Gdy Frietz rozdał ekwipunek i przygotował się do drogi spojrzał rzewnie w dół rzeki. Sporo przydatnych rzeczy popłynęło z prądem. Westchnął i odwrócił się zrezygnowany. Gdy podniósł wzrok napotkał jednak zadziorne spojrzenie rączego rumaka pod opieką Leonory. Wpatrywał się w jego czarne ślepia mrużąc oczy. Miał wrażenie, że koń robi dokładnie to samo. Najwyraźniej nie ufali sobie, ale jeżeli oboje wykażą się pragmatyzmem, to może się dogadają. Zwierze potrzebuje opiekuna, a Oleg na wierzchowcu mógłby przetrząsnąć brzeg rzeki w kilka chwil. Ponownie przypomniał sobie bolesne wspomnienie wysadzenia z siodła. Było to co prawda dawno i w formie zabawy, ale podstawy jeździectwa znał.
Stanął więc oko w oko w wyrośniętą bestią. Nie mówił do niej, bo jednak koń człowieka nie zrozumie. Przynajmniej nie jego mowy. Wojna na spojrzenia zdawała się trwać w nieskończoność. - Przejadę wzdłuż brzegu. Może znajdę nasz sprzęt. - Odezwał się w końcu i choć w głosie silił się na pewność siebie wcale nie czół, żeby wierzchowiec uznał jego wyższość i miał ochotę na wspólną przejażdżkę. - Wrócę szybko i znajdę was po śladach. Tylko ustalmy w którym kierunku pójdziecie. - mówił i jakby mimochodem przesunął się do boku rumaka by w pewnym momencie wskoczyć na jego grzbiet. Nie będzie przecież czaił się bez końca... |