- Panienka Margery nie może być tak narażana - zadeklarował Elvin, zaraz po wypowiedziach pozostałych. - Zostanę tu z nią i poczekamy na was.
Dziewczyna przez moment wyglądała, jakby chciała się z tym kłócić, ale coś w spojrzeniu rycerza powiedziało jej, że to nie miało sensu. Dla grupy też było to teoretycznie lepsze rozwiązanie, bo nie musieli uważać na przyszło-przeszłą królową.
Niziołki zleciały się do nich jak tylko brama zamknęła się za odjeżdżającą bardzo powoli karawaną z obładowanymi wozami. Szybko stało się jasne, że nawet kulawy i ślepy niziołek dałby radę to dogonić.
- Pomożecie jej, prawda?! - dopytywał jeden.
- Moja córeczka! - krzyczała inna.
Oczywiście zatrzymywanie się i tłumaczenie nie miało sensu, w wiosce nie zostało też chyba wiele napitków, bo tylko jeden z niziołków przyniósł im butelkę czegoś mocniejszego. Butelkę niziołkowej wielkości. Zaraz za bramą spotkali za to Mirko, z plecakiem zarzuconym na plecy i jednym z tych kutych tu mieczy marnej jakości.
- Idę z wami! Nie mogę tak zostawić Iny!
Miał podobne spojrzenie co wcześniej Elvin.
Karawana poruszała się wolno grząską, śliską, wyboistą drogą. Wszyscy oprócz Eivor znali ten kierunek. Tędy bowiem Mirko i Zibko prowadzili ich po tym, jak wydostali się z podziemnego grobowca. Wydawało się, że było to wieki temu. W tym tempie mieli do tamtego miejsca trzy, może cztery godziny. Najpierw przez wzgórza słabo porośnięte drzewami, potem przez gęsty las. O ile oczywiście to także nie zmieniło się wraz z zawirowaniami czasu. Mogli też bliżej przyjrzeć się karawanie. Oprócz dowódcy, który wrzucił Inę na jeden z wozów, były dwa inne uzbrojone męskie ogry. I jeden, który wyglądał jak kobieta - ale tylko dlatego, że był trochę mniejszy i miał przepaskę także na bujających się w rytm kroków piersiach. Pozostałą część karawany stanowiło piętnastu orków, nieuzbrojonych, jedynie w przepaskach biodrowych i bardzo zmęczonych.
Mieli jeszcze chwilę na zastanowienie się co dalej.