Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2019, 18:23   #230
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Sala haram zmieniła się nie do poznania… a może była ona taka cały czas, lecz dopiero teraz jej prawdziwy obraz dotarł do zadurzonej smoczycy, kiedy to ruszyła rzeką mężatek, wdów i damskich “białych” gości.
Metalowe świeczniki, rozstawione pod ścianami, rzucały pomarańczowe światełka, tworząc gęstą i czerwoną łunę poważnej i pełnej pobożności atmosfery.
Wszyscy zebrani, albo mieli spuszczone głowy, albo wpatrywali się w zadumie w ciemne przejście haremu.
Muzycy skończyli rzewny kawałek i teraz fakir wraz z chórem wiernych uczniów, zaczął swój wspaniały popis poetyczno muzyczny. Mężczyźni uderzali w bębny, grali na piszczałkach i organkach, a śpiewacy siedząc na poduszkach w siadzie skrzyżnym i z zamkniętymi oczami, bujali się jak w transie, dogłębnie przeżywając śpiewany tekst i melodię.
Orszak panny młodej wyszedł z mroku i odprowadził skrytą pod welonem Amal do ołtarza przy którym stał już jej przyszły mąż, jak i mistrz ceremonii, a raczej mistrzyni, bo rogata kapłanka.
Para wpierw uzyskała ponowne błogosławieństwa od swoich rodziców. Pierwsza w kolejności była matka panny młodej, później jej ojciec i na końcu rodzina pana młodego. Następnie, narzeczeni usiedli przed małym ogniskiem i wyciągnęli przed sobą dłonie, jakby podkładali je pod spadający strumień wody. Amal położyła swe rączki na dużych i szczupłych rękach wybranka, po to, by zostały one wypełnione ziarenkami ryżu. Obojgu, za pomocą kwiecistych girland, przewiązano także nadgarstki.
Saferanka zaczęła ceremonię, przeprowadzoną całkowicie w obcym języku. Padło kilka pytań w kierunku rodziców, którzy przytaknęli głowami, a następnie w kierunku nowożeńców, którzy odpowiadali sztywnymi regułami nieco drżącymi głosami. Wkrótce córka Karimów przesypała ryż w dłonie pana młodego, a ten przesypał je ponownie do jej rąk. Dziewczyna wyrzuciła za siebie garści białych ziarenek, kiedy chłopak rozbijał o podłogę wręczonego kokosa. Obie jego łupiny spoczęły w ogniu tak samo jak jakieś kwiaty, patyczek i złota moneta.
Kapłanka odwiązała rąbek turbana pana młodego i przewiązała go z rąbkiem welonu panny młodej. Para wstała i trzy razy okrążyła ognisko, by następnie zwrócić się do nagaji, która czekając ze złotą tacą, ozdobioną świeżym kwieciem i kadzidełkami, podała mężczyźnie naszyjnik z ogromnych pereł, który założył na szyję swojej żony.
Młode małżeństwo podziękowało kobiecie za ceremonię w postaci głębokiego skłonu ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi, później odwróciło się do rodziców, a następnie do gości.
Głośne okrzyki rozentuzjazmowanego tłumu zagłuszyły na chwilę muzyków i zatrzęsły mocno posadami przybytku, kiedy to zzebrani wpadali sobie w ramiona, świętując ze swoimi sąsiadami, płacząc i śmiejąc się jednocześnie. W powietrzu zaczęły fruwać płatki kwiatów, ryż, jak i malutkie i cieniutkie jak papierek monety ze złota lub platyny, które skrzyły się w płomieniach lamp niczym świetliki.
Nikt jakoś nie zwracał uwagi na zapłakaną Halę, która pocieszana była przez męża, swych synów i świekrę córki. Nikt też jakoś zbytnio nie przejmował się faktem, że para młoda zasiadła na swoich tronach, ani razu na siebie nie spoglądając lub choćby uśmiechając się.
Gdy Godiva spoglądała na ukochaną, uśmiechała się z czułością, gdy spoglądała na Kanakpriyę uśmiechała się z sympatią. Także patrząc na Amal, również się uśmiechała… szyderczo i złośliwie. Nie miała bowiem ni grama współczucia dla tej głupiej i aroganckiej pannicy. Co innego jej małżonek. On również otrzymał uśmiech od skrzydlatej… współczujący. Nie wyglądał bowiem na tyrana czy egoistę.

