegł końca, a babuleńki ruszyły do wazy z ponczem, by zwilżyć nadwyrężone gardła.

Do rozmawiających dosiadła się mała chłopczyca z długim jak wąż warkoczem, wtuliła się w kaligrafistkę, sepleniąc coś do niej w obcym języku. Chwile porozmawiały po czym dziewczynka dała nura w tłum i tyle ją było widać.
- Trochę szkoda… zazwyczaj na ślubach można oglądać wyczyny prawdziwych tancerek… to znaczy… zazwyczaj to mężczyźni je oglądają, ale my kobiety mogłybyśmy się przyglądać lub nawet taką zaprosić później do siebie… ale tu… jesteśmy zdane na nasze babki. - Kasztanowłosa zdawała się być mocno niepocieszona tym faktem.
- Moja bratowa mogłaby zatańczyć i olśnić was wszystkie. Jeśli zechce oczywiście. - Westchnęła drakonka i spojrzała na Kanak. - A co do niej… to… mogę tylko wzdychać i patrzeć. Bo tej nocy niewiele więcej mogę… I tak, muszę uważać, bo nie tylko łatwo ze mnie czytać, ale i… jestem dość impulsywna… mówię co myślę, robię co chcę… a potem wychodzą różne takie wypadki. - Mówiąc to spojrzała się zamyślona na usta towarzyszki. - A ty… też jesteś śliczna… można by zatonąć w twoich oczach, rozsmakować się w twoich ustach. Więc... - speszyła się tym co powiedziała, czując, że przemawia przez nią frustracja z powodu niedostępności Hali. - Możesz mnie uszczypnąć, jeśli przesadzę.
Dziewczyna jednak wybuchła śmiechem, zakrywając dłońmi szeroko otwartą buzię.
- To najgorszy komplement jaki w życiu usłyszałam! - zawołała wyraźnie rozbawiona. - Jest tak tandetny, że jak nic zerżnęłaś go od jakiegoś faceta. - Chwilę jeszcze chichotała, wydając nieco piskliwe czknięcia w przerwach, które na myśl nasuwały pisk małej kaczuszki.
- Ale wiesz… twoja bratowa pewnie nie umie tańczyć naszych tańców… nie chce być niemiła, ale jakoś… no… wy biali słabo rozwineliście tę umiejętność w swojej kulturze.
- Umie, wierz mi… nie wiem tylko, czy by zechciała. - Smoczyca wzruszyła ramionami i nachyliła oblicze ku tajemniczej pisarce. - A komplement mojego brata… kiepski może… ale wiesz, co? Szczery, bo ładna jesteś. - Wyraźnie nachyliła się, by cmoknąć czubek nosa Prii… ale do tego skandalu nie doszło.
Zawahała się. Stchórzyła, co ją samą trochę dziwiło. Oczywiście powód tego, był dla niej dość zaskakujący… liczyła się z uczuciami rozmówczyni i nie chciała jej obrazić, nie chciała zrobić jej wstydu.
- Przepraszam - wybąkała i spojrzała ku Hali. - Pójdę złożyć jej życzenia i gratulacje z okazji tego ślubu i wrócę do ciebie… chyba, że słusznie się na mnie obrazisz i oddalisz stąd.
Kanakpriya była blada i trochę przestraszona. Z wyraźną troską obejrzała się po zebranych damach, by się upewnić ile z nich dostrzegło zaistniałą scenę. Odetchnęła spokojniej i chciała coś odpowiedzieć, lecz została zawołana przez władczy głos. Dziewczyna popatrzyła w kierunku odzianej na biało macochy pana młodego i pokiwała posłusznie głową.
- M-muszę już iść… moja mama mnie potrzebuje - skłamała dość nieudolnie, bo pewnym było, że matka jej do niczego nie potrzebowała.
Cóż… nawet tu w haremie trzeba było uważać i patrzeć na ręce, inaczej nawet w tym kobiecym azylu zostanie się szybko wyobcowanym.
- Mhmm… mam nadzieję, że przyśnię ci się. Bo kto wie… może ty przyśnisz się mi - odparła żartem Godiva i uśmiechnęła się wesoło. - Przepraszam za kłopot i dzięki za… wszystko.

Po tych słowach, skrzydlata ruszyła dziarskim krokiem ku Hali, nie przejmując się niczym. W sumie… naprawdę żal było jej tych kobiet. I straciła serce do tego miejsca w którym musiała się pilnować i nie mogła pozwolić sobie na emocje. Dobrze, że ona tutaj nie zakończy życia.
Gdy podchodziła do matrony, dziarskość ustępowała drżeniu nóg. Z bliska mężatka wydawała się jej niesamowicie piękną.
Uśmiechnęła się nieśmiało i rzekła cicho.
- Gratuluję z powodu ślubu córki. Wiem, że gratulowałam wcześniej, ale to przy wejściu wydawało takie pospieszne i bezosobowe. Gratuluję pana młodego. Przyszły małżonek twojej córki wydaje się miły i łagodny. Może być z nim szczęśliwa - rzekła jękliwym głosem.
Kilka kobiet, z towarzystwa pani Karim, westchnęło w zdziwieniu lub zasyczało w dezaprobacie. Samej gospodyni, tego przyjęcia, pociemniał wzrok z gniewu, lecz nie dała po sobie poznać, że dotknęły ją słowa wojowniczki.
Niebieskołuska miała wrażenie jakby coraz większa przepaść dzieliła ją od ukochanej, ale nie miała pomysłu jak temu zaradzić. Ich światy, choć pod tym samym niebem, były całkowicie sobie obce i zupełnie pokręcone. Coś co dla niej mogło być szczerym wyrazem podziwu, dla Hali było znieważającym policzkiem.
Czas nieprzyjemnie zwolnił, a dźwięki jakby ucichły, gdy obie kobiety tak stały wśród kolorowego tłumu i mierzyły się wzrokiem - jedna zawstydzonym i zagubionym, a druga chłodnym i wyniosłym. W końcu, nie wiadomo kiedy, wokół majestatycznej arystokratki zrobiło się niewiarygodnie pusto, a ona sama się odezwała.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że tym razem twe słowa wypowiedziane są szczerze i osobowo…
- Bo były... zawsze są szczere… - odparła Godiva, całkowicie przestając się przejmować sytuacją. Straciła bowiem wszelkie złudzenia i nadzieje, kiedy szła w kierunku mężatki.
Uśmiechnęła się ciepło i dodała nieco smutnie, spoglądając w dół na swoje stopy. - To naprawdę piękny ślub. Najpiękniejszy na jakim byłam.
Teherka, palcami prawej ręki, rozmasowała sobie brwi, zaczynając od nasady nosa. Jej srogie spojrzenie ustępowało zmęczeniu.
- Staraliśmy się, z moim panem, wyprawić naszej córce ślub według starodawnej tradycji… nie wszystko nam się udało w tak krótkim czasie załatwić, ale cieszy mnie twoje zadowolenie… Nie sądziłam, że twój brat… spotyka się z kobietą naszego ludu… nie przypominam też sobie byś mówiła mi o ich małżeństwie. - W jej tonie była tylko namiastka ciekawości i głównie chęć zmiany tematu, skoro już doszło do samej rozmowy.
- Bo to kłopotliwa kwestia. Mój brat wie jak wiele poświęceń i wyrzeczeń musiała ona ponieść, by wyjść za niego za mąż - wyjaśniła smoczyca cicho. - Rodzina jej, nie była przychylna temu związkowi, delikatnie mówiąc.
- Twierdziłaś, że twój brat nie ma żony, a jedynie kochankę… nawet nie narzeczoną. - Hala skinęła wierzchem umalowanej dłoni, jakby odsuwała od siebie jakiś przedmiot. - Uważaj moja droga… weszłaś do gniazda żmij i jeśli chcesz wyjść stąd żywa lepiej przykładaj wagę do tego co robisz i mówisz - ostrzegła ją, wodząc obojętnym wzrokiem po zebranych. - Tu nawet podłoga i sufit mają uszy…
- Suszy? Kogo suszy?
Jak na potwierdzenie tych słów, zza pleców drakonki wychynęła zgarbiona babuleńka o długich, srebrzystych włosach. Nawet w tym wieku, chuda i pomarszczona, nosiła w sobie niepokonane dowody jej wspaniałej urody.
- Mnie troszeczkę, ale… proszę się nie przejmować. Sama wkrótce sobie naleję wina - odparła uprzejmie smoczyca staruszce i rzekła do Hali. - Ale ja jestem tu obca w tym świecie. Gdy ślub się skończy, będę co najwyżej egzotycznym wspomnieniem dla tutejszych uszu. Czy ma to znaczenie, co o mnie będą sądzić?
- Wspominacie? Kogo wspominacie? - Starowinka nie dawała za wygraną. Ledwo stała, okryta płaszczem swych rozpuszczonych włosów, toteż złapała Godivę za łokieć, by się przypadkiem nie przewrócić.
- Dla mnie ma znaczenie co o mnie będą sądzić… wiele z nich jest żonami współpracowników mojego pana… wiele z nich mieszka tu… lub podróżuje po świecie. W lesie możesz być anonimowa… ale nie tu. - Karim westchnęła, kręcąc w zrezygnowaniu głową, po czym zwróciła się głośniej do babci. - Nikogo nie wspominamy Vanaliko begum, pozwól, że zaprowadzimy cię w bezpieczne miejsce… tutaj może cię ktoś potrącić.
Stara kobieta machnęła na Halę jak na natrętną muchę i wyraźnie się zasępiła, że ktoś prawił jej kazanie.
- Nie musisz się drzeć jak sammayański dywan - burknęła, strosząc się jak kwoka, przez co skrzydlatej bardzo przypominała w tym Chaayę.
- Rozumiem - odparła uprzejmie Godiva, choć nie była do końca przekonana. W końcu co żony kupców miałaby obchodzić jakaś tam strażniczka miejska, której pewnie by nie zauważyły ze swoich prywatnych gondoli? - Ale moje błędy, to przecież moja wina… i powinny mnie obciążać. A… wtedy minęłam się z prawdą. Głupio postąpiłam - dodała spuszczając głowę w dół. Znów. - …chciałam chronić moich bliskich.
- Nie bądź durna jak kamień. - Za mężatkę odparła włóczniczce babcia, matrona wzięła ją pod drugie ramię, by asekurować podczas marszu. - Nie wiesz która z sikorek podsłuchuje cię podczas sikania w krzakach, by później donieść o tym królowi wróżek. Twoja nierozwaga kładzie się cieniem na ciebie i całą twoją rodzinę i przyjaciół.
Faktycznie… nie była aż tak głucha jakby się mogło zdawać, lub ewentualnie miała jakiś starczy przebłysk.
- Jak się bawisz begum? - spytała Hala, by zmienić kolejny grząski temat.
- Co? Nie słysze co mówisz od tego ciągłego brzęku twoich ozdób… Obwiesiłaś się jak święta krowa na Dzień Ożywienia Ludzi.
Żona kupca westchnęła, nie odpowiadając. Szła powoli… a raczej przesuwała się co jakiś czas, by zrównać się z drepczącą staruszką i wpatrywała się gdzieś w przestrzeń, wybierając dyplomatyczne milczenie.

Smoczyca postępowała za nimi, asekurując Vanalikę z drugiej strony, acz nie chwytając jej. Uśmiechała się smętnie.
- Które ze szlachetnych dam, powinnam szczególnie omijać, żeby nie narobić więcej kłopotów? - szepnęła w końcu cicho.
Gospodyni odchyliła się do tyłu, za plecy zgarbionej seniorki.
- Najlepiej to wszystkich… Jestem księżniczką, ale żyje jako wędrowny kupiec… Nie wiem kto tu z kim trzym…
- Cooo?! O czym mówicie? Nie obgadujcie mnie za plecami! Parszywe pfft… bleee… - Wiekowa matrona wyjęła białe piórko z ust i skrzywiła się z obrzydzeniem. - Co za pomysł by ubierać się jak gęś? - burknęła na niebieskołuską, otrzepując palce by odczepić od nich pierze.
Karim nie wytrzymała i przywołała jakieś młode dziewczęta, bawiące się w berka i zaczęła coś do nich mówić w obcym języku.
Gadzia wojowniczka spojrzała na hałaśliwą kobietę. Przesunęła spojrzeniem po jej obliczu, piersiach, kibici. Wyprostowała się dumnie, prezentując swoją urodę i uśmiechnęła się drwiąco. Jak pretendenka do tronu, stojąca przed słabą konkurentką. I… tyle… nie zaszczyciła baby żadną uwagą.

Nie żeby ta w ogóle zwracała na gadzinę uwagę, czy na cokolwiek dookoła. Starość zamknęła ją we własnym świecie, do którego tylko czasami docierały głosy z zewnątrz.
Na szczęście, pouczone dziewczynki, wzięły ostrożnie babcię pod boki i czule i grzecznie do niej przemawiając, odebrały ją, by poprowadzić na miejsce.
Hala nieco odetchnęła i popatrzyła przepraszająco na nadętą Godivę.
- Cóż… nie wiem czy gęś było zbyt trafnym stwierdzeniem, bardziej przypominasz łabędzia - stwierdziła niemrawo, poruszając charakterystycznie głową, ni to potakując, ni zaprzeczając. - Za chwilę rozpocznie się ceremonia, muszę dopilnować jeszcze kilku spraw, także miłego wieczoru. - Skinęła głową na pożegnanie.
- Rozumiem i przepraszam za moją… postawę. Zbyt impulsywna jestem - rzekła skrzydlata, uśmiechając się ciepło i rozejrzała po sali za Kanakpriyą.
Z początku chciała nawet z nią porozmawiać, ale… chyba dość już narobiła jej kłopotów, więc postanowiła się pokręcić i poprzyglądać z boku temu kłębowisku żmij.

Sala przeznaczona na harem była duża i przestronna, a przynajmniej tak można było sądzić po rozstawieniu ścian. Teraz jednak, drewniana i polerowana podłoga była zastawiona stołami z jedzeniem; dywanami i poduszkami do siedzenia; fajkami wodnymi, które niczym dymiące, egzotyczne kwiaty, skupiały wokół siebie grupki wspólnie palących dam; jak i niskimi, okrągłymi stolikami z wielkimi srebrnymi samowarami z których lało się aromatyczną herbatę z mlekiem, lub ciemną i mocną kawę.
Na środku znajdował się parkiet, który otaczał małą wysepkę z kwiatów i misternie rzeźbionych mebelków na których pół siedziała, pół leżała panna młoda, rozmawiająca z kilkoma dziewczynami w swoim wieku - w tym z miłą kaligrafistką, jak i macochą swojego przyszłego męża.
Atmosfera pomieszczenia była lekka i ciężka zarazem. Tu młodość i starość spotykała się na pogawędkach, tu rodziły się i legły w gruzach marzenia o przyszłym życiu, a radość i smutek tańczyła w korowodzie do wesołej, acz rzewnej, muzyki, starannie wyselekcjonowanych artystek.
Łzy, pot, dym i perfumy mieszały się w powietrzu nieco otumaniając i dając wrażenie odrealnienia, jakby świat za wielkimi drzwiami zwolnił lub w ogóle nie istniał.
Smoczyca napiła się nieco herbatki z samowaru, zerkając od czasu do czasu w kierunku Prii. Teraz gdy Hala była zajęta, Godiva wróciła spojrzeniem do swojej kolejnej, potencjalnej “wielkiej miłości”... choć to akurat było za dużo powiedziane. Niemniej, dziewczyna była tu najbardziej sympatyczną dla niej osóbką.
Potem zainteresowała się fajką wodną. Nigdy czegoś takiego nie używała. Usiadła zgrabnie na poduszce, tak by się ładnie prezentować. Jeśli tutejsze harpie mają ją obgadywać, to pokaże im… że jest dumna ze swojego piękna, a co! Zerkała na pannę młodą i jej stadko, choć po prawdzie tylko Kanakpriya przykuwała jej oko. Wzięła ustnik między wargi i zaciągnęła się…
Oczy niemal wyszły jej na wierzch. Zaczęła się gwałtownie krztusić i kaszleć. Może to cholerstwo ładnie pachniało, ale jaki był sens to wdychać? Przez chwilę wykrztuszała głośno dym, nim się go całkiem pozbyła z płuc, po czym podejrzliwie przyjrzała się konstrukcji, próbując zrozumieć, co w tym przyjemnego.
Siedzące obok niej nieznajome, zaśmiały się cicho, lecz nie w szyderstwie. Drakonka zapewne nie była pierwszą białą, która zachłysnęła się podczas palenia.
Kontynuowały między sobą ciche rozmowy, może nie chcąc się narzucać, może się wstydząc, a może gardząc obcą im wojowniczką. Z pewnością nie dały po sobie poznać, czy jej obecność była im nieprzyjemna.

- Pierwszy raz co? - spytała ukryta za fajką dama z naprzeciwka, przechylając się na bok, by móc popatrzeć na Godivę. - Trzeba małymi łyczkami… mniej gryzie.
- Byłam ciekawa co w niej przyjemnego - stwierdziła z uśmiechem gadzina, skupiając swoje spojrzenie na rozmówczyni. Ostrożnie objęła ustnik wargami i tym razem zassała jedynie odrobinę dymu.
- Z braku laku i to przyjemne - odparła kobieta o ciemnej jak noc skórze i bujnej czuprynie drobnych warkoczyków. - Nazywam się Ug Hna Da, mieszkasz tutaj?
- Tak. To od niedawna moje miasto. Jestem… Jaenette - odparła wesoło smoczyca, wypuszczając dymek, który nigdy nie trafił do jej płuc.
- To skąd pochodzisz jak nie stąd? - Zaciekawiła się sąsiadka, paląc i popijając herbatę na zmianę.
- Mój brat i ja trochę podróżowaliśmy po świecie - odparła strażniczka miejska, przyglądając się ciemnoskórej dziewczynie. - Zwiedzaliśmy różne krainy. A ty pochodzisz stąd?
- Z Czarnego Lądu… za pustynią po przejściu sawanny i dżungli. Z wyspy na oceanie. Stąd pochodzą moje korzenie, ale ja sama pochodzę z nikąd - wytłumaczyła Ug wesoło. - Podróżuję razem z mężem, jak połowa zebranych tutaj.
- Och… miło jest podróżować. Przyjemnie widzieć każdego tygodnia nowe krainy - zgodziła się z nią wojowniczka i zamyśliła, również jej wzorem popijając herbatkę. - Acz ostatnio odkryłam, że znalezienie sobie stałego zakątka, ma swój… urok.
- Na stare lata pewnie gdzieś zagrzejemy miejsca… ale teraz szkoda czasu i pieniędzy. Szkoda życia - odpowiedziała murzynka.
- Nie mogę się z tobą zgodzić moja droga, to na starość można sobie podróżować, kiedy dzieci odchowane i wnuki w drodze. Czas, już wtedy dla nas kobiet, nie ma znaczenia - wtrąciła się jedna z palących.
- I podróże i własne miejsce ma swój urok. - Zadumała się dyplomatycznie Godiva i zerkając na kaligrafistkę dodała. - La Rasquelle ma tę zaletę, że nawet mieszkając tu długo, zawsze znajdzie się nowy sekret do odkrycia, nowe miejsce do zobaczenia, nową osobę do poznania.
Damy przy fajce wymieniły się pobłażliwymi uśmieszkami i jakoś więcej nie ciągnęły tematu. Wkrótce i tak atmosfera w haremie uległa zmianie. Kobiety zaczęły okrywać swoje stroje i twarze. Panna młoda zaczynała być ponownie ubierana w co delikatniejsze ozdoby, które zostały jej zdjęte na czas oczekiwania ceremonii. Rozmowy ustępowały pełnej, napięcia i oczekiwania, ciszy, przerywanej jedynie podnieconymi szeptami.

Kanakpriya nie odstępowała macochy, pana młodego, na krok, ta zaś trzymała się blisko Amal i niedługo także i Hali, która w towarzystwie rogatej i ubranej w czerwone szaty saferanki, odprawiała jakieś modły lub błogosławieństwa, które przypominały Godivie nieco puję Chaai.
Służki poczęły gasić światła, aż w sali zrobił się tajemniczy półmrok, rozświetlany jedynie kilkoma lampkami w dłoniach dziewiczego orszaku. Gdy wejście do sali obok zostało otwarte, do pomieszczenia wlała się wpierw cicha, później coraz głośniejsza muzyka, aż wtem… kobiecy głos, niczym dzwon, rozpoczął pieśń ujmującą i ściskającą serce. Tłum ruszył ku wyjściu, pozostawiając najbliższe otoczenie panny młodej w samotności. Smoczyca jeszcze nigdy nie poczuła takiego… smutku i żalu i to jeszcze wywołanego piosenką, którą śpiewała stara i głuchawa babcia, która miała tę przyjemność jej nawtykać.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 01-03-2019, 18:23   #230
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Sala haram zmieniła się nie do poznania… a może była ona taka cały czas, lecz dopiero teraz jej prawdziwy obraz dotarł do zadurzonej smoczycy, kiedy to ruszyła rzeką mężatek, wdów i damskich “białych” gości.
Metalowe świeczniki, rozstawione pod ścianami, rzucały pomarańczowe światełka, tworząc gęstą i czerwoną łunę poważnej i pełnej pobożności atmosfery.
Wszyscy zebrani, albo mieli spuszczone głowy, albo wpatrywali się w zadumie w ciemne przejście haremu.
Muzycy skończyli rzewny kawałek i teraz fakir wraz z chórem wiernych uczniów, zaczął swój wspaniały popis poetyczno muzyczny. Mężczyźni uderzali w bębny, grali na piszczałkach i organkach, a śpiewacy siedząc na poduszkach w siadzie skrzyżnym i z zamkniętymi oczami, bujali się jak w transie, dogłębnie przeżywając śpiewany tekst i melodię.
Orszak panny młodej wyszedł z mroku i odprowadził skrytą pod welonem Amal do ołtarza przy którym stał już jej przyszły mąż, jak i mistrz ceremonii, a raczej mistrzyni, bo rogata kapłanka.
Para wpierw uzyskała ponowne błogosławieństwa od swoich rodziców. Pierwsza w kolejności była matka panny młodej, później jej ojciec i na końcu rodzina pana młodego. Następnie, narzeczeni usiedli przed małym ogniskiem i wyciągnęli przed sobą dłonie, jakby podkładali je pod spadający strumień wody. Amal położyła swe rączki na dużych i szczupłych rękach wybranka, po to, by zostały one wypełnione ziarenkami ryżu. Obojgu, za pomocą kwiecistych girland, przewiązano także nadgarstki.
Saferanka zaczęła ceremonię, przeprowadzoną całkowicie w obcym języku. Padło kilka pytań w kierunku rodziców, którzy przytaknęli głowami, a następnie w kierunku nowożeńców, którzy odpowiadali sztywnymi regułami nieco drżącymi głosami. Wkrótce córka Karimów przesypała ryż w dłonie pana młodego, a ten przesypał je ponownie do jej rąk. Dziewczyna wyrzuciła za siebie garści białych ziarenek, kiedy chłopak rozbijał o podłogę wręczonego kokosa. Obie jego łupiny spoczęły w ogniu tak samo jak jakieś kwiaty, patyczek i złota moneta.
Kapłanka odwiązała rąbek turbana pana młodego i przewiązała go z rąbkiem welonu panny młodej. Para wstała i trzy razy okrążyła ognisko, by następnie zwrócić się do nagaji, która czekając ze złotą tacą, ozdobioną świeżym kwieciem i kadzidełkami, podała mężczyźnie naszyjnik z ogromnych pereł, który założył na szyję swojej żony.
Młode małżeństwo podziękowało kobiecie za ceremonię w postaci głębokiego skłonu ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi, później odwróciło się do rodziców, a następnie do gości.
Głośne okrzyki rozentuzjazmowanego tłumu zagłuszyły na chwilę muzyków i zatrzęsły mocno posadami przybytku, kiedy to zzebrani wpadali sobie w ramiona, świętując ze swoimi sąsiadami, płacząc i śmiejąc się jednocześnie. W powietrzu zaczęły fruwać płatki kwiatów, ryż, jak i malutkie i cieniutkie jak papierek monety ze złota lub platyny, które skrzyły się w płomieniach lamp niczym świetliki.
Nikt jakoś nie zwracał uwagi na zapłakaną Halę, która pocieszana była przez męża, swych synów i świekrę córki. Nikt też jakoś zbytnio nie przejmował się faktem, że para młoda zasiadła na swoich tronach, ani razu na siebie nie spoglądając lub choćby uśmiechając się.
Gdy Godiva spoglądała na ukochaną, uśmiechała się z czułością, gdy spoglądała na Kanakpriyę uśmiechała się z sympatią. Także patrząc na Amal, również się uśmiechała… szyderczo i złośliwie. Nie miała bowiem ni grama współczucia dla tej głupiej i aroganckiej pannicy. Co innego jej małżonek. On również otrzymał uśmiech od skrzydlatej… współczujący. Nie wyglądał bowiem na tyrana czy egoistę.

Wesele ruszyło z kopyta. Sala pojaśniała od świateł. Kobiety ustawiły się pod ścianą, klaszcząc w rytm melodii, a panowie ruszyli w taniec, biorąc swoich kompanów pod ramiona i tworząc poruszające się, niczym żywe serca, okręgi. Jarvisowi nie udało się uciec z pułapki i musiał odbębnić choć jeden taniec zanim nie został puszczony.
Służba zaczęła donosić kolejne jedzenie i picie. Były pieczyste na rożnach, tuzin rodzajów gotowanego ryżu, ptaki, jajka, sosy, sałatki, pierożki, paszteciki, roladki. Wszystko gorące i parujące, jakby dopiero zdjęte z ognia. W powietrzu wisiał ciężki od przypraw i kadzidlanego dymu zapach, był on słodki i korzenny, kręcący w nosie, acz przyjemny i z jakiegoś powodu kojarzył się z rozgrzanym na słońcu kamieniem lub suchą ziemią. Na chwilę obcy stali się braćmi i każdy z każdym biesiadował jakby byli na równi swego statusu urodzenia i kulturowego.
Wkrótce mężatki wróciły do haremu, pozostawiając w tłumie pannę młodą, dziewice i wdowy. Starowinki plotkowały z mężczyznami w podobnym do ich wieku, a dziewczęta hasały i ganiały się z chłopcami, piszcząc przy tym jak stadko kuropatw.
Nowożeńcy zabrali się do posiłku. Świeżo upieczony mąż nałożył i rozdrobnił gorące mięsiwo, po czym wręczył je swojej połówce, która podziękowala i zabrała się do konsumpcji. Wyglądało na to, że nawiązała się między nimi jakaś rozmowa, ale była ona mocno ugrzeczniona, tak, by nikt z obserwujących nie mógł się domyślić o czym ona była i jakie emocje oboje rozmówców w sobie skrywa.

Smoczyca wróciła do haremu i zgodnie ze swoją naturą, pozbawiona już złudzeń, ograniczała się do pykania fajeczki i obserwowania zabawy oraz trójki swoich “ofiar” w oczekiwaniu na okazję do łowów. Czarownik… w sumie czynił to samo, będąc jednakże wiernym cerberem swojej partnerki.
~ Jak ci się podoba ta uroczystość? ~ zapytał jej mentalnie, gdy ponownie zasiedli na poduszkach.
~ Jest bardzo… serdeczna ~ stwierdziła oszołomiona widokami bardka.
Ceremonia zaślubin była piękna i utrzymana w starym stylu, lecz nieco odmiennym od tego praktykowanego w Dholstanie. Kobieta po raz pierwszy mogła też obserwować to wszystko z pozycji gościa i móc spokojnie cieszyć się z przyjaznej i rodzinnej atmosfery.
Coś jednak w jej sercu nie pozwalało się cieszyć i czerpać z chwili. Jakiś niewyartykułowany żal i gorycz wsączała jad do jej krwi.
~ A ty jak się bawisz? Ciągle przy mnie siedzisz… może nie powinnam przychodzić, wtedy poznałbyś kogoś, może się zaprzyjaźnił, a tak musisz mnie pilnować.
~ Jakoś nie widzę siebie wśród tych mężczyzn. I ktoś mógłby się do ciebie przyczepić. Na przykład ten… typek, co ostatnio. Abdul i Hala mogliby się obrazić, gdyby któryś z ich gości został poszczuty tygrysem, prawda? ~ zapytał czule magik z łobuzerskim uśmiechem i kiepsko skrywaną choć… delikatnią tylko zazdrością.
Tawaif uśmiechnęła się pod nosem, po czym rozejrzała się po zatłoczonej i gwarnej sali.
~ Obawiam się, że przeceniasz moje zdolności przyciągania niepożądanych amantów.
Miała rację, mało kto zwracał na nich uwagę. Nawet ich “przyjaciel” urzędnik zatracił się w rozmowie z nowo poznanymi, ale jakże utęsknionymi i serdecznymi, braćmi.

Muzycy grali, tancerze wirowali i popisywali się przed młodą parą, a goście jeśli nie próbowali swych sił na parkiecie, to znaleźć ich można było jedzących na poduszkach i dyskutujących z kompanami wokoło.
Chaaya czuła się całkowicie niewidoczna i pominięta. Nie miała z kim porozmawiać nawet jeśli by tego chciała. Większość dam pochowała się w haremie, a ona nie chciała rozstawać się z ukochanym… i tym bardziej zabierać go do strefy zamkniętej.
Może to i dobrze, bo nie umiała szczerze się cieszyć z powodu ślubu. Była zazdrosna i nieco zgorzkniała. Zazdrosna o Halę, która skradła serce Godivie i mogła mieć wpływ na miłość Jarvisa. Zazdrosna o Amal, która miała kochającą rodzinę u swego boku, była młoda, szanowana i nie musiała rozkładać nóg przed klientami…
Coś czego Dholianka nigdy nie zaznała i nigdy nie zazna.
~ Ich strata… Kamalo. Moja żonko. Twój mąż pragnie cię wielbić. Twój mąż pragnie odkryć niespodziankę jaką skrywasz pod tkaninami. ~ Jeśli miłość niebieskołuskiej miała jakiś wpływ na przywoływacza, to niewątpliwie wywołała przypływ ochoty do wczuwania się w rolę, a może to był alkohol jakim się raczył?
~ Winnaś brać pod uwagę potrzeby swojego męża i gdy tylko zacznie ci się nudzić, to… poszukamy zakątka na naszą noc poślubną. Myślisz, że Amal poszła już stracić dziewictwo? To powinno chyba przykuć uwagę wszystkich, prawda? ~ Jarvis nie tylko przekazywał telepatyczne myśli, jego ciało było lekko spięte. Tancerka miała wrażenie, że ma ochotę ją całować… przytulić do siebie i tylko możliwość wywołania skandalu go powstrzymywała.
~ Może napij się kawy ~ stwierdziła spolegliwie kurtyzana, wskazując głową na dwa trony. Zajęte.
~ To byłoby niezapomiane doświadczenie odprowadzić pannę młodą do alkowy.
Kobieta poklepała maga po dłoni, trochę się martwiąc jego stanem. Oczywiście wiedziała, że kochanek do duszy towarzystwa nie należał, ale nigdy nie widziała tego w praktyce aż tak rażąco. Może…
~ Może nie siedźmy tu jeśli nie chcesz, nie musimy ~ dodała w zatroskaniu, poprawiając mu poły marynarki.

Tymczasem do ich stolika, gdzie stolika nie było, a jedynie poduszki na puszystych dywanach, dosiadł się stary i ubrany szykownie dziadek. Nie przeszkadzał parze w ich czułych gestach, ani nie próbował nawiązywać rozmowy. W zasadzie to… usiadł koło nich tak, jakby to było jego miejsce, a nie wcześniejszych bywalców “stolika” i z zadowoleniem obserwował bawiących się gości, wyraźnie rad z tego co widzi i… że nikt mu nie przeszkadza.
~ Chciałabyś byśmy uczestniczyli w tym odprowadzeniu, czy może tylko kobiety mogą? ~ zapytał czarownik telepatycznie, przyglądając się twarzy ulubionej, by odczytać z niej informacje o emocjach. ~ Chciałbym żebyś dobrze się tutaj bawiła.
Bardka rozejrzała się bufetach i chwilę przyglądała się misom z usypanym w kupki ryżem.
~ Zazwyczaj robią to kobiety… Kiedy panna młoda stwierdzi, że ma już dość i chce iść do sypialni, daje znać swojej matce, która odprowadza ją po raz ostatni. Zazwyczaj towarzyszą im inne mężatki, które pełnią rolę mentalnego wsparcia i solidaryzacji. Kiedy zejdzie do nich pan młody, opuszczają pomieszczenie. ~ Dziewczyna pokręciła charakterystycznie głową. ~ Będzie mi miło jeśli to ty będziesz się tu dobrze bawił.
~ To chcę żebyś poszła i była dumną mężatką ~ zaproponował czule jej towarzysz, spoglądając w orzechowe oczy. ~ Tak jak ja jestem dumny z mojej żony, mojego klejnotu i skarbu.
Sundari uśmiechnęła się mile połechtana po ego.
~ Nie będę tam długo ~ obiecała.
~ Bądź tyle ile zechcesz. Zawsze będziesz mogła mi podesłać lubieżne pomysły na naszą noc. Bądź co bądź, zawsze jestem przy tobie. ~ Przypomniał jej przywoływacz i spytał. ~ A ten nobliwy starzec obok nas. Co można o nim powiedzieć na podstawie stroju?

Tancerka zaskoczona tym pytaniem, drgnęła i obejrzała się na gościa, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego istnienia. Przyglądała mu się ciekawsko i w skupieniu, nieco zapominając, że powinna być skromna i płochliwa.
~ Hmmm… nie wiem skąd on pochodzi. Turban świadczy, że pochodzi z arystokratycznego rodu, ale biżuteria nadaje mu nieco cech… rzemieślniczych? Po kolorach mogę jedynie stwierdzić, że nie jest w bliskiej linii do tronu, nie ma też święceń, ani nie pała się wojną. ~ Gdy tak opisywała swoje spostrzeżenia, pękaty jak baryłka dziadek wychwycił jej spojrzenie i z niejakim zdziwieniem wpatrywał się w Chaayę, a ona w niego, aż u obojga nagle coś zaskoczyło i obejrzeli się w innych kierunkach.
~ Przepraszam, że wprawiłem cię zakłopotanie. Wynagrodzę ci to później w sposób jaki uznasz za właściwy ~ mruknął Jarvis. ~ Wypada go zaczepiać, czy właściwe będzie uprzejme ignorowanie?
~ To ja przepraszam… zapomniałam się. ~ Tawaif spuściła głowę, przyglądając się swojemu dekoltowi uwypuklonemu przez gorset. Na huk ona go założyła? Złapawszy za rąbek swojego welonu, okryła swoją szyję.
~ Jesteśmy na weselu, nawet wrogowie zaprzestają walczyć i są dla siebie uprzejmi.
~ Możesz zakrywać swoje śliczne piersi, a i tak w moich oczach jesteś powabniejsza od panny młodej. ~ Jej kompan nie dawał jej zapomnieć o tym, że jego wzrok przykuwała tylko jedna kobieta. Kamala właśnie.
~ Przyniosę nam kawy ~ zaoferował, by po chwili się zreflektować. ~ A może nie powinienem?
~ Iiidź… ~ Kurtyzana zaśmiała się, rozbawiona przezornością ukochanego. Poklepała go ponownie po dłoni, jakby dodawała mu otuchy przed trudnym zadaniem jakie go czekało. ~ Chcę z mlekiem i przyprawami.

I Jarvis podążył po ową kawę dla siebie i dla niej. Zdecydowanie nie czuł się tu zbyt swobodnie, ale nie był to jego świat, a Dholianki właśnie. On był tu gościem i… z czego obydwoje zdawali sobie sprawę, był tu dla niej.
Po chwili jednak… “Szlag, szlag, szlag!” ...gdzieś w głowie, pomstował na chochlika z którym się ożenił. Obiecywał jej w myślach kilka mocnych klapsów na gołą pupę. Bo tylko tak się na Chaai mścić potrafił.
Samowary stały bowiem w rzędzie. Złote duże baniaczki z kurkami, z każdego z nich ulatniał się miły nosowi zapach. Oczywiście Jarvis widział w swoim życiu samowary. Wiedział jak z nich korzystać.
Teoretycznie, rzadko bowiem miał taką okazję. Nie wiedział za to, co zawierały. Owszem zapachy się z nich ulatniające były przyjemne… ale przy takim nagromadzeniu dodatków, żaden z nich nie pachniał kawą.
“No dobra… wezmę po kolei odrobinę na spróbowanie i wybiorę najlepsze.”
Po ustaleniu tego planu, sięgnął do pierwszego z ogromnych czajników od lewej. Czarna ciecz wlała mu się do kubeczka, co znaczyło, że z pewnością była kawą… ale nie z mlekiem. W smaku zaś… czarownik jeszcze nigdy w życiu nie czuł w ustach tak gorzkiego, cierpkiego i z jakiegoś powodu kwaśnego smaku, który przyprawił go o ślinotok i dreszcz na plecach.
Dla osób przyglądających się mu, musiał to być zabawny widok, gdy twarz Smoczego Jeźdźca wykrzywiała się w obrzydzeniu. Niemniej mężczyzna nie miał czasu na użalanie się nad sobą, bo trzeba było sprawdzić kandydata numer dwa, ale niestety ten też nie był trafiony. Wprawdzie był słodki, nawet bardzo, lekko orzechowy i kremowy, z gorzkawym posmakiem na końcu języka, ale przez ilość słodzika nie dało się określić czy to była kawa czy herbata, a co dopiero czy miała w sobie przyprawy.
Magik uśmiechnął się jednak. Może nie było to to, czego chciała kurtyzana, niemniej pasowało jemu. Miał już więc “trunek” dla siebie, ale pozostały już tylko trzy imbryki, więc należało się spiąć i zabrać do testowania, które okazało się prawdziwymi schodami do cierpkiego piekła, na którego dnie znalazł to po co tu przybył. Szkoda tylko, że w sali było tak duszno i gorąco, a on się pocił jakby zrobiony był z wosku.
Nalał drżącą dłonią oba napary, jeden dla siebie… drugi dla kochanki, obiecując jej w myślach karę… bardziej lubieżną, niż bolesną, ale jednak karę. Ruszył z nimi ku swojej chochliczce, bacząc by nie rozlać ni kropli.

Kiedy tak stawiał ostrożnie kroczki, balansując na granicy totalnej katastrofy, dostrzegł, że przy Dholiance nie siedział już jeden mężczyzna… a trzech.
Do sędziwego starca dosiadł się młodszy kompan o niebudzącej zaufania aparycji. Na szczęście pochłonięty był leniwą rozmową z towarzyszem, który gładził się po wielkim brzuchu, jakby leżał na nim kocur.
Dziewczyna rozmawiała zaś z pomarszczonym staruszkiem, odzianym cały na biało. Wprawdzie ciało miał mocno zasuszone, ale spojrzenie miał bystre i z młodzieńczymi iskierkami.
Jarvis czuł się tu jak niepotrzebny dodatek. Pewnie lepiej by się sprawdził jako milczący niewolnik. Niemniej podszedł i z czułym uśmiechem i podał swojej żonie jej napój, sam siadając lekko z boku, by bardziej się przyglądać, niż przysłuchiwać rozmowie.
Tawaif uśmiechnęła się, odbierając szklaneczkę, po czym zaciągnęła się aromatycznym zapachem. Dziadzio w bieli spojrzał spode łba na czarownika, po czym spytał się, za pomocą obcej mowy, czegoś Kamali, a ta w odpowiedzi potrząsnęła charakterystycznie głową.
- No proszę, proszę… - odezwał się drżącym i zachrypniętym głosem do przywoływacza. - Wybacz, że tak na ciebie spojrzałem chłopczę… nie często widuje się, by nasza kobieta wychodziła za kogoś… obcego - odparł pogodnie, w żaden sposób nie czując się niezręcznie z powodu nieporozumienia.
- To precedens… - wtrącił czterdziestolatek z pieprzykiem na twarzy, ściągając usta w dzióbek, jakby coś napawało go obrzydzeniem. Starsi panowie przewrócili oczami i zaraz grubas szturchnął towarzysza, by upomnieć w swojej mowie.
- Nie taki znowu precedens… młody jesteś, jeszcze mało w życiu widziałeś… - burknął wdowiec w brodę.
- Cóż… Podczas jednej ze swoich wypraw, zdobyłem klejnot pustyni Jeśli się widzi skarb, to naturalnym dla mężczyzny jest go zdobycie. Góry są po to, by docierać na szczyty, skarby, by zagarnąć - odparł ciepłym z uśmiechem magik.
- Raczej zrabowałeś. - Zacmokał zdegustowany fircyk.
- Ajj… Rithik Babu… ucisz to zniewieściałe nasienie bo jakżem ja stary, nie wytrzymię i go nauczę porządnej lekcji dyplomacji - dziadunio skrzeknął jak naciśnięta ropucha. - Co jest z tą dzisiejszą młodzieżą!? Przecież ten stary byk zachowuje się gorzej od niewyparzonej dziewicy.
- Aćha… Heliosie Babu… daj pokój, mój syn nie jest synem pustyni… - odparł beczułkowaty arystokrata, zupełnie się nie przejmując zachowaniem starszego towarzysza. - Skażony jest tym miastem… głupi…
- A-abbu! - zapiał oburzony galant, czerwieniąc się cały na twarzy.
- Abbu abbu… nic tylko biadolić potrafisz… szablę byś wziął do ręki, a nie tylko się mizdrzysz do lustra! - Wdowiec zaczął się szarpać za wąsa, kiedy Chaaya próbowała nie wybuchnąć śmiechem, przysysając się do szklaneczki z kawą.
- Zrabować można karawanie towar, niewolników, ewentualnie nałożnicę, ale nie żonę… żonę można tylko zdobyć - wyłożył uprzejmym głosem Jarvis swoje zdanie.
- Oooo! Oooo!!! - Helios zamachał ręką jakby czarownikowi groził. - Otóż to! Otrzymałeś solenne wychowanie, nie to co niektórzy… - Następnie zwrócił się do arystokraty przy tuszy. - Wysłałbyś go Rithik Babu na rozgrzane piaski…
- Ale jak to? Przecież tam wojna! - ciskał się syn Rithika, coraz bardziej żałując, że się tutaj dosiadł.
- Wojna srojna… - przedrzeźniał go starzec w bieli. - Nauczyłbyś się prawdziwego życia. Zmężniałbyś! Żone se znalazł, a nie tylko ślicznych chłopców molestujesz!
- Co racja to racja… - przyznał grubas, zajadając się suszonymi daktylami. - Ale to mój jedyny syn… nie mogę go stracić… komu przepisze majątek? No chyba nie córkom?
- A czemu nie?! Zapewniam cię, że obie twoje ślicznotki mają większe jaja niż ten tu eunuch!
- Panie Heliosie… nie godzi się tam mówić w towarzystwie damy… - upomniała go cicho bardka, aż staruszek zbystrzał i już obmyślał jakby tu jej dopiec.
- Jeśli chodzi o majątek w La Rasquelle to… tutaj kobiety nie są traktowane gorzej od mężczyzn. Pana córki z pewnością przez tutejszych kupców traktowane by były jak równe sobie. - Wtrącił się grzecznie przywoływacz.
- Och! Nie mogę tego słuchać! - Zakrzyknął teatralnie mężczyzna z pieprzykiem na twarzy, unosząc ręce nad głowę, jakby się chciał od czegoś odgonić. - Moje serce! Moja duma!... Och… - Wstał z dramatycznością godną nie jednego aktora w teatrze, po czym jak gdyby nigdy nic, po prostu się oddalił.
Jego ojciec odprowadził go wzrokiem wyraźnie niewzruszony. Cóż… był stary i zapewne wiele już widział i się nasłuchał. Westchnął tylko ciężko.
- Nie obchodzą mnie tutejsi kupcy… owszem mieszkam tu, ale moimi klientami są moi bracia z pustyni - odparł uprzejmie w stronę Jarvisa, gdy tymczasem kurtyzana gromiła spojrzeniem dziadunia, który coś jej podszeptywał w obcym języku. - Także sam rozumiesz… panie, że mam związane ręce.
- Cóż… można zawsze uczynić syna przedstawicielem do kontaktów z braćmi z pustyni, a sam majątek zostawić pod dyskretnym zarządem potomka bardziej utalentowanego, nawet jeśli nie tej płci co… - Mag zamilkł i skłonił się lekko. - Przepraszam, nie powinienem się wtrącać, ale jak wiadomo, potomkowie tego miasta znajdowali różne sposoby na obejście niewygodnych… przeszkód.
- Moje córki nie będą do mnie należeć przez wieczność… w końcu trafią pod skrzydła innych mężczyzn, a co za tym idzie… ich majątek, będzie majątkiem ich mężów… z całym szacunkiem, ale nie będę rozdawał obcym tego co mój ojciec i ja wypracowaliśmy. - Rithik podkręcił swoje szpakowate wąsy. - Jak zapewne wiesz, w La Rasquelle obowiązuje kilka praw i setki tradycji… jeśli chcesz o tym dogłębniej porozmawiać to zalecam ci zwrócić się do mojego przyjaciela Henriko la Silva… to urzędnik… Służy mi wiedzą wiele lat… mnie niestety jakoś nigdy nie ciągnęło w te tematy i wolałbym ich dalej nie zgłębiać...
- Może powinieneś za młodu trochę postudiować prawo… może twój syn wyrósł by na mężczyznę - burknął Helios, zezując na swoją oponentkę, która okazała się nad wyraz wytrwałym przeciwnikiem, nie tylko na słowne przepychanki, ale i spojrzenia.
- Bardziej niż tradycje interesuje mnie obecny stan różnych sił politycznych w mieście. Niedawno tutaj wróciłem z wieloletniej podróży - odparł kurtuazyjnie czarownik, popijając swój trunek. Skinął ze zrozumiem, próbując pocieszyć mężczyznę. - Czasami nowe obowiązki potrafią wypalić miękką glinę w twardą cegłę. Może warto by, już dać się… wykazać potomkowi?
- Och… podróże… - Rithik wyraźnie się rozmarzył. - Ile to już czasu minęło od mojego ostatniego zachodu słońca?
- Caaałe wieki - sarknął wdowiec, puszczając oczko do Chaai, która z sykiem i odgłosem który brzmiał nieco jak “ofu” pacnęła rozmówcę w kolano. Helios więc odpacnął, a ona pacnęła go drugi raz, ale tym razem mocniej, zwężając oczy w szparki.
- Skąd ty pochodzisz, żeś taka przechera? - burknął chmurnie, nie wiedząc czy się nie ewakuować z miejsca.
~ Z twoich najmroczniejszych koszmarów dziadygo ~ syknęła telepatycznie kurtyzana, co nie zmieniało faktu, że rewelacyjnie się bawiła w towarzystwie starego zgreda.
Odpowiedziała więc grzecznie i wesoło - z Dholstanu - wyraźnie dumna ze swoich korzeni.
Staruszek nieco pobladł i popatrzył na przywoływacza, jakby chciał się upewnić, że ta nie blefuje. Również drugi z towarzyszy nagle zainteresował się kobietą, kiwając w zamyśleniu głową.
- Jeśli zdobywać szczyty, to te najwyższe? Jeśli zdobywać skarby, to te najlepiej pilnowane? - spytał retorycznie Jarvis, wzruszając ramionami.
- Nie jestem pewien… czy to przypadkiem nie ty jesteś jej skarbem… - wyjaśnił w końcu Rithik, wracając spojrzeniem na aktualnego rozmówcę. - Dholstan… nigdy tam nie byłem. Mój ojciec był i opowiadał co nieco… no i znam bardzo dobrze historię… - Nachylił się bliżej kochanka tawaif, ściszając głos niemal do szeptu. - Lepiej uważaj by jej nie rozgniewać. To taka… przyjacielska rada.
Mężczyzna w bieli nieco złagodniał i jakby zaczął się bardziej przysłuchiwać drugiej rozmowie. Wzgardzona Kamala nie wydawała się być tym dotknięta.
- Czy mogę mój mężu odejść do bufetu? Przynieść ci coś? - spytała rumieniąc się, gdy zwracała się do niego tak otwarcie i oficjalnie.
- Tak. Możesz źrenico mego oka. Nic nie potrzebuję, choć możesz mnie czymś zaskoczyć - zgodził się czule Smoczy Jeździec i dodał cicho do rozmówcy. - Czasami ogień zbyt kusi, nawet jeśli może spalić. Kto powiedział, że ćma tańcząca wokół płomienia nie jest szczęśliwa? Mimo, że czeka ją przy nim koniec? Czasami… sam taniec jest tego wart.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172