Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2019, 01:31   #61
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Na dźwięk tak pięknej poezji panna Holden aż przełknęła głośno ślinę i znowu zaburczało jej w brzuchu. Najchętniej wzięłaby wszystko, przecież czekała ich długa droga, nie? A najchętniej zabrałaby Lilly, przecież by się razem nie nudzili… i jeszcze gotować umiała.
- Jakbyś była taka kochana - pochyliła się, całując z wdzięcznością drugą dziewczynę w ten słodki dziobek. Zamyśliła się, ale zaduma trwała krótko - Weźmiemy pieczonego kurczaka, tak z osiem kanapek z pastą z fasoli i… no kurczakiem, ze trzy tortillę, pięć bułek z masłem i serem, tą sałatkę fasolową, jak macie gotowaną kukurydze to tak cztery kolby...ooo, i coś do zagryzienia. - popatrzyła tym razem na Alexa - Ze dwie porcje suszonego mięsa no i jakieś ciasto. Albo coś na słodko… i trzeba Młodego spytać czy coś chce.

- Kogo? -
Alex popatrzył na obie kobiety tak biegle i przytomnie jakby był na skraju zaśnięcia. - Aaa… ten… jak mu tam… no nie wiem po co mamy go karmić ze swojego garnka no ale dobra, można mu coś rzucić… - przemył twarz dłonią gdy w końcu załapał o kim mowa i zdobył się na jakąś decyzję. Akurat na tym etapie przyjemnosci i tuż po jak zwykle najlepiej by się zwinął w kłębek i pospał, chociaż na kwadrans. Ale póki co mężnie i dzielnie dotrzymywał towarzystwa obydwu kobietom które mu tej mokrej przyjemnosci dostarczyły.

- No pewnie. I coś na słodko? Może placki z jabłkami? Albo naleśniki. Mamy ser, miód i marmoladę. Albo choć może ze mną do kuchni to powiesz co wam zrobić na miejscu. - Lilly śmiało podjęła się kuchennego wyzwania i wcale nie wyglądała na przejętą takim zamówieniem. Uśmiechnęła się serdecznie i wstała ociekając wodą i pianą co akurat Alexa znacznie bardziej zainteresowało niż kuchenne tematy. Zwłaszcza, że rozkoszna nutella wyciągnęła ku nim dłoń w zapraszającym geście.

Technik chętnie przyjęła pomoc przy wstawaniu, już mając przed oczami prędki posiłek i jeszcze to co dostaną na drogę.
- Jasne, lecimy w takim razie - uśmiechnęła się do Lilly, a na koniec popatrzyła na Foxa - Poradzisz sobie sam kochanie?

- Ta, pewnie, dogonię was.
- Alex zareagował całkiem szybko. W końcu raczej pewnie nie uśmiechało mu się branie udziału w obieraniu ziemniaków, skrobaniu marchwi czy łuskaniu bobu albo inne tego typu zajęcia uwłaczające godności prawdziwego mężczyzny. Więc obie mogły się ubrać w spokoju i jeszcze z mokrymi włosami przejść do kuchni nie wychodząc na salę główną bo kuchnia też była na zapleczu.

W kuchni Lilly czuła się jak u siebie i śmiało pokazywała kuchenne zapasy i tłumaczyła co, ile i na kiedy może zrobić. Wyglądało, że głównie to problem czasu i papierów jakie skłonni byli poświęcić bo młoda czekoladka chęci, umiejętności i zapasy najwyraźniej miała całkiem sporo. Ale jak się okazało miała też jeden, mały, prywatny interes do swojego gościa.

- Ves… - zaczęła i z wahaniem w spojrzeniu przygryzła wargę gdy wyjmowała i rozkładała na stole poszczególne półprodukty do przygotowywanego posiłku. - Strasznie mi się podobają te autografy od Kristin. - powiedziała zerkając gdzieś tam gdzie pod odzieniem Vesna miała pisemną pamiątkę od słynnej gwiazdy estrady. - No ja wiem, że to nie to samo co od Kristin ale… Zrobiłabyś mi taki? - zapytała zerkając niepewnie na dziewczynę obok.

- Żeby pasował do kolczyka?
- technik zasiadła na jednej z szafek, krzyżując nogi w kostkach i obserwując. Wcześniej dała jasno znać, że na czym jak na czym, ale na jedzeniu nie będzie oszczędzać. Poniekąd dała więc czekoladce wolną rękę, byle “dużo i smacznie”. Przy sprawie kolczyka wyszczerzyła się wymownie, zezując w dół, tam gdzie biodra ciemnoskórej.
- Myślę, że coś wymyślimy w tej sprawie. Masz marker? - spytała, podkradając kawałek żółtego sera z kupki składników przygotowywanych na blacie.

- Zaraz coś znajdę! - Lilly prawie podskoczyła z radości gdy usłyszała odpowiedź nowej kumpeli. Podbiegła do jakiejś szafki i zaczęła grzebać coś gorączkowo w jakiejś szufladzie. - Oj bo wiesz, tak pomyślałam, że z tą Kristin to nie wiadomo jak wyjdzie. Znaczy bardzo bym chciała! No ale tak jak nie wiadomo to może chociaż od ciebie bym miała coś na pamiątkę. - hebanowa dziewczyna wyjaśniła i szybko wróciła z powrotem do Vesny wręczając jej marker.

- A ten kolczyk ci się podoba? - zapytała z wyraźnym zadowoleniem przykładając swoją dłoń do frontu swojej luźnej spódnicy. - No mi też. - uśmiechnęła się promiennie i z sympatią tym swoim bielejącym na ciemnej twarzy uśmiechem.
- Taka kumpela mi zrobiła. Claudia. Ona ma salon tatuażu w Espanioli. To na południowy - wschód stąd. Poznałyśmy się na koncercie Kristin ze dwa czy trzy sezony temu. Potem wracałyśmy w tą samą stronę to zatrzymałam ich u siebie. Była ze swoim facetem. Właściwie to no wiesz, zostali u mnie na noc w łóżku do rana. A potem jeszcze tak wpadała z nim albo sama przy jakichś okazjach z raz czy dwa. - Lilly wyjaśniła skróconą historię swojego kolczyka jaki teraz był przykryty bielizną i spódnicą.

- W Espanioli? Będziemy tamtędy przejeżdżać - technik zbystrzała, przejmując pisak. Zeskoczyła z blatu i kucnęła przed czarnulą, lekko ściągając jej pasek os spódniczki aby odsłonił biodro.
- Claudia powiadasz… - zamyśliła się, pukając skuwką o dolną wargę. Skoro Lilly rekomendowała musieli być w porządku, a szczęście dopisze będzie bez faceta i da się przyjemnie pożegnać ostatnią ostoję cywilizacji przed bagnistą głuszą. - Gdybyśmy się nie spieszyli też by się wpadło do twojego łóżka… - westchnęła i dodała weselej, przy okazji pisząc na ciemnej skórze prawego biodra “Dla boskiej Nutelli. Ves” - ale to przy powrocie się nadrobi. I mówisz że są w porządku. Claudia tatuażystka… i kolczyki robi. - pocałowała dziarę, wstając i to samo powtarzając z czekoladowymi ustami - Nie dygaj, wyjdzie z Kristi. A jak nie to w przyszłym roku na pewno da koncert. Wpadniesz do NC, tam się zrobi imprezę. Żaden problem.

- Oh, Ves, ale ty jesteś super!
- czekoladka roześmiała się wdzięcznie i dźwiecznie gdy z fascynacją oglądała podpis na swoim biodrze wykrzywiając się nieco aby go dokładniej obejrzeć. - Śliczny! Jesteś taka kochana! - uklękła i uściskała mocno dziewczynę o jaśniejszej skórze. - I do mnie do łóżka to pewnie! Wpadajcie kiedy tylko będziecie mieli ochotę! - zapewniła i jeszcze raz na znak dobrych i szczerych chęci pocałowała Vesnę w usta.
- A Claudia jest super! Jak dacie radę to ją odwiedźcie. Od razu poznacie, ma pełno dziar na sobie. Ale nazwy salonu zapomniałam… Ale jak spytacie o salon Claudii to pewnie już na miejscu wam powiedzą. I powiedzcie, że jesteście ode mnie! O! Możecie nawet powiedzieć, że was przenocowałam to pewnie będzie wiedzieć o co chodzi. - Lilly tryskała pozytywną energią gdy wróciła do przygotowywania posiłku. Kroiła, obierała, siekała, mieliła, wrzucała co trzeba do gara, na patelnię albo do piekarnika. Robota zdawała sama jej się palić w rękach.

- Odwiedzimy, teraz już na pewno. Dzięki Lilly, anioł z ciebie
- tym razem Ves posłała jej buziaka w powietrze, już jawnie podjadając co tam akurat wpadło jej w zasięg rąk. Wzięła wreszcie legalnie i bez skradania bułkę z koszyka na pieczywo.
- A boli taki kolczyk? - musiała spytać, maczając bułkę w brytfance od pieczenia kurczaka, a kiedy namiękła sosem, odgryzła ten kawałek, wzdychając ze szczęścia i przyjemności. Smakowało przepysznie.

- Trochę. - przyznała Murzynka po chwili zastanowienia. - Ale da się przeżyć. Chociaż tak naprawdę to na pewno nie robiłam tego na trzeźwo a jak miałam Claudię miedzy swoimi udami to miałam ochotę aby robiła mi tam coś innego. - roześmiała się wesoło ale troszkę ściszyła głos rozglądając się ukradkiem po drzwiach czy nadal są same. W końcu machnęła ręką.
- Właściwie to potem i tak się właśnie tak zabawiałyśmy. - zaśmiała się znowu do swoich wspomnień. - Potem, przez parę dni trochę przeszkadza i wkurza. Ale no sama widziałaś jak to wygląda. No ja uważam, że warto trochę pocierpieć. - w oczkach Lilly zabłysły wesołe ogniki.
- A co? Chcesz sobie zrobić? - zaciekawiła się patrząc na swoją kumpelę znad stołu na jakim pracowała.

- Po powrocie - technik dojadła bułkę i chwyciła marchewkę, ją teraz mocząc w sosie i chrupiąc ze smakiem - Spadamy na bagna, jeśli teraz coś sobie przebiję zacznie się paskudzić. Wystarczająco ciężko jest z komarami, upałem, błotem… zaczną się bagienne gorączki, zakażenia, gangreny. Pewnie nawyciskam się ropy z poprzebijanych paluchów i łapsk - westchnęła, obgryzając dalej pomarańczowy patyk - Jak wy sobie radzicie tutaj z tym cholerstwem? Moskity, aligatory… ten upał - pokręciła głową - Czuję jakbym pływała we wrzątku. Długo mieszkasz tutaj, na Południu?

- Urodziłam się tutaj.
- zaśmiała się ze swojego losu dziewczyna stojąc przy kuchni i jednocześnie mając baczenie na jakieś trzy wstawione garnki, patelnię a jeszcze coś do tego kroiła na desce obok. - Naprawdę jedziecie na bagna? Po co? Tam nic nie ma. Tylko to co zabija: bagna i dżungla. - odpowiedź Vesny trochę strapiła kucharkę bo westchnęła i przez chwilę pracowała w milczeniu przez co stukot noża o deskę do krojenia wydawał się jakoś głośniejszy.
- No jakoś jak się da to staramy się omijać te wszystkie aligatory i resztę. A z tym upałem jak pożyjesz trochę to da się żyć. Powoli. Tutaj na wszystko jest czas, w samo południe mamy sjestę a prawdziwe życie jest wieczorem i rano. Od razu widać, że ktoś jest z północy: zawsze się śpieszy i niecierpliwi. - Lilly wrzuciła pokrojoną właśnie masę do jednego z garów po czym zamieszała w nim do kompletu.

- Bo u nas jest zimno przez większą część roku, więc aby się ogrzać pozostajemy w ciągłym ruchu - panna Holden wyjaśniła co i jak, a potem wywaliła szczerze, bez owijania w bawełnę - Jedziemy po skarb, jakiś czołg. Wciągnęliśmy się do jednej z grup która chce go wyciągnąć i przewieźć do siebie. Dlatego mówiłam że tak z miesiąc nas nie będzie - zaśmiała się krótko - U nas też są bagna, ale zamiast aligatorów mamy mutanty z Gas Drinkres. Albo maszynki Molocha. Jest też w mieście skażona strefa do której nie da się wejść bez ryzyka że się wyjdzie pokryty świństwem od którego umiera się w męczarniach… samemu albo zaraża okolicę. - machnęła ręką - Skończymy tę fuchę, bo dobrze płacą… no i chyba się tu przeniesiemy z Alexem na stałe. Ale to gamble potrzebne, talony.nic za darmo - rozłożyła ręce parodiując bezradność.

- O tak! Przenieście się tutaj na stałe! Najlepiej do mojego łóżka! - czekoladka podchwyciła ostatni pomysł Vesny i zareagowała z zapałem na koniec roześmiała się radośnie. Gdy Ves mówiła o swoich rodzimych stronach czarnoskóra zmrużyła oczy chyba próbując sobie wyobrazić coś czego nigdy nie widziała. W tych stronach jak zorientowała się Vesna nawet wojna z robotami gdzieś tam, na północy, wielu ludziom wydawała się czymś na pół mitycznym, groźnym i tajemniczym. Całkiem inaczej niż w samym Det gdzie przecież mieli Żółwia Barnabę w samym środku miasta jaki kiedyś wtarabanił się do miasta i tak został stając się w końcu kolejnym punktem charakterystycznym miasta i niemałą atrakcją i dla swoich i dla przyjezdnych.

- A ten czołg… - Lilly skrzywiła się i pokręciła głową mieszając drewnianą łyżką w garze. Urwała bo musiała podmuchać i spróbować zawartości tej łyżki. - Ten bób to wolisz bardziej twardawy czy rozgotowany? - zapytała gdy nabrała kolejną porcję na łyżkę i podeszła z nią do Vesny aby sama mogła ocenić co jej bardziej pasuje. - A ten czołg, no tak, mogłam się domyślić. Jak byłam na koncercie to wszyscy się tym jarali. - wzruszyła ramionami na ile pozwalała jej trzymana łycha. - Na mój prosty rozum to jakby tam coś było to już by dawno ktoś, coś znalazł. Albo znalazł, zabrał co się dało i się zmył. No ale może i coś jeszcze zostało. - wyraziła swoją opinię ale na końcu chyba chciała zakończyć jakimś pozytywnym akcentem bo nawet się spróbowała uśmiechnąć. - O! To możesz zajechać do Claudii po ten kolczyk jak będziecie wracać. Oo! Albo zajedź do niej i przyjedźcie do mnie! To tutaj też ci zrobi co zechcesz. No i ja też. - zaśmiała się wesoło na te swoje wymysły.

Technik podmuchała na łyżkę, próbując zaraz potem tego co jej podano. Pożuła, przełknęła i mlasnęła z uznaniem.
- Jeszcze trochę niech zmięknie, poza tym delicje - powiedziała szczerze i pokiwała entuzjastycznie głową - Jasne że wpadniemy z Claudią jak będzie miała wenę na wycieczkę, a jak nie to najpierw do niej, potem do ciebie. W końcu jesteśmy umówione, nie? - spytała zadziornie, zeskakując z blatu - Zobaczę co z Alexem, pewnie przyciął komara. Trzeba go wyciągnąć z kąpieli zanim się utopi - westchnęła cierpiętniczo aby pokazać jak mocno los ją pokarał podobnym przypadkiem.
dojazd do Espanoli

Samochód toczył się po w miarę równej trasie, etap wertepów wreszcie przeszedł w niepamięć, co Vesna przywitała z ulgą. Przez ostatnią godzinę wytrzęsło ją, ale nie narzekała. Pęd wiatru wpadający przez otworzone okno przyjemnie chłodził nagrzaną skórę, słońce chyliło się ku zachodowi więc temperatura zmalała do mniej nieznośnej, a oni prawie dojechali do nocnego pit stopu.
- To jeszcze jedna - technik zapaliła dwa papierosy, jednego zostawiając sobie. Drugi powędrował prosto między wargi Alexa, nonszalancko rozwalonego za kierownicą i prowadzącego jedną ręką. Zaciągnęła się, skubiąc wargę żeby lepiej się skupić. Podróż dłużyła się, więc zaczęli grać w zagadki.
- Nie ma prądu, masz świece i lampę naftową. Co pierwsze zapalisz? - zadała następną, majtając wesoło bosymi stopami wyciągniętymi przez okno i opartymi o bocznym lusterku po jej stronie.

- Lampę. Przecież świecy żarowej nie odpalisz tak o. - Alex odpowiedział z pogardliwym prychnięciem na znak, że takie proste zagadki to nie dla takiego cwaniaka jak on. Spojrzał na siedzącą obok dziewczynę z bezczelnym uśmiechem więc pewnie uważał, że rozbił jej plan, bank i wszystkie zamierzenia jakie wiązała z tą zagadką.

Jako odpowiedź otrzymał przeczące kręcenie głową i chmurę dymu wydmuchniętą prosto w twarz.
- Prawie. Jak chcesz zapalić świecę przy pomocy lampy która się nie pali? - uśmiechnęła się ale bez złośliwości, bardziej z rozbawieniem - Najpierw kochanie musisz zapalić zapałkę. Dobra, to jeszcze jedna zagadka. W którym miesiącu kosi się siano ?

- Kosi? Raczej ścina. No ale można, że kosi. Ale to bez sensu bo jak masz szklarnię a jak chcesz być w interesie to musisz mieć, no to wtedy pora roku nie jest ważna bo ścinasz kiedy chcesz. No w lecie trochę szybciej i łatwiej się suszy. -
Runner za kierownicą też się nie przejął poprzednią zagadką i gładko przełknął kolejną. Poniewczasie Ves skojarzyło, że u nich, w Novi u Runnerów na zioło, zwłaszcza surowe albo w hurtowych ilościach często mówili “siano” i do tego pewnie pił Fox.

Postanowiła być wspaniałomyślna i zaliczyć mu tę zagadkę żeby potem nie narzekał że go torturuje bez celu pierdołami.
- Udało ci się wybrnąć, plus za elokwencję - przyznała, nachylając się i ołówkiem stawiając nową kreskę na kartce przyczepionej taśmą do deski rozdzielczej fury. Umówili się, że każda kreska to jeden lód, albo wymiana jednego dowolnego życzenia za 6 odgadniętych zagadek. Przyjemne pomieszane z pożytecznym i jeszcze edukującym gangera w miarę jako tako. Na razie mieli cztery prawidłowe w wykonaniu mężczyzny z Det, a stara autostrada wciąż wiła się pod kołami.
- No to następna - wsadziła ołówek za ucho i wróciła do poprzedniej pozycji, tym razem kładąc dłoń na kolanie bruneta - Ile pomidorów wejdzie do słoika?

- A keczup też się liczy? Bo jak się liczy to całkiem sporo. Zależy jaki słoik…
- kierowca wziął pytanie z pełną powagą i skoncentrował sie na całego. Popatrzył na siedzącą obok pasażerkę czy aby dobrze rozumuje z tymi pomidorami i keczupem.

- No może się liczyć - wyszczerzyła się wesoło, pstrykając dopalonym papierosem przez okno - Więc jaka jest odpowiedź, ile pomidorów wejdzie do słoika?

- Liczy? No to dobrze. No to… jakby upchnąć… w sumie nie mówiłaś, że z czubkiem nie może być to jeszcze czubek… no i taki jebitny słoik… kurde wiesz, myślę, że ze dwadzieścia by weszło spoko… jak małe to nawet trzydzieści.
- pomidorowy problem zafrapował Runnera za kierownicą na całego. Mrużył oczy, główkował, szacował, mierzył w myślach te pomidory i słoiki i na koniec z zaciekawieniem popatrzył na Ves czy właściwie odgadł tą zagadkę.

Nastąpiła chwila trzymające w napięciu ciszy, po czym dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem.
- Prrrawie, ale dobrze kombinowałeś - poklepała go po kolanie i trochę wyżej, po udzie. Tam też zatrzymała rękę - Żaden ketchup albo pomidor nie wejdą do słoika, bo nie mają nóg. Trzeba je tam wlać albo wsadzić. No to jedziemy z następną zagadką. Ile to jest półtora i półtora? - rzuciła czymś prostszym w nagrodę za wysiłek z kombinowaniem w poprzednim pytaniu. Zresztą wedle wcześniejszych słów Foxa i jej wyliczeń powinni niedługo zajechać na miejsce, a chciała aby miał coś ciekawego na wieczór.

- Terefere to jakieś cziterskie gadki. - Alex jak zwykle słabo zniósł krytykę. Wydawało się, że się obraził za ten podstęp z pomidorami. Przez chwilę po prostu prowadził pojazd i nie odzywał się ani nawet nie patrzył na pasażerkę w ogóle. Ale może myślał nad kolejną zagadką tylko nie chciał aby tak wyglądały. Wziął tak jeden zakręt, prostą, znów kolejny. Zerknął w końcu przelotnie na Ves ale szybko wrócił do obserwacji drogi jakby wcale tego nie robił. Znów przejechali jakąś prostą. I w końcu nagle na twarz wykwitł mu wyraz szczęścia.
- Półtora i półtora? No to razem cały tor. - uśmiechnął się i spojrzał z nonszalancją na pasażerkę.

Ta klasnęła w dłonie, śmiejąc się serdecznie i jak na wdzięczną, rozanieloną foczkę przystało, spojrzała na niego maślanym wzrokiem, całując w nagrodę.
- Brawo, widzisz jaki z ciebie spryciarz? - z namaszczeniem wyjęła ołówek zza ucha i dostawiła piątą kreskę - No to jeszcze jedna zagadka i spełnię jedno twoje dowolne życzenie lub dostaniesz pakiet “zamrażarka” - popatrzyła mu głęboko w oczy, przygryzając lekko wargę. - Nawet TO życzenie, tak - kusiła dalej, wspominając o sposobie spółkowania za którym nie przepadała. W przeciwieństwie oczywiście od Foxa.
- Teraz skup się. Ostatnia prosta przed tobą do zaliczenia. - rozsiadła się wygodnie i zaczęła mówić - Jechał ojciec z synem samochodem. Mieli wypadek. Ojciec niestety nie przeżył, czyli umarł. Syn trafił w ciężkim stanie do szpitala. Od razu na stół operacyjny. Kiedy przyszedł chirurg oznajmił: “- Nie będę operować tego młodzieńca. To mój syn!” Pytanie brzmi: Jak to możliwe?

Oczka Foxa zaświeciły się gdy Vesna wspomniała o nagrodzie. Zwłaszcza TAKIEJ nagrodzie. I z ożywieniem pokiwał głową gotów na kolejną zagadkę. Jednak gdy ją usłyszał zerknął na pasażerkę sprawdzając czy “to już”, czy będzie coś jeszcze, czy może skończyła. Siedząca obok kobieta prawie słyszała trybiki jakie kręcą się pod czaszką kierowcy i jak dymek unosi się nad tą czaszką z przegrzania zwojów myślowych. Mamrotał do siebie po cichu fragmenty zagadki, kręcił głową, mrużył oczy, stukał nerwowo w kierownice.

- Pytasz jak to możliwe? No to proste. To ten… no… jak to się nazywa… wyleciało mi z głowy… ale zaraz sobie przypomnę! Nie podpowiadaj! Sam to rozgryzę! - wyczuwała, że złapał haczyk na tyle, że wplótł w ten problem swój testosteron. Co niosło jednak pewne ryzyko, że w razie porażki weźmie ją bardzo osobiście nawet jeśli właściwie chodziło o drobiazg. Zżymał się znów po cichu przez kolejny zakręt, prostą, krzyżówki i wyminięcie jakiegoś niedzielnego kierowcy. - Nie wiem po co takiemu debilowi fura jak w ogóle nie umie z niej korzystać. - skinął kciukiem za siebie w stronę gdzie za tylnymi drzwiami furgonetki znikał wyprzedzony pojazd. Znów skręcili w jakąś drogę i znów wyjechali na jakąś prostą.

- Aaa… Bo ty czekasz na tą odpowiedź tak? - Alex całkiem udanie udał, że dopiero co sobie przypomniał o zagadce a raczej, że już to ma rozgryzione tylko zapomniał jej powiedzieć na głos. - Ej, słuchaj, to bardzo proste. - machnął nonszalancko ręką na znak, że pyta go o oczywistą, oczywistość.
- To proste, po prostu ten chirurg to jakiś cyborg czy robot tych cholernych blaszaków więc coś od tego zderzenia w wypadku mu się pojebało z tym ciąć czy nie ciąć. A ten samochód co go sprzątnął na pewno był z Det. A jak z Det to wiadomo, że z Novi bo kto inny? No kto by inny skasował takiego blaszanego chujka? No pewnie, że my! - w miarę jak mówił to nabierał pewności gdy dyskusja wracała na w miarę znajome klimaty i tereny. I w końcu uśmiechnął się bezczelnie, że znów jej rozgryzł tą ponoć trudną zagadkę. Ale znała go zbyt dobrze więc widziała, że gdzieś pod tą bajerancką i bezczelną fasadą w kącikach oczu dostrzega chytre ważenie szans i niepewność czy tym razem też mu duchy sprzyjały.

Technik przez następną prostą milczała, znajdując się w kropce. Patrzyła na wyszczerzoną twarz po lewo i biła się z myślami. Jak niby po takiej bajerze miała mu powiedzieć, że nie chodzi o roboty, rozwalanie fur, a odpowiedź jest prosta jak drut - chodziło o to że chirurg była matką chłopaka. Cholera, mogła być tym cyborgiem, rozwalonym przez brykę z Novi, albo samego Foxa i jego kumpli, nie istotne. Istotne były pewne siebie, harde oczy, patrzące na nią głodnym wzrokiem kogoś kto chce nie tylko zwyciężyć w konkursie na zagadki logiczne. Miała mu sprawić zawód w takiej chwili, po podobnej gadce? Gdy naprawdę się wkręcił ona miała mu sprzedać liścia i powiedzieć, że jednak nie? Wreszcie dziewczyna westchnęła, machając ręką na logikę, przecież miłość nie była w żaden sposób logiczna.
- Wygrałeś, dobra odpowiedź. Mamy metę - wyciągnęła ostatni raz ołówek zza ucha, żeby z namaszczeniem postawić szóstą kreskę, przekreślającą pozostałe pięć i jednocześnie zamykającą paczkę.
- Nie bawię się z tobą, ciągle wygrywasz - powiedziała tonem jakby się na niego boczyła.

- Oj, no wiesz, my u nas w Novi to takie rozkminy wcinamy przy pierwszym szlugu. - gdy okazało się, że wygrał Runner okazał się wspaniałomyślny no i jak paw puszył swój bajerancki ogon przed pawią samicą. Rozparł się na siedzeniu kierowcy jak król na tronie przybierając pozę wiecznego zwycięzcy. Humor mu się poprawił jakby co najmniej sam wygrał wszystkie konkurencje zeszłotygodniowego festynu lub coś podobnego. Ten zaś pozytywny power dawał nadzieję, że stanie się przez to właśnie pozytywnie naładowany, życzliwy i w ogóle do życia i użycia.

- Dojeżdżamy. Lilly mówiła, że to gdzieś tutaj. - rzucił do niej gdy wskazał brodą na oświetlone budynki do jakich się zbliżali. Według tego co im powiedziała ich nowa kumpela Espaniola miało być ostatnią względnie rozwiniętym okruchem cywilizacji. Bardziej na południe to już miała być tylko dżungla, bagna i nędzne osady zamieszkałe przez właściwie nie wiadomo kogo. I chociaż powrót do rzeczywistości czyli spotkanie z resztą konwoju z jaką rozstali się jeszcze przed południem oznaczał zwkle coś niekoniecznie przyjemnego to Fox wydawał się być w pogodnym i życzliwym do świata nastroju jakby właśnie wyjarał wagon zioła.

Jeśli przez sekundę Ves miała wątpliwości czy dobrze zrobiła, rozwiały się całkowicie. Z wdzięczną miną wdzięcznej foczy wyciągnęła rękę aby czułym gestem poprawić mu włosy i gapiła się na pokaz tańca godowego rodem z dzielni. No jasne, w końcu był z Det… oboje byli. Mogli mieć własne zasady jeśli dawały szczęście.
- Myślisz że znajdziemy naszą wkładkę do kąpieli? - spytała, zabierając nogi zza okna i zaczęła zakładać buty. Zjedzona fura żarcia od czekoladki skończyła się z pół godziny wcześniej, więc jeszcze nie trzeba było myśleć o natychmiastowej drugiej kolacji.
- Wiesz już jakie masz życzenie? - zapytała niewinnym tonem i dodała - Zaparkuj przed tym oświetlonym budynkiem, zobaczymy na czym stoimy.

- A ona nie mówiła? - mars pojawił się na czole gdy nie był do końca pewny czy i jak tak to co Lilly jeszcze mówiła o Espanoli. Albo znów nie chciał się przyznać, że nie słuchał uważnie lub nie zapamiętał ale, że miał dobry humor i wdzięczną foczę tuż obok to nawet łagodnie i pogodnie wyszło mu to wyrażenie wątpliwości. No i musiał już prowadzić uważniej bo wjechali między budynki a mimo wieczorowej pory ruch i pieszych, i wozów, i pojazdów był całkiem spory.

- A życzenie… - na oczy wypełzł mu kosmaty uśmiech gdy coś chyba już zaczynał sobie imaginować. I równie nagle przerwał. - Ej! To ten goguś! Znaczy jego fura. - mimo wszystko, jak na rajdowca przystało, Alex miał niezły refleks i dojrzał na ulicy, przed jakimś budynkiem który chyba był hotelem czy czymś podobnym pojazd który należał do Federatów.

- Jedziemy tam od razu czy udajemy głupich? - chytrze spojrzał na Vesnę bo jeszcze troszkę pola manewru mieli i mógł tam zaparkować, skręcić wcześniej albo udać, że nic nie dojrzał i pojechać dalej.

- Wypada się pokazać, w końcu za to nam płacą niby - westchnęła, poprawiając włosy w lusterku i wygładzając kieckę. Szli do ludzi, pustkowia się skończyły. - Tylko błagam cię Alex, nie gap się na niego jak na ostatnią ciotę. Wygląda… zniewieściale, ale to Fedź, nie? Zostaw gadanie mnie. Zobaczymy co tam im się po drodze urodziło, znajdziemy… - zmarszczyła czoło i zaraz pstryknęła palcami - Kumpela Lilly ma na imię Claudia… no i zależy co, z kim i w jakim zestawie chcesz dziś robić. Ale najpierw ci - kiwnęła brodą na furę FA.

- No dobra. Ale jak będzie robił jakieś głupie wstawki do mnie albo zacznie podwalać się do ciebie to mu pizgnę. I chuj mnie obchodzi co potem. - Alex skrzywił się na myśl o bliższym kontakcie z szefem karawany ale skoro miał być taki wspaniałomyślny i w ogóle to zgodził się po tym zastrzeżeniu aby oddać inicjatywę negocjacji Vesnie. Zaparkował obok fury Federatów, zgasił silnik i wysiadł po swojej stronie. Niedaleko zaparkowało kombi które znów było w stanie jeżdżącym. Zeżarło im dobre bita kilka godzin harówy w słoneczny żar ale opłacało się - fura znów mogła jeździć. No a niejako przy okazji we dwójkę, znów mogli cieszyć się sobą w swojej furze bez osób trzecich.

- To jakby co to tak zagadaj, że my sobie sami załatwimy nocleg. Jak ta Claudia jest choć trochę tak fajna jak Lilly to chyba nie będziemy się do rana z nią nudzić. A ten goguś pewnie jak zwykle coś wymyśli aby poczuć się ważnym. Oni tak mają. - Alex dla zdrowotności psychicznej musiał sobie trochę pomarudzić ale obszedł maszynę i był gotów wkroczyć do do lokalu razem z Vesną i mężnie znieść gogusiowatą obecność.

- Nie martw się, ogarniemy i na wieczór złapiemy Claudię - technik podczepiła się pod niego, dając się holować aż znaleźli się przed knajpą i już kładli dłoń na klamkę, wchodząc do środka z upału, w mniejszy upał ale za to harmider. Dobre samopoczucie Alexa wróżyło że przynajmniej nie zacznie się od czegoś głupiego. Jak mordobicie. Przed kolacją.
- W drodze powrotnej trzeba będzie jeszcze raz wpaść do tamtego baru w Crow i wziąć kąpiel - dziewczynie też dopisywał humor, a głowa jej chodziła od progu aby znaleźć znajomą twarz szefa karawany Federatów.

- O tak. Zdecydowanie tak. Na pewno będziemy wracać strasznie brudni z tej dziczy. A ta nutelka ma świetne skille do mycia. - Alex wydawał się być w wybitnie pogodnym nastroju. Zgodnym i życzliwym dla ludzi. No a przerwę obiadową w lokalu w Crow widocznie też miło wspominał i chętnie by tam wrócił. - I tak, tak gadała o tej Claudii, że też może być ciekawie. - pokiwał energicznie głową wchodząc już do kolejnego lokalu. Sądząc po minie po tej Claudii jaką im poleciła Lilly spodziewał się pewnie czegoś podobnego jak i po ich prywatnej nutelce. Wewnątrz było całkiem sporo osób. Na pierwszy rzut oka “kowbojski” wystrój tak bardzo popularny u południowców. Alex nie kłopotał się aż pozostała trójka z drugiego wozu dojdzie do nich zadowalając się tym, że byli już o kilka kroków od nich.

Podeszli dość machinalnie do baru rozglądając się dookoła. Kombiakowa trójka również więc razem stanowili całkiem sporą grupkę nowych gości w barze jaka dość intensywnie rozglądała się po barze. Więc bar całkiem intensywnie zaczął przyglądać się im.
- Coś podać? - barman zapytał Foxa który zdołał już oprzeć się wygodnie o bar a, że zajął jedyny wolny stołek to właśnie wywierał zaczepną, niemą presję na faceta obok wyraźnie szukając zaczepki. No ale wciął się barman.

- Ta. Szukamy gościa od tego wypucowanego suva przed lokalem. Taki fircyk. - Alex mówił do barmana ale wciąż piorunował spojrzeniem faceta z kuflem piwa siedzącego obok. Miał taki wesoło chuligański humor uskrzydlony wcześniejszą końcówką jazdy, że pewnie nie tylko Vesna miała wrażenie, że chętnie by właśnie komuś spuścił łomot. Tak ku wieczornej rozrywce.

- Tam mogą coś wiedzieć. - barman wskazał jakiś stolik nieco w głębi sali i gdy tam spojrzeli to ujrzeli swojego szefa i jego ochroniarza. Wyglądało jakby właśnie skończyli posiłek i zbierali się do opuszczenia sali. Na razie jednak nigdzie nie było widać reszty karawaniarzy.

Panna Holden starała się stanąć tak, aby uwiesić się na gangerze i jednocześnie odgrodzić go trochę od ewentualnej zaczepki. Uśmiech się jej poszerzył kiedy brunet użył słowa “fircyk” zamiast pedał, gejuch lub zwykła ciota. Wzruszona nie mogła nie docenić jego starań w poszerzaniu słownictwa. Wykształciuch się z niego robił i to jej własny. Kto wie? Może kiedyś nawet zrobi samodzielnie krzyżówkę? Oczywiście jak nikt obcy nie będzie widział, bo jeszcze pójdzie plota że zajmuje się pierdołami zamiast porządną gangerką i bandyterką.

- Przywitajmy się - mruknęła pogodnie dostrzegając w końcu, z pomocą barmana, pracodawcę zbierającego się do bycia szlachetna upierdliwością gdzieś indziej. Przeszła przez salę, przyklejając do twarzy uprzejmą minę i czarujący uśmiech.
- Dobry wieczór, monsiuer van Urk. Cieszę się, że was widzę całego i w sprzyjających okolicznościach. - popatrzyła na eleganta, nieznacznie kiwając głową - Udało się nam w końcu naprawić usterkę i dojechać, jak widać, w komplecie. Mam nadzieję że wasza podróż nie obfitowała w inne nieprzyjemne zdarzenia.

- Dobry wieczór mademoiselle Vesna.
- szlachcic przywitał się jak na szlachcica przystało z galanterią skinął głową tej od gadania. Ta od gadania wyczuwała przez rękaw, że ten gadający już zdążył zirytować Alexa więc ten w ramach wcześniejszego zobowiązania niezobowiązująco skinął mu głową w odpowiedzi. Za ich dwójką podeszła do szefa pozostała trójka z drugiego wozu. Przez chwilę cała grupka się pokrótce witała ale dało się wyczuć w ruchach i spojrzenia Federaty, że się spieszy.

- Dobrze, że wróciliście, z nieba mi spadliście. - zaczął szef karawany gdy wypytał się i upewnił, że z ich piątki jaką zostawili kilkanaście godzin temu w zalanym Słońcem Crow nikogo nie brakuje i wszyscy są w jednym kawałku. Alex po-zezował na Vesnę z miną jakby spodziewał się kłopotów.
- Mieliśmy drobne nieprzyjemności z miejscowym elementem. - van Urk zaczął oględnie i w stylu w jakim z piątki obecnych to pewnie tylko ona nadążała co to może znaczyć. Czwórka mężczyzn bowiem albo mrużyła oczy albo patrzyła po sobie lub na szefa z niepokojem który mogły wzbudzić zwiastowane kłopoty.

- Posłałem jedno auto na rozpoznanie drogi jaka nas czeka. Niestety zostali napadnięci, obrabowani a dwójka z nich porwana. Dwóch wróciło bo samochód jest cały. Posłałem więc wszystkich aby spróbowali odzyskać naszych i naszą własność. Niestety jak widzicie już zrobiło się ciemno a oni jeszcze nie wrócili. - szlachcic całkiem sprawnie przedstawił relację z ostatnich kilku godzin jakie minęły od rozstania w Crow.

- Ale udało mi się wynegocjować pomoc z miejscowymi władzami. Oni mają pewne przypuszczenia kto mógł być sprawcą napadu. Więc właśnie mieliśmy z nimi jechać. Skoro wróciliście i jesteście cali to pojedziecie z nami. - Federata szybko znalazł zajęcie odzyskanym pracownikom i na koniec wskazał gestem drzwi wyjściowe przez jakie właśnie weszli. Alex skrzywił się patrząc na te drzwi jakby ktoś tam miał mu urwać głowę albo kazał podróżować pieszo. Zwłaszcza, że w okna uderzyły pierwsze krople deszczu. Chmury wisiały nad nimi gdy już jechali do Espanioli i widać właśnie postanowiły się rozpadać. Trójka z kombiaka też nie wyglądała na zachwyconą ale na głos nie protestowali.

- A kogo porwali? - zapytał kierowca kombiaka zainteresowany nieco bardziej losem porwanych kolegów.

- Kierowcę i nawigatora. - szlachcic odparł bez wahania.

- Lamay i Beny. - kierowca skinął głową i spojrzał na swoją załogę. Wymienili się spojrzeniami i porozumieli się bez słów. Skinęli niemo głowami do siebie, potem kierowca skinął szefowi i całą trójką ruszyli do wyjścia.

Wyszło, że zanim Ves z Foxem pojadą szukać tatuażystki mają jeszcze robotę do odwalenia. Dobra no, opóźniała ona ich plany na wieczór, ale panna Holden nie wyobrażała sobie, aby mogli zajmować się przyjemnościami, gdy ktoś od nich został pojmany… no i polubiła Beny’ego, sprawiał zabawne wrażenie.

- No to co… - popatrzyła do góry na twarz gangera, nie przestając się uśmiechać - Idziemy rozruszać kości i spuścić łomot paru frajerom panoszącym się na dzielni? - zaczęła mowę motywacyjną wedle wymaganych słów-kluczy. - Dorobisz im parę nowych otworów, może jakieś fanty zgarniemy, a potem lecimy szukać Claudii. Szybko się uwiniemy - objęła go mocniej, ręką z pleców klepiąc zachęcająco po tyłu i brodą wskazując drzwi.

Alex zmrużył oczy zastanawiając się i ważąc sprawę. Ale kiwnięcie głowy oznaczało zgodę. Więc jeśli miał się na kimś wyładować to był skłonny zrobić to na kimś obcym. Zgarnął więc swoją foczę aby przypadkiem nikt nie miał wrażenia, że te medalowe cycki mogą należeć do kogoś innego niż on. Po czym opuścił lokal wracając do ich furgonetki. Przy wyjściu Federata jeszcze nakazał im jechać za sobą więc pojechali w ten nocny wieczór i deszcze. Najpierw całkiem dobrze utrzymany suv Federatów kierowany przez ochroniarza szlachcica, potem furgonetka Detroitczyków i na końcu kombi ludzi z Nice City. Przejechali tak trochę osady która wyglądała jak uboższa wersja Nice City. Dość mocno uboższa. No ale nie pierwsza, lepsza przydrożna wioska na pół tuzina chałup na krzyż.

Federacki pojazd zatrzymał się przy krawężniku przy jakim stał też jakiś radiowóz z gwiazdą szeryfa wymalowaną na drzwiach. Chyba ręcznie sądząc po koślawości. Federata wysiadł i krzyknął by poczekali. Po jakimś fajku wyszedł razem ze swoim ochroniarzem i dwójką ludzi w popielatych mundurach którzy wsiedli do radiowozu. Kolumna znów ruszyła przed siebie.

Samo wyjście, czekanie i pakowanie z powrotem do auta Fedziów Ves bardziej słyszała niż widziała, co dziwne nie było skoro jej głowa znajdowała się poniżej poziomu szyb, a nawet poniżej kierownicy. Ledwo się zatrzymali, a przed nimi zalśniła gwiazda szeryfa, oboje Detroiczyków prychnęło pogardliwie. Niechęć do służb mundurowych mieli wrodzoną, chociaż Runner bardziej niż Schultzówna. Ona akurat nie przepadała za tymi mundurowymi, którzy jeszcze nie zostali przekupieni. Naraz w jej głowie pojawił się pomysł na umilenie czekania i jazdy, więc niewiele myśląc przechyliła się w lewo, opadając nisko i szybkimi ruchami rozpinając suwak i guziki foxowych spodni. Zajęta pracowicie i sumiennie lingwistycznymi ćwiczeniami nie podniosła się ani gdy reszta wróciła do bryk, ani gdy silnik ich wozu zawarczał. Była z Det, wiedziała jak odwalać podobne numery po drodze aby nic nikomu nie uszkodzić.

Reakcją Foxa było zaskoczenie tym nieplanowanym numerkiem. Ale prawie od razu odnalazł się w sytuacji. Wielkopańskim gestem zanurzył jedną dłoń we włosy Vesny albo głaskał ją po plecach samemu oddychając i stękając coraz częściej i bardziej wymownie. Ale nie stracił panowania nad kierownicą więc najpierw ruszyli a potem gdzieś jechali.Gdzie to póki co Vesna niezbyt miała możliwość ani ochoty obserwować. Tymczasem granatowa furgonetka jechała po zalewaną deszczem szosie najpierw mijając budynki i krzyżówki dopóki nie wyjechała na interior. Tam teren deszczowej nocy zrobił się bardziej dziki,pusty i bezludny ale pary z Detroit to chwilowo coś mało obchodziło.

Mieli inne zajęcia, technik inne widoki i perspektywy, a gdy wreszcie skończyła przecierając usta, w zasięgu jej rąk pojawiła się manierka z alkoholem. Chętnie przepłukała usta, suwak i guziki wróciły do stanu porządku. Resztę trasy spędziła przysypiając na ramieniu gangera, o ile akurat nie wpadli w większy dół lub wybój. Robiło się późno, śpiąco, a ciemna monotonia za oknem dodatkowo usypiała. W stanie półświadomości nie wiedziała ile czasu mija, ani gdzie jadą. Otrzeźwiło ją dopiero zatrzymanie auta. Zostawało ubrać kurtkę i zobaczyć na czym stoją tym razem.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 28-02-2019, 21:15   #62
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
W czwórkę przekradli się w miejsce, skąd mogli dostrzec ogrodzony budynek. Nie tego się Marcus spodziewał obserwując zabudowania z lasu. Wydawało mu się że to zwykła wioska z tubylcami, dzikusami a tymczasem natknęli się na dobrze zabezpieczony i kompleks. Nagle cała wyprawa znacznie się skomplikowała, zwłaszcza obliczu pilnujących psów. Atak z marszu nie miał żadnych szans na sukces, w grę znów wchodziło rozpoznanie. W miarę bezpiecznej odległości by psy nie ich nie wyczuły.

- Jax, Ricardo. Zostańcie tutaj, ukryjcie się. Ja z Zimmem obejdziemy kompleks dookoła i sprawdzimy jak się z nim sprawy mają. - rzekł cicho do reszty. Zimma wybrał z uwagi na jego wyszkolenie jakim się tak chwalił, były żołnierz frontowy, który zwiał najwidoczniej z północy. Czy było to prawdą to Marcus nie wnikał, najłatwiej było to sprawdzić w terenie, jak się w nim potrafi poruszać i działać pod presją. Teraz też ruszył przemykając i skradając się wśród cieni, by obejrzeć dookoła zabezpieczony kompleks, wyłuskać możliwe słabe punkty. Oświetlone budynki dawały najbliższemu otoczeniu poświatę, zatem szansa na dostrzeżenie coś przez lornetkę była trochę większa. Wadą było to, że pogoda i ciemności tak dobrze działające na korzyść “Buźki” również mogły działać na rękę tubylcom. Należało liczyć zatem na łut szczęścia.

Deszcz padał nadal i coś nie zanosiło się na to by lada chwila miał przestać. W tym deszczu pod jednym z okapów sąsiednich budynków został Ricardo z Jaxem. Druga para zaczęła ostrożnie badać umocnienia obwarowanego kompleksu. Zorientowali się, że ogrodzony teren jest mniej więcej zbliżony kształtem do kwadratu. Kwadrat ten miał może z setkę, może z półtorej albo dwie kroków długości. Z dwóch sąsiednich ścian były bramy, mniej więcej po ich środku. Obecnie bramy były zamknięte na łańcuch, kłódkę i zasuwę. Cała parcela stanowiła całość nawet przed wojną więc z każdej strony otaczały je drogi a za nimi sąsiednie budynki. W jednym z nich czekali na wynik rozpoznania Jax i Ricardo.

Wydawało się, że samo ogrodzenie jakoś strasznie trudne do sforsowania nie jest. Chociaż zależało gdzie. Były fragmenty, że trudno było to ugryźć. A były i takie, że sforsowanie ich było jedynie kwestią sprytu, uporu i czasu. Jednak w dzień gdyby tam byli strażnicy i patrole byłoby to o wiele trudniejsze. Ogrodzenie w większości zrobione z siatki, drutu kolczastego, prętów, krat jakichś splątanych zwojów nie wiadomo czego raczej nie przesłaniało widoku więc ktoś z okien czy dachu mógł razić z broni coś czy kogoś co probowałoby sforować tą przeszkodę. Teraz jednak była już noc i padał deszcz. Przy ogrodzeniu dwójka zwiadowców nie dostrzegła nikogo z potencjalnych obrońców. Na ile dało się przebić wzrokiem mrok deszczowej nocy to przy budynkach też nie.

Znaleźli jednak pewien obiecujący fragment. Ledwo kilka kroków po wewnętrznej stronie ogrodzenia stał jakiś budynek. Dość niski, parterowy z chyba płaskim dachem. Ten budynek gdyby nie był obsadzony, zasłaniałby widok na ogrodzenie komuś z wnętrza kompleksu. Znaleźli też tam szczelinę jaka dawała szansę się przedostać do środka. Palik na jakim rozciągnięta była druciana siatka odchylił się w jedną stronę a wbite w ziemię kraty w przeciwną. Powstała więc szczelina w kształcie “v” którą ktoś zwinny i bez tobołów mógłby próbować się przecisnąć. Gorzej było, że gdyby trzeba było z wewnątrz szybko zwiewać, zwłaszcza pod ostrzałem czy z psimi zębami na łydkach to ta szczelina mogła niebezpiecznie zakorkować trasę ucieczki.

Szczelina odpowiednia by wejść, należało by ją później poszerzyć gdy będą się przekradać do środka. W tej chwili jednak jeszcze nie zamierzał wbijać się do środka. Dokończenie sprawdzenia najbliższej okolicy dookoła i powrót do reszty.

Dwa wejścia, dwa sposoby na wtargnięcie do środka. Marcus skinął głową na Zimma by go ubezpieczał a samemu podkradł się do ogrodzenia, chcąc ciągle pozostawać na zawietrznej, by psy go nie wyczuły zbyt szybko. Potem zamierzał nadwyrężyć szczelinę, by łatwiej było ją przekroczyć. Sprawdzenie czy nie ma tutaj pułapki też było dobrym pomysłem.

Poszerzenie dziury wydawało się równie ryzykowne co jej pozostawienie w stanie nienaruszonym. Grzebanie przy niej groziło hałasem szarpanej siatki ogrodzeniowej i coś trzeba było zrobić z palikami jakie ją utrzymywały. Przynajmniej próbować wywazyc co też do bezszelestnych zadań nie należało. Zapewne też była szansa, że ktoś kto znał ten teren to od razu rozpozna nowe uszkodzenia w ogrodzeniu.

Z drugiej jednak strony była noc i padał deszcz. Jedno i drugie powinno nieco wytlumic hałas i ślady. Zwłaszcza, że wyglądało na to, że wszyscy schowali się w budynku. Pozostawienie szczeliny nietknietej pozostawiało niewiadomą jak to by było w razie zwiewania z posesji. Przy samej dziurze żadnych pułapek nie dostrzegł.

Znaleźli się we dwóch na terenie posesji. Rosły tu drzewa co dawały pewną osłonę za ich pniami. Pod butami dało się wyczuć jakieś chrzeszczace gruzowisko które chrobotalo przy każdym kroku. Częściową zasłonę znaleźli za tylną ścianą jakiegos niskiego budynku. Może garaż albo coś podobnego. Przed sobą mieli główną część kompleksu. Dalej cześć okien była pogaszona a część oświetlona i wydawało się, że jak dotąd nie zostali zauważeni.


Chroboczący gruz pod nogami nie był dobrą wiadomością. Robił zbyt dużo hałasu nawet w taką pogodę, do tego mógł ściągnąć zaciekawione psy. Skinął głową na Zimma i dał znać żeby się wycofał tą samą trasą. Należało powrócić do czekającej dwójki i zorganizować odpowiedni plan działania. Mieli jeszcze sporo czasu do późnej nocy, zatem też mogli trochę wypocząć w jednym z opuszczonych budynków, przegryźć coś a potem znów wyruszyć, by spróbować tym razem dostać się pod sam budynek kompleksu i sprawdzić co też tam ciekawego jest, wraz z ilością strażników.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 01-03-2019, 21:29   #63
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 16 - VIII.31; wieczór;

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli



Vesna



Na zewnątrz było całkiem ciepło. Można było siedzieć na krótki rękaw jeśli chodzi o samą temperaturę. Ale padał deszcz który bębnił o maskę, szyby i dach tak furgonetki jak i całą resztę tego zakątka świata. Noc była złowróżbna i odpychająca, kryjąca w sobie niewiadome niebezpieczeństwo. Tylko przed samochodem, tam gdzie świat oświetlały reflektory i widać było poprzednie pojazdy było jakoś swojsko. Chociaż widzieli niedawno naprawione kombi miejscowych zalewaną deszczem a za nimi jechała ta druga furgonetka jaką obsadzała lokalna załoga z NC. Przed osobówką jechała jeszcze terenówka Federatów i radiowóz lokalnej policji jaką pan van Urk jakoś przekonał do pomocy co dawało nadzieję, że jakoś uda się załatwić sprawę zgodnie z literą prawa.

Ale po bokach widać było bliżej lub dalej, ścianę mrocznej dżungli. Nie wiadomo co kryło się za tą kurtyną ale tradycyjne noc nie sprzyjała ludziom i działaniom na zewnątrz. Zwłaszcza w taki deszcz. Zwłaszcza, że dla pary młodych ludzi z Detroit dżungla była całkiem nowym i nieznanym terenem do działania. Ves wyczuwała, że Alex pewnie miałby ochotę pomarudzić i poprzeklinać po grzyba mieli się tłuc w taki deszcz po nocy. Ale widocznie humor po wspólnych grach i zabawach miał taki świetny, że tylko przy odpalaniu skręta raz bąknął, że gdyby nie ta durna wyprawa to mogli już wizytować Claudię. Bo z tego co “Nutellka” o niej mówiła dziewczyna mająca salon tatuażu w Espanioli mogła być bardzo ciekawą osóbką do poznania. Jednak zatrzymali się bo i cały konwój się zatrzymał.

W promieniach reflektorów widać było zalewany kroplami deszczu asfalt, liczne kałuże i strumyczki jakie się na nim potworzyły. Fox zmrużył oczy aby dojrzeć coś z przodu. Na szczęście dla nich, furgonetka miała nieco wyżej położony punkt widokowy niż mniejsze i niższe pojazdy przed nią. Widać więc było, że jadący na czele radiowóz zatrzymał się przed jakąś bramą i ogrodzeniem. Widać dojechali na miejsce bo gliniarze skorzystali z kogutów i ze dwa razy błysnęli nimi zalewając okolicę czerwono - niebieskim światłem. Wyglądało na to, że dawali miejscowym znak o swoim przybyciu bo pewnie ani jednym, ani drugim, nie uśmiechało się wyłazić na ten deszcz.

Od jakiegoś czasu wjechali w jakąś wioskę. Ale sprawiałą równie przytulne wrażenie jak każde bezpańskie Ruiny. Ciche, mroczne, złowróżbne a do tego porośnięte jakąś roślinnością jakby dżungla zaczynała ją pożerać. Domy, płoty, podwórka, ulice, chodniki były zarośnięte zdziczałymi drzewami, bluszczem, lianami, krzakami,trawą przez co świat miasta i dziczy mieszał się tutaj ze sobą. A w ciemnościach nocy wyglądało to obco, jak jakaś wypaczona, zdeformowana wersja osady ludzkiej.

- Ktoś idzie. - kierowca mruknął wskazując, ze z budynku za ogrodzeniem ktoś wyszedł. Szedł omotany opończą przeciwdeszczową i chyba trzymał coś w ręku. Kij? Broń? Coś długiego w każdym razie. Zbyt słabo było widać aby można było to rozpoznać. W całej osadzie chyba tylko w tym kompleksie paliło się światło co świadczyło, że jest zamieszkały. Wyglądało to trochę jak miniaturka Detroit gdzie pośród całych kwartałów bezpańskich Ruin, były zamieszkałe enklawy skoncentrowane wokół jakiegoś miejsca. Pojawienie się tubylca było poprzedzone ujadaniem psów które gdzieś tam musiały być w środku. Na obcych zareagowały prędzej niż ludzie zwłaszcza, że ludzie musieli ubrać się i wyjść aby sprawdzić kto i po co przyjechał.



Marcus



“Buźka” z Zimmem wycofali się z powrotem na zewnątrz ogrodzenia. Wydawało się, że nie zostali zauważeni. Dołączyli do pozostałej dwójki. Zebrali się w jednym z budynków w pobliżu budynku. Wnętrze domu było wilgotne i przegniłe. Dominował zapach rozkładu znany z dżungli. Wioska była jednak tak zapuszczona, że młodnik dżungli zaczynał się zaraz za oknem. Gdzieniegdzie trawa przebiła się przez podłogę albo wyrosła na fragmentach naniesionej na nią gleby.

Wewnątrz przynajmniej nie padało i było w miarę sucho. Przydałoby się ognisko aby się rozgrzać i rozproszyć mroki nocy co było bezpieczniejsze, przyjemniejsze i dodawało otuchy każdemu człowiekowi jaki był zmuszony nocować z dala od cywilizacji. I co tu ukrywać byli głodni i zmęczeni. Najmniej problemów było z uzupełnianiem wody bo wystarczyło nadstawić na deszcze manierki lub jakiekolwiek inne naczynie i deszcz w tym przypadku okazywał się pomocny. Ale na głód niewiele mogli poradzić. Wyruszyli na coś co miało być może nieco dłuższym patrolem, w pełnym skwarze południa a teraz już było bliżej północy niż środka dnia. Dlatego nastroje wśród karawaniarzy były dość nieciekawe.

Jednak towarzyszy “Buźki” mobilizowało poczucie solidarności jaką odczuwali z dwójką porwanych towarzyszy. Jak się okazało wszyscy byli z Nice City lub okolic. Byli lokalnymi milicjantami pełniącą coś w ramach sąsiedzkiej samopomocy, zwłaszcza poza Nice City gdzie nie było posterunków policji. Wtedy trzeba było sobie jakoś pomagać prawda? Tak też i teraz czuli się skłonni i zobligowani pomóc wydostać dwójkę porwanych znajomych, sąsiadów i kolegów z tej straży sąsiedzkiej. Wieczór upływał w monotonnym napięciu. W końcu dało się to we znaki i kto dał radę to próbował się przespać w zdezelowanym łóżku albo sofie. Ciemno, mokro, pada, nic się nie dzieje a jednak trzeba było zachować czujność bo potencjalnego wroga mieli po drugiej stronie ulicy i ogrodzenia. Ale do tego nie musiał być czujny każdy z ich czwórki.

Upływał kwadrans za kwadransem, może nawet z godzina czy więcej od kiedy Marcus i Zimm wrócili z terenu kompleksu gdy wreszcie coś zaczęło się dziać. Zaczęło się od psów których nie było co prawda widać ale za to słychać było całkiem dobrze. Najpierw rozszczekał się jeden potem dołączyły inne. Czwórka ludzi w opuszczonym domu próbowała podejść do okien by zorientować się co się dzieje. A coś się działo. Zaraz potem usłyszeli przebijający się przez monotonny szum deszczu odgłos nadjeżdżających silników. Jeszcze nie było wiadomo kto, skąd i dokąd jedzie. Ale szybko na jednej z dróg pojawiły się światła reflektorów. I to kilka. Drogą nadjechało z pół tuzina pojazdów. Jechały dość wolno a w końcu się zatrzymały. Pierwszym był jakiś radiowóz który “zadzwonił do drzwi” swoimi kogutami na dachu.

- Hej, to nasi! - Jax wyraźnie ucieszył się tak jak i inni. Na drodze, gdzie pojazdy oświetlały się nawzajem dało się rozpoznać poszczególne pojazdy z ich karawany. Za radiowozem stał suv Federatów, potem kombi które miało w dzień stłuczkę, furgonetka tej dwójki z Detroit i na koniec ta Hoffman’a którzy na samym początku zabrali ze sobą “Buźkę”. Marcus jednak wyłapał nowy dźwięk. Też coś na zewnątrz ale o wiele bliżej. Tuż za domem. Gdzieś od podwórza, z przeciwnej stronie niż ogrodzony teren i zatrzymana karawana.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-03-2019, 10:22   #64
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Pojawienie się wozów zaskoczyło Marcusa, ale też i zirytowało. Reszta konwoju podjechała jakby nigdy nic jakąś trasą, gdy tymczasem oni przebijali się tropiąc przez dżunglę. Wyglądało na to, że przewodnicy siedzieli w radiowozie. Zmarszczył brwi, nie podobało mu się to. Szturchnął Jaxa i podniósł dłoń do ust, palcem nakazując ciszę. Następnie wyciągnął nóż i skinął głową kierunku gdzie usłyszał hałas.

- Zimm ze mną, reszta ubezpiecza konwój. Coś tutaj jest nie tak. - szepnął i ruszył skradając się w kierunku nieznanego dźwięku. Wolał się upewnić, że wszystko w porządku i w razie czego wyeliminować zagrożenie.

Reakcją trójki mężczyzn było zdziwienie słowami “Buźki”. Ale zawierzając jego ocenie uciszyli się i zaczęli obserwować co robi. Gdy ruszył w kierunku dźwięku jaki usłyszał przed chwilą po dwóch krokach dołączył do niego Zimm. - No! Też coś teraz usłyszałem! - doszedł ich szept Ricardo. W tym czasie pierwsza dwójka zostawiła Jaxa i młodego Latynosa i szła cicho przez cicho skrzypiące deski podłogi. Przeszli do jakiejś chyba kuchni, po ciemku trudno było to oszacować. Pomieszczenie miało w głębi wyjście na podwórko. Zresztą rozwalone na oścież bo drzwi leżały gdzieś w pobliżu a rozwalona futryna jaśniała granatem na tle czerni ścian.

Przeszli ostrożnie przez opustoszałą kuchnię chwilowo tracąc kontakt z tym co się dzieje na ulicy i dalej, za ogrodzeniem i z konwojem. Idący na czele zwiadowca doszedł już do progu wyjściowego. Wyczuwał już na sobie mocno uderzające krople zacinającego deszczu. I wtedy wyczuł ruch i jakaś ciemna masa rzuciła się na niego. Nie miał pojęcia co to jest, nie miał czasu się temu przyjrzeć bo momentalnie stworzenie zawarczało złowieszczo i już zwarli się ze sobą. Zęby kontra stalowy kieł. Szybkość stworzenia kontra szybkość człowieka. Marcus próbował wcisnąć się stalą w szyję warczącej bestii. Naostrzona stal poszybowała ku wrażliwemu miejscu. Cios był trudniejszy niż zwykłe próby kąsania stalą przeciwnika ale przecież miał wprawę w takich walkach. Niestety! Chociaż cios był bezbłędny stworzenie okazało się mieć niesamowity refleks. Próbowało złapać szczękami nadgarstek i dłoń z ostrzem szybujące ku niemu ale kły zachrobotały tylko po stali i rękawie Maruca a jemu samemu udało się w ostatniej chwili cofnąć rękę. Walka więc zaczęła się na dobre. Zimm i reszta zaczęli krzyczeć po ciemku nie mając jasnego obrazu sytuacji. Najbliżej był Zimm i najszybciej on mógł próbować włączyć się do akcji. Ale w rękach trzymał sztucer który był średnim narzędziem do walki bezpośredniej ale nadal mógł próbować trafić z bliska potwora.

Spodziewał się przeciwnika a los dał mu zwierzaka. Musiał zmienić całkowicie strategię i dlatego zamiast skupiać się na jednym ciosie zaczął manewrować i zasypywać bestię gradem ciosów. Nie mógł sobie pozwolić na to, by byle zwierzak go wykończył gdy z groźniejszymi w Kill One się ścierał.
- Bez strzałów, kolbą go. - warknął między kolejnymi ciosami do Zimma, choć już zorientował się że mogli zostać wykryci przez wrzaski towarzyszącej mu trójki. - Reszta obstawić teren. - dodał unikając kolejnego ciosu. Jeszcze tego brakowało by wszyscy skupili się na bestii a ktoś inny zaszedł ich od tyłu.

Po ciemku nie sposób było stwierdzić z czym walczą. Poza tym, że wielkością przypominało jakiegoś sporego psa czy wilka. Chociaż odgłosy wydawało inne od klasycznych psowatych. Zimm doskoczył do bestii atakując kolbą swojej broni. Chcąc wspomóc kolegę nie chciał tracić cennego czasu na zmianę broni więc zaatakował tym co miał akurat w ręku czyli swoim karabinem. Starcie zrobiło się bardziej wyrównane. Dwójka ludzi przeciw bestii z lasu. Stwór bynajmniej nie wyglądał na zepchniętego do defensywy. Przeciwnie! Atakował co raz próbując użreć któregoś z dwunogich przeciwników. W pewnym momencie zaskowyczała boleśnie gdy któryś z ciosów Zimma trzasnął ją boleśnie. Ale to było za mało aby ją wyłączyć z walki lub zmusić do ucieczki, walczyła nadal!

Marcus również nie zamierzał odpuszczać, wręcz sam zwiększył agresję i tempo walki. Dostosowywał się do temperamentu zwierzęcia. Uderzenia nożem w korpus, na tym się skupiał. Skoczyć na zwierzę, przygnieść do ziemi i zatopić ostrze w jego ciele.

Można było odnieść wrażenie, że rytm wymiany ciosów jest coraz szybszy. Dwójka mężczyzn albo zasłaniała się przed zaślinionymi szczękami albo próbowała zdzielić stwora. W pewnym momencie istota z mroków dżungli użarła boleśnie Zimma. Mężczyzna wrzasnął boleśnie. Ale zaraz potem stwór skoczył na Marcusa. Udało mu się złapać go za ramę potężnie wgryzając się w krew i mięso. Impet ataku był tak wielki, że powalił przybysza z Kill One na deski podłogi. Sapiące wściekle bestia była tuż nad nim, próbując dobić powalonego dwunoga. Gdzieś jak przez mgłę docierało do nich, że z zewnątrz zaczęły się odgłosy walki.

Walka przybierała zły obrót, do tego boleśnie oberwał, ale to nie był jeszcze koniec. Miał zamiar zrobić sobie z kłów tej bestii swoje trofeum. Dlatego będąc w zwarciu zaczął gwałtownie i szybko uderzać w jej korpus, na równi z Zimmem, który skupił się na uderzeniach w łeb. Po chwili dłuższej dołączyli do zabawy Jax z kumplem, wchodząc z i strzelając z przyłożenia w cielsko potwora.

Powalonemu przez bestię Marcusowi fortuna wreszcie zaczęła sprzyjać. Udało mu się wrażyć sztych noża gdzieś między żebra stwora. Stwór który całkiem zmyślnie unikał kolby Zimma tego ciosu nie zdołał uniknąć i zasyczał trafiony ale nie powalony. Zawarczał do dwóch mężczyzn którzy przybyli pierwszej dwójce na wsparcie. Przybiegli i bez wahania otworzyli ogień. Strzelali raz za razem przeładowując jeden lever a drugi pump action. Kule z Winchestera i śrut ze shotguna zalały kuchnię w której dwójka mężczyzn zmagała sie z obcym stworem. Większość rozbryzgła się po podłodze lub zdemolowała szafki. Ale jeden ze śrutowych pocisków, wystrzelony z niecałych dwóch kroków przesądził sprawę. Skumulowana wiązka śrutu trafiła stwora w bok przewalając go na bok i uwalniając Marcusa spod jego cielska. Ten stwór został pokonany. Ale sądząc po odgłosach na zewnątrz toczyła się walka na całego. Tylko nie wiedzieli kogo z kim lub z czym.

Marcus zaklął, brakowało mu teraz jego indiańskiego kumpla i jego zdolności. Przydałyby się w rozpoznaniu tych bestii i ich tropów, a tak wpakowali się najwidoczniej na jakieś grasujące w okolicy stado.

- Dalej, w kierunku konwoju, broń w pogotowiu. Te potwory zapewne próbują się dobrać do naszych samochodów. Przyda im się wsparcie. - rzekł do reszty. Mieli wyruszyć w kierunku drogi, choć tym razem “Buźka” w środku a nie na przodzie. Broń palna lepiej się sprawdzała w tej chwili na likwidację bestii niż nóż.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 08-03-2019, 13:15   #65
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=91X_S5n3woM[/MEDIA]
Pogoda i warunki nie rozpieszczały wędrowców. Patrząc na świat za oknem nie nastrajał do tego, aby opuścić ciepłe, przytulne wnętrze suva. Tutaj państwo Holden mogli cieszyć się suchą ciszą wygodnych foteli, lekko mglistą od papierosowego dymu. Mieli swój mały świat otoczony blachą oraz szkłem - wygodny, azyl gotowy do dalszej drogi jeśli tylko zajdzie taka konieczność. Niestety zanosiło się na to, że opuszczą go, idąc prosto w deszcz, ciemność i duchotę nocy nieznanej im, zapyziałej wiochy. Do tego to ujadanie psów dobiegające gdzieś z mroku.

- Chyba ich pogięło że będziemy nocować w tym chlewie. Nie wydaje mi się aby mieli bar i gorącą kąpiel na podorędziu… i spójrz na to błoto. Jest wszędzie, pobrudzę sobie buty - Vesna mruknęła tonem skargi, mocniej przytulając się do Runnera. - Weź broń kochanie i uważaj… załóż kaptur. - westchnęła ciężko - Też założę, chodź. Sprawdzimy co tu się odstawia.

- A mogliśmy już gościć się u Carol… - Alex pokiwał głową jakoś wyjątkowo zgodny z opinią swojej partnerki. Jazdy w nieznany plener w deszczowe noce widać nie zaliczały się w jego hierarchii jako równie ciekawe i atrakcyjne jak zabawy pod przyjemnie oświetlonym dachem w miłym towarzystwie. Ale gdy zorientował się, że Vesna przymierza się aby wyjść i co gorsza jego namawia do tego samego złapał ją za nadgarstek powstrzymując ją od tego.

- Gdzie cię niesie w taką noc? Zostań. Póki co widocznie załatwiają sprawy po swojemu. A jak załatwią i w ogóle nie trzeba będzie wychodzić? Ani butów brudzić? - Fox potrafił dostrzec całkiem bystre jasne i pozytywne strony, czasem nawet wychodził z niego niezły cwaniak. Zwłaszcza jeśli było mu to na rękę i na przykład oszczędziłoby mu latania po nocnym deszczu. - Zresztą ktoś musi zostać w samochodzie. - wzruszył ramionami na znak, że nie uśmiecha mu się zostawiać ich całego majątku na kółkach bez opieki. Wyjął jednak swój pistolet i trzasnął suchym trzaskiem zamka gdy go sprawdzał. Odwrócił się w głąb kufra wozu gdzie leżała w pudle wygrana “emka” pewnie zastanawiając się czy przełazić tam po nią czy nie.

- Kto tam się tak drze? - zamarł mrużąc oczy i wpatrując się gdzieś w stronę kufra pojazdu gdy próbował coś zobaczyć. Ale reflektory furgonetki stojącej za nimi i zawalone deszczem i błotem szyby skutecznie blokowały widok. - To gdzieś z tyłu. Otwórz szybę i zobacz czy coś widać. - polecił Ves która na razie nie była pewna czy poza pomrukiem silnika i stukaniem deszczu słychać coś jeszcze.

- Nie podoba mi się to - powiedziała przyciszonym głosem, otwierając powoli okno - Zmokną mi włosy… zadupie, noc, deszcz. Mogli na nas zastawić pułapkę. Weź karabin i uważaj na siebie. Zabiję cię, jeśli coś ci się stanie - odwróciła się do gangera, całując go krótko w usta.
- Proszę… uważaj - dodała i biorąc oddech wyjrzała przez otwarte okno, mrużąc oczy aby lepiej widzieć.

Coś tam się działo. Chyba w jednym z domów na bocznej drodze. Tam przynajmniej też przyglądali się i inni którzy też coś musieli usłyszeć. Padał jednak deszcz, było ciemno a dodatkowo ów budynek był w stosunku do nich nieco na skos ogrodzenia które częściowo zasłaniało widok. Ale gdy Vesna otwarła okno dużo więcej było słychać. Coś jakby ludzkie krzyki kojarzące się jednoznacznie z walką i niebezpieczeństwem. Chociaż nie było jeszcze wiadomo co i kto tam jest. Alex czekał co powie ale w końcu zaczął wstawać aby przejść na pakę i wziąć karabinek. I wtedy bez ostrzeżenia coś łupnęło w jego boczną szybę rozbijając ją w drobny mak, zasypując i ją i jego szklanymi odłamkami. Alex krzyknął z zaskoczenia odruchowo zasłaniając twarz ramieniem.

- O kurwa! Zamknij okno! - wrzasnął gdyż to coś, chyba jakieś zwierzę, na moment spadło na ziemię tuż przy drzwiach od strony kierowcy. Alex wychylił tylko pistolet i od razu zaczął strzelać, szybko i bez zbytniego celowania chcąc zalać przeciwnika ołowiem. Szoferkę zalał huk głuchych wystrzałów z jego pistoletu. Ale nie byli jedyni! U innych działo się to samo! To był jakiś masowy atak jakichś stworów! Ta i tu okrzyki zaskoczonych ludzi mieszały się z warkotem bestii i hukami wystrzałów. Na zalanej deszczem drodze zaczęła się nocna bitwa!

- Alex! - pierwszą reakcją panny Holden był zaniepokojony krzyk. Osłoniła twarz ramionami kiedy nastąpił huk, a po nim kolejne, tym razem z broni. Coś ich atakowało, to była pułapka! Ale kto był wrogiem?! Ludzie nie wydawali takich skrzeków! Zamknęła okno, kręcąc panicznie korbką, ale coś jej mówiło że szyba nie wytrzyma za wiele obrażeń.
Ludzie krzyczeli, zewsząd dochodziły strzały i odgłosy walki. Z bliższej odległości słyszała szybki huk pistoletu i mrukliwe przekleństwa oraz dyszenie przez zaciśnięte zęby. Vesna wiedziała, że niedługo w klamce skończą się kule, przekręciła się na krześle i wychyliła się, zaczynając gramolić na pakę. Po karabin.

Fox strzelał do stwora który zaatakował ich samochód a Vesna przelazła w tym czasie na kufer furgonetki. Akurat jak przeciskała się na podłogę to zwierzę ponownie doskoczyło do drzwi z rozbitym oknem. Ale teraz już nie miało takiego impetu uderzenia. Musiało teraz doskoczyć z ziemi i próbowało wedrzeć się do środka. Ale żywym korkiem stał się Alex. Detroitczyk zaciskając zęby i wrzeszcząc na warczącą z bliska bestię okładał ją trzymanym pistoletem nie mając czasu ani okazji do zmiany broni na coś bardziej użytecznego. Sądząc po piskach stwora jaki skakał i drapał pazurami karoserię drzwi musiał go Alex trafiać ale nie tyle by go chociaż odpędzić. Sądząc po wrzaskach i wystrzałach gdzie indziej musiało to wyglądać podobnie.

Co to do diabła było?! Skąd się wzięło?! Żyło w tej przeklętej dżungli, na mokradłach? Zmutowana fauna, śmiercionośnie skuteczna w likwidowaniu celów? Najgorsze że takim celem był teraz Alex. Vesna nie wiedziała co ma robić, nie umiała walczyć. Od tego zawsze miała Alexa, który dbał o to aby nic się jej nie stało. Żywa tarcza, kamizelka ochronna.
Złapała karabin i przepchnęła się do walczącej pary, zza pleców gangera próbując lufą odepchnąć stwora od ludzkiego ciała.

Gdy Vesna uderzyła lufą karabinku stwora z jakim się szarpał Alex poczuła jakby dźgała wypełnioną piaskiem sportową torbę. Tylko taka torba co wierzga, szarpie i drapie. Alex próbował lewym ramieniem zasłaniać się i blokować łeb i szyję bestii a prawą okładał ją pistoletem. Z kilka razy stwór kłapnął szczękami w dźgającą go lufę co próbował wykorzystać Fox aby zdzielić ją pistoletem. Ale o ile stworowi doskwierała nienaturalna dla siebie, pionowa pozycja i dość mały otwór okienka przez jaki próbował dorwać kierowcę to temu ostatniemu przeszkadzała niewygodna pozycja gdy musiał tłuc coś co było bokiem do niego a do tego pistolet często zawadzał o kierownicę, dach albo ramy okna.

Wydawało się, że zmagania tej trójki trwają wiecznie i chwila gdy w końcu ludzie odepchnął stwora albo stwór wedrze się do środka nigdy nie nadejdzie. Ale wreszcie Runnerowi udało się trafić kolbą prosto w zaśliniony pysk, zaraz potem rozbił coś chwytem pistoletu nad oczodołem poczwary. Po tych razach stworzenie zaskomlało i odpuściło. Stojąca na pace ciemnowłosa dziewczyna widziała jak w końcu stwór odpadł albo zeskoczył bo zniknął z okna. Fox miał bliżej to widocznie jeszcze go widział przez okno.

- Do mnie skaczesz?! Do mnie!? To masz! - Runner odzyskał głos i posłał w ślad za zmykającym stworem kilka szybkich strzałów. Ves zauważyła wreszcie utykającego stwora jak próbował chyba czmychnąć znów w mroki dżungli. Ale nie zdążył bo kule alexowego Sig Sauera były szybsze. Utkwiły w bestii wielkości sporego psa czy wilka w tym dwa pociski fartownie trafiły prosto w łeb stwora który eksplodował odłupanymi przez ołów kawałkami czaszki. Stwór przewalił się na pobocze jak szmaciana lalka.

- Jesteś cała?! Spierdalamy stąd! - Alex rzucił tylko okiem na Ves i widząc, że jest i stoi o własnych siłach natychmiast wrócił do kierownicy. Rozejrzał się dookoła i odpalił silnik który w międzyczasie jakoś zgasł. Walka w całym konwoju rozgorzała na dobre. Od strony ogrodzonego budynku zaczęły walić jakieś gongi i dzwonki alarmowe. Zapalano światła, mnóstwo ludzi krzyczało, strzelało, wrzeszczało zmagając się z podobnymi stworami jak i oni. Wydawało się, że maszkary są wszędzie i próbują dorwać kogo się da. Nawet przy bramie, w padającym deszczu, tam gdzie zatrzymała się czołówka konwoju, widać było trójkę zmagających się ze stworami ludzi. O dziwo nawet ten fircykowaty Federata zmagał się przy pomocy szpady i pistoletu z jakąś poczwarą. Obok niego gliniarz strzelał do kolejnego.

- Musimy im pomóc! - panna Holden krzyknęła, łapiąc rozpaczliwym gestem Runnera za ramię i gapiąc się na niego w napięciu. Wyrzucała z siebie pospiesznie kolejne słowa, ale czasu było niewiele - Jak zginą nie dostaniemy zapłaty i nie można ich tak zostawić. Proszę kochanie, pomóż im. Nikt nie strzela lepiej od ciebie. Bez wsparcia mogą... Alex no - skończyła, patrząc się w napięciu prosto w jego twarz.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 08-03-2019, 16:54   #66
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17 - VIII.31; wieczór;

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli



Marcus



Marcus miał rację w tym, że stwory próbowały dobrać się do samochodów. Chociaż może nie tyle do samochodów ile do ich żywej obsady. Z zapuszczonego domu z jakiego wybiegli było jakaś setka kroków, może półtorej. Ponieważ samochody miały zapalone reflektory to mniej więcej było widać co tam się dzieje. A wyglądało na to, że konwój został zaatakowany po całości. Samochody stały nieruchomo lub ich kierowcy próbowali wyrwać się z matni. Powstał chaos i hałas nocnej walki w ulewnym deszczu gdzie wszyscy biegali, krzyczeli, strzelali lub zmagali się z bestiami.

Do tego dochodzili domownicy. Zaalarmowani na całego przez gongi i odgłosy walki obsadzali stanowiska otwierając ogień. Trudno w tym chaosie było się zorientować w co strzelają.

Marcus i trójka jego towarzyszy szybko, po przebiegnięciu może jednej, trzeciej boku ogrodzenia, zorientowali się w kilku rzeczach. Po pierwsze Marcus krwawił. Krwawił i to poważnie, z poważnej rany. Rana osłabiała go i wabiła drapieżniki. Wkrótce zacznie odczuwać jeszcze poważniejsze osłabienie z powodu utraty krwi jeśli w ciągu paru chwil nie zatamuje krwawienia. Po drugie byli sami. Biegli tylko we czterech. Byli więc z całego konwoju i obwarowanego budynku, najmniejszą grupką do zaatakowania. I zostali zaatakowani. W ciemnościach i deszczu zamajaczył jakiś warczący kształt jaki pędził wprost ku nim. Nie wiadomo ile stworów dostrzegło i pędziło ku nim w tych deszczowych ciemnościach. A jak każdy czworonóg były o wiele szybsze od każdego dwunoga. A byli na odkrytej przestrzeni ulicy! Nie było gdzie się skryć! Z jednej strony ogrodzenia a z drugiej najwyżej jakieś krzaki, za słabo aby dały osłonę budynku w jakim można by się zabarykadować! No chyba, że to ogrodzenie, bo byli z kilkanaście metrów do dziury jaką wcześniej do środka dostała się para zwiadowców. No ale nie powiększyli jej więc dalej była wąskim gardłem! Chociaż na razie dojrzeli jednego stwora który pędził ku nim, może udałoby się go zdjąć szybko i wznowić bieg ku samochodom? Walka czy ucieczka?! Co robić?! Cokolwiek ale szybko inaczej stwory podejmą decyzję za nich!



Vesna



- Dobra ale ja mogę albo jechać albo strzelać! -
Alex zgodził się i wrzucił silnik na wyższe obroty ruszając w detroidzkim stylu mimo, że furgonetka nie miała zrywności osobówki, zwłaszcza detroidzkiej. Van zjechał z drogi wjeżdżając na chodnik i w pierwszej chwili wydawało się, że Alex zamierza rozjechać wszystkich jak leci. Ich szefa, gliniarza i stwory z jakimi walczyli. Światła, klakson i dźwięki wydawane przez nadjeżdżający taranem samochód ostrzegły i ludzi i stwory. Wszyscy zdołali uskoczyć ale wtrącenie się furgonetki na moment przerwało te walki. Ledwo pojazd minął grupkę walczących gdy zahamował. Ale na mokrym asfalcie, przy pisku opon i zgrzycie hamulców, zatrzymał się kilka swoich długości dalej.

- Daj karabin! I pilnuj mi pleców! - Alex złapał podany karabin i wysiadł z szoferki wozu. Stał tuż przy niej, w otwartych drzwiach i włączył się do wymiany ognia. Wydawało się, że zwycięski “czarnuch” wojskowego kalibru 5.56 ma największą siłę ognia. Jedno trafienie wojskowym tripletem powalało stwora na mokrą od deszczu ziemię. Ale e-M-ka mogła strzelać na raz tylko do jednego celu a stworów było mnóstwo.

- Nie damy rady! Za dużo ich! - Fox wrzasnął w kierunku ich szefa. No chyba całkiem słusznie. Stworów wydawało się raczej przybywać niż ubywać.

- Cholera otwórzcie! Policja! - jeden z gliniarzy wydarł się do tych z domu. Dzieliło ich nie więcej niż z dwa tuziny kroków. Ale tamci byli za ogrodzeniem, bramą i obsadzali dach budynku. Dach dawał im częściową osłonę przed ewentualnym ostrzałem i był na tyle wysoki, że dawał też względne bezpieczeństwo przed stworami buszującymi na zewnątrz ogrodzenia.

- Żądam otwarcia posesji dla moich ludzi! - van Urk wsparł gliniarza swoim władczym głosem. Nie było trudno zgadnąć, że po właściwej stronie ogrodzenia margines bezpieczeństwa jest znacznie większy niż na zewnątrz.

- Olać ich! Spieprzajmy stąd! - Alex miał własną wizję, detroidzką. Która mówiła, że cokolwiek by się działo to lepiej być na kółkach i za kółkiem. Z Vesną mogli jeszcze wsiąść w furę i spróbować dać dyla ale nie było wiadomo jak im to wyjdzie i co z resztą.

Szef karawany rozejrzał się dookoła. Wyglądało to słabo. Część karawaniarzy broniła się na zalanych deszczem ulicą, próbując używać własnych pojazdów jako osłon, część strzelała z wnętrza pojazdów. Strzelali też obrońcy domu dołączając swoją porcję hałasu, krzyków i zamieszania. Ujadania psów mieszały się z jazgotem stworów. Panował chaos. Po tym jak Alex wyrwał się swoją bryką ze swojego miejsca teraz ich furgonetka stała na czele do pierwotnego kierunku jazdy. Za to furgonetka Hoffmana, która stała za nimi, została tam gdzie wcześniej i teraz stanowiła oddzielny punkt oporu przeciwko bestiom. Nie było też zbyt trudne do zrozumienia oporów lokalsów przed otwarciem bram przez jakie nie tylko ludzie mogli się dostać na teren ogrodzonej posesji. A przy ważeniu na szali życia i bezpieczeństwa swoich a obcych to jak para Detroitczyków pamiętała z własnych ulic zazwyczaj był to dość jednostronny rachunek zysków i strat: każdy dbał przede wszystkim o swoich. Niestety pechowo dla karawaniarzy, nijak nie byli “swoi” dla tych za ogrodzeniem. Federata widać również pojął tą ideę.

- Alex! Utoruj nam drogę! - rozkazał Detroitczykowi nie mogąc się doczekać żadnej sensownej reakcji ze strony obrońców. Wskazał na wjazd do budynku. Budynek z czerwonej cegły wyglądał solidnie. I bezpośrednio od niego wybiegał ceglany murek który wydawał się najsolidniejszą osłoną w całym ogrodzeniu okalającym kompleks. Ale dla rozpędzonej furgonetki ani brama, ani drzwi budynku zapewne nie powinny stanowić realnej przeszkody. A furgonetka Detroitczyków stała najbliżej i jako jedyny chwilowo nie użerali się z żadnym potworem. Dwójka gliniarzy już nosiła wyraźne ślady zranień, ich deszczaki zbrukane były krwią i błotem. Ale jeszcze trzymali się na nogach i odpowiadali ogniem. Van Urk tak samo, reszta karawany też miała zajęcie. Tylko obsada pierwszej furgonetki na tą chwilę miała swobodę manewru.

- Hej Ves? Wpierdalamy się tam czy spierdalamy? - Alex wskoczył do furgonetki podając Ves karabinek który był zbyt nieporęczny aby swobodnie manewrować nim w szoferce a do prowadzenia pojazdu był zbędny. Kierowca odpalając maszynę i zatrzaskując za sobą drzwi z rozwaloną szybą zerknął na kobietę obok. Mieli sekundy na podjęcie decyzji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-03-2019, 21:37   #67
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Nikt nie lubił nieproszonych gości, dobijających się po nocy.Tym bardziej niemiłym elementem było wpraszanie się takowych gości gdy za oknem tłukła ulewa, a dookoła szalała walka. Vesna nie dziwiła się braku reakcji miejscowych. Mieli zabezpieczone domostwo, w miarę bezpiecznie ukryte za bramą, siatką i mocnymi drzwiami. Podobna ochrona musiała działać, skoro wciąż żyli… czego nie dało się powiedzieć o członkach karawany. Pośrodku zamieszania najbardziej wybijał się głos fircyka, rzucającego rozkazy i próbującego ogarnąć pole bitwy. Z drugiej strony do ucha mechanik darł się Alex, jako głos rozsądku. Spojrzała na niego, siedzącego tuż obok i gotowego dać po garach, byle wyrwać się z matni… niestety podobne rozwiązanie oznaczałoby zapewne koniec ich pracy dla FA, no i tak głupio było dawać dyla. Ludzie z Det nie uciekali.

- Nie otworzą im! - wskazała na bramę, a potem złapała się uchwytu przy oknie, żałując tego co mówi - Sami się wpraszamy! Gaz do dechy i wal jak frajera! Potem wyklepię maskę!

Alex spojrzał jakoś tak dziwnie na siedzącą obok pasażerkę. Potem niespodziewanie jego dłoń wystrzeliła do przodu, złapała ją za chabety i przyciągnęła do siebie aby pocałować ją krótko i mocno.
- Yeah! Moja foczka! Jesteś pewna, że jesteś ze Schultzowa? Do nas lepiej pasujesz. - zaśmiał się krótko puszczając ją i od razu puszczając gaz do dechy. Granatowa maszyna wystrzeliła do przodu na tyle na ile maszyna tej masy mogła. I przez chwilę wydawało się, że kierowca dał sobie spokój z całą resztą i wziął koła za pas. Nieoczekiwanie na zalaną deszczem drogę wypadł jeden z tych dziwnych i obcych stworów. Ale chociaż pewnie człowieka przygniótł by swoim impetem i ciężarem z rozpędzającą się półciężarówką nie miał większych szans. Fox nie wnikał czy bestia chciała ich staranować, wskoczyć na maskę czy na dach, tylko gwałtownie skręcił kierownicą jakby chciał wyminąć paskudę. Jak tak to prawie mu się udało. Poczuli głuche uderzenie gdy gdzieś z tyłu burty coś dość ciężkiego uderzyło z pełnym impetem. A raczej coś co wykonująca obrót o 180* maszyna trzepnęła tylną burtą i to coś odleciało z cichnącym szybko skomleniem.

- Yeah! Jak frajerów! - wrzasnął Detroitczyk i gdy na moment po wykonaniu manewru na śliskiej od deszczu drodze maszyna się zatrzymała znów bezlitośnie pocisnął gaz do oporu. Zapewne reszta karawaniarzy jeśli miała okazję obserwować ich poczynania to właśnie zastanawiała się co jest grane. Bo ich furgonetka najpierw jakby dała dyla a po przejechaniu paru swoich długości stanęła okoniem i teraz ruszyła jakby zamierzała przejechać obok nich. I to w pełnym pędzie! Ale wszystko działo się zbyt szybko. Alex zamiast minąć jakikolwiek samochód odbił do wewnątrz, w stronę kompleksu. Szerokość ulicy zniknęła momentalnie dając obrońcom budynku tylko okazję na kilka spanikowanych wystrzałów. Ołów w połączeniu z tym co uderzyło w maskę i szybę z bramy a potem drzwi, do reszty poszatkował ich przednią szybę. A chwilę później furgonetka już hamowała wewnątrz budynku pisząc hamulcami po podłodze i rozbijając coś. Co to trudno było zobaczyć przez to wszystko co zgarnęła ze sobą od rozwalonej bramy i ogrodzenia.

Zatrzymali się ze trzy długości wewnątrz jakiegoś korytarza. Wewnątrz dobiegały ich zaskoczone krzyki ludzi i wściekłe ujadanie psów. Widzieli sylwetki z bronią i bez broni. Część biegła w ich stronę cześć uciekała, prawie wszyscy krzyczeli.
- Jak frajerów? - Alex zapytał znacząco łapiąc pistolet gotów otworzyć ogień do każdego kto by się nawinął. Wyrwali dziurę w systemie obrony więc inne pojazdy i karawaniarze mogli pójść w ich ślady. Bestie z dżungli też. Ale w tej chwili byli tutaj tylko we dwójkę.

- Ubezpieczaj pozostałych - panna Holden wydyszała nie wiedzieć czemu uśmiechając się po wariacku. Mogło chodzić o jazdę, demolkę, albo o dziki komplement Foxa przed całą akcją. Niestety nie było za bardzo czasu na wzdychanie do gangera, ani rzucenie do miejscowych że przybywają w pokoju… trochę ciężko o nim mówić, gdy wbiło się taranem prosto na melinę. Równie ciężko wyglądało zaczynanie rozmowy o Jezusie.

- Mamy C4, dynamit! Nie radzę w nas strzelać! - krzyknęła w głąb korytarza, tam gdzie ludzkie sylwetki - Pomóżcie nam pozbyć się tych pokrak z waszej ziemi!

- Coście zrobili debile! - ktoś wrzasnął w ich kierunku z rozpaczą w głosie widząc jak potężną wyrwę pozostawiła po sobie ich furgonetka. Rozbita brama odsłaniająca ogrodzenie i podwórze i rozbite główne drzwi czy co to tam było co blokowało dotąd dostęp do samego budynku. Teraz to trochę wszystko leżało pod kołami furgonetki a trochę wciąż na jej przedniej szybie i masce. Alex w tym czasie odebrał swój zwycięski karabinek od Vesny i wysiadł znów stając tuż przy szoferce. Mierzył się z jakimś facetem który nadal był niezdecydowany czy otworzyć do nich ogień czy nie. Zrobił się pat gdy każdy z nich widział wylot lufy tego drugiego a mało na kogo nie wywierało to pewnej presji do zastanowienia się nad swoim zachowaniem. Z zewnątrz wzmagały się krzyki i odgłosy. I ludzie, i samochody, i bestie próbowały powtórzyć trasę Detroitczyków i schronić się we względnie bezpiecznym wnętrzu. Wokół furgonetki robiło się tłoczno. Już z kilka osób zdążyło się zebrać z wycelowaną bronią i Ves miała wrażenie, że chyba tylko ten okrzyk o C4 i brak ewidentnie agresywnych ruchów ze strony ich dwójki sprawiają, że jeszcze nie otwarto do nich ognia.

- Policja! Policja do cholery! Pomóżcie nam! - krzyczał któryś z gliniarzy prowadząc swojego utykającego kolegę. Za nimi widać było sylwetkę “fircyka” który strzelał ze swojego pistoletu w stronę bestii.

- Rozwaliliście bramę to ją teraz obstawcie! - krzyknął któryś z tubylców opuszczając broń dotąd wycelowaną w parę z Detroit. Ten gest powtórzyła reszta z nich i część zaczęła biec po schodach, część całkiem sprawnie, przenosić jakieś stoły i dykty czy blachy próbując zmajstrować barykadę z czego się da.

- Co to do diabła jest, skąd one się wzięły?! - mechanik odkrzyknęła do miejscowych, wypuszczając z ulgą powietrze. Nie zaczęli strzelaniny, zamiast tego postawili na współpracę… jakąkolwiek. Kto wie, może jednak przeżyją do świtu i końca zawieruchy.
- Alex, nie daj niczemu podejść… - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zobaczyła kulejącego gliniarza. Szybko złapała torbę medyka, machając na nich ręką - Ranni do mnie!
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 14-03-2019, 21:48   #68
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Sytuacja zaczęła się robić coraz bardziej poważna i niebezpieczna. Tutejsi najwyraźniej wiedzieli o tych bestiach, skoro tak dobrze się zabezpieczali ogrodzeniem. Ogrodzeniem! To mógł być dla nich ratunek i chwilowa strefa bezpieczeństwa.

- Odstrzelcie go! A potem za ogrodzenie! - rzucił do reszty, samemu zaś starając się zatamowac ranę opaską uciskową z pasa od spodni. To powinno chwilowo pomóc, dopóki nie przeskoczą przez wyrwę. Lepszym opatrunkiem zajmą się gdy będa mieli chwilę spokoju po drugiej stronie.

Widoczność była słaba. Deszcz, noc, krzaki i ruchoma plama ciemności jaka biegła aby ich dorwać. Kiepskie warunki do precyzyjnego strzelania. Trzech mężczyzn uniosło broń aby wymierzyć pomimo deszczu zacinającego w twarz. Marcus nie mógł im pomóc bo i tak nie miał żadnej lufy. Ale mógł im pomóc nie wykrwawiając się. Aby nie musieli mieć dylematów czy mają go nieść czy zostawić. Zaczął więc rozpinać pasek aby spróbować ścisnąć ranę i zmniejszyć krwawienie. Chociaż tak doraźnie. Ale zanim się uporał trzy lufy huknęły prawie jednocześnie. Sztucer, shotgun i rifle action posłały ołów w kierunku majaczącej w ciemności ciemnej plamy. Strzelali praktycznie do ruchomego cienia. Cień zbliżał się błyskawicznie, w tempie w jakim żaden dwunóg nie mógł nawet marzyć. Ku jego spotkaniu poleciały grudki ołowiu. Największa i najszybsza z pełnokalibrowy karabinu, lżejsza i wolniejsza z lżejszego karabinu i cała masa śrucin ze strzelby. Co go trafiło z odległości dobrych kilku furgonetek nie było sposób ocenić przez ten deszcz i ciemność. Ale coś trafiło. Dał się słyszeć żałosny skowyt i odgłos upadającego w kałużę ciała.

- Dostał?! - Ricardo szybki trzasnął swoją rączką lever action aby przeładować swój karabin. Po ciemku było słychać, że to coś tam leży i skamle ale czy już dostał tak aby nie wstać? Tego nie było widać.

- Chyba tak. - Zimm trzasnął przeładowując swój czterotakt i znów unosząc broń do góry. Jax też trzasnął swoim shotgunem i znów wszyscy mieli gotową do strzału broń. Wodzili po tym czymś co tam chyba dogorywało, po podejrzanych cieniach i odgłosach. Było tego więcej. Dało się to wyczuć. Jak przebiegały w ciemnościach, jak gdzieś szarpały się z ogrodzeniem albo nieco dalej jak ktoś gdzieś strzelał i walczył z tymi stworami. Ale na szczęście “Buźka” zdążył już zdjąć pasek a potem jako tako zacisnąć go na mokrym od deszczu i krwi zranionym ramieniu. Na szczęście przez te parę chwil nic ich nie zaatakowało. Jeszcze kolejna chwila i dobiegli do dziury. Tylko tutaj znów musieli przeciskać się pojedynczo a w każdej chwili coś mogło znów próbować ich dopaść.

- Dobra robota. Jax, przeskakuj przez dziurę. Potem ja dołączam, Zimm i Ricardo. Lepiej nie dawać kolejnym bestiom czasu na pojawienie się. - odezwał się do reszty dociskając pasek na ramieniu. - Po drugiej stronie rozeznamy się w sytuacji. Karawana powinna sobie poradzić sama, mają więcej broni i są w pojazdach. Zatem my musimy tylko dotrzeć do budynków i będziemy mogli odpocząć od zagrożenia. O ile tubylcy będą mili.
Ich sytuacja wcale nie wyglądała na dobrą a miejscowi najwyraźniej dobrze wiedzieli o tych bestiach, dlatego tak dobrze się zabezpieczali i dlatego domy wokół ogrodzenia były puste. A oni wpadli prosto w zasadzkę urządzoną przez naturę. Zdecydowanie musieli dołączyć do reszty konwoju, przez co mieliby też wtedy większe szanse na przeżycie i większą siłę ognia.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 16-03-2019, 02:29   #69
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - VIII.31; wieczór

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli



Vesna



W co się wpakowali tym razem? Gdzie się znaleźli? Po co? Czy ktokolwiek kontroluje to co się tu dzieje? Ile krwi! Chyba byli w jakiejś dawnej klasie. O tym świadczyły zachowane tablice. I te do pisania kredą, i markerem, te na gazetki ścienne. Teraz jednak był to szpital polowy. Właściwie punkt opatrunkowy. A raczej po prostu przypadkowe pomieszczenie gdzie znoszono lub przyprowadzano rannych. Dlatego dawna klasa wyglądała obecnie dość makabrycznie. Na zewnątrz panowały nocne ciemności. I nadal padał deszcz. Wnętrze pomieszczenia było oświetlone tylko lampami i kagankami. W innych okolicznościach pewnie nadawałyby ciepły, i przytulny wygląd. Ale obecnie tak małe płomyki nie dawały wystarczająco wiele skoncentrowanego światła aby widzieć wszystkie detale. A do diagnozy i opatrywania ran dobrze było mieć silne światło. Ale go nie mieli.

Do tego dawna klasa była zawalona rannymo. Jedni siedzieli na podłodze pod którąś ze ścian, inni na zachowanych krzesłach, jeszcze inni leżeli na podłodze, siennikach, śpiworach bo te trzy łóżka polowe jakie tu były zajęte zostały jeszcze zanim przyszła tu po raz pierwszy. Ileś tam odkażeń, ran, zszywania i bandażowania temu. Teraz leżeli i siedzieli tutaj. I dało się wyczuć tą brudną, pełną strachu i bólu, atmosferę punktu opatrunkowego pierwszego kontaktu. Dosłownie polowe warunki. Półmrok panujący przez za mało i za słabe źródła światła. Jęki i krzyki rannych i konających. Kilka całkowicie biernych i nieruchomych ciał przykrytych kocami.

Jej na szczęście nic nie było. Nie potrzebowała pomocy więc mogła ją udzielić innym. Alex też nie. Przynajmniej gdy go widziała po raz ostatni. Teraz pomagała miejscowym. Razem z jakąś dziewczyną co widocznie też się znała na tych ranach i jeszcze jedna czy dwie inne osoby. Do tego mali pomagierzy, zwykle dorastające szczeniaki które mogły coś podać, przytrzymać, uciąć bandaż czy pomóc kogoś przenieść. Miejscowy wymieszali się z nieproszonymi gośćmi. Co jak co ale tym stworom z nocnej dżungli wszystko było jedno kogo przyszło im rozszarpać. Konwojenta z samochodu czy kogoś z domowników. Starego czy młodego, kobietę, mężczyznę czy dziecko, białego czy kolorowego, bogatego czy biednego, wszystkich żarły tak samo. To był jakiś koszmar!

Wcześniej, ledwo parę chwil, minut, kwadransów a może godzin? Bez zegarków i w tym chaosie trudno było to określić. Wiadomo było tylko, że nadal jest noc i pada deszcz. Dokładna minuta i godzina chyba nikomu nie była potrzebna. W każdym razie “nieco wcześniej” gdy z Alexem staranowali budynek wybijając otwór dla swoich wydawało się, że wyjdą na prostą. Że wszyscy schronią się w miarę bezpiecznym budynku i jakoś to będzie. No nie do końca tak wyszło.

Przez wyrwaną w ogrodzeniu dziurę wbiegli nie tylko ludzie ale i te obce stwory. Podobnie do wnętrza budynku. Najgorzej mieli ci z ulicy, mieli najdalszy kawałek do przebiegnięcia. Wszyscy strzelali do tych czworonogich poczwar. Kto wie, może gdyby wszyscy mieli takie szturmówki jak Alex i wszyscy się nimi posługiwali tak jak on. I mieli tyle ammo. I nie było tych dziur. Może by było inaczej. Ale stworów było zbyt wiele, wlewały się zbyt szybko, a ludzie nie mieli aż tyle stali i ołowiu aby zatrzymać tą falę.

Próbowała opatrzyć gliniarza. Z bliska okazało się, że obaj są ranni. Alex strzelał ze swojej festynowej nagrody ufundowanej przez Nowojorczyków. I broń i Alex działali niezawodnie. Ale sam Detroitczyk z nowojorską bronią nie mógł przeważyć szali. W pewnym momencie porwała ich fala paniki i uciekinierów. Nie wiadomo kto i co, ani dlaczego ale jakoś uznali, że nie ma szans powstrzymać stwory. Ludzie wycofali się do kolejnych sal i pomieszczeń zostawiając swoich zabitych i rozszalałe krwią i agresją stwory wielkości ogromnego psa czy wilka. Z jakimiś kolcami i dziwnymi naroślami. Miejscowi wyciągnęli wówczas własną wunderwaffe.

- Spuścić psy! - rozległ się okrzyk powtórzony przez kolejne gardła. Słychać było jakieś trąbki i gongi bijące na alarm. I rzeczywiście skądś wypadły psy. Dwie fale zwierzęcej furii zwarły się ze sobą. Kły przeciw kłom, pazury przeciw pazurom, instynkt przeciw instynktowi. Ludzkie psy walczyły mężnie o swój dom. Zagryzały i były zagryzane. Rozszarpywały i były rozszarpywane. Zwykle były mniejsze od stworów z dżungli ale nie rozmiar zdecydował a przewaga liczebna. Obcych bestii było zbyt wiele. Niemniej to właśnie dzięki psiej lojalności i ich poświęceniu uratowano aż tylu nawet ciężko rannych. Zdołano pozamykać co było do zamknięcia i przenieść rannych chociaż właśnie do tej klasy.

Rannych było sporo. Część z nich Vesna kojarzyła nawet z konwoju. Nawet jeśli nie zdążyła poznać ich z imienia. Był jeden z gliniarzy. Dostał dość mocno. Siedział pod ścianą cicho pojękując. Drugi oberwał lżej więc po założeniu opatrunku wrócił do patroli jakie miały pilnować aby bestie nie wdarły się do kolejnych pomieszczeń. Był także “stary znajomy” z dzisiejszego poranka czyli patykowaty George. Mógł chodzić ale dostał całkiem mocno. Na razie pomagał właśnie tutaj, zwykle przy przenoszeniu bardziej rannych albo pomagał ich dotransportować właśnie tutaj. Wydawało się, że jest w szoku i niezbyt ogarnia co się dzieje ale chociaż wykonywał polecenia i nie był ani agresywny ani zbyt przerażony aby pomagać. Pod ścianą leżał ochroniarz van Urk’a. Z nim było ciężko. Nie była pewna czy przeżyje. Ale Vesna sama widziała jak uchronił swojego pana spychając go w ostatniej chwili z drogi bestii przez co sam wystawił się na jej atak. Sam szlachcic docenił ten gest, podniósł go potem i wyprowadził z niebezpiecznego rejonu. Sam von Urk też był jej pacjentem. Ale przez chwilę potrzebną na założenie opatrunków. Oberwał ale chociaż boleśnie no to niezbyt poważnie. Wrócił do tej części która pomagała utrzymać odpór w tym oblężeniu. Poza nimi było jeszcze ze trzech czy czterech ludzi z konwoju ale zwykle lżej ranni i w większości wrócili wspomóc obrońców. Tak samo jak Alex. Dlatego go tutaj nie było.

Samej Ves też ledwo się udało ujść z życiem. Załatwiła nawet jednego stwora! Chociaż niechcący. Jakiś potwór ruszył po korytarzu w jej kierunku. A ona do tego jeszcze się wywaliła! Ale gdy się podniosła na ślizgających się po posadzce butach złapała się jakiegoś badyla. Coś trzasnęło, świsnęło tuż nad jej głową. Gdyby stała to pewnie trafiłoby ją. A tak wbiło się w łeb stwora jaki już skakał aby ją dopaść. Pułapka! Całkiem przypadkowo ale uratowała jej życie! Potem jeszcze jakiś jeden próbował ją dorwać ale udało jej się zatrzasnąć w ostatniej chwili drzwi tuż przed nosem. Ale zwykłe drzwi nie mogły powstrzymać takiej bestii! Rozejrzała się ale nie było innego wyjścia! A to coś lada chwila rozwali te cholerne drzwi! I nagle cisza. Skomlący jęk. Dźwięk osuwającego się cielska i krwawa, rosnąca kałuża spod drzwi. Gdy odważyła się odsunąć drzwi ujrzała tego stwora. Ktoś go rozwalił. Ale musiała zwiewać dalej, nie mogła zostać w tym ślepym pomieszczeniu! W chaosie dołączyłą do jakiejś grupki z którą dobiegła do jakiegoś korytarza. Tam nastąpiła coś jakby reorganizacja. Kto jest kto, zwłaszcza tubylcy pytali nowych. Znalazła się też z Alexem, też był cały. Ale inni byli ranni, mieli inne specjalności i się rozdzielili. Alex poszedł bronić tej wspólnej placówki ich wszystkich a ona trafiła do tego punktu gdzie znoszono rannych. Wyglądało na to, że stwory wdarły się do budynku, opanowały główny hol i korytarz. I teraz ludzie byli w odseparowanych klasach i podobnych pomieszczeniach do których istniała groźba, że jeśli stwory sforsują drzwi to wyłapią ludzi klasa po klasie. Dlatego każda pałka, siekiera czy lufa była potrzebna aby stawić im odpór i spróbować uratować tych co byli wewnątrz. A ci wewnątrz próbowali na swój sposób uratować kogo się tylko dało. Choćby przez to, że się nie wykrwawił.




Marcus



Jakoś im się udało. Trudno było powiedzieć co i jak. Gdzieś biegli, coś strzelali, cięli włamywali się, biegli przez pogrążony w ciemnościach i zalany deszczem trawnik, jakieś drzewa. Raz Marcus upadł w błoto i ktoś mu pomógł się podnieść chwilę potem lub przedtem ktoś inny upadł i on jemu pomagał. Sajgon.

Udało się przedrzeć przez dziurę w ogrodzeniu jaką znaleźli wcześniej. Ale gdy byli już na podwórzu z ciemności wyskoczył jeden ze stworów. Jak on się tu dostał?! Jakim cudem był tu przed nimi!? Raczej nie mógł przeleźć tą samą dziurą co oni i wówczas pewnie skoczył by im na plecy a nie gdzieś z flanki. Ale jakoś go załatwili. Skoczył w nich roztrącając jak kręgle ale gdy próbował dorwać któregoś z chłopaków Marcusowi udało się dźgnąć go. Nóż przebił się przez skórę i mięśnie, trafił w aortę i rozerwał ją. Stwór osłabł, zawył i próbował odskoczyć. Trząsł łbem jakby próbował strząchnąć z siebie obce zagrożenie. Ale śmierci nie dało się pozbyć w ten sposób. Odskoczył na kilkanaście susów zanim zakręcił się, upadł w błoto i skonał.

Jednak to nie był koniec. W ciemnościach nocy przemykały i skowyczały kolejne cienie. Szybkie, warczące i niebezpieczne. Nie mogli zostać na odkrytej przestrzeni! Potrzebowali kryjówki! Zdołali przebiec przez zalane deszczem podwórze i dobiec do ściany jakiegoś długiego budynku. Ale to tylko ściana! Biegli wzdłuż niej, widać było jakieś kolejne drzwi w regularnych odstępach. Ale zamknięte i zabarykadowane! Może i mogliby spróbować wyłamać któres ale znów zostali zaatakowani. Bestia wzięła na cel tym razem Jaxa. Ten cofał się próbując okładać stwora swoją bronią i gdyby był sam stwór mógłby nawet go dopaść. Na szczęście nie był. Pozostała trójka użyła noży, kolb i ołowiu. Tym razem nie zabili bestii ale zranili tak poważnie, że zaniechała ataku i czmychnęła w ciemność.

W końcu okazało znaleźli jakieś drzwi które były zamknięte na kłódkę. Kłódkę wspólnym wysiłkiem udało im się sforsować. Jeszcze tylko zasuwka i drzwi stanęły otworem. Znaleźli się w środku! Ale gdy mokrzy, ociekający błotem i deszczową wodą, zziajani, wpadli do środka tuż za nimi wpadła też jedna z leśnych bestii. Znów trafiła na Jaxa. Jedno kłapnięcie potężnych, zaślinionych szczęk i kark człowieka pękł jak sucha gałązka. Pozostała trójka dzięki pechowcowi na którego plecach wylądowała bestia miała ciut więcej czasu aby stawić jej opór. Zdołała jeszcze użreć Ricardo a Marcus sprzedał jej kosę ale już nie tak skutecznie jak na podwórzu z poprzednim monstrum. W każdym razie bestia odpuściła i czmychnęła z powrotem na zewnątrz. Pozostałym udało się zatrzasnąć i zabaradować drzwi jakimś biurkiem. Chwilowo wydawało się, że są bezpieczni. Gdy podeszli do Jaxa ten już nie żył. Potężna rana karku i tyłu głowy zabiła go prawie na miejscu. Gdy przy nim kucnęli okazało się, że już nie żyje. Ricardo oberwał również ale nie tak poważnie. Chyba nawet Marcus był w poważniejszym stanie. Udało im się jakoś go opatrzyć i mogli się spróbować zorientować w sytuacji. Marcusowi przypadła w spadku broń Jaxa. Shotgun, pistolet i trochę naboi. Nie za wiele ale zawsze jakaś alternatywa dla gołego noża.

Wyglądało na to, że są chyba w jakiejś dawnej szkole. A dokładniej to nawet w jakiejś klasie sądząc po tablicach i jakichś ocalałych pomocach dydaktycznych. Sala miała dwa wyjścia. Jedno na zewnątrz, te przez które się tu dostali, i drugie do środka, pewnie na korytarz. Problem był taki, że na zewnątrz szalały bestie. Czasem słyszeli jak jakaś przebiega całkiem blisko, węszy tuż przy szparze w drzwiach albo szura po nich pazurami. Biorąc pod uwagę masę, wielkość i siłę stworów z dżungli zastawione biurkiem drzwi pewnie nie zatrzymają je na zbyt długo.

Gdzieś echo niosło ludzkie krzyki, czasem wystrzał z broni. Więc gdzieś tutaj musieli być inni ludzie. Jeszcze żywi i jeszcze z bronią. W zamieszaniu walki kompletnie nie wiedzieli co się stało z konwojem. Czy żyją czy nie, odjechali czy zostali, jak gdzieś tu są to gdzie? Echo ludzi i ich broni było mocno wytłumione co sugerowało, że dźwięk przebył trochę drzwi, ścian, korytarzy i zakrętów zanim do nich dotarł. Niepokojące było, że nie słychać było nic bliżej. Nie ludzi. Za to słychać było powarkiwania albo chrobot pazurów. Słabo było ze światłem. Wydawało się, że są w jakiejś mniej uczęszczanej części kompleksu szkolnego. Te bestie gdzieś krążyły po okolicy, nie można było wykluczyć, że jakoś dostały się do wnętrza budynku. Zwierzęce dźwięki mieszały się z ujadaniem i odgłosami psów jakie słyszeli już wcześniej. Nie było więc wiadomo do kogo należą te odłgłosy pazurów po podłodze i ciche powarkiwania jakie czasem słyszeli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-03-2019, 01:50   #70
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EXTDoVANaVA[/MEDIA]
Krew, ciemność, strzały i krzyki. Błyski świateł, skrzek potworów, zapach środków odkażających i strachu. Odgłosy walki, przeplatające się z jękami rannych i cichym płaczem dzieci. Dookoła panował chaos, nikt nie dawał pewności że zamknięci w domu ludzie dożyją świtu. Vesna próbowała zachować zimną krew, skupiając uwagę i siły na czymś, co mogła zmienić. Dołączyła do medyków, nie patrząc na kogo zużywa zapasy - członków karawany, miejscowych czy policjantów. Grunt, że pomagała. Dokładała własną cegiełkę do wydarzeń, bo przecież wzięcie broni i aktywna obrona odpadały, jeśli nie umiało się walczyć. Od walki panna Holden zawsze miała kogoś: ojca, ochroniarzy, kumpli… Alexa.

Przy zdrowych zmysłach trzymało ją to, że wśród poranionych ludzi go nie ma. Czyli walczył, nikt go nie skrzywdził… na razie.
- Potrzebujemy więcej światła - powiedziała do dziewczyny kręcącej się obok, do pomocy. Westchnęła, na moment odrywając się od zszywania czyjejś rozprutej pazurami nogi. Spojrzała na plecy pomocnicy, chyba miejscowej - Co to za stwory?

- Dzikuny. Takie stwory z dżungli. Przychodzą nocą. Zwykle powstrzymujemy je na ogrodzeniu. Jak się który przedrze to spuszczamy psy. Ale jakiś kretyn od was rozjebał bramę i drzwi w drobny mak. Światła nie ma. Znaczy jest ale w piwnicy. Zejść tam teraz to samobójstwo.
- dziewczyna mówiła wolno gdy oczyszczała rozprutą ranę nogi. Jakiś nastolatek w połowie wieku między dziecięctwem a dorosłością próbował uspokoić pacjenta mówiąc, że będzie dobrze i dziewczyny się nim zajmą. Dziewczyny zaś stały nad rozprutą nogą szarpiącego się z bólu faceta. We dwie stanowiły całkiem udany duet.
Ta miejscowa zostawiała jej zszywanie ran i wyjmowanie różnych odłamków tkwiących w ranach. Sama zaś robiła etap przed czyli przemywała ranę a potem pracowała sączkiem aby ułatwić jej prace i na koniec obwiązywała ranę podczas gdy na Vesne spadała odwrotna rola czyli rozcinanie nogawek i innych ubrań aby dostać się do rany.

Panna Holden uprzejmie zmilczała który konkretnie kretyn rozwalił ogrodzenie, po co psuć i tak zepsuty nastrój, szukając powodów do kłótni gdy powinni pracować dla dobra wszystkich?
- Jestem Vesna, powiedziałabym że miło mi cię poznać - popatrzyła na zakrwawioną rękę i tylko westchnęła, cofając ją do rannego - Szczerze mówiąc gdyby nie czynniki zewnętrze byłoby naprawdę miło. Nieźle sobie radzisz, kto cię uczył? - zerknęła na towarzyszkę, potem na rannego faceta i westchnęła ciężko, przerywając pracę. Z torby wyjęła strzykawkę pełną białawej cieczy.
- Morfina - pokazała mężczyźnie co ma - Podam ci ją, przestanie boleć i pozwoli cię porządnie zszyć, bo na razie za mocno się trzęsiesz. Jak ci na imię? - zagaiła też rannego, przygotowując się do zrobienia zastrzyku.

- Lonnie. - facet wpatrywał się w strzykawkę jak w świętego Graala. Ale twarz nadal miał ściągniętą bólem.

- Lonnie Williams. A ja jestem Lee. - odezwała się partnerka Vesny w tym krwawym zajęciu. - To naprawdę morfina? - dziewczyna również była pod wrażeniem możliwości nieznajomej pod względem zasobności ekwipunku leczącego.

Z zastrzykiem morfiny wszystko stało się prostsze. Faceta szybko zmogło a dzięki temu na jego zwiotczałym ciele zabieg przeprowadzało się o wiele łatwiej.
- Ja sobie nieźle radzę? To co powiedzieć o tobie? Jak tak szybko i sprawnie nie fastryguje. Tak czasem pomagam przy takich okazjach. - Lee skomentowała także poziom umiejętności nowej znajomej. Musiała uznać jej wyższość w tej materii bo sama zostawiła jej technicznie najtrudniejszą robotę czyli właśnie zakładanie szwów.

- Miałam dobrych nauczycieli - uśmiechnęła się do niej wesoło, darując większość szczegółów skąd i gdzie pobierała naukę. Zaśmiała się cicho, pochylając się do towarzyszki - Jestem lekarzem, tylko nie mów nikomu, dobrze? Zaraz się zlecą z rwami kulszowymi, atakami podagry i będą chcieli żeby im wyciskać pryszcze z pleców. - Mówiła spokojnym głosem, sprawnie szyjąc, tnąc i składając nogę rannego, który w końcu zaznał spokoju od bólu. I to nie wiecznego - Długo tu mieszkasz?

- Od urodzenia. -
Lee rozbawił trochę humor nowej bo się roześmiała cicho. Sprawnie przemywała ranę sączkiem więc gdy krew nie zalewała rany pracowało się znacznie łatwiej. Atmosfera cię trochę ociepliła o ile można było tak powiedzieć przy takich zajęciach.
- To chyba ostatni. Oby. Dobrze, muszę zajarać. Jarasz? - zapytała zerkając w stronę drzwi na korytarz. Ale na razie nikogo nie przyniesiono nowego. Miało to sens, pewnie odkąd uszczelniono kordon to kogo się dało to zniesiono tutaj a jak się nie dało… no to można było im tylko współczuć i trzymać kciuki.

- Jestem z Det, nie palę tylko jak śpię - technik potwierdziła, szerokim uśmiechem celując w towarzyszkę. Wytarła dłonie w kawałek szmaty, ścisnęła usta w wąską kreskę, a wzrok jej uciekał gdzieś w bok - Jaram, wypaliłabym teraz całą ramę. Chcę tylko zobaczyć czy mojemu chłopakowi nic nie jest. Strzela tam, do tych bestii. Muszę sprawdzić czy nic mu nie jest.

- Chyba przestali.
- Lee też rzuciła spojrzenie w głąb raczej mrocznego niż jasnego szkolnego korytarza. Coś było słychać. Jakieś głosy i odgłosy. Słychać było powarkiwania i odgłosy stworów. Jak coś się rozwala czy upada. Ale nie strzały ani krzyki. Raczej jakby ktoś za ścianami coś szabrował czy robił kipisz. Ale strzałów nie było słychać.

- Z Det? To chyba nie z okolicy. Nie kojarzę gdzie to. - dziewczyna potrząsnęła głową i wyjęła paczkę fajek. - Nie bój się, jak widziałaś go w środku to nic mu nie jest. Musiałyby się przedrzeć aby kogoś dorwać w środku a to już byłoby słychać. I pewnie przynieśli by go tutaj. - dodała zanim przerwała na chwilę aby odpalić byle jak skręconego skręta. Wyciągnęła paczkę w stronę Vesny aby ją poczęstować ręcznie robionymi skrętami.
- No ale jak chcesz to idź. I dzięki za pomoc. I morfinę. Sprawdź świetlicę to na końcu korytarza. Jak go tam nie ma to pewnie ktoś powinien coś wiedzieć. - dziewczyna wskazała odpalonym fajkiem dwuskrzydłowe drzwi za którymi pewnie dalej ciągnął się szkolny korytarz. Ale teraz stało tam dwie postacie i pilnowały tych zasuniętych drzwi. W półmroku nie widziała dokładnie ale jeden miał jako broń jakąś ciężką lagę a drugi siekierę.

- Det… Detroit. Miasto Szaleńców. Stolica Motoryzacji. To na północy, tam gdzie Wielkie Jeziora. Mamy Ligę, Wyścigi, Cylinder, Mechstone, Ambasadora, najlepsze fury, najlepsze dragi i pączki. Najlepsze miejsce na świecie - jako rodowita mieszkanka miasta Vesna postanowiła zacząć od tego, potem westchnęła i kiwnięciem głowy podziękowała za papierosa. Odpaliła go bardziej niż chętnie, zaciągając się od razu pełną piersią. Nie było to zioło, ale nie należało wymagać cudów, lecz dziękować za to co jest.
- Nie ma sprawy, to normalne. Razem w tym tkwimy, musimy sobie pomagać. Sprawdzę gdzie mój chłopak się opieprza gdy inni pracują i wrócę - machnęła nonszalancko papierosem żeby pokazać że nie ma za co dziękować. Potem zamknęła oczy, kalkulując w głowie aż powoli ze świstem wypuściła powietrze i zaczęła działać.

- Penicylina… daj po jednej tabletce tym których bestie cięły głęboko. Pomoże z gojeniem, unikną gorączki i infekcji - z torby wyjęła blister tabletek i wcisnęła je Lee w ręce. To samo zrobiła z drugą strzykawką. I trzecią - Ta biała to morfina, na najcięższy przypadek… gdyby, no wiesz. A tutaj masz adrenalinę, jeśli komuś stanie serce. Wiesz jak tego użyć? - popatrzyła na dziewczynę uważnie.

- Słyszałam. Trzeba wbić w serce. Ale nigdy nie używałam czegoś takiego. - szatynka o niebieskich oczach popatrzyła lekko przygryzając wargę. W końcu wsadziła w nie skręta i przyjrzała się medycznym podarkom uważniej. Vesna zaś odczuła, że te jej skręty są strasznie mocne! Aż szło się zakrztusić jak nie było się przyzwyczajonym. Ale z drugiej strony miały też jakiś dziwny, ziołowy aromat z jakim spotykała się po raz pierwszy.
- Dzięki. Na pewno się przyda. - powiedziała chowając blistry i strzykawkę do kieszeni. - A te Detroit to chyba gdzieś daleko co? Nie słyszałam o nim. - przyznała dziewczyna nieco niepewnie zaciągając się kolejnym machem jakby gardło jej przy tym w ogóle nie gryzło.

Wyglądało że panna Holden trafiła na kompletne zadupie. Jako można było nie znać Det?! Każdy normalny, chociaż trochę obyty ze światem człowiek musiał o nim słyszeć! A tutaj kompletna niewiedza, bo nie ignorancja. O tą nie posądzała Lee.
- Daleko… zimą pada u nas śnieg. Czasami robią się zaspy po pas - kaszlnęła, podnosząc skręta - Co w tym jest? Nie smakuje jak marycha.

- Śnieg. Słyszałam o tym. Taki jak pierze tylko zimny i się roztapia w ręku.
- Lee pokiwała głową zamyślona o tym widocznie nieznanym jej zjawisku atmosferycznym. Otrząsnęła się gdy nowa zapytała ją o skręta. - Zioła. Odstraszają komary. - odpowiedziała przyglądając się własnemu skrętowi i zaciągając się swoim ponownie.

- Jak będziesz chciała to możemy skoczyć zimą na północ. Z Alexem i tak długo nie umiemy wysiedzieć w jednym miejscu. Co szkodzi ustawić się na zimowy rajd? - technik wzruszyła ramionami, uśmiechając się do tego wesoło jakby to był żaden problem - Teraz nie ma sensu, bo tam ciepło. Nie tak jak tutaj, ale też lato, więc zero śniegu. Musielibyśmy udać się wysoko w góry… za daleko i za dużo zachodu. Da się poczekać. Grudzień, styczeń… tak. Wtedy na pewno jest tam śnieg. - zamyśliła się, zaciągając drapiącym fajkiem. Spojrzenie zrobiło się jej nieprzytomne, gdy tak patrzyła gdzieś w dal i przez ściany - Pierwszy śnieg zawsze jest magiczny. Pierwszy w roku… najczęściej przychodzi nocą, kiedy wszyscy śpią. Pada inaczej niż deszcz, cicho. Tak cicho, że nie słyszysz niczego, za to rano budzisz się, a świat już jest biały. Jeśli masz szczęście uda ci się trafić na ten moment. Idziesz nocą, wokoło jest tak cicho że słyszysz jak wali ci serce, a w świetle latarki lub reflektorów widać drogę… i padające płatki. Osiadają na wszystkim: ciuchach, włosach, drzewach, brykach, betonie. Zmieniają się w wodę jeśli dotkną twojej skóry… i są ich miliardy. Każdy płatek śniegu to małe arcydzieło. Unikalne, niepowtarzalne. Nie ma i nigdy nie było dwóch identycznych płatków śniegu. Zawsze coś je różni, drobny detal… - westchnęła i zakasłała. To wróciło ją na korytarz.
- Pójdę poszukać Alexa -Kiwnęła Lee głową i ruszyła przed siebie. Tam gdzie drzwi świetlicy.

- To trochę jak kwiaty chyba. U nas tak jest jak jest czas kwitnienia. Wtedy wychodzisz rano a tam wszystko przykryte pyłkiem i płatkami. Tylko nie na biało. - wydawało się, że Lee też uległa magii opowieści Vesny gdy próbowała sobie wyobrazić coś czego nigdy nie widziała. Szatynka pokiwała głową łagodnie się uśmiechając i do wspomnień o jakich opowiadała nowa znajoma i do własnych jakie przeżyła tutaj na miejscu.

Pożegnała się krótkim, wesołym machnięciem odprowadzając Vesnę spojrzeniem. Ta dość szybko pokonała kawałek korytarza do drzwi i tam musiała się zatrzymać, żeby dwaj strażnicy zdjęli blokady z drzwi i wypuścili ją na drugą stronę. Po drugiej stronie był taki sam mroczny korytarz jak ten przed drzwiami ale różne odgłosy i głosy było słychać wyraźniej. Na końcu korytarza widziała kilka sylwetek i drzwi które musiały być otwarte bo z wnętrza dobiegała ciepła aura światła świec i lamp. Gdy tam doszła znalazła się chyba w tej świetlicy o jakiej mówiła Lee. Chociaż wyglądała jak kolejna dawna klasa tej byłej szkoły. Ale tutaj rzeczywiście było sporo osób. Rozpoznała opatrzonego van Urka, kilku lżej rannych jakich nawet część sama opatrywała z Lee no i jego. Stał w narożniku przy jednym z zabitych czym się da okien. Dostrzegł ją pierwszy pewnie dlatego, że jako jedyna weszła w tej chwili do pomieszczenia. Dostrzegł i przywołał ją gestem i uśmiechem dzięki czemu go zauważyła też prawie od razu. Wyglądało na to, że coś tu obgadują i trwa jakaś narada.

- Alex... - panna Holden poczuła że z serca spada jej olbrzymi głaz. Prosto jak po sznureczku przeszła szybkim krokiem pod okno, od razu rozkładając ramiona żeby wczepić się w gangera. Przytuliła go mocno, przekazując pocałunkiem to, czego nie dało się wyrazić słowami.
- Co robimy dalej? - spytała szefa karawany, wciąż przyklejając się do Runnera. Obróciła tylko głowę w odpowiednim kierunku - Mam jeszcze c4, jedną kostkę. Na wszelki wypadek, gdyby się grupowały. Lee mówiła, że to Dzikuny, czymkolwiek to zmutowane dziadostwo jest... nie jesteś ranny kochanie? - ostatnie pytanie wyszeptała, spoglądając znów na tego najważniejszego obrońcę.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172