Wesele ruszyło z kopyta. Sala pojaśniała od świateł. Kobiety ustawiły się pod ścianą, klaszcząc w rytm melodii, a panowie ruszyli w taniec, biorąc swoich kompanów pod ramiona i tworząc poruszające się, niczym żywe serca, okręgi. Jarvisowi nie udało się uciec z pułapki i musiał odbębnić choć jeden taniec zanim nie został puszczony.
Służba zaczęła donosić kolejne jedzenie i picie. Były pieczyste na rożnach, tuzin rodzajów gotowanego ryżu, ptaki, jajka, sosy, sałatki, pierożki, paszteciki, roladki. Wszystko gorące i parujące, jakby dopiero zdjęte z ognia. W powietrzu wisiał ciężki od przypraw i kadzidlanego dymu zapach, był on słodki i korzenny, kręcący w nosie, acz przyjemny i z jakiegoś powodu kojarzył się z rozgrzanym na słońcu kamieniem lub suchą ziemią. Na chwilę obcy stali się braćmi i każdy z każdym biesiadował jakby byli na równi swego statusu urodzenia i kulturowego.
Wkrótce mężatki wróciły do haremu, pozostawiając w tłumie pannę młodą, dziewice i wdowy. Starowinki plotkowały z mężczyznami w podobnym do ich wieku, a dziewczęta hasały i ganiały się z chłopcami, piszcząc przy tym jak stadko kuropatw.
Nowożeńcy zabrali się do posiłku. Świeżo upieczony mąż nałożył i rozdrobnił gorące mięsiwo, po czym wręczył je swojej połówce, która podziękowala i zabrała się do konsumpcji. Wyglądało na to, że nawiązała się między nimi jakaś rozmowa, ale była ona mocno ugrzeczniona, tak, by nikt z obserwujących nie mógł się domyślić o czym ona była i jakie emocje oboje rozmówców w sobie skrywa.

Smoczyca wróciła do haremu i zgodnie ze swoją naturą, pozbawiona już złudzeń, ograniczała się do pykania fajeczki i obserwowania zabawy oraz trójki swoich “ofiar” w oczekiwaniu na okazję do łowów. Czarownik… w sumie czynił to samo, będąc jednakże wiernym cerberem swojej partnerki.
~ Jak ci się podoba ta uroczystość? ~ zapytał jej mentalnie, gdy ponownie zasiedli na poduszkach.
~ Jest bardzo… serdeczna ~ stwierdziła oszołomiona widokami bardka.
Ceremonia zaślubin była piękna i utrzymana w starym stylu, lecz nieco odmiennym od tego praktykowanego w Dholstanie. Kobieta po raz pierwszy mogła też obserwować to wszystko z pozycji gościa i móc spokojnie cieszyć się z przyjaznej i rodzinnej atmosfery.
Coś jednak w jej sercu nie pozwalało się cieszyć i czerpać z chwili. Jakiś niewyartykułowany żal i gorycz wsączała jad do jej krwi.
~ A ty jak się bawisz? Ciągle przy mnie siedzisz… może nie powinnam przychodzić, wtedy poznałbyś kogoś, może się zaprzyjaźnił, a tak musisz mnie pilnować.
~ Jakoś nie widzę siebie wśród tych mężczyzn. I ktoś mógłby się do ciebie przyczepić. Na przykład ten… typek, co ostatnio. Abdul i Hala mogliby się obrazić, gdyby któryś z ich gości został poszczuty tygrysem, prawda? ~ zapytał czule magik z łobuzerskim uśmiechem i kiepsko skrywaną choć… delikatnią tylko zazdrością.
Tawaif uśmiechnęła się pod nosem, po czym rozejrzała się po zatłoczonej i gwarnej sali.
~ Obawiam się, że przeceniasz moje zdolności przyciągania niepożądanych amantów.
Miała rację, mało kto zwracał na nich uwagę. Nawet ich “przyjaciel” urzędnik zatracił się w rozmowie z nowo poznanymi, ale jakże utęsknionymi i serdecznymi, braćmi.

Muzycy grali, tancerze wirowali i popisywali się przed młodą parą, a goście jeśli nie próbowali swych sił na parkiecie, to znaleźć ich można było jedzących na poduszkach i dyskutujących z kompanami wokoło.
Chaaya czuła się całkowicie niewidoczna i pominięta. Nie miała z kim porozmawiać nawet jeśli by tego chciała. Większość dam pochowała się w haremie, a ona nie chciała rozstawać się z ukochanym… i tym bardziej zabierać go do strefy zamkniętej.
Może to i dobrze, bo nie umiała szczerze się cieszyć z powodu ślubu. Była zazdrosna i nieco zgorzkniała. Zazdrosna o Halę, która skradła serce Godivie i mogła mieć wpływ na miłość Jarvisa. Zazdrosna o Amal, która miała kochającą rodzinę u swego boku, była młoda, szanowana i nie musiała rozkładać nóg przed klientami…
Coś czego Dholianka nigdy nie zaznała i nigdy nie zazna.
~ Ich strata… Kamalo. Moja żonko. Twój mąż pragnie cię wielbić. Twój mąż pragnie odkryć niespodziankę jaką skrywasz pod tkaninami. ~ Jeśli miłość niebieskołuskiej miała jakiś wpływ na przywoływacza, to niewątpliwie wywołała przypływ ochoty do wczuwania się w rolę, a może to był alkohol jakim się raczył?
~ Winnaś brać pod uwagę potrzeby swojego męża i gdy tylko zacznie ci się nudzić, to… poszukamy zakątka na naszą noc poślubną. Myślisz, że Amal poszła już stracić dziewictwo? To powinno chyba przykuć uwagę wszystkich, prawda? ~ Jarvis nie tylko przekazywał telepatyczne myśli, jego ciało było lekko spięte. Tancerka miała wrażenie, że ma ochotę ją całować… przytulić do siebie i tylko możliwość wywołania skandalu go powstrzymywała.
~ Może napij się kawy ~ stwierdziła spolegliwie kurtyzana, wskazując głową na dwa trony. Zajęte.
~ To byłoby niezapomiane doświadczenie odprowadzić pannę młodą do alkowy.
Kobieta poklepała maga po dłoni, trochę się martwiąc jego stanem. Oczywiście wiedziała, że kochanek do duszy towarzystwa nie należał, ale nigdy nie widziała tego w praktyce aż tak rażąco. Może…
~ Może nie siedźmy tu jeśli nie chcesz, nie musimy ~ dodała w zatroskaniu, poprawiając mu poły marynarki.

Tymczasem do ich stolika, gdzie stolika nie było, a jedynie poduszki na puszystych dywanach, dosiadł się stary i ubrany szykownie dziadek. Nie przeszkadzał parze w ich czułych gestach, ani nie próbował nawiązywać rozmowy. W zasadzie to… usiadł koło nich tak, jakby to było jego miejsce, a nie wcześniejszych bywalców “stolika” i z zadowoleniem obserwował bawiących się gości, wyraźnie rad z tego co widzi i… że nikt mu nie przeszkadza.
~ Chciałabyś byśmy uczestniczyli w tym odprowadzeniu, czy może tylko kobiety mogą? ~ zapytał czarownik telepatycznie, przyglądając się twarzy ulubionej, by odczytać z niej informacje o emocjach. ~ Chciałbym żebyś dobrze się tutaj bawiła.
Bardka rozejrzała się bufetach i chwilę przyglądała się misom z usypanym w kupki ryżem.
~ Zazwyczaj robią to kobiety… Kiedy panna młoda stwierdzi, że ma już dość i chce iść do sypialni, daje znać swojej matce, która odprowadza ją po raz ostatni. Zazwyczaj towarzyszą im inne mężatki, które pełnią rolę mentalnego wsparcia i solidaryzacji. Kiedy zejdzie do nich pan młody, opuszczają pomieszczenie. ~ Dziewczyna pokręciła charakterystycznie głową. ~ Będzie mi miło jeśli to ty będziesz się tu dobrze bawił.
~ To chcę żebyś poszła i była dumną mężatką ~ zaproponował czule jej towarzysz, spoglądając w orzechowe oczy. ~ Tak jak ja jestem dumny z mojej żony, mojego klejnotu i skarbu.
Sundari uśmiechnęła się mile połechtana po ego.
~ Nie będę tam długo ~ obiecała.
~ Bądź tyle ile zechcesz. Zawsze będziesz mogła mi podesłać lubieżne pomysły na naszą noc. Bądź co bądź, zawsze jestem przy tobie. ~ Przypomniał jej przywoływacz i spytał. ~ A ten nobliwy starzec obok nas. Co można o nim powiedzieć na podstawie stroju?

Tancerka zaskoczona tym pytaniem, drgnęła i obejrzała się na gościa, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego istnienia. Przyglądała mu się ciekawsko i w skupieniu, nieco zapominając, że powinna być skromna i płochliwa.
~ Hmmm… nie wiem skąd on pochodzi. Turban świadczy, że pochodzi z arystokratycznego rodu, ale biżuteria nadaje mu nieco cech… rzemieślniczych? Po kolorach mogę jedynie stwierdzić, że nie jest w bliskiej linii do tronu, nie ma też święceń, ani nie pała się wojną. ~ Gdy tak opisywała swoje spostrzeżenia, pękaty jak baryłka dziadek wychwycił jej spojrzenie i z niejakim zdziwieniem wpatrywał się w Chaayę, a ona w niego, aż u obojga nagle coś zaskoczyło i obejrzeli się w innych kierunkach.
~ Przepraszam, że wprawiłem cię zakłopotanie. Wynagrodzę ci to później w sposób jaki uznasz za właściwy ~ mruknął Jarvis. ~ Wypada go zaczepiać, czy właściwe będzie uprzejme ignorowanie?
~ To ja przepraszam… zapomniałam się. ~ Tawaif spuściła głowę, przyglądając się swojemu dekoltowi uwypuklonemu przez gorset. Na huk ona go założyła? Złapawszy za rąbek swojego welonu, okryła swoją szyję.
~ Jesteśmy na weselu, nawet wrogowie zaprzestają walczyć i są dla siebie uprzejmi.
~ Możesz zakrywać swoje śliczne piersi, a i tak w moich oczach jesteś powabniejsza od panny młodej. ~ Jej kompan nie dawał jej zapomnieć o tym, że jego wzrok przykuwała tylko jedna kobieta. Kamala właśnie.
~ Przyniosę nam kawy ~ zaoferował, by po chwili się zreflektować. ~ A może nie powinienem?
~ Iiidź… ~ Kurtyzana zaśmiała się, rozbawiona przezornością ukochanego. Poklepała go ponownie po dłoni, jakby dodawała mu otuchy przed trudnym zadaniem jakie go czekało. ~ Chcę z mlekiem i przyprawami.

I Jarvis podążył po ową kawę dla siebie i dla niej. Zdecydowanie nie czuł się tu zbyt swobodnie, ale nie był to jego świat, a Dholianki właśnie. On był tu gościem i… z czego obydwoje zdawali sobie sprawę, był tu dla niej.
Po chwili jednak… “Szlag, szlag, szlag!” ...gdzieś w głowie, pomstował na chochlika z którym się ożenił. Obiecywał jej w myślach kilka mocnych klapsów na gołą pupę. Bo tylko tak się na Chaai mścić potrafił.
Samowary stały bowiem w rzędzie. Złote duże baniaczki z kurkami, z każdego z nich ulatniał się miły nosowi zapach. Oczywiście Jarvis widział w swoim życiu samowary. Wiedział jak z nich korzystać.
Teoretycznie, rzadko bowiem miał taką okazję. Nie wiedział za to, co zawierały. Owszem zapachy się z nich ulatniające były przyjemne… ale przy takim nagromadzeniu dodatków, żaden z nich nie pachniał kawą.
“No dobra… wezmę po kolei odrobinę na spróbowanie i wybiorę najlepsze.”
Po ustaleniu tego planu, sięgnął do pierwszego z ogromnych czajników od lewej. Czarna ciecz wlała mu się do kubeczka, co znaczyło, że z pewnością była kawą… ale nie z mlekiem. W smaku zaś… czarownik jeszcze nigdy w życiu nie czuł w ustach tak gorzkiego, cierpkiego i z jakiegoś powodu kwaśnego smaku, który przyprawił go o ślinotok i dreszcz na plecach.
Dla osób przyglądających się mu, musiał to być zabawny widok, gdy twarz Smoczego Jeźdźca wykrzywiała się w obrzydzeniu. Niemniej mężczyzna nie miał czasu na użalanie się nad sobą, bo trzeba było sprawdzić kandydata numer dwa, ale niestety ten też nie był trafiony. Wprawdzie był słodki, nawet bardzo, lekko orzechowy i kremowy, z gorzkawym posmakiem na końcu języka, ale przez ilość słodzika nie dało się określić czy to była kawa czy herbata, a co dopiero czy miała w sobie przyprawy.
Magik uśmiechnął się jednak. Może nie było to to, czego chciała kurtyzana, niemniej pasowało jemu. Miał już więc “trunek” dla siebie, ale pozostały już tylko trzy imbryki, więc należało się spiąć i zabrać do testowania, które okazało się prawdziwymi schodami do cierpkiego piekła, na którego dnie znalazł to po co tu przybył. Szkoda tylko, że w sali było tak duszno i gorąco, a on się pocił jakby zrobiony był z wosku.
Nalał drżącą dłonią oba napary, jeden dla siebie… drugi dla kochanki, obiecując jej w myślach karę… bardziej lubieżną, niż bolesną, ale jednak karę. Ruszył z nimi ku swojej chochliczce, bacząc by nie rozlać ni kropli.

Kiedy tak stawiał ostrożnie kroczki, balansując na granicy totalnej katastrofy, dostrzegł, że przy Dholiance nie siedział już jeden mężczyzna… a trzech.
Do sędziwego starca dosiadł się młodszy kompan o niebudzącej zaufania aparycji. Na szczęście pochłonięty był leniwą rozmową z towarzyszem, który gładził się po wielkim brzuchu, jakby leżał na nim kocur.
Dziewczyna rozmawiała zaś z pomarszczonym staruszkiem, odzianym cały na biało. Wprawdzie ciało miał mocno zasuszone, ale spojrzenie miał bystre i z młodzieńczymi iskierkami.
Jarvis czuł się tu jak niepotrzebny dodatek. Pewnie lepiej by się sprawdził jako milczący niewolnik. Niemniej podszedł i z czułym uśmiechem i podał swojej żonie jej napój, sam siadając lekko z boku, by bardziej się przyglądać, niż przysłuchiwać rozmowie.
Tawaif uśmiechnęła się, odbierając szklaneczkę, po czym zaciągnęła się aromatycznym zapachem. Dziadzio w bieli spojrzał spode łba na czarownika, po czym spytał się, za pomocą obcej mowy, czegoś Kamali, a ta w odpowiedzi potrząsnęła charakterystycznie głową.
- No proszę, proszę… - odezwał się drżącym i zachrypniętym głosem do przywoływacza. - Wybacz, że tak na ciebie spojrzałem chłopczę… nie często widuje się, by nasza kobieta wychodziła za kogoś… obcego - odparł pogodnie, w żaden sposób nie czując się niezręcznie z powodu nieporozumienia.
- To precedens… - wtrącił czterdziestolatek z pieprzykiem na twarzy, ściągając usta w dzióbek, jakby coś napawało go obrzydzeniem. Starsi panowie przewrócili oczami i zaraz grubas szturchnął towarzysza, by upomnieć w swojej mowie.
- Nie taki znowu precedens… młody jesteś, jeszcze mało w życiu widziałeś… - burknął wdowiec w brodę.
- Cóż… Podczas jednej ze swoich wypraw, zdobyłem klejnot pustyni Jeśli się widzi skarb, to naturalnym dla mężczyzny jest go zdobycie. Góry są po to, by docierać na szczyty, skarby, by zagarnąć - odparł ciepłym z uśmiechem magik.
- Raczej zrabowałeś. - Zacmokał zdegustowany fircyk.
- Ajj… Rithik Babu… ucisz to zniewieściałe nasienie bo jakżem ja stary, nie wytrzymię i go nauczę porządnej lekcji dyplomacji - dziadunio skrzeknął jak naciśnięta ropucha. - Co jest z tą dzisiejszą młodzieżą!? Przecież ten stary byk zachowuje się gorzej od niewyparzonej dziewicy.
- Aćha… Heliosie Babu… daj pokój, mój syn nie jest synem pustyni… - odparł beczułkowaty arystokrata, zupełnie się nie przejmując zachowaniem starszego towarzysza. - Skażony jest tym miastem… głupi…
- A-abbu! - zapiał oburzony galant, czerwieniąc się cały na twarzy.
- Abbu abbu… nic tylko biadolić potrafisz… szablę byś wziął do ręki, a nie tylko się mizdrzysz do lustra! - Wdowiec zaczął się szarpać za wąsa, kiedy Chaaya próbowała nie wybuchnąć śmiechem, przysysając się do szklaneczki z kawą.
- Zrabować można karawanie towar, niewolników, ewentualnie nałożnicę, ale nie żonę… żonę można tylko zdobyć - wyłożył uprzejmym głosem Jarvis swoje zdanie.
- Oooo! Oooo!!! - Helios zamachał ręką jakby czarownikowi groził. - Otóż to! Otrzymałeś solenne wychowanie, nie to co niektórzy… - Następnie zwrócił się do arystokraty przy tuszy. - Wysłałbyś go Rithik Babu na rozgrzane piaski…
- Ale jak to? Przecież tam wojna! - ciskał się syn Rithika, coraz bardziej żałując, że się tutaj dosiadł.
- Wojna srojna… - przedrzeźniał go starzec w bieli. - Nauczyłbyś się prawdziwego życia. Zmężniałbyś! Żone se znalazł, a nie tylko ślicznych chłopców molestujesz!
- Co racja to racja… - przyznał grubas, zajadając się suszonymi daktylami. - Ale to mój jedyny syn… nie mogę go stracić… komu przepisze majątek? No chyba nie córkom?
- A czemu nie?! Zapewniam cię, że obie twoje ślicznotki mają większe jaja niż ten tu eunuch!
- Panie Heliosie… nie godzi się tam mówić w towarzystwie damy… - upomniała go cicho bardka, aż staruszek zbystrzał i już obmyślał jakby tu jej dopiec.
- Jeśli chodzi o majątek w La Rasquelle to… tutaj kobiety nie są traktowane gorzej od mężczyzn. Pana córki z pewnością przez tutejszych kupców traktowane by były jak równe sobie. - Wtrącił się grzecznie przywoływacz.
- Och! Nie mogę tego słuchać! - Zakrzyknął teatralnie mężczyzna z pieprzykiem na twarzy, unosząc ręce nad głowę, jakby się chciał od czegoś odgonić. - Moje serce! Moja duma!... Och… - Wstał z dramatycznością godną nie jednego aktora w teatrze, po czym jak gdyby nigdy nic, po prostu się oddalił.
Jego ojciec odprowadził go wzrokiem wyraźnie niewzruszony. Cóż… był stary i zapewne wiele już widział i się nasłuchał. Westchnął tylko ciężko.
- Nie obchodzą mnie tutejsi kupcy… owszem mieszkam tu, ale moimi klientami są moi bracia z pustyni - odparł uprzejmie w stronę Jarvisa, gdy tymczasem kurtyzana gromiła spojrzeniem dziadunia, który coś jej podszeptywał w obcym języku. - Także sam rozumiesz… panie, że mam związane ręce.
- Cóż… można zawsze uczynić syna przedstawicielem do kontaktów z braćmi z pustyni, a sam majątek zostawić pod dyskretnym zarządem potomka bardziej utalentowanego, nawet jeśli nie tej płci co… - Mag zamilkł i skłonił się lekko. - Przepraszam, nie powinienem się wtrącać, ale jak wiadomo, potomkowie tego miasta znajdowali różne sposoby na obejście niewygodnych… przeszkód.
- Moje córki nie będą do mnie należeć przez wieczność… w końcu trafią pod skrzydła innych mężczyzn, a co za tym idzie… ich majątek, będzie majątkiem ich mężów… z całym szacunkiem, ale nie będę rozdawał obcym tego co mój ojciec i ja wypracowaliśmy. - Rithik podkręcił swoje szpakowate wąsy. - Jak zapewne wiesz, w La Rasquelle obowiązuje kilka praw i setki tradycji… jeśli chcesz o tym dogłębniej porozmawiać to zalecam ci zwrócić się do mojego przyjaciela Henriko la Silva… to urzędnik… Służy mi wiedzą wiele lat… mnie niestety jakoś nigdy nie ciągnęło w te tematy i wolałbym ich dalej nie zgłębiać...
- Może powinieneś za młodu trochę postudiować prawo… może twój syn wyrósł by na mężczyznę - burknął Helios, zezując na swoją oponentkę, która okazała się nad wyraz wytrwałym przeciwnikiem, nie tylko na słowne przepychanki, ale i spojrzenia.
- Bardziej niż tradycje interesuje mnie obecny stan różnych sił politycznych w mieście. Niedawno tutaj wróciłem z wieloletniej podróży - odparł kurtuazyjnie czarownik, popijając swój trunek. Skinął ze zrozumiem, próbując pocieszyć mężczyznę. - Czasami nowe obowiązki potrafią wypalić miękką glinę w twardą cegłę. Może warto by, już dać się… wykazać potomkowi?
- Och… podróże… - Rithik wyraźnie się rozmarzył. - Ile to już czasu minęło od mojego ostatniego zachodu słońca?
- Caaałe wieki - sarknął wdowiec, puszczając oczko do Chaai, która z sykiem i odgłosem który brzmiał nieco jak “ofu” pacnęła rozmówcę w kolano. Helios więc odpacnął, a ona pacnęła go drugi raz, ale tym razem mocniej, zwężając oczy w szparki.
- Skąd ty pochodzisz, żeś taka przechera? - burknął chmurnie, nie wiedząc czy się nie ewakuować z miejsca.
~ Z twoich najmroczniejszych koszmarów dziadygo ~ syknęła telepatycznie kurtyzana, co nie zmieniało faktu, że rewelacyjnie się bawiła w towarzystwie starego zgreda.
Odpowiedziała więc grzecznie i wesoło - z Dholstanu - wyraźnie dumna ze swoich korzeni.
Staruszek nieco pobladł i popatrzył na przywoływacza, jakby chciał się upewnić, że ta nie blefuje. Również drugi z towarzyszy nagle zainteresował się kobietą, kiwając w zamyśleniu głową.
- Jeśli zdobywać szczyty, to te najwyższe? Jeśli zdobywać skarby, to te najlepiej pilnowane? - spytał retorycznie Jarvis, wzruszając ramionami.
- Nie jestem pewien… czy to przypadkiem nie ty jesteś jej skarbem… - wyjaśnił w końcu Rithik, wracając spojrzeniem na aktualnego rozmówcę. - Dholstan… nigdy tam nie byłem. Mój ojciec był i opowiadał co nieco… no i znam bardzo dobrze historię… - Nachylił się bliżej kochanka tawaif, ściszając głos niemal do szeptu. - Lepiej uważaj by jej nie rozgniewać. To taka… przyjacielska rada.
Mężczyzna w bieli nieco złagodniał i jakby zaczął się bardziej przysłuchiwać drugiej rozmowie. Wzgardzona Kamala nie wydawała się być tym dotknięta.
- Czy mogę mój mężu odejść do bufetu? Przynieść ci coś? - spytała rumieniąc się, gdy zwracała się do niego tak otwarcie i oficjalnie.
- Tak. Możesz źrenico mego oka. Nic nie potrzebuję, choć możesz mnie czymś zaskoczyć - zgodził się czule Smoczy Jeździec i dodał cicho do rozmówcy. - Czasami ogień zbyt kusi, nawet jeśli może spalić. Kto powiedział, że ćma tańcząca wokół płomienia nie jest szczęśliwa? Mimo, że czeka ją przy nim koniec? Czasami… sam taniec jest tego wart.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline