Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2019, 21:29   #63
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 16 - VIII.31; wieczór;

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli



Vesna



Na zewnątrz było całkiem ciepło. Można było siedzieć na krótki rękaw jeśli chodzi o samą temperaturę. Ale padał deszcz który bębnił o maskę, szyby i dach tak furgonetki jak i całą resztę tego zakątka świata. Noc była złowróżbna i odpychająca, kryjąca w sobie niewiadome niebezpieczeństwo. Tylko przed samochodem, tam gdzie świat oświetlały reflektory i widać było poprzednie pojazdy było jakoś swojsko. Chociaż widzieli niedawno naprawione kombi miejscowych zalewaną deszczem a za nimi jechała ta druga furgonetka jaką obsadzała lokalna załoga z NC. Przed osobówką jechała jeszcze terenówka Federatów i radiowóz lokalnej policji jaką pan van Urk jakoś przekonał do pomocy co dawało nadzieję, że jakoś uda się załatwić sprawę zgodnie z literą prawa.

Ale po bokach widać było bliżej lub dalej, ścianę mrocznej dżungli. Nie wiadomo co kryło się za tą kurtyną ale tradycyjne noc nie sprzyjała ludziom i działaniom na zewnątrz. Zwłaszcza w taki deszcz. Zwłaszcza, że dla pary młodych ludzi z Detroit dżungla była całkiem nowym i nieznanym terenem do działania. Ves wyczuwała, że Alex pewnie miałby ochotę pomarudzić i poprzeklinać po grzyba mieli się tłuc w taki deszcz po nocy. Ale widocznie humor po wspólnych grach i zabawach miał taki świetny, że tylko przy odpalaniu skręta raz bąknął, że gdyby nie ta durna wyprawa to mogli już wizytować Claudię. Bo z tego co “Nutellka” o niej mówiła dziewczyna mająca salon tatuażu w Espanioli mogła być bardzo ciekawą osóbką do poznania. Jednak zatrzymali się bo i cały konwój się zatrzymał.

W promieniach reflektorów widać było zalewany kroplami deszczu asfalt, liczne kałuże i strumyczki jakie się na nim potworzyły. Fox zmrużył oczy aby dojrzeć coś z przodu. Na szczęście dla nich, furgonetka miała nieco wyżej położony punkt widokowy niż mniejsze i niższe pojazdy przed nią. Widać więc było, że jadący na czele radiowóz zatrzymał się przed jakąś bramą i ogrodzeniem. Widać dojechali na miejsce bo gliniarze skorzystali z kogutów i ze dwa razy błysnęli nimi zalewając okolicę czerwono - niebieskim światłem. Wyglądało na to, że dawali miejscowym znak o swoim przybyciu bo pewnie ani jednym, ani drugim, nie uśmiechało się wyłazić na ten deszcz.

Od jakiegoś czasu wjechali w jakąś wioskę. Ale sprawiałą równie przytulne wrażenie jak każde bezpańskie Ruiny. Ciche, mroczne, złowróżbne a do tego porośnięte jakąś roślinnością jakby dżungla zaczynała ją pożerać. Domy, płoty, podwórka, ulice, chodniki były zarośnięte zdziczałymi drzewami, bluszczem, lianami, krzakami,trawą przez co świat miasta i dziczy mieszał się tutaj ze sobą. A w ciemnościach nocy wyglądało to obco, jak jakaś wypaczona, zdeformowana wersja osady ludzkiej.

- Ktoś idzie. - kierowca mruknął wskazując, ze z budynku za ogrodzeniem ktoś wyszedł. Szedł omotany opończą przeciwdeszczową i chyba trzymał coś w ręku. Kij? Broń? Coś długiego w każdym razie. Zbyt słabo było widać aby można było to rozpoznać. W całej osadzie chyba tylko w tym kompleksie paliło się światło co świadczyło, że jest zamieszkały. Wyglądało to trochę jak miniaturka Detroit gdzie pośród całych kwartałów bezpańskich Ruin, były zamieszkałe enklawy skoncentrowane wokół jakiegoś miejsca. Pojawienie się tubylca było poprzedzone ujadaniem psów które gdzieś tam musiały być w środku. Na obcych zareagowały prędzej niż ludzie zwłaszcza, że ludzie musieli ubrać się i wyjść aby sprawdzić kto i po co przyjechał.



Marcus



“Buźka” z Zimmem wycofali się z powrotem na zewnątrz ogrodzenia. Wydawało się, że nie zostali zauważeni. Dołączyli do pozostałej dwójki. Zebrali się w jednym z budynków w pobliżu budynku. Wnętrze domu było wilgotne i przegniłe. Dominował zapach rozkładu znany z dżungli. Wioska była jednak tak zapuszczona, że młodnik dżungli zaczynał się zaraz za oknem. Gdzieniegdzie trawa przebiła się przez podłogę albo wyrosła na fragmentach naniesionej na nią gleby.

Wewnątrz przynajmniej nie padało i było w miarę sucho. Przydałoby się ognisko aby się rozgrzać i rozproszyć mroki nocy co było bezpieczniejsze, przyjemniejsze i dodawało otuchy każdemu człowiekowi jaki był zmuszony nocować z dala od cywilizacji. I co tu ukrywać byli głodni i zmęczeni. Najmniej problemów było z uzupełnianiem wody bo wystarczyło nadstawić na deszcze manierki lub jakiekolwiek inne naczynie i deszcz w tym przypadku okazywał się pomocny. Ale na głód niewiele mogli poradzić. Wyruszyli na coś co miało być może nieco dłuższym patrolem, w pełnym skwarze południa a teraz już było bliżej północy niż środka dnia. Dlatego nastroje wśród karawaniarzy były dość nieciekawe.

Jednak towarzyszy “Buźki” mobilizowało poczucie solidarności jaką odczuwali z dwójką porwanych towarzyszy. Jak się okazało wszyscy byli z Nice City lub okolic. Byli lokalnymi milicjantami pełniącą coś w ramach sąsiedzkiej samopomocy, zwłaszcza poza Nice City gdzie nie było posterunków policji. Wtedy trzeba było sobie jakoś pomagać prawda? Tak też i teraz czuli się skłonni i zobligowani pomóc wydostać dwójkę porwanych znajomych, sąsiadów i kolegów z tej straży sąsiedzkiej. Wieczór upływał w monotonnym napięciu. W końcu dało się to we znaki i kto dał radę to próbował się przespać w zdezelowanym łóżku albo sofie. Ciemno, mokro, pada, nic się nie dzieje a jednak trzeba było zachować czujność bo potencjalnego wroga mieli po drugiej stronie ulicy i ogrodzenia. Ale do tego nie musiał być czujny każdy z ich czwórki.

Upływał kwadrans za kwadransem, może nawet z godzina czy więcej od kiedy Marcus i Zimm wrócili z terenu kompleksu gdy wreszcie coś zaczęło się dziać. Zaczęło się od psów których nie było co prawda widać ale za to słychać było całkiem dobrze. Najpierw rozszczekał się jeden potem dołączyły inne. Czwórka ludzi w opuszczonym domu próbowała podejść do okien by zorientować się co się dzieje. A coś się działo. Zaraz potem usłyszeli przebijający się przez monotonny szum deszczu odgłos nadjeżdżających silników. Jeszcze nie było wiadomo kto, skąd i dokąd jedzie. Ale szybko na jednej z dróg pojawiły się światła reflektorów. I to kilka. Drogą nadjechało z pół tuzina pojazdów. Jechały dość wolno a w końcu się zatrzymały. Pierwszym był jakiś radiowóz który “zadzwonił do drzwi” swoimi kogutami na dachu.

- Hej, to nasi! - Jax wyraźnie ucieszył się tak jak i inni. Na drodze, gdzie pojazdy oświetlały się nawzajem dało się rozpoznać poszczególne pojazdy z ich karawany. Za radiowozem stał suv Federatów, potem kombi które miało w dzień stłuczkę, furgonetka tej dwójki z Detroit i na koniec ta Hoffman’a którzy na samym początku zabrali ze sobą “Buźkę”. Marcus jednak wyłapał nowy dźwięk. Też coś na zewnątrz ale o wiele bliżej. Tuż za domem. Gdzieś od podwórza, z przeciwnej stronie niż ogrodzony teren i zatrzymana karawana.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline