|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-02-2019, 01:31 | #61 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
28-02-2019, 21:15 | #62 |
Reputacja: 1 | W czwórkę przekradli się w miejsce, skąd mogli dostrzec ogrodzony budynek. Nie tego się Marcus spodziewał obserwując zabudowania z lasu. Wydawało mu się że to zwykła wioska z tubylcami, dzikusami a tymczasem natknęli się na dobrze zabezpieczony i kompleks. Nagle cała wyprawa znacznie się skomplikowała, zwłaszcza obliczu pilnujących psów. Atak z marszu nie miał żadnych szans na sukces, w grę znów wchodziło rozpoznanie. W miarę bezpiecznej odległości by psy nie ich nie wyczuły. - Jax, Ricardo. Zostańcie tutaj, ukryjcie się. Ja z Zimmem obejdziemy kompleks dookoła i sprawdzimy jak się z nim sprawy mają. - rzekł cicho do reszty. Zimma wybrał z uwagi na jego wyszkolenie jakim się tak chwalił, były żołnierz frontowy, który zwiał najwidoczniej z północy. Czy było to prawdą to Marcus nie wnikał, najłatwiej było to sprawdzić w terenie, jak się w nim potrafi poruszać i działać pod presją. Teraz też ruszył przemykając i skradając się wśród cieni, by obejrzeć dookoła zabezpieczony kompleks, wyłuskać możliwe słabe punkty. Oświetlone budynki dawały najbliższemu otoczeniu poświatę, zatem szansa na dostrzeżenie coś przez lornetkę była trochę większa. Wadą było to, że pogoda i ciemności tak dobrze działające na korzyść “Buźki” również mogły działać na rękę tubylcom. Należało liczyć zatem na łut szczęścia. Deszcz padał nadal i coś nie zanosiło się na to by lada chwila miał przestać. W tym deszczu pod jednym z okapów sąsiednich budynków został Ricardo z Jaxem. Druga para zaczęła ostrożnie badać umocnienia obwarowanego kompleksu. Zorientowali się, że ogrodzony teren jest mniej więcej zbliżony kształtem do kwadratu. Kwadrat ten miał może z setkę, może z półtorej albo dwie kroków długości. Z dwóch sąsiednich ścian były bramy, mniej więcej po ich środku. Obecnie bramy były zamknięte na łańcuch, kłódkę i zasuwę. Cała parcela stanowiła całość nawet przed wojną więc z każdej strony otaczały je drogi a za nimi sąsiednie budynki. W jednym z nich czekali na wynik rozpoznania Jax i Ricardo. Wydawało się, że samo ogrodzenie jakoś strasznie trudne do sforsowania nie jest. Chociaż zależało gdzie. Były fragmenty, że trudno było to ugryźć. A były i takie, że sforsowanie ich było jedynie kwestią sprytu, uporu i czasu. Jednak w dzień gdyby tam byli strażnicy i patrole byłoby to o wiele trudniejsze. Ogrodzenie w większości zrobione z siatki, drutu kolczastego, prętów, krat jakichś splątanych zwojów nie wiadomo czego raczej nie przesłaniało widoku więc ktoś z okien czy dachu mógł razić z broni coś czy kogoś co probowałoby sforować tą przeszkodę. Teraz jednak była już noc i padał deszcz. Przy ogrodzeniu dwójka zwiadowców nie dostrzegła nikogo z potencjalnych obrońców. Na ile dało się przebić wzrokiem mrok deszczowej nocy to przy budynkach też nie. Znaleźli jednak pewien obiecujący fragment. Ledwo kilka kroków po wewnętrznej stronie ogrodzenia stał jakiś budynek. Dość niski, parterowy z chyba płaskim dachem. Ten budynek gdyby nie był obsadzony, zasłaniałby widok na ogrodzenie komuś z wnętrza kompleksu. Znaleźli też tam szczelinę jaka dawała szansę się przedostać do środka. Palik na jakim rozciągnięta była druciana siatka odchylił się w jedną stronę a wbite w ziemię kraty w przeciwną. Powstała więc szczelina w kształcie “v” którą ktoś zwinny i bez tobołów mógłby próbować się przecisnąć. Gorzej było, że gdyby trzeba było z wewnątrz szybko zwiewać, zwłaszcza pod ostrzałem czy z psimi zębami na łydkach to ta szczelina mogła niebezpiecznie zakorkować trasę ucieczki. Szczelina odpowiednia by wejść, należało by ją później poszerzyć gdy będą się przekradać do środka. W tej chwili jednak jeszcze nie zamierzał wbijać się do środka. Dokończenie sprawdzenia najbliższej okolicy dookoła i powrót do reszty. Dwa wejścia, dwa sposoby na wtargnięcie do środka. Marcus skinął głową na Zimma by go ubezpieczał a samemu podkradł się do ogrodzenia, chcąc ciągle pozostawać na zawietrznej, by psy go nie wyczuły zbyt szybko. Potem zamierzał nadwyrężyć szczelinę, by łatwiej było ją przekroczyć. Sprawdzenie czy nie ma tutaj pułapki też było dobrym pomysłem. Poszerzenie dziury wydawało się równie ryzykowne co jej pozostawienie w stanie nienaruszonym. Grzebanie przy niej groziło hałasem szarpanej siatki ogrodzeniowej i coś trzeba było zrobić z palikami jakie ją utrzymywały. Przynajmniej próbować wywazyc co też do bezszelestnych zadań nie należało. Zapewne też była szansa, że ktoś kto znał ten teren to od razu rozpozna nowe uszkodzenia w ogrodzeniu. Z drugiej jednak strony była noc i padał deszcz. Jedno i drugie powinno nieco wytlumic hałas i ślady. Zwłaszcza, że wyglądało na to, że wszyscy schowali się w budynku. Pozostawienie szczeliny nietknietej pozostawiało niewiadomą jak to by było w razie zwiewania z posesji. Przy samej dziurze żadnych pułapek nie dostrzegł. Znaleźli się we dwóch na terenie posesji. Rosły tu drzewa co dawały pewną osłonę za ich pniami. Pod butami dało się wyczuć jakieś chrzeszczace gruzowisko które chrobotalo przy każdym kroku. Częściową zasłonę znaleźli za tylną ścianą jakiegos niskiego budynku. Może garaż albo coś podobnego. Przed sobą mieli główną część kompleksu. Dalej cześć okien była pogaszona a część oświetlona i wydawało się, że jak dotąd nie zostali zauważeni. Chroboczący gruz pod nogami nie był dobrą wiadomością. Robił zbyt dużo hałasu nawet w taką pogodę, do tego mógł ściągnąć zaciekawione psy. Skinął głową na Zimma i dał znać żeby się wycofał tą samą trasą. Należało powrócić do czekającej dwójki i zorganizować odpowiedni plan działania. Mieli jeszcze sporo czasu do późnej nocy, zatem też mogli trochę wypocząć w jednym z opuszczonych budynków, przegryźć coś a potem znów wyruszyć, by spróbować tym razem dostać się pod sam budynek kompleksu i sprawdzić co też tam ciekawego jest, wraz z ilością strażników.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
01-03-2019, 21:29 | #63 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 16 - VIII.31; wieczór; VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli Vesna Na zewnątrz było całkiem ciepło. Można było siedzieć na krótki rękaw jeśli chodzi o samą temperaturę. Ale padał deszcz który bębnił o maskę, szyby i dach tak furgonetki jak i całą resztę tego zakątka świata. Noc była złowróżbna i odpychająca, kryjąca w sobie niewiadome niebezpieczeństwo. Tylko przed samochodem, tam gdzie świat oświetlały reflektory i widać było poprzednie pojazdy było jakoś swojsko. Chociaż widzieli niedawno naprawione kombi miejscowych zalewaną deszczem a za nimi jechała ta druga furgonetka jaką obsadzała lokalna załoga z NC. Przed osobówką jechała jeszcze terenówka Federatów i radiowóz lokalnej policji jaką pan van Urk jakoś przekonał do pomocy co dawało nadzieję, że jakoś uda się załatwić sprawę zgodnie z literą prawa. Ale po bokach widać było bliżej lub dalej, ścianę mrocznej dżungli. Nie wiadomo co kryło się za tą kurtyną ale tradycyjne noc nie sprzyjała ludziom i działaniom na zewnątrz. Zwłaszcza w taki deszcz. Zwłaszcza, że dla pary młodych ludzi z Detroit dżungla była całkiem nowym i nieznanym terenem do działania. Ves wyczuwała, że Alex pewnie miałby ochotę pomarudzić i poprzeklinać po grzyba mieli się tłuc w taki deszcz po nocy. Ale widocznie humor po wspólnych grach i zabawach miał taki świetny, że tylko przy odpalaniu skręta raz bąknął, że gdyby nie ta durna wyprawa to mogli już wizytować Claudię. Bo z tego co “Nutellka” o niej mówiła dziewczyna mająca salon tatuażu w Espanioli mogła być bardzo ciekawą osóbką do poznania. Jednak zatrzymali się bo i cały konwój się zatrzymał. W promieniach reflektorów widać było zalewany kroplami deszczu asfalt, liczne kałuże i strumyczki jakie się na nim potworzyły. Fox zmrużył oczy aby dojrzeć coś z przodu. Na szczęście dla nich, furgonetka miała nieco wyżej położony punkt widokowy niż mniejsze i niższe pojazdy przed nią. Widać więc było, że jadący na czele radiowóz zatrzymał się przed jakąś bramą i ogrodzeniem. Widać dojechali na miejsce bo gliniarze skorzystali z kogutów i ze dwa razy błysnęli nimi zalewając okolicę czerwono - niebieskim światłem. Wyglądało na to, że dawali miejscowym znak o swoim przybyciu bo pewnie ani jednym, ani drugim, nie uśmiechało się wyłazić na ten deszcz. Od jakiegoś czasu wjechali w jakąś wioskę. Ale sprawiałą równie przytulne wrażenie jak każde bezpańskie Ruiny. Ciche, mroczne, złowróżbne a do tego porośnięte jakąś roślinnością jakby dżungla zaczynała ją pożerać. Domy, płoty, podwórka, ulice, chodniki były zarośnięte zdziczałymi drzewami, bluszczem, lianami, krzakami,trawą przez co świat miasta i dziczy mieszał się tutaj ze sobą. A w ciemnościach nocy wyglądało to obco, jak jakaś wypaczona, zdeformowana wersja osady ludzkiej. - Ktoś idzie. - kierowca mruknął wskazując, ze z budynku za ogrodzeniem ktoś wyszedł. Szedł omotany opończą przeciwdeszczową i chyba trzymał coś w ręku. Kij? Broń? Coś długiego w każdym razie. Zbyt słabo było widać aby można było to rozpoznać. W całej osadzie chyba tylko w tym kompleksie paliło się światło co świadczyło, że jest zamieszkały. Wyglądało to trochę jak miniaturka Detroit gdzie pośród całych kwartałów bezpańskich Ruin, były zamieszkałe enklawy skoncentrowane wokół jakiegoś miejsca. Pojawienie się tubylca było poprzedzone ujadaniem psów które gdzieś tam musiały być w środku. Na obcych zareagowały prędzej niż ludzie zwłaszcza, że ludzie musieli ubrać się i wyjść aby sprawdzić kto i po co przyjechał. Marcus “Buźka” z Zimmem wycofali się z powrotem na zewnątrz ogrodzenia. Wydawało się, że nie zostali zauważeni. Dołączyli do pozostałej dwójki. Zebrali się w jednym z budynków w pobliżu budynku. Wnętrze domu było wilgotne i przegniłe. Dominował zapach rozkładu znany z dżungli. Wioska była jednak tak zapuszczona, że młodnik dżungli zaczynał się zaraz za oknem. Gdzieniegdzie trawa przebiła się przez podłogę albo wyrosła na fragmentach naniesionej na nią gleby. Wewnątrz przynajmniej nie padało i było w miarę sucho. Przydałoby się ognisko aby się rozgrzać i rozproszyć mroki nocy co było bezpieczniejsze, przyjemniejsze i dodawało otuchy każdemu człowiekowi jaki był zmuszony nocować z dala od cywilizacji. I co tu ukrywać byli głodni i zmęczeni. Najmniej problemów było z uzupełnianiem wody bo wystarczyło nadstawić na deszcze manierki lub jakiekolwiek inne naczynie i deszcz w tym przypadku okazywał się pomocny. Ale na głód niewiele mogli poradzić. Wyruszyli na coś co miało być może nieco dłuższym patrolem, w pełnym skwarze południa a teraz już było bliżej północy niż środka dnia. Dlatego nastroje wśród karawaniarzy były dość nieciekawe. Jednak towarzyszy “Buźki” mobilizowało poczucie solidarności jaką odczuwali z dwójką porwanych towarzyszy. Jak się okazało wszyscy byli z Nice City lub okolic. Byli lokalnymi milicjantami pełniącą coś w ramach sąsiedzkiej samopomocy, zwłaszcza poza Nice City gdzie nie było posterunków policji. Wtedy trzeba było sobie jakoś pomagać prawda? Tak też i teraz czuli się skłonni i zobligowani pomóc wydostać dwójkę porwanych znajomych, sąsiadów i kolegów z tej straży sąsiedzkiej. Wieczór upływał w monotonnym napięciu. W końcu dało się to we znaki i kto dał radę to próbował się przespać w zdezelowanym łóżku albo sofie. Ciemno, mokro, pada, nic się nie dzieje a jednak trzeba było zachować czujność bo potencjalnego wroga mieli po drugiej stronie ulicy i ogrodzenia. Ale do tego nie musiał być czujny każdy z ich czwórki. Upływał kwadrans za kwadransem, może nawet z godzina czy więcej od kiedy Marcus i Zimm wrócili z terenu kompleksu gdy wreszcie coś zaczęło się dziać. Zaczęło się od psów których nie było co prawda widać ale za to słychać było całkiem dobrze. Najpierw rozszczekał się jeden potem dołączyły inne. Czwórka ludzi w opuszczonym domu próbowała podejść do okien by zorientować się co się dzieje. A coś się działo. Zaraz potem usłyszeli przebijający się przez monotonny szum deszczu odgłos nadjeżdżających silników. Jeszcze nie było wiadomo kto, skąd i dokąd jedzie. Ale szybko na jednej z dróg pojawiły się światła reflektorów. I to kilka. Drogą nadjechało z pół tuzina pojazdów. Jechały dość wolno a w końcu się zatrzymały. Pierwszym był jakiś radiowóz który “zadzwonił do drzwi” swoimi kogutami na dachu. - Hej, to nasi! - Jax wyraźnie ucieszył się tak jak i inni. Na drodze, gdzie pojazdy oświetlały się nawzajem dało się rozpoznać poszczególne pojazdy z ich karawany. Za radiowozem stał suv Federatów, potem kombi które miało w dzień stłuczkę, furgonetka tej dwójki z Detroit i na koniec ta Hoffman’a którzy na samym początku zabrali ze sobą “Buźkę”. Marcus jednak wyłapał nowy dźwięk. Też coś na zewnątrz ale o wiele bliżej. Tuż za domem. Gdzieś od podwórza, z przeciwnej stronie niż ogrodzony teren i zatrzymana karawana.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
07-03-2019, 10:22 | #64 |
Reputacja: 1 | Pojawienie się wozów zaskoczyło Marcusa, ale też i zirytowało. Reszta konwoju podjechała jakby nigdy nic jakąś trasą, gdy tymczasem oni przebijali się tropiąc przez dżunglę. Wyglądało na to, że przewodnicy siedzieli w radiowozie. Zmarszczył brwi, nie podobało mu się to. Szturchnął Jaxa i podniósł dłoń do ust, palcem nakazując ciszę. Następnie wyciągnął nóż i skinął głową kierunku gdzie usłyszał hałas. - Zimm ze mną, reszta ubezpiecza konwój. Coś tutaj jest nie tak. - szepnął i ruszył skradając się w kierunku nieznanego dźwięku. Wolał się upewnić, że wszystko w porządku i w razie czego wyeliminować zagrożenie. Reakcją trójki mężczyzn było zdziwienie słowami “Buźki”. Ale zawierzając jego ocenie uciszyli się i zaczęli obserwować co robi. Gdy ruszył w kierunku dźwięku jaki usłyszał przed chwilą po dwóch krokach dołączył do niego Zimm. - No! Też coś teraz usłyszałem! - doszedł ich szept Ricardo. W tym czasie pierwsza dwójka zostawiła Jaxa i młodego Latynosa i szła cicho przez cicho skrzypiące deski podłogi. Przeszli do jakiejś chyba kuchni, po ciemku trudno było to oszacować. Pomieszczenie miało w głębi wyjście na podwórko. Zresztą rozwalone na oścież bo drzwi leżały gdzieś w pobliżu a rozwalona futryna jaśniała granatem na tle czerni ścian. Przeszli ostrożnie przez opustoszałą kuchnię chwilowo tracąc kontakt z tym co się dzieje na ulicy i dalej, za ogrodzeniem i z konwojem. Idący na czele zwiadowca doszedł już do progu wyjściowego. Wyczuwał już na sobie mocno uderzające krople zacinającego deszczu. I wtedy wyczuł ruch i jakaś ciemna masa rzuciła się na niego. Nie miał pojęcia co to jest, nie miał czasu się temu przyjrzeć bo momentalnie stworzenie zawarczało złowieszczo i już zwarli się ze sobą. Zęby kontra stalowy kieł. Szybkość stworzenia kontra szybkość człowieka. Marcus próbował wcisnąć się stalą w szyję warczącej bestii. Naostrzona stal poszybowała ku wrażliwemu miejscu. Cios był trudniejszy niż zwykłe próby kąsania stalą przeciwnika ale przecież miał wprawę w takich walkach. Niestety! Chociaż cios był bezbłędny stworzenie okazało się mieć niesamowity refleks. Próbowało złapać szczękami nadgarstek i dłoń z ostrzem szybujące ku niemu ale kły zachrobotały tylko po stali i rękawie Maruca a jemu samemu udało się w ostatniej chwili cofnąć rękę. Walka więc zaczęła się na dobre. Zimm i reszta zaczęli krzyczeć po ciemku nie mając jasnego obrazu sytuacji. Najbliżej był Zimm i najszybciej on mógł próbować włączyć się do akcji. Ale w rękach trzymał sztucer który był średnim narzędziem do walki bezpośredniej ale nadal mógł próbować trafić z bliska potwora. Spodziewał się przeciwnika a los dał mu zwierzaka. Musiał zmienić całkowicie strategię i dlatego zamiast skupiać się na jednym ciosie zaczął manewrować i zasypywać bestię gradem ciosów. Nie mógł sobie pozwolić na to, by byle zwierzak go wykończył gdy z groźniejszymi w Kill One się ścierał. - Bez strzałów, kolbą go. - warknął między kolejnymi ciosami do Zimma, choć już zorientował się że mogli zostać wykryci przez wrzaski towarzyszącej mu trójki. - Reszta obstawić teren. - dodał unikając kolejnego ciosu. Jeszcze tego brakowało by wszyscy skupili się na bestii a ktoś inny zaszedł ich od tyłu. Po ciemku nie sposób było stwierdzić z czym walczą. Poza tym, że wielkością przypominało jakiegoś sporego psa czy wilka. Chociaż odgłosy wydawało inne od klasycznych psowatych. Zimm doskoczył do bestii atakując kolbą swojej broni. Chcąc wspomóc kolegę nie chciał tracić cennego czasu na zmianę broni więc zaatakował tym co miał akurat w ręku czyli swoim karabinem. Starcie zrobiło się bardziej wyrównane. Dwójka ludzi przeciw bestii z lasu. Stwór bynajmniej nie wyglądał na zepchniętego do defensywy. Przeciwnie! Atakował co raz próbując użreć któregoś z dwunogich przeciwników. W pewnym momencie zaskowyczała boleśnie gdy któryś z ciosów Zimma trzasnął ją boleśnie. Ale to było za mało aby ją wyłączyć z walki lub zmusić do ucieczki, walczyła nadal! Marcus również nie zamierzał odpuszczać, wręcz sam zwiększył agresję i tempo walki. Dostosowywał się do temperamentu zwierzęcia. Uderzenia nożem w korpus, na tym się skupiał. Skoczyć na zwierzę, przygnieść do ziemi i zatopić ostrze w jego ciele. Można było odnieść wrażenie, że rytm wymiany ciosów jest coraz szybszy. Dwójka mężczyzn albo zasłaniała się przed zaślinionymi szczękami albo próbowała zdzielić stwora. W pewnym momencie istota z mroków dżungli użarła boleśnie Zimma. Mężczyzna wrzasnął boleśnie. Ale zaraz potem stwór skoczył na Marcusa. Udało mu się złapać go za ramę potężnie wgryzając się w krew i mięso. Impet ataku był tak wielki, że powalił przybysza z Kill One na deski podłogi. Sapiące wściekle bestia była tuż nad nim, próbując dobić powalonego dwunoga. Gdzieś jak przez mgłę docierało do nich, że z zewnątrz zaczęły się odgłosy walki. Walka przybierała zły obrót, do tego boleśnie oberwał, ale to nie był jeszcze koniec. Miał zamiar zrobić sobie z kłów tej bestii swoje trofeum. Dlatego będąc w zwarciu zaczął gwałtownie i szybko uderzać w jej korpus, na równi z Zimmem, który skupił się na uderzeniach w łeb. Po chwili dłuższej dołączyli do zabawy Jax z kumplem, wchodząc z i strzelając z przyłożenia w cielsko potwora. Powalonemu przez bestię Marcusowi fortuna wreszcie zaczęła sprzyjać. Udało mu się wrażyć sztych noża gdzieś między żebra stwora. Stwór który całkiem zmyślnie unikał kolby Zimma tego ciosu nie zdołał uniknąć i zasyczał trafiony ale nie powalony. Zawarczał do dwóch mężczyzn którzy przybyli pierwszej dwójce na wsparcie. Przybiegli i bez wahania otworzyli ogień. Strzelali raz za razem przeładowując jeden lever a drugi pump action. Kule z Winchestera i śrut ze shotguna zalały kuchnię w której dwójka mężczyzn zmagała sie z obcym stworem. Większość rozbryzgła się po podłodze lub zdemolowała szafki. Ale jeden ze śrutowych pocisków, wystrzelony z niecałych dwóch kroków przesądził sprawę. Skumulowana wiązka śrutu trafiła stwora w bok przewalając go na bok i uwalniając Marcusa spod jego cielska. Ten stwór został pokonany. Ale sądząc po odgłosach na zewnątrz toczyła się walka na całego. Tylko nie wiedzieli kogo z kim lub z czym. Marcus zaklął, brakowało mu teraz jego indiańskiego kumpla i jego zdolności. Przydałyby się w rozpoznaniu tych bestii i ich tropów, a tak wpakowali się najwidoczniej na jakieś grasujące w okolicy stado. - Dalej, w kierunku konwoju, broń w pogotowiu. Te potwory zapewne próbują się dobrać do naszych samochodów. Przyda im się wsparcie. - rzekł do reszty. Mieli wyruszyć w kierunku drogi, choć tym razem “Buźka” w środku a nie na przodzie. Broń palna lepiej się sprawdzała w tej chwili na likwidację bestii niż nóż.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
08-03-2019, 13:15 | #65 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=91X_S5n3woM[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
08-03-2019, 16:54 | #66 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 17 - VIII.31; wieczór; VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli Marcus Marcus miał rację w tym, że stwory próbowały dobrać się do samochodów. Chociaż może nie tyle do samochodów ile do ich żywej obsady. Z zapuszczonego domu z jakiego wybiegli było jakaś setka kroków, może półtorej. Ponieważ samochody miały zapalone reflektory to mniej więcej było widać co tam się dzieje. A wyglądało na to, że konwój został zaatakowany po całości. Samochody stały nieruchomo lub ich kierowcy próbowali wyrwać się z matni. Powstał chaos i hałas nocnej walki w ulewnym deszczu gdzie wszyscy biegali, krzyczeli, strzelali lub zmagali się z bestiami. Do tego dochodzili domownicy. Zaalarmowani na całego przez gongi i odgłosy walki obsadzali stanowiska otwierając ogień. Trudno w tym chaosie było się zorientować w co strzelają. Marcus i trójka jego towarzyszy szybko, po przebiegnięciu może jednej, trzeciej boku ogrodzenia, zorientowali się w kilku rzeczach. Po pierwsze Marcus krwawił. Krwawił i to poważnie, z poważnej rany. Rana osłabiała go i wabiła drapieżniki. Wkrótce zacznie odczuwać jeszcze poważniejsze osłabienie z powodu utraty krwi jeśli w ciągu paru chwil nie zatamuje krwawienia. Po drugie byli sami. Biegli tylko we czterech. Byli więc z całego konwoju i obwarowanego budynku, najmniejszą grupką do zaatakowania. I zostali zaatakowani. W ciemnościach i deszczu zamajaczył jakiś warczący kształt jaki pędził wprost ku nim. Nie wiadomo ile stworów dostrzegło i pędziło ku nim w tych deszczowych ciemnościach. A jak każdy czworonóg były o wiele szybsze od każdego dwunoga. A byli na odkrytej przestrzeni ulicy! Nie było gdzie się skryć! Z jednej strony ogrodzenia a z drugiej najwyżej jakieś krzaki, za słabo aby dały osłonę budynku w jakim można by się zabarykadować! No chyba, że to ogrodzenie, bo byli z kilkanaście metrów do dziury jaką wcześniej do środka dostała się para zwiadowców. No ale nie powiększyli jej więc dalej była wąskim gardłem! Chociaż na razie dojrzeli jednego stwora który pędził ku nim, może udałoby się go zdjąć szybko i wznowić bieg ku samochodom? Walka czy ucieczka?! Co robić?! Cokolwiek ale szybko inaczej stwory podejmą decyzję za nich! Vesna - Dobra ale ja mogę albo jechać albo strzelać! - Alex zgodził się i wrzucił silnik na wyższe obroty ruszając w detroidzkim stylu mimo, że furgonetka nie miała zrywności osobówki, zwłaszcza detroidzkiej. Van zjechał z drogi wjeżdżając na chodnik i w pierwszej chwili wydawało się, że Alex zamierza rozjechać wszystkich jak leci. Ich szefa, gliniarza i stwory z jakimi walczyli. Światła, klakson i dźwięki wydawane przez nadjeżdżający taranem samochód ostrzegły i ludzi i stwory. Wszyscy zdołali uskoczyć ale wtrącenie się furgonetki na moment przerwało te walki. Ledwo pojazd minął grupkę walczących gdy zahamował. Ale na mokrym asfalcie, przy pisku opon i zgrzycie hamulców, zatrzymał się kilka swoich długości dalej. - Daj karabin! I pilnuj mi pleców! - Alex złapał podany karabin i wysiadł z szoferki wozu. Stał tuż przy niej, w otwartych drzwiach i włączył się do wymiany ognia. Wydawało się, że zwycięski “czarnuch” wojskowego kalibru 5.56 ma największą siłę ognia. Jedno trafienie wojskowym tripletem powalało stwora na mokrą od deszczu ziemię. Ale e-M-ka mogła strzelać na raz tylko do jednego celu a stworów było mnóstwo. - Nie damy rady! Za dużo ich! - Fox wrzasnął w kierunku ich szefa. No chyba całkiem słusznie. Stworów wydawało się raczej przybywać niż ubywać. - Cholera otwórzcie! Policja! - jeden z gliniarzy wydarł się do tych z domu. Dzieliło ich nie więcej niż z dwa tuziny kroków. Ale tamci byli za ogrodzeniem, bramą i obsadzali dach budynku. Dach dawał im częściową osłonę przed ewentualnym ostrzałem i był na tyle wysoki, że dawał też względne bezpieczeństwo przed stworami buszującymi na zewnątrz ogrodzenia. - Żądam otwarcia posesji dla moich ludzi! - van Urk wsparł gliniarza swoim władczym głosem. Nie było trudno zgadnąć, że po właściwej stronie ogrodzenia margines bezpieczeństwa jest znacznie większy niż na zewnątrz. - Olać ich! Spieprzajmy stąd! - Alex miał własną wizję, detroidzką. Która mówiła, że cokolwiek by się działo to lepiej być na kółkach i za kółkiem. Z Vesną mogli jeszcze wsiąść w furę i spróbować dać dyla ale nie było wiadomo jak im to wyjdzie i co z resztą. Szef karawany rozejrzał się dookoła. Wyglądało to słabo. Część karawaniarzy broniła się na zalanych deszczem ulicą, próbując używać własnych pojazdów jako osłon, część strzelała z wnętrza pojazdów. Strzelali też obrońcy domu dołączając swoją porcję hałasu, krzyków i zamieszania. Ujadania psów mieszały się z jazgotem stworów. Panował chaos. Po tym jak Alex wyrwał się swoją bryką ze swojego miejsca teraz ich furgonetka stała na czele do pierwotnego kierunku jazdy. Za to furgonetka Hoffmana, która stała za nimi, została tam gdzie wcześniej i teraz stanowiła oddzielny punkt oporu przeciwko bestiom. Nie było też zbyt trudne do zrozumienia oporów lokalsów przed otwarciem bram przez jakie nie tylko ludzie mogli się dostać na teren ogrodzonej posesji. A przy ważeniu na szali życia i bezpieczeństwa swoich a obcych to jak para Detroitczyków pamiętała z własnych ulic zazwyczaj był to dość jednostronny rachunek zysków i strat: każdy dbał przede wszystkim o swoich. Niestety pechowo dla karawaniarzy, nijak nie byli “swoi” dla tych za ogrodzeniem. Federata widać również pojął tą ideę. - Alex! Utoruj nam drogę! - rozkazał Detroitczykowi nie mogąc się doczekać żadnej sensownej reakcji ze strony obrońców. Wskazał na wjazd do budynku. Budynek z czerwonej cegły wyglądał solidnie. I bezpośrednio od niego wybiegał ceglany murek który wydawał się najsolidniejszą osłoną w całym ogrodzeniu okalającym kompleks. Ale dla rozpędzonej furgonetki ani brama, ani drzwi budynku zapewne nie powinny stanowić realnej przeszkody. A furgonetka Detroitczyków stała najbliżej i jako jedyny chwilowo nie użerali się z żadnym potworem. Dwójka gliniarzy już nosiła wyraźne ślady zranień, ich deszczaki zbrukane były krwią i błotem. Ale jeszcze trzymali się na nogach i odpowiadali ogniem. Van Urk tak samo, reszta karawany też miała zajęcie. Tylko obsada pierwszej furgonetki na tą chwilę miała swobodę manewru. - Hej Ves? Wpierdalamy się tam czy spierdalamy? - Alex wskoczył do furgonetki podając Ves karabinek który był zbyt nieporęczny aby swobodnie manewrować nim w szoferce a do prowadzenia pojazdu był zbędny. Kierowca odpalając maszynę i zatrzaskując za sobą drzwi z rozwaloną szybą zerknął na kobietę obok. Mieli sekundy na podjęcie decyzji.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
14-03-2019, 21:37 | #67 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
14-03-2019, 21:48 | #68 |
Reputacja: 1 | Sytuacja zaczęła się robić coraz bardziej poważna i niebezpieczna. Tutejsi najwyraźniej wiedzieli o tych bestiach, skoro tak dobrze się zabezpieczali ogrodzeniem. Ogrodzeniem! To mógł być dla nich ratunek i chwilowa strefa bezpieczeństwa. - Odstrzelcie go! A potem za ogrodzenie! - rzucił do reszty, samemu zaś starając się zatamowac ranę opaską uciskową z pasa od spodni. To powinno chwilowo pomóc, dopóki nie przeskoczą przez wyrwę. Lepszym opatrunkiem zajmą się gdy będa mieli chwilę spokoju po drugiej stronie. Widoczność była słaba. Deszcz, noc, krzaki i ruchoma plama ciemności jaka biegła aby ich dorwać. Kiepskie warunki do precyzyjnego strzelania. Trzech mężczyzn uniosło broń aby wymierzyć pomimo deszczu zacinającego w twarz. Marcus nie mógł im pomóc bo i tak nie miał żadnej lufy. Ale mógł im pomóc nie wykrwawiając się. Aby nie musieli mieć dylematów czy mają go nieść czy zostawić. Zaczął więc rozpinać pasek aby spróbować ścisnąć ranę i zmniejszyć krwawienie. Chociaż tak doraźnie. Ale zanim się uporał trzy lufy huknęły prawie jednocześnie. Sztucer, shotgun i rifle action posłały ołów w kierunku majaczącej w ciemności ciemnej plamy. Strzelali praktycznie do ruchomego cienia. Cień zbliżał się błyskawicznie, w tempie w jakim żaden dwunóg nie mógł nawet marzyć. Ku jego spotkaniu poleciały grudki ołowiu. Największa i najszybsza z pełnokalibrowy karabinu, lżejsza i wolniejsza z lżejszego karabinu i cała masa śrucin ze strzelby. Co go trafiło z odległości dobrych kilku furgonetek nie było sposób ocenić przez ten deszcz i ciemność. Ale coś trafiło. Dał się słyszeć żałosny skowyt i odgłos upadającego w kałużę ciała. - Dostał?! - Ricardo szybki trzasnął swoją rączką lever action aby przeładować swój karabin. Po ciemku było słychać, że to coś tam leży i skamle ale czy już dostał tak aby nie wstać? Tego nie było widać. - Chyba tak. - Zimm trzasnął przeładowując swój czterotakt i znów unosząc broń do góry. Jax też trzasnął swoim shotgunem i znów wszyscy mieli gotową do strzału broń. Wodzili po tym czymś co tam chyba dogorywało, po podejrzanych cieniach i odgłosach. Było tego więcej. Dało się to wyczuć. Jak przebiegały w ciemnościach, jak gdzieś szarpały się z ogrodzeniem albo nieco dalej jak ktoś gdzieś strzelał i walczył z tymi stworami. Ale na szczęście “Buźka” zdążył już zdjąć pasek a potem jako tako zacisnąć go na mokrym od deszczu i krwi zranionym ramieniu. Na szczęście przez te parę chwil nic ich nie zaatakowało. Jeszcze kolejna chwila i dobiegli do dziury. Tylko tutaj znów musieli przeciskać się pojedynczo a w każdej chwili coś mogło znów próbować ich dopaść. - Dobra robota. Jax, przeskakuj przez dziurę. Potem ja dołączam, Zimm i Ricardo. Lepiej nie dawać kolejnym bestiom czasu na pojawienie się. - odezwał się do reszty dociskając pasek na ramieniu. - Po drugiej stronie rozeznamy się w sytuacji. Karawana powinna sobie poradzić sama, mają więcej broni i są w pojazdach. Zatem my musimy tylko dotrzeć do budynków i będziemy mogli odpocząć od zagrożenia. O ile tubylcy będą mili. Ich sytuacja wcale nie wyglądała na dobrą a miejscowi najwyraźniej dobrze wiedzieli o tych bestiach, dlatego tak dobrze się zabezpieczali i dlatego domy wokół ogrodzenia były puste. A oni wpadli prosto w zasadzkę urządzoną przez naturę. Zdecydowanie musieli dołączyć do reszty konwoju, przez co mieliby też wtedy większe szanse na przeżycie i większą siłę ognia.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
16-03-2019, 02:29 | #69 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 18 - VIII.31; wieczór VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli Vesna W co się wpakowali tym razem? Gdzie się znaleźli? Po co? Czy ktokolwiek kontroluje to co się tu dzieje? Ile krwi! Chyba byli w jakiejś dawnej klasie. O tym świadczyły zachowane tablice. I te do pisania kredą, i markerem, te na gazetki ścienne. Teraz jednak był to szpital polowy. Właściwie punkt opatrunkowy. A raczej po prostu przypadkowe pomieszczenie gdzie znoszono lub przyprowadzano rannych. Dlatego dawna klasa wyglądała obecnie dość makabrycznie. Na zewnątrz panowały nocne ciemności. I nadal padał deszcz. Wnętrze pomieszczenia było oświetlone tylko lampami i kagankami. W innych okolicznościach pewnie nadawałyby ciepły, i przytulny wygląd. Ale obecnie tak małe płomyki nie dawały wystarczająco wiele skoncentrowanego światła aby widzieć wszystkie detale. A do diagnozy i opatrywania ran dobrze było mieć silne światło. Ale go nie mieli. Do tego dawna klasa była zawalona rannymo. Jedni siedzieli na podłodze pod którąś ze ścian, inni na zachowanych krzesłach, jeszcze inni leżeli na podłodze, siennikach, śpiworach bo te trzy łóżka polowe jakie tu były zajęte zostały jeszcze zanim przyszła tu po raz pierwszy. Ileś tam odkażeń, ran, zszywania i bandażowania temu. Teraz leżeli i siedzieli tutaj. I dało się wyczuć tą brudną, pełną strachu i bólu, atmosferę punktu opatrunkowego pierwszego kontaktu. Dosłownie polowe warunki. Półmrok panujący przez za mało i za słabe źródła światła. Jęki i krzyki rannych i konających. Kilka całkowicie biernych i nieruchomych ciał przykrytych kocami. Jej na szczęście nic nie było. Nie potrzebowała pomocy więc mogła ją udzielić innym. Alex też nie. Przynajmniej gdy go widziała po raz ostatni. Teraz pomagała miejscowym. Razem z jakąś dziewczyną co widocznie też się znała na tych ranach i jeszcze jedna czy dwie inne osoby. Do tego mali pomagierzy, zwykle dorastające szczeniaki które mogły coś podać, przytrzymać, uciąć bandaż czy pomóc kogoś przenieść. Miejscowy wymieszali się z nieproszonymi gośćmi. Co jak co ale tym stworom z nocnej dżungli wszystko było jedno kogo przyszło im rozszarpać. Konwojenta z samochodu czy kogoś z domowników. Starego czy młodego, kobietę, mężczyznę czy dziecko, białego czy kolorowego, bogatego czy biednego, wszystkich żarły tak samo. To był jakiś koszmar! Wcześniej, ledwo parę chwil, minut, kwadransów a może godzin? Bez zegarków i w tym chaosie trudno było to określić. Wiadomo było tylko, że nadal jest noc i pada deszcz. Dokładna minuta i godzina chyba nikomu nie była potrzebna. W każdym razie “nieco wcześniej” gdy z Alexem staranowali budynek wybijając otwór dla swoich wydawało się, że wyjdą na prostą. Że wszyscy schronią się w miarę bezpiecznym budynku i jakoś to będzie. No nie do końca tak wyszło. Przez wyrwaną w ogrodzeniu dziurę wbiegli nie tylko ludzie ale i te obce stwory. Podobnie do wnętrza budynku. Najgorzej mieli ci z ulicy, mieli najdalszy kawałek do przebiegnięcia. Wszyscy strzelali do tych czworonogich poczwar. Kto wie, może gdyby wszyscy mieli takie szturmówki jak Alex i wszyscy się nimi posługiwali tak jak on. I mieli tyle ammo. I nie było tych dziur. Może by było inaczej. Ale stworów było zbyt wiele, wlewały się zbyt szybko, a ludzie nie mieli aż tyle stali i ołowiu aby zatrzymać tą falę. Próbowała opatrzyć gliniarza. Z bliska okazało się, że obaj są ranni. Alex strzelał ze swojej festynowej nagrody ufundowanej przez Nowojorczyków. I broń i Alex działali niezawodnie. Ale sam Detroitczyk z nowojorską bronią nie mógł przeważyć szali. W pewnym momencie porwała ich fala paniki i uciekinierów. Nie wiadomo kto i co, ani dlaczego ale jakoś uznali, że nie ma szans powstrzymać stwory. Ludzie wycofali się do kolejnych sal i pomieszczeń zostawiając swoich zabitych i rozszalałe krwią i agresją stwory wielkości ogromnego psa czy wilka. Z jakimiś kolcami i dziwnymi naroślami. Miejscowi wyciągnęli wówczas własną wunderwaffe. - Spuścić psy! - rozległ się okrzyk powtórzony przez kolejne gardła. Słychać było jakieś trąbki i gongi bijące na alarm. I rzeczywiście skądś wypadły psy. Dwie fale zwierzęcej furii zwarły się ze sobą. Kły przeciw kłom, pazury przeciw pazurom, instynkt przeciw instynktowi. Ludzkie psy walczyły mężnie o swój dom. Zagryzały i były zagryzane. Rozszarpywały i były rozszarpywane. Zwykle były mniejsze od stworów z dżungli ale nie rozmiar zdecydował a przewaga liczebna. Obcych bestii było zbyt wiele. Niemniej to właśnie dzięki psiej lojalności i ich poświęceniu uratowano aż tylu nawet ciężko rannych. Zdołano pozamykać co było do zamknięcia i przenieść rannych chociaż właśnie do tej klasy. Rannych było sporo. Część z nich Vesna kojarzyła nawet z konwoju. Nawet jeśli nie zdążyła poznać ich z imienia. Był jeden z gliniarzy. Dostał dość mocno. Siedział pod ścianą cicho pojękując. Drugi oberwał lżej więc po założeniu opatrunku wrócił do patroli jakie miały pilnować aby bestie nie wdarły się do kolejnych pomieszczeń. Był także “stary znajomy” z dzisiejszego poranka czyli patykowaty George. Mógł chodzić ale dostał całkiem mocno. Na razie pomagał właśnie tutaj, zwykle przy przenoszeniu bardziej rannych albo pomagał ich dotransportować właśnie tutaj. Wydawało się, że jest w szoku i niezbyt ogarnia co się dzieje ale chociaż wykonywał polecenia i nie był ani agresywny ani zbyt przerażony aby pomagać. Pod ścianą leżał ochroniarz van Urk’a. Z nim było ciężko. Nie była pewna czy przeżyje. Ale Vesna sama widziała jak uchronił swojego pana spychając go w ostatniej chwili z drogi bestii przez co sam wystawił się na jej atak. Sam szlachcic docenił ten gest, podniósł go potem i wyprowadził z niebezpiecznego rejonu. Sam von Urk też był jej pacjentem. Ale przez chwilę potrzebną na założenie opatrunków. Oberwał ale chociaż boleśnie no to niezbyt poważnie. Wrócił do tej części która pomagała utrzymać odpór w tym oblężeniu. Poza nimi było jeszcze ze trzech czy czterech ludzi z konwoju ale zwykle lżej ranni i w większości wrócili wspomóc obrońców. Tak samo jak Alex. Dlatego go tutaj nie było. Samej Ves też ledwo się udało ujść z życiem. Załatwiła nawet jednego stwora! Chociaż niechcący. Jakiś potwór ruszył po korytarzu w jej kierunku. A ona do tego jeszcze się wywaliła! Ale gdy się podniosła na ślizgających się po posadzce butach złapała się jakiegoś badyla. Coś trzasnęło, świsnęło tuż nad jej głową. Gdyby stała to pewnie trafiłoby ją. A tak wbiło się w łeb stwora jaki już skakał aby ją dopaść. Pułapka! Całkiem przypadkowo ale uratowała jej życie! Potem jeszcze jakiś jeden próbował ją dorwać ale udało jej się zatrzasnąć w ostatniej chwili drzwi tuż przed nosem. Ale zwykłe drzwi nie mogły powstrzymać takiej bestii! Rozejrzała się ale nie było innego wyjścia! A to coś lada chwila rozwali te cholerne drzwi! I nagle cisza. Skomlący jęk. Dźwięk osuwającego się cielska i krwawa, rosnąca kałuża spod drzwi. Gdy odważyła się odsunąć drzwi ujrzała tego stwora. Ktoś go rozwalił. Ale musiała zwiewać dalej, nie mogła zostać w tym ślepym pomieszczeniu! W chaosie dołączyłą do jakiejś grupki z którą dobiegła do jakiegoś korytarza. Tam nastąpiła coś jakby reorganizacja. Kto jest kto, zwłaszcza tubylcy pytali nowych. Znalazła się też z Alexem, też był cały. Ale inni byli ranni, mieli inne specjalności i się rozdzielili. Alex poszedł bronić tej wspólnej placówki ich wszystkich a ona trafiła do tego punktu gdzie znoszono rannych. Wyglądało na to, że stwory wdarły się do budynku, opanowały główny hol i korytarz. I teraz ludzie byli w odseparowanych klasach i podobnych pomieszczeniach do których istniała groźba, że jeśli stwory sforsują drzwi to wyłapią ludzi klasa po klasie. Dlatego każda pałka, siekiera czy lufa była potrzebna aby stawić im odpór i spróbować uratować tych co byli wewnątrz. A ci wewnątrz próbowali na swój sposób uratować kogo się tylko dało. Choćby przez to, że się nie wykrwawił. Marcus Jakoś im się udało. Trudno było powiedzieć co i jak. Gdzieś biegli, coś strzelali, cięli włamywali się, biegli przez pogrążony w ciemnościach i zalany deszczem trawnik, jakieś drzewa. Raz Marcus upadł w błoto i ktoś mu pomógł się podnieść chwilę potem lub przedtem ktoś inny upadł i on jemu pomagał. Sajgon. Udało się przedrzeć przez dziurę w ogrodzeniu jaką znaleźli wcześniej. Ale gdy byli już na podwórzu z ciemności wyskoczył jeden ze stworów. Jak on się tu dostał?! Jakim cudem był tu przed nimi!? Raczej nie mógł przeleźć tą samą dziurą co oni i wówczas pewnie skoczył by im na plecy a nie gdzieś z flanki. Ale jakoś go załatwili. Skoczył w nich roztrącając jak kręgle ale gdy próbował dorwać któregoś z chłopaków Marcusowi udało się dźgnąć go. Nóż przebił się przez skórę i mięśnie, trafił w aortę i rozerwał ją. Stwór osłabł, zawył i próbował odskoczyć. Trząsł łbem jakby próbował strząchnąć z siebie obce zagrożenie. Ale śmierci nie dało się pozbyć w ten sposób. Odskoczył na kilkanaście susów zanim zakręcił się, upadł w błoto i skonał. Jednak to nie był koniec. W ciemnościach nocy przemykały i skowyczały kolejne cienie. Szybkie, warczące i niebezpieczne. Nie mogli zostać na odkrytej przestrzeni! Potrzebowali kryjówki! Zdołali przebiec przez zalane deszczem podwórze i dobiec do ściany jakiegoś długiego budynku. Ale to tylko ściana! Biegli wzdłuż niej, widać było jakieś kolejne drzwi w regularnych odstępach. Ale zamknięte i zabarykadowane! Może i mogliby spróbować wyłamać któres ale znów zostali zaatakowani. Bestia wzięła na cel tym razem Jaxa. Ten cofał się próbując okładać stwora swoją bronią i gdyby był sam stwór mógłby nawet go dopaść. Na szczęście nie był. Pozostała trójka użyła noży, kolb i ołowiu. Tym razem nie zabili bestii ale zranili tak poważnie, że zaniechała ataku i czmychnęła w ciemność. W końcu okazało znaleźli jakieś drzwi które były zamknięte na kłódkę. Kłódkę wspólnym wysiłkiem udało im się sforsować. Jeszcze tylko zasuwka i drzwi stanęły otworem. Znaleźli się w środku! Ale gdy mokrzy, ociekający błotem i deszczową wodą, zziajani, wpadli do środka tuż za nimi wpadła też jedna z leśnych bestii. Znów trafiła na Jaxa. Jedno kłapnięcie potężnych, zaślinionych szczęk i kark człowieka pękł jak sucha gałązka. Pozostała trójka dzięki pechowcowi na którego plecach wylądowała bestia miała ciut więcej czasu aby stawić jej opór. Zdołała jeszcze użreć Ricardo a Marcus sprzedał jej kosę ale już nie tak skutecznie jak na podwórzu z poprzednim monstrum. W każdym razie bestia odpuściła i czmychnęła z powrotem na zewnątrz. Pozostałym udało się zatrzasnąć i zabaradować drzwi jakimś biurkiem. Chwilowo wydawało się, że są bezpieczni. Gdy podeszli do Jaxa ten już nie żył. Potężna rana karku i tyłu głowy zabiła go prawie na miejscu. Gdy przy nim kucnęli okazało się, że już nie żyje. Ricardo oberwał również ale nie tak poważnie. Chyba nawet Marcus był w poważniejszym stanie. Udało im się jakoś go opatrzyć i mogli się spróbować zorientować w sytuacji. Marcusowi przypadła w spadku broń Jaxa. Shotgun, pistolet i trochę naboi. Nie za wiele ale zawsze jakaś alternatywa dla gołego noża. Wyglądało na to, że są chyba w jakiejś dawnej szkole. A dokładniej to nawet w jakiejś klasie sądząc po tablicach i jakichś ocalałych pomocach dydaktycznych. Sala miała dwa wyjścia. Jedno na zewnątrz, te przez które się tu dostali, i drugie do środka, pewnie na korytarz. Problem był taki, że na zewnątrz szalały bestie. Czasem słyszeli jak jakaś przebiega całkiem blisko, węszy tuż przy szparze w drzwiach albo szura po nich pazurami. Biorąc pod uwagę masę, wielkość i siłę stworów z dżungli zastawione biurkiem drzwi pewnie nie zatrzymają je na zbyt długo. Gdzieś echo niosło ludzkie krzyki, czasem wystrzał z broni. Więc gdzieś tutaj musieli być inni ludzie. Jeszcze żywi i jeszcze z bronią. W zamieszaniu walki kompletnie nie wiedzieli co się stało z konwojem. Czy żyją czy nie, odjechali czy zostali, jak gdzieś tu są to gdzie? Echo ludzi i ich broni było mocno wytłumione co sugerowało, że dźwięk przebył trochę drzwi, ścian, korytarzy i zakrętów zanim do nich dotarł. Niepokojące było, że nie słychać było nic bliżej. Nie ludzi. Za to słychać było powarkiwania albo chrobot pazurów. Słabo było ze światłem. Wydawało się, że są w jakiejś mniej uczęszczanej części kompleksu szkolnego. Te bestie gdzieś krążyły po okolicy, nie można było wykluczyć, że jakoś dostały się do wnętrza budynku. Zwierzęce dźwięki mieszały się z ujadaniem i odgłosami psów jakie słyszeli już wcześniej. Nie było więc wiadomo do kogo należą te odłgłosy pazurów po podłodze i ciche powarkiwania jakie czasem słyszeli.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
20-03-2019, 01:50 | #70 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EXTDoVANaVA[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |