Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2019, 14:18   #229
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nowo poznana koleżanka smoczycy, udała się do stołu, by nałożyć nieco słodyczy na talerz. Została tam na chwilę zagadana przez macochę pana młodego, ale ostatecznie dość szybko wróciła z powrotem. Usiadła na poduszce w siadzie skrzyżnym, trzymając na kolanach okrągłe łakocie.
- Uważaj bo są kruche - ostrzegła, wygryzając się ze smakiem kulkę.
Włóczniczka przyglądała się przez chwilę twarzy dziewczyny, wyraźnie zamyślona. Teraz, ten pęd Chaai do smakołyków i wiedzy napierał smutnych konotacji. Były to jedyne przyjemności jakie tawaif miała w życiu. Do niedawna, bo wszak była pewna, że Jarvis zapewnia jej nowe wrażenia.
Ale Kanakpriya… zostanie tutaj, czekając na swoją kolej i swojego męża.
Wgryzła się w ciasto sprawdzając jak smakuje. Był maślany i nieco orzechowy, słodki. Buzia drakonki rozpromieniła się jak u małej dziewczynki… może bardka nie miała, aż tak źle?
- Przynajmniej kuchnię mamy dobrą - stwierdziła bezinteresownie kasztanowłosa. - To jak u was wyglądają śluby? Wiem, że bawicie się w jednej, wspólnej sali, ale czy macie jakieś obrzędy podczas zabaw?
- To zależy gdzie się żenisz. Jak nie jesteś bogata. - Godiva wskazała dłonią salę, pełną pięknie ubranych gości. - I twoi rodzice nie są jakoś mocniej zaprzyjaźnieni z sąsiadami, to pozwalasz się obłapiać temu kto ci się podoba, a potem on obłapia nogi twoich rodziców, lub braci... prosząc ich o twoją rękę. I zazwyczaj taki ją dostaje. Potem jest obrzęd przed jednym z ołtarzy świątynnych. Wynajęta wspólna sala na picie, jedzenie i tańczenie. O takie sprawy jak dziewictwo nikt się nie pyta. Bo często nie tylko dziewictwo już przepadło, ale i dziecko w jest drodze. - Zachichotała złośliwie wcinając kolejny smakołyk. - A jeśli cię… interesują bogacze?
Priya podrapała się po burzy włosów.
- Wychodzisz za mąż… - poprawiła ją, po czym szybko dodała, by uniknąć nieporozumień. - Kobiety wychodzą za mąż… a mężczyźni się żenią. Iii nie rozumiem pytania… czy tradycje u was są inne w zależności od statusu społecznego?
- No tak… bo w przypadku wychodzenia za mąż, wszystko rozbija się o majątek, wpływy, władzę. La Rasquelle jest miastem założonym przez uciekinierów z różnych tradycji i ludów. Także uciekinierów przed prawami owych tradycji. - Godiva spojrzała kompance wprost w oczy. - Gdybyś, powiedzmy… uciekła stąd i ukryła się w mieście i… chciała wyjść za mąż za kogoś. Nikt by nie robił ci kłopotu. Ten pojawia się z majątkiem i wpływami. Dla wyższych warstw każde małżeństwo to kontrakt ze ścisłymi podpunktami dotyczącymi wszelakich spraw. Zawsze przy tym jest określony podział majątku przy rozwodzie, ale mogą być też inne podpunkty, jak długość trwania małżeństwa czy… klauzula zakazująca wspólnej nocy, jeśli takie małżeństwo zostało zawarte z innych powodów niż przedłużenie rodu. Brat nazywa to polityką na szczytach władzy.
- Tooo… nie brzmi jak tradycja - odparła dziewczyna nieco speszona tymi informacjami. - Chcesz mi powiedzieć… że u was tak jest… od zawsze?
- Tak. Bo wiesz... ciężko ustalić jedną tradycję, gdy każdy ma inną. - Skrzydlata nachyliła się ku niej szeptając. - Ciężko o zgodę co do tych zasad, gdy każdy pochodzi z innych stron. Dlatego w mieście jest z kilku bogów dobra, kilku bogów natury… każdy z innego panteonu. Za to są ruchome obrazki, opery, operetki, pojedynki bardów, karczemne walki i inne atrakcje.

Słuchaczka niebieskołuskiej nie wydawała się być przekonana. Odłożyła talerz na podłogę i zmieniła pozycję, podciągając kolana pod brodę.
Tymczasem ktoś wyciągnął Halę na parkiet. Młode dziewczęta ustąpiły pola matronom, które majestatycznie obracały się w miejscu, aż ich spódnice nie rozpostarły się w powietrzu, tworząc perfekcyjne koła.
Zasuszone babcie siedzące w wygodnych fotelach, zaczęły klaskać i kiwać się na boki, wznosząc swoimi drżącymi głosami jakąś pieśń, która wyciszyła niemal wszystkie dyskusje w sali.
- Wiesz co? Szkoda marnowania nocy na martwienie się tym co będzie kiedyś - odparła Godiva, próbując jakoś poprawić Kanak nastrój i czekając, aż mężatka skończy tańczyć. - Pomówmy o czymś wesołym. Powiedz mi co lubisz robić dla przyjemności? Jak spędzać czas?
- Lubię kaligrafię - stwierdziła nieco urażonym tonem głosu panna. - I kto powiedział, że się czymś martwię? - dodała cicho, mimowolnie kołysząc się w takt pieśni i uśmiechając do tańczących dam.
- Nie jesteśmy w teatrze bym zakładała maski. Raz smutną albo wesołą, by pokazać ci jakie emocje kryją się za moją wypowiedzią… Natomiast ty powinnaś nieco nad sobą popracować, bo można z ciebie czytać jak z otwartej księgi - dodała z przekąsem.
- Oooo… i co takiego wyczytałaś? - zaciekawiła się smoczyca, zerkając zamyślona na Prię. - No, na pewno narobiłaś mi smaka na tą kaligrafię. Chciałabym zobaczyć jak ci to wychodzi.
- Nie potrzeba orchidei by się zorientować, że przyszłaś tu dla kobiety. Jeśli będziesz tak ciągle się na nią gapić i wzdychać, to staniesz się najgorętszą plotką tego wieczoru. - Uśmiechnęła sugestywnie się pisarka.
Gadzia wojowniczka zesztywniała, jakby była przyłapana na niecnym uczynku. Nieco zaczerwieniła się i dodała. - To ty wiesz?
Kobietka zaśmiała się trochę jak wyderka. Taniec dobiegł końca, a babuleńki ruszyły do wazy z ponczem, by zwilżyć nadwyrężone gardła.

Do rozmawiających dosiadła się mała chłopczyca z długim jak wąż warkoczem, wtuliła się w kaligrafistkę, sepleniąc coś do niej w obcym języku. Chwile porozmawiały po czym dziewczynka dała nura w tłum i tyle ją było widać.
- Trochę szkoda… zazwyczaj na ślubach można oglądać wyczyny prawdziwych tancerek… to znaczy… zazwyczaj to mężczyźni je oglądają, ale my kobiety mogłybyśmy się przyglądać lub nawet taką zaprosić później do siebie… ale tu… jesteśmy zdane na nasze babki. - Kasztanowłosa zdawała się być mocno niepocieszona tym faktem.
- Moja bratowa mogłaby zatańczyć i olśnić was wszystkie. Jeśli zechce oczywiście. - Westchnęła drakonka i spojrzała na Kanak. - A co do niej… to… mogę tylko wzdychać i patrzeć. Bo tej nocy niewiele więcej mogę… I tak, muszę uważać, bo nie tylko łatwo ze mnie czytać, ale i… jestem dość impulsywna… mówię co myślę, robię co chcę… a potem wychodzą różne takie wypadki. - Mówiąc to spojrzała się zamyślona na usta towarzyszki. - A ty… też jesteś śliczna… można by zatonąć w twoich oczach, rozsmakować się w twoich ustach. Więc... - speszyła się tym co powiedziała, czując, że przemawia przez nią frustracja z powodu niedostępności Hali. - Możesz mnie uszczypnąć, jeśli przesadzę.
Dziewczyna jednak wybuchła śmiechem, zakrywając dłońmi szeroko otwartą buzię.
- To najgorszy komplement jaki w życiu usłyszałam! - zawołała wyraźnie rozbawiona. - Jest tak tandetny, że jak nic zerżnęłaś go od jakiegoś faceta. - Chwilę jeszcze chichotała, wydając nieco piskliwe czknięcia w przerwach, które na myśl nasuwały pisk małej kaczuszki.
- Ale wiesz… twoja bratowa pewnie nie umie tańczyć naszych tańców… nie chce być niemiła, ale jakoś… no… wy biali słabo rozwineliście tę umiejętność w swojej kulturze.
- Umie, wierz mi… nie wiem tylko, czy by zechciała. - Smoczyca wzruszyła ramionami i nachyliła oblicze ku tajemniczej pisarce. - A komplement mojego brata… kiepski może… ale wiesz, co? Szczery, bo ładna jesteś. - Wyraźnie nachyliła się, by cmoknąć czubek nosa Prii… ale do tego skandalu nie doszło.
Zawahała się. Stchórzyła, co ją samą trochę dziwiło. Oczywiście powód tego, był dla niej dość zaskakujący… liczyła się z uczuciami rozmówczyni i nie chciała jej obrazić, nie chciała zrobić jej wstydu.
- Przepraszam - wybąkała i spojrzała ku Hali. - Pójdę złożyć jej życzenia i gratulacje z okazji tego ślubu i wrócę do ciebie… chyba, że słusznie się na mnie obrazisz i oddalisz stąd.
Kanakpriya była blada i trochę przestraszona. Z wyraźną troską obejrzała się po zebranych damach, by się upewnić ile z nich dostrzegło zaistniałą scenę. Odetchnęła spokojniej i chciała coś odpowiedzieć, lecz została zawołana przez władczy głos. Dziewczyna popatrzyła w kierunku odzianej na biało macochy pana młodego i pokiwała posłusznie głową.
- M-muszę już iść… moja mama mnie potrzebuje - skłamała dość nieudolnie, bo pewnym było, że matka jej do niczego nie potrzebowała.
Cóż… nawet tu w haremie trzeba było uważać i patrzeć na ręce, inaczej nawet w tym kobiecym azylu zostanie się szybko wyobcowanym.
- Mhmm… mam nadzieję, że przyśnię ci się. Bo kto wie… może ty przyśnisz się mi - odparła żartem Godiva i uśmiechnęła się wesoło. - Przepraszam za kłopot i dzięki za… wszystko.

Po tych słowach, skrzydlata ruszyła dziarskim krokiem ku Hali, nie przejmując się niczym. W sumie… naprawdę żal było jej tych kobiet. I straciła serce do tego miejsca w którym musiała się pilnować i nie mogła pozwolić sobie na emocje. Dobrze, że ona tutaj nie zakończy życia.
Gdy podchodziła do matrony, dziarskość ustępowała drżeniu nóg. Z bliska mężatka wydawała się jej niesamowicie piękną.
Uśmiechnęła się nieśmiało i rzekła cicho.
- Gratuluję z powodu ślubu córki. Wiem, że gratulowałam wcześniej, ale to przy wejściu wydawało takie pospieszne i bezosobowe. Gratuluję pana młodego. Przyszły małżonek twojej córki wydaje się miły i łagodny. Może być z nim szczęśliwa - rzekła jękliwym głosem.
Kilka kobiet, z towarzystwa pani Karim, westchnęło w zdziwieniu lub zasyczało w dezaprobacie. Samej gospodyni, tego przyjęcia, pociemniał wzrok z gniewu, lecz nie dała po sobie poznać, że dotknęły ją słowa wojowniczki.
Niebieskołuska miała wrażenie jakby coraz większa przepaść dzieliła ją od ukochanej, ale nie miała pomysłu jak temu zaradzić. Ich światy, choć pod tym samym niebem, były całkowicie sobie obce i zupełnie pokręcone. Coś co dla niej mogło być szczerym wyrazem podziwu, dla Hali było znieważającym policzkiem.
Czas nieprzyjemnie zwolnił, a dźwięki jakby ucichły, gdy obie kobiety tak stały wśród kolorowego tłumu i mierzyły się wzrokiem - jedna zawstydzonym i zagubionym, a druga chłodnym i wyniosłym. W końcu, nie wiadomo kiedy, wokół majestatycznej arystokratki zrobiło się niewiarygodnie pusto, a ona sama się odezwała.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że tym razem twe słowa wypowiedziane są szczerze i osobowo…
- Bo były... zawsze są szczere… - odparła Godiva, całkowicie przestając się przejmować sytuacją. Straciła bowiem wszelkie złudzenia i nadzieje, kiedy szła w kierunku mężatki.
Uśmiechnęła się ciepło i dodała nieco smutnie, spoglądając w dół na swoje stopy. - To naprawdę piękny ślub. Najpiękniejszy na jakim byłam.
Teherka, palcami prawej ręki, rozmasowała sobie brwi, zaczynając od nasady nosa. Jej srogie spojrzenie ustępowało zmęczeniu.
- Staraliśmy się, z moim panem, wyprawić naszej córce ślub według starodawnej tradycji… nie wszystko nam się udało w tak krótkim czasie załatwić, ale cieszy mnie twoje zadowolenie… Nie sądziłam, że twój brat… spotyka się z kobietą naszego ludu… nie przypominam też sobie byś mówiła mi o ich małżeństwie. - W jej tonie była tylko namiastka ciekawości i głównie chęć zmiany tematu, skoro już doszło do samej rozmowy.
- Bo to kłopotliwa kwestia. Mój brat wie jak wiele poświęceń i wyrzeczeń musiała ona ponieść, by wyjść za niego za mąż - wyjaśniła smoczyca cicho. - Rodzina jej, nie była przychylna temu związkowi, delikatnie mówiąc.
- Twierdziłaś, że twój brat nie ma żony, a jedynie kochankę… nawet nie narzeczoną. - Hala skinęła wierzchem umalowanej dłoni, jakby odsuwała od siebie jakiś przedmiot. - Uważaj moja droga… weszłaś do gniazda żmij i jeśli chcesz wyjść stąd żywa lepiej przykładaj wagę do tego co robisz i mówisz - ostrzegła ją, wodząc obojętnym wzrokiem po zebranych. - Tu nawet podłoga i sufit mają uszy…
- Suszy? Kogo suszy?
Jak na potwierdzenie tych słów, zza pleców drakonki wychynęła zgarbiona babuleńka o długich, srebrzystych włosach. Nawet w tym wieku, chuda i pomarszczona, nosiła w sobie niepokonane dowody jej wspaniałej urody.
- Mnie troszeczkę, ale… proszę się nie przejmować. Sama wkrótce sobie naleję wina - odparła uprzejmie smoczyca staruszce i rzekła do Hali. - Ale ja jestem tu obca w tym świecie. Gdy ślub się skończy, będę co najwyżej egzotycznym wspomnieniem dla tutejszych uszu. Czy ma to znaczenie, co o mnie będą sądzić?
- Wspominacie? Kogo wspominacie? - Starowinka nie dawała za wygraną. Ledwo stała, okryta płaszczem swych rozpuszczonych włosów, toteż złapała Godivę za łokieć, by się przypadkiem nie przewrócić.
- Dla mnie ma znaczenie co o mnie będą sądzić… wiele z nich jest żonami współpracowników mojego pana… wiele z nich mieszka tu… lub podróżuje po świecie. W lesie możesz być anonimowa… ale nie tu. - Karim westchnęła, kręcąc w zrezygnowaniu głową, po czym zwróciła się głośniej do babci. - Nikogo nie wspominamy Vanaliko begum, pozwól, że zaprowadzimy cię w bezpieczne miejsce… tutaj może cię ktoś potrącić.
Stara kobieta machnęła na Halę jak na natrętną muchę i wyraźnie się zasępiła, że ktoś prawił jej kazanie.
- Nie musisz się drzeć jak sammayański dywan - burknęła, strosząc się jak kwoka, przez co skrzydlatej bardzo przypominała w tym Chaayę.
- Rozumiem - odparła uprzejmie Godiva, choć nie była do końca przekonana. W końcu co żony kupców miałaby obchodzić jakaś tam strażniczka miejska, której pewnie by nie zauważyły ze swoich prywatnych gondoli? - Ale moje błędy, to przecież moja wina… i powinny mnie obciążać. A… wtedy minęłam się z prawdą. Głupio postąpiłam - dodała spuszczając głowę w dół. Znów. - …chciałam chronić moich bliskich.
- Nie bądź durna jak kamień. - Za mężatkę odparła włóczniczce babcia, matrona wzięła ją pod drugie ramię, by asekurować podczas marszu. - Nie wiesz która z sikorek podsłuchuje cię podczas sikania w krzakach, by później donieść o tym królowi wróżek. Twoja nierozwaga kładzie się cieniem na ciebie i całą twoją rodzinę i przyjaciół.
Faktycznie… nie była aż tak głucha jakby się mogło zdawać, lub ewentualnie miała jakiś starczy przebłysk.
- Jak się bawisz begum? - spytała Hala, by zmienić kolejny grząski temat.
- Co? Nie słysze co mówisz od tego ciągłego brzęku twoich ozdób… Obwiesiłaś się jak święta krowa na Dzień Ożywienia Ludzi.
Żona kupca westchnęła, nie odpowiadając. Szła powoli… a raczej przesuwała się co jakiś czas, by zrównać się z drepczącą staruszką i wpatrywała się gdzieś w przestrzeń, wybierając dyplomatyczne milczenie.

Smoczyca postępowała za nimi, asekurując Vanalikę z drugiej strony, acz nie chwytając jej. Uśmiechała się smętnie.
- Które ze szlachetnych dam, powinnam szczególnie omijać, żeby nie narobić więcej kłopotów? - szepnęła w końcu cicho.
Gospodyni odchyliła się do tyłu, za plecy zgarbionej seniorki.
- Najlepiej to wszystkich… Jestem księżniczką, ale żyje jako wędrowny kupiec… Nie wiem kto tu z kim trzym…
- Cooo?! O czym mówicie? Nie obgadujcie mnie za plecami! Parszywe pfft… bleee… - Wiekowa matrona wyjęła białe piórko z ust i skrzywiła się z obrzydzeniem. - Co za pomysł by ubierać się jak gęś? - burknęła na niebieskołuską, otrzepując palce by odczepić od nich pierze.
Karim nie wytrzymała i przywołała jakieś młode dziewczęta, bawiące się w berka i zaczęła coś do nich mówić w obcym języku.
Gadzia wojowniczka spojrzała na hałaśliwą kobietę. Przesunęła spojrzeniem po jej obliczu, piersiach, kibici. Wyprostowała się dumnie, prezentując swoją urodę i uśmiechnęła się drwiąco. Jak pretendenka do tronu, stojąca przed słabą konkurentką. I… tyle… nie zaszczyciła baby żadną uwagą.

Nie żeby ta w ogóle zwracała na gadzinę uwagę, czy na cokolwiek dookoła. Starość zamknęła ją we własnym świecie, do którego tylko czasami docierały głosy z zewnątrz.
Na szczęście, pouczone dziewczynki, wzięły ostrożnie babcię pod boki i czule i grzecznie do niej przemawiając, odebrały ją, by poprowadzić na miejsce.
Hala nieco odetchnęła i popatrzyła przepraszająco na nadętą Godivę.
- Cóż… nie wiem czy gęś było zbyt trafnym stwierdzeniem, bardziej przypominasz łabędzia - stwierdziła niemrawo, poruszając charakterystycznie głową, ni to potakując, ni zaprzeczając. - Za chwilę rozpocznie się ceremonia, muszę dopilnować jeszcze kilku spraw, także miłego wieczoru. - Skinęła głową na pożegnanie.
- Rozumiem i przepraszam za moją… postawę. Zbyt impulsywna jestem - rzekła skrzydlata, uśmiechając się ciepło i rozejrzała po sali za Kanakpriyą.
Z początku chciała nawet z nią porozmawiać, ale… chyba dość już narobiła jej kłopotów, więc postanowiła się pokręcić i poprzyglądać z boku temu kłębowisku żmij.

Sala przeznaczona na harem była duża i przestronna, a przynajmniej tak można było sądzić po rozstawieniu ścian. Teraz jednak, drewniana i polerowana podłoga była zastawiona stołami z jedzeniem; dywanami i poduszkami do siedzenia; fajkami wodnymi, które niczym dymiące, egzotyczne kwiaty, skupiały wokół siebie grupki wspólnie palących dam; jak i niskimi, okrągłymi stolikami z wielkimi srebrnymi samowarami z których lało się aromatyczną herbatę z mlekiem, lub ciemną i mocną kawę.
Na środku znajdował się parkiet, który otaczał małą wysepkę z kwiatów i misternie rzeźbionych mebelków na których pół siedziała, pół leżała panna młoda, rozmawiająca z kilkoma dziewczynami w swoim wieku - w tym z miłą kaligrafistką, jak i macochą swojego przyszłego męża.
Atmosfera pomieszczenia była lekka i ciężka zarazem. Tu młodość i starość spotykała się na pogawędkach, tu rodziły się i legły w gruzach marzenia o przyszłym życiu, a radość i smutek tańczyła w korowodzie do wesołej, acz rzewnej, muzyki, starannie wyselekcjonowanych artystek.
Łzy, pot, dym i perfumy mieszały się w powietrzu nieco otumaniając i dając wrażenie odrealnienia, jakby świat za wielkimi drzwiami zwolnił lub w ogóle nie istniał.
Smoczyca napiła się nieco herbatki z samowaru, zerkając od czasu do czasu w kierunku Prii. Teraz gdy Hala była zajęta, Godiva wróciła spojrzeniem do swojej kolejnej, potencjalnej “wielkiej miłości”... choć to akurat było za dużo powiedziane. Niemniej, dziewczyna była tu najbardziej sympatyczną dla niej osóbką.
Potem zainteresowała się fajką wodną. Nigdy czegoś takiego nie używała. Usiadła zgrabnie na poduszce, tak by się ładnie prezentować. Jeśli tutejsze harpie mają ją obgadywać, to pokaże im… że jest dumna ze swojego piękna, a co! Zerkała na pannę młodą i jej stadko, choć po prawdzie tylko Kanakpriya przykuwała jej oko. Wzięła ustnik między wargi i zaciągnęła się…
Oczy niemal wyszły jej na wierzch. Zaczęła się gwałtownie krztusić i kaszleć. Może to cholerstwo ładnie pachniało, ale jaki był sens to wdychać? Przez chwilę wykrztuszała głośno dym, nim się go całkiem pozbyła z płuc, po czym podejrzliwie przyjrzała się konstrukcji, próbując zrozumieć, co w tym przyjemnego.
Siedzące obok niej nieznajome, zaśmiały się cicho, lecz nie w szyderstwie. Drakonka zapewne nie była pierwszą białą, która zachłysnęła się podczas palenia.
Kontynuowały między sobą ciche rozmowy, może nie chcąc się narzucać, może się wstydząc, a może gardząc obcą im wojowniczką. Z pewnością nie dały po sobie poznać, czy jej obecność była im nieprzyjemna.

- Pierwszy raz co? - spytała ukryta za fajką dama z naprzeciwka, przechylając się na bok, by móc popatrzeć na Godivę. - Trzeba małymi łyczkami… mniej gryzie.
- Byłam ciekawa co w niej przyjemnego - stwierdziła z uśmiechem gadzina, skupiając swoje spojrzenie na rozmówczyni. Ostrożnie objęła ustnik wargami i tym razem zassała jedynie odrobinę dymu.
- Z braku laku i to przyjemne - odparła kobieta o ciemnej jak noc skórze i bujnej czuprynie drobnych warkoczyków. - Nazywam się Ug Hna Da, mieszkasz tutaj?
- Tak. To od niedawna moje miasto. Jestem… Jaenette - odparła wesoło smoczyca, wypuszczając dymek, który nigdy nie trafił do jej płuc.
- To skąd pochodzisz jak nie stąd? - Zaciekawiła się sąsiadka, paląc i popijając herbatę na zmianę.
- Mój brat i ja trochę podróżowaliśmy po świecie - odparła strażniczka miejska, przyglądając się ciemnoskórej dziewczynie. - Zwiedzaliśmy różne krainy. A ty pochodzisz stąd?
- Z Czarnego Lądu… za pustynią po przejściu sawanny i dżungli. Z wyspy na oceanie. Stąd pochodzą moje korzenie, ale ja sama pochodzę z nikąd - wytłumaczyła Ug wesoło. - Podróżuję razem z mężem, jak połowa zebranych tutaj.
- Och… miło jest podróżować. Przyjemnie widzieć każdego tygodnia nowe krainy - zgodziła się z nią wojowniczka i zamyśliła, również jej wzorem popijając herbatkę. - Acz ostatnio odkryłam, że znalezienie sobie stałego zakątka, ma swój… urok.
- Na stare lata pewnie gdzieś zagrzejemy miejsca… ale teraz szkoda czasu i pieniędzy. Szkoda życia - odpowiedziała murzynka.
- Nie mogę się z tobą zgodzić moja droga, to na starość można sobie podróżować, kiedy dzieci odchowane i wnuki w drodze. Czas, już wtedy dla nas kobiet, nie ma znaczenia - wtrąciła się jedna z palących.
- I podróże i własne miejsce ma swój urok. - Zadumała się dyplomatycznie Godiva i zerkając na kaligrafistkę dodała. - La Rasquelle ma tę zaletę, że nawet mieszkając tu długo, zawsze znajdzie się nowy sekret do odkrycia, nowe miejsce do zobaczenia, nową osobę do poznania.
Damy przy fajce wymieniły się pobłażliwymi uśmieszkami i jakoś więcej nie ciągnęły tematu. Wkrótce i tak atmosfera w haremie uległa zmianie. Kobiety zaczęły okrywać swoje stroje i twarze. Panna młoda zaczynała być ponownie ubierana w co delikatniejsze ozdoby, które zostały jej zdjęte na czas oczekiwania ceremonii. Rozmowy ustępowały pełnej, napięcia i oczekiwania, ciszy, przerywanej jedynie podnieconymi szeptami.

Kanakpriya nie odstępowała macochy, pana młodego, na krok, ta zaś trzymała się blisko Amal i niedługo także i Hali, która w towarzystwie rogatej i ubranej w czerwone szaty saferanki, odprawiała jakieś modły lub błogosławieństwa, które przypominały Godivie nieco puję Chaai.
Służki poczęły gasić światła, aż w sali zrobił się tajemniczy półmrok, rozświetlany jedynie kilkoma lampkami w dłoniach dziewiczego orszaku. Gdy wejście do sali obok zostało otwarte, do pomieszczenia wlała się wpierw cicha, później coraz głośniejsza muzyka, aż wtem… kobiecy głos, niczym dzwon, rozpoczął pieśń ujmującą i ściskającą serce. Tłum ruszył ku wyjściu, pozostawiając najbliższe otoczenie panny młodej w samotności. Smoczyca jeszcze nigdy nie poczuła takiego… smutku i żalu i to jeszcze wywołanego piosenką, którą śpiewała stara i głuchawa babcia, która miała tę przyjemność jej nawtykać.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